I grupa skarby: Korona
II grupa zamknięcie/ ukrycie skarbu: Straż
III grupa coś zwykłego: Czarna dziura
beta: Bardjaskier – Bardzo dziękuję za uwagi. Przydały się :)
I grupa skarby: Korona
II grupa zamknięcie/ ukrycie skarbu: Straż
III grupa coś zwykłego: Czarna dziura
beta: Bardjaskier – Bardzo dziękuję za uwagi. Przydały się :)

۞۞۞۞۞
Wieczór się udał. W dobrych humorach wracaliśmy z knajpy do akademika. Czekanie na nocny autobus wydawało nam się stratą czasu, więc raźno pomaszerowaliśmy w stronę kampusu. Droga wypadała nam przez przejście podziemne, wiecie, to koło dworca. Mówią, że nocami jest tam trochę niebezpiecznie, ale co to dla nas, trzech muszkieterów po czterech piwach. Śmiało wkroczyliśmy do tunelu.
Plotki jak zwykle okazały się mocno przesadzone. W zimnym świetle ledowych lamp oświetlających pasaż nie dostrzegliśmy niczego groźnego. Bo przecież nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa niewysoki facecik w średnim wieku, ubrany w szary prochowiec, oparty o ścianę i przypatrujący się jakiejś płachcie papieru. On na nas nie zwracał uwagi i my też powinniśmy zostawić go w spokoju, ale Krzysiek oczywiście musiał zagadać.
– Co tam tak oglądasz, kolego?
– Nie twoja sprawa. – Facet nawet nie podniósł wzroku znad arkusza.
Krzychu poczuł się urażony nieuprzejmą odpowiedzią.
– No i czego się rzucasz? Grzecznie pytam.
– Odpieprz się! – Gość obrócił się do nas bokiem i najwyraźniej chciał odejść.
Znaliśmy Krzyśka na tyle dobrze, żeby rozpoznać ten błysk w oku, oznaczający wejście w tryb „you talkin’ to me?”. Rzuciliśmy się go powstrzymać, ale był szybszy. Złapał za kartę, próbując wyrwać ją człowiekowi z rąk. Tamten odruchowo szarpnął. Rozległ się dźwięk rozdzieranego papieru i obaj polecieli dwa kroki w tył, każdy ze swoim kawałkiem w rękach.
– O, sorry – wykrztusił Krzychu z głupawym uśmieszkiem.
I wtedy stało się coś dziwnego. Gość popatrzył na nas z wściekłością, rzucił jakieś niezrozumiałe słowo i puścił się biegiem, a gdy już prawie zderzył się ze ścianą, wykonał szybki ruch ręką. Krzyknął coś i… w murze zmaterializowała się czarna dziura, w którą wpadł nieznajomy, a ta natychmiast zniknęła.
Staliśmy jak skamieniali. Co jest grane? Przecież aż tyle nie wypiliśmy! Dobrą chwilę nic się nie działo i może doszlibyśmy do siebie i uznali, że padliśmy ofiarą jakiejś zbiorowej halucynacji, ale w tym momencie kilkanaście metrów przed nami w ścianie znowu otworzyła się czarna dziura i wybiegł z niej ten sam człowiek. Rozejrzał się dookoła, zobaczył nas, skrzywił się okropnie i ponownie wbiegł w kolejny portal, który pojawił się tuż obok tej pierwszego.
– Pa… nowie, co tu… jest gra… ne? – wydukał Maciek.
– Nie mam pojęcia – powiedziałem – spieprzajmy stąd!
Zawróciliśmy w stronę bliższego wyjścia, ale ledwie zrobiliśmy kilka kroków, facet w szarym prochowcu znów wypadł ze ściany. Nawet nie patrzyliśmy, jak miotając jakieś nieznane nam słowa, znika w kolejnej czarnej dziurze. Rzuciliśmy się w przeciwną stronę, ale nie dobiegliśmy nawet do połowy korytarza, gdy cała sekwencja z portalami powtórzyła się, tym razem na drugim końcu przejścia. Zamarliśmy.
– Co teraz? – zapytał Maciek lekko drżącym głosem.
– Do tamtego wyjścia! – Krzysiek był bardziej zdecydowany.
– Gdzie się nie ruszymy, tam pojawia się ten facet – wtrąciłem.
– Nieważne, tu zostać nie możemy! – Maciek ewidentnie bardzo chciał być już gdzie indziej.
Zanim jednak zdążyliśmy zrobić choć krok, w murze, dokładnie naprzeciw nas otwarła się kolejna czarna dziura i wyskoczył z niej nasz prześladowca. Przywarliśmy do ściany, spodziewając się ataku, ale tym razem nieznajomy wyglądał bardziej na zrezygnowanego niż wściekłego.
– Musimy pogadać – wycedził przez zęby.
– Nie podchodź! Mam gaz! – krzyknąłem, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
Zatrzymał się trzy kroki od nas i przyglądał się nam spokojnie, choć bez sympatii.
– Oddajcie mi ten fragment mapy.
– Jakiej mapy? – spytaliśmy równocześnie.
– Tej, którą on rozerwał.
Krzychu powolnym ruchem wyciągnął rękę, ale szybko ją cofnął.
– A co to za mapa? Dlaczego tak ci na niej zależy? – Chyba odzyskał animusz, bo jego głos zabrzmiał mocno i pewnie.
Wyglądało na to, że nieznajomy zastanawia się, czy odpowiedzieć na pytanie. Na czole pojawiła się głęboka zmarszczka, a brwi zbliżyły się do siebie.
– Mapa skarbu. Wielkiego skarbu – rzucił wreszcie.
Śmiech, który wybuchnął, odbijając się dźwięcznie od sklepienia tunelu, był naszą odpowiedzią na jego słowa, a po części był też wyrazem opadającego napięcia. Mówiąc dokładnie, odpowiedzią Krzyśka i moją, bo Maciek się nie zaśmiał. Tym razem to jemu zaświeciły się oczy. Powiedzmy sobie szczerze, Maciek miał coś, co Krzychu nazywał „geldcug”, czyli mówiąc wprost, lekką obsesję na punkcie kasy. Wspomnienie o skarbie najwyraźniej trąciło tę czułą strunę w jego umyśle.
– Skoro to taki wielki skarb, to mapa jest sporo warta.
– To moja mapa! – odparował facet w prochowcu.
– Ale częściowo w naszym posiadaniu – zauważyłem.
– Zabraliście mi ją!
– To dzwoń na policję – zakpił Krzych.
– Kogo?
Popatrzyliśmy zdziwieni po sobie. Skąd on się urwał?
– Nieważne – ciągnął gość – oddajcie mi ją.
– Możemy ci ją sprzedać. – Maciek zwęszył okazję na zysk.
– Ale ja nie mam ze sobą złota!
I wtedy Krzysiek, któremu udzielił się nastrój negocjacji, wypalił:
– To weź nas na wspólników!
– W porządku – zgodził się nieznajomy z łatwością, która powinna nam dać do myślenia, ale nie dała.
– No, to umowa stoi. – Równocześnie wyciągnęliśmy do niego ręce.
– Stoi – potwierdził, ściskając po kolei nasze prawice.
Zapadła cisza, w której zawisło niewypowiedziane pytanie: „ No dobra, i co teraz?”
– Nazywam się Agamir. – Właściciel mapy zdecydował się w końcu przerwać milczenie. – Dajcie mi ten oderwany fragment, a resztę powiem wam już po tamtej stronie, bo tu i tak mi nie uwierzycie.
Przyjrzał się kawałkowi, który podał mu Krzychu. Chwilę pomedytował, a potem poszedł wzdłuż ściany, licząc kroki. Zatrzymał się, odmierzył cztery łokcie od podłogi i z zadowoloną miną poklepał mur. Następnie wykonał gest, który już widzieliśmy wcześniej i wypowiedział to samo słowo, które najwyraźniej otwierało przejście w murze, bo oto przed nami na ścianie pojawiła się czarna dziura.
– Zapraszam. – Zachęcająco skinął głową, a widząc nasze niezdecydowanie, dorzucił: – Nie ufacie wspólnikowi?
Dzisiaj już nie pamiętam dokładnie, kto się wyrwał jako pierwszy, ale coś mi mówi, że to był Krzysiek:
– Idziemy panowie! Skarby czekają!
Sam nie wierząc, że to robię, wszedłem w ten niezwykły portal, a za mną ruszył… No, to musiał być Maciek.
Zalało nas łagodne światło popołudniowego słońca. Staliśmy na zielonej łące. Po obu jej stronach wznosiły się łagodne, porośnięte lasem zbocza. Środkiem płynęła rzeka, a wzdłuż niej biegła szeroka, wydeptana ścieżka, na której leżało sporo krowich placków.
– Ani chybi ta droga prowadzi do miasta, w którym jest targ bydlęcy.
Odwróciłem się i zdębiałem. Przede mną stał krasnolud! Taki jak z filmów Jacksona.
– Co się tak gapisz? Mówiłem, że tam byście mi nie uwierzyli.
– Agamir? Ale jak? Przecież byłeś człowiekiem – wykrztusiłem.
– W tamtym wymiarze tak, ale nie w tym. Przy przejściu wszystko się zmienia. Zresztą popatrz na siebie.
Spojrzałem na swoje ręce i zobaczyłem szponiaste dłonie pokryte zielonkawą skórą i rzadką szczeciną. Nogi wyglądały podobnie, a na dodatek czułem się jakiś taki niższy.
– Tutaj jesteś goblinem. Gdybyśmy nie byli wspólnikami, udusiłbym cię gołymi rękami. My, krasnoludy nie przepadamy za wami. – Agamir uśmiechnął się ale tak jakoś niewesoło.
– A kim w takim razie jestem ja?
Obróciliśmy się jak na komendę. Przed nami stała wysoka kobieta. Spod długich, czarnych, łagodnie opadających na ramiona włosów wystawały spiczaste uszy.
– Wyglądasz mi na elfa, a ściśle mówiąc na elfkę – beznamiętnie rzucił Agamir.
– Co?! – Smukłe dłonie elfki zaczęły nerwowy taniec, a to obłapiając piersi, to znów sunąc po biodrach, by po chwili opaść na pośladki. – Ale jak?!
– Normalnie. W tamtym świecie jesteś… ? – Krasnolud zawiesił głos.
– Krzysiek! – pisnęła elfka.
– No właśnie, tam jesteś Krzyśkiem, a tutaj jesteś elfką. I już! Mówiłem, wszystko się zmienia – dokończył Aagamir tak, jakby tłumaczył najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem.
W ogromnych, niebieskozłotych oczach Krzycha pojawiły się łzy, a wargi zaczęły drżeć. Jeszcze chwila, a normalnie by się rozbeczał.
– A ja się nie zmieniłem – powiedział Maciek, podchodząc do nas uśmiechnięty od ucha do ucha.
– O cholera! – Agamir aż podskoczył, a widząc nasze pytające spojrzenia, dorzucił tytułem komentarza: – Niedobrze.
– Co niedobrze? Widocznie na mnie nie zadziałało i dalej jestem człowiekiem.
– Chwilowo, jak sądzę. Zachowałeś postać człowieka, ale nim nie jesteś.
– No to kim jestem? – dociekał Maciek.
– Obawiam się, że wilkołakiem. – Krasnolud przyglądał mu się uważnie. – Pewność uzyskamy przy najbliższej pełni, ale raczej się nie mylę. Oj, nie będzie przyjemnie. – Głos krasnoluda zabrzmiał jak coś naprawdę niefajnego.
Uśmiech spełzł z twarzy Maćka. Mnie też dreszcz przeszedł po szczeciniastym karku. Nawet Krzysiek przestał się mazać.
– No już! Nie martwcie się. – Krasnolud uznał, że musi nas podnieść na duchu. – Pełnia będzie, jeżeli mi się nic nie pomyliło, dopiero jutro, a my jesteśmy już prawie u celu. Zdążycie wrócić do swojego świata i wszystko będzie normalnie.
– I znowu będę facetem, prawda? – zapytał nerwowo Krzysiek.
– Pewnie tak, ale trochę szkoda, bo tyłek masz fantastyczny – zaśmiałem się.
– Nie wkurzaj mnie!
– Ale on ma rację – poparł mnie, śmiejąc się, Maciek – naprawdę prima sort.
– A kopa w dupę chcesz?
– Coś ty Krzychu taki nerwowy? Okres ci się zbliża? – Dałem mu lekkiego kuksańca w udo, bo wyżej nie sięgnąłem.
– Jeszcze słowo…
Agamir przyglądał się nam z niesmakiem.
– Macie czas na takie głupoty? Daleko nie jest, ale jednak trochę czasu potrzebujemy, a ja was stąd nie wypuszczę, zanim nie dotrzemy do skarbu. Że o zbliżającej się pełni już nie wspomnę.
Jak skarceni uczniowie grzecznie ustawiliśmy się wokół krasnoluda. Wreszcie mogliśmy spokojnie przyjrzeć się całej mapie. W tym świecie była wyrysowana na wyprawionej skórze, nie na papierze. Rzut oka na oderwany kawałek wyjaśnił nam, dlaczego Agamirowi tak na nim zależało.
W naszym przejściu podziemnym były zaznaczone wejścia do całej masy portali, z których tylko jeden zaznaczono zielonym krzyżykiem. Naprawdę, niełatwo byłoby go znaleźć tak na chybił trafił.
Krasnolud grubym paluchem pokazał punkt na mapie.
– O, tu jesteśmy, a w tę stronę – machnął ręką – idzie się do miasta. Nam trzeba w przeciwną.
Wziął drugi kawałek skóry i przyłożył do tego, który trzymał przed oczami.
– Raptem trzy mile stąd jest wejście do jaskini, potem korytarz… – Przyjrzał się uważniej. – Jakieś trzy, cztery stajania. Potem kotlinka i warownia, a w niej skarb. Mówiłem, że to już blisko.
– I to już wszystko? Jakoś tak za łatwo, jak na wielki skarb. – Maciek zaczął być podejrzliwy.
– No… – zmieszał się Agamir. – Tak całkiem łatwo to nie będzie. Są pewne przeszkody…
– I po to nas wziąłeś na wspólników? Żebyśmy też nadstawiali karku? – oburzyłem się.
– Oj nie przesadzajcie. Po prostu uznałem, że przyda mi się pomoc. Zresztą, nie możecie się już wycofać. W tym świecie krasnoludzki honor ma swoją wartość, a złamanie zobowiązania niesie gorsze konsekwencje niż to, z czym przyjdzie się nam zmierzyć.
Łypnął na nas groźnie. Nie był duży, ale wyglądał na takiego co potrafi przyłożyć raz i drugi, i trzeci,i tyle razy, żebyśmy gorzko pożałowali niesłowności.
– No, to ruszamy. – Nawet się przy tym uśmiechnął.
– Panie przodem. – Maciek zachęcającym gestem wskazał drogę.
– Pieprznąć ci?
۞۞۞۞۞
Droga wiodła dnem skąpanej w promieniach zachodzącego słońca doliny, wzdłuż spokojnie płynącej rzeki. Jeśli pominąć liczne ślady pozostawione przez pędzone na targ do miasta bydło, można by powiedzieć, że jest wręcz uroczo. Szło się wygodnie i tylko Krzychu co chwila poprawiał kusą spódniczkę, która w marszu podjeżdżała mu do góry. Te trzy mile pokonaliśmy w nieco ponad godzinę. W miarę jak słońce schodziło niżej, Maciek coraz bardziej nerwowo patrzył w niebo, ale Agamir uspokoił go, mówiąc, że gdyby dziś miała być pełnia, to już by coś było po nim widać.
Gdy dotarliśmy do wejścia do jaskini, dolina tonęła już w mroku. Tylko niebo nad nią było jeszcze jasne, oświetlone słońcem, które właśnie schowało się za wzniesieniami.
– Tutaj przenocujemy, a rano pójdziemy już prosto do skarbu – powiedział Agamir i zabrał się za rozpalanie ognia. – Zróbcie sobie jakieś posłania. Tam jest miękki mech.
– A nie lepiej od razu przejść przez jaskinię? – spytałem. – Przecież w środku będzie tak samo ciemno za dnia jak i w nocy.
– Owszem, ale lepiej trochę odpocząć przed tym co nas jutro czeka.
– A co nas czeka? – zainteresował się Krzychu.
– Lepiej nam powiedz coś o tym skarbie – wtrącił się Maciek.
Krasnolud z uśmiechem zignorował pytanie Krzyśka i zwrócił się do Maćka.
– O, skarb. Oczywiście! – Ogień zapłonął jasnym płomieniem, więc krasnolud dołożył kilka patyków, po czym usiadł oparty o kamień. – Żelazna korona. Legenda głosi , że kto ją zdobędzie, zostanie władcą wszystkich krasnoludzkich plemion.
– A takie bardziej uniwersalne skarby? Złoto, rubiny, diamenty – zaniepokoił się Maciek.
Agamir popatrzył na niego z niesmakiem.
– Żelazna korona, to największy skarb, o jakim marzą krasnoludy. Tych błyskotek, o których mówisz mamy dosyć. Ale nie martw się, według pradawnych opowieści korona leży na stosie z kamieni szlachetnych i złota. To wszystko będzie wasze. Ja chcę tylko koronę!
– Pasuje nam taki układ – wtrąciłem się, widząc, że Maciek chce jeszcze rozmawiać o klejnotach. – A ze spraw bardziej przyziemnych… Masz coś do jedzenia?
W torbie krasnoluda znalazło się kilka kawałków wędzonej słoniny, sądząc po zapachu, niezbyt świeżej. Krzychu popatrzył na nie ze wstrętem i oświadczył, że jemu wystarczy światło gwiazd i źródlana woda. Maciek coś tam skubnął, ale bez entuzjazmu. Reszta została dla mnie i Agamira.
۞۞۞۞۞
Nazajutrz wstaliśmy dosyć późno, bo trzeba było odespać wydarzenia poprzedniego dnia, a poza tym słońce do doliny zajrzało tak, na moje oko, po dziesiątej. Potem trzeba było jeszcze coś przekąsić i tak zeszło nam do południa. Na szczęście nie musieliśmy niczego pakować. Po prostu zebraliśmy się i poszliśmy do jaskini.
O dziwo, przez szczeliny w skale docierało do niej trochę światła i coś tam było widać, zwłaszcza gdy wzrok się już trochę przyzwyczaił. Całkiem spora komora wejściowa, w której poruszaliśmy się bez problemu, bardzo szybko przekształciła się w wąski i niski korytarz. Dalej można było iść tylko gęsiego i to na czworakach, taplając się w zalegającym na dnie błocku. Krzysiek zajrzał do do dziury.
– No, panowie! Który pierwszy, odważny? – powiedział z przekąsem.
Agamir sapnął tylko i wciągając brzuch przeszedł koło Krzyśka, depcząc mu po stopach i zaczął wciskać się skalną szczelinę. Maciek wzruszył ramionami i ruszył za nim.
– No, najgorszy syf chłopaki wytrą. – Krzychu uśmiechnął się szelmowsko. – Teraz mogę iść.
Tunel był naprawdę ciasny. Mieliśmy wrażenie, że skały napierają na nas ze wszystkich stron. Jako goblin i tak nie miałem najgorzej. Nie wiem jak poradzili sobie ci więksi, ale łatwo na pewno nie mieli.
Po około godzinie zobaczyliśmy w końcu wylot jaskini rozświetlony oślepiającym dla nas światłem. Wyczołgaliśmy się na zewnątrz, szczęśliwi, że ta mordęga się już skończyła. Oczy z wolna przyzwyczaiły się do blasku dnia i wtedy zobaczyliśmy coś, co pogorszyło nam nastrój. Przed nami rozpościerała się kotlina o skalistym dnie. Gdzieniegdzie leżały ogromne głazy, a pośród nich cała masa objedzonych do czysta kości, świadczących o tym, że nie wszystkie krowy dotarły do miasta na targ. Kiedy przyjrzeliśmy się im bliżej, stwierdziliśmy, że również nie wszyscy właściciele bydła wrócili szczęśliwie do domów. Maciek trochę zzieleniał na twarzy, a Krzychu złapał mnie mocno za ramię.
– Auć! – krzyknąłem, bo wbił mi te swoje smukłe palce w skórę.
– Cicho! – syknął Agamir – bo smok nas usłyszy.
– Smok?! – krzyknęliśmy, nie bacząc na ostrzeżenie. – Taki duży ze skrzydłami, co zieje ogniem i zżera ludzi, bydło i w ogóle wszystko, co się rusza?
– Ten chyba akurat ogniem nie zieje, nic tu nie jest osmolone, ale reszta się zgadza… Krasnolud chyba chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie zza skał wyszedł smok. Jasna cholera! Naprawdę był wielki. Ziemia aż dudniła, gdy powoli szedł w naszą stronę, krusząc łapami leżące na ziemi szkielety.
– W nogi! – wrzasnął Agamir. – Za tamten głaz!
Jeszcze nie skończył, a już byliśmy w pełnym pędzie, gnając ku wskazanej skale. Przeklinałem krótkie, goblinie nogi, bo dość szybko znalazłem się na końcu stawki.
– Czekajcie!
Krzyknąłem rozpaczliwie. Nawet się nie obejrzeli. Koledzy, psiakrew!
Dopadliśmy wreszcie do skały i sapiąc jak lokomotywy, schowaliśmy się za nią.
– Dlaczego nie zaczekaliście na mnie? – spytałem rozgoryczony.
– A co by to pomogło? – wydyszał Maciek.
– Może i nic, ale tak się nie robi.
– Zamknijcie się! – Agamir ostrożnie wyjrzał zza skały. – Smoki widzą tak sobie, ale świetnie słyszą. Jak będziemy cicho, to może się jakoś wymkniemy.
– Co tak pociemniało? – zainteresowałem się.
Zadarliśmy głowy. Nad nami, na skale, do której przywarliśmy, siedział smok z rozpostartymi skrzydłami.
– Spadamy! – pisnął Krzychu.
Puściliśmy się biegiem do następnej skały.
– Nie! Z powrotem do jaskini – zakomenderował krasnolud.
Gad był tak zaskoczony gdy zawróciliśmy i przebiegli mu tuż przed pyskiem, że dopiero po chwili ruszył za nami w pościg. Już prawie nas miał. Ledwo zdążyliśmy wcisnąć się do tunelu, gdy o wejście do jaskini uderzyło coś ze straszną siłą, a ze sklepienia posypały się kamienie.
– I co teraz? – wychrypiał Maciek, krztusząc się od pyłu. – Przecież on tam się na nas zasadzi.
– Nie wiem – odparł krasnolud. – Innej drogi nie ma. Musimy go jakoś obejść.
– Łatwo powiedzieć! Widziałeś to bydlę? Zrobi z nas miazgę, jak tylko stąd wyjdziemy!
Zapadła przygnębiająca cisza, w której słychać było tylko nasze ciężkie oddechy.
– Agamir! – krzyknąłem, bo nagle mnie oświeciło. – Pokaż mapę.
Krasnolud podał mi plan. W jego oczach dostrzegłem pytanie i nadzieję.
– Tak! dobrze pamiętałem – stwierdziłem z satysfakcją. – Tutaj, w kotlinie jest zaznaczony portal, na lewo od wyjścia z jaskini.
– Chcesz nim uciec? Przecież wtedy nie dotrzemy do skarbu.
Pytanie pozostało, ale nadzieja w oczach Agamira zgasła. Maciek i Krzysiek, też wpatrywali się we mnie, a uniesione brwi wyraźnie mówiły, że nie wiedzą co mi chodzi po głowie.
Podekscytowany tym, że znalazłem rozwiązanie, zacząłem szybko tłumaczyć swój plan.
– Nie chcę uciekać, ale tak sobie pomyślałem, że skoro w tamtym świecie nic nie jest tym, czym jest w tym, a w tym nie jest tym, czym w tamtym.
– Ciebie przypadkiem smok ogonem po łbie nie zdzielił?– zapytał Krzychu. – Co ty bełkoczesz?
– Chodzi mi o to – ciągnąłem już spokojniej – że przy przejściu przez portal wszystko się zmienia na coś lub kogoś, kto może istnieć po drugiej stronie.
– No i… ? – dociekał.
– No i jeśli uda nam się zwabić smoka do portalu i przegonić go na drugą stronę, to wyjdzie jako coś, co istnieje w naszym świecie. Coś, z czym łatwiej sobie poradzimy.
– Na przykład jako tygrys – skrzywił się Maciek.
– Masz lepszy pomysł?
Twarz krasnoluda rozpromieniła się.
– To może się udać. Cokolwiek by to nie było, gorsze od smoka nie będzie. Bo u was nie ma smoków, prawda?
– Nie, nie ma – zapewniłem.
– To mnie się plan podoba! Do dzieła!
Chociaż pozostała dwójka nie podzielała entuzjazmu niższych członków drużyny, szybko ułożyliśmy plan działania, niezbyt skomplikowany prawdę mówiąc, i przystąpiliśmy do działania.
Najpierw, przedarłszy się przez zawalone kamieniami, efektem smoczej szarży, wyjście z jaskini ostrożnie wyjrzeliśmy na zewnątrz, a upewniwszy się, że smoka nie ma, najciszej jak się dało ruszyliśmy w stronę portalu. Wszystko szło dobrze, byliśmy już bardzo blisko, gdy nagle usłyszeliśmy szum skrzydeł. Cholera! Nie wiem czemu zakładaliśmy, że gadzina będzie nas gonić na piechotę. Zrobiło się nerwowo.
– Gazu! – wydarłem się ile pary w płucach.
Zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy już odsadzili się ode mnie o kilka kroków. Znowu!
Agamir dopadł do skalnej ściany, zamachał rękami i wykrzyczał zaklęcie. Natychmiast pojawiła się czarna dziura, do której wpadli moi, tak zwani, koledzy, zaraz potem ja i niemal w tej samej chwili do portalu wleciał smok z szeroko otwartą paszczą.
***
Jakiś czas później, mama opowiadała mi z przejęciem, że tego dnia w serwisach informacyjnych pokazywano dziwny film z monitoringu w osiedlowym sklepie . Na nagraniu widać było owcę, wybiegającą z zaplecza, a zaraz za nią czterech facetów, którzy gonili ją, wymachując rękami, a gdy dopadli, bezceremonialnie wyrzucili ze sklepu, starannie zamknęli drzwi, zastawili je skrzynkami po piwie i biegiem wrócili na zaplecze. Jakość obrazu była kiepska i policja prosiła o pomoc w identyfikacji sprawców tak okrutnego traktowania zwierzęcia.
***
– Ja pierniczę, mieliśmy szczęście, że to nie był lew albo nosorożec – wydyszałem, z trudem łapiąc oddech, oparty o skałę obok wyjścia z portalu w kotlinie.
– Jest w tym jakaś sprawiedliwość – sapnął Maciek. – Tutaj pożerał trzodę, a tam będzie owcą.
– Dobra – Krzychu poprawił spódnicę – rozumiem, że skarb jest zaraz za tą kotliną. Czego jeszcze mamy się spodziewać?
– Dokładnie nie wiem. – Agamir rozłożył ręce. – Ale korony pilnuje strażnik, który zadaje arcytrudną zagadkę. Jeśli odpowiesz, dostaniesz koronę, jeśli nie…
– Jasne, rozumiem. Zbierać się panowie! Miejmy to już za sobą.
۞۞۞۞۞
Po prawie trzech godzinach marszu ścieżką między skałami, naszym oczom ukazała się szeroka, kamienna brama. Starannie ociosane bloki skalne tworzyły łuk, pod którym przeszliśmy, wkraczając na dziedziniec otoczony wysokim murem. Na środku stała biała wieża ozdobiona misternie rytymi w marmurze motywami roślinnymi.
Staliśmy na dziedzińcu, nie wiedząc co dalej robić, gdy na schodach prowadzących na wyższe piętra pojawił się elf. Wysoki, przystojny, świetnie zbudowany. Każdego faceta wpędziłby w kompleksy, a goblina to już w ogóle…
Spodziewając się jakiegoś ataku przyjęliśmy postawy obronne. Wszyscy, z wyjątkiem Krzyśka, który uśmiechnął się promiennie, wdzięcznym ruchem ręki przeczesał włosy i zaczął się bawić kosmykiem, przeplatając go między palcami.
– Krzych! Co ty robisz do cholery? – warknąłem.
– Siedź cicho – odwarknął przez zaciśnięte zęby, a uśmiech ani na moment nie zniknął z jego twarzy.
Nieznajomy swobodnym krokiem zszedł po schodach.
– Nazywam się Erlenjar. Jestem strażnikiem tego miejsca. Czemu zawdzięczam wizytę tak miłych gości?
Zwracał się do nas, ale patrzył tylko na naszą elfkę, która… No słowo daję, Krzysiek się zarumienił.
– Przyszliśmy zmierzyć się z wyzwaniem arcytrudnej zagadki i zdobyć żelazną koronę krasnoludów – gromko oznajmił Agamir.
– I pozostałe skarby też – dorzucił Maciek.
– Ach, tak. – Elf wreszcie zaszczycił nas spojrzeniem, ale takim raczej obojętnym. – W takim razie zapraszam do pomieszczenia w przyziemiu. Wejście z drugiej strony wieży. Tam na ścianie jest wyryty tekst zagadki. Na pulpicie jest papier i inkaust. Odpowiedź na piśmie proszę przynieść do mnie.
– Słucham? – Krasnolud wytrzeszczył oczy.
– No, muszę mieć podkładkę. Ja się potem przecież muszę rozliczyć z wydanych skarbów i z tych pretendentów, którym się nie powiodło.
Ręce nam opadły. Aura romantycznej przygody w magicznym świecie jakoś przygasła.
– A wielu już próbowało? – zaciekawiłem się.
– Prawdę powiedziawszy, jeszcze nikt się nie zgłosił.
– Bo pewnie odpadli na etapie smoka – mruknąłem, przypomniawszy sobie ludzkie i humanoidalne czaszki w kotlinie.
– I jeszcze jedno – ciągnął elf – ta salka na dole jest dosyć ciasna. Proponuję, żeby panowie poszli sami, a my z panią na was poczekamy i może zwiedzimy pięterko.
– Doskonale! – Klasnął w ręce Krzysiek – Tylko bym robił tłok. To znaczy, robiła.
– Zdrajca! – syknąłem.
– No idźcie już, idźcie – zaćwierkał, posyłając nam obłudnego całusa.
Co było robić? Poszliśmy na drugą stronę wieży podczas gdy para elfów udała się na górę.
– Co w niego wstąpiło? – zżymał się Maciek
– Przy przejściu do drugiego świata zmieniasz się bardzo, ale nie całkowicie – wyjaśnił krasnolud. – Pełna przemiana wymaga kilku dni ale postępuje cały czas. Jeszcze tydzień, dwa i wasz przyjaciel byłby już stuprocentową przyjaciółką.
– Ciekawe czy to się cofa po powrocie?
– Zawsze coś zostaje.
Tak rozmawiając, doszliśmy do małych drzwiczek na tyłach wieży. Zeszliśmy po schodkach do piwniczki. Rzeczywiście była dosyć ciasna. Rozejrzeliśmy się dookoła. Zaraz przy drzwiach stał pulpit, a na nim kilka kart papieru, pióro i kałamarz. Był też kaganek, który oświetlał pomieszczenie. Na ścianie naprzeciw wejścia runami wyryto tekst zagadki. Podeszliśmy bliżej.
– Agamir, umiesz to przeczytać? – spytałem.
– No pewnie. – Krasnolud stanął na palcach, żeby lepiej widzieć. – Wieśniak musi przewieźć na drugi brzeg rzeki wilka, kozę i kapustę…
– Ty sobie jaja robisz?! – krzyknął Maciek. – To jest ta arcytrudna zagadka? Każdy idiota ją rozwiąże.
Być może spowodowały to emocje związane z bliskością wymarzonej korony, a może coś zupełnie innego, nie wiem. Wyglądało bowiem na to, że dla krasnoluda problemat wilka, kozy i kapusty zalicza się jednak do tych ekstremalnie trudnych. Ściągnięte brwi i wyraz głębokiego skupienia na twarzy świadczył o intensywnym wysiłku umysłowym
– Dobrze. – Maciek postanowił trochę złagodzić swoje słowa. – Może rzeczywiście trzeba się chwilę zastanowić.
Mrugnął do mnie okiem i przez jakiś czas udawaliśmy, że rozmyślamy się nad rozwiązaniem. Kolejne mrugnięcie i krzyknąłem:
– Mam! Agamir! Bierz kartkę i pisz.
Podyktowałem krasnoludowi odpowiedź i całą trójką pobiegliśmy na drugą stronę wieży. Pędem pokonaliśmy schody i z impetem wpadli do sali na pierwszym piętrze.
– Już?! – Elf szybko zdjął rękę z uda Krzyśka.
– Już?! – Krzych poderwał się z jego kolan. – Szybko wam poszło.
– Wam też – wycedził Maciek.
– Myśmy tam potencjalnie ryzykowali życiem, a ty… – dorzuciłem.
Erlenjar postanowił się wtrącić.
– Już dobrze, dobrze, przejdźmy do zasadniczej sprawy. Proszę pokazać odpowiedź.
Podaliśmy mu kartkę.
– Najpierw przewozi kozę – mamrotał pod nosem. – Potem kapustę, wraca z kozą… tak, wilk… i wraca po kozę. No zgadza się! Gratuluję!
Uściskał każdemu z nas rękę i z haka wbitego w ścianę zdjął klucz zawieszony a metalowym kółku.
– Chodźmy więc po skarb. Zasłużyliście.
Węsząc w tym jakiś podstęp, powoli ruszyliśmy za nim.
– Śmiało, śmiało! Skarb jest wasz, zgodnie z prawem.
Poprowadził nas do niskiego budyneczku w rogu dziedzińca. Włożył klucz do zamka i z pewnym wysiłkiem przekręcił. Otwierane drzwi zaskrzypiały przeraźliwie.
– Wilgoć – wyjaśnił elf, uśmiechając się z zakłopotaniem.
Weszliśmy do środka, przyświecając sobie lampą zabraną z wieży. Na podłodze zobaczyliśmy kawałek jakiegoś zardzewiałego metalu i kilka kamieni szlachetnych.
– A gdzie korona?! – ryknął Agamir.
– Jak mówiłem – odpowiedział Erlenjar – bardzo tu wilgotno. Wszystkie żelazne elementy korodują na potęgę.
– A stosy diamentów?! – krzyknął Maciek.
– Zrozumcie panowie, utrzymanie tego miejsca kosztuje. Ja też mam swoje wydatki. Na wszystko oczywiście mam kwity. – Wzruszył ramionami. – Ale to, co zostało, jest wasze.
– A korona… ? Władca wszystkich plemion – mamrotał krasnolud.
– Obawiam się, że sprawa jest dawno nieaktualna. – Erlenjar rozłożył ręce. – Ja to już pięćset lat temu zgłaszałem, że koronę właściwie szlag trafił ale mi powiedzieli, żeby nic z tym nie robić, że oni ją wykreślą z listy magicznych artefaktów, ale budynki niech stoją, bo może się kiedyś do czegoś innego wykorzysta.
– Czyli ten gnom, co mi sprzedał mapę… To znaczy, że dałem się nabrać?
– Jak gówno na łopatę – potwierdził elf.
Agamir patrzył bezradnie dookoła. Aż nam się żal go zrobiło.
– Le ty dementy so nasze – zduszonym głosem powiedział Maciek.
Popatrzyliśmy na niego. W wyciągniętych rękach trzymał kilka błyszczących kamyków.
– Maciuś, co ty tak dziwnie mówisz? I dlaczego się tak ślinisz?
Słysząc to, krasnolud otrząsnął się z odrętwienia.
– Jasna dupa! Słońce już zaszło! On się zaraz przemieni!
– Szlag! – jęknął Krzysiek. – Co teraz?
– Szybko wracajcie na swoją stronę, bo będzie źle.
– Ale jak? Gdzie tu jest jakiś portal? – dopytywałem nerwowo.
Erlenjar, domyślił się chyba o co chodzi, bo wskazał przeciwległy kąt dziedzińca.
– Tam! – Puściliśmy się biegiem we wskazanym kierunku. – Prowadzi do takiego przejścia podziemnego koło dworca.
– Co?! To nie trzeba iść przez kotlinę? – krzyknął Agamir.
– Przez kotlinę? – zdziwił się elf. – Przecież tam jest smok.
– Jak dorwę tego gnojka co mi sprzedał mapę…
– Czego się spodziewałeś po mapie od gnoma? – Erlenjar zrobił zdziwioną minę.
Dopadliśmy do muru.
– Agamir otwieraj portal! – krzyknąłem, widząc, że Maćkowi z ust zaczynają wystawać ostre kły.
Nie było czasu się pożegnać. Wpadliśmy z Krzychem do czarnej dziury, ciągnąc za sobą na wpół przemienionego wilkołaka.
Kiedy wyskoczyliśmy już po naszej stronie, z ulgą stwierdziliśmy, że wszyscy jesteśmy sobą. Dokładnie tacy, jacy byliśmy, gdy zaczęła się ta cała awantura, tylko trzeźwi. Diamenty z tamtego świata, w naszym okazały się fasolkami, ale nawet Maciek specjalnie tego nie żałował.
Cóż nam więc zostało po tej przygodzie? Nasz niedoszły wilkołak bardzo lubi krwiste, prawie surowe mięso. Krzychowi szklą się oczy gdy ktoś wspomni Erlenjara.
A ja? No cóż… Pamiętacie to, kiepskiej jakości, nagranie z monitoringu sklepowego? Nie było takie złe. Policji udało się zidentyfikować przynajmniej jednego uczestnika zdarzenia.
Cholera! Jestem chyba jedynym facetem na świecie, który dostał grzywnę za znęcanie się nad smokiem.
Nieźle napisane przyjemne opowiadanko, pełne niestety mocno nieprzyjemnych osobników. Ale the pointa niezła:).
“Nieprzyjemni osobnicy” to zjawisko nad wyraz powszechne. Gdyby byli hasłem w kategorii :”Zwykła rzecz”, to bym go użył(-a) :)
Bardzo dziękuję za wizytę i komentarz.
Hej,
wracam z komentarzem po betowym. Czyta się szybko i przyjemnie. Historia jest zabawna, a do tego wciągająca :).
Pozostaje mi zostawić klika i życzyć powodzenia w konkursie :)
Pozdrawiam :)
Piękna mapa!
Wszystko przez Krzycha.
Tak to już jest z nimi…
Droga wypadała nam przez przejście podziemne, wiecie, to koło dworca.
Wiem.
Spojrzałem na swoje ręce i zobaczyłem szponiaste dłonie pokryte zielonkawą skórą i rzadką szczeciną. Nogi wyglądały podobnie, a na dodatek czułem się jakiś taki niższy.
– Tutaj jesteś goblinem. Gdybyśmy nie byli wspólnikami, udusiłbym cię gołymi rękami.
Fajnie, jakby to Maciek został goblinem. Pasowałoby to do jego geldcugu:))
bo dość szybko znalazłem się końcu stawki.
Smok pożarł “na”.
Wejście z drugiej strony wieży. Tam na ścianie jest wyryty tekst zagadki. Na pulpicie jest papier i inkaust. Odpowiedź na piśmie proszę przynieść do mnie.
Haha, dobre, dobre.
Diamenty z tamtego świata, w naszym okazały się fasolkami,
Tak coś przeczuwałem.
Cholera! Jestem chyba jedynym facetem na świecie, który dostał grzywnę za znęcanie się nad smokiem.
Genialne.
Bardzo przyjemnie się czytało, widać ogromną wprawę. Mam już więc pewne podejrzenia co do autorstwa.
Całość umocowana bardzo klasycznie, wręcz sztampowo, jednak mam świadomość, iż to celowy zabieg, bo niezmiernie udanie kontrastuje to z wydarzeniami i bohaterami z “naszego świata”. Sztampy nie ma już jednak przy samej fabule, która przedstawia się oryginalnie, ciekawie i, przede wszystkim, zabawnie. Przez całą lekturę towarzyszył mi głupawy uśmiech, toteż żal aż bierze, że tak krótkie. No, ale cóż, wymogi formalne to wymogi formalne.
Tak jak mój przedkomentujący życzę powodzenia w konkursie.
Pozdrawiam serdecznie!
Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,
ślad swój zostawiłam,
uważnie przeczytałam,
za udział podziękowałam;
bruce :)
Bardjaskier – Jeszcze raz dziękuję za wsparcie. Za klika również :)
Bartkowski.robert – Piękna mapa! – Dziękują, ale to nie moja zasługa, tylko córki. Ja tylko oderwałxm kawałek :)
- Smok pożarł “na”. – Nie wiem, który pożarł, ale, jakby to nie zabrzmiało, zwrócił. :)
- Genialne. – Aż się zarumieniłxm :)
- widać ogromną wprawę – Fałszywy trop :)
bruce – Powitać jurorkę :)
Bardzo dobrze napisane, lekko i z humorem, świetnie się czyta!
Może i były jakieś pojedyncze potknięcia, ale nie na tyle duże, żeby mnie jakoś zatrzymały.
Bardzo mi się podobało :)
Bardzo mnie cieszy, że się spodobało.
Dziękuję z komentarz.
Hej, uroczo niepoważne opowiadanie. :D
Korzystasz ze sprawdzonych schematów, ale z przymrużeniem oka, więc chociaż ma się wrażenie, że już się to gdzieś czytało, to i tak opowieść sprawia mnóstwo frajdy.
Kilka drobnostek (portal coś mi strajkuje i nie mogę oznaczyć cytatów, ale chyba się połapiesz :D)
– To moja mapa! -odparował facet w prochowcu.
Zeżarło spację
– No, to umowa stoi. – równocześnie wyciągnęliśmy do niego ręce.
Chwilę pomedytował, a potem poszedł wzdłuż ściany, licząc kroki, potem zatrzymał się, odmierzył cztery łokcie od podłogi i z zadowoloną miną poklepał mur.
– Co?! – Smukłe dłonie elfki zaczęły nerwowy taniec, a to obłapiając piersi, to znów sunąc po biodrach, by po chwili opaść na pośladki. – Ale jak?!
Haha. Klasyka. :D
Po prostu zebraliśmy się i poszli do jaskini.
– Krzych! Co ty robisz do cholery? – warknąłem .
A tu nadprogramowa spacja.
– Wilgoć. – wyjaśnił elf, uśmiechając się z zakłopotaniem.
Bez kropki.
– Jak gówno na łopatę. – potwierdził elf.
Bez kropki.
Dałeś się nabrać jak gówno na łopatę? Muszę zapamiętać :D
I w tytule raczej tez bez kropki.
Lecę kliknąć i pozdrawiam! :)
Cześć,
W niepoważnych historyjkach staram się znaleźć remedium na, czasem nazbyt poważny, świat :) Dlatego bardzo się cieszę, że mój tekst sprawił Ci frajdę.
Dziękuję za komentarz i wypatrzenie wpadek. Większość już poprawiłxm, a przy okazji znalazłxm jeszcze jeden brak spacji (to się nigdy nie kończy :) ).
Mam wątpliwości tylko przy dwóch ostatnich. Czy “wyjaśnił” i “potwierdził” nie są w tym przypadku (domyślnie) gębowe?

Ciekawy pomysł. W momentach stricte komediowych naprawdę super mi się czytało. Jeszcze mocniej mógłby być podkręcony ten absurd. Ogólnie niezłe
Sympatyczny, zabawny tekst.
Skarb, który zerodował, wielce miodny.
Pomysł, żeby po przejściu przez portal się przemieniać, jest po prostu świetny. Chyba spokojnie możesz jeszcze coś pisać w tym uniwersum.
Dobrze się czytało.
Ambush – Powitać jurorkę:)
bóg jeleń08 – Jeszcze mocniej mógłby być podkręcony ten absurd. – Pewnie by mógł, ale trzeba uważać, żeby nie przesadzić.
Finkla – Założyłxm, że to takie jednorazowe, konkursowe uniwersum, ale kto wie…
Bardzo dziękuję z wszystkie komentarze.
Melduję, że przeczytałam.
Cześć!
Dziękuję, ostatnio jakoś jeszcze trudniej niż zwykle mnie rozśmieszyć, a tu poszło nieźle. Wprawdzie nie widziałem nic zabawnego w dysforii Krzycha, a smoka przemienionego w owcę było mi raczej żal, ale już pilnujący skarbu elf urzędnik mnie rozbroił, a pointa kapitalna! Zgodzę się z Finklą, że portal czasoprzestrzenno-metamorficzny to bystry pomysł, który w znacznej mierze buduje to opowiadanie i ma jeszcze dużo potencjału.
Jakiś czas później(-,)
mojamama opowiadała mi z przejęciem, że tego dnia w serwisach informacyjnych pokazywano dziwny film z monitoringu w osiedlowym sklepie [zbędna spacja].
Chyba najbardziej fantastyczny element w tekście, zawsze publikują po pół roku, kiedy już nikt nie pamięta, o co chodziło…
Niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza ogromne braki w zakresie interpunkcji. Przegląd z początku opowiadania:
W zimnym świetle ledowych lamp, oświetlających pasaż nie dostrzegliśmy niczego groźnego.
Nie interpretowałbym “oświetlających pasaż” jako wtrącenia, ale gdyby ktoś koniecznie chciał wydzielić przecinkami, to już obustronnie.
On na nas nie zwracał uwagi
– Co tam tak oglądasz, kolego?
Przecinek przed wołaczem.
– Nie twoja sprawa.– Facet nawet
Brakująca spacja.
Krzyknął coś i… W murze zmaterializowała się czarna dziura
Tutaj tok zdania nie zostaje urwany, więc raczej od małej litery po wielokropku. I napisałbym “czarny otwór”, żeby od razu było jasne, że to nie jest czarna dziura w sensie astrofizycznym.
może doszlibyśmy do siebie, uznając, że padliśmy ofiarą jakiejś zbiorowej halucynacji, ale w tym momencie(-,) kilkanaście metrów przed nami w ścianie znowu otworzyła się czarna dziura
Doszlibyśmy do siebie i uznali (to nie jest prawidłowe zastosowanie imiesłowu współczesnego). Nie stawiamy przecinka między okolicznikami różnego typu (czasu i miejsca).
Nawet nie patrzyliśmy jak, miotając jakieś nieznane nam słowa, znika w kolejnej czarnej dziurze.
Przecinek przed “miotając” jest dyskusyjny, ale przed “jak” musi być na pewno.
I jeszcze z jednego przypadkowego miejsca:
– Oj, nie przesadzajcie. Po prostu uznałem, że przyda mi się pomoc. Zresztą, nie możecie się już wycofać. W tym świecie krasnoludzki honor ma swoją wartość, a złamanie zobowiązania niesie gorsze konsekwencje(-,) niż to, z czym przyjdzie się nam zmierzyć.
Łypnął na nas groźnie. Nie był duży, ale wyglądał na takiego, co potrafi przyłożyć raz i drugi, i trzeci, i tyle razy, żebyśmy gorzko pożałowali niesłowności.
Pozwolę sobie zachęcić do lektury poradników interpunkcyjnych z działu Publicystyka.
A z dyskusji:
Mam wątpliwości tylko przy dwóch ostatnich. Czy “wyjaśnił” i “potwierdził” nie są w tym przypadku (domyślnie) gębowe?
Są, i właśnie dlatego nie stawiamy kropki po wypowiedzi postaci:
– Proszę tak do mnie nie mówić – zażądał Atanazy.
– Proszę tak do mnie nie mówić. – Atanazy wyglądał na oburzonego.
Dziękuję za przyjemną lekturę i pozdrawiam ślimaczo!
Śniąca – powitać jurorkę :)
Ślimak Zagłady – Bardzo dziękuję za uwagi. Na pewno wprowadzę poprawki (i może przy okazji coś jeszcze wypatrzę).
Z “czarnej dziury” jednak nie zrezygnuję. Oczywiście nie chodzi o obiekt astrofizyczny, ale w pewien sposób się jednak do takowego odnoszę. Musiałxm wykorzystać hasło z listy, z “czarna dziura” była jedynym, które mogłxm skojarzyć z portalem (teoria Stephena Hawkinga). Portal ma w opowiadaniu swoją rolę i dlatego do niego przypisałxm hasło z listy. Może tylko ja mam takie skojarzenie, ale mimo wszystko, ryzykując dyskwalifikację, zostanę przy czarnej dziurze.
A co do wątku z dyskusji, to zaszło nieporozumienie. Całą winę biorę na siebie. Mnie się coś pomerdało i na komentarz Marszawy odpowiedziałxm jakby nie do końca sensownie. Już to poprawiłxm
Było zabawnie i dobrze się czytało.
Obstawiałem, że smok zmieni się w dresa, ale przemienił się w coś, czym smoki się truje. Przypadek?
Dziękuję za rzetelne odniesienie się do mojego komentarza! Masz w opowiadaniu parę wystąpień frazy “czarna dziura”, więc sugerowałem tylko, żeby używać “otwór” i “dziura” zamiennie, ale rozumiem, że nie chcesz ryzykować dyskwalifikacji. Proponuję jeszcze wyedytować komentarz pod kątem końcówek osobowych, bo w tej chwili nie wszędzie masz “iksatywy”.
MichałBronisław – Dziękuję za wizytę. Z “dresem” by tak łatwo nie poszło :)
Ślimak Zagłady – Proponuję jeszcze wyedytować komentarz pod kątem końcówek – … i odwiedzić okulistę :) Dziękuję, już poprawione.

Tarnina – powitać jurorkę :)
bruce – Powitać jurorkę :)

Wyjątkowo nieśmieszne, błahe, tandetne i kiepsko napisane opowiadanie… musiało być przed przejściem przez czarną dziurę do naszego świata, bo tutaj błyszczy, świetnie się czyta i sprawia, że przypomniałem sobie niejeden pijacko-kuriozalny powrót z imprezy na chatę! Winszujeę pomysłu i życzę powodzenia!
Przepraszam, że późno odpowiadam. Kolejka była na SOR-ze. Lekarz wykluczył zawał, ale powiedział, że w moim wieku takie gwałtowne emocje są niewskazane :D
Po wypiciu melisy i doczytaniu komentarza do końca, bardzo dziękuję za opinię i cieszę się, że dobrze się czytało :)