- Opowiadanie: Ray Ramsay - Najemnicy chaosu

Najemnicy chaosu

Opowiadanie powstało na bazie wspomnień i historii opowiedzianych mi przez kolegów, którzy byli na misjach w Bośni, Kosowie, Albanii i Libanie. Najemnikami nie byli, służyli w jednostkach pokojowych, ale wielu z nich spotkali. Również film dokumentalny ‘DOGS OF WAR’ – nie mylić z fabularnym – posłużył jako źródło informacji o prawdziwym życiu najemników. Film ten można znaleźć na internecie. Większośc wątków w opowiadaniu jest autentyczna, rozbudowałem niektóre fabułą i dodałem ze swojej strony nieco fikcji literackiej.
Pozdrawiam czytających.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Najemnicy chaosu

Wojna to chaos. Jedynie wyszkolenie i dyscyplina dają żołnierzowi szanse na przeżycie. Pomagają w pewnym stopniu opanować chaos i strach, które mimo woli wkradają się do serca i duszy. Szczęście również się przydaje, bo na wojnie istnieje bardzo cienka granica między fartem a pechem. Niektórzy nowicjusze nie wytrzymywali stresu bojowego. Zachowywali się wtedy irracjonalnie, czasem dopadało ich szaleństwo. Jedni drętwieli, nie potrafili ruszyć się z miejsca, inni zaczynali krzyczeć, płakać albo uciekać. Różnie bywało, gdy wpadaliśmy pod ostrzał. Nie każdy nadaje się na najemnika.

 

Wielu chłopaków i mężczyzn, którzy nigdy nie służyli w wojsku, zaciągało się do jednostek najemnych. Często powodem była chęć przeżycia przygody. Dla mnie to byli idioci, nieopierzone kurczaki. Mudżahedini, islamscy bojownicy, byli przeważnie naszymi przeciwnikami. Niewiele się różnili od najemników. Chyba tylko ideologią i indoktrynacją religijną. Fanatyzm dodawał im odwagi w boju. Krążyły wieści, że schwytanych najemników torturują na wyszukane sposoby, zanim ich zabiją. Nikt z nas nie chciał być wzięty żywcem.

 

Podczas oblężenia Sarajewa werbownik zaoferował mi nowy kontrakt. Robota wydawała się z pozoru prosta. Do tego interesująca ze względu na wysoki żołd. Chodziło o ochronę rurociągów w Arabii Saudyjskiej. Już ponad dwa lata walczyłem dla Serbów jako najemnik. Przez ten czas zginęło wielu moich dobrych kompanów. Wcześniej spędziłem cztery lata w regularnej armii. Dosłużyłem się stopnia sierżanta. Potem podjąłem decyzję, żeby zaciągnąć się na wojnę w byłej Jugosławii. Płaca była kusząca. Potem okazało się, że najemnik zarabiał tutaj marnie, w stosunku do ryzyka. Za 3tys.USD miesięcznie każdego dnia mogłem stracić życie. Zdobyłem za to spore doświadczenie. Patrolowanie rurociągów na pustyni za 10tys.USD wydało mi się atrakcyjną alternatywą. Wyobrażałem sobie w miarę bezpieczne warunki pracy, w porównaniu do obecnych. Czas pokazał, że się myliłem.

 

John Adams, tak przynajmniej przedstawił się werbownik, był brytyjczykiem. Prowadził nabór do amerykańskiej firmy ochroniarskiej. Taka przykrywka, bo w rzeczywistości była to prywatna armia. Na drugi dzień, po przemyśleniu sprawy, podpisałem z nim kontrakt. Dostałem wskazówki co mam robić, żeby trafić do nowej jednostki. Rozstałem się z Serbami, a po kilku dniach wyjechałem do Rzymu. Tam na lotnisku czekał już na mnie bilet na lot do Rijadu, stolicy Arabii Saudyjskiej. Po wylądowaniu i odprawie celnej udałem się do hali przylotów, gdzie wypatrywałem mojego kontaktu. Zobaczyłem ponad tłumem plakat z napisem 'ADAM'. To moje imię.

 

Omar, człowiek z plakatem, po przywitaniu się bez zbędnych słów poprowadził mnie na parking, gdzie czekał samochód z kierowcą. Ruszyliśmy w drogę prowadzącą do miasta Hafar, które leżało ok.500km na północ od Rijadu. Mój przewodnik łamaną angielsczyzną powiedział, że moja jednostka ma obóz kilka kilometrów na zachód od Hafar, niedaleko rurociągu. Dodał jeszcze, że jest tam wielu najemników z Europy Wschodniej. Widocznie wiedział, że jestem Polakiem.

 

Kierowca nie oszczędzał auta, cisnął ile fabryka dała. Dotarliśmy do celu po niecałych 4 godzinach jazdy. Omar prowadził mnie przez obóz, w którym zamiast namiotów stały domki. Wyglądały jak letniskowe. 'To są wasze baraki', powiedział z uśmiechem. Doszliśmy do budynku, w którym stacjonował dowódca jednostki. Był nim kapitan Zahid, rodowity Saudyjczyk. Po załatwieniu wstępnych formalności, zapytałem o zakres obowiązków. Oczywiście w kontrakcie były ujęte, ale często na miejscu zostawały nieco zmieniane. Kapitan odpowiedział: 'Nie daj się zabić'. Po chwili zaczął mówić na temat roboty. Naszym zadaniem było dzienne i nocne patrolowanie wzdłuż rurociągu zwanym transarabskim. Odcinek północ-zachód ok.300km do miasta Rafha, odcinek południe-wschód prawie do miasta Jubail nad Zatoką Perską, również ok.300km. Zapytałem jeszcze, komu przekazujemy schwytanych złodzieji ropy. Kapitan odparł, że nikomu. Jak ich napotykamy, to zostają zabici na miejscu, a ich pojazdy i cysterny zniszczone. Ciała i wraki mają pozostać i służyć jako przestroga dla innych złodzieji. Pomyślałem, że to w sumie logiczne postępowanie. W Bośni robiło się gorsze rzeczy.

 

Kapitan kazał mi odpocząć po podróży. Następnego dnia na początek czekało mnie pobranie z magazynu odzieży, broni i ekwipunku. Zaprowadził mnie do domku, w którym miałem się zakwaterować. Zastałem w nim tylko jednego nowego kompana, Słowaka o imieniu Alan. Pokazał mi łazienkę, kuchenkę i trzy puste prycze do wyboru. Wziąłem tą stojącą najbliżej okna. W kuchence zrobiłem sobie herbatę, po czym usiadłem na pryczy. Warunki zakoszarowania uznałem za wręcz luksusowe. Alan pierwszy podjął rozmowę, proponując mi puszkę piwa Heineken. Podziękowałem, ale nie przyjąłem, bo w ogóle nie piłem alkoholu. Widziałem zbyt wielu żołnierzy, którzy próbując zabić stres bojowy alkoholem, popadali w uzależnienie. Przez brak trzeźwości często ginęli.

 

Alan podczas rozmowy wprowadzał mnie w realia panujące w moim nowym 'miejscu pracy'. Przyjechał tu pięć miesięcy temu. Kilka razy brał udział w likwidowaniu złodzieji, którzy podpinali się pod rurociąg. Najemników do niedawna bylo 20tu, pięć drużyn po czterech w każdej. Miesiąc temu zginęło dwóch w potyczce, ale zostali szybko zastąpieni. Tydzień wcześniej z patrolu wrócił tylko jeden, trzech zginęło. Ja byłem na tę chwilę 18tym, jeszcze dwóch miało wkrótce dołączyć. Pomyślałem, że jak na zwykłe 'cieciowanie' przy rurociągu to były wysokie straty. Było tu goręcej, niż się spodziewałem. Alan powiedział, że złodzieje ropy to najmniejszy problem. Gorzej było z sabotażystami, którzy nagminnie uszkadzali rurociąg. Byli to dobrze wyszkoleni i uzbrojeni najemnicy, działający na zlecenie różnych organizacji. Zamieszane w to były jakieś polityczne układy. Takie przynajmniej chodziły słuchy. Ciekawe, że kapitan Zahid nie wspomniał mi o nich. W sumie w politykę nigdy nie wnikałem zbyt głęboko. Byłem tylko żołnierzem, który wybrał profesję najemnika.

 

Obecnie mieliśmy cztery pełne drużyny. Do piątej należał Alan i ja. Ekipa rzeczywiście w większości składała się ze Słowian. Czterech Serbów, weteranów wojny na Bałkanach: Zoran, Vuk, Marko i Leon. Słowaków trzech: Alan, Denis i Igor. Dwóch Czechów: Milo i Martin. Dwóch bułgarów: Kosta i Iwan. Najemnicy z reguły używają pseudonimów, ale trzech Czeczenów używało swoich imion: Amin, Musa i Zura. Byli też brytyjczycy, tych to zawsze ciągnęło do wojaczki. Tutaj trafiło trzech: Harry, Rob i Jack. Bonglands, w slangu znaczy Angole, nie brakowało ich na żadnej wojnie. Anglików powszechnie uważa się za zmanierowanych i flegmatycznych. Z mojego doświadczenia wiedziałem, że jako żołnierze sprawdzali się doskonale. 

 

Z magazynu pobrałem odzież i sprzęt. Mundur polowy i buty w kolorze pustynnym, do tego kevlarowa kamizelka kuloodporna i chełm. Plecak taktyczny koloru khaki, sześć granatów, łączność oraz kilka innych potrzebnych drobiazgów. Miałem do wyboru sporo typów broni długiej i krótkiej. Najemnicy przeważnie preferowali rosyjską broń, ponieważ była prosta i skuteczna. Sam miałem o niej taką opinię, dlatego wybrałem karabin AK47. Jako broń przyboczną wziąłem austriacki pistolet Glock21 i nóż Glock78. Stare modele, ale przetestowane od dziesiątek lat we wszystkich konfliktach zbrojnych na całym świecie. Można było na nich polegać. 

 

Do dyspozycji mieliśmy cztery białe auta Toyota Hilux. Drużyny podlegały grafikowi, czyli: dwie patrolowały swoje odcinki przez ok.12 godzin, podczas kiedy dwie odpoczywały. Jedna zawsze pozostawała w pogotowiu na wypadek kłopotów, chociaż czasem była wysyłana kilka godzin po jednej, która wyruszyła. Tak na wszelki wypadek, gdyby złodzieje rozminęli się z poprzednim patrolem. Rurociąg na terytorium Arabii Saudyjskiej miał 1200km. Dalej przez Jordanię, Syrię i Liban dochodziło dodatkowe 500km. Oficjalnie rurociąg został zamknięty przez władze kraju wiele lat temu. Nieoficjalnie USA dalej z niego korzystały, wedle jakiejś cichej umowy. Dlatego potrzebowali najemników do jego ochrony. My patrolowaliśmy rurociąg do połowy, aż do Rafha na pustyni. Dalszym odcinkiem, do granicy z Jordanią, zajmowała się inna grupa. Pomyślałem, że to będzie łatwo zarobiona kasa, w porównaniu z Bałkanami.

 

Dzień po moim przyjeździe dotarło dwóch brakujących ludzi. Szwedzi, Lars i Nils, służyli wcześniej razem w misjach pokojowych w Libanie i Kosowie. To był ich pierwszy kontrakt w sektorze prywatnym. Znaczyło to, że w fachu byli nowicjuszami. Według mnie zbyt dobrze to nie wróżyło. Ani dla nich, ani dla nas. Dowódca najwidoczniej myślał podobnie. Dwóch niedoświadczonych ludzi w jednej drużynie to ryzyko dla pozostałych. Mnie chyba rówież na początek uznał za niepewnego. Alan jedynie był w miarę 'opierzony'. Kapitan Zahid zarządził wymianę w zespołach. Lars trafił do Czeczenów, gdzie był też Milo, w zamian Zura dołączył do nas. Nils poszedł do Angoli i Leona, za to do nas przeniesiony został Rob. Byłem zadowolony z tej wymiany, bo w razie kłopotów praca z weteranami daje większe szanse na przeżycie.

 

Nadeszła w końcu nasza kolej na patrol. Wyruszyliśmy, zanim słońce pokazało się na widnokręgu. W tej strefie geograficznej wschód następuje szybko, podobnie jak zachód. Jechaliśmy drogą asfaltową, która po kilku kilometrach rozwidlała się na południe i północ, wzdłuż rurociągu. Dzisiaj dostaliśmy odcinek do Rafha. Droga była zbudowana specjalnie dla nas, żeby auta nie wzbijały kurzu, co z daleka mogło alarmować złodzieji. Specjalna ekipa codziennie usuwała piasek nawiany z pustyni. Moi kompani należeli do tych małomównych, szczególnie Zura, który niezbyt dobrze znał angielski. Sam niewiele się odzywałem. Wyznawałem zasadę, że zamiast gadać, lepiej słuchać.

 

Po około 100km. zobaczyliśmy w oddali dym nad rurociągiem. Alan, który był kierowcą, natychmiast przyspieszył. Po dotarciu do źródła dymu, okazało się, że rurociąg w tym miejscu został wysadzony. Dziura była spora, ładunek nie wysadził całej rury. Ropa zalewała pustynię wokoło. Zgłosiliśmy do bazy, żeby natychmiast wysłała ekipę do załatania dziury. Wybuch musiał nastąpić niedawno, sądząc po ilości ropy, jaka zdążyła wypłynąć. Rob lustrował pustynię przez lornetkę. Nagle krzyknął, że widzi kurz na pustyni, jakieś 20km na północ od nas. Było jasne, że tylko samochód mógł go wzniecić. Sabotażyści uciekali do granicy z Irakiem, która była niecałe 90km od naszej pozycji. Natychmiast ruszyliśmy w pościg.

 

Jechaliśmy śladem, jaki zostawiło uciekające auto. Alan wyciskał ostatnie konie mechaniczne z naszej Toyoty. Dystans powoli zaczynał się zmniejszać. Gdy byliśmy około kilometra za nimi, nagle się zatrzymali. Podjechaliśmy jeszcze jakieś 500 metrów, Alan zahamował. Rob przez lornetkę zobaczył, że auto miało dwa flaki na tylnych kołach, a spod maski unosił się lekki dym. Widocznie z powodu upału i szybkości złapali dwie gumy, do tego przegrzeli silnik. Rob powiedział, że widzi cztery osoby. Najwidoczniej nas zauważyli, bo szykowali się do odparcia ataku, kryjąc się za uszkodzonym autem. 

 

Szybko uzgodniliśy, że zastosujemy manewr zwany 'pepperpotting'. Polega on na tym, że dwóch ubezpiecza ogniem zaporowym, podczas kiedy dwóch biegnie wymijając strzelających. Po kilkudziesięciu metrach następuje zamiana. Środkiem mieli ruszyć Alan i Zura, ja po lewej stronie Alana, Rob po prawej stronie Zury. W ten sposób unikaliśmy ognia kolegów, przy okazji ja i Rob mogliśmy zrobić manewr okrążający. Przeciwnicy mieliby przed sobą dwóch i dwóch na flankach. Rob i ja rozpoczęliśmy bieg jako pierwsi. Zmienialiśmy się z Alanem i Zurą kilka razy, zanim tamci zaczęli strzelać. Byliśmy wtedy mniej niż 200 metrów od nich. Mogło to znaczyć, że mamy do czynienia z weteranami. Żółtodzioby otwierają ogień znacznie wcześniej, marnując amunicję.

 

Do celu mieliśmy już tylko ok.50 metrów. Rob idealnie zgrał się ze mną, bo obydwaj mieliśmy podobny dystans do wroga. Do tego kąt ostrzału ponad 45 stopni w stosunku do Alana i Zury. Przeciwnicy znaleźli się w pułapce. 40-50 metrów to dosyć daleki dystans na rzut granatem, ale podjąłem próbę. Alan i Zura dawali ogień zaporowy, tamci kryli się za autem. Odbezpieczyłem granat, wstałem i rzuciłem w ich kierunku. Wybuchł kilka metrów od nich. Zobaczyłem, że dwa ciała osunęły się na pustynny piach. Rob po chwili zrobił to samo. Po wybuchu jego granatu ostatni dwaj upadli. Podbiegliśmy we czterech, żeby sprawdzić czy któryś z nich przeżył. Trzech było martwych, jeden ciężko ranny. Alan zapytał go, kim jest i dla kogo pracuje. Ten odpowiedział: 'Fuck you!'. Zła odpowiedź. Alan wpakował kulę w jego durny łeb.

 

Zura patrząc na zwłoki powiedział, że dwaj wyglądali na Czeczenów. Pozostali byli prawdopodobnie najemnikami z Europy. Zostawiliśmy ich tak, jak leżeli. W drodze powrotnej rozmawialiśmy, niemalże kadząc sobie nawzajem, że manewr udał się nam wzorowo. Nikt też nie został ranny. Akcję uznaliśmy za pełny sukces. Uczciwie zarobiliśmy na żołd, powiedział ze śmiechem Rob. Ja miałem chyba pecha, że na pierwszym patrolu trafiłem na ostrą akcję. Albo farta, że przeżyłem. Po powrocie do bazy zdaliśmy szczegółowy raport kapitanowi Zahidowi. Był chyba zadowolony, bo obiecał nam czterem w najbliższy weekend 24 godzinną przepustkę do Hafar. Zaczynała mi się podobać ta robota.

 

Przez kolejne kilka miesięcy, prawie pół roku, było w miarę spokojnie. Napotykaliśmy jedynie złodzieji, raptem 3 razy. Nie muszę opisywać, jak te spotkania się kończyły. Zawsze tak samo. Inne drużyny miały podobnie, czyli przeważnie nudzili się na patrolach. Nie była to jednak sielanka, bo w tym czasie w potyczkach zginęło trzech z nas: Marko, Vuk i Harry. Po ponad pół roku miała miejsce pamiętna dla mnie akcja. Pościg za sabotażystami, którzy widząc nas nie zdążyli podłożyć ładunku, zakończył się przy małej osadzie na pustyni. Stało tam 8-10 domów. Trzech sabotażystów porzuciło auto na skraju osady. Zamierzali bronić się z zabudowań. Było późne popołudnie, słońce chyliło się ku zachodowi. Zanim ustaliliśmy jak ugryźć przeciwnika, zaczął zapadać zmrok. Weszliśmy gęsiego w główną alejkę między domami. Nagle zobaczyłem ruch, ktoś wychylił się zza rogu kolejnego domu. Odruchowo strzeliłem do postaci kryjącej się w półmroku. Podszedłem i zobaczyłem, że był to chłopiec, na oko 12 lat. Przeciwników w końcu dopadliśmy. Ten chłopiec powracał do mnie w sennych koszmarach. Śnią mi się do tej pory.

 

Minął rok, od kiedy postawiłem stopę na Arabskiej ziemi. Wtedy dwa wydarzenia zmieniły moje życie. Pierwszym była decyzja naszych mocodawców, że likwidują naszą jednostkę. Dowiedzieliśmy się, że zamachy i kradzież ropy na naszym terenie były sporadyczne, w porównaniu do odcinków w Jordanii i Syrii. Tam, wedle informacji jakie do nas doszły, nie dało się tego opanować. Nawet najemnikom i wojsku. Postanowiono zrezygnować z rurociągu i porzucić go na dobre. Podobno było zbyt wiele kłopotów w stosunku do zysku. Drugim wydarzeniem był konflikt między Polską a Białorusią i Rosją. Rosja wcześniej zaanektowała całą Ukrainę. Ze strony Białorusi i Rosji rozpoczęły się działania zaczepne wobec Polski. Pomyślałem, że jako bezrobotny były najemnik, mogę się przydać Ojczyźnie. Postanowiłem wrócić do Kraju.

 

Wojna i chaos przenikają, czasem można się do tego przyzwyczaić, albo uzależnić. Takim jak ja w cywilu często brakuje adrenaliny. Coś mi podpowiadało, że jak konflikt na polskiej granicy się zakończy, powrócę do fachu najemnika. Do tej pory tak myślę.

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Ze spraw technicznych – wątpliwości oraz sugestie (do przeanalizowania):

Za 3tys.USD miesięcznie każdego dnia mogłem stracić życie. Patrolowanie rurociągów na pustyni za 10tys.USD wydało mi się atrakcyjną alternatywą. – mam wątpliwości co do takiego zapisu w opowiadaniu tych danych (?)

Ruszyliśmy w drogę prowadzącą do miasta Hafar, które leżało ok.500km na północ od Rijadu. – tu podobnie odległość (później jest więcej przykładów)?

John Adams, tak przynajmniej przedstawił się werbownik, był brytyjczykiem. – narodowości nie zapisuje się wielkimi literami?

Ruszyliśmy w drogę prowadzącą do miasta Hafar, które leżało ok.500km na północ od Rijadu. – czy na pewno tak się zapisuje jego nazwę?

Mój przewodnik łamaną angielsczyzną powiedział, że moja jednostka ma obóz kilka kilometrów na zachód od Hafar, niedaleko rurociągu. – literówka i powtórzenie?

Naszym zadaniem było dzienne i nocne patrolowanie wzdłuż rurociągu zwanym transarabskim. – tu chyba brak części zdania, albo jest błędna składnia (?)

Zapytałem jeszcze, komu przekazujemy schwytanych złodzieji ropy. – hm, tu w ogóle jest źle odmieniony wyraz (?)

Ciała i wraki mają pozostać i służyć jako przestroga dla innych złodzieji. – niestety, ten błąd powtórzony, zatem – ortografia dwa razy

Kilka razy brał udział w likwidowaniu złodzieji, którzy podpinali się pod rurociąg. – i znowu kolejny?; niestety – ten błąd pojawia się jeszcze później…

Jak ich napotykamy, to zostają zabici na miejscu, a ich pojazdy i cysterny zniszczone. – powtórzenie?

 

Następnego dnia na początek czekało mnie pobranie z magazynu odzieży, broni i ekwipunku. Zaprowadził mnie do domku, w którym miałem się zakwaterować. – powtórzenie?

Wziąłem stojącą najbliżej okna. – znowu błędna odmiana, tym razem innego wyrazu?

Podziękowałem, ale nie przyjąłem, bo w ogóle nie piłem alkoholu. Widziałem zbyt wielu żołnierzy, którzy próbując zabić stres bojowy alkoholem, popadali w uzależnienie. – powtórzenie?

 

Obecnie mieliśmy cztery pełne drużyny. Do piątej należał Alan i ja. Ekipa rzeczywiście w większości składała się ze Słowian. Czterech Serbów, weteranów wojny na Bałkanach: Zoran, Vuk, Marko i Leon. Słowaków trzech: Alan, Denis i Igor. Dwóch Czechów: Milo i Martin. Dwóch bułgarów: Kosta i Iwan. Najemnicy z reguły używają pseudonimów, ale trzech Czeczenów używało swoich imion: Amin, Musa i Zura. Byli też brytyjczycy, tych to zawsze ciągnęło do wojaczki. – ortograficzne? – z niewiadomych powodów część narodowości piszesz wielkimi literami, a część – małymi, czemu?

 

No nic, nie wypisuję reszty, lecz w tym tekście jest bardzo dużo błędów.

 

W swoim opowiadaniu poruszyłeś trudne kwestie. Wojna zawsze jest złem i – oby nigdy ich nie było. O każdej można napisać niezliczone tomy opowieści i wspomnień. Pytanie zasadnicze – gdzie tu fantastyka? W konflikcie z naszymi sąsiadami, wspominanym skrótowo na końcu? Nie wiem, czy to nie za mało.

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w dalszym pisaniu. :) 

Pecunia non olet

bruce, dziękuję za ponowny komentarz, oraz Twój czas poświęcony na redagowanie. Odpowiem na kilka z nich: 

- Za 3tys.USD miesięcznie każdego dnia mogłem stracić życie. Patrolowanie rurociągów na pustyni za 10tys.USD wydało mi się atrakcyjną alternatywą. – mam wątpliwości co do takiego zapisu w opowiadaniu tych danych – stawki są autentyczne, zależy co masz na myśli odn. ‘zapisu danych’

 – narodowości nie zapisuje się wielkimi literami? – racja, czasem naciskając shift+literę klawiatura mi szwankuje, nie wstawia się duża litera. Zapominam o tym, że powinienem zawsze używać CapsLock do dużych liter, albo zmienić laptop ;) 

 – Hafar Al Batin lub Hafr Al Batin, ale w skrócie najczęsciej mówi się Hafar

Resztę zrozumiałem, bez bicia :D 

. Pytanie zasadnicze – gdzie tu fantastyka? – faktycznie, dodałem tylko tag ‘historia alternatywna’, to może rzeczywiście zbyt mało, jak na fantastykę.

Ok, i ja dziękuję; dodana historia alternatywna to już coś; o prawdziwość stawek nie pytam, bo się nie znam, zapisy te trzeba rozwinąć i najlepiej słownie, ze spacjami i nazwami walut; inne liczebniki – też słownie. :) Dopisz coś jeszcze z sf, żeby kolejni Czytelnicy nie zarzucili braku fantastyki i będzie ok. :) I popraw usterki. :)

Powodzenia, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

bruce, jesteś aniołem! :* 

Jeszcze raz dziękuję, że wskazujesz na moje niedociągnięcia. Ponad 20 lat spędziłem poza Krajem. Pewnie dlatego robię większość tych błędów. 

Pozdrawiam serdecznie 

 

Ponad 20 lat spędziłem poza Krajem. Pewnie dlatego robię większość tych błędów. 

To wielce prawdopodobne. Na spokojnie. :) Nie od razu Rzym zbudowano… :) 

 

I mnie tu pomaga w poprawianiu opek wiele Wspaniałych Osób, zatem i ja staram się pomóc, na ile mogę. :)

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Fajnie się czytało – jak jakąś prawdziwą biografię najemnika. Ale to zakończenie… No nie wiem. Nagle historia się urywa i wstawka o wojnie z Rosją jakby na siłę. Kompletnie nie satysfakcjonujące. 

Ale do momentu zakończenia historia jest wciągająca. Może warto ją dopracować?

bogjelen

Nowa Fantastyka