- Opowiadanie: maciekzolnowski - Butelki zwrotne ze skrzydełkami i na czterech łapkach

Butelki zwrotne ze skrzydełkami i na czterech łapkach

Se jaja robię z Gombrowicza i Pilcha. Pożartujmy wspólnie. Zapraszam.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy V

Oceny

Butelki zwrotne ze skrzydełkami i na czterech łapkach

Zdarzyło mi się wczoraj… U! Cza, cza, cza, czaaaaaaaa! Gdybym powiedział, że nic w moim życiu nie dorównuje ohydzie dylematu, jaki przeżyłem – to bym skłamał, bo dorównuje, a nawet przegina jak kebab z podwójnym mięsem i ostrym sosem.

Leżałem sobie w słońcu, zakopany w łańcuchu górskim z piasku, który wiatr nanosił od czerwca, czyli od zawsze, ewentualnie od czasów Piasta Kołodzieja. Wydmy, przełęcze, dolinki, labirynt sypki jak mąka tortowa po wizycie trąby powietrznej, a gdzieniegdzie krzaczek… jeden, drugi, trzeci… drżał jak ratler na prochach i kofeinie jednocześnie.

Zasłaniała mnie spora Jungfrau, szlachetnie kubiczna. Ale dziesięć centymetrów od mojego nochala zaczynała się Sahara bis, wersja dwa-zero z wiatrem sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę i słońcem, które smażyło jak patelnia po niedzieli u teściowej.

A po tej patelni hasały skrzydlate butelki zwrotne na czterech łapkach, z rogami jednorożca i licencjatem z teologii. Tak, dobrze przeczytaliście: Żubry, Tatry i Lechy w wersji pokemon ultimate edition – złap je wszystkie albo giń w męczarniach sumienia.

Jedna leżała na pleckach, denkiem do góry, machała łapkami jak żuczek po trzech Red Bullach i jednym szocie absyntu. Słońce prażyło jej szklany tyłek, który nigdy nie widział światła dziennego – zawsze mieszkał w lodówce albo w torbie z Biedry obok zwiędniętej sałaty i przeterminowanego jogurtu. Już prawie odpływała do krainy wiecznych zaległości, już prawie stawała się piaskiem, już prawie śpiewała „Ostatni raz zatańczmy w deszczu kapsli”.

A ja – kolos, tytan, półbóg na glinianych nogach i z kacem moralnym – wyciągnąłem łapę wielkości łopaty i uratowałem bidulkę. Butelka ożyła, wyprostowała skrzydełka, spojrzała na mnie z wdzięcznością i… zaczęła śpiewać hymn Delikatesów Centrum.

– Pani Anetko, Albisiu, Aldonko, Marysieńko, Halinko, Grażynko, Danusiu i cała reszto alfabetu plus święci pańscy! Butelczynę na wymianę!

– Zimne?

– Zimniejsze niż serce mojej byłej!

– Proszę, reszta i rachunek do Kancelarii Prezydenta.

– Niech was Bóg błogosławi, anioły w fartuszkach!

Pssssyt! Otworzyłem, pociągnąłem, życie wróciło. Wracam na plażę dumny jak paw po wygranej w Eurowizji, a tu – o zgrozo – leży następna. I następna. I całe stado. I zaczynają chórem: „Tato, nie zostawiaj!”

Sumienie wrzeszczy jak kibic na meczu Polska–Niemcy: „Ej, stary, tamtą uratowałeś, a te zostawisz? Będziesz wybierał jak w Lidlu przy kasie samoobsługowej, kiedy wszystkie się zawieszają?!”

Wziąłem patyk, potem łopatę, potem wywrotkę, potem helikopter. Ratowałem. Biegałem. Piasek w gaciach, pot w oczach, kozy w nosie, a w uszach refren: „Z pomocą, z pomocą, z pomocą, bo jak nie, to wieczorem nie będzie za co!”

W głowie już wizja: zakładam międzynarodową fundację „Skrzydlata Butelka ONZ”, dostaję Pokojową Nagrodę Nobla w kategorii „największy frajer wszechczasów”, otwieram schronisko dla bezskrzydłych Żubrów, hodowlę karmioną ozorami, mewami, kiełbasami, cebulami, jajami, kapslami i uczę je latać na miotle i grać na bębnach.

I nagle – bum – olśnienie mocniejsze niż browar po północy. Całe wybrzeże to cmentarz butelek! Od Świnoujścia po Krynicę Morską – miliardy! Miliardy małych, skrzydlatych alkoholików z doktoratem z egzystencjalizmu! One tam piszą wiersze białe, krzyczą „być albo nie być zwrotnym!” i płaczą zielonymi łzami z etykiety.

I wtedy coś we mnie pękło. Stanąłem. Jedna mała buteleczka Żubra jeszcze machała łapkami i skrzydełkami, patrzyła na mnie wielkimi oczami z naklejki i szeptała: „Tato… a kebaba starczy dla dwóch?”

A ja – zimny drań, zdrajca, Judaszu w klapkach – mówię: „Dość. Limit dzienny wyczerpany. Idę na kebaba. Z ostrym. I bez litości.”

Zostawiłem ją. Machała. Machała. Machała. A ja poszedłem, czując, jak w sercu pęka coś bardzo ważnego… albo to tylko niestrawność po wczorajszym kebabie z podwójnym mięsem.

W sklepie na koniec:

– Pani Anetko, Bernadetko, Grażynko, Halinko, święta trójco spożywczaków! Oddaję jedną, resztę biorę na pamiątkę i na pomnik w ogródku.

– Na wymianę?

– Nie. Na dziś wystarczy. Ja już mam dobrze. Bardzo dobrze. Za dobrze. Jak po piątym.

– A po co w ogóle pije?

– Piję, bo lubię. Lubię, bo chcę. Chcę, bo muszę. Muszę, bo ratuję. Ratuję, bo piję. Piję, bo płaczą. Płaczą, bo nie ratuję. I tak koło się zamyka… jak wieczko od Żubra, które właśnie spadło mi na stopę.

Wyszedłem. Słońce prażyło. Gdzieś w oddali słychać było cichutkie, rozpaczliwe, chóralne: u! cza, cza, cza…

Arrivederci, skrzydełka me kochane. Jutro też jest dzień. I kolejne Żubry do uratowania. Albo i nie. Zobaczymy, ile sił w nogach, ile sumienia w sercu i ile miejsca w lodówce.

U! CZA, CZA, CZAAAAAAAAAAAAA!!!

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Humoru i absurdu tu nie brakuje, tudzież lokowania najrozmaitszych produktów… :)

I ten tradycyjny klimat górskich wędrówek… :) Wciągnęła mnie treść i skupiałam się tylko na niej, bo jest niesamowita. :) 

Klik, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Przeczytałam, nie zrozumiałam ;)

delulu managment

Absurd goni absurd, chociaż w miarę czytania tekst nabiera coraz więcej sensu. Z ciekawości: długo fromował Ci się w głowie pomysł i koncepcja, nim siadłeś i napisałeś? I czy pisałeś “od strzała”, czy na raty? :)

Ambush, tu chodzi tylko o pijaka, który wpadł na butelki zwrotne i nic więcej. Ubarwiłem tekst skrzydełkami, nóżkami, opisem nadmorskiej Sahary, rozmowami z paniami ekspedientkami. 

Wachu, nie pamiętam, jak wpadłem na pomysł. Napisałem na bazie swojego starego tekstu. Podaję link. Może Cię zainteresuje. Ostatnio zapragnąłem napisać coś o zwrotach butelek i stwierdziłem, że nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Serio. Dlatego odkurzyłem stare opowiadanko.

www.nowafantastyka.pl/opowiadania/pokaz/19969

Dzięki, Bruce, i za miłe słowa, i za kliknięcie. Udanego weekendu! Pozdrawia serdecznie. :)

Mi tez się podobało, pomysł i wykonanie świetne.

Gdybym był Kmicicem, też bym spalił Wołmontowicze

O dzięki bardzo. Się człowiek starał. :)

masz wyjątkowe poczucie humoru :)

klik i pozdrowienia

Dzięki, AS-sie. AS jest tylko jeden, ten w rękawie, się wie. 

Maćku, powiem bez owijania w bawełnę – rozumiem, że lubisz wracać do swoich dawnych tekstów, ulepszać je i prezentować na nowo. Przypuszczam, że praca nad tym co napisałeś przed laty sprawia Ci przyjemność, ale dla mnie, czytelniczki, są to słowa wtórne. Ja to już czytałam i chyba nie sądzisz, że będę porównywać oba szorty i szukać różnic.

Maćku, poproszę nowe szorty i nowe opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przepraszam, Reg. Czytelnika trzeba szanować. Dzięki, że zwróciłaś mi na to uwagę. :)

Maćku, to nie chciałam, aby to zabrzmiało jak zwrócenie uwagi. Chciałam tylko wyrazić własne odczucia. Jestem przekonana, że ci, którzy nie znają pierwszych wersji Twoich opowiadanek, teraz czytają je z zainteresowaniem. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, mam już kolejne dwa opowiadania na stronę i nie są to odgrzewane kotlety. Może dzisiaj uda się wrzucić. :)

Bardzo się cieszę, Maćku, bo odgrzewane kotlety to nie to samo co świeże – takie prosto z patelni, soczyste i skwierczące. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Absurd trochę zbyt ostry jak na mój gust, ale to jeszcze bym łyknęła. Ale nie podoba mi się apologia alkoholizmu. To przecież nie jest żadne ratowanie buteleczek.

Babska logika rządzi!

nie podoba mi się apologia alkoholizmu.

To jest słapy punkt tego opowiadania. Podobnego bohatera (od siedmiu boleści) miałem w “Szyndzielni: drodze śmierci”. 

Nowa Fantastyka