- Opowiadanie: szoszoon - Osobliwość

Osobliwość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Osobliwość

– A teraz pogoda na jutro – kapłan zakończył modły i odwrócił się do zebranych. – Będzie słonecznie i parno. Ciśnienie raczej w normie, więc jeśli zamierzacie robić coś pożytecznego, to będzie dobry dzień. A teraz dobranoc i spijcie spokojnie.

 

Mieszkańcy zaczęli się rozchodzić, pozdrawiając się na dobranoc. Dookoła wioski zwyczajowo zapalono ognie i wyznaczono strażników na nadchodzącą noc. Kapłan zszedł z podwyższenia i skierował się do swojej chaty. Podążyłem za nim w milczeniu. Byłem adeptem już dziesiąty rok i wkrótce – jak podejrzewałem – miałem przejąć jego obowiązki. Kapłan, którego zwano: Szara Sowa dożywał powoli swych dni, ugniatając się powoli pod naporem obowiązków. Moja pomoc na niewiele już się zdawała, Szara Sowa po prostu rozpadał się. Podałem mu strawy w misce oraz łyżkę.

 

– Sobie też – powiedział wskazując ręką na kociołek. – Nie godzi się kłaść spać z pustym brzuchem.

 

Skinąłem głową i nałożyłem sobie gęstej, pożywnej zupy. Szara Sowa był kapłanem odkąd pamiętałem. Rodzice oddali mnie na nauki, ponieważ od małego zdradzałem talenty do opowiadania bajek i bujania w obłokach. Poza tym moim narodzinom towarzyszyły okoliczności nieco tajemnicze, jak mawiał kapłan. Urodziłem się martwy, zdradził mi kiedyś, i tylko upór matki, która nie przestawała masować mojej piersi, przywrócił mi oddech. Matka masowała mnie tak mocno, że do dziś na sercu mam czerwoną plamę. Mieszkańcy wioski uznali to za dobry znak i nadali mi imię „Szczęściarz". Imię się jednak nie przyjęło, i teraz nazywam się „Bystre oko".

 

– Kiedy nauczysz mnie przepowiadać pogodę i określać datę oraz rok? – zagadnąłem, kątem oka dostrzegając, że Szara Sowa skończył jeść. Za chwilę pewnie położy się spać, więc należało się streszczać z zadawaniem pytań.

 

– To nic trudnego. Niedługo pokażę ci cała świątynię oraz miejsce, gdzie bije serce naszego boga.

 

– Serce Wielkiego Oka? – zdumiałem się. – Wielkie Oko ma serce?

 

Szara Sowa pokiwał głową.

 

– To on mówi mi wszystko, oznajmiając swoją wolę. Codziennie, odkąd przed laty mój kapłan przekazał mi całą wiedzę oraz klucze, o stałej porze wchodzę do komnaty zamieszkiwanej przez bóstwo. Wtedy on otwiera swoje oko, mieniące się wielością kolorów i barw i przemawia do mnie. Ukazuje mi też znaki, ale jak dotąd nie nauczyłem się ich odczytywać, niestety…

 

Słuchałem Szarej Sowy zauroczony. Perspektywa poznania naszego boga wydawała mi się szczęściem największym z możliwych. Chciałem jeszcze zapytać o serce Wielkiego Oka, ale Szara Sowa już drzemał. Postanowiłem więc udać się do swojej chaty. Po drodze spotkałem Bystrą Wodę – moją dziewczynę. Poszliśmy nad strumień, aby w blasku księżyca posłuchać szumu wody i poprzytulać się do siebie. Było ot jedyne miejsce, gdzie w nocy było na tyle jasno, żeby nie obawiać się ciemności. Trzymaliśmy to w ścisłej tajemnicy, dzięki czemu nikt nie przeszkadzał nam w nocnych schadzkach. Rodzice tłumaczyli, że nie powinniśmy posuwać się za daleko w naszych pieszczotach, gdyż kiedy zostanę kapłanem, będę musiał porzucić Bystrą Wodę. Kapłan musiał zachować wstrzemięźliwość i to podobało mi się najmniej tej profesji najmniej. – A co tam – pomyślałem, będziemy spotykać się po kryjomu.

 

– Rodzice chcą mnie wydać za Dzikiego Jaguara – powiedziała opierając głowę o moją pierś. – Uważają, że tak będzie najlepiej.

 

Westchnąłem nieco przybity.

 

– Chyba mają rację – odparłem po chwili. – Troszczą się o twoją przyszłość. Nie możesz żyć jako kochanka kapłana… Dziki Jaguar to dobry chłopak, silny i odważny. Będziecie mieli piękne dzieci.

 

Spojrzała mi w oczy z wyrzutem. Rozumiała jednak, że mam rację. Przytuliła się jeszcze mocniej.

 

– Więc może… zróbmy to, po raz pierwszy i ostatni… – zagadnęła nieco zawstydzona.

 

– Dobrze – odparłem uśmiechając się – skoro tego chcesz.

 

– Oboje tego chcemy – poprawiła mnie zsuwając z ramion bawełnianą koszulę.

 

***

 

– Co za dziwny sygnał – przeor Bell, dowódca wyprawy, kręcił głową z niedowierzaniem. – Wszystko jakby na opak. – Wyjaśnił wskazując na rozległa, porośniętą lasem równinę. Staliśmy na skraju skalnego ustępu spoglądając na falującą zielenią dolinę.

 

– Że też uchowało się takie miejsce – powiedziałem sam do siebie – niemal idylliczne.

 

– Dlaczego zatem jest tak… inne niż znany nam świat? – zamyślił się przeor.

 

– Cóż, nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić, co tam jest – wtrącił doktor Wells. – Chociaż nie powinno nikogo dziwić, że takie miejsce istnieje.

 

– Dlaczego? – zagadnąłem zainteresowany słowami doktora Wellsa. Człowiek ten intrygował mnie swoimi pomysłami i ciekawił. Lubiłem z nim przebywać, a on nie unikał mnie. Miał około czterdziestu lat, krótkie i przyprószone siwizną włosy oraz imponującą muskulaturę, co było tyleż dziwne, że większość swego życia poświęcił nauce a nie treningom.

 

– Widzisz, przyroda składa się z przeciwieństw jak choćby kobieta i mężczyzna, dzień i noc, ładunek dodatni i ujemny.

 

Skinąłem głową.

 

– Pan i przeor Bell. – dodałem po chwili cicho.

 

Kiwnął głową uśmiechając się ledwie dostrzegalnie. Wiedziałem, że od lat nie lubili się obaj, choć zachowywali wobec siebie należyty szacunek. Doktor Wells przegrał wybory na przeora naszej wszechnicy właśnie z Bellem. Cóż, taka była decyzja zgromadzenia, należało przyjąć ją jako wolę Absolutu.

 

– Jest też porządek i chaos, dwie potężne siły, które mają moc sprawczą – kontynuował patrząc na dolinę z fascynacją. I bynajmniej nie są to przeciwieństwa. Tego zdążyliśmy się dowiedzieć przez stulecia studiów i badań. Zatem porządek musi mieć swoje przeciwieństwo – anomalię, podobnie jak i chaos. Pytanie tylko, z czym mamy do czynienia tutaj…?

 

– Co to może oznaczać dla nas? – nie kryłem niepokoju.

 

– W najgorszym razie kłopoty – odparł doktor Wells. – Ale nie martw się mój drogi Hope, wiedza nie jest zła. Podobnie, jak przyroda czy – spojrzał w niebo – kosmos. Na chwilę obaj zamarliśmy, czując potęgę tego, co rozciągało się ponad nami aż po krańce istnienia. Księgi mówiły, że śmieć i zagłada przyszły z powietrza. Jak dotąd nie udało się nam do końca zinterpretować znaczenia tego proroctwa.

 

Usiedliśmy, aby pomodlić się i spożyć posiłek po czym udaliśmy się na poszukiwanie drogi ku dolinie. Zajęło nam to sporo czasu gdyż, jak się okazało, dostanie się do doliny było bardzo trudne. Musieliśmy obejść płaskowyż, aby w końcu dostrzec drogę w dół. Był to pas szerokiej, utwardzonej ścieżki, która urywała się na płaskowyżu, ale w kierunku doliny była nienaruszona. Przy okazji dokonywaliśmy dalszych pomiarów. Okazało się, że w dolinie jest bardzo wysoki poziom radioaktywnego promieniowania, i właściwie nikt ani nic nie powinno tam żyć. Nam też groziła choroba popromienna, jednak byliśmy wyposażenie w odpowiednie przeciwdziałacze. Kiedy osiągnęliśmy dolinę i wkroczyliśmy w las, z miejsca uderzyła nas kakofonia dźwięków i kolorów, jakich dotąd nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy. Adepci od razu rozpoczęli zapisywanie i dokumentowanie wszelkich, nieznanych zjawisk.

 

– Żeby się nie okazało, że wzięliśmy za mało zeszytów – rzuciłem do kolegi, pomagając mu rozpakować plecak z przyborami do pisania.

 

Zbliżał się zmierzch, więc przeor Bell dał znak, aby rozbić namioty.

 

– Będziemy czuwać na zmianę – zarządził. – To obce i dziwne miejsce, więc ostrożności nigdy za wiele.

 

Wszyscy przyznali mu rację i szybko ustalono porządek czuwania. Wypadło, że miałem być pierwszy. Po modlitwie i kolacji reszta udała się na spoczynek, a ja zacząłem wpatrywać się uporczywie w ciemność zalegającą dookoła. Była jakaś dziwna, gęsta i lepka, wdzierała się wszędzie, gdzie tylko mogła. Czasami nie mogłem dostrzec własnych rąk. Zacząłem się bać. Całkiem niedaleko, w krzakach, coś się poruszyło. Stąpało powoli, choć pewnie i byłem przekonany, że mnie obserwuje. Miałem dobre intencje, i w tym pokładałem nadzieję, że nic mi się nie stanie. Zacząłem się modlić aby przegonić złe myśli. Tę zasadę starał się wpoić mi doktor Wells. Mawiał, że jeśli suma dobrych myśli i uczynków okaże się kiedyś większa od sumy złych, wtedy ludzkość będzie uratowana. – Wiesz – mawiał – potęga ludzkiej modlitwy naprawdę ma pozytywne działanie. W księgach opisane są miejsca, gdzie zdarzały się tak zwane cuda. Przeważnie były to miejsca zebrań i modlitw, zatem wniosek nasuwa się jeden.

 

– Dobre myśli mają pozytywny ładunek?

 

Wells kiwał wtedy głową i popadał w zadumę. Nie potrafił bowiem zrozumieć innej sprzeczności, o jakiej wyczytał w księgach oraz ruchomych kartach. – Były kiedyś miejsca, gdzie jedni ludzie zabijali drugich na skalę masową. Bywało, że garstka ludzi uśmiercała kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Pomyśl zatem, ile modlitw i próśb o ocalenie musiał tam być odmawianych…

 

– Czyż zatem były to miejsca cudowne? – zapytałem gdyż taki wniosek płynął z poprzedniej rozmowy.

 

– Otóż nie, mój drogi Hope. To były miejsca złe i tutaj moja teoria napotyka na trudność.

 

– Może były to anomalie? – podsunąłem niepewnie. Doktor spojrzał na mnie z zamyśleniem, kiwnął głową i zamknął oczy.

 

Wspomnienie tamtej rozmowy uspokoiło mnie, po chwili też znowu wokoło zaległa cisza. Gdy przyszedł mój zmiennik odetchnąłem z ulgą i czym prędzej udałem się na spoczynek.

 

***

 

– Rano poszedłem nad strumień, aby się obmyć. Odmówiłem zwyczajowe modlitwy i schyliłem się do wody, aby zaczerpnąć jej w ręce. Kiedy ujrzałem jego odbicie w tafli, znieruchomiałem. Powoli podniosłem się i spojrzałem w jego stronę. Stał w odległości kilku metrów, na kamieniu. Patrzył na mnie równie zaskoczony, co ja. Był w moim wieku, tylko dziwacznie ubrany.

 

Drgnąłem. Nieznajomy uniósł dłoń i uśmiechnął się niepewnie.

 

– Bądź pozdrowiony – powiedział – jestem Hope.

 

– Przez kogo? – zapytałem.

 

– To takie powitanie – odparł nieco weselej. – Nie wiesz, co to?

 

– My mówimy po prostu: dzień dobry.

 

– Zatem dzień dobry. Powiesz mi, jak się nazywasz?

 

– Jestem Bystre Oko – odparłem wyciągając prawą dłoń w kierunku chłopaka.

 

– Czy to ty obserwowałeś mnie w nocy?

 

Pokiwałem głową ze zdumieniem.

 

– Byłeś w ciemnościach? Nikt mądry nie wchodzi w las po zmroku bez światła!

 

Hope podszedł w końcu i uścisnął moją dłoń, choć byłem pewien, że nie znał tego gestu.

 

– Obozujemy niedaleko stąd – wyjaśnił.

 

– Wy? Jest was więcej?

 

– Tak, jesteśmy ekspedycją z wszechnicy. Pozwolono nam w końcu opuścić mury świątyni aby poznać świat.

 

– Nie rozumiem, co do mnie mówisz – odparłem kiwając głową bez zrozumienia – ale chyba lepiej będzie, jeśli twoi znajomi przyjdą do naszej wioski. Kolejna noc w lesie może być waszą ostatnią.

 

– Jest tu jakaś wioska? – zdumiał się Hope.

 

Skinąłem głową.

 

– Chodź, zaprowadzę cię.

 

Ruszyliśmy w kierunku jego obozu. Szedłem tuż za nim i widziałem, że jest spięty. Czyżby obawiał się, że mogę mu coś zrobić? Pokiwąłem głową z politowaniem i uśmiechnąłem się.

 

– Śmiejesz się ze mnie? – zapytał z wyrzutem w głosie.

 

– Nie z ciebie, tylko twojego zachowania. Obawiasz się mnie?

 

– Cóż… nie znam cię.

 

Nasze przybycie do obozu obcych wywołało niemałą sensację. Zebrało się dookoła nas chyba z dziesięć osób. Wszyscy ubrani byli podobnie, w dziwne odzienia ściągane u pasa, szare spodnie z dużą ilością kieszeni oraz masywnymi butami sięgającymi poza kostki.

 

– Kto to jest? – muskularny mężczyzna zwrócił się do Hope'a.

 

– Bystre Oko. Mieszka tu i chce pokazać nam swoją wioskę.

 

***

 

Wieczorem siedzieliśmy już wszyscy wokół ogniska, wymieniając uwagi i próbując się poznać. Ich kapłan, którego nazywali Szara Sowa, był chyba odpowiednikiem naszego przeora, ale jakoś nie mieli wspólnych tematów z Bellem. Jakoś nieszczególnie zdziwiło mnie, że po zmroku porozpalano światła na krańcach osady. Wspomnienie ciemności wywoływało we mnie dreszcze na całym ciele.

 

– Miło nam, że nas odwiedzacie – powiedział Szara Sowa, kiedy gwary w końcu ucichły. – Zapewne sprowadza was tu coś ważnego i opowiecie nam o tym, a wtedy być może będziemy umieli udzielić wam pomocy.

 

Dziwiło mnie zachowanie mieszkańców wioski. Ich ruchy były jakby powolne, niezdecydowane. Nie było ich wielu, ale nie widziałem ludzi starych. Raczej młodzi i w sile wieku. Szara Sowa wydawał się najstarszy, ale ta jego starość była dziwna. Jakby uchodziło z niego powietrze. Widać było też, że mieszkańcy chcą coś ukryć. Bystre oko wyjawił mi, że po raz pierwszy kapłan nie przepowiedział pogody na jutro. – Zastanowiło mnie to i powiedziałem o tym Wellsowi.

 

– Zastanawia mnie jedno – odparł po chwili namysłu – jak udało im się przeżyć bez przeciwdziałaczy? Zauważam tu poważne zakrzywienia czasoprzestrzeni… w nocy…

 

– Ta ciemność! Widział to pan?

 

– Raczej poczułem. Ta ciemność to przytłaczająca obecność. Jej struktura przenika wszystko, nawet samą siebie. Tylko… gdzie jest źródło tego promieniowania? Może to właśnie o tym nie mówią? Ale mamy poważniejszy kłopot – dodał po chwili spoglądając na niebo.

 

– Jaki? – zapytałem zaciekawiony.

 

– Nie mogłem znaleźć drogi powrotnej, mój drogi Hope!

 

– Jak to? – rozłożyłem ręce.

 

– Nie zastanawia cię, że oni tu żyją w jakiejś wymuszonej, wręcz narzuconej izolacji? Boją się ciemności, w dzień także niewiele robią, poza obrabianiem tych skromnych poletek. Nie opuszczają w zasadzie wioski, dlaczego…?

 

– Jak to dlaczego? – odparłem zdumiony. – Niby dokąd mają iść?

 

Doktor Wells spojrzał na mnie i pokiwał głową. Dostrzegłem na jego twarzy niedowierzanie.

 

– Ty także! Nie ruszaj się nigdzie! Muszę porozmawiać z przeorem.

 

***

 

Przez cały dzień doktora i przeora nie było. Pozostali z nas kręcili się po osadzie, rozmawiali z mieszkańcami lub po prostu odpoczywali. Z niezrozumieniem patrzyłem na nasz ekwipunek, dziwiła mnie większość rzeczy, które wypakowywałem z plecaka. Bystre Oko przyglądał mi się, kręcąc głową z politowaniem.

 

– Po co ci to wszystko? Popatrz na nas, jak niewiele nam potrzeba do życia!

 

-Mówiłeś, że kim jesteś? – naszą rozmowę przerwał nagle Wells. Obok niego stał przeor, mierząc mnie surowym wzrokiem.

 

– Następcą Szarej Sowy. Przyucza mnie i zostanę po nim strażnikiem świątyni oraz kapłanem Wielkiego Oka.

 

– O co chodzi? – wbiłem pytający wzrok w doktora. Czułem, że coś jest nie tak.

 

– Ta czasoprzestrzeń nas pochłania! – odparł doktor. – Promieniowanie zmienia naszą świadomość do tego stopnia, że ledwie odnaleźliśmy drogę powrotną. Zostawiliśmy ślady, dzięki którym będziemy mogli wrócić, tyle, że większość członków ekspedycji już nie widzi potrzeby powrotu! Chłopcze – zwrócił się do Bystrego Oka – pokaż mi, gdzie jest ta wasza świątynia.

 

Chłopak zaprowadził nas na skraj wioski. W skrytej wśród drzew skale był właz.

 

– Schron przeciwatomowy! – stwierdził przeor patrząc na miernik. – A w środku pewnie działający reaktor!

 

– Tam jest serce Wielkiego Oka – Szara Sowa pojawił się nagle za naszymi plecami.

 

– Zaprowadź nas tam – poprosił Bell.

 

– Ale nie przeszliście okresu nauki – odparł spokojnie.

 

– A kto przeszedł? – zapytał Wells.

 

– Tylko ja.

 

– Jak to, a ja? – wtrącił się Bystre Oko. Był wyraźnie oburzony i rozczarowany. – Od dziesięciu lat pobieram u ciebie nauki!

 

– Bredzisz, chłopcze! – Szara Sowa najwyraźniej zatracił poczucie rzeczywistości.

 

– Musimy tam wejść, Szara Sowo! – Bell był coraz bardziej natarczywy. Tylko ci dwaj z całej grupy zachowali pełną świadomość tego, co się dzieje.

 

– No nie wiem…. – kapłan cofał się niepewnie. W jego oczach pojawił się obłęd.

 

Wells złapał go swymi silnymi rękami i przydusił. Szara Sowa osunął się na ziemię, straciwszy przytomność.

 

– Chodźmy!

 

Widzieliśmy już takie drzwi. W naszej wszechnicy. Potrafiliśmy je otworzyć. Pomieszczenie było typowym schronem, tyle, że całkowicie pustym. Wejście do reaktora ktoś zabetonował, ale nie wyłączył. Bell spojrzał na monitor, który zajaśniał zaraz po naszym wejściu.

 

– Ot, i mamy Wielkie Oko! – parsknął Wells.

 

– A tam jego serce. – dodał przeor stukając w klawiaturę. – Już chyba wszystko wiem. Popatrz, sekwencja „reset" ustawiona co 365 dni. Ci ludzie żyją w pętli roku! Zakrzywienie czasu jest tak silne, że zsynchronizowało się z komputerem!

 

– A co, jeśli to komputer ustawił taką sekwencję wykorzystując reaktor? Albo po prostu… to jeden wielki przypadek, a ci ludzie padli ofiarą techniki, której nie rozumieli?

 

– Co teraz? – zapytałem.

 

– Cóż, najlepiej będzie, jeśli odejdziemy. Niedługo cykl się powtórzy, a osada będzie żyła swoim życiem – odparł Bell. – Musimy się pospieszyć – stwierdził Wells. – Zanim całkowicie nie wpadniemy w pętlę tej czasoprzestrzeni.

Koniec

Komentarze

"A teraz dobranoc i spijcie spokojnie."- przez tą literówkę pierwsze to odczytałem jako "i spijcie się spokojnie":).
"Mieszkańcy zaczęli się rozchodzić, pozdrawiając się na dobranoc."- może to czepialstwo, ale na dobranoc to się prędzej żegna, a nie "pozdrawia". Chociaż jak dla mnie najlepiej po prostu "mówiąc sobie dobranoc".
"określać datę oraz rok?"- po pierwsze rok już wchodzi w definicje daty. Po drugie określić rok to rzeczywiście sztuka, nawet dla prymitywnych plemion:)
Nie jest zły. Specjalnie dobry też nie. Przeczytałem bez znudzenia, gorzej że chwilami nieco się gubiłem przez zmiany narracji.

Ciekawe. Mi się podobało.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A teraz pogoda na jutro - kapłan zakończył modły i odwrócił się do zebranych. - Będzie słonecznie i parno. Ciśnienie raczej w normie, więc jeśli zamierzacie robić coś pożytecznego, to będzie dobry dzień. A teraz dobranoc i spijcie spokojnie.- powtórzenia
A teraz dobranoc i spijcie spokojnie.
Mieszkańcy zaczęli się rozchodzić, pozdrawiając się na dobranoc. - może "życząc sobie spokojnej nocy"? 
Szara Sowa dożywał powoli swych dni, ugniatając się powoli pod naporem obowiązków - może ostatnich dni? Ugniatać się pod naporem obowiązków - Może "chylił się pod naporem" bo ugniatać się to mi się z ugniataniem ciasta skojarzyło, ale może się czepiam.

 kątem oka dostrzegając, - dostrzegając kątem oka
naszego boga - czy nie powinno byc Boga, skoro mówi o swoim bogu?
Kapłan musiał zachować wstrzemięźliwość i to podobało mi się najmniej tej profesji najmniej.- coś się wkradło
Wiedziałem, że od lat nie lubili się obaj - wiedziałem, że od lat się nie lubili (bez obaj i szyk)

 
Usiedliśmy, aby pomodlić się i spożyć posiłek po czym udaliśmy się na poszukiwanie drogi ku dolinie. Zajęło nam to sporo czasu gdyż, jak się okazało, dostanie się do doliny było bardzo trudne - dostać się tam nie było łatwo/ dostanie się do doliny było utrudnione. - ale to powtorzenie 'doliny" byłoby

Usiedliśmy, aby pomodlić się i spożyć posiłek po czym udaliśmy się na poszukiwanie drogi ku dolinie. Zajęło nam to sporo czasu gdyż, jak się okazało, dostanie się do doliny było bardzo trudne. Musieliśmy obejść płaskowyż, aby w końcu dostrzec drogę w dół. Był to pas szerokiej, utwardzonej ścieżki, która urywała się na płaskowyżu, ale w kierunku doliny była nienaruszona. Przy okazji dokonywaliśmy dalszych pomiarów. Okazało się, że w dolinie jest bardzo wysoki poziom radioaktywnego promieniowania, i właściwie nikt ani nic nie powinno tam żyć. Nam też groziła choroba popromienna, jednak byliśmy wyposażenie w odpowiednie przeciwdziałacze. Kiedy osiągnęliśmy dolinę i wkroczyliśmy w las, z miejsca uderzyła nas kakofonia dźwięków i kolorów - powtórzenia

 - Nie rozumiem, co do mnie mówisz - odparłem kiwając głową bez zrozumienia - ale chyba lepiej będzie, jeśli twoi znajomi przyjdą do naszej wioski. Kolejna noc w lesie może być waszą ostatnią.
- Jest tu jakaś wioska? - zdumiał się Hope.
Skinąłem głową. ( Skoro Bystre Oko jako Narrator kiwa głowa i mówi chodz zaprowadze cię, to dlatego u licha idą w kierunku JEgo czyli Hopa obozu?)
- Chodź, zaprowadzę cię.
Ruszyliśmy w kierunku jego obozu.
Szoszoon, kurczę po przeczytaniu tego pierwszy raz, nachodzi mnie myśl (bez urazy) czy to konkurs Kiczu? I to bynajmniej nie spowodowana powtórzeniami.  Chodzi mi o sens tekstu. Jutro, na świeży umysł przeczytam raz jeszcze i się ustosunkuję. Bo może ja już dziś nic nie kumam ;/
pozdrawiam

@agazgaga - przeczytaj ten fragment raz jeszcze proszę, a okaże się, że jest ok. Chociaż faktycznie niepotrzebnie sprawę czytelnikowi utrudniłem;) za pozostałe uwagi też thnx.

Fajnie napisane, ale ja też nie rozumiem sensu tekstu. Wioska była zamknięta w pętli czasu, ale nie do końca, bo wszyscy się starzeli normalnie i nie wiem też, dlaczego pętla miała wpływ na świadomość dotyczącą chęci powrotu. Dużo tych niejasności, jak dla mnie. Logicznie mi się to trochę kupy nie trzyma.

Pozdrawiam.

@Eferelin - widzisz, opko działa także na Ciebie;) widziałaś kiedyś takie cuda?

Nowa Fantastyka