- Opowiadanie: przenoga23 - ROGAN - 1-2

ROGAN - 1-2

Pierwsze dwa rozdziały o wojowniku Roganie, który poszukuje swojego ojca.

Oceny

ROGAN - 1-2

1

Gustav Shac stał nieruchomo. Ręce wzdłuż ciała, pięści zaciśnięte tak mocno, że knykcie pobielały. Patrzył na mężczyznę walczącego na tyłach karczmy Pod Złotą Kaczką. Na człowieka, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widział.

Nazywał się Rogan. Poruszał się tak, jakby znał przyszłość. Ciosy unikał, zanim tamte w ogóle wyruszyły. Atakował krótko, precyzyjnie, tak, że wyglądało to bardziej na chirurgię niż walkę. Z każdym uderzeniem Gustav czuł, jak jego własna sakwa robi się lżejsza. Jak jego imię robi się słabsze. I bardziej śmieszne.

Tłum to czuł. Najpierw krzyczał, jak zawsze. Dwa pijane garłacze przysięgające, że „Skała” rozerwie przeciwnika na pół. Ale później krzyki zamieniły się w coś innego. W zaskoczenie. Niepewność. Strach.

Bo Potężna Skała, największy zabijaka w okolicy, właśnie się sypał. Nie powinien. Nie tutaj. Nie dziś. Był wyższy o głowę. Przynajmniej o trzy cegły szerszy w ramionach. Faworyt. Pieniądze płynęły na niego jak rzeka. W tym pieniądze Gustava.

A jednak robił krok w tył. I z każdym krokiem wyglądał gorzej.

Spróbował jeszcze jednego ciosu. Tego ostatniego, z gatunku „albo ja, albo on”. Tego, który mógł odmienić losy wieczoru.

Rogan tylko odchylił głowę. Milimetr, może dwa. Tyle wystarczyło. W tej samej sekundzie znalazł się po drugiej stronie, nisko, blisko. Jego pięść wystrzeliła jak młot.

Tłum wciągnął powietrze, jakby bał się, że więcej nie dostanie.

Gustav poczuł, jak jego własne mięśnie twardnieją. Wiedział. To koniec.

Potężna Skała zdołał podnieść przedramiona, ale tylko na moment. Dwa ciosy spadły na nie jak grad. Trzeci pod brodę. Czwarty w skroń. Ten ostatni odciął światło.

Skała runął.

Gustav poczuł gniew. I strach. Ten głupi, lepki strach, który wchodzi w kręgosłup jak lód. Wykonał gest dłonią.

Zjawili się bliznowaci. Ten z najdłuższymi bliznami podszedł jako pierwszy. Czekał na rozkaz.

– Zbierz czternastu ludzi – powiedział Gustav cicho. – Pięciu na północ. Pięciu na południe. Czterech tu zostaje. A zanim pójdziesz, znajdź krwisto okiego. Ma tu przyjść.

Mężczyzna kiwnął głową i zniknął.

A Rogan? Stał na środku jakby nic się nie wydarzyło. Nie świętował. Nie uśmiechał się. Gapił się gdzieś ponad tłum, jakby jego zwycięstwo było oczywiste. Naturalne. Nieuniknione.

To bardziej niż cokolwiek innego nie podobało się Gustavowi.

Wycofał się w głąb karczmy. Czuł, że musi zaraz wyjść, podać Roganowi dłoń, wręczyć nagrodę, udawać, że wszystko jest w porządku. Ale najpierw musiał wiedzieć, czy został oszukany.

W tym momencie usłyszał głos za plecami.

– Coś tutaj poszło nie tak?

Zamarł. Lodowata igła wbiła się w kręgosłup. A po sekundzie twarz zapłonęła, jakby ktoś przystawił mu żar.

Przytaknął. Jedyne, co potrafił zrobić.

Bo rzeczywiście poszło. Jego syn, Potężna Skała, miał wygrać. Miał przynieść srebro. Miał pozwolić Gustavowi wyjść z długów.

– W jaki sposób spłacisz teraz dług? – zapytał głos.

– Znajdę sposób – odparł Gustav. Brzmiało to twardo. I sztucznie. Obaj o tym wiedzieli.

– Masz czas do rana.

A potem rozmówca zniknął.

Gustav stał, czując gorąco na twarzy i zimno w plecach. Wiedział, co to znaczy. Wiedział, czym grozi niespłacenie długu tym ludziom. Ludziom, którzy nie zostawiają świadków.

Powinien był wygrać, powtarzał. Powinien.

Kłamstwo. Wiedział. Kłamstwo ojca, który tak bardzo chciał widzieć w synu ratunek, że zgodził się na jego krzywdę.

Z zamyślenia wyrwał go widok kolejnej twarzy. Niskiego faceta, z zaniedbanymi włosami i bliznami na przedramionach. Jego ostatnia nadzieja, ostatnia szansa, ostatnia możliwość, której się chwytał jak tonący linki holowniczej.

– Jest jednym z was? – zapytał.

– Nie – odpowiedział tamten. Szczerze. A przynajmniej tak to wyglądało.

– Jesteś pewien?

– Tak samo pewny, jak wtedy, gdy widziałem moją matkę wiszącą na…

– Zamknij mordę – warknął Gustav. – I wynocha.

Człowiek nie odpowiedział ani słowem. Dobrze wiedział, gdzie jest jego miejsce. Dlatego wciąż żył.

Gustav usiadł ciężko. Wziął stojący obok kufel – nie swój, ale co za różnica. Napił się łyk piwa, które było zimne i gorzkie jak cała dzisiejsza noc.

„Chciałem to załatwić bez rozlewu krwi”, pomyślał. „Ale skoro los mnie do tego zmusza…”

Wiedział, że przekroczył pewną linię. Że teraz nie ma powrotu. Że tej nocy zapadnie decyzja, która odmieni wszystko.

I wiedział, że przeżyje tylko jeden z nich.

 

2

 

Potężna Skała leżał na ziemi, ciężko dysząc, oczy miał rozszerzone, ale puste. Jakby nadal próbował zrozumieć, co właśnie się stało. Rogan stał nad nim przez ułamek sekundy – tylko tyle, ile potrzeba, by ocenić stan przeciwnika.

Żyje. To wystarczy.

Rogan ruszył przed siebie. Tłum rozstępował się niechętnie, jak woda przed łodzią, ale z ociąganiem i gniewem. Ludzie stali cicho, widocznie rozczarowani wynikiem walki. Wielu z nich straciło srebrniki. Rogan widział to w ich oczach: żal, wrogość, zawód.

Czuł te spojrzenia jak ostrza. Wystarczyła jedna iskra, jedno słowo wypowiedziane o pół tonu za głośno, by rozpętać burzę.

Pokonanie każdego z nich osobno? Proste. Pokonanie wszystkich naraz? Głupota. A Rogan nie był głupcem.

Przedarł się przez tłum, skupiony na oddechu i rytmie kroków. Szukał Gustava – mężczyzny odpowiedzialnego za nagrodę. Kilka metrów dalej zobaczył starszego człowieka o małych oczach, prawie pozbawionych białek. Spojrzenie ostre, nieufne.

Zanim Rogan zdążył podejść, obok starca stanęło dwóch drabów. Wysokich, ciężkich, o twarzach tak samo głupich, jak zaciętych. Starzec zniknął za ich plecami, jakby zapadł się pod ziemię.

Rogan zatrzymał się. Trzy kroki od nich. Tłum znów zgęstniał za jego plecami.

Chciał zadać pytanie – jedno z tych krótkich, które wyjaśniają sytuację w sekundę – ale draby po prostu rozsunęły się na boki, otwierając mu przejście. Zaskoczyli go. To rzadkość.

Wszedł między nich ostrożnie. Poruszali się jak drzewa – powoli, z opóźnieniem, ale nie przewidywalnie. Miał ich na oku, dopóki nie znalazł się po drugiej stronie. Tam już czekał Gustav, siedzący za stołem z szerokim uśmiechem, który wyglądał tak, jakby się uczył go z lustra. Rogan podszedł i odpowiedział uśmiechem równie sztucznym.

Gustav wskazał krzesło.

Rogan usiadł, choć nie znosił siedzieć tyłem do tłumu. Każdy cień, każdy ruch za sobą wyczuwał instynktownie, jak zwierzę, które przetrwało wiele polowań.

Gustav sięgnął za siebie i położył na stole trzy sakwy. Ciężkie. Mięsiste. Pełne.

Draby pojawiły się przy stole natychmiast, jakby były częścią ruchu Gustava. Położyli dłonie na blacie. Paznokcie mieli czarne od brudu, popękane. Rogan odnotował to automatycznie. Brudne paznokcie oznaczają to samo, co słabe nadgarstki – łatwe cele.

– To twoje – powiedział Gustav, odsuwając sakwy.

Rogan nie sięgnął. Nie mrugnął. Nie drgnął. Pieniądze go nie ruszały. Nigdy nie ruszały.

Gustav wyczuł brak reakcji. Napięcie zawisło w powietrzu.

Wyciągnął ręce szeroko. Draby odeszły o kilka metrów. Rogan śledził ich pozycje, licząc kroki, oceniając dystans. Dopiero gdy zatrzymali się w zasięgu wzroku, jego barki delikatnie się rozluźniły.

– Chcę z tobą porozmawiać na osobności – powiedział Gustav.

Rogan przesunął wzrokiem po tłumie.

– Na osobności? – spytał. – W miejscu, gdzie sto osób pije, patrzy i gada?

– Nikt nie zwraca na nas uwagi – odparł Gustav. Ale w jego głosie było coś, czego nie potrafił kontrolować: nerwowy podskórny puls.

Rogan zauważył to natychmiast.

– Więc o co chodzi? – zapytał.

Gustav odchrząknął. Zbliżył się do stołu.

– Zostań tutaj i walcz dla mnie.

Rogan uniósł brwi minimalnie.

– Nie szukam pracy.

– Mogłeś zostać bardzo bogaty – ciągnął Gustav. – Pokonałeś mistrza walk.

– Był bogaty? – Rogan spojrzał na Potężną Skałę, który próbował właśnie klęknąć, opierając się na drżących dłoniach.

Gustav uśmiechnął się szerzej. Tym razem uśmiech był szczery. Niebezpiecznie szczery.

– Mordercy i gwałciciele nie stają się bogaci – powiedział. – Spłacają tylko długi.

Rogan nie zareagował. Ale w środku poczuł, jak coś w nim drgnęło. Nie gniew – instynkt.

Instynkt, który mówił jasno: Gustav wie więcej, niż mówi. I mówi tylko to, co mu wygodne.

– Jakie warunki? – zapytał spokojnie.

Gustav rozjaśnił się od środka, jak człowiek, który widzi swoją szansę.

– Stała płaca za każdą walkę. Bez różnicy, czy wygrasz, czy przegrasz. A jeśli wygrasz – jedna trzecia puli.

– A ten? – Rogan skinął w stronę Potężnej Skały.

– Na podobnych zasadach?

Gustav roześmiał się krótko.

– O wiele gorszych.

Rogan przez chwilę patrzył w jego oczy. Gustav mógł kłamać. Ale akurat w tej kwestii – mówił prawdę. U takich ludzi prawda i kłamstwo mieszały się jak barwy w brudnej wodzie.

– Połowa – powiedział Rogan. – U mnie z liczeniem słabo. Wolę równe liczby.

Uśmiech Gustava pękł jak krucha maska. Zaskoczenie. I coś jeszcze – obraza.

– Połowy – powiedział powoli – nie dałbym nawet własnemu synowi.

– Też bym nie dał – Rogan odpowiedział, spokojny jak zimna stal. – Zwłaszcza po tym, jak przegrał ze mną.

Tym razem Gustav nie skomentował. To bolało bardziej niż cios.

– Muszę się nad tym zastanowić – wymamrotał w końcu.

– Dobrze – powiedział Rogan. – Masz czas. Bo ja i tak stąd odchodzę. Twojego grodu na drodze nie mam. Twojej oferty też nie. Jak kiedyś mądrzej pomyślisz, może pogadamy.

Sięgnął po sakwy i wstał. Wszyscy w promieniu kilku metrów zamarli.

– Zaczekaj – powiedział Gustav szybko. – Dokąd idziesz?

Rogan spojrzał na niego, bez emocji.

– Szukam ojca. Idę tam, gdzie może być. Może do kopalni Mediae. Może dalej.

Gustav nie odpowiedział. wiec Rogan uznał rozmowę za zakończoną.

Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Nikt już nie próbował go zatrzymywać. Nikt nie odezwał się ani słowem. Ale Rogan czuł to wyraźnie. Ktoś będzie czekał przy bramie. A potem ktoś inny czekał będzie za bramą.

Bo ludzie tacy jak Gustav zawsze wysyłali kogoś za kimś takim jak on.

 

Koniec

Komentarze

Świetnie postaci. Z chęcią poznał bym Rogana i Gustava bliżej.

Dawaj kolejne rozdziały.

Gdybym był Kmicicem, też bym spalił Wołmontowicze

Nowa Fantastyka