On
Sam już nie wiem, czy to, co zobaczyłem w twoich oczach było prawdą. Czy było czymkolwiek więcej, niż plamką na tęczówce. Widoczną w danym świetle, w danych okolicznościach, w określonych emocjach. Tylko w tym jednym momencie, który zaistniał i już nigdy nie powróci.
– Czemu tak patrzysz?
– Jak patrzę?
– Dziwnie. Gapisz się.
Przez chwilę zastanawiałem się, jak powiedzieć to, żebyś nie wzięła mnie za skończonego durnia, którym notabene jestem, więc powiedziałem to wprost.
– Coś zobaczyłem w twoim oku. Pewnie mi się przewidziało, bo już tego tam nie ma. Jakby… jakby odleciało. A może mrugnęłaś i to uciekło…
– Uciekło? Dokąd? Gdzie miało uciec, uchem? – roześmiała się.
Nie biłem cię często, nie tak często jak na to zasługiwałaś. I tym razem tylko zacisnąłem pięść, by po chwili, rozluźnionymi już palcami, wystukać nieregularny rytm o blat stołu. Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Jeśli tam było, to już, jak mówisz kochanie, uciekło – powiedziałaś, próbując dotykiem uspokoić moją rozedrganą dłoń. A gdy to się nie udało, odeszłaś w stronę lustra, jak najdalej od jej zasięgu. Miłość Przemoc na odległość jednak nigdy nie była dla mnie problemem.
– Coś przede mną ukrywasz?
– Nie, kochanie.
Patrzyłaś w lustro. Patrzyłaś znacznie dłużej, niż potrzebowałaś, by spojrzeć sobie w oczy. Czekałaś, aż uświadomię sobie, że jestem durniem, niczym więcej jak marną imitacją mężczyzny, którym powinienem się stać.
Wreszcie wróciłaś. Stanęłaś, spojrzawszy mi hardo w oczy. Nic w nich nie dostrzegłem. Cokolwiek tam było, już odeszło. Nie zapowiadało, że wróci.
Ona
Nigdy nie byłeś szczególnie spostrzegawczy. Błyskotliwy, ani zabawny też nie, ale te wady nie rzuciły mi się odrazu w oczy… Coś zatem jednak nas łączy.
To nie pojawiło się nagle. Czasami, stając przed lustrem, dostrzegłam coś podobnego do cienia. Podobnego, bo zamiast padać na coś, dostrzegłam go w sobie. Wiem, jak to brzmi, jednak nim dowiedziałam się, czym jest, na wszystko było już za późno. Było za późno w momencie, gdy się pojawiło.
Zawsze dostrzegałam go tylko na chwilę. Przelotem, można by rzec.
Pod odpowiednim kątem, w intymnym świetle, przy nitkowaniu zębów albo zmywając makijaż – podobno za mocny i wyzywający. Dostrzegałam ten kształt mimochodem, a później długo nie mogłam uwierzyć własnym oczom, co w nich ujrzałam – maleńką plamkę w kształcie ptaka. Była niebieska, koloru moich źrenic. Koloru, który zawsze myliłeś z zielonym. Nie dlatego, że moje oczy mieniły się tysiącem barw. Były niebieskie, najbardziej ordynarnym błękitem nieba, lecz nie chciałeś potrafiłeś tego zapamiętać.
Gdy ujrzałam ją pierwszy raz, nie przejęłam się za bardzo. Pomyślałam zwyczajnie, że to rak albo inna choroba, która tylko czycha, aby zniszczyć nasze moje życie. W sumie nie pomyliłam się aż tak bardzo. Dostrzegłam nie chorobę, a lekarstwo.
On
Dzisiaj wróciłaś później. Nie czekałem, bo wiedziałem, jaką znowu zaserwujesz mi wymówkę. Szanowałaś to, że nie lubię niespodzianek, więc ograniczałaś się zawsze tylko do jednego wykrętu. Praca. Okej, możliwe. Nie jestem najbardziej spostrzegawczy, za to mam świetny węch i bez problemu umiem wyczuć zapach męskich perfum. Szczególnie, że sam nie używam ich w nadmiarze. Pod tym silnym, przenikliwym zapachem wyczułem mdłą woń cipy. Mokrej, jakby zużytej. Chuja nie wyczułem, być może mu nie stanął.
Jeśli tak było, nie dało mi to większej satysfakcji. Wcześniej stanął mu już wielokrotnie. Skąd to wiem, patrząc na ciebie spod na wpół przymkniętych powiek, w całkowitej ciemności w dodatku? Wzrok to zmysł całkowicie przereklamowany. Nie ukazuje prawdy, a tylko odwraca uwagę od tego, co możemy wyczuć innymi zmysłami.
Dlatego właśnie, gdy jak niewiniątko, wsunęłaś się pod pościel, w całkowitej ciemności ukrywając swoje grzeszki, doskonale wiedziałem, co zrobiłaś. Zawsze wiedziałem.
Jestem jak pies. Węch i maniery miałem jak pies, ale to zawsze ty byłaś suką.
– Dobranoc, kochanie – powiedziałaś.
– Dobranoc – odparłem.
Ona
Jechaliśmy dokądś samochodem. Prowadziłam, jak zawsze, bo nie miałeś na to odwagi. Mówiłeś, że boisz się sprowadzić śmierć w nasze skromne progi. Ja natomiast podobno widzę więcej i reaguję szybciej. To prawda. Prawda taka sama jak to, że jesteś tchórzem, który nie ma odwagi na życie. Na odezwanie się w grupie większej niż dwie osoby, na taniec w jakichkolwiek warunkach, na powiedzenie mi czegoś świńskiego podczas seksu, ani nawet na roześmianie się w głos w kawiarni.
Mogłabym przeprowadzić ci psychoanalizę, opisać relacje z matką, uwzględnić przy tym dietę bogatą w zboża czy rozpylanie chemtrailsów. Nic nie wpływało na fakt, że od zawsze byłeś tchórzem. To prawda tak oczywista, że przestaliśmy o niej rozmawiać. Nie rozmawia się przecież o tym, że niebo jest niebieskie. Ani o tym, że mężczyzna potrafi zabić w kobiecie radość życia.
Dlatego, gdy krzyknąłeś, abym uważała na nadjeżdżającego rowerzystę, już dawno byłam gotowa, do naciśnięcia hamulca. Cyklista popędził przed naszą maską nie zwalniając ani o jedno naciśnięcie pedałów.
– Kurwa – pisnąłeś, czego nie skomentowałam. – Widziałaś go? Pieprzony…
– Widziałam.
– Kurwa.
Taką oto odbyliśmy konwersację, po czym wrzuciłam bieg. Ruszyłam spokojnie, bo przecież nic takiego się nie stało. To na szczęście ja prowadziłam.
Odkąd ptak uwił w moim oku gniazdo zaczęłam widzieć znacznie lepiej. Więcej, jakby wyraźniej. Szczególnie nocą, gdy nie potrafiłeś dostrzec więcej niż czubek własnego nosa, dostrzegałam szczegóły, które chciałeś przede mną zataić.
Szybko ubywające chusteczki? Wiem, co nimi ocierałeś. A czemu nagle kąpałeś się tak długo? Przecież zawsze twierdziłeś, że facet powinien pachnieć potem i brudem, a nie perfumami. I czemu wreszcie, kochanie, nie stawał ci, kiedy wreszcie zdecydowaliśmy się to zrobić. Czyżbyś już zdołał mnie wyręczyć?
Widzę to, chociaż wcale nie chcę. Jednak z każdym dniem gniazdo staje się coraz większe, a ja widzę więcej.
Czasami tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju – dlaczego nie mogłam tego dostrzec bez pomocy?
On
O poranku, gdy cuchnęłaś jeszcze niedokonanym seksem, spojrzałaś mi w oczy. Pękły ci naczynka, spostrzegłem. Dziwniejsze było to, że oba pękły na zielono, w kolorze twoich źrenic. Lewe pęknięcie okalało całą źrenicę, nadając mu wygląd gniazda. I choć nie miałem zielonego pojęcia, do jakiego ptaka ma należeć, odpowiedź znalazłem tuż obok, na prawej gałce ocznej.
– To jastrząb – powiedziałem, a może zapytałem, sam już nie wiem.
Nim zdążyłem lepiej się temu przyjrzeć, skoczyłaś na mnie, wyciągając szpony. Zbyt późno podniosłem ramiona, by w porę się ochronić. Drapnęłaś mnie po twarzy, rozrywając policzki, niszcząc strukturę delikatnego mięsa. A później, tak jak niegdyś całowałaś me oczy, tak teraz bezpardonowo wraziłaś w nie dziób. Dwa, zadane w szale, precyzyjne ciosy, zgasiły mi świat. W oka mgnieniu, można by rzec, straciłem to, co tak naprawdę nie było mi potrzebne.
I tak, swoją drogą, nigdy nie przepadałem za twoim widokiem.
Ona
Śniadanie zjedliśmy w nieco ponurej atmosferze. Bez większego przekonania żuliśmy swoje porcje. Nasze usta były jakby zaklejone, rozmowa natomiast nie kleiła się wcale. Nie wiedząc, jakimi słowami to przedyskutować, milczeliśmy, tępo nasłuchując odgłosów przełknięć i mlaśnięć.
To ty przygotowałeś śniadanie. Przecież zawsze przyrządzałeś je w niedzielę. Czy było coś, co mogło to zmienić? Pewnych przyzwyczajenia, instynkty rzec by można, są zaszyte głęboko w nas.
Długo ci to zajęło, bo pierwszy raz poruszałeś się po omacku. Rzucane pod nosem „kurwy”, jak echolokacja, wskazywały ci drogę. Do ekspresu, do lodówki, do szuflady wypełnionej ostrymi nożami. Były tam, jak zawsze gotowe do użycia.
Nie chciałeś mojej pomocy, podobno swoje już zrobiłam. Zresztą, w tym stanie nie mogłam przydać się na wiele. Chwyciłam zatem palcami u stóp oparcie krzesła i czekałam, jak na żerdzi, balansując ciałem w naturalnej nowej dla mnie pozycji. Ty tymczasem truchtałeś u mych stóp, rozkładając sztućce, szynkę, masło, ser i wszystkie te rzeczy, na które już nie miałam ochoty.
– Wiesz co, dla mnie nie nakładaj – powiedziałam, podfruwając do górnej szafki. Trzymaliśmy tam trochę ziarna – raczej dla ptaków na zimę, bo nie przepadaliśmy za zdrową kuchnią. Tym razem jednak, skoro naszła nas ochota…
– Przeszła ci chrapka na mięso? – zapytałeś, zwracając twarz w moją stronę. Miałeś świetny węch i słuch, a wzrok chyba faktycznie nie był ci zbyt potrzebny.
– Nie zaczynaj znowu – odparłam. – Gdybyś mnie nie wystraszył, do niczego by nie doszło. Zacząłeś krzyczeć jak panienka, jak spieprzający królik!
– A że nie jesteś najlepsza w kontrolowanie swoich popędów…
– Przynajmniej je mam!
Nie odpowiedziałeś, wróciłam zatem do szukania ziaren. Stały daleko z tyłu. Widziałam je w głębi szafki, za siedmioma pustymi słoikami, za siedmioma przeterminowanymi przyprawami.
– Iok, iok – zaskrzeczałam, przepędzając wszystkie gryzonie w promieniu kilkuset metrów. Niech wiedzą, że jestem głodna, zdesperowana i że jestem w stanie zrobić wszystko, aby je dostać. Wsadziłam łeb głęboko, odsuwając przeszkody na boki. Już tam byłam, już miałam zjeść swe lekkostrawne śniadanko, gdy zorientowałam się że nic z tego nie będzie. Że żadna kończyna, ani tym bardziej ostry dziób nie jest w stanie sięgnąć po obły, zakręcony słoik.
– Iok, iok – powtórzyłam, przepędzając wszystkich zewsząd.
– Przepraszam – powiedziałeś, zdecydowanym ruchem przesuwając mnie na bok. Odfrunęłam na swoją prowizoryczną żerdź przy stole. Nie brakowało wiele bym pozbawiła cię zmysłu przyjemności.
Ty jednak, nie bacząc na to wszystko, wyciągnąłeś słoik z szafki, po czym odkręciłeś go, uwalniając piękny aromat.
– Proszę – powiedziałeś, przystawiając mi go pod dziób tak, abym mogła się posilić. Po krótkim wahaniu przystąpiłam do konsumpcji. Ostatecznie mięsna kolację spożyłam już dawno temu.
– Cieszę się, że dzisiaj jesteś wege – powiedziałeś.
On
Z początku trudno było mi przyzwyczaić się do utraty wzroku. Najmocniej odczuł to mój mały palec u stopy. Nie zliczę, ile razy pieprznąłem się nim o szafkę. Wszystko trwało do czasu, aż na pamięć nauczyłem się układu mojego mieszkania i położenia poszczególnych przedmiotów. O dziwo, najszybciej nauczyłem się sięgać po papier toaletowy, nie mówiąc o pierwotnej umięjętności tego, co następuje potem.
Nauczyłem się wreszcie, gdzie znaleźć wszystkie kuchenne przedmioty, tłuczki, moździerze, wykałaczki, na której szafce znajdę baterie do pilota, a nawet gdzie znajdę wyprasowaną koszulę. Powiem więcej, odkąd straciłem wzrok, zaczęło mi przeszkadzać, że koszula jest wygnieciona. Jej nieregularną, wymiętoloną fakturę czułem przecież na całym ciele. A czucie było mi całym światem.
Najlepsze moim zdaniem w tym wszystkim było nie to, co odczuwałem z taką mocą, ale to, co zostało mi odebrane. Widok tego, czego nienawidzę najbardziej. Twoja twarz, haczykowaty nos, przetykaną siwizną włosy, długie do nieba ręce i strzelista sylwetka. Wszystko to ujrzałem w istnym apogeum, w momencie ostatecznej chwały i triumfu nad mą nędzną postacią. Cóż. Dziękuje ci, kochanie, za zniszczenie tego, co przeszkadzało odkryć mi, kim naprawdę jestem. I tego, kim jeszcze mogę być.
Żyliśmy obok siebie i choć tak byłoby nam łatwiej, nie pozostaliśmy wobec siebie obojętni. Ty byłaś drapieżnikiem, a ja… Cóż. Nie chę powiedzieć, że ofiarą, ale czy mogłem być kimkolwiek innym w twoich bystrych oczach? Ty, stworzona na nowo, by wzbić się w przestworza i dopaść swą zdobycz z nieubłaganą precyzją? Czy mogłem być dla ciebie czymś więcej, niż kolacją trzymaną w lodówce na wypadek głodu?
Czasami, nie zawsze, gdy wylatywałaś przez okno salonu na łowy, siadałem przed ławką naszego domu, nasłuchując. Kibicowałem ci, wiesz? Miałaś upolować ciepłą, krwistą ofiarę czy ciepłego, ukrwionego penisa. Kibicowałem, aby powiodły ci się łowy, bo nie chciałem znaleźć się na twoim talerzu.
Ona
Ostatnio jestem ciągle głodna. Z jakiegoś powodu nie mogę zaspokoić żołądka, który bez przerwy mnie ssie, w dodatku warczy jak wściekły. A przecież wcale nie jem mało, czasami po prostu jest mi trudno wzbić się w powietrze, taka jestem ciężka. Macham wtedy skrzydłami jak nieopierzone pisklę albo zwyczajnie czekam, aż nieco mi się przetrawi. Po posiłku, w locie, czy tkwiąc z tą bezsensowną ludzką miernotą tobą – wciąż odczuwam głód. Bez przerwy próbowałeś mnie nakarmić. Praktycznie nie wychodziłeś z kuchni pichcąc i przyrządzając, jakbyś liczył na to, że tym sposobem nigdy nie znajdziesz się na talerzu. Byłeś ciepły, wielki, tłusty i powolny. Jakie jeszcze warunki musiałaby spełnić idealna ofiara?
A jednak czekałam, aż utuczysz się jeszcze bardziej.
Z drugiej strony najbardziej smakowały mi ofiary, które nie zdążyły skazić się myślą, że wkrótce zostaną skonsumowane, przyprawione słodką radością życia. Im dłużej pozwalałam dusić ci się na tym świecie w strachu, tym bardziej gorzki stawał się twój smak żywot.
Ty tymczasem wciąż próbowałeś przyrządzić mi coś, co mnie zadowoli. Coś, co odciągnie mą uwagę od ofiary, do konsumpcji której zostałam stworzona.
– Dawaj – powiedziałam co któregoś razu, gdy zacząłeś obracać mięso na patelni. Było jeszcze krwiste, cieknące. Kilkoma kłapnięciami rozerwałam skwierczący mięsień na twoich oczach. Krew trysnęła we wszystkich kierunkach, tak samo ochłapy, które powstały przy rozszarpywaniu. Nie miałam zamiaru ich sprzątać, ani czyścić kuchni z posoki. Swoje już zrobiłam.
On
Ręce, którymi oglądałem świat drżały mi jak cholera. Nie widziałem tego, jak rozszarpujesz mięso. Słyszałem tylko poprzedzone kłapnięciem rwanie i chłapnięcie czegoś na ścianie. Później poczułem krew spływającą mi po policzkach. Nie było jej dużo i po chwili namysłu zauważyłem, że nie należy do mnie. Kupiłem tego królika a nie upolowałem własnoręcznie… Chociaż może wówczas zyskałbym nieco twojego szacunku?
To przedstawienie i spożyty posiłek dało ci satysfakcję. Wyczułem, że coś zmieniło się w twojej aurze. Nie wiedziałem jeszcze tylko, co dokładnie.
Przystąpiłem do sprzątania. Nie było to łatwe z tak drżącymi rękoma, które uporczywie prowadził mnie w najciaśniejszy kąt pokoju lub na dno szafy.
Mogłem przecież zawsze spróbować uciec. Wyruszyłbym nocą, poprzez otaczające nasz dom pola, ku cywilizacji, gdzie nie będziesz mogła polować. Ciekawe czy wszystkie twoje ofiary dręczyły podobne rozważania.
Ciągle czułem na sobie twój wzrok. Jeśli zacznę uciekać, samotnie przez pola, łąki i ugory, o żadnej cywilizacji nie będzie mowy. Twój pierwotny instynkt zadziała z automatu. Nie będziesz zastanawiać się, kim jestem, ani kim dla ciebie byłem. Dopadniesz mnie w kilka pociągnięć skrzydłami, przewrócisz na ziemię – bo z całym szacunkiem, nie dasz rady mnie podnieść – po czym zaczniesz mnie rozszarpywać. Po kawałeczku, tak abym cierpiał jak najdłużej. Wybadasz me najczulsze miejsca, te najbardziej smakowite i cenne, po czym z czystą rozkoszą mi je odbierzesz. Pokażesz to, co na zawsze tracę. A później już nie będę sobą. Zostanę ledwie marnym ochłapem, w którym nikt nie pozna mężczyzny, którym niegdyś byłem.
Dlatego właśnie sprzątałem kuchnię, jak tylko mogłem. Nie wiedziałem nawet, czy tego chcesz, lecz dopóki nie protestowałaś, robiłem swoje. Szorowałem płytki i meble, nie zastanawiając się nad tym, gdzie mogą widnieć plamy krwi. Bezpiecznie uznałem, że posoka zbryzgała całą kuchnię, od sufitu, przez zlew i piekarnik, po fugi płytek.
Oczywiście tyle krwi nie mogło wylać się z jednego, marnego królika. Jednak ze mnie jak najbardziej.
Ona
Coś się we mnie zmieniło, to oczywiste. Z czasem zauważyłam też, że wkrótce sama zacznę zmieniać świat. Ubogacę go o kilka istot, które są tego godne.
Nigdy nie chciałeś dzieci. Właściwie nie wiem dlaczego. Oddalałeś temat, niebezpiecznie przesuwając granicę ku momentowi, w którym nie będzie już o czym rozmawiać. Do chwili, gdy źródełko krwi wyschnie, kończąc wszystko. Miało stać się inaczej. Krew dopiero wszystko zacznie.
Tamtego dnia, gdy nadszedł moment, poczułam nagłą potrzebę bezpieczeństwa. Ukrycia się w miejscu, gdzie nikt nas nie znajdzie. Gdzie będziemy bezpieczni przez długie tygodnie. Do momentu, gdy zdołają upolować swój pierwszy posiłek. A ten, nie wątpię, będzie na nie czekał.
Nie mogąc znaleźć lepszego miejsca, weszłam do szafy w garderobie. Nigdy tu nie przychodziłeś, bo i po co. Zawsze oczekiwałeś dostawy wyprasowanych koszul. Z nich to właśnie umościłam gniazdo, po czym rozsiadłam się wygodnie i zamknęłam drzwi do szafy. O tej porze powinieneś już dawno spać. A nawet jeśli nie, sądziłeś pewnie, że poleciałam na polowanie.
Nie bolało tak bardzo, jak sądziłam. Z pierwszym jajkiem było najciężej. Czułam jak rozpycha moje ciało, torując sobie przez nie drogę. Ból, od którego nie mogłam nie pisnąć, mieszał się z dziwnym poczuciem rozkoszy. Przybywajcie, moje małe, bądźcie. Bądźcie ze mną. Bądźcie ze swoją mamą.
Z każdym kolejnym było dużo prościej. Pojawiły się w odstępie kilkunastu minut, w towarzystwie moich kilku piśnięć. Przecież nie mogłeś ich słyszeć, prawda?
Były piękne, obłe i dorodne. Czułam, że takie powinny być. Nakryłam je swoim ciałem, aby poczuły, że tak naprawdę nic się nie zmieniło, że wciąż są tak samo bezpieczne, jakby były wewnątrz, z dala od tego okrutnego świata.
– Moje dzieci, moje pisklaczki, moje najdroższe… – mówiłam, mając na myśli to, co jest dla nich najważniejsze w życiu. Mamusia was obroni przed wszystkim.
On
W pierwszym odruchu chciałem ci pomóc, ale już w drugim zaśmiałem się z własnej głupoty. Dobrze wiem, jakby to się skończyło. I chociaż wrzeszczałaś wniebogłosy, jak na ciebie wciąż zachowywałaś się cicho.
Nasze kłótnie, a dokładniej twoje wrzaski, słyszała przecież całą okolica. I tylko dlatego, że to kobieta wrzeszczała na mężczyznę, nie padło żadne zgłoszenie. Przecież sobie poradzi. A jeśli nie, to co z niego za facet?
A ja, co o tym uważam? Przecież sobie poradzę, nie może być inaczej.
Mimo to w pierwszym odruchu, jak skończony ślepy debil, chciałem ci pomóc. To przecież całkiem ludzki odruch. Zawsze miałem w sobie więcej człowieka od ciebie. Nigdy nie przypuszczałem, że będę mogł powiedzieć to w dosłownym znaczeniu.
A zatem pozwoliłem ci krzyczeć w samotności. Wrzeszcz – uznałem. Cokolwiek by się z tobą działo, wiedziałaś jak mnie zawołać, jak mam na imię, jakie znienawidzone miano wywołać, abym przybiegł z pomocą.
Nie zrobisz tego, przecież wiem. Zawsze byłaś samodzielna w bólu. Wolałaś udawać, że nie istnieje, zamiast podzielić go ze mną.
Wkrótce wszystko ustało. Noc stała się cicha i… spokojna? Wyczuwałem jednak drżenie niewiadomego pochodzenia. Z wewnątrz czy spoza mnie? Nie wiem. Poczułem tylko, że coś się zmienia.
Ona
W ostatnich dniach widywaliśmy się rzadko i gdy ujrzałam cię teraz, grzebiącego rękami w naszym ogródku, wyciągnęłam szpony, aby porwać cię i rozszarpać na strzępy. Byłeś ofiarą, która całkiem nieopatrznie przywędrowała do mojego życia domu. Prawda była jednak taka, że nie rozpoznałam cię od razu. Zajęło mi chwilę, nim w tym szczurzym profilu, za fasadą długich wąsów, rozpoznałam człowieka.
Ta chwila była na tyle znacząca, by oddzielić piękną śmierć od bezsensownego życia.
Już dawno powinnam przybyć ci z pomocą i skrócić męki. A jednak ta głupia chwila zawahania wystarczyła. Ten bezsensowny, tkwiący we mnie pierwiastek wziął górę. Nie przeląkłeś się. „Popatrzyłeś” na mnie od niechcenia, jakbyś pogodził się ze swym losem, po czym wróciłeś do grzebania w ziemi.
– Szczur? – zadrwiłam. – Na tyle cię stać?
– Kret – odparłeś, próbując zabrzmieć dumnie, co skończyło się jak zawsze. Inaczej mówiąc, kret nie był wielkim zaskoczeniem, chociaż osobiście obstawiałabym mysz polną.
Roześmiałam się, po czym rozpostarłam skrzydła. Stada ptaków w promieniu kilkuset metrów wzbiły się w przestworza, uciekając jak najdalej stąd. Wszystkie gryzonie już od dawna wiedziały, żeby nie pojawiać się w pobliżu. Byliśmy tu sami, bez świadków. Mogło wydarzyć się wszystko. I wreszcie powinno.
– Dumna z siebie jesteś, co? – zapytałeś.
Wzruszyłam ramionami, bo nie było sensu zaprzeczać.
– A ty, czy kiedykolwiek czułeś co to duma?
– Masz na myśli te momenty, gdy pokazywaliśmy się razem między innymi ludźmi? Masz rację. Wtedy nigdy nie czułem dumy. Raczej wstyd, częściej upokorzenie. Gdy wdzięczyłaś się do innych facetów, traktując mnie jak gówno.
– Kochanie, traktowałam cię jak gówno nie tylko publicznie, ale w każdym momencie naszego wspólnego życia. Na nic innego nie zasługiwałeś.
Na krótki moment przestałeś kopać, pisnąłeś coś po kreciemu, po czym wróciłeś do swej ulubionej czynności.
– Kiedy to się stanie? – zapytałeś.
– Co takiego? A, masz na myśli koniec swojego marnego żywota. Już wkrótce, nie przejmuj się zawczasu.
– Tak też przypuszczałem – powiedziałeś, po czym jednym susem, niczym wybitny nurek, głową naprzód wskoczyłeś w ziemię. Ziemiany kopiec zakrył cię, niczym mogiła, spod której miałem nadzieję, nigdy nie wyleziesz. Jeszcze przez chwilę obserwowałam jak ziemia unosi się pod naporem twojego cielska, tworząc bruzdę przez cały ogródek.
Później skierowałeś się w stronę łąk, ku dziczy. Miałam nadzieję, że tam dopadnie cię coś gorszego ode mnie. Tego ci szczerze życzyłam. Odnajdź to, na co naprawdę zasługujesz. Ja już na szczęście dostałam wszystko, czego pragnęłam, a czego nie mogłam od ciebie dostać.
On
Domyśliłem się, że uwiłaś jaja już następnego dnia, gdy mimo nocnych wrzasków, wstałaś cała w skowronkach. Wróć. Może nie jest to najlepiej dobrane słowo. Gdybyś została skowronkiem, mielibyśmy szansę na cokolwiek lepszego, niż na zakończenie współżycia za pomocą przewodu pokarmowego.
I choć zauważyłem, że wkrótce zostanę kretem, wciąż umiałem dodać dwa do dwóch.
Trzymałaś mnie na pokarm, na świeżą paszę dla swoich młodych, na pierwszą krwawą ofiarę i krwawy worek treningowy równocześnie. Chciałaś wypuścić mnie w ogródku, ślepego i bezbronnego, przeznaczonego na śmierć poprzez rozszarpanie żywem w straszliwym męczarniach.
Niedoczekanie, mój ty ptasi móżdżku.
Czasami, rzadko bo rzadko, ale zdarzało się, że wylatywałaś z garderoby. Musiałaś przecież wrzucić coś na ruszt. Myślałaś, że o tym nie wiem, że jestem równie głuchy co ślepy. Na twoje nieszczęście, z każdym dniem miałem coraz lepszy słuch. Przemiana dokonywała się powoli, ale skutecznie. Coraz lepiej czułem się w ciemnościach, tym bardziej nie stanowiło dla mnie problemu poruszanie się po własnym domu. A przede wszystkim, tego nie mogłaś się w żadnym wypadku spodziewać, doskonale wiedziałem, gdzie jest garderoba i gdzie znajdę koszule.
Wiesz, to co się z nami stało, chyba nie jest dziełem przypadku. Ktoś chciał, żeby nas to spotkało, nie widzę innej opcji. Zesłał na nas karę czy nagrodę? A może podsunął coś do przemyślenia?
Skąd mam kurwa wiedzieć.
Cieszę się tylko, że lubi trójcę tak samo jak mój głodny żołądek.
Ona
Gdy otworzyłam drzwi szafy, z wewnątrz spozierała groza. Zamiast moich trzech pięknych jajeczek, na dnie szafy leżały wyłącznie porozrzucane męskie szmaty.
Wypadłam przez okno, nie bacząc na to, że było zamknięte. Kawałki szyby rozerwały mi policzki, nadszarpnęły pióra, utkwiły w piersiach. To nieważne, uznałam. Wzbiłam się w przestworza, wysoko chyba pod samo słońce. Widział stąd wszystko w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Nie mogłeś mi uciec. Przecież po to właśnie zostałam stworzona. Tylko po to zostałąm stworzona. W innym wypadku nie miało by to żadnego sensu.
Czy ty myślałeś tak samo? Czy tylko po to stałeś się ślepcem, czy tylko dla tego strasznego momentu zakasałeś swe ostre pazurki i wraziłeś w ziemię szpiczasty nosek? Tylko po to, aby zadać mi ostateczną krzywdę? Jeśli tak było i taka jest ostateczna prawda, zostaliśmy dla siebie stworzeni.
Witaj. :)
Kwestie techniczne i wątpliwości oraz sugestie (zawsze – jedynie do przemyślenia):
Ogólnie w całym tekście jest bardzo duże nagromadzenie zaimków, czasami powtarzających się nawet w tych samych zdaniach, co niepotrzebnie tworzy dodatkowe błędy stylistyczne; np.:
Przez chwilę zastanawiałem się, jak powiedzieć to, żebyś nie wzięła mnie za skończonego durnia, którym notabene jestem, więc powiedziałem to wprost. – tu też inne powtórzenie
Najlepsze moim zdaniem w tym wszystkim było nie to, co odczuwałem z taką mocą, ale to, co zostało mi odebrane. Widok tego, czego nienawidzę najbardziej.
Inne kwestie:
Nie biłem cię często, nie tak często (przecinek?) jak na to zasługiwałaś.
Patrzyłaś znacznie dłużej, niż potrzebowałaś, by spojrzeć sobie w oczy. Czekałaś, aż uświadomię sobie, że jestem durniem, niczym więcej jak marną imitacją mężczyzny, którym powinienem się stać. – powtórzenie?
Błyskotliwy, ani zabawny też nie, ale te wady nie rzuciły mi się odrazu w oczy… – ort. – razem?
Czasami, stając przed lustrem, dostrzegłam coś podobnego do cienia. – jeśli: „czasami”, to potem nie powinno być w trybie niedokonanym?
Pomyślałam zwyczajnie, że to rak albo inna choroba, która tylko czycha, aby zniszczyć nasze moje życie. – ortograficzny rażący?
Dlatego, gdy krzyknąłeś, abym uważała na nadjeżdżającego rowerzystę, już dawno byłam gotowa, do naciśnięcia hamulca. – zbędny ostatni przecinek?
Cyklista popędził przed naszą maską (przecinek?) nie zwalniając ani o jedno naciśnięcie pedałów.
Odkąd ptak uwił w moim oku gniazdo (przecinek?) zaczęłam widzieć znacznie lepiej.
I czemu wreszcie, kochanie, nie stawał ci, kiedy wreszcie zdecydowaliśmy się to zrobić. – powtórzenie?; czy to nie jest zdanie pytające?
W oka mgnieniu, można by rzec, straciłem to, co tak naprawdę nie było mi potrzebne. – ortograficzny?
Pewnych przyzwyczajenia, instynkty rzec by można, są zaszyte głęboko w nas. – w tym zdaniu posypała się składnia?
Ty tymczasem truchtałeś u mych stóp, rozkładając sztućce, szynkę, masło, ser i wszystkie te rzeczy, na które już nie miałam ochoty. – aliteracja?
– A (przecinek?) że nie jesteś najlepsza w kontrolowanie swoich popędów…
Już tam byłam, już miałam zjeść swe lekkostrawne śniadanko, gdy zorientowałam się (przecinek?) że nic z tego nie będzie.
Nie brakowało wiele (przecinek?) bym pozbawiła cię zmysłu przyjemności.
Ostatecznie mięsna kolację spożyłam już dawno temu. – literówka?
Wszystko trwało do czasu, aż na pamięć nauczyłem się układu mojego mieszkania i położenia poszczególnych przedmiotów. O dziwo, najszybciej nauczyłem się sięgać po papier toaletowy, nie mówiąc o pierwotnej umięjętności tego, co następuje potem. Nauczyłem się wreszcie, gdzie znaleźć wszystkie kuchenne przedmioty, tłuczki, moździerze, wykałaczki, na której szafce znajdę baterie do pilota, a nawet gdzie znajdę wyprasowaną koszulę. – aliteracja, powtórzenia i literówka?
Twoja twarz, haczykowaty nos, przetykaną siwizną włosy, długie do nieba ręce i strzelista sylwetka. – literówka?
Dziękuje ci, kochanie, za zniszczenie tego, co przeszkadzało odkryć mi, kim naprawdę jestem. – kolejna?
– Dawaj – powiedziałam co któregoś razu, gdy zacząłeś obracać mięso na patelni. – tu też padła składnia?
Ręce, którymi oglądałem świat (przecinek?) drżały mi jak cholera.
Kupiłem tego królika (przecinek?) a nie upolowałem własnoręcznie…
Nie było to łatwe z tak drżącymi rękoma, które uporczywie prowadził mnie w najciaśniejszy kąt pokoju lub na dno szafy. – literówka?
Ciekawe (przecinek?) czy wszystkie twoje ofiary dręczyły podobne rozważania.
Dopadniesz mnie w kilka pociągnięć skrzydłami, przewrócisz na ziemię – bo (przecinek?) z całym szacunkiem, nie dasz rady mnie podnieść – po czym zaczniesz mnie rozszarpywać. – powtórzenie?; dość dziwnie brzmi ów szacunek wobec wcześniejszych obluzgiwań i wulgaryzmów…
Zostanę ledwie marnym ochłapem, w którym nikt nie pozna mężczyzny, którym niegdyś byłem. – powtórzenie?
Właściwie nie wiem (przecinek?) dlaczego.
Ukrycia się w miejscu, gdzie nikt nas nie znajdzie. – aliteracja?
Dobrze wiem, jakby to się skończyło. – ortograficzny? – w tym kontekście: osobno?
Nasze kłótnie, a dokładniej twoje wrzaski, słyszała przecież całą okolica. – literówka?
Mimo to w pierwszym odruchu, jak skończony (przecinek?) ślepy debil, chciałem ci pomóc.
Cały tekst ma często niezgodność czasową – piszesz o tych samych wydarzeniach w czasie przeszłym, potem nagle przechodzisz do teraźniejszego, aby potem znowu, z nieznanych powodów, wrócić do przeszłego, co bardzo utrudnia śledzenia fabuły i rozwoju wydarzeń – tu przykład:
A zatem pozwoliłem ci krzyczeć w samotności. Wrzeszcz – uznałem. Cokolwiek by się z tobą działo, wiedziałaś jak mnie zawołać, jak mam na imię, jakie znienawidzone miano wywołać, abym przybiegł z pomocą. Nie zrobisz tego, przecież wiem. Zawsze byłaś samodzielna w bólu. Wolałaś udawać, że nie istnieje, zamiast podzielić go ze mną. Wkrótce wszystko ustało.
Byłeś ofiarą, która całkiem nieopatrznie przywędrowała do mojego życia domu. Prawda była jednak taka, że nie rozpoznałam cię od razu. Zajęło mi chwilę, nim w tym szczurzym profilu, za fasadą długich wąsów, rozpoznałam człowieka. – powtórzenia?
– A ty, czy kiedykolwiek czułeś (przecinek?) co to duma?
Ziemiany kopiec zakrył cię, niczym mogiła, spod której miałem nadzieję, nigdy nie wyleziesz. Jeszcze przez chwilę obserwowałam (przecinek?) jak ziemia unosi się pod naporem twojego cielska, tworząc bruzdę przez cały ogródek. – literówka, która całkiem zmieniła sens zdania? ; aliteracja?
Ja już na szczęście dostałam wszystko, czego pragnęłam, a czego nie mogłam od ciebie dostać. – powtórzenia?
Chciałaś wypuścić mnie w ogródku, ślepego i bezbronnego, przeznaczonego na śmierć poprzez rozszarpanie żywem w straszliwym męczarniach. – literówka?
Myślałaś, że o tym nie wiem, że jestem równie głuchy (przecinek?) co ślepy.
Wiesz, to (przecinek?) co się z nami stało, chyba nie jest dziełem przypadku.
Skąd mam kurwa wiedzieć.– – czy kolejny wulgaryzm nie wymaga przecinków?; czy to nie jest zdanie pytające?
Cieszę się tylko, że lubi trójcę tak samo (przecinek?) jak mój głodny żołądek.
Gdy otworzyłam drzwi szafy, z wewnątrz spozierała groza. Zamiast moich trzech pięknych jajeczek, na dnie szafy leżały wyłącznie porozrzucane męskie szmaty. – powtórzenie?
Wzbiłam się w przestworza, wysoko (przecinek?) chyba pod samo słońce. Widział stąd wszystko w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Nie mogłeś mi uciec. Przecież po to właśnie zostałam stworzona. Tylko po to zostałąm stworzona. W innym wypadku nie miało by to żadnego sensu. – znowu literówki, które zmieniają sens zdania?; powtórzenia?; kolejna literówka?; kolejny ortograficzny?
Czy tylko po to stałeś się ślepcem, czy tylko dla tego strasznego momentu zakasałeś swe ostre pazurki i wraziłeś w ziemię szpiczasty nosek? Tylko po to, aby zadać mi ostateczną krzywdę? Jeśli tak było i taka jest ostateczna prawda, zostaliśmy dla siebie stworzeni. – powtórzenia?
Tekst jest niewiarygodnie wręcz gorzki, przejmujący, bardzo bolesny. Pomiędzy słowami: „kochanie” przeplatają się tak straszliwe wizje, emocje, dążenia, chęci i wulgaryzmy, że przy czytaniu przeżywałam prawdziwy szok… Słowo „miłość” pada tylko raz i jest przekreślone, a potem zastąpione wyrazem „przemoc”. Jeżeli tak wyglądają relacje między dwojgiem ludzi, zwracających się do siebie: „kochanie”, to można być jedynie dogłębnie przybitym i zrozpaczonym.
Opowiadanie czyta się w sumie z mimowolną przykrością, bólem i smutkiem. Mam spory dylemat, czy potraktować całość jako wyłącznie symbolikę, czy też szukać w nim fantastyki, bo wszak na takim właśnie Portalu zamieściłeś to rozrywające wewnętrznie opowiadanie. W moim odczuciu jest to – spowodowana wzajemną, potęgowaną przez lata nienawiścią – przemiana bohaterów w tytułowe zwierzęta, a co za tym idzie – stuprocentowa fantastyka. :)
Nie mam jednak na tyle wiedzy ani doświadczenia, ale zaprzepaścić Twojego tekstu nie chcę, zatem uważam, że dobrze by było, aby Ktoś bardziej obeznany w zasadach oraz treściach fantastycznych zerknął tu jeszcze. :)
Z tego powodu klikam do Biblioteki oraz nominuję do Piórka. :)
Tylko koniecznie pousuwaj wszystkie błędy (jeżeli oczywiście się z nimi zgadasz)! :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet