7
Musimy wytrwać do rana, pomyślał Rogan trzymając się kruchej wizji, że będzie kontyunował podróż z Picadorem.
Wilki wyły gdzieś w głębi lasu. Odgłosy odległe, lecz czasem tak bliskie, że cała grupa na wąskiej ścieżce wśród gęstych drzew aż mimowolnie spowalniała. Ostatnie promienie dnia przedzierały się przez konary, rozjaśniając wieczór tylko na tyle, by uświadomić im, że noc jest tuż przed nimi.
Rogan jechał na ciemnym, niespokojnym koniu. Zwierzę czuło jego napięcie, on czuł podobnie. Położył dłoń na karku wierzchowca, próbujący uspokoić go sztucznie łagodnym dotykiem. Własny niepokój – stary, nielubiany towarzysz – wrócił jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie. Nie protestuował; znał go dobrze. Wiedział, że lęk ma swoje miejsce, byleby trzymał się z tyłu, w cieniu przeczuć i przekonań.
Nibor ustawił go trzeciego w szeregu. Rogan pochwalił tę decyzję. Nie widział nic, co dzieje się za jego plecami. Nie wiedział również kto składa się na tę grupę. To dawało Niborowi przewagę.
Picador jechał na samym końcu. Udało się posadzić go w siodle na tyle stabilnie, by nie spadł mimo bólu łydki. Mężczyzna raz po raz przeklinał pod nosem, ale utrzymywał się w pionie.
Rogan słyszał rozmowy leśnych mężczyzn. Ich dialekt był dziwny, ale zrozumiały. Dyskutowali o jedzeniu – kilku planowało polowanie na jelenia. Inni narzekali na wilki, które nie tyle co zagrażały ludziom, ile wyżerały zbyt wiele zwierzyny. To dla takich jak oni było dużo większym zagrożeniem niż ostrze czy strzała.
Jechali długo. Cisza dłużyła się Roganowi, ale wiedział, że próba rozmowy nic by nie dała. Może jedynie Nibor byłby wart słowa, lecz ten trzymał się z tyłu, zapewne jako ostatni jeździec, obok Picadora, żeby mieć wszystkich na oku.
Kiedy wieczór zamienił się już prawie w noc, Rogan zauważył w oddali nikłe światło migające między drzewami. Po chwili do jego uszu dotarły śpiew i śmiech.
Nibor zrównał się z nim. Rogan spowalnił konia, dając mu pierwszeństwo.
– Zaufam ci – powiedział Nibor cicho. – Przenocujesz w naszym obozie. Ale wystarczy jedna chwila niepokoju z twojej strony, a nie doczekasz świtu.
Rogan wykonał szczery gest podziękowania. Równocześnie jego zmysły napieły się jak cięciwa. Za takimi słowami rzadko stała prawda i pełna szczerość.
– Tego idiotę – Nibor wskazał ruchem głowy Picadora. Tamten właśnie walczył o utrzymanie równowagi. – Zaprowadzimy do znachorki. Rana wygląda źle, a nie mamy ziół, które by mu pomogły.
– Mogę jej pomóc – odpowiedział Rogan. – Znam trochę ziołolecznictwa. Wędrowałem po różnych stronach kontynentu. Jeśli macie jakieś zioła, chętnie zobaczę, co można zrobić. A może w okolicy rosną rośliny, o których nie wiecie.
Twarz Nibora lekko stwardniała – jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Rogan nic nie dopowiedział. Czas pokaże ile ta uwaga była warta.
– Gdy dojedziemy – kontynuował Nibor, już pewnym tonem – najpierw poczekasz na koniu. Muszę zobaczyć, co się dzieje w obozie. Nie było nas cały dzień. Wiele mogło się wydarzyć.
Rogan przytaknął. Nibor pogonił konia i wysunął się na czoło grupy.
Po chwili dotarli do obozu. Blask ognia rozświetlił polanę nienaturalnie jasno jak na otaczającą ją ciemność. Śpiewy cichły, gdy tylko grupa wyłoniła się z mroku.
Obóz składał się z jedenastu namiotów, ustawionych w okręgu. Tylko jedna szeroka przerwa oznaczała wjazd. Rogan domyślił się, że na noc stanie tu jeszcze jeden namiot, by domknąć krąg.
Wokół ogniska siedziało około dwudziestu osób. Nie widział wśród nich dzieci. Nad płomieniami piekli mięso na naostrzonych gałęziach. Między namiotami panował uporządkowany chaos – każdy robił swoje, ale nikt nikomu nie przeszkadzał.
Kiedy Rogan wjechał na polanę, spojrzenia zatrzymały się na jego twarzy. Ludzie zerkali na jego postawę i na konia. Leśni prawdopodobnie nie często widywali obcych.
– Poczekaj tutaj – rzucił Nibor i zszedł z konia. Skierował się do największego namiotu.
Rogan zgadnął, że mieszka w nim zielarka albo kucharka. Dwie najważniejsze osoby w każdym obozie. Jedna żywiła, druga dbała, by ci, którzy jedli, nie umarli.
Obserwował ludzi. Wyglądali na zmęczonych, ale nie głodnych. Biednych, ale nie skrajnie nieszczęśliwych. Leśne życie było ciężkie, zwłaszcza tak daleko na północy. Koniec lata wciąż było ciepłe, lecz zima potrafiła wejść w te rejony z dnia na dzień.
– Nie ma co podziwiać – mruknął Picador, docierając w końcu na koniu, cały w bólu.
– Jak noga? – zapytał Rogan.
– Boli jak cholera. Twój pomysł był lepszy. Wolałbym leżeć, niż obijać raną o konia co kilka kroków.
Tylko o sobie, pomyślał Rogan. Wciąż tylko o sobie. A zaraz dostaniemy posiłek, dach nad głową i opiekę zielarki.
Zanim odpowiedział, wrócił Nibor.
– Zaprowadzę was do zielarki – powiedział i ruszył w stronę największego z namiotów.
Rogan zeskoczył z konia, klepnął go po szyi w podziękowaniu i ruszył za Niborem.
Za plecami usłyszał:
– A ja?! – Picador rozkłożył ręce. – Co ze mną?
Nibor nawet nie odwrócił głowy.
Rogan zatrzymał się, parsknął śmiechem pod nosem i zawrócił. Podszedł do konia Picadora – zwierzę wydawało się równie zmęczone jak jego jeździec.
Rogan odwrócił się, podstawił szerokie plecy.
– Wskakuj.
– Że niby co ja mam z tym zrobić? – burknął Picador.
– Nie będę cię nosił na rękach jak pannę młodą. Przerzucę cię przez ramię. Tyłek z tyłu, twarz z przodu. Wolę patrzeć na twoją krzywą gębę niż krzywy tyłek.
– W takim razie niech będzie. Wstyd w takim miejscu to żaden wstyd.
– Trzymaj język za zębami – odpowiedział Rogan. – Mam dziwne przeczucie, że będziesz tu musiał zostać dłużej niż ja.
Picador zacisnął zęby. Nie miał za dużo do powodzenia. Znał dynamikę podróżowania z Rogan jak mało kto.
8
– Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę – powiedział Rogan. Twarz zachował poważną, ale głos zabrzmiał tak sarkastycznie, że aż trudno było nie wyczuć ironii. – Minęła zaledwie mała część wczesnej nocy, a Picador już zapomniał o tym, w jakim celu wyruszyli na północ. Tyle, że cel Rogana był jedynie jego własnym.
– Mówię ci, to było coś – Picador odparł z przejęciem. – Może ból, może jej głos. a może to, że pierwszy raz od dawna ktoś patrzył na mnie tak, jakby miał przed sobą kogoś wartego uwagi.
Siedzieli w leczniczym namiocie, w którym pachniało suszonym zielem, parą i krwią. Rana Picadora była już oczyszczona, nasmarowana olejami i zawinięta w świeże płótna. Hariana, zielarka, wyszła jedynie po kolejną miskę wody i porcję wywaru przeciwbólowego.
Picador powinien myśleć o nodze. Zamiast tego myślał o jej dłoniach.
– Nigdy czegoś takiego nie czułem – ciągnął. – Widziałeś, Rogan? Jakby… no nie wiem… jakbym był kimś ważnym.
Rogan przyznał w milczeniu – fakt, Hariana widziała więcej niż ranną łydkę. Ale Picador jak zwykle dokładał do tego własne ozdobniki. Kobiece współczucie zawsze go rozmiękczało, zwłaszcza gdy był obolały, zmęczony i karmiony czyjąś troską.
– Czyli zostaniesz tu na dłużej? – zapytał Rogan, wiedząc już, jakiej odpowiedzi powinien się spodziewać. Powinien udać niezadowolonego?
Zanim ta padła, zasłona namiotu drgnęła. Hariana weszła z miską wody. Picador natychmiast się wyprostował, wypiął pierś i posłał jej uśmiech, który jeszcze wczoraj zatrzymałby tylko wieśniaczkę po trzecim kuflu piwa.
Rogan odsunął się o parę kroków, zostając jednak w zasięgu wzroku zielarki. Picador przejął wiadro, a ich palce musnęły się lekko. Hariana cofnęła dłoń niemal odruchowo.
– Nie będę przeszkadzał – Rogan skierował się do wyjścia.
– Nie, proszę pana… zostań – Hariana wypowiedziała to cicho, lecz stanowczo. Jej spojrzenie było spięte, niemal błagalne.
Picador roześmiał się rubasznie, jakby wszystko było zabawną grą. To wystarczyło Roganowi, by zrozumieć, że powinien zająć miejsce u boku zielarki, a nie zostawiać jej samej z napalonym błaznem z dziurą w nodze.
Podszedł do Hariany z taktem, zostawiając jej przestrzeń.
– Potrzebujesz pomocy przy ziołach? – zapytał spokojnie.
Hariana westchnęła, jakby zapomniała, jak to jest mieć kogoś przy sobie, kto pyta bez podtekstów.
– Tak – odparła w końcu. – Mamy w obozie małe dziecko. Gorączka nie spada, a… to może być kilka rzeczy. Muszę zrobić silniejszy napar.
Rogan skinął głową i pomógł jej wyjąć gliniane naczynia z szafki obok. Jej dłonie nadal drżały lekko – teraz już nie z emocji, ale zmęczenia.
– Macie tu ciężkie życie – odezwał się cicho. – Wędrowanie, choroby, głód… Nie wygląda to na miejsce dla dziecka.
Hariana zawahała się. Rogan widział, że odpowiedź ciąży jej na języku.
– Ciężkie… tak – przyznała w końcu. – Ale lepsze to niż…
Urwała. Zbyt szybkim ruchem schowała kosmyk włosów za ucho.
Rogan nie naciskał. Nie musiał.
„Lepsze to niż królestwo pod pręgierzem” – dokończył w myślach.
Wiedział, jak wygląda życie tych, którzy uciekli przed królewskimi podatkami, poborcami, kaprysami możnych i karami za nieposłuszeństwo. Obozy takie jak ten były niebezpieczne, ale były ich.
Hariana podniosła na niego oczy – duże, zmęczone, ale odważne.
– Dziękuję, że zostałeś – powiedziała cicho. – Czasem… czasem ludzie tacy jak ja czują się tu bardzo samotni.
Rogan nie spodziewał się tego. Skinął tylko głową. Nic więcej nie trzeba było.
I dokładnie w tej chwili zasłona namiotu rozwarła się gwałtownie. Nibor wpadł do środka, blady jak popiół.
– Hariana! Szybko! Lathery… Lathery umiera!