- Opowiadanie: Czesio - Wieża Cieni.

Wieża Cieni.

To moje pierwsze opowiadanie. Wybaczcie błędy.  Z góry dziękuję za dobre rady. Miłej lektury życzę.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wieża Cieni.

Stary dziad usiadł wygodnie przy palenisku prostując nogi. Wyciągnął zmarznięte dłonie w kierunku ognia, wzrokiem przywołując do siebie gospodarza. Karczmarz widząc obszarpane i brudne łachmany gościa, nie spodziewał sie na nim jakiegokolwiek zarobku. Podszedł do niego niechętnie, zastanawiając się czy śmierdzący długą drogą starzec nie przepłoszy mu pozostałych gości.

– Chciałbym coś zjeść, dobry panie – odezwał się staruszek – i napiłbym się czegoś gorącego… Jeśli dobry los dopisze strudzonemu wędrowcowi w potrzebie…

– Czyli nie masz czym zapłacić, co? – Prychnął karczmasz. – Idźże stąd! Nie ma nic za darmo! No! Masz czym zapłacić, czy nie?

– Mam historie… wiele historii… Mogę opowiedzieć… Za miskę czegoś ciepłego. Proszę…

– Ja za niego zapłacę. – Z kąta sali wybrzmiał mocny głos, z całą pewnością należący do młodego mężczyzny. – Gospodarzu! Gulasz i dzban grzanego wina dla mojego nowego znajomego!

Właściciel karczmy widocznie niezadowolony ruszył w kierunku kuchni, mrucząc coś pod nosem.

– Dzię…Dziękuję, dobry panie… Niech wam bogowie pobłogosławią. – Starzec zerwał się na nogi i ruszył w stronę swego dobroczyńcy. Ten jednak gestem dłoni osadził go w miejscu.

– Nie podchodź bliżej, bo rzeczywiście cuchniesz jak łajno. Mówisz, żeś bajarz… A to się świetnie składa, bo ja bym chętnie bajania do wieczerzy posłuchał. I lepiej się postaraj, jeśli nie zadowoli mnie to co powiesz, odpracujesz każdego miedziaka, jakiego wydałem, żeby cię nakarmić.

– A o czym mam bajać, panie?

– Mój towarzysz jest sławnym i znanym ze swej odwagi rycerzem. Pogromcą wszelakiego plugastwa. Może być coś, co przypadnie do gustu tak odważnej oraz obytej w świecie i na dworach osobie. Znasz coś takiego, starcze?

– Znam taką historię panie. Obawiam sie jednak, że znają ją wszyscy tutaj zgromadzeni.

– Chyba nie chodzi ci o podziemną wieżę? Niby za to zapłaciłem? Tą bajkę zna każde dziecko, nawet mi mamka opowiadała ją wielokrotnie, gdy byłem jeszcze podrostkiem.

– Jest tylko jedna różnica panie. Ja wiem, co tam się wydarzyło naprawdę. Podziemna wieża i jej skarby to nie legenda.

– A niby skąd taki stary, śmierdzący i obszarpany dziad może znać prawdę na ten temat, co? – Ów sławny rycerz, siedzący dotąd w milczeniu ożywił się nagle. – Co innego legendy, a co innego łganie prosto w oczy, byle tylko zapchać kiszki winem i jadłem!

– Nie kłamię, panie. Znam prawdę od ojca, a on od swojego. – Bajarz wyraźnie się skurczył.

– A oni niby skąd ową prawdę znali?

– Mój dziadek, panie, był jedynym, który wtedy wrócił na powierzchnię. On..

– Łżesz! – Rycerz zerwał sie na nogi, mierząc w starca palcem. Oddychał cieżko. W sali zapadła cisza. Gospodarz niosąc starcowi tacę z zamówioną kolacją, zatrzymał się w pół kroku. – Łżesz, powiadam. Łgarstwem będziesz za dobroć dziękował. Ty łachmaniarzu! Ty… – Na jego ramieniu spoczęła ręka towarzysza.

– Spokojnie Rajmundzie. Toż to pomyleniec, gołym okiem widać. Usiądź, proszę. A ty dziadku opowiadaj. Skoro wydałem na ciebie pieniądze, chcę otrzymać coś w zamian. Tylko niech cię te bajdy nie zgubią, wszak widzisz jak mój towarzysz na wszelkiego rodzaju kłamstwa reaguje. Karczmarzu! Dwa dzbany piwa! A ty mówże w końcu, bo późno sie już robi, a historia przecież długa. – Młody pan roziadłwszy się wygodniej, wrócił do jedzenia, nie spuszczając przy tym dziada z oczu. Ten zaś mając już wino i jedzenie przed sobą, upił wielki łyk, wytarł usta w siwą brodę i po chwili podjął opowieść. Mówił cicho ale jego głos docierał do każdego zakamarka karczmy. Wszyscy chcieli poznać nieznane szczegóły największej legendy Ziem Północnych. Legendy która zmieniła świat.

– Jak zapewne wiecie, wszystko zaczęło się w stolicy, gdy Arrigo, zwany pózniej Szalonym, zdobył w końcu mapę. Mapę której szukał latami, za którą zapłacił nie tylko złotem, ale oddał cały swój majątek i tytuł. Mapę wskazującą drogę do Wieży Cieni. Mój dziadek był wtedy u niego na służbie.

Wielu z obecych wymieniło spojrzenia. Czy to może być prawda? Czy oto jest w końcu ktoś, kto wie? Ktoś kto jest potomkiem członka Szalonej Piątki? Tylko Rajmund nie poruszał się, z rękami założonymi na piersi, wwiercał sie w starca wzrokiem.

– Ojciec opowiadał mi, że mój dziadek jeszcze tego samego dnia chciał odejść ze służby. Pan Arrigo uprosił go, aby został..

– Tego już za wiele! – ryknął Rajmund – Arrigo Szalony prosi o coś jakiegoś kmiota! Prosi!!! To już nie łgarstwo! To proszenie się o stryczek! Uważaj dziadygo, zapominasz się. Żaden pan nie prosi o nic chłopa! Nigdy!

– Proszę o wybaczenie panie, powtarzam tylko to, co usłyszałem od ojca. – Dziad zasłonił głowę ręką, spodziewając sie nadlatującego kufla albo obgryzionej kości. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Zamiast tego, kątem oka dojrzał siadającego na powrót Rajmunda, wciąż jeszcze czerwonego ze złości. Chwilę ciszy przerwał głos dziadowego dobroczyńcy.

– No! Bajajcie dalej, ale baczcie na to co mówicie. Wydaje mi się, że kolejnej obrazy mój towarzysz nie zniesie.

– Jak mówiłem, prawie wszyscy odwrócili sie od pana Arrigo. Nikt nie wierzył w mapę, w wieżę i ukryte w niej skarby…

 

***

– Dziekuję ci Eryku. Nie zapomnę ci tego nigdy. – Arrigo poklepał służącego po ramieniu. – Twoja rodzina, od lat pozostająca u nas na służbie, zawsze wykazywała się się wiernością i lojalnością. Jednakże to, co uczyniłeś dzisiaj, gdy wszyscy inni się od mego rodu odwrócili, wyróżnia cię na tle wszystkich twoich poprzedników. – Kontynuował arystokrata, w swoim jak zwykle nazbyt patetycznym stylu. Służący czerwieniąc sie pochylił głowę, unikając spojrzenia swego pana. Właściwie nie poczucie obowiązku skłoniło go do pozostania przy boku Hrabiego, a jego usilne o to prośby niemalże błagania. Tak naprawdę było mu go po prostu żal. W przeciągu ostatniego roku stracił wszystko – majątek, rodową siedzibę, kto wie, może i rozum. I to wszystko było ceną za kawałek pergaminu… Mały, poszarpany, wypełniony nieznanym pismem i trudną do odczytania mapą był wszystkim, co zostało jednemu z zamożniejszych ludzi tej części świata. No i jeszcze on. Eryk. Nie mający dokąd odejść służący. Wiedzący za to doskonale, że najbliższe tygodnie będą mówiąc delikatnie dziwne.

***

– Raczysz nas tym co wszyscy wiemy, bajarzu. – Dobroczyńca lekko znudzony wpadł mu w słowo. – Wszyscy wiemy jak Arrigo stracił swoje dobra, wiemy kiedy wyruszył, wiemy również kto należał do Szalonej Piątki. Bajaj o tym, co się działo gdy wyszli ze stanicy. Bo to wtedy się zaczęła legenda, prawda?

– Masz rację panie. Pomyliłeś się jeno co do liczby. Było ich nie pięciu, tylko przeszło trzydziestu. Pięciu było szlachciców, reszta to zbrojni i służba, wśród nich mój przodek. Pan Arrigo, w zamian za obietnicę udziału w zyskach, znalazł czterech podobnych sobie, acz dość ubogich, pomniejszych szlachciców. Udało im się sfinansować drużynę zbrojnych. Jak wiesz, panie, przygotowania zajęły sporo czasu, ze stanicy wyszli dopiero po jesiennym przesileniu. Było to dwudziestego siódmego września.

***

– Eryku, daj sygnał postoju. Spędzimy tu noc. To dobre miejsce, zapewni nam schronienie przed wiatrem. Musimy odpocząć. Każdego dnia pokonujemy większą odległość niż zakładaliśmy. – Pan Arrigo był wyraźnie zadowolony. Pierwszy tydzień wędrówki minął praktycznie bez problemów. No, z wyjątkiem drugiego dnia, kiedy to podpity żołdak spadł z urwiska, pociągając za sobą osła. Szczęściem w nieszczęściu było to, że osioł niósł na swoim grzbiecie rzeczy najmniej przydatne. Ktoś skwitował wypadek krótko: Przez tego osła straciliśmy dwa osły.

Służący, po rozbiciu obozu, został wezwany do namiotu swego pana. Wszedł do środka i stanął kilka kroków przed stołem, czekając aż pan Arrigo zwróci na niego swoją uwagę. Trwało to jakiś czas, w końcy Eryk odchrząknął.

– Panie? – Na te słowa, pochylony nad pergaminem Arrigo uniósł glowę.

– No przecież cię zauważyłem, Eryku. Podejdź, proszę. Spojrz. – Hrabia był wyraźnie podekscytowany. – Za kilka dni staniemy nad Wodnymi Grzmotami. Chciałbym poprosić cię o radę. Zapomnij prosze o dzielącej nas różnicy społecznej i powiedz mi, ale tak szczerze…

***

– Mamy uwierzyć że Arrigo Szalony, Pan Północnych Rubieży pytał slugę o radę?? 

– Rajmund prychnął już nie tyleż gniewnie, co pogardliwie. – Tracimy tylko czas na te brednie.

– Nie przerywajcie mu mości rycerzu. – Głos z głębi sali wybrzmiał cicho, ale zaraz poparły go inne, głośniejsze. – Mówcie dalej dziadku.

– Propozycja pana Arrigo mocno zaskoczyła sługę…

 ***

Eryk pomyślał sobie, że los z niego kpi. W jego głowie ciągle brzmiały słowa hrabiego.  „ Nie mam już nikogo. Zostałeś przy mnie tylko ty. Tu masz pisma. W razie mojej śmierci, wszystko co mi zostało, także wszystko co przypadnie mojej osobie jako część zysków z wyprawy, zapisałem tobie. Warunek jest jeden. Nie zostawisz mojego ciała ścierwojadom na żer. Zapewnisz mi godny pochówek.  Podpisz, jeśli się zgadzasz.” Podpisał. Nawet się nie zastanawiał.

Przez kolejne trzy dni nie wydarzyło się nic. Eryka zresztą i tak niewiele rzeczy było w stanie oderwać od ponurych rozważań. Czyżby Arrigo przeczuwał, że zbliża się koniec? Nie chciał tego, kochał swego pana. Okrzyk jednego ze zbrojnych otrzeźwiłgo. Dotarli na miejsce. Kilka krótkich rozkazów zagoniło wojaków i służących do rozbicia obozu. Namioty stawiano w imponującym tempie, kuchcik zabrał się do przygotowywania kolacji, Szalona Piątka zaś zebrała się nad niewielkim urwiskiem, kłócąc się głośno. Trwało to dłuższą chwilę, po czym wszyscy rozeszli się do swoich namiotów. No, prawie wszyscy. Późną nocą Eryk odnalazł swojego pana, siedzącego pod rozgwieżdżonym niebem, w miejscu wieczornej kłótni.

– Zechcesz udać się, panie, na spoczynek? – zapytał. – Kolacja, kąpiel i posłanie są już gotowe.

– Jeszcze chwila. Usiądź ze mną, porozmawiajmy. – Gestem zaprosił służącego aby zajął miejsce obok. Wskazał na mieniący się w blasku gwiazd i księżyca ogromny wodospad.

– W każdej sekundzie z tego klifu spadają miliony litrów wody… Miliony!  Ilość która  mogłaby zaspokoić potrzeby stolicy na wiele tygodni. Siła wystarczająca, by wprawić w ruch dziesiątki młynów. Oto prawdziwa potęga natury! Jesteś w stanie to wszystko pojąć? Eryku? – Sługa milczał, więc Arrigo mówił dalej. – Tam, za  ścianą wody, znajduje się wejście. Jestem tego pewien, mapa nie może kłamać. Jutro  zejdziemy wszyscy, nikt nie zostanie w obozie. Był czas żeby się wycofać. Teraz już jest za późno. – Hrabia był widocznie podekscytowany doniosłością nie tylko chwili, ale i całego przedsięwzięcia. – Idź Eryku, dziś jesteś już wolny. Odpocznij, nie wiem kiedy znowu będziesz mógł pozwolić sobie na taki luksus. Mną się nie frasuj, poradzę sobie.

Kolejny dzień powitał ich rześkim powietrzem, bezchmurnym niebem i widowiskowym wschodem słońca. Wszystkie poranne zajęcia poszły nad wyraz sprawnie – dawała o sobie znać obozowa rutyna. Przed południem byli już gotowi do drogi, zaś w okolicach pory obiadowej, stanęliprzy wodospadzie. Konie i osły uwiązali na długich sznurach tak, by mogły dosięgnąć tafli jeziora.  Jeden z żołdaków wyjął z juków podłóżne kształty, zawinięte w grube, czarne sukna.

– Kryształowe światło – rzekł z dumą Arrigo – wykonane na zamówienie, kosztowało fortunę. Zgasić je może tylko rozbicie klejnotu. Bądźcie więc z nimi ostrożni! Mamy tylko kilka sztuk! Bez nich, w ciemnościach góry, będziemy ślepi.

 ***

– …i zeszli pod ziemię, uzbrojeni jedynie w stalowe miecze, magiczne pochodnie i własną odwagę – mówił bajarz dalej, a jego gulasz, zimny już, wciąż stał przed nim nietknięty. Wszyscy trwali w milczeniu, chłonąc każde słowo. Nikt nie przerywał, nikt nie zwrócił uwagi na wygasłe palenisko, ani na dopalające się świece. I tak w półmroku, zebrani wokół niego, słuchali historii o miejscu, które stało się grobem dla trzydziestu ludzi. – Z każdą godziną byli coraz głebiej. Powoli tracili poczucie czasu, a oddychanie zaczęło sprawiać trudności. Mimo to, uparcie szli naprzód.  Szczęściem droga prowadząca w podziemia była niczym wiodący do zamku gościniec. Szeroka, płaska, miejscami dotknięta upływającym czasem, i tak była lepsza niż niejeden królewski trakt. Nie wiedzieli że od chwili gdy wkroczyli na tą drogę, byli bacznie obserwowani.

 ***

– Eryku?

– Jestem tutaj, mój panie.

– Mamy jeszcze wodę? – Służacy podał mu bukłak, a hrabia pociągnął z niego chciwie, siadając ciężko na ziemi. – Musimy zaczekać na resztę, kolumna za bardzo się rozciągneła. Widzisz ich? – Otarłszy pot z czoła, podniósł się z powrotem na nogi.

– Widzę, ale nie wszystkich. Kryształy dają tutaj mniej światła, mój panie.

– To prawda, coś tłumi ich blask. Nic to. Już jesteśmy blisko. Czuję to! – Eryk po raz kolejny zobaczył obłęd w oczach swego pana. Z nikim się tym nie podzielił, ale bał się coraz bardziej. Nie tylko o hrabiego. Zaczynał bać się także i o swoją skórę.

***

– Wieża ukazała im się po czterech dniach marszu. Wieża Cieni. Wieża-Grób. – Starzec zamknął oczy i zamyślił się na krótką chwilę. Gdy je otworzył, były pełne łez. – Ludzki rozum nie jest przyzwyczajony do trwania w ciemnościach przez tak długi czas. Zostały im tylko trzy kryształy,  które dawały słabe światło. Pozostałe przepadły razem z niosącymi je ludźmi.. Ci którzy dotarli aż tutaj, byli bliscy szaleństwa. Dopiero widok Wieży, wymarzonego celu wędrówki, obudził w nich nowe siły. Ruszyli dalej. Nikt nie zwracał uwagi na to, że strzaskaną bramę mineło tylko ośmiu ludzi.

***

Pierwszy do Wieży wszedł Arrigo, trzymając w lewej ręce kryształ, w prawej wyciągnięty z pochwy miecz. Pozostali ruszyli jego śladem. Eryk, niechętnie i wbrew sobie, wszedł jako ostatni. W jego dłoni również znajdował się kryształ. Stąpali ostrożnie. Na sypiących się ścianach i kupach gruzu tańczyły cienie. Uwagę ludzi przykuwały porozrzucane dokoła przedmioty i skrzynie. Uwagę cieni przykuwali ludzie. Nikt z żywych nie spostrzegł, że ciemnych kształtów było znacznie, znacznie więcej.

Krążące legendy mówiły ogromnych skarbach, magicznych artefaktach i zwojach pełnych zapomnianej wiedzy, ukrytych w pozostałościach po podziemnym królestwie. Krążace legendy, powtarzane przez setki lat, nie kłamały. Arrigo odrzucił miecz i rzucił się w kierunku najbliższej skrzyni. Z pomocą sztyletu podniósł wieko. Okrzyk radości ledwo przebił się przez gęste powietrze. Hrabia wyciągnął wysadzany rubinami, złoty puchar. Widząc to, pozostali poszli w jego ślady. Eryk również skoczył do najbliższej, niewielkiej skrzyni i rozbił  spruchniałe deski kopniakiem. Widok rozsypujących się na ziemi kolorowych kamieni zaskoczył go. „Tyle bogactwa! Tyle bogactwa! Moje! Moje! To wszystko moje!” Powtarzał sobie w myślach te same słowa, wypychając ciasno kieszenie. Nie zwracał już uwagi na innych. Nie zwrócił także uwagi na to, że cienie ze ścian zniknęły, ani na to, że jeden z nich właśnie sunął w kierunku hrabiego.

***

– Mój dziadek ocalał raczej przypadkiem.  Nie wiedział jak to się stało, ale coś wyrwało go na chwilę z szaleństwa. Zobaczył towarzyszy klęczących na ziemi, i czarne zjawy szepczące im truciznę do uszu. Zobaczył uśmiechy na ich twarzach, złoto w dłoniach i puste spojrzenia. Zobaczył upiora zmierzającego w jego stronę. Zerwał się na nogi i zaczął biec, odrzucając trzymane w rękach skarby.

– Zostawił towarzyszy? – Ktoś zadał wiszące w powietrzu pytanie. – Jak zwykły tchórz?

– Tak. Jak tchórz. I co z tego? – Prychnął bajarz. – I co z tego pytam? Przeżył. A reszta? Kto wie, czy do tej pory nie służą Wieży jako cienie. – Zamilkł, chwycił drewnianą łyżkę i zaczął pochłaniać kolację. Zapracował na nią uczciwie. Tymczasem w karcznie zawrzało. Ludzie zaczęli głośno dyskutować, przekrzykiwali się, gwałtownie gestykulując. Na bajarza nikt już nie patrzył. Nikt też nie zwrócił na niego uwagi kiedy wychodził.

Epilog.

 Czy ktoś w karczmie, podczas trwającej do rana dyskusji, zadał sobie pytanie, jak to możliwe, że przez wiele godzin słuchali wnuka człowieka, który żył przeszło dwieście lat temu? Jak wielkie bogactwo udało się Erykowi wynieść z Wieży? Nikt nie zauważył, że nim noc dobiegła końca, wszyscy się zmienili. Niby niezauważalnie, ale jednak. Na głowach pojawiły się pasma siwych włosów, zmarszczki na twarzach były trochę głębsze, a dłonie pokryły małe brązowe plamki. Tymczasem bajarz był już dość daleko. Gdy poczuł się bezpiecznie, wyciągnął z zawieszonej na szyi sakiewki mały kamień. Przyłożył go do ust i wyszeptał formułę. Po chwili jego krok zrobił się bardziej sprężysty, przygarbione ciało wyprostowało się. Siwe włosy zmieniły kolor na smoliście czarny. Eryk uśmiechnął się do siebie, schował  zabrany z Wieży rubin z powrotem do sakwy, i ruszył przed siebie, nucąc swoją ulubioną melodię.

 

 

Koniec

Komentarze

Czesiu, skoro to tylko część dzieła, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zmienione:)

Super się czytało, czekam na następną część.

Mistle666 Dzięki za dobre słowo :)

Witaj. :)

Widzę w profilu, że jesteś tu już ponad pół roku, lecz to Twój pierwszy tekst, zatem gratuluję debiutu i zachęcam do spojrzenia w dział Publicystyka – są tam bardzo pomocne nam wszystkim poradniki, w tym – Drakainy dla Nowicjuszy, językowe, dialogowe, myślowe. ;)

 

Tutaj na pewno trzeba poprawić dialogi.

 

Podobnie jest z interpunkcją, np. zamiast kropek/wielokropków (?) używasz dwóch kropek, a takiego znaku nie ma; np.:

– Chciałbym coś zjeść, dobry panie.. – odezwał się staruszek – i napił bym się czegoś gorącego.. Jeśli dobry los dopisze strudzonemu wędrowcowi w potrzebie..

– Mam historie.. wiele historii.. Mogę opowiedzieć.. Za miskę czegoś ciepłego. Proszę..

 

 

Do poprawy jest także ortografia, w tym błędy rażące, np.:

– Chciałbym coś zjeść, dobry panie.. – odezwał się staruszek – i napił bym się czegoś gorącego..

Idź że stąd!

Mówisz żeś bajasz

– Nie kłamię, panie. Znam prawdę od ojca, a on od swojego – bajarz wyraźnie się skórczył.

 

Co do interpunkcji, trzeba ją także starannie prześledzić pod kątem przecinków, np.:

Dziękuje dobry panie..

Mówisz żeś bajasz…

I lepiej się postaraj, jeśli nie zadowoli mnie to co powiesz, odpracujesz każdego miedziaka jakiego wydałem żeby cię nakarmić.

– Mój dziadek, panie, był jedynym który wtedy wrócił na powierzchnię.

Mówił cicho ale jego głos docierał do każdego zakamarka karczmy.

Bajajcie dalej, ale baczcie na to co mówicie.

Wydaje mi się że kolejnej obrazy mój towarzysz nie zniesie.

 

Pojawiają się literówki, np.:

Dziękuje dobry panie..

Starzec podniósł sie na nogi i skierował w kierunku swego dobroczyńcy.

Co innego legendy, a co innego łganie prosto w oczy, byle tylko zapchać kiszke winem i jadłem!

Gospodarz, niosąc starcowi tacę z zamówioną kolacją zatrzymał sie w pół kroku.

Skoro wydałem na ciebie pieniądzę, chcę otrzymać coś w zamian.

 

 

Kolejne usterki to styl/powtórzenia, np.:

Starzec podniósł sie na nogi i skierował w kierunku swego dobroczyńcy.

Mówił cicho ale jego głos docierał do każdego zakamarka karczmy. Każdy chciał poznać nieznane szczegóły największej legendy Ziem Północnych.

 

Reszty błędów już nie wypisuję.

Fabuła ciekawa i wciągająca, lecz usterki językowe utrudniają należyte śledzenie tylko jej. :) Czasem powtarzasz kilkakrotnie te same formuły, np. o braku wiary słuchających w opowieść starca. :) 

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Dzięki wielkie bruce:) konkretna pomoc

Oj, nie, ja także nadal się uczę, jak dobrze pisać, czasem czytam i wtedy tylko wskazuję, co mi przeszkadza podczas lektury. :) 

Pozdrawiam serdecznie i również dziękuję, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Bruce, cieszy mnie że fabuła ciekawa. Nad resztą po prostu trzeba popracować. Dzięki raz jeszcze:))

Jasne, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka