- Opowiadanie: Rand Erb - Trzynaście dni

Trzynaście dni

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trzynaście dni

18 maja

 

Jestem zmęczony, bardzo zmęczony. Nawet nie miałem pojęcia, że człowiek może popaść w taki stan. To okropne. Mam nieodparte wrażenia, że dni przeciekają mi między palcami, a ja trwam w bezczynności i marazmie. Nie bardzo wiem jak zmienić ten stan rzeczy. Nigdy nie wlewałem w siebie takich ilości kawy i taniej wódki. Pogoda nie zmienia się już od jakiś dobrych dwóch miesięcy. Z nieba ciągle leci ten sam drobny deszcz, który niby w niczym nie przeszkadza, ale i tak zmusza do zostania w domu. Tylko pomyleńcy wychodzą w taką pogodę. Zresztą ta wielka chmura, którą ochrzcili dziwnym imieniem nie jest wyłącznie nad Islandią, cała Europa popadała w ten dziwny stan ponurej, przymusowej zadumy.

Ania zabrała dzieci i wyjechała do środkowej Afryki. Tam podobno pogoda jest lepsza. Nie ma tej wielgachnej chmury, choć kto wie? Może to tylko kwestia czasu, zanim i tam dotrze. Odkąd większość meteorologów jest pod wojskowym nadzorem, trudno cokolwiek powiedzieć na temat pogody i wielkich chmur, wędrujących po świecie. Czasami przypominają mi ona żywe organizmy. Zbierają się nad jakimś obszarem i zastygają w bezruchu jakby chciały mu się dłużej przyjrzeć. Trudno wtedy rozróżnić dzień od nocy. Do tego ta nieustana mżawka o kwaśnym odczynie. Nie mam zielonego pojęcia skąd się bierze, a naukowcy zasypują opinię publiczną jakimiś złożonymi wykresami reakcji chemicznych, tak wartościowymi jak moje drugie śniadanie. Nawet nie mam siły próbować ich zrozumieć. I wykresów, i naukowców. Świat zaczął się zmieniać i czuję, że mogę za nim nie nadążyć.

Ciekaw tylko jestem kiedy Anna wróci z Afryki. Wiem, że chińskie kolonie mają swój urok, ale przecież tu jest nasz… jej dom. I dom naszych dzieci. Zresztą sam nie wiem czy chciałbym żeby wracała właśnie teraz. Firma zamierza wysłać mnie w delegację, jak tylko przedstawię im mój projekt i do tego ta cała sprawa z Kontaktem. Trochę mnie to przytłacza. Naprawdę nie umiem powiedzieć co będę robił jutro, chociaż grafik mam rozplanowany na trzy miesiące naprzód. Właśnie w taki dziwny stan popadałem. Czuję się jak topielec zawieszony między dnem, a powierzchnią w mętnej, ciepłej bagnistej breji. To nie jest przyjemne uczucie.

 

23 maja

 

Wczoraj dzwoniła Anna. Całą rozmowę miała ten dziwny ton, którego u niej nie znosiłem. Po rozwodzie zwracała się do mnie już tylko tym tonem. Nie rozmailiśmy długo, zapytałem tylko co u dzieci. Odpowiedziała, że czują się dobrze. Natalka zrobiła się trochę marudna, bez swojego sprzedawcy snów, ale powoli się przyzwyczaja. Wiem jakie to trudne, szczególnie dla dzieci. W duchu obiecałem sobie, że jakoś jej to wynagrodzę jak tylko wrócą na Islandię. O ile wrócą.

Nie wyciągnąłem żadnych informacji na temat ich dokładnego położenie, nie wspominając już o tym, że Anna nie miała zamiaru dzielić się ze mną planami dotyczącymi dalszej podróży. Pozostało mi tylko czekać na jakąkolwiek wiadomość, jakiś gest z jej strony, który zechce wykonać w przypływie łaskawości. Nie próbowałem ich namierzać, to nie miało sensu. Anna na pewno się zabezpieczyła. Zresztą gdybym sam podjął takie działania niepotrzebnie zwróciłbym na siebie uwagę, a tego nie chciałem. Spacer w sieci to jak stąpanie po cienkim lodzie, pod którym płynie rzeka żrącego kwasu.

 

29 maja

 

Tak jak myślałem. Odrzucili mój projekt i wysyłają mnie w delegację, daleką i bardzo długą. Lecę na Cejlon gdzie obejmę kierownicze stanowisko w jednej z filii naszej firmy. Problem w tym, że sytuacja geopolityczna zmienia się obecnie tak szybko, że nie jestem pewien czy Indie będą, tymi które znałem nim wsiadałem na pokład samolotu. Wojny wybuchają i rozstrzygają się w przeciągu kilku minut, czasem jeszcze szybciej. Taką potęgę dała sieć i również takie ograniczenia.

Wylatuję jutro. Muszę spakować tylko niezbędne rzeczy, a firma zajmie się resztą. Dobrze wiem jak to będzie wyglądać, więc chce wziąć ze sobą jak najwięcej rzeczy, a przynajmniej te najcenniejsze. Kilka książek, których posiadanie nie jest wskazane, mój notebook, parędziesiąt pamiątek i inne drobiazgi. Mam tylko nadzieję, że podróż nie będzie trwała zbyt długo.

 

Właśnie podali kolejne informacje dotyczące Kontaktu. Nie bardzo wiem co mam o tym myśleć. Cała sprawa wygląda podejrzanie i do delikatnie mówiąc. Teraz kiedy wieczorem siedzę i piszę te słowa mam dziwne wrażenia swej małości. Wygląda, ze tam gdzieś daleko znaleźli coś… Lub to coś znalazło nas. Wszyscy dobrze wiem z historii jak kończyły się zderzenia cywilizacji. Naprawdę nie wiem co tym sądzić. Najciekawsze jest to, że to wszystko zdarzyło się trzy miesiące temu i zapewne wszystko jest już rozstrzygnięte. My czekamy tylko na werdykt.

 

6 czerwca

 

Jestem tu już od jakiegoś czasu i muszę przyznać, że to niezwykłe miejsce, zupełnie inne od Islandii, Afryki czy Europy. Czuję się tu dziwne obco, jakbym nagle wkroczył do innego świata. Mam duże problemy z aklimatyzacją. Wydaje mi się, że tu wszystko jest jakieś bardziej wyraziste, ale jednocześnie gładsze i mętne. Brakuje konturów… Ciepłe kolory leniwie przechodzą jeden w drugi, tak jak by człowiek patrzył przez zaparowane okulary. Bardzo chcę się do tego przyzwyczaić, wpaść w rytm tego miejsca. Ma ono w sobie jakiś dziwny magnetyzm. Zdaje mi się, że tu możliwych jest znacznie więcej rzeczy niż pod chmurą o tym dziwnym imieniu, którego nigdy nie zapamiętam. W Nintavur jest inne powietrze niż w Rejkiawiku. Na Islandii się go nie czuj, jest po prostu chłodne, w mroźne poranki wbija lodowe igiełki w krtań, ale to wszystko. Tu jest zupełnie inaczej. Powietrze jest. Gdy idzie się przez ulice stawia delikatny, ale dobrze wyczuwalny opór. Przesycone wonią kadzideł, przypraw, kwiatów, gnijących owoców i krowich odchodów, niesamowicie drażni nos, nie dając o sobie zapomnieć. Trudno się zasypia przy takiej wilgotności i zaduchu.

Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie tu zatrzyma na dłużej. Słońce.

 

8 czerwca

 

Wybrałem się do tutejszego sprzedawcy snów, którego polecił mi podwładny z pracy, Yuri Henzong; miły z niego facet i chyba jedyny kompetentny z tej placówki. Jest z Rosji, ale ma chińskie korzenie, zresztą kto w tych czasach i nie ma. Nawet moja rodzina ma kilku członków zza Wielkiego Muru czy z Niemiec. Mi to nie przeszkadza. Zawsze byłem otwarty na inne nacje póki nie idą z bombą atomową pod pachą.

Wracając do sprzedawcy snów; to była naprawdę dziwna wizyta. W ogóle nie przypominał sprzedawców z Islandii czy krajów posteuropejskich. To był raczej szaman. Siedział w małej jurcie daleko po za miastem, otulony śmierdzącymi skórami i kołyszący się w rytm jaki wybijał sobie na małym bębenku. Żadnych białych fartuchów, lateksowych rękawiczek i pigułek we wszystkich kolorach tęczy. Był nieznośnie brudny. Przeorana głębokimi zmarszczkami twarz, umazana jakąś białą mazią, wyginała się co jakiś czas w spazmatycznych skurczach. Starzec mówił z nie małym trudem, ledwo zrozumiałem słowa, wydobywające się z pomiędzy spierzchniętych warg. Właściwie to nie były słowa tylko pojedyncze dźwięki. Chrząknięcia, pojękiwania i charknięcia, które rozumiał w sposób instynktowny. Dał mi, nie sprzedał, co mnie bardzo zdziwiło, jakiś silnie pachnący proszek, który polecił wciągać przed snem.

Działa nawet lepiej niż to co miałem na Islandii. Teraz w ogóle nie pamiętam swoich snów.

 

12 czerwca

 

Od trzech dni zwiedzam miejscowy bazar. To jest magiczne miejsce, nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Na nierzadko rozlatujących się drewnianych straganach kupcy odziani w kolorowe szaty, szczodrze wyszywane nićmi w najróżniejszych odcieniach, sprzedawali niemalże wszystko co można sobie wyobrazić i to czego wyobrazić sobie nie można. Widziałem dywany najwymyślniejszych kształtów, wyobrażające bogów i bożków, którzy zdawali się ruszać w promieniach słońca. Jakby nieskrępowani swoją materialnością wędrowali z tkaniny na tkaninę. Od straganów z przyprawami biła odurzająca woń, nie przywodząca mi na myśl nic co mogłem widzieć wcześniej. Czarne, żółte, czerwone i szare proszki usypane w różnej wielkości stożki w glinianych miseczkach drażniły nozdrza silnym zapachem. Rozpoznawałem bulwiaste korzenie imbiru, słodki zapach cynamonu, cytrusowy kardamonu i bardzo charakterystyczny liści kolendry, ale większość oferowanych towarów pozostała dla mnie zagadką. Nie mam pojęcia, czym mogły być przedziwnie poskręcane korzenie, które gdy się w nie wpatrzyć dłużej, przypominały ludzkie czy zwierzęce sylwetki. Zdarzało mi się godzinami kluczyć między straganami, stawać i przez jakiś czas wpatrywać w sprzedawców zwierząt. Małpy pozamykane w małych wiklinowych klatach krążył niespokojnie, raz po raz wydając skrzekliwe okrzyki. Małe czarne skorpiony bez choćby najmniejszego ruchu trwały w jednej pozie, zamknięte w małych słoiczkach. W innych naczyniach nerwowo i chaotycznie biegały jakieś małe gryzonie. Zdaje mi, że kilka razy dostrzegłem zwierzęta, które z ewolucyjnego punktu widzenia w ogóle nie powinny istnieć. Jednak najbardziej moją uwagę przykuł sprzedawcy kamieni szlachetnych. Ich stragany wyróżniały się na tle innych. Przede wszystkim, jako tako trzymały się całości i przeważnie w ich pobliżu kręciło się dwóch rosłych mężczyzn. Chyba pełnili rolę czegoś w rodzaju ochroniarzy. Na białym płótnie wyłożone były najróżniejsze minerały. Szkliście połyskujące rubiny, szafiry, spinele i almandyny. Jednak zawsze moją uwagę najbardziej przyciągał kamień, który przez miejscowych nazywany był księżycowym. Zdawał się on pochłaniać padające na niego promienie słońca i jakby samoistnie emanowała srebrzysto-perłową poświatą. Jestem przekonany, że w nocy również otaczała go podobna poświata.

Gdy stałem tak przed jednym ze straganów, ciesząc wzrok widokiem szlachetnych kamieni, zaczepiła mnie ona. Pasowała idealnie do tego miejsca, była wręcz jego esencją. Mówiła po angielsku z tym śmiesznym akcentem właściwym mieszkańcom tego kraju. Niektóre głoski jej uciekały, ale nie potrzebowałem słów by ją zrozumieć.

Do teraz mam w ustach słonawy smak jej skóry i czuję zapach jej perfum. Po wewnętrznej stronie powiek wytatuowany mam jej uśmiech. Nie zasnę, nie prędko. Tego jestem pewien. Kilka nieprzespanych nocy jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Nie powinno…

25 czerwca

Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Przywodziła mi na myśl apsarę, gdy wiedziałem jej sylwetkę przemykającą w tłumie. Wydawała się być jedną z tych zjaw, które się pojawiły. Nie być z tego świata. Wyrwana bogini z przebogatej mitologii hinduskiej i wrzucona do naszego świata. Brzmi to śmiesznie, ale naprawdę miałem wrażenie, że rozpłynie się w mgłę pod naciskiem moich dłoni. Nic takiego się nie działo. Trwaliśmy spleceni ze sobą całe noce. Była tak strasznie blisko, a ja nadal miałem wrażenie, że nie jest z tego świata.

Potem odeszła i już jej więcej nie widziałem. I nie zrobiło mi to żadnej różnicy.

4 lipca

 

Interesy firmy mają się dobrze. Sprzedasz wzrosła o kilka procent we wszystkich sektorach. Nawet sytuacja się na świecie się trochę uspokoiła. Widomości w sieci nie są już tak niepokojące jak przedtem, gospodarka zaczyna wracać do normy. Świat zwalnia, a ja wpasowuję się w to baśniowe miejsce. Kto by się spodziewał, że to wszystko było prawdą. Wszystkie mitologie, baśnie, legendy, religie i bajki. Krążył pod skórą nierealne i nieuchwytne, by w pewnym momencie po prostu wypłynąć i dać w twarz sceptykom. Co było punktem zapalnym? Nie mam pojęcia. Pewnego dnia chaotyczny porządek świata rozpadał się bez wyraźnego powodu. Mityczne stworzenia wypełzły zewsząd. Czasami to były cienie, zaledwie sugestie jakiegoś istnienia, przelotne, nieuchwytne sylwetki. Innym razem wpatrywały się w ciebie uporczywie, gdy jadałeś śniadanie. To było przerażające, ale te stworzenia, czymkolwiek były, nigdy nie wchodził w interakcję z ludźmi.

Nie wiedzieć czemu szybko się z tym pogodziliśmy. Nikt nie szukał przyczyn tego rozpadu czy przenikania się światów. Przyjęliśmy do wiadomości, że smoki, gryfy, skrzaty, fauny, harpie, sfinksy, cyklopi, tytani, chimery, nagi, chochliki, wodniki, południce, północnice, utopce, strzygi i licha będą spacerować wśród nas. I to mnie przerażało.

Wydaje mi się, że przyczyną tego wszystkiego było to, że kilkanaście lat temu świat przyśpieszył. Świat przyśpieszył i to znacznie. Budziłeś się rano i słyszałeś o nowopowstałym kraju, do drugiego śniadania wybuchały dwie wojny, a do obiadu trzy kolejne się kończyły. Rządy powstawały i upadały w oka mgnieniu. Budziły się narody, by po chwili zasnąć. To było… Dziwne i przerażające. Świat osiągnął wartość krytyczną i rozpadał się w swoim uporządkowanym chaosie.

 

Dzwoniła Anna. Sam się zdziwiłem dlaczego. Rozmowa jakoś się nam nie kleiła, to była wymian krótkich fraz nasączonych do granic możliwości Informacją. Czasem tylko podejmowałem ten nadludzki wysiłek, by podtrzymać konwersację. Formułowałem pytania, które dopiero wypowiedziane, nabierały dziwnego, głupiego znaczenia. Jak się czujesz? Co u dzieci? Nie tak powinniśmy rozmawiać. Wiem to. Mam wrażenie, że coś się skończyło. Nie, Nie miało prawa się skończyć, bo nigdy się nie zaczęło.

Przypomniałem sobie jak ją poznałem. Na przyjęciu, czy bankiecie z okazji wydania nowego produktu, który tak naprawdę nie był nikomu potrzebny i wcale nie był żadną rewolucją. Pracowała w tej samej firmie, poznał nas mój przyjaciel, a właściwie kolega. Taka stosowana wymiana wymaganych grzeczności, uścisk dłoni, niezobowiązujący uśmiech. Nic poza to, co jest wymagane, ale już wtedy coś we mnie pękło. Nie wiedziałem tego w tej chwili, stłamsiłem tą myśl, ale tak właśnie było. Coś pękło…

Potem nie działo się nic nadzwyczajnego. Mijaliśmy się na korytarzu, uśmiechając serdecznie i trochę sztucznie. Rozmawialiśmy o niczym przy ekspresie do kawy, śmiała się z moich żartów, ja słuchałem jej historii. Ciągła wymiana grzeczności… Nic ciekawego, nic szczególnego. Od słowa do słowa. Gładko, bez zająknięcia, z uśmiechem na twarzy. Miałem w tym czasie inne kobiety. Nie powiem, że sporo. Nie byłem… Nie jestem duszą towarzystwa. Tylko był mały problem. Nie one śniły mi się po nocach. Nie je widziałem, jak odgarniają grzywkę beztroskim gestem, jak przyglądają mi się znad kubka parującej kawy, gdy tylko zamykałem powieki. To był problem. Widziałem ją i nie miałem umiałem, czy nie chciałem się do tego przyznać. Przyznać przed sobą w pierwszej kolejności.

Chyba to było najgorsze. Przyznać się. Do tego, że potrzebuje się drugiego człowieka, że jest się od niego uzależnionym, że on może nas uszczęśliwić. Jest w tej deklaracji jakieś zrzeczenie się wolności, cień poddaństwa, którego ja nie mogłem znieść i do teraz nie mogę. To samo upodlenie i narzucanie sobie kajdan, których ziemne żelazo parzy niemiłosiernie. To ma być piękne i szlachetne? Nic nie jest szlachetne… Tym bardziej piękne.

Ale zrobiłem to. Powinienem żałować? Żałuje się tylko tych rzeczy, których się nie zrobiło.

Jest coś przewrotnego w tej chwili, gdy siedzę i spisuję moje myśli. Coś co wymyka się rozpaczliwym próbom określenia. Coś co nawet w swojej głowie, przed samym sobą w języku, który tylko ja zrozumiem, tym pierwotnym języku duszy, nie umiem nazwać. To samo czułem w tamte dni.

 

5 lipca

 

Przeczytałem ,to co napisałem i przyznać muszę, że było to dziwne doświadczenie. Rozważam dalszy sens pisania dziennika i próbuję sobie przypomnieć czemu w ogóle zacząłem? Męczy mnie ciągłe sprawdzanie cierpliwości papieru. Mam wrażenie, że z czasem i on nie wytrzyma. Wstanie i swymi niby dłońmi z nie tego świata rzuci mi moje brednie w twarz.

 

Jest już późny wieczór. Właśnie nadali wiadomość. Kontakt się udał. Nie tylko nie jesteśmy sami we wszechświecie, ale nawet będziemy mieli z kim pogadać. Zastanawiam się, czy to nie jest przypadkiem skutego, tego dziwnego rozpadu naszego świata. Nagle wszystko staje się prawdziwe w brutalny, a zarazem bardzo płynny i chwilami nieuchwytny sposób.

 

 

 

23 lipca

 

To zabawne jak szybko można popaść w rutynę nawet, jeśli żyję w świecie, którego mechanizm zdaje się zawodzić i z zaskakującą regularnością rozregulowywać. Przestałem oglądać wiadomości, do sieci nawet nie wchodzę. W pracy jedynie słyszę strzępki informacji o tym co się dzieje na świecie, ale nie wiele mnie obchodzą. Snuję się po firmie wysłuchując te brednie i durne komentarze. O kontakcie wiem tylko tyle, że podobno oni do nas lecą i zajmie im to trochę czasu. Ciekaw tylko jestem jak oni będą wyglądać i czy będą podobni do nas. Czy w ogóle będą podobni do czegoś co znamy? Okaże się. Mi się nigdzie nie śpieszy… Nic, a nic.

 

25 lipca

 

Pojawiło się rano i przysłoniło niemalże cały nieboskłon. To z pewnością jakieś stworzenie i z pewnością nie pochodzi z naszego świata, chociaż nie wiem, czy to nadal nasz świat i czy kiedykolwiek był nasz. Nikt nie potrafi powiedzieć, co to dokładnie może być. Nie wiele brakowało, a w Nintavur wybuchałaby panika. Przyznam szczerze, że jakaś ogromna istota zawieszona w powietrzu na całym miastem może sprawić, że ktoś odczuje mały dyskomfort.

Nie kojarzy mi się z niczym co znam z jakiejkolwiek mitologii czy baśni. Przypomina latającą górę. Pokryta jest jakimiś zrogowaciałymi łuskami. Jedynym co się wyróżnia jest para ogromnych, całkowicie czarnych oczu. Są przerażające. Mam wrażenie, że przyglądają się całemu miastu z jakimś niewytłumaczalnym smutkiem. Jednolicie czarna kula pozbawiona źrenic. Tylko czasami zadaje mi się, że w jej głębi coś się porusza. Czymkolwiek jest ta istota, nie potrafię się zmusić by przestać o niej myśleć. Przyłapuję się na tym, że bezmyślnie wpatrując się ekran komputera lub wertując jakiś plik papierów, rozmyślam o tym dziwnym stworze. Cały dzień czułem znajomy ucisk w klatce piersiowej. Ten sam, który odczuwa się stojąc na krawędzi przepaści.

Mam nadzieję, że to coś poleci dalej. To stworzenie na swój sposób jest piękne, ale mam nieodparte wrażenie, że jego obecność nie zwiastuje niczego dobrego.

 

26 lipca

Więc zaczęło się… Przyznam szczerze, że nie tego się spodziewałem. Dzwoniła Anna. Podobno jest bezpieczna razem z dziećmi, ale ja żałuję, że nie ma jej przy mnie. Nigdy jej nie kochałem… Przynajmniej nie tak jak powinno się to robić, a jednak żałuję, że nie mogę jej zobaczyć.

To jest żałosne…

Nigdy nie sądziłem, że to tak będzie wyglądać, tak dziwnie, upokarzająco… I żałośnie właśnie… Miało być zgoła inaczej. Nie było i nigdy, nie miało szans być.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. I w zasadzie tyle mogę powiedzieć, bo ani nie wiem o czym to jest, ani nie wiem jakie jest przesłanie. Akcji nie ma żadnej. Nie za bardzo jest co komentować.

Hmm... Czytało mi się bardzo przyjemnie, bez zajaknięcia. Dwie czy trzy literówki wyłapałem, ale bez znaczenia. Opowiadanie ciekawe, podobało mi się, z tym, że nie łapię za bardzo zakończenia...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ciekawy pomysł, ale wykonanie trochę po łebkach. Sedno opowiadania, tj. Kontakt - zostało według mnie potraktowane pobieżnie. Trochę zbyt mało informacji o tym, zbyt mało emocji towarzyszących tak epokowemu wydarzeniu. Cała relacja narratora wydaje mi się zbyt spokojna, bezosobowa.

Nie jest to zły tekst, ale myślę, że mógłby zyskać gdyby go nieco rozbudować i więcej uwagi poświęcić Kontaktowi.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka