- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Wszystko przez Krzycha

Wszystko przez Krzycha

 I grupa skar­by: Ko­ro­na

II grupa za­mknię­cie/ ukry­cie skar­bu: Straż

III grupa coś zwy­kłe­go: Czar­na dziu­ra

 

beta: Bar­dja­skier – Bar­dzo dzię­ku­ję za uwagi. Przy­da­ły się :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Bardjaskier, Finkla, Użytkownicy

Oceny

Wszystko przez Krzycha

 

 

 

۞۞۞۞۞

 

Wie­czór się udał. W do­brych hu­mo­rach wra­ca­li­śmy z knaj­py do aka­de­mi­ka. Cze­ka­nie na nocny au­to­bus wy­da­wa­ło nam się stra­tą czasu, więc raźno po­ma­sze­ro­wa­li­śmy w stro­nę kam­pu­su. Droga wy­pa­da­ła nam przez przej­ście pod­ziem­ne, wie­cie, to koło dwor­ca. Mówią, że no­ca­mi jest tam tro­chę nie­bez­piecz­nie, ale co to dla nas, trzech musz­kie­te­rów po czte­rech pi­wach. Śmia­ło wkro­czy­li­śmy do tu­ne­lu.

Plot­ki jak zwy­kle oka­za­ły się mocno prze­sa­dzo­ne. W zim­nym świe­tle le­do­wych lamp oświe­tla­ją­cych pasaż nie do­strze­gli­śmy ni­cze­go groź­ne­go. Bo prze­cież nie sta­no­wił żad­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa nie­wy­so­ki fa­ce­cik w śred­nim wieku, ubra­ny w szary pro­cho­wiec, opar­ty o ścia­nę i przy­pa­tru­ją­cy się ja­kiejś płach­cie pa­pie­ru. On na nas nie zwra­cał uwagi i my też po­win­ni­śmy zo­sta­wić go w spo­ko­ju, ale Krzy­siek oczy­wi­ście mu­siał za­ga­dać.

– Co tam tak oglą­dasz, ko­le­go?

– Nie twoja spra­wa. – Facet nawet nie pod­niósł wzro­ku znad ar­ku­sza.

Krzy­chu po­czuł się ura­żo­ny nie­uprzej­mą od­po­wie­dzią.

– No i czego się rzu­casz? Grzecz­nie pytam.

– Od­pieprz się! – Gość ob­ró­cił się do nas bo­kiem i naj­wy­raź­niej chciał odejść.

Zna­li­śmy Krzyś­ka na tyle do­brze, żeby roz­po­znać ten błysk w oku, ozna­cza­ją­cy wej­ście w tryb „you tal­kin’ to me?”. Rzu­ci­li­śmy się go po­wstrzy­mać, ale był szyb­szy. Zła­pał za kartę, pró­bu­jąc wy­rwać ją czło­wie­ko­wi z rąk. Tam­ten od­ru­cho­wo szarp­nął. Roz­legł się dźwięk roz­dzie­ra­ne­go pa­pie­ru i obaj po­le­cie­li dwa kroki w tył, każdy ze swoim ka­wał­kiem w rę­kach.

– O, sorry – wy­krztu­sił Krzy­chu z głu­pa­wym uśmiesz­kiem.

I wtedy stało się coś dziw­ne­go. Gość po­pa­trzył na nas z wście­kło­ścią, rzu­cił ja­kieś nie­zro­zu­mia­łe słowo i pu­ścił się bie­giem, a gdy już pra­wie zde­rzył się ze ścia­ną, wy­ko­nał szyb­ki ruch ręką. Krzyk­nął coś i… w murze zma­te­ria­li­zo­wa­ła się czar­na dziu­ra, w którą wpadł nie­zna­jo­my, a ta na­tych­miast znik­nę­ła.

Sta­li­śmy jak ska­mie­nia­li. Co jest grane? Prze­cież aż tyle nie wy­pi­li­śmy! Dobrą chwi­lę nic się nie dzia­ło i może do­szli­by­śmy do sie­bie i uzna­li, że pa­dli­śmy ofia­rą ja­kiejś zbio­ro­wej ha­lu­cy­na­cji, ale w tym mo­men­cie kil­ka­na­ście me­trów przed nami w ścia­nie znowu otwo­rzy­ła się czar­na dziu­ra i wy­biegł z niej ten sam czło­wiek. Ro­zej­rzał się do­oko­ła, zo­ba­czył nas, skrzy­wił się okrop­nie i po­now­nie wbiegł w ko­lej­ny por­tal, który po­ja­wił się tuż obok tej pierw­sze­go.

– Pa… nowie, co tu… jest gra… ne? – wy­du­kał Ma­ciek.

– Nie mam po­ję­cia – po­wie­dzia­łem – spie­przaj­my stąd!

Za­wró­ci­li­śmy w stro­nę bliż­sze­go wyj­ścia, ale le­d­wie zro­bi­li­śmy kilka kro­ków, facet w sza­rym pro­chow­cu znów wy­padł ze ścia­ny. Nawet nie pa­trzy­li­śmy, jak mio­ta­jąc ja­kieś nie­zna­ne nam słowa, znika w ko­lej­nej czar­nej dziu­rze. Rzu­ci­li­śmy się w prze­ciw­ną stro­nę, ale nie do­bie­gli­śmy nawet do po­ło­wy ko­ry­ta­rza, gdy cała se­kwen­cja z por­ta­la­mi po­wtó­rzy­ła się, tym razem na dru­gim końcu przej­ścia. Za­mar­li­śmy.

– Co teraz? – za­py­tał Ma­ciek lekko drżą­cym gło­sem.

– Do tam­te­go wyj­ścia! – Krzy­siek był bar­dziej zde­cy­do­wa­ny. 

– Gdzie się nie ru­szy­my, tam po­ja­wia się ten facet – wtrą­ci­łem.

– Nie­waż­ne, tu zo­stać nie mo­że­my! – Ma­ciek ewi­dent­nie bar­dzo chciał być już gdzie in­dziej.

Zanim jed­nak zdą­ży­li­śmy zro­bić choć krok, w murze, do­kład­nie na­prze­ciw nas otwar­ła się ko­lej­na czar­na dziu­ra i wy­sko­czył z niej nasz prze­śla­dow­ca. Przy­war­li­śmy do ścia­ny, spo­dzie­wa­jąc się ataku, ale tym razem nie­zna­jo­my wy­glą­dał bar­dziej na zre­zy­gno­wa­ne­go niż wście­kłe­go.

– Mu­si­my po­ga­dać – wy­ce­dził przez zęby.

– Nie pod­chodź! Mam gaz! – krzyk­ną­łem, bo nic lep­sze­go nie przy­szło mi do głowy.

Za­trzy­mał się trzy kroki od nas i przy­glą­dał się nam spo­koj­nie, choć bez sym­pa­tii.

– Od­daj­cie mi ten frag­ment mapy.

– Ja­kiej mapy? – spy­ta­li­śmy rów­no­cze­śnie.

– Tej, którą on ro­ze­rwał.

Krzy­chu po­wol­nym ru­chem wy­cią­gnął rękę, ale szyb­ko ją cof­nął.

– A co to za mapa? Dla­cze­go tak ci na niej za­le­ży? – Chyba od­zy­skał ani­musz, bo jego głos za­brzmiał mocno i pew­nie.

Wy­glą­da­ło na to, że nie­zna­jo­my za­sta­na­wia się, czy od­po­wie­dzieć na py­ta­nie. Na czole po­ja­wi­ła się głę­bo­ka zmarszcz­ka, a brwi zbli­ży­ły się do sie­bie.

– Mapa skar­bu. Wiel­kie­go skar­bu – rzu­cił wresz­cie.

Śmiech, który wy­buch­nął, od­bi­ja­jąc się dźwięcz­nie od skle­pie­nia tu­ne­lu, był naszą od­po­wie­dzią na jego słowa, a po czę­ści był też wy­ra­zem opa­da­ją­ce­go na­pię­cia. Mó­wiąc do­kład­nie, od­po­wie­dzią Krzyś­ka i moją, bo Ma­ciek się nie za­śmiał. Tym razem to jemu za­świe­ci­ły się oczy. Po­wiedz­my sobie szcze­rze, Ma­ciek miał coś, co Krzy­chu na­zy­wał „geld­cug”, czyli mó­wiąc wprost, lekką ob­se­sję na punk­cie kasy. Wspo­mnie­nie o skar­bie naj­wy­raź­niej trą­ci­ło tę czułą stru­nę w jego umy­śle.

– Skoro to taki wiel­ki skarb, to mapa jest sporo warta.

– To moja mapa! – od­pa­ro­wał facet w pro­chow­cu.

– Ale czę­ścio­wo w na­szym po­sia­da­niu – za­uwa­ży­łem.

– Za­bra­li­ście mi ją!

– To dzwoń na po­li­cję – za­kpił Krzych.

– Kogo?

Po­pa­trzy­li­śmy zdzi­wie­ni po sobie. Skąd on się urwał?

– Nie­waż­ne – cią­gnął gość – od­daj­cie mi ją.

– Mo­że­my ci ją sprze­dać. – Ma­ciek zwę­szył oka­zję na zysk.

– Ale ja nie mam ze sobą złota!

I wtedy Krzy­siek, któ­re­mu udzie­lił się na­strój ne­go­cja­cji, wy­pa­lił:

– To weź nas na wspól­ni­ków!

– W po­rząd­ku – zgo­dził się nie­zna­jo­my z ła­two­ścią, która po­win­na nam dać do my­śle­nia, ale nie dała.

– No, to umowa stoi. – Rów­no­cze­śnie wy­cią­gnę­li­śmy do niego ręce.

– Stoi – po­twier­dził, ści­ska­jąc po kolei nasze pra­wi­ce.

Za­pa­dła cisza, w któ­rej za­wi­sło nie­wy­po­wie­dzia­ne py­ta­nie: „ No dobra, i co teraz?”

– Na­zy­wam się Aga­mir. – Wła­ści­ciel mapy zde­cy­do­wał się w końcu prze­rwać mil­cze­nie. – Daj­cie mi ten ode­rwa­ny frag­ment, a resz­tę po­wiem wam już po tam­tej stro­nie, bo tu i tak mi nie uwie­rzy­cie.

Przyj­rzał się ka­wał­ko­wi, który podał mu Krzy­chu. Chwi­lę po­me­dy­to­wał, a potem po­szedł wzdłuż ścia­ny, li­cząc kroki. Za­trzy­mał się, od­mie­rzył czte­ry łok­cie od pod­ło­gi i z za­do­wo­lo­ną miną po­kle­pał mur. Na­stęp­nie wy­ko­nał gest, który już wi­dzie­li­śmy wcze­śniej i wy­po­wie­dział to samo słowo, które naj­wy­raź­niej otwie­ra­ło przej­ście w murze, bo oto przed nami na ścia­nie po­ja­wi­ła się czar­na dziu­ra.

– Za­pra­szam. – Za­chę­ca­ją­co ski­nął głową, a wi­dząc nasze nie­zde­cy­do­wa­nie, do­rzu­cił: – Nie ufa­cie wspól­ni­ko­wi?

Dzi­siaj już nie pa­mię­tam do­kład­nie, kto się wy­rwał jako pierw­szy, ale coś mi mówi, że to był Krzy­siek:

– Idzie­my pa­no­wie! Skar­by cze­ka­ją!

Sam nie wie­rząc, że to robię, wsze­dłem w ten nie­zwy­kły por­tal, a za mną ru­szył… No, to mu­siał być Ma­ciek.

Za­la­ło nas ła­god­ne świa­tło po­po­łu­dnio­we­go słoń­ca. Sta­li­śmy na zie­lo­nej łące. Po obu jej stro­nach wzno­si­ły się ła­god­ne, po­ro­śnię­te lasem zbo­cza. Środ­kiem pły­nę­ła rzeka, a wzdłuż niej bie­gła sze­ro­ka, wy­dep­ta­na ścież­ka, na któ­rej le­ża­ło sporo kro­wich plac­ków.

– Ani chybi ta droga pro­wa­dzi do mia­sta, w któ­rym jest targ by­dlę­cy.

Od­wró­ci­łem się i zdę­bia­łem. Przede mną stał kra­sno­lud! Taki jak z fil­mów Jack­so­na.

– Co się tak ga­pisz? Mó­wi­łem, że tam by­ście mi nie uwie­rzy­li.

– Aga­mir? Ale jak? Prze­cież byłeś czło­wie­kiem – wy­krztu­si­łem.

– W tam­tym wy­mia­rze tak, ale nie w tym. Przy przej­ściu wszyst­ko się zmie­nia. Zresz­tą po­patrz na sie­bie.

Spoj­rza­łem na swoje ręce i zo­ba­czy­łem szpo­nia­ste dło­nie po­kry­te zie­lon­ka­wą skórą i rzad­ką szcze­ci­ną. Nogi wy­glą­da­ły po­dob­nie, a na do­da­tek czu­łem się jakiś taki niż­szy.

– Tutaj je­steś go­bli­nem. Gdy­by­śmy nie byli wspól­ni­ka­mi, udu­sił­bym cię go­ły­mi rę­ka­mi. My, kra­sno­lu­dy nie prze­pa­da­my za wami. – Aga­mir uśmiech­nął się ale tak jakoś nie­we­so­ło.

– A kim w takim razie je­stem ja?

Ob­ró­ci­li­śmy się jak na ko­men­dę. Przed nami stała wy­so­ka ko­bie­ta. Spod dłu­gich, czar­nych, ła­god­nie opa­da­ją­cych na ra­mio­na wło­sów wy­sta­wa­ły spi­cza­ste uszy.

 – Wy­glą­dasz mi na elfa, a ści­śle mó­wiąc na elfkę – bez­na­mięt­nie rzu­cił Aga­mir.

 – Co?! – Smu­kłe dło­nie elfki za­czę­ły ner­wo­wy ta­niec, a to ob­ła­pia­jąc pier­si, to znów sunąc po bio­drach, by po chwi­li opaść na po­ślad­ki. – Ale jak?!

– Nor­mal­nie. W tam­tym świe­cie je­steś… ? – Kra­sno­lud za­wie­sił głos.

– Krzy­siek! – pi­snę­ła elfka.

– No wła­śnie, tam je­steś Krzyś­kiem, a tutaj je­steś elfką. I już! Mó­wi­łem, wszyst­ko się zmie­nia – do­koń­czył Aaga­mir tak, jakby tłu­ma­czył naj­bar­dziej oczy­wi­stą rzecz pod słoń­cem.

W ogrom­nych, nie­bie­sko­zło­tych oczach Krzy­cha po­ja­wi­ły się łzy, a wargi za­czę­ły drżeć. Jesz­cze chwi­la, a nor­mal­nie by się roz­be­czał.

– A ja się nie zmie­ni­łem – po­wie­dział Ma­ciek, pod­cho­dząc do nas uśmiech­nię­ty od ucha do ucha.

– O cho­le­ra! – Aga­mir aż pod­sko­czył, a wi­dząc nasze py­ta­ją­ce spoj­rze­nia, do­rzu­cił ty­tu­łem ko­men­ta­rza: – Nie­do­brze.

– Co nie­do­brze? Wi­docz­nie na mnie nie za­dzia­ła­ło i dalej je­stem czło­wie­kiem.

– Chwi­lo­wo, jak sądzę. Za­cho­wa­łeś po­stać czło­wie­ka, ale nim nie je­steś.

– No to kim je­stem? – do­cie­kał Ma­ciek.

– Oba­wiam się, że wil­ko­ła­kiem. – Kra­sno­lud przy­glą­dał mu się uważ­nie. – Pew­ność uzy­ska­my przy naj­bliż­szej pełni, ale ra­czej się nie mylę. Oj, nie bę­dzie przy­jem­nie. – Głos kra­sno­lu­da za­brzmiał jak coś na­praw­dę nie­faj­ne­go.

Uśmiech spełzł z twa­rzy Maćka. Mnie też dreszcz prze­szedł po szcze­ci­nia­stym karku. Nawet Krzy­siek prze­stał się mazać.

– No już! Nie mar­tw­cie się. – Kra­sno­lud uznał, że musi nas pod­nieść na duchu. – Peł­nia bę­dzie, je­że­li mi się nic nie po­my­li­ło, do­pie­ro jutro, a my je­ste­śmy już pra­wie u celu. Zdą­ży­cie wró­cić do swo­je­go świa­ta i wszyst­ko bę­dzie nor­mal­nie.

– I znowu będę fa­ce­tem, praw­da? – za­py­tał ner­wo­wo Krzy­siek.

– Pew­nie tak, ale tro­chę szko­da, bo tyłek masz fan­ta­stycz­ny – za­śmia­łem się.

– Nie wku­rzaj mnie!

– Ale on ma rację – po­parł mnie, śmie­jąc się, Ma­ciek – na­praw­dę prima sort.

– A kopa w dupę chcesz?

– Coś ty Krzy­chu taki ner­wo­wy? Okres ci się zbli­ża? – Dałem mu lek­kie­go kuk­sań­ca w udo, bo wyżej nie się­gną­łem.

– Jesz­cze słowo…

Aga­mir przy­glą­dał się nam z nie­sma­kiem.

– Macie czas na takie głu­po­ty? Da­le­ko nie jest, ale jed­nak tro­chę czasu po­trze­bu­je­my, a ja was stąd nie wy­pusz­czę, zanim nie do­trze­my do skar­bu. Że o zbli­ża­ją­cej się pełni już nie wspo­mnę.

Jak skar­ce­ni ucznio­wie grzecz­nie usta­wi­li­śmy się wokół kra­sno­lu­da. Wresz­cie mo­gli­śmy spo­koj­nie przyj­rzeć się całej mapie. W tym świe­cie była wy­ry­so­wa­na na wy­pra­wio­nej skó­rze, nie na pa­pie­rze. Rzut oka na ode­rwa­ny ka­wa­łek wy­ja­śnił nam, dla­cze­go Aga­mi­ro­wi tak na nim za­le­ża­ło.

W na­szym przej­ściu pod­ziem­nym były za­zna­czo­ne wej­ścia do całej masy por­ta­li, z któ­rych tylko jeden za­zna­czo­no zie­lo­nym krzy­ży­kiem. Na­praw­dę, nie­ła­two by­ło­by go zna­leźć tak na chy­bił tra­fił.

Kra­sno­lud gru­bym pa­lu­chem po­ka­zał punkt na mapie.

– O, tu je­ste­śmy, a w tę stro­nę – mach­nął ręką – idzie się do mia­sta. Nam trze­ba w prze­ciw­ną.

Wziął drugi ka­wa­łek skóry i przy­ło­żył do tego, który trzy­mał przed ocza­mi.

– Rap­tem trzy mile stąd jest wej­ście do ja­ski­ni, potem ko­ry­tarz… – Przyj­rzał się uważ­niej. – Ja­kieś trzy, czte­ry sta­ja­nia. Potem ko­tlin­ka i wa­row­nia, a w niej skarb. Mó­wi­łem, że to już bli­sko.

– I to już wszyst­ko? Jakoś tak za łatwo, jak na wiel­ki skarb. – Ma­ciek za­czął być po­dejrz­li­wy.

– No… – zmie­szał się Aga­mir. – Tak cał­kiem łatwo to nie bę­dzie. Są pewne prze­szko­dy…

– I po to nas wzią­łeś na wspól­ni­ków? Że­by­śmy też nad­sta­wia­li karku? – obu­rzy­łem się.

– Oj nie prze­sa­dzaj­cie. Po pro­stu uzna­łem, że przy­da mi się pomoc. Zresz­tą, nie mo­że­cie się już wy­co­fać. W tym świe­cie kra­sno­ludz­ki honor ma swoją war­tość, a zła­ma­nie zo­bo­wią­za­nia nie­sie gor­sze kon­se­kwen­cje niż to, z czym przyj­dzie się nam zmie­rzyć.

Łyp­nął na nas groź­nie. Nie był duży, ale wy­glą­dał na ta­kie­go co po­tra­fi przy­ło­żyć raz i drugi, i trze­ci,i tyle razy, że­by­śmy gorz­ko po­ża­ło­wa­li nie­słow­no­ści.

– No, to ru­sza­my. – Nawet się przy tym uśmiech­nął.

– Panie przo­dem. – Ma­ciek za­chę­ca­ją­cym ge­stem wska­zał drogę.

– Pie­prz­nąć ci?

 

۞۞۞۞۞

 

Droga wio­dła dnem ską­pa­nej w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca do­li­ny, wzdłuż spo­koj­nie pły­ną­cej rzeki. Jeśli po­mi­nąć licz­ne ślady po­zo­sta­wio­ne przez pę­dzo­ne na targ do mia­sta bydło, można by po­wie­dzieć, że jest wręcz uro­czo. Szło się wy­god­nie i tylko Krzy­chu co chwi­la po­pra­wiał kusą spód­nicz­kę, która w mar­szu pod­jeż­dża­ła mu do góry. Te trzy mile po­ko­na­li­śmy w nieco ponad go­dzi­nę. W miarę jak słoń­ce scho­dzi­ło niżej, Ma­ciek coraz bar­dziej ner­wo­wo pa­trzył w niebo, ale Aga­mir uspo­ko­ił go, mó­wiąc, że gdyby dziś miała być peł­nia, to już by coś było po nim widać.

Gdy do­tar­li­śmy do wej­ścia do ja­ski­ni, do­li­na to­nę­ła już w mroku. Tylko niebo nad nią było jesz­cze jasne, oświe­tlo­ne słoń­cem, które wła­śnie scho­wa­ło się za wznie­sie­nia­mi.

– Tutaj prze­no­cu­je­my, a rano pój­dzie­my już pro­sto do skar­bu – po­wie­dział Aga­mir i za­brał się za roz­pa­la­nie ognia. – Zrób­cie sobie ja­kieś po­sła­nia. Tam jest mięk­ki mech.

– A nie le­piej od razu przejść przez ja­ski­nię? – spy­ta­łem. – Prze­cież w środ­ku bę­dzie tak samo ciem­no za dnia jak i w nocy.

– Ow­szem, ale le­piej tro­chę od­po­cząć przed tym co nas jutro czeka.

– A co nas czeka? – za­in­te­re­so­wał się Krzy­chu.

– Le­piej nam po­wiedz coś o tym skar­bie – wtrą­cił się Ma­ciek.

Kra­sno­lud z uśmie­chem zi­gno­ro­wał py­ta­nie Krzyś­ka i zwró­cił się do Maćka.

– O, skarb. Oczy­wi­ście! – Ogień za­pło­nął ja­snym pło­mie­niem, więc kra­sno­lud do­ło­żył kilka pa­ty­ków, po czym usiadł opar­ty o ka­mień. – Że­la­zna ko­ro­na. Le­gen­da głosi , że kto ją zdo­bę­dzie, zo­sta­nie wład­cą wszyst­kich kra­sno­ludz­kich ple­mion.

– A takie bar­dziej uni­wer­sal­ne skar­by? Złoto, ru­bi­ny, dia­men­ty – za­nie­po­ko­ił się Ma­ciek.

Aga­mir po­pa­trzył na niego z nie­sma­kiem.

– Że­la­zna ko­ro­na, to naj­więk­szy skarb, o jakim marzą kra­sno­lu­dy. Tych bły­sko­tek, o któ­rych mó­wisz mamy dosyć. Ale nie martw się, we­dług pra­daw­nych opo­wie­ści ko­ro­na leży na sto­sie z ka­mie­ni szla­chet­nych i złota. To wszyst­ko bę­dzie wasze. Ja chcę tylko ko­ro­nę!

– Pa­su­je nam taki układ – wtrą­ci­łem się, wi­dząc, że Ma­ciek chce jesz­cze roz­ma­wiać o klej­no­tach. – A ze spraw bar­dziej przy­ziem­nych… Masz coś do je­dze­nia?

W tor­bie kra­sno­lu­da zna­la­zło się kilka ka­wał­ków wę­dzo­nej sło­ni­ny, są­dząc po za­pa­chu, nie­zbyt świe­żej. Krzy­chu po­pa­trzył na nie ze wstrę­tem i oświad­czył, że jemu wy­star­czy świa­tło gwiazd i źró­dla­na woda. Ma­ciek coś tam skub­nął, ale bez en­tu­zja­zmu. Resz­ta zo­sta­ła dla mnie i Aga­mi­ra.

 

۞۞۞۞۞

 

Na­za­jutrz wsta­li­śmy dosyć późno, bo trze­ba było ode­spać wy­da­rze­nia po­przed­nie­go dnia, a poza tym słoń­ce do do­li­ny zaj­rza­ło tak, na moje oko, po dzie­sią­tej. Potem trze­ba było jesz­cze coś prze­ką­sić i tak ze­szło nam do po­łu­dnia. Na szczę­ście nie mu­sie­li­śmy ni­cze­go pa­ko­wać. Po pro­stu ze­bra­li­śmy się i po­szliśmy do ja­ski­ni.

O dziwo, przez szcze­li­ny w skale do­cie­ra­ło do niej tro­chę świa­tła i coś tam było widać, zwłasz­cza gdy wzrok się już tro­chę przy­zwy­cza­ił. Cał­kiem spora ko­mo­ra wej­ścio­wa, w któ­rej po­ru­sza­li­śmy się bez pro­ble­mu, bar­dzo szyb­ko prze­kształ­ci­ła się w wąski i niski ko­ry­tarz. Dalej można było iść tylko gę­sie­go i to na czwo­ra­kach, ta­pla­jąc się w za­le­ga­ją­cym na dnie błoc­ku. Krzy­siek zaj­rzał do do dziu­ry.

– No, pa­no­wie! Który pierw­szy, od­waż­ny? – po­wie­dział z prze­ką­sem.

Aga­mir sap­nął tylko i wcią­ga­jąc brzuch prze­szedł koło Krzyś­ka, dep­cząc mu po sto­pach i za­czął wci­skać się skal­ną szcze­li­nę. Ma­ciek wzru­szył ra­mio­na­mi i ru­szył za nim.

– No, naj­gor­szy syf chło­pa­ki wytrą. – Krzy­chu uśmiech­nął się szel­mow­sko. – Teraz mogę iść.

Tunel był na­praw­dę cia­sny. Mie­li­śmy wra­że­nie, że skały na­pie­ra­ją na nas ze wszyst­kich stron. Jako go­blin i tak nie mia­łem naj­go­rzej. Nie wiem jak po­ra­dzi­li sobie ci więk­si, ale łatwo na pewno nie mieli.

Po około go­dzi­nie zo­ba­czy­li­śmy w końcu wylot ja­ski­ni roz­świe­tlo­ny ośle­pia­ją­cym dla nas świa­tłem. Wy­czoł­ga­li­śmy się na ze­wnątrz, szczę­śli­wi, że ta mor­dę­ga się już skoń­czy­ła. Oczy z wolna przy­zwy­cza­iły się do bla­sku dnia i wtedy zo­ba­czy­li­śmy coś, co po­gor­szy­ło nam na­strój. Przed nami roz­po­ście­ra­ła się ko­tli­na o ska­li­stym dnie. Gdzie­nie­gdzie le­ża­ły ogrom­ne głazy, a po­śród nich cała masa ob­je­dzo­nych do czy­sta kości, świad­czą­cych o tym, że nie wszyst­kie krowy do­tar­ły do mia­sta na targ. Kiedy przyj­rze­li­śmy się im bli­żej, stwier­dzi­li­śmy, że rów­nież nie wszy­scy wła­ści­cie­le bydła wró­ci­li szczę­śli­wie do domów. Ma­ciek tro­chę zzie­le­niał na twa­rzy, a Krzy­chu zła­pał mnie mocno za ramię.

– Auć! – krzyk­ną­łem, bo wbił mi te swoje smu­kłe palce w skórę.

– Cicho! – syk­nął Aga­mir – bo smok nas usły­szy.

– Smok?! – krzyk­nę­li­śmy, nie ba­cząc na ostrze­że­nie. – Taki duży ze skrzy­dła­mi, co zieje ogniem i zżera ludzi, bydło i w ogóle wszyst­ko, co się rusza?

– Ten chyba aku­rat ogniem nie zieje, nic tu nie jest osmo­lo­ne, ale resz­ta się zga­dza…  Kra­sno­lud chyba chciał jesz­cze coś dodać, ale w tym mo­men­cie zza skał wy­szedł smok. Jasna cho­le­ra! Na­praw­dę był wiel­ki. Zie­mia aż dud­ni­ła, gdy po­wo­li szedł w naszą stro­nę, kru­sząc ła­pa­mi le­żą­ce na ziemi szkie­le­ty.

– W nogi! – wrza­snął Aga­mir. – Za tam­ten głaz!

Jesz­cze nie skoń­czył, a już by­li­śmy w peł­nym pę­dzie, gna­jąc ku wska­za­nej skale. Prze­kli­na­łem krót­kie, go­bli­nie nogi, bo dość szyb­ko zna­la­złem się na końcu staw­ki.

– Cze­kaj­cie!

Krzyk­ną­łem roz­pacz­li­wie. Nawet się nie obej­rze­li. Ko­le­dzy, psia­krew!

Do­pa­dli­śmy wresz­cie do skały i sa­piąc jak lo­ko­mo­ty­wy, scho­wa­li­śmy się za nią.

– Dla­cze­go nie za­cze­ka­li­ście na mnie? – spy­ta­łem roz­go­ry­czo­ny.

– A co by to po­mo­gło? – wy­dy­szał Ma­ciek.

– Może i nic, ale tak się nie robi.

– Za­mknij­cie się! – Aga­mir ostroż­nie wyj­rzał zza skały. – Smoki widzą tak sobie, ale świet­nie sły­szą. Jak bę­dzie­my cicho, to może się jakoś wy­mknie­my.

– Co tak po­ciem­nia­ło? – za­in­te­re­so­wa­łem się.

Za­dar­li­śmy głowy. Nad nami, na skale, do któ­rej przy­war­li­śmy, sie­dział smok z roz­po­star­ty­mi skrzy­dła­mi.

– Spa­da­my! – pi­snął Krzy­chu.

Pu­ści­li­śmy się bie­giem do na­stęp­nej skały.

– Nie! Z po­wro­tem do ja­ski­ni – za­ko­men­de­ro­wał kra­sno­lud.

Gad był tak za­sko­czo­ny gdy za­wró­ci­li­śmy i prze­bie­gli mu tuż przed py­skiem, że do­pie­ro po chwi­li ru­szył za nami w po­ścig. Już pra­wie nas miał. Ledwo zdą­ży­li­śmy wci­snąć się do tu­ne­lu, gdy o wej­ście do ja­ski­ni ude­rzy­ło coś ze strasz­ną siłą, a ze skle­pie­nia po­sy­pa­ły się ka­mie­nie.

– I co teraz? – wy­chry­piał Ma­ciek, krztu­sząc się od pyłu. – Prze­cież on tam się na nas za­sa­dzi.

– Nie wiem – od­parł kra­sno­lud. – Innej drogi nie ma. Mu­si­my go jakoś obejść.

– Łatwo po­wie­dzieć! Wi­dzia­łeś to bydlę? Zrobi z nas mia­zgę, jak tylko stąd wyj­dzie­my!

Za­pa­dła przy­gnę­bia­jąca cisza, w któ­rej sły­chać było tylko nasze cięż­kie od­de­chy.

– Aga­mir! – krzyk­ną­łem, bo nagle mnie oświe­ci­ło. – Pokaż mapę.

Kra­sno­lud podał mi plan. W jego oczach do­strze­głem py­ta­nie i na­dzie­ję.

– Tak! do­brze pa­mię­ta­łem – stwier­dzi­łem z sa­tys­fak­cją. – Tutaj, w ko­tli­nie jest za­zna­czo­ny por­tal, na lewo od wyj­ścia z ja­ski­ni.

– Chcesz nim uciec? Prze­cież wtedy nie do­trze­my do skar­bu.

Py­ta­nie po­zo­sta­ło, ale na­dzie­ja w oczach Aga­mi­ra zga­sła. Ma­ciek i Krzy­siek, też wpa­try­wa­li się we mnie, a unie­sio­ne brwi wy­raź­nie mó­wi­ły, że nie wie­dzą co mi cho­dzi po gło­wie.

Pod­eks­cy­to­wa­ny tym, że zna­la­złem roz­wią­za­nie, za­czą­łem szyb­ko tłu­ma­czyć swój plan.

– Nie chcę ucie­kać, ale tak sobie po­my­śla­łem, że skoro w tam­tym świe­cie nic nie jest tym, czym jest w tym, a w tym nie jest tym, czym w tam­tym.

– Cie­bie przy­pad­kiem smok ogo­nem po łbie nie zdzie­lił?– za­py­tał Krzy­chu. – Co ty beł­ko­czesz?

– Cho­dzi mi o to – cią­gną­łem już spo­koj­niej – że przy przej­ściu przez por­tal wszyst­ko się zmie­nia na coś lub kogoś, kto może ist­nieć po dru­giej stro­nie.

 – No i… ? – do­cie­kał.

– No i jeśli uda nam się zwa­bić smoka do por­ta­lu i prze­go­nić go na drugą stro­nę, to wyj­dzie jako coś, co ist­nie­je w na­szym świe­cie. Coś, z czym ła­twiej sobie po­ra­dzi­my.

– Na przy­kład jako ty­grys – skrzy­wił się Ma­ciek.

– Masz lep­szy po­mysł?

Twarz kra­sno­lu­da roz­pro­mie­ni­ła się.

– To może się udać. Co­kol­wiek by to nie było, gor­sze od smoka nie bę­dzie. Bo u was nie ma smo­ków, praw­da?

– Nie, nie ma – za­pew­ni­łem.

– To mnie się plan po­do­ba! Do dzie­ła!

Cho­ciaż po­zo­sta­ła dwój­ka nie po­dzie­la­ła en­tu­zja­zmu niż­szych człon­ków dru­ży­ny, szyb­ko uło­ży­li­śmy plan dzia­ła­nia, nie­zbyt skom­pli­ko­wa­ny praw­dę mó­wiąc, i przy­stą­pi­li­śmy do dzia­ła­nia.

Naj­pierw, przedarł­szy się przez za­wa­lo­ne ka­mie­nia­mi, efek­tem smo­czej szar­ży, wyj­ście z ja­ski­ni ostroż­nie wyj­rze­li­śmy na ze­wnątrz, a upew­niw­szy się, że smoka nie ma, naj­ci­szej jak się dało ru­szy­li­śmy w stro­nę por­ta­lu. Wszyst­ko szło do­brze, by­li­śmy już bar­dzo bli­sko, gdy nagle usły­sze­li­śmy szum skrzy­deł. Cho­le­ra! Nie wiem czemu za­kła­da­li­śmy, że ga­dzi­na bę­dzie nas gonić na pie­cho­tę. Zro­bi­ło się ner­wo­wo.

– Gazu! – wy­dar­łem się ile pary w płu­cach.

Zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie. Wszy­scy już od­sa­dzi­li się ode mnie o kilka kro­ków. Znowu!

Aga­mir do­padł do skal­nej ścia­ny, za­ma­chał rę­ka­mi i wy­krzy­czał za­klę­cie. Na­tych­miast po­ja­wi­ła się czar­na dziu­ra, do któ­rej wpa­dli moi, tak zwani, ko­le­dzy, zaraz potem ja i nie­mal w tej samej chwi­li do por­ta­lu wle­ciał smok z sze­ro­ko otwar­tą pasz­czą.

***

Jakiś czas póź­niej, mama opo­wia­da­ła mi z prze­ję­ciem, że tego dnia w ser­wi­sach in­for­ma­cyj­nych po­ka­zy­wa­no dziw­ny film z mo­ni­to­rin­gu w osie­dlo­wym skle­pie . Na na­gra­niu widać było owcę, wy­bie­ga­ją­cą z za­ple­cza, a zaraz za nią czte­rech fa­ce­tów, któ­rzy go­ni­li ją, wy­ma­chu­jąc rę­ka­mi, a gdy do­pa­dli, bez­ce­re­mo­nial­nie wy­rzu­ci­li ze skle­pu, sta­ran­nie za­mknę­li drzwi, za­sta­wi­li je skrzyn­ka­mi po piwie i bie­giem wró­ci­li na za­ple­cze. Ja­kość ob­ra­zu była kiep­ska i po­li­cja pro­si­ła o pomoc w iden­ty­fi­ka­cji spraw­ców tak okrut­ne­go trak­to­wa­nia zwie­rzę­cia.

***

– Ja pier­ni­czę, mie­li­śmy szczę­ście, że to nie był lew albo no­so­ro­żec – wy­dy­sza­łem, z tru­dem ła­piąc od­dech, opar­ty o skałę obok wyj­ścia z por­ta­lu w ko­tli­nie.

– Jest w tym jakaś spra­wie­dli­wość – sap­nął Ma­ciek. – Tutaj po­że­rał trzo­dę, a tam bę­dzie owcą.

– Dobra – Krzy­chu po­pra­wił spód­ni­cę – ro­zu­miem, że skarb jest zaraz za tą ko­tli­ną. Czego jesz­cze mamy się spo­dzie­wać?

– Do­kład­nie nie wiem. – Aga­mir roz­ło­żył ręce. – Ale ko­ro­ny pil­nu­je straż­nik, który za­da­je ar­cy­trud­ną za­gad­kę. Jeśli od­po­wiesz, do­sta­niesz ko­ro­nę, jeśli nie…

– Jasne, ro­zu­miem. Zbie­rać się pa­no­wie! Miej­my to już za sobą.

 

 

۞۞۞۞۞

 

 Po pra­wie trzech go­dzi­nach mar­szu ścież­ką mię­dzy ska­ła­mi, na­szym oczom uka­za­ła się sze­ro­ka, ka­mien­na brama. Sta­ran­nie ocio­sa­ne bloki skal­ne two­rzy­ły łuk, pod któ­rym prze­szli­śmy, wkra­cza­jąc na dzie­dzi­niec oto­czo­ny wy­so­kim murem. Na środ­ku stała biała wieża ozdo­bio­na mi­ster­nie ry­ty­mi w mar­mu­rze mo­ty­wa­mi ro­ślin­ny­mi.

Sta­li­śmy na dzie­dziń­cu, nie wie­dząc co dalej robić, gdy na scho­dach pro­wa­dzą­cych na wyż­sze pię­tra po­ja­wił się elf. Wy­so­ki, przy­stoj­ny, świet­nie zbu­do­wa­ny. Każ­de­go fa­ce­ta wpę­dził­by w kom­plek­sy, a go­bli­na to już w ogóle…

Spo­dzie­wa­jąc się ja­kie­goś ataku przy­ję­li­śmy po­sta­wy obron­ne. Wszy­scy, z wy­jąt­kiem Krzyś­ka, który uśmiech­nął się pro­mien­nie, wdzięcz­nym ru­chem ręki prze­cze­sał włosy i za­czął się bawić ko­smy­kiem, prze­pla­ta­jąc go mię­dzy pal­ca­mi.

– Krzych! Co ty ro­bisz do cho­le­ry? – wark­ną­łem.

– Siedź cicho – od­wark­nął przez za­ci­śnię­te zęby, a uśmiech ani na mo­ment nie znik­nął z jego twa­rzy.

Nie­zna­jo­my swo­bod­nym kro­kiem zszedł po scho­dach.

– Na­zy­wam się Er­len­jar. Je­stem straż­ni­kiem tego miej­sca. Czemu za­wdzię­czam wi­zy­tę tak mi­łych gości?

Zwra­cał się do nas, ale pa­trzył tylko na naszą elfkę, która… No słowo daję, Krzy­siek się za­ru­mie­nił.

– Przy­szli­śmy zmie­rzyć się z wy­zwa­niem ar­cy­trud­nej za­gad­ki i zdo­być że­la­zną ko­ro­nę kra­sno­lu­dów – grom­ko oznaj­mił Aga­mir.

– I po­zo­sta­łe skar­by też – do­rzu­cił Ma­ciek.

– Ach, tak. – Elf wresz­cie za­szczy­cił nas spoj­rze­niem, ale takim ra­czej obo­jęt­nym. – W takim razie za­pra­szam do po­miesz­cze­nia w przy­zie­miu. Wej­ście z dru­giej stro­ny wieży. Tam na ścia­nie jest wy­ry­ty tekst za­gad­ki. Na pul­pi­cie jest pa­pier i in­kaust. Od­po­wiedź na pi­śmie pro­szę przy­nieść do mnie.

– Słu­cham? – Kra­sno­lud wy­trzesz­czył oczy.

– No, muszę mieć pod­kład­kę. Ja się potem prze­cież muszę roz­li­czyć z wy­da­nych skar­bów i z tych pre­ten­den­tów, któ­rym się nie po­wio­dło.

Ręce nam opa­dły. Aura ro­man­tycz­nej przy­go­dy w ma­gicz­nym świe­cie jakoś przy­ga­sła.

– A wielu już pró­bo­wa­ło? – za­cie­ka­wi­łem się.

– Praw­dę po­wie­dziaw­szy, jesz­cze nikt się nie zgło­sił.

– Bo pew­nie od­pa­dli na eta­pie smoka – mruk­ną­łem, przy­po­mniaw­szy sobie ludz­kie i hu­ma­no­idal­ne czasz­ki w ko­tli­nie.

– I jesz­cze jedno – cią­gnął elf – ta salka na dole jest dosyć cia­sna. Pro­po­nu­ję, żeby pa­no­wie po­szli sami, a my z panią na was po­cze­ka­my i może zwie­dzi­my pię­ter­ko.

– Do­sko­na­le! – Kla­snął w ręce Krzy­siek – Tylko bym robił tłok. To zna­czy, ro­bi­ła.

– Zdraj­ca! – syk­ną­łem.

– No idź­cie już, idź­cie – za­ćwier­kał, po­sy­ła­jąc nam ob­łud­ne­go ca­łu­sa.

Co było robić? Po­szli­śmy na drugą stro­nę wieży pod­czas gdy para elfów udała się na górę.

– Co w niego wstą­pi­ło? – zży­mał się Ma­ciek

– Przy przej­ściu do dru­gie­go świa­ta zmie­niasz się bar­dzo, ale nie cał­ko­wi­cie – wy­ja­śnił kra­sno­lud. – Pełna prze­mia­na wy­ma­ga kilku dni ale po­stę­pu­je cały czas. Jesz­cze ty­dzień, dwa i wasz przy­ja­ciel byłby już stu­pro­cen­to­wą przy­ja­ciół­ką.

– Cie­ka­we czy to się cofa po po­wro­cie?

– Za­wsze coś zo­sta­je.

Tak roz­ma­wia­jąc, do­szli­śmy do ma­łych drzwi­czek na ty­łach wieży. Ze­szli­śmy po schod­kach do piw­nicz­ki. Rze­czy­wi­ście była dosyć cia­sna. Ro­zej­rze­li­śmy się do­oko­ła. Zaraz przy drzwiach stał pul­pit, a na nim kilka kart pa­pie­ru, pióro i ka­ła­marz. Był też ka­ga­nek, który oświe­tlał po­miesz­cze­nie. Na ścia­nie na­prze­ciw wej­ścia ru­na­mi wy­ry­to tekst za­gad­ki. Po­de­szli­śmy bli­żej.

– Aga­mir, umiesz to prze­czy­tać? – spy­ta­łem.

– No pew­nie. – Kra­sno­lud sta­nął na pal­cach, żeby le­piej wi­dzieć. – Wie­śniak musi prze­wieźć na drugi brzeg rzeki wilka, kozę i ka­pu­stę…

– Ty sobie jaja ro­bisz?! – krzyk­nął Ma­ciek. – To jest ta ar­cy­trud­na za­gad­ka? Każdy idio­ta ją roz­wią­że.

Być może spo­wo­do­wa­ły to emo­cje zwią­za­ne z bli­sko­ścią wy­ma­rzo­nej ko­ro­ny, a może coś zu­peł­nie in­ne­go, nie wiem. Wy­glą­da­ło bo­wiem na to, że dla kra­sno­lu­da pro­ble­mat wilka, kozy i ka­pu­sty za­li­cza się jed­nak do tych eks­tre­mal­nie trud­nych. Ścią­gnię­te brwi i wyraz głę­bo­kie­go sku­pie­nia na twa­rzy świad­czył o in­ten­syw­nym wy­sił­ku umy­sło­wym

– Do­brze. – Ma­ciek po­sta­no­wił tro­chę zła­go­dzić swoje słowa. – Może rze­czy­wi­ście trze­ba się chwi­lę za­sta­no­wić.

Mru­gnął do mnie okiem i przez jakiś czas uda­wa­li­śmy, że roz­my­śla­my się nad roz­wią­za­niem. Ko­lej­ne mru­gnię­cie i krzyk­ną­łem:

– Mam! Aga­mir! Bierz kart­kę i pisz.

Po­dyk­to­wa­łem kra­sno­lu­do­wi od­po­wiedź i całą trój­ką po­bie­gli­śmy na drugą stro­nę wieży. Pędem po­ko­na­li­śmy scho­dy i z im­pe­tem wpa­dli do sali na pierw­szym pię­trze.

– Już?! – Elf szyb­ko zdjął rękę z uda Krzyś­ka.

– Już?! – Krzych po­de­rwał się z jego kolan. – Szyb­ko wam po­szło.

– Wam też – wy­ce­dził Ma­ciek.

– Myśmy tam po­ten­cjal­nie ry­zy­ko­wa­li ży­ciem, a ty… – do­rzu­ci­łem.

Er­len­jar po­sta­no­wił się wtrą­cić.

– Już do­brze, do­brze, przejdź­my do za­sad­ni­czej spra­wy. Pro­szę po­ka­zać od­po­wiedź.

Po­da­li­śmy mu kart­kę.

– Naj­pierw prze­wo­zi kozę – mam­ro­tał pod nosem. – Potem ka­pu­stę, wraca z kozą… tak, wilk… i wraca po kozę. No zga­dza się! Gra­tu­lu­ję!

Uści­skał każ­de­mu z nas rękę i z haka wbi­te­go w ścia­nę zdjął klucz za­wie­szo­ny a me­ta­lo­wym kółku.

– Chodź­my więc po skarb. Za­słu­ży­li­ście.

Wę­sząc w tym jakiś pod­stęp, po­wo­li ru­szy­li­śmy za nim.

– Śmia­ło, śmia­ło! Skarb jest wasz, zgod­nie z pra­wem.

Po­pro­wa­dził nas do ni­skie­go bu­dy­necz­ku w rogu dzie­dziń­ca. Wło­żył klucz do zamka i z pew­nym wy­sił­kiem prze­krę­cił. Otwie­ra­ne drzwi za­skrzy­pia­ły prze­raź­li­wie.

– Wil­goć – wy­ja­śnił elf, uśmie­cha­jąc się z za­kło­po­ta­niem.

We­szli­śmy do środ­ka, przy­świe­ca­jąc sobie lampą za­bra­ną z wieży. Na pod­ło­dze zo­ba­czy­li­śmy ka­wa­łek ja­kie­goś za­rdze­wia­łe­go me­ta­lu i kilka ka­mie­ni szla­chet­nych.

– A gdzie ko­ro­na?! – ryk­nął Aga­mir.

– Jak mó­wi­łem – od­po­wie­dział Er­len­jar – bar­dzo tu wil­got­no. Wszyst­kie że­la­zne ele­men­ty ko­ro­du­ją na po­tę­gę.

– A stosy dia­men­tów?! – krzyk­nął Ma­ciek.

– Zro­zum­cie pa­no­wie, utrzy­ma­nie tego miej­sca kosz­tu­je. Ja też mam swoje wy­dat­ki. Na wszyst­ko oczy­wi­ście mam kwity. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Ale to, co zo­sta­ło, jest wasze.

– A ko­ro­na… ? Wład­ca wszyst­kich ple­mion – mam­ro­tał kra­sno­lud.

– Oba­wiam się, że spra­wa jest dawno nie­ak­tu­al­na. – Er­len­jar roz­ło­żył ręce. – Ja to już pięć­set lat temu zgła­sza­łem, że ko­ro­nę wła­ści­wie szlag tra­fił ale mi po­wie­dzie­li, żeby nic z tym nie robić, że oni ją wy­kre­ślą z listy ma­gicz­nych ar­te­fak­tów, ale bu­dyn­ki niech stoją, bo może się kie­dyś do cze­goś in­ne­go wy­ko­rzy­sta.

– Czyli ten gnom, co mi sprze­dał mapę… To zna­czy, że dałem się na­brać?

– Jak gówno na ło­pa­tę – po­twier­dził elf.

Aga­mir pa­trzył bez­rad­nie do­oko­ła. Aż nam się żal go zro­bi­ło.

– Le ty de­men­ty so nasze – zdu­szo­nym gło­sem po­wie­dział Ma­ciek.

Po­pa­trzy­li­śmy na niego. W wy­cią­gnię­tych rę­kach trzy­mał kilka błysz­czą­cych ka­my­ków.

– Ma­ciuś, co ty tak dziw­nie mó­wisz? I dla­cze­go się tak śli­nisz?

Sły­sząc to, kra­sno­lud otrzą­snął się z odrę­twie­nia.

– Jasna dupa! Słoń­ce już za­szło! On się zaraz prze­mie­ni!

– Szlag! – jęk­nął Krzy­siek. – Co teraz?

– Szyb­ko wra­caj­cie na swoją stro­nę, bo bę­dzie źle.

– Ale jak? Gdzie tu jest jakiś por­tal? – do­py­ty­wa­łem ner­wo­wo.

Er­len­jar, do­my­ślił się chyba o co cho­dzi, bo wska­zał prze­ciw­le­gły kąt dzie­dziń­ca.

– Tam! – Pu­ści­li­śmy się bie­giem we wska­za­nym kie­run­ku. – Pro­wa­dzi do ta­kie­go przej­ścia pod­ziem­ne­go koło dwor­ca.

– Co?! To nie trze­ba iść przez ko­tli­nę? – krzyk­nął Aga­mir.

– Przez ko­tli­nę? – zdzi­wił się elf. – Prze­cież tam jest smok.

– Jak dorwę tego gnoj­ka co mi sprze­dał mapę…

– Czego się spo­dzie­wa­łeś po mapie od gnoma? – Er­len­jar zro­bił zdzi­wio­ną minę.

Do­pa­dli­śmy do muru.

– Aga­mir otwie­raj por­tal! – krzyk­ną­łem, wi­dząc, że Mać­ko­wi z ust za­czy­na­ją wy­sta­wać ostre kły.

Nie było czasu się po­że­gnać. Wpa­dli­śmy z Krzy­chem do czar­nej dziu­ry, cią­gnąc za sobą na wpół prze­mie­nio­ne­go wil­ko­ła­ka.

 Kiedy wy­sko­czy­li­śmy już po na­szej stro­nie, z ulgą stwier­dzi­li­śmy, że wszy­scy je­ste­śmy sobą. Do­kład­nie tacy, jacy by­li­śmy, gdy za­czę­ła się ta cała awan­tu­ra, tylko trzeź­wi. Dia­men­ty z tam­te­go świa­ta, w na­szym oka­za­ły się fa­sol­ka­mi, ale nawet Ma­ciek spe­cjal­nie tego nie ża­ło­wał.

Cóż nam więc zo­sta­ło po tej przy­go­dzie? Nasz nie­do­szły wil­ko­łak bar­dzo lubi krwi­ste, pra­wie su­ro­we mięso. Krzy­cho­wi szklą się oczy gdy ktoś wspo­mni Er­len­ja­ra.

A ja? No cóż… Pa­mię­ta­cie to, kiep­skiej ja­ko­ści, na­gra­nie z mo­ni­to­rin­gu skle­po­we­go? Nie było takie złe. Po­li­cji udało się zi­den­ty­fi­ko­wać przy­naj­mniej jed­ne­go uczest­ni­ka zda­rze­nia.

Cho­le­ra! Je­stem chyba je­dy­nym fa­ce­tem na świe­cie, który do­stał grzyw­nę za znę­ca­nie się nad smo­kiem.

Koniec

Komentarze

Nieźle napisane przyjemne opowiadanko, pełne niestety mocno nieprzyjemnych osobników. Ale the pointa niezła:).

“Nieprzyjemni osobnicy” to zjawisko nad wyraz powszechne. Gdyby byli hasłem w kategorii :”Zwykła rzecz”, to bym go użył(-a) :)

Bardzo dziękuję za wizytę i komentarz.

Hej,

wracam z komentarzem po betowym. Czyta się szybko i przyjemnie. Historia jest zabawna, a do tego wciągająca :). 

 

Pozostaje mi zostawić klika i życzyć powodzenia w konkursie :)

 

Pozdrawiam :) 

Piękna mapa!

 

Wszystko przez Krzycha.

Tak to już jest z nimi…

 

Droga wypadała nam przez przejście podziemne, wiecie, to koło dworca.

Wiem.

 

Spojrzałem na swoje ręce i zobaczyłem szponiaste dłonie pokryte zielonkawą skórą i rzadką szczeciną. Nogi wyglądały podobnie, a na dodatek czułem się jakiś taki niższy.

– Tutaj jesteś goblinem. Gdybyśmy nie byli wspólnikami, udusiłbym cię gołymi rękami.

Fajnie, jakby to Maciek został goblinem. Pasowałoby to do jego geldcugu:))

 

bo dość szybko znalazłem się końcu stawki.

Smok pożarł “na”.

 

Wejście z drugiej strony wieży. Tam na ścianie jest wyryty tekst zagadki. Na pulpicie jest papier i inkaust. Odpowiedź na piśmie proszę przynieść do mnie.

Haha, dobre, dobre.

 

Diamenty z tamtego świata, w naszym okazały się fasolkami,

Tak coś przeczuwałem.

 

Cholera! Jestem chyba jedynym facetem na świecie, który dostał grzywnę za znęcanie się nad smokiem.

Genialne.

 

Bardzo przyjemnie się czytało, widać ogromną wprawę. Mam już więc pewne podejrzenia co do autorstwa.

Całość umocowana bardzo klasycznie, wręcz sztampowo, jednak mam świadomość, iż to celowy zabieg, bo niezmiernie udanie kontrastuje to z wydarzeniami i bohaterami z “naszego świata”. Sztampy nie ma już jednak przy samej fabule, która przedstawia się oryginalnie, ciekawie i, przede wszystkim, zabawnie. Przez całą lekturę towarzyszył mi głupawy uśmiech, toteż żal aż bierze, że tak krótkie. No, ale cóż, wymogi formalne to wymogi formalne.

 

 Tak jak mój przedkomentujący życzę powodzenia w konkursie.

 

Pozdrawiam serdecznie! 

 

 

 

 

Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,

ślad swój zostawiłam,

uważnie przeczytałam,

za udział podziękowałam;

bruce :)

Bardjaskier – Jeszcze raz dziękuję za wsparcie. Za klika również :) 

 

Bartkowski.robert – Piękna mapa! – Dziękują, ale to nie moja zasługa, tylko córki. Ja tylko oderwałxm kawałek :)

Smok pożarł “na”. – Nie wiem, który pożarł, ale, jakby to nie zabrzmiało, zwrócił. :) 

Genialne. – Aż się zarumieniłxm :)

widać ogromną wprawę – Fałszywy trop :)

 

bruce – Powitać jurorkę :)

 

 

 

 

Bardzo dobrze napisane, lekko i z humorem, świetnie się czyta!

Może i były jakieś pojedyncze potknięcia, ale nie na tyle duże, żeby mnie jakoś zatrzymały.

Bardzo mi się podobało :)

Bardzo mnie cieszy, że się spodobało.

Dziękuję z komentarz.

Hej, uroczo niepoważne opowiadanie. :D

Korzystasz ze sprawdzonych schematów, ale z przymrużeniem oka, więc chociaż ma się wrażenie, że już się to gdzieś czytało, to i tak opowieść sprawia mnóstwo frajdy. 

Kilka drobnostek (portal coś mi strajkuje i nie mogę  oznaczyć cytatów, ale chyba się połapiesz :D) 

 

– To moja mapa! -odparował facet w prochowcu.

Zeżarło spację 

 

– No, to umowa stoi. – równocześnie wyciągnęliśmy do niego ręce.

 

Chwilę pomedytował, a potem poszedł wzdłuż ściany, licząc kroki, potem zatrzymał się, odmierzył cztery łokcie od podłogi i z zadowoloną miną poklepał mur.

 

 – Co?! – Smukłe dłonie elfki zaczęły nerwowy taniec, a to obłapiając piersi, to znów sunąc po biodrach, by po chwili opaść na pośladki. – Ale jak?!

Haha. Klasyka. :D 

 

Po prostu zebraliśmy się i poszli do jaskini.

 

– Krzych! Co ty robisz do cholery? – warknąłem .

A tu nadprogramowa spacja. 

– Wilgoć. – wyjaśnił elf, uśmiechając się z zakłopotaniem.

Bez kropki. 

 

– Jak gówno na łopatę. – potwierdził elf.

Bez kropki. 

Dałeś się nabrać jak gówno na łopatę? Muszę zapamiętać :D 

 

I w tytule raczej tez bez kropki. 

Lecę kliknąć i pozdrawiam! :) 

 

 

Cześć,

W niepoważnych historyjkach staram się znaleźć remedium na, czasem nazbyt poważny, świat :) Dlatego bardzo się cieszę, że mój tekst sprawił Ci frajdę.

Dziękuję za komentarz i wypatrzenie wpadek. Większość już poprawiłxm, a przy okazji znalazłxm jeszcze jeden brak spacji (to się nigdy nie kończy :) ).

Mam wątpliwości tylko przy dwóch ostatnich. Czy “wyjaśnił” i “potwierdził” nie są w tym przypadku (domyślnie) gębowe? 

Ciekawy pomysł. W momentach stricte komediowych naprawdę super mi się czytało. Jeszcze mocniej mógłby być podkręcony ten absurd. Ogólnie niezłe 

Sympatyczny, zabawny tekst. 

Skarb, który zerodował, wielce miodny.

Pomysł, żeby po przejściu przez portal się przemieniać, jest po prostu świetny. Chyba spokojnie możesz jeszcze coś pisać w tym uniwersum.

Dobrze się czytało.

Ambush – Powitać jurorkę:)

 

bóg jeleń08 – Jeszcze mocniej mógłby być podkręcony ten absurd. – Pewnie by mógł, ale trzeba uważać, żeby nie przesadzić.

 

Finkla – Założyłxm, że to takie jednorazowe, konkursowe uniwersum, ale kto wie…

 

Bardzo dziękuję z wszystkie komentarze.

Melduję, że przeczytałam.

Cześć!

Dziękuję, ostatnio jakoś jeszcze trudniej niż zwykle mnie rozśmieszyć, a tu poszło nieźle. Wprawdzie nie widziałem nic zabawnego w dysforii Krzycha, a smoka przemienionego w owcę było mi raczej żal, ale już pilnujący skarbu elf urzędnik mnie rozbroił, a pointa kapitalna! Zgodzę się z Finklą, że portal czasoprzestrzenno-metamorficzny to bystry pomysł, który w znacznej mierze buduje to opowiadanie i ma jeszcze dużo potencjału.

Jakiś czas później(-,) moja mama opowiadała mi z przejęciem, że tego dnia w serwisach informacyjnych pokazywano dziwny film z monitoringu w osiedlowym sklepie [zbędna spacja].

Chyba najbardziej fantastyczny element w tekście, zawsze publikują po pół roku, kiedy już nikt nie pamięta, o co chodziło…

Niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza ogromne braki w zakresie interpunkcji. Przegląd z początku opowiadania:

W zimnym świetle ledowych lamp, oświetlających pasaż nie dostrzegliśmy niczego groźnego.

Nie interpretowałbym “oświetlających pasaż” jako wtrącenia, ale gdyby ktoś koniecznie chciał wydzielić przecinkami, to już obustronnie.

On na nas nie zwracał uwagi

– Co tam tak oglądasz, kolego?

Przecinek przed wołaczem.

– Nie twoja sprawa.– Facet nawet

Brakująca spacja.

Krzyknął coś i… W murze zmaterializowała się czarna dziura

Tutaj tok zdania nie zostaje urwany, więc raczej od małej litery po wielokropku. I napisałbym “czarny otwór”, żeby od razu było jasne, że to nie jest czarna dziura w sensie astrofizycznym.

może doszlibyśmy do siebie, uznając, że padliśmy ofiarą jakiejś zbiorowej halucynacji, ale w tym momencie(-,) kilkanaście metrów przed nami w ścianie znowu otworzyła się czarna dziura

Doszlibyśmy do siebie i uznali (to nie jest prawidłowe zastosowanie imiesłowu współczesnego). Nie stawiamy przecinka między okolicznikami różnego typu (czasu i miejsca).

Nawet nie patrzyliśmy jak, miotając jakieś nieznane nam słowa, znika w kolejnej czarnej dziurze.

Przecinek przed “miotając” jest dyskusyjny, ale przed “jak” musi być na pewno.

 

I jeszcze z jednego przypadkowego miejsca:

– Oj, nie przesadzajcie. Po prostu uznałem, że przyda mi się pomoc. Zresztą, nie możecie się już wycofać. W tym świecie krasnoludzki honor ma swoją wartość, a złamanie zobowiązania niesie gorsze konsekwencje(-,) niż to, z czym przyjdzie się nam zmierzyć.

Łypnął na nas groźnie. Nie był duży, ale wyglądał na takiego, co potrafi przyłożyć raz i drugi, i trzeci, i tyle razy, żebyśmy gorzko pożałowali niesłowności.

Pozwolę sobie zachęcić do lektury poradników interpunkcyjnych z działu Publicystyka.

A z dyskusji:

Mam wątpliwości tylko przy dwóch ostatnich. Czy “wyjaśnił” i “potwierdził” nie są w tym przypadku (domyślnie) gębowe?

Są, i właśnie dlatego nie stawiamy kropki po wypowiedzi postaci:

– Proszę tak do mnie nie mówić – zażądał Atanazy.

– Proszę tak do mnie nie mówić. – Atanazy wyglądał na oburzonego.

 

Dziękuję za przyjemną lekturę i pozdrawiam ślimaczo!

Śniąca – powitać jurorkę :)

 

Ślimak Zagłady – Bardzo dziękuję za uwagi. Na pewno wprowadzę poprawki (i może przy okazji coś jeszcze wypatrzę).

Z “czarnej dziury” jednak nie zrezygnuję. Oczywiście nie chodzi o obiekt astrofizyczny, ale w pewien sposób się jednak do takowego odnoszę. Musiałxm wykorzystać hasło z listy, z “czarna dziura” była jedynym, które mogłxm skojarzyć z portalem (teoria Stephena Hawkinga). Portal ma w opowiadaniu swoją rolę i dlatego do niego przypisałxm hasło z listy. Może tylko ja mam takie skojarzenie, ale mimo wszystko, ryzykując dyskwalifikację, zostanę przy czarnej dziurze.

A co do wątku z dyskusji, to zaszło nieporozumienie. Całą winę biorę na siebie. Mnie się coś pomerdało i na komentarz Marszawy odpowiedziałxm jakby nie do końca sensownie. Już to poprawiłxm

Było zabawnie i dobrze się czytało.

Obstawiałem, że smok zmieni się w dresa, ale przemienił się w coś, czym smoki się truje. Przypadek?

Dziękuję za rzetelne odniesienie się do mojego komentarza! Masz w opowiadaniu parę wystąpień frazy “czarna dziura”, więc sugerowałem tylko, żeby używać “otwór” i “dziura” zamiennie, ale rozumiem, że nie chcesz ryzykować dyskwalifikacji. Proponuję jeszcze wyedytować komentarz pod kątem końcówek osobowych, bo w tej chwili nie wszędzie masz “iksatywy”.

MichałBronisław – Dziękuję za wizytę. Z “dresem” by tak łatwo nie poszło :)

 

Ślimak Zagłady – Proponuję jeszcze wyedytować komentarz pod kątem końcówek – … i odwiedzić okulistę :) Dziękuję, już poprawione.

Tarnina – powitać jurorkę :)

bruce – Powitać jurorkę :)

heart

Wyjątkowo nieśmieszne, błahe, tandetne i kiepsko napisane opowiadanie… musiało być przed przejściem przez czarną dziurę do naszego świata, bo tutaj błyszczy, świetnie się czyta i sprawia, że przypomniałem sobie niejeden pijacko-kuriozalny powrót z imprezy na chatę! Winszujeę pomysłu i życzę powodzenia!

Przepraszam, że późno odpowiadam. Kolejka była na SOR-ze. Lekarz wykluczył zawał, ale powiedział, że w moim wieku takie gwałtowne emocje są niewskazane :D 

Po wypiciu melisy i doczytaniu komentarza do końca, bardzo dziękuję za opinię i cieszę się, że dobrze się czytało :)

Nowa Fantastyka