- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Klątwa Lancknechta Rudobrodego czyli zbrojna wyprawa do podziemi

Klątwa Lancknechta Rudobrodego czyli zbrojna wyprawa do podziemi

Hasła kon­kur­so­we:

 

Z pierw­szej grupy – DIA­MENT

Z dru­giej grupy      – KLĄ­TWA

Z trze­ciej grupy     –JA­SKI­NIA

 

Mapa:

 

Opo­wia­da­nie za­wie­ra dwie mapy (pierw­sza z nich jest mało istot­na).

Mapa wy­ma­ga­na w kon­kur­sie znaj­du­je się w roz­dzia­le pią­tym.

 

Po­sta­cie w opo­wia­da­niu:

 

Kra­sno­lu­dy

 

Czar­ny

Lanck­necht Ru­do­bro­dy

Czer­wo­ny Azgor z Khaz–Bar­run

Trzech ku­zy­nów z Wy­ży­ny Trol­lich Gła­zów:

- Dwar­nuf

- Fur­ga­nar

- Org­mer

 

 

Elfy

 

We­te­ran (Ve­ithe­na­el­lan)

Elfka z dru­ży­ny

Brat elfki - Al­l­ro­en

Po­zo­sta­li trzej el­fo­wie z dru­ży­ny

Kró­lo­wa Ma­el­lo­ine

Do­rad­ca kró­lo­wej

Straż kró­lo­wej

 

Lu­dzie

 

Wła­ści­ciel go­spo­dy

Żona wła­ści­cie­la go­spo­dy

Mistrz Igła

Kasz­te­lan (w nar­ra­cji bo­ha­te­rów)

Pi­sarz

Pa­choł­ko­wie

Ne­kro­man­ta

 

Ni­zioł­ki

 

Para ni­zioł­ko­wych dzie­ci

Grupa po­rwa­nych ni­zioł­ków

 

Po­two­ry

 

Hordy Szkie­le­tów

De­mo­nicz­ny ry­cerz

 

 

 

 

Stresz­cze­nie:

 

Roz­dział.1

 

Lanck­necht Ru­do­bro­dy zo­sta­je na­mó­wio­ny na wy­pra­wę przez Czar­ne­go. Wy­pra­wę zle­cił kasz­te­lan, obie­cu­jąc na­gro­dę za zli­kwi­do­wa­nie ne­kro­man­ty i ura­to­wa­nie ni­zioł­ków. Wezmą w niej udział dwie dru­ży­ny, po­dzie­lo­ne na kra­sno­lu­dy i elfy. Bę­dzie z nimi czło­wiek – były zło­dziej, wy­po­sa­żo­ny w ma­gicz­ne per­ga­mi­ny. Przy­wód­ca elfów, jest świad­kiem ob­ło­że­nia Ru­do­bro­de­go klą­twą przez wła­ści­cie­la go­spo­dy.

 

Roz­dział.2

 

Wy­pra­wa do­cie­ra na skraj lasu na wzgó­rzach. W obo­zo­wi­sku do­cho­dzi do pod­pi­sa­nia kasz­te­lań­skiej umowy.

 

Roz­dział.3

 

Wy­pra­wa rusza na wzgó­rza. Po od­na­le­zie­niu dzi­kich psz­czół, człon­ko­wie wy­pra­wy wcho­dzą do pod­zie­mi przez ma­gicz­ny por­tal.

 

Roz­dział.4

 

Po przej­ściu ka­mien­ne­go mostu człon­ko­wie wy­pra­wy od­pie­ra­ją atak dzie­sią­tek szkie­le­tów. Na­stęp­nie po­ko­nu­ją de­mo­nicz­ne­go ry­ce­rza. Cząst­ka ener­gii ry­ce­rza tra­fia kra­sno­lu­da Azgo­ra. Opę­ta­ny złą mocą, zo­sta­je za­bi­ty przez elfy. Elfka wpada do za­pad­ni. Po­zo­sta­li człon­ko­wie wy­pra­wy od­zy­sku­ją torbę z le­ka­mi elfki przy po­mo­cy łań­cu­cha.

 

Roz­dział.5

 

Wy­pra­wa do­cie­ra do ja­ski­ni ne­kro­man­ty. Uru­cha­mia się klą­twa rzu­co­na na Ru­do­bro­de­go. Mimo prze­szkód Ru­do­bro­dy wkra­cza do ja­ski­ni i za­bi­ja ne­kro­man­tę. Człon­ko­wie wy­pra­wy pe­ne­tru­ją drugą ko­mo­rę ja­ski­ni. Od­naj­du­ją szka­tuł­kę z ory­gi­nal­ną mapą pod­zie­mi. Ni­zioł­ki zo­sta­ją od­na­le­zio­ne w kom­na­cie za­zna­czo­nej na mapie. Człon­ko­wie wy­pra­wy z ura­to­wa­ny­mi ni­zioł­ka­mi wy­cho­dzą z pod­zie­mi.

 

Roz­dział.6

 

Ru­do­bro­dy i przy­wód­ca elfów, wy­ru­sza­ją do obo­zo­wi­ska.

Resz­ta od­pro­wa­dza ni­zioł­ki do wio­sek. Przy­wód­ca elfów ujaw­nia się jako emi­sa­riusz kró­lo­wej. Ostrze­ga Ru­do­bro­de­go przed kasz­te­la­nem. Obie­cu­je zdję­cie klą­twy po spo­tka­niu kra­sno­lu­da z kró­lo­wą. Ru­do­bro­dy wy­ru­sza z li­sta­mi i misją uzy­ska­nia na­gro­dy do pa­ła­cu.

 

Roz­dział.7

 

Au­dien­cja u kró­lo­wej elfów koń­czy wy­pra­wę suk­ce­sem.

 

Ko­niec stresz­cze­nia.

 

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Klątwa Lancknechta Rudobrodego czyli zbrojna wyprawa do podziemi

1

 

Kra­sno­lud, zwany Lanck­nech­tem Ru­do­bro­dym, po­pi­jał piwo z drew­nia­ne­go kufla. Sie­dział na ty­łach go­spo­dy. Z izby do­bie­gał za­pach chmie­lu, cy­na­mo­nu i goź­dzi­ków. Z po­dwór­ka obok do­cho­dzi­ły krzy­ki ba­wią­cych się dzie­ci i od­gło­sy ude­rzeń młota ko­wal­skie­go.

 

 

 

 

Zmru­żyw­szy oczy, przy­pa­try­wał się żonie go­spo­da­rza. Ko­bie­ta prze­go­ni­ła ła­żą­ce pod no­ga­mi kury i za­czę­ła roz­wie­szać pra­nie. Zwró­ci­ła w jego stro­nę głowę w czep­cu. Uśmiech­nę­ła się za­chę­ca­ją­co. Czyż­by chcia­ła zo­stać po­żar­ta przez przy­stoj­ne­go kra­sno­lu­da?

Po­my­ślał, że gdyby do cze­goś mię­dzy nimi do­szło, to może warto by jakoś ukryć swoją toż­sa­mość przed jej mężem. Może by tak prze­far­bo­wać brodę?

Za­uwa­żył kątem oka ruch.

W długi kloc drew­na, na któ­rym sie­dział, wbił się obo­siecz­ny topór.

– Ej, Czar­ny, znisz­czysz zacne sie­dzi­sko!

– Prze­cież to i tak idzie do po­rą­ba­nia. I do pieca – od­parł krót­ko drugi kra­sno­lud.

– Jest in­te­res do zro­bie­nia – po­wie­dział Czar­ny, pusz­cza­jąc sty­li­sko to­po­ra.

– Ostat­nim razem nie od­da­łem ci złota – kon­ty­nu­ował. – Ale teraz po­trze­bu­je­my cie­bie jako szó­ste­go na wy­pra­wę. Z mojej doli ci oddam. Daję słowo.

– Przy­zna­ję, że twoje słowo jest jesz­cze coś warte – prych­nął Ru­do­bro­dy. – Po­wie­dzia­łeś pół roku temu, że nie bę­dziesz miał z czego oddać i do­trzy­ma­łeś obiet­ni­cy.

– Kasz­te­lan zło­tem płaci. Pełna skrzy­nia. Złoto w niej… w na­gro­dę.

– A co to za wy­pra­wa, że tak zło­tem ob­sy­pu­ją?

– W lesie są ukry­te pod­zie­mia. Na­gro­da za za­bi­cie dzia­ła­ją­ce­go tam ne­kro­man­ty. I ura­to­wa­nie ni­zioł­ków.

– Ni­zioł­ków?

– Kasz­te­lan był nie­ry­chli­wy, bo pod­zie­mia po­cząt­ko­wo po­chła­nia­ły go­bli­ny i zbój­ców. Potem za­czę­li zni­kać le­śni­cy. W końcu nie można było ze­brać peł­nej kwoty po­dat­ku od ni­zioł­ków, bo z oko­licz­nych pod­le­śnych wio­sek za­czę­li zni­kać ni­zioł­ko­wi po­dat­ni­cy. Na razie kasz­te­lan nie wy­sy­ła woj­ska, żeby nie na­ra­żać się ro­dzi­nom żoł­nie­rzy, gdy i oni za­czną zni­kać. Woli wy­słać łow­ców na­gród.

Ru­do­bro­dy mil­czał w za­du­mie.

– U kasz­te­la­na czeka skrzy­nia złota. A ty je­steś sław­ny. Z Lanck­nech­tem Ru­do­bro­dym w dru­ży­nie kasz­te­lan za­dzie­rać nie bę­dzie. Musi wy­pła­cić.

Ru­do­bro­dy przez chwi­lę wal­czył, pró­bu­jąc ukryć dumę i pod­krę­ca­jąc wąsa. W końcu de­mo­ny próż­no­ści prze­wa­ży­ły.

– A niech cię. Idę z wami. Trze­ba kości roz­pro­sto­wać.

Po­szli przed go­spo­dę. Cze­ka­ło tam już czte­rech kra­sno­lu­dów, sio­dła­ją­cych kuce. Trzech z nich wy­glą­da­ło zna­jo­mo. To grupa ku­zy­nów z Wy­ży­ny Trol­lich Gła­zów. Lanck­necht bywał w ich ro­dzin­nych stro­nach.

– A ci tam? – Wska­zał podle stud­ni, zza któ­rej przy­glą­da­ła im się szóst­ka elfów. Była wśród nich mło­dziut­ka elfka.

– To po­mysł kasz­te­la­na – Uśmiech­nął się prze­pra­sza­ją­co Czar­ny. – Ich udział nie pod­le­gał ne­go­cja­cjom. Wi­dzisz tego, co sie­dzi na gnia­dym koniu?

Ru­do­bro­dy skie­ro­wał wzrok na nie­ru­cho­me­go elfa, który zda­wał się ich igno­ro­wać, ob­ser­wu­jąc oko­li­cę.

– Jego imię jest dla nas zbyt trud­ne do wy­mó­wie­nia. Dla­te­go na­zy­wa­my go „We­te­ran”. To ich przy­wód­ca.

We­te­ran po­wo­li ob­ró­cił głowę w ich stro­nę. Pa­trzył na Ru­do­bro­de­go, jakby go znał.

Lanck­necht Ru­do­bro­dy wró­cił wzro­kiem do czwar­te­go kra­sno­lu­da. Przy­glą­dał się jego bo­jo­we­mu mło­to­wi z rąbem bę­dą­cym w ca­ło­ści wiel­kim odłam­kiem dia­men­tu. Ma­gicz­ne­go dia­men­tu. Obi­te­mu pla­ty­ną drzew­cu wy­koń­czo­ne­mu klej­no­ta­mi. Ta­tu­ażom na wy­go­lo­nych skro­niach.

– Czy to nie jest, aby… – za­czął się cicho za­sta­na­wiać.

– Tak, to on – przy­znał nie­mal szep­tem Czar­ny. – Czer­wo­ny Azgor z Khaz-Bar­run.

– Sły­sza­łem o nim. Gwał­tow­nik. Mie­wał po­waż­ne za­tar­gi z el­fa­mi. Kiep­sko to wy­glą­da. Bę­dzie chciał całej na­gro­dy.

– Nie prze­sa­dzaj – uspo­ka­jał Czar­ny, wsia­da­jąc na kuca. – Złoto roz­dzie­li­my równo. I nic się nie wy­da­rzy.

– Star­czy na dwa­na­ście osób? Bez walki mię­dzy dwie­ma stro­na­mi? My­ślisz? – do­py­ty­wał Lanck­necht, tro­cząc swoją gi­zar­mę przy ju­kach.

– Na trzy­na­ście – Bły­snął zę­bi­ska­mi Czar­ny. – Czło­wiek, który po­ka­zu­je teraz coś na mapie, jest trzy­na­sty.

Na li­chym, bia­łym koniu sie­dział rów­nie chudy jeź­dziec w po­ła­ta­nym, brą­zo­wym kap­tu­rze. Nie było przy nim widać broni drzew­co­wej ani mie­cza. Tylko skó­rza­ną torbę, z któ­rej wy­sta­wa­ły zwoje. Obaj z We­te­ra­nem po­chy­la­li się nad po­żół­kłym per­ga­mi­nem.

– To mistrz Igła – przed­sta­wił go Czar­ny.

– A miano Igły, od czego zy­skał? – spy­tał po­dejrz­li­wie Ru­do­bro­dy.

– Lubił otwie­rać różne kłód­ki i zamki. I takie tam skryt­ki.

– I takie tam? Prze­cież to zło­dziej. Skąd ty w ogóle go znasz?

– Sie­dział z Czer­wo­nym Azgo­rem w wię­zie­niu. Ale nie jest nam po­trzeb­ny jako rze­zi­mie­szek. Gdzieś zdo­był ma­gicz­ne per­ga­mi­ny, które nam po­mo­gą. Nie jest może praw­dzi­wym cza­ro­dzie­jem, ale po­wi­nien dać sobie z nimi radę.

– Trze­ba mi było zo­stać w go­spo­dzie – Po­krę­cił głową Ru­do­bro­dy, gdy zna­lazł się w sio­dle. – Jesz­cze ta elfka o twa­rzy dziec­ka. Ko­bie­ta w dru­ży­nie przy­no­si pecha.

– Ma torbę z le­ka­mi i zio­ła­mi. Mó­wi­li, że się przy­da – Wzru­szył ra­mio­na­mi Czar­ny.

Ru­do­bro­dy nadal krę­cił głową, ale chwy­cił wodze i zmu­sił wierz­chow­ca do jazdy.

Obie dru­ży­ny ru­szy­ły w drogę z mi­strzem Igłą na prze­dzie. Za nimi po­to­czył się skrzy­pią­cy wóz z ludź­mi kasz­te­la­na.

Tylko We­te­ran po­zo­stał jesz­cze przez chwi­lę, spraw­dza­jąc tyły. Ob­ser­wo­wał oko­li­cę. Pa­trzył na dachy i okna.

Wtem do­strzegł wła­ści­cie­la go­spo­dy. Ten wy­cią­gnął dło­nie w kie­run­ku od­jeż­dża­ją­ce­go Lanck­nech­ta Ru­do­bro­de­go i skrzy­żo­wał palce. Wy­szep­tał coś pod nosem, po czym splu­nął i uciekł, po dro­dze po­ty­ka­jąc się o grube, drew­nia­ne widły .

 

 

2

 

– Jak to tak sam od­szedł z woj­ska? I kasz­te­lan go pu­ścił? We­te­ra­na? Prze­cież tam jest przy­mu­so­wy pobór – dzi­wił się mistrz Igła, wy­chy­la­jąc się w opar­ciu na przed­nim łęku i ob­ser­wu­jąc, jak z mgieł wy­ła­nia­ją się po­ro­śnię­te drze­wa­mi wzgó­rza.

– Dla ludzi. Elfia kró­lo­wa ma pod­pi­sa­ny pakt z kasz­te­la­nem. Na mocy Paktu Ja­kie­goś Tam elf może odejść po od­słu­że­niu ter­mi­nu – od­po­wia­dał Czar­ny. – Albo na oso­bi­stą proś­bę kró­lo­wej. Rów­nież za­ciąg jest do­bro­wol­ny. I tak chęt­nych elfów wielu nie ma.

– A kra­sno­lu­dy? – do­py­ty­wał mistrz Igła, prze­krzy­ku­jąc ter­kot kół wozu.

– Gdyby kra­sno­lu­dy trze­ba było usil­nie na­ma­wiać… – za­czął Czar­ny.

– To Ru­do­bro­dy nie zwał­by się Lanck­nech­tem. To zro­zu­mia­łe – do­koń­czył mistrz Igła.

Do­tar­li do pierw­szych wzgórz. Z wozu ze­sko­czy­li pa­choł­ko­wie. Wy­siadł też kasz­te­lań­ski pi­sarz. Roz­pro­sto­wał plecy. Pa­choł­ko­wie mi­giem roz­pa­li­li ogni­sko a nad nim za­wie­si­li im­bryk. Roz­wi­nę­li dy­wa­nik, na któ­rym umie­ści­li skrzy­nię do sie­dze­nia i zmon­to­wa­li nie­wiel­ki sto­lik dla pi­sa­rza.

– Pa­choł­ko­wie – prze­mó­wił do wszyst­kich Czar­ny. – Pa­choł­ko­wie zo­sta­ną i przy­pil­nu­ją wierz­chow­ców. Wzgó­rza stro­me są, więc idzie­my pie­szo. Elfy przo­dem.

– Hola, hola – prze­rwał pi­sarz. – Jak się już zde­cy­do­wa­li­ście, to pod­pisz­cie umowę. – Mó­wiąc to, roz­wi­nął wiel­ki zwój, który cią­gnął się po dy­wa­ni­ku.

– Do­ku­men­ty, for­mal­no­ści… – na­rze­kał Czar­ny, ła­piąc za pióro i roz­pie­ra­jąc się na sto­li­ku. Pi­sarz pa­tycz­kiem z ogni­ska za­pa­lił świecz­kę. Przy­go­to­wał wosk do sto­pie­nia.

– A dla­cze­go ten zwój taki długi, że się wala pod no­ga­mi? – do­cie­kał Czar­ny, ma­cza­jąc koń­ców­kę pióra w gra­na­to­wej bu­te­lecz­ce in­kau­stu. – Dla­cze­go pod in­ty­tu­la­cja­mi jest tyle wol­ne­go miej­sca?

– Każdy pod­pi­su­je i ewen­tu­al­nie parę słów in­skryp­cji, parę uwag od sie­bie – wy­ja­śnił pi­sarz.

Czar­ny z miną ary­sto­kra­ty wy­ko­nał za­ma­szy­sty pod­pis. Od­ci­snął znak swoim pier­ście­niem. Pi­sarz do­łą­czył obok swoją pie­częć. Ku­zy­ni pod­pi­sa­li się krzy­ży­ka­mi. Kiedy umowa była go­to­wa, pi­sarz we­pchnął zwój do skrzy­ni.

Pa­choł­ko­wie pod­bie­gli z ku­becz­ka­mi. Z im­bry­ka uno­si­ła się woń grza­ne­go wina.

– Teraz więc toast na cześć umowy – Wy­szcze­rzył się w sze­ro­kim uśmie­chu pi­sarz. – I uda­nej wy­pra­wy wam życzę!

– Czemu twój kasz­te­lan nie wyśle woj­ska? – spy­tał jeden z ku­zy­nów, gdy upił z ku­becz­ka.

– Prze­cie nie po­sta­wi­my żoł­da­ka przy każ­dym ni­zioł­ku – od­parł pi­sarz, wzdy­cha­jąc i ocie­ra­jąc usta z wina. Na dźwięk słowa „kasz­te­lan” We­te­ran dał znak, żeby zmie­nić temat.

 

 

 

 

3

 

Wy­pra­wa ru­szy­ła na­za­jutrz o po­ran­ku. El­fo­wie prze­cze­sy­wa­li las, kra­sno­lu­dy trzy­ma­ły się bar­dziej z tyłu. Gdy tak po­ko­ny­wa­li wzgó­rzy­ste te­re­ny, Ru­do­bro­dy wy­py­ty­wał o dziw­ne za­cho­wa­nie We­te­ra­na. Czar­ny i mistrz Igła po­wie­dzie­li, że elf „dużo wie”, bo słu­żył na kasz­te­lu. Od­szedł, kiedy tylko po­ja­wi­ła się afera z ne­kro­man­tą, a kasz­te­lan nic w tej spra­wie nie robił.

– Chce­cie tro­chę malin? – za­pro­po­no­wa­ła we­so­ło elfka, po­ja­wia­jąc się z pełną gar­ścią.

– Pysz­ne – za­ciam­kał Azgor, czę­stu­jąc się.

– Cho­dzi­my już parę go­dzin – ma­ru­dził Ru­do­bro­dy. – Ani śladu wej­ścia do pod­zie­mi. Nie przy­by­li­śmy tu, żeby po­dzi­wiać ma­li­ny.

– Widać wy­raź­nie. Wej­ście jest ozna­czo­ne koło dzi­kich psz­czół – Po­ka­zy­wał na mapie mistrz Igła.

– Gdyby tu były ja­kieś dzi­kie psz­czo­ły, to moi el­fo­wie dawno by je zna­leź­li – Po­wąt­pie­wał We­te­ran.

– Spójrz­cie tam! – Elfka wska­za­ła na wy­cho­dzą­cą z gę­stwi­ny parę ni­zioł­ków.

– Skąd idzie­cie? – za­gad­nął je Czar­ny.

Mło­dziut­kie ni­zioł­ki, chło­piec i dziew­czyn­ka, były wy­stra­szo­ne i zła­pa­ły się za ręce. Nie prze­mó­wi­ły.

– Pa­trz­cie, mała ma w ko­szycz­ku dzba­nek z mio­dem – za­uwa­żył Ru­do­bro­dy. – A chło­piec nie­sie psz­cze­lar­ski ka­pe­lu­sik.

– Nie po­win­no was tu być. To złe miej­sce dla ni­zioł­ków. Ale teraz za­pro­wa­dzi­cie nas do dzi­kich psz­czół. A potem sio, do mamy – za­ko­men­de­ro­wał Czar­ny.

Ni­zioł­ki po­słusz­nie za­pro­wa­dzi­ły ich do psz­czół, po czym cicho od­da­li­ły się, scho­dząc ze wzgó­rza.

 

 

 

Tym­cza­sem elfy od­na­la­zły coś in­te­re­su­ją­ce­go za ulem. Ukry­ty mię­dzy drzew­ka­mi i po­kry­ty po­ro­sta­mi, znaj­do­wał się tam masyw zie­lon­ka­wych skał. O ścia­nę ma­sy­wu opar­ty był pła­ski blok gra­ni­tu wiel­ko­ści czło­wie­ka.

– Wy­glą­da na to, że ta płyta osła­nia wej­ście do pod­zie­mi. To musi być tutaj – oce­nił We­te­ran.

Elfka po­tknę­ła się o wy­sta­ją­cy ko­rzeń drze­wa. Z torby, która zsu­nę­ła się jej z ra­mie­nia, wy­sy­pa­ły się na zie­mię li­ście lecz­ni­cze­go ziela.

– Co się stało, sio­strzycz­ko? – spy­tał elf Al­l­ro­en, który był jej star­szym bra­tem.

Po­ma­gał jej wy­zbie­rać wszyst­ko do torby.

– Bo ten kra­sno­lud cią­gle się na mnie gapi.

Rze­czy­wi­ście, Azgo­ro­wi elfka wpa­dła w oko. Kra­sno­lud po­pra­wił prze­pa­sa­ją­cy go po sko­sie torsu rdza­wy łań­cuch. Przy­gła­dził czer­wo­ny czub na gło­wie, po czym prę­żąc mu­sku­ły, ru­szył w stro­nę płyty. Kiedy ją jed­nak prze­su­nął, oka­za­ło się, że nie ma tam wej­ścia. Tylko lita skała.

– Na tym wozie nie było ja­kie­go ki­lo­fa? – spy­tał jeden z ku­zy­nów, pod­cią­ga­jąc rę­ka­wy.

– Mi­strzu Igło. Pro­si­my – We­te­ran ustą­pił pola, wska­zu­jąc dło­nią na skałę.

Igła roz­wi­nął w po­wie­trzu per­ga­min i prze­ła­mał pie­częć. Roz­legł się krót­ki śpiew aniel­skie­go chóru, a na ścia­nie po­ja­wił się zbu­do­wa­ny z ta­jem­ni­czych liter fio­le­to­wy, ma­gicz­ny por­tal.

– Kto chęt­ny? – za­py­tał Ru­do­bro­dy.

Nie było od­po­wie­dzi. Ru­do­bro­dy we­pchnął mi­strza Igłę w te­le­port. Elfy i kra­sno­lu­dy po­pa­trzy­ły na niego z wy­rzu­tem.

– No co, jego por­tal i jego ry­zy­ko.

Przez chwi­lę nic się nie dzia­ło. W końcu roz­legł się dźwięk echa, jakby z ja­kiejś wieży prze­cią­gnię­to po stru­nach ol­brzy­mich skrzy­piec. Mistrz Igła po­ja­wił się z po­wro­tem. Elfka za­pisz­cza­ła, gdy zrzu­cił z sie­bie wiel­kie­go wija.

– Dobra, mo­że­cie prze­cho­dzić. Tylko pro­szę mnie już wię­cej nie po­py­chać. Je­stem tu, żeby wspie­rać wy­pra­wę magią, i chcę, żeby mnie sza­no­wa­no.

 

4

 

– Niech stra­cę dredy, ale tu ciem­no – oznaj­mił Ru­do­bro­dy po te­le­por­to­wa­niu do pod­zie­mi.

– Dokąd teraz, gdzie idzie­my, daj­cie świa­tło! – roz­le­gły się głosy.

– Mi­strzu Igło, któ­rę­dy teraz? – spy­tał We­te­ran.

– Wi­dzia­łeś, że ta mapa po­ka­zu­je tylko las i psz­czo­ły. Planu pod­zie­mi nie po­sia­da­my bo ktoś go ukradł kasz­te­la­no­wi – po­wie­dział Igła.

– Za­pal­my po­chod­nie.

– Po­cze­kaj­cie!

Usły­sze­li roz­wi­ja­ny per­ga­min i pę­ka­ją­cą pie­częć. Nad każ­dym uczest­ni­kiem wy­pra­wy po­ja­wi­ło się po jed­nej nie­wiel­kiej kuli nie­bie­skie­go świa­tła. Można je było prze­pchnąć dło­nią. Le­cia­ły wtedy na kilka me­trów do przo­du i płyn­nie wra­ca­ły do wła­ści­cie­la.

– No mi­strzu. Teraz je­ste­śmy na­praw­dę pod wra­że­niem – po­chwa­lił We­te­ran.

– Któ­rę­dy teraz pój­dzie­my? – py­ta­li uczest­ni­cy wy­pra­wy.

– Widzę na razie jeden ko­ry­tarz – ana­li­zo­wał We­te­ran. – Drugi za nami, ale za­wa­lo­ny. Ten pro­wa­dzi scho­da­mi w dół. Nie ma co się prze­ko­py­wać, więc wy­bierz­my naj­pierw ten.

– Ru­szaj­my zatem – po­na­glił Czar­ny.

Kiedy ze­szli sze­ro­ki­mi scho­da­mi, do­tar­li do wiel­kiej sali, za którą za­czy­nał się ka­mien­ny most. Strze­gli go dwaj straż­ni­cy. Czar­ne po­są­gi psów.

– Ale sło­dzia­ki – elfka po­gła­ska­ła gład­ki spiż. Przy­tu­li­ła się po­licz­kiem do psie­go łba.

– Uwa­żaj, może to pu­łap­ka – ostrze­gał pół­żar­tem Al­l­ro­en. – Co bę­dzie, jak ożyją?

Po­są­gi po­zo­sta­ły nie­ru­cho­me, a wy­pra­wa wkro­czy­ła na most.

– Strasz­nie tam ciem­no – za­uwa­żył kuzyn Dwar­nuf, spo­glą­da­jąc z mostu w dół.

Od­pa­lo­no po­chod­nię i wrzu­co­no w ot­chłań. Znik­nę­ła w ciem­no­ściach, nie wy­da­jąc żad­ne­go dźwię­ku.

– My­śla­łem, że prze­cho­dzi­my nad jakąś wodą, a tam nie widać końca tej cze­lu­ści – po­wie­dział kuzyn Fur­ga­nar.

Kiedy prze­szli przez most, zna­leź­li się w ol­brzy­miej hali. Z dala ma­ja­czy­ły nad­cią­ga­ją­ce ko­ści­ste syl­wet­ki.

– Idą na nas szkie­le­ty! – krzyk­nął kuzyn Org­mer.

– Jesz­cze jest chwi­la, rzucę na nas zbio­ro­wy czar ochron­ny – oświad­czył mistrz Igła, prze­ła­mu­jąc pie­częć.

Ku­zy­ni po­pa­trzy­li po sobie, ale nie za­uwa­ży­li dzia­ła­nia żad­ne­go czaru.

– Kra­sno­lu­dy do boju! – za­krzyk­nę­li i ru­szy­li na wroga.

Szły na nich trzy linie szkie­le­tów, wy­ma­chu­jąc ma­czu­ga­mi, to­por­ka­mi i ta­sa­ka­mi. Fur­ga­nar raz po raz prze­ła­do­wy­wał kuszę i słał w od­dzia­ły wro­gów bełty. Org­mer z Dwar­nu­fem rą­ba­li to­po­ra­mi, aż fru­wa­ły gnaty. Kiedy za­rą­ba­li trzy dzie­siąt­ki nie­umar­łych, po­my­śle­li, że to ko­niec.

– Elfy jakoś się nie gar­nę­ły do ro­bo­ty, ale da­li­śmy radę – Uśmiech­nął się nie­kra­sno­ludz­ko zdy­sza­ny Org­mer.

– To jesz­cze nie ko­niec. Ale od­pocz­nij­cie. To, co nad­cią­ga, to w sam raz wy­zwa­nie dla ta­kich wo­jow­ni­ków jak Ru­do­bro­dy i ja – prze­mó­wił Azgor, od­kła­da­jąc młot i zdej­mu­jąc przez głowę łań­cuch.

Zgar­bie­ni i ocie­ka­ją­cy potem ku­zy­ni spoj­rze­li z obawą w ciem­ność hali. Pro­sto na nich szar­żo­wał ry­cerz na ko­ścia­nym koniu. Z kopią, długą tar­czą i w peł­nej zbroi.

– Ty pierw­szy, potem wpuść mnie – uzgad­niał tak­ty­kę dzia­ła­nia Ru­do­bro­dy. Czer­wo­ny Azgor z Khaz-Bar­run tylko ski­nął głową i ru­szył truch­tem, roz­wi­ja­jąc łań­cuch. Gdy na­brał roz­pę­du, ci­snął nim w ry­ce­rza. Łań­cuch z po­mo­cą pod­cze­pio­nych cię­żar­ków owi­nął się wokół zbroi i tar­czy. Azgor na­tych­miast od­biegł po sko­sie w bok.

– Wszy­scy do tyłu, od­su­nąć się! – krzy­czał Lanck­necht Ru­do­bro­dy, wy­ko­nu­jąc młyń­ca gi­zar­mą trzy­ma­ną obu­rącz.

– Po­wi­nie­nem ścią­gnąć ry­ce­rza ha­kiem gi­zar­my. No, ale wtedy mój oręż za­plą­cze się w ogni­wa – po­my­ślał.

 

 

 

 

 

Kiedy ry­cerz zdzie­rał z sie­bie łań­cuch jak pa­ję­czy­nę, Ru­do­bro­dy ude­rzył nisko. Że­leź­ce gi­zar­my po­szło w przed­nie nogi wierz­chow­ca. Kra­sno­lud ude­rzył drugi raz, ata­ku­jąc tylne nogi. Koń runął na ka­mien­ną po­sadz­kę, zrzu­ca­jąc jeźdź­ca. Ry­cerz prze­to­czył się, od­zy­sku­jąc tar­czę. Azgor rąb­nął z góry i roz­trza­skał koń­ski łeb swoim mło­tem. Ry­cerz wstał i ścią­gnął z ple­ców ma­czu­gę ry­cer­ską. Ru­szył na Lanck­nech­ta. Odbił tar­czą gi­zar­mę i prze­ła­mał jej drzew­ce. Że­leź­ce po­fru­nę­ły z im­pe­tem aż do mostu, od­bi­ja­jąc się od skle­pie­nia, i wpa­dły do cze­lu­ści. Azgor za­ata­ko­wał mło­tem, zgnia­ta­jąc tar­czę i dając czas Ru­do­bro­de­mu na do­by­cie to­po­ra. Lanck­necht starł się z ry­ce­rzem, pa­trząc w roz­pa­lo­ne błę­kit­nym świa­tłem oczo­do­ły.

Hełm ry­ce­rza z maską tru­piej czasz­ki wy­peł­nia­ła nie­bie­ska ener­gia. Ete­rycz­na moc sku­pio­na we­wnątrz zbroi nie była oży­wień­cem. De­mo­nicz­na isto­ta, która po­ru­sza­ła czę­ścia­mi pan­ce­rza, mu­sia­ła zo­stać przy­wo­ła­na z in­ne­go wy­mia­ru.

Azgor wzniósł młot do po­tęż­ne­go ciosu. Lanck­necht Ru­do­bro­dy ro­ze­rwał płyty pan­ce­rza to­po­rem, a wtedy Azgor ude­rzył za­klę­tym dia­men­tem w sam śro­dek mocy. Ry­cerz eks­plo­do­wał z po­twor­nym wy­ciem. Bla­chy pan­ce­rza po­roz­rzu­ca­ło na czte­ry stro­ny. Ener­gia za­czę­ła za­ni­kać. W ostat­niej chwi­li de­mo­nicz­na moc wy­strze­li­ła bły­ska­wi­cę w stro­nę Azgo­ra, po czym znik­nę­ła. Kra­sno­lud przez chwi­lę strze­py­wał z sie­bie nie­bie­skie ogni­ki. W końcu i one zga­sły. Na­sta­ła cisza.

– Wszyst­ko do­brze? – spy­tał Ru­do­bro­dy.

– Tak, nic mi nie jest – oce­nił Azgor, oglą­da­jąc dło­nie i do­ty­ka­jąc twa­rzy.

We­te­ran wy­strze­lił za­pa­lo­ną strza­łę w ciem­ność. Z głębi hali wy­ło­ni­ła się dzie­siąt­ka szkie­le­to­wych le­śni­ków, na­pi­na­ją­cych łuki. Po­zo­sta­łe elfy za­sy­pa­ły szkie­le­ty chma­rą strzał, ob­ra­ca­jąc prze­ciw­ni­ków w pył.

– Mu­si­my szyb­ko po­dą­żać na­przód. Zanim ne­kro­man­ta od­zy­ska siły i przy­wo­ła ko­lej­nych. Bo nie ­star­czy nam strzał – po­wie­dział We­te­ran.

Azgor po­czuł wiel­ką dumę z po­ko­na­nia ry­ce­rza. Był pe­wien, że teraz na pewno za­im­po­no­wał elfce. Ale ona trzy­ma­ła się z dala od niego.

– Ładna ta twoja sio­stra – za­ga­dał Azgor do elfa Al­l­ro­ena, kiedy wy­ru­szy­li.

– Tro­chę śmiesz­ne, że taka pło­chli­wa. W każ­dym razie ładna.

– Śmiesz­ne to są twoje ta­tu­aże, kra­sno­lu­dzie – za­drwił Al­l­ro­en.

Azgor miał za­miar to prze­mil­czeć. Jed­nak przy­po­mniał sobie wszyst­kie upo­ko­rze­nia, ja­kich za­znał od elfów przez całe życie. Oczy za­pło­nę­ły mu błę­kit­nym ogniem i wy­mie­rzył cios w głowę elfa, przed któ­rym tam­ten nie zdą­żył się za­sło­nić. Al­l­ro­en padł z roz­łu­pa­ną czasz­ką.

Wtedy We­te­ran po­słał w plecy Azgo­ra strza­łę spe­cjal­ną. Taką, która prze­bi­ja zbro­ję i roz­pa­da się na odłam­ki w sercu. Mimo to nie zdo­łał go zabić. De­mo­nicz­na moc unio­sła kra­sno­lu­da kilka stóp w górę. Za­czął wy­ma­chi­wać mło­tem.

– Żywe trupy, żywe trupy! – ry­czał, lecąc na elfy nie­sio­ny de­mo­nicz­ną mocą.

Ko­lej­ne kilka strzał ścią­gnę­ło go na dół. Padł bez życia. Krew wsią­ka­ła po­mię­dzy ka­mie­nie po­sadz­ki. Elfka pła­ka­ła.

Czar­ny i ku­zy­ni wznie­śli to­po­ry, ru­sza­jąc na elfy po ze­mstę. Elfy wy­ce­lo­wa­ły w nich groty strzał.

– Stać! To było opę­ta­nie! On by nas wszyst­kich po­za­bi­jał! – Ma­chał rę­ko­ma Ru­do­bro­dy, po­wstrzy­mu­jąc kra­sno­lu­dy.

– Stać! Nie strze­lać! To było opę­ta­nie! – Bie­gał mię­dzy el­fa­mi We­te­ran, po­py­cha­jąc ich i wy­trą­ca­jąc im łuki.

Elfka, co­fa­jąc się, do­tknę­ła kosza na po­chod­nie wy­sta­ją­ce­go ze ścia­ny. Zgrzyt­nął me­cha­nizm i otwo­rzy­ła się za­pad­nia. Elfka ru­nę­ła w cze­luść. Za nią ciało jej brata i ciało Azgo­ra z dia­men­to­wym mło­tem. Po­zo­sta­li przy­pa­dli do kra­wę­dzi za­pad­ni.

Mistrz Igła wrzu­cił do wnę­trza po­chod­nię.

– Tylko bez­den­na cze­luść. Już po niej – stwier­dził We­te­ran, spo­glą­da­jąc w szyb za­pad­ni.

– Spójrz­cie! – Wska­zał pal­cem w dół mistrz Igła. Z szybu wy­sta­wał pręt, na któ­rym za­wi­sła torba elfki.

– Mamy prze­cież jesz­cze łań­cuch Azgo­ra. Od­zy­ska­my torbę, opusz­cza­jąc łań­cuch do za­pad­ni – po­wie­dział Czar­ny. Tak uczy­ni­li. Od­zy­ska­li torbę z le­ka­mi.

– A teraz za­bie­raj­my się stąd. Bez mapy pod­zie­mi skoń­czy­my po­dob­nie.

Wró­ci­li do mostu. Ale mostu nie było. Halę, na któ­rej stali, i salę z psimi straż­ni­ka­mi od­dzie­la­ła tylko cze­luść. Długa na pół tu­zi­na wozów.

– Za­pad­nia mu­sia­ła uru­cho­mić me­cha­nizm cho­wa­ją­cy most – zga­dy­wał mistrz Igła.

– Nie prze­sko­czy­my tej od­le­gło­ści. Łań­cuch też za krót­ki. Nie ma wy­bo­ru. Mu­si­my kon­ty­nu­ować wy­pra­wę. Wra­ca­my – po­wie­dział We­te­ran.

 

5

 

Do­tar­li do ko­ry­ta­rza, któ­re­go jedna z odnóg pro­wa­dzi­ła do ja­ski­ni. Głę­bo­ko we­wnątrz niej, skie­ro­wa­ny w ich stro­nę, stał ne­kro­man­ta. W czar­nym płasz­czu zdo­bio­nym twa­rzo­czasz­ka­mi i wy­szy­wa­nym w białe runy. Opie­rał się na mie­czu. Jakby cze­kał na nich.

 

 

 

– Jest wy­czer­pa­ny przy­wo­ła­nia­mi nie­umar­łych. Ata­ku­je­my! – krzyk­nął Ru­do­bro­dy, prze­bie­ga­jąc przez wej­ście. Czar­ny sko­czył za nim, ale odbił się od nie­wi­dzial­nej ba­rie­ry. Jego topór upadł na po­sadz­kę, dzwo­niąc tak gło­śno, że aż Lanck­necht za­ha­mo­wał.

– Wra­caj, to pu­łap­ka! – krzyk­nął We­te­ran.

– Co z wami? – spy­tał Ru­do­bro­dy, gdy się cof­nął.

– Spójrz, to jest ma­gicz­na ba­rie­ra – Po­ka­zy­wał We­te­ran, ob­ma­cu­jąc prze­strzeń, jakby przed nim była szyba. – Nie mo­że­my przejść.

– Ja jakoś prze­sze­dłem – ob­ru­szył się Lanck­necht Ru­do­bro­dy, de­mon­stru­jąc, jak wy­ko­nu­je kilka kro­ków w głąb ja­ski­ni.

– My nie przej­dzie­my – stwier­dził Czar­ny, opie­ra­jąc się bo­kiem o ba­rie­rę.

– Widzę. Mi­strzu Igło, zdej­mu­je­my ba­rie­rę? – Ru­do­bro­dy zwró­cił się do po­sta­ci w kap­tu­rze.

– Nie­ste­ty, zo­stał mi już tylko jeden per­ga­min. Z cza­rem ilu­zji. A to na ba­rie­rę nie po­dzia­ła.

– Ale ty wciąż mo­żesz przejść – przy­po­mniał kra­sno­lu­do­wi We­te­ran.

– Jak to moż­li­we, że wy nie przej­dzie­cie, a ja mogę?

– Sław­ne osoby, jak ty, są czę­sto wspie­ra­ne przez bogów – po­wie­dział elf. – Ty mu­sisz być wy­brań­cem bogów, Lanck­nech­cie. Ja mówię po­waż­nie.

– Wy­bra­niec czy nie, rzucę na cie­bie czar ilu­zji – za­pro­po­no­wał mistrz Igła, szy­ku­jąc per­ga­min.

– A po czor­ta mi ta ilu­zja – Osło­nił się ra­mie­niem Ru­do­bro­dy.

– Ilu­zja spra­wi, że bę­dziesz trud­niej­szym celem, bę­dziesz czę­ścio­wo nie­wi­dzial­ny – od­po­wie­dział chy­trze mistrz Igła.

– Dobra, dawaj – zgo­dził się po na­my­śle kra­sno­lud, wy­pi­na­jąc klatę. Strze­li­ła pie­częć per­ga­mi­nu, bły­snę­ło, huk­nę­ło i za­pach­nia­ło siar­ką.

– Coś ty naj­lep­sze­go uczy­nił… – Zła­pał się za głowę We­te­ran.

Topór Ru­do­bro­de­go wy­dłu­żył się i roz­sz­cze­pił, za­mie­nia­jąc w drew­nia­ne widły. Ruda broda po­ciem­nia­ła, przy­bie­ra­jąc barwę sza­ro­brą­zo­wą. Lanck­necht chciał od­rzu­cić widły, ale drzew­ce przy­lgnę­ły do dłoni jak przy­kle­jo­ne.

– Nie mogę tego ode­rwać, po­móż­cie!

Elf z mi­strzem Igłą za­par­li się i cią­gnę­li widły. Nic to nie dało.

– Prze­klę­ta magia. Nie ma szans. Bę­dziesz tak z nimi teraz cho­dził w dzień i w nocy – stwier­dził We­te­ran.

Lanck­necht z nie­do­wie­rza­niem otrze­py­wał lewą dło­nią brodę.

– Ten kolor nie puści. To jest jakaś klą­twa. Je­steś na razie ska­za­ny na taką brodę i widły – za­wy­ro­ko­wał elf.

– Patrz, co zro­bi­łeś – Lanck­necht zwró­cił się do mi­strza Igły, groź­nie po­trzą­sa­jąc nowym orę­żem.

– Nie wiem, jak to się stało. Coś po­szło nie tak… – Roz­ło­żył bez­rad­nie ręce mistrz Igła.

– Nie ma czasu. Trze­ba ko­rzy­stać, póki cza­row­nik jest osła­bio­ny. Po­dej­rze­wam, że białą bro­nią nie włada tak spraw­nie jak czar­ną magią. Jeśli nawet to jest sam – po­wie­dział elf.

Wy­cią­gnął przed sie­bie dło­nie i po­trzą­sa­jąc nimi, jakby od­da­wał kra­sno­lu­do­wi cześć, wy­rzekł: – Ty je­steś wy­brań­cem bogów! Idź i po­ko­naj go! Takie jest twoje prze­zna­cze­nie!

Lanck­necht zwany Ru­do­bro­dym uniósł dum­nie pod­bró­dek, po czym ob­ró­cił się i sko­czył do wej­ścia. Wbiegł do ja­ski­ni i tak długo dźgał i bił, aż zgła­dził ne­kro­man­tę. Wów­czas ma­gicz­na ba­rie­ra znik­nę­ła i resz­ta wy­pra­wy we­szła do środ­ka.

Za ja­ski­nią, w któ­rej le­ża­ło ciało cza­row­ni­ka, znaj­do­wa­ło się wej­ście do dru­giej, ma­lut­kiej ko­mo­ry. Ne­kro­man­ta miał w niej swoją sie­dzi­bę. Były tam po­roz­bi­ja­ne men­zur­ki i butle. Pra­wie puste re­ga­ły ze strzę­pa­mi per­ga­mi­nów. Zna­leź­li jed­nak wśród nich in­kru­sto­wa­ną szka­tuł­kę.

– Pod­ra­bia­ny szyl­kret – Ob­ra­cał ją w dło­niach Czar­ny, krzy­wiąc się z nie­sma­kiem.

Na środ­ku ko­mo­ry znaj­do­wa­ła się mała stud­nia.

– Pew­nie tam wrzu­cił swój do­by­tek, że­by­śmy nic wię­cej nie zna­leź­li. A szka­tuł­ki nie zdą­żył. Albo to pod­stęp – za­sta­na­wiał się mistrz Igła.

Ku­zy­ni wrzu­ci­li zwy­kły ka­mień do stud­ni. Spa­dał długo, ale nie wydał żad­ne­go dźwię­ku.

– Może wrzuć­my tam po­chod­nię? – za­sta­na­wiał się jeden z nich.

– Jasne, wrzuć­my po­chod­nię – przy­tak­nął We­te­ran. – Spraw­dzi­my, czy wy­buch­nie, czy nie wy­buch­nie.

– To może jed­nak nie wrzu­caj­my.

Czar­ny otwo­rzył szka­tuł­kę ne­kro­man­ty. Za­wie­ra­ła zwój per­ga­mi­nu.

– To chyba ory­gi­nal­na mapa wy­kra­dzio­na kasz­te­la­no­wi. Po­ka­zu­je drogę do wyj­ścia. I obej­ście za­pad­ni. Co? Czy ja do­brze widzę? Tro­chę za­ma­za­ne. Hmm. Ha! No tak. Ho ho ho! Widzę słowo „skar­by”! Ha, jest za­zna­czo­na kom­na­ta skar­bów! Bę­dzie­my bo­ga­ci!

– Mogę zer­k­nąć? – za­cie­ka­wił się We­te­ran. Rzu­cił okiem na per­ga­min i z po­błaż­li­wym uśmie­chem oddał mapę Czar­ne­mu.

– Co, nie wie­rzysz, że nam się po­szczę­ści­ło? – roz­pa­lił się Czar­ny. – To nawet tam nie wchodź. Bę­dzie wię­cej dla nas! – wrzesz­czał, ogar­nię­ty żądzą złota.

 

 

Gdy do­tar­li do kom­na­ty skar­bów, oka­za­ło się, że w pod­ło­dze jest krata do ciem­ni­cy. Pod pod­ło­gą uwię­zio­na była grupa za­gi­nio­nych ni­zioł­ków. Były chore i słabe. Nie­któ­re miały rany. Elfy użyły od­zy­ska­nej torby z le­ka­mi, by udzie­lić im po­mo­cy.

Czar­ny nie mógł zro­zu­mieć, co się stało ze skar­ba­mi. We­te­ran wy­tłu­ma­czył mu po­mył­kę. Ktoś na­pi­sał na mapie pod­zie­mi słowo „szkra­by”, za­zna­cza­jąc nim ciem­ni­cę z ni­zioł­ka­mi. Jed­nak część liter się za­tar­ła i można było błęd­nie od­czy­tać to jako „skar­by”.

Kiedy opa­trzo­no ni­zioł­ki, wszy­scy ru­szy­li do na­ry­so­wa­ne­go na mapie wyj­ścia. Gdy wy­pra­wa wy­do­sta­ła się z pod­zie­mi, zde­cy­do­wa­no, że We­te­ran i Ru­do­bro­dy wy­ru­szą spraw­dzić, jak wy­glą­da sy­tu­acja w obo­zo­wi­sku. Tam za­cze­ka­ją na resz­tę wy­pra­wy. Po­zo­sta­li do­łą­czą, gdy tylko od­pro­wa­dzą bez­piecz­nie ni­zioł­ki do ich domów.

 

6

 

Lanck­necht Ru­do­bro­dy wraz z elfem We­te­ra­nem zmie­rza­li w stro­nę obo­zo­wi­ska ludzi kasz­te­la­na. Kra­sno­lud oglą­dał swoją brodę, która nawet prze­my­wa­na w stru­mie­niu za nic nie chcia­ła stać się znowu ruda. Jego pra­wi­ca tasz­czy­ła widły.

– Klą­twa nie od­pusz­cza – żalił się el­fo­wi.

– I pew­nie ani barw­ni­ki, ani zmy­wa­nie spi­ry­tu­sem nie po­ma­ga­ją? – Po­ki­wał głową elf.

– Ani, ani.

– Za­ra­dzi­my temu póź­niej. Ale naj­pierw ty po­mo­żesz mnie. Po­mo­żesz nam – po­wie­dział ta­jem­ni­czo We­te­ran.

Z od­da­li można było już do­strzec dym ogni­ska.

– Wierz­chow­ce widzę, stoją, pa­choł­ko­wie śpią. Wóz z pi­sa­rzem od­je­chał – stwier­dził We­te­ran, spo­glą­da­jąc ze wzgó­rza.

– I cóż z tego?

– Ja myślę tak. Kasz­te­lań­scy tylko dla­te­go nie ukra­dli nam koni, bo już do­szły ich słu­chy, że w oko­li­cy za­wsze kręcą się moje elfy. Skry­ci zwia­dow­cy.

– Taki waż­niak z cie­bie? Wy­da­je ci się, że wszę­dzie masz oczy i uszy?

– Do­brze to ują­łeś. Je­stem emi­sa­riu­szem kró­lo­wej elfów – Skło­nił się We­te­ran. – Od bar­dzo dawna dzia­łam w tej kra­inie z jej roz­ka­zu i pa­trzę na ręce takim lu­dziom jak kasz­te­lan. Na­bie­ram prze­ko­na­nia, że teraz to ona bę­dzie mu­sia­ła sfi­nan­so­wać naszą wy­pra­wę. I twoim dziel­nym kra­sno­lu­dom też wy­pła­cić, co się na­le­ży.

– Kasz­te­lan miał wy­pła­cić.

– Tanio mu wy­szło. Pi­sarz z im­bry­kiem grza­ne­go wina…

– A umowa?

– Kasz­te­lan, ten stary cwa­niak, nic nie za­pła­ci. Prę­dzej po­wy­strze­la nas z murów. A strzel­ców ma do­brych. Sam ich nie­ste­ty szko­li­łem. Czar­ny nie wspo­mi­nał?

– Dobra, ale co dalej?

– Wyślę cię do kró­lo­wej. Opo­wiesz o wy­pra­wie. Może wró­cisz ze zło­tem.

– Sam nie mo­żesz po­je­chać do swo­ich?

– Moja twarz nie po­win­na po­ja­wiać się na dwo­rze. Tajna misja trwa. Ale dam ci dwa listy. Prze­ka­żesz kró­lo­wej. Jeden to ra­port na temat kasz­te­la­na. Drugi o ura­to­wa­niu ni­zioł­ków. Na­pi­sa­łem też dobre słowo o tobie. Zresz­tą je­steś sław­ny. Po­ra­dzisz sobie.

– Ty chyba fak­tycz­nie je­steś taj­nym wy­słan­ni­kiem. To dla­te­go Czar­ny nie znał twego imie­nia. Pew­nie jak się za dużo wie, to można się obu­dzić z po­de­rżnię­tym gar­dłem pew­ne­go po­ran­ka. Mam rację?

– Twoją sławę prze­ści­ga je­dy­nie twoja nie­zwy­kła prze­ni­kli­wość – od­parł dy­plo­ma­tycz­nie We­te­ran. – Jak wró­cisz i roz­dzie­li­my złoto, to po­my­śli­my, jak zdjąć z cie­bie klą­twę.

– Aku­rat bę­dziesz wie­dział jak. Już mam wszyst­kich dość po tej hi­sto­rii z Igłą.

– To tref­ny mistrz. No i nie­po­trzeb­nie we­pchną­łeś go do por­ta­lu. Ale do klą­twy mógł się też przy­czy­nić wła­ści­ciel go­spo­dy. Pod­pa­dłeś mu.

– Dużo wi­dzisz, dużo mó­wisz, tylko co my zro­bi­my z tą wie­dzą?

– Znam jed­ne­go za­ufa­ne­go cza­ro­dzie­ja, który jak ja nie prze­pa­da za kasz­te­la­nem. Może cię od­cza­ru­je.

– Oby ten oka­zał się praw­dzi­wy. W drogę mi zatem. Do pa­ła­cu kró­lo­wej elfów!

 

7

 

Au­dien­cja u kró­lo­wej Ma­el­lo­ine po­wo­li do­bie­ga­ła końca. Dla Lanck­nech­ta Ru­do­bro­de­go – do upra­gnio­ne­go końca. Rzu­co­na na niego klą­twa jak dotąd nie chcia­ła znik­nąć. Brodę miał wciąż sza­ro­brą­zo­wą za­miast rudej. W ręku widły, któ­rych prze­klę­ta magia nie po­zwa­la­ła mu się po­zbyć. Dla­te­go straż­ni­cy po obu stro­nach tronu spo­glą­da­li nań zło­wro­go. Go­to­wi prze­bić go swo­imi el­fi­mi włócz­nia­mi.

 

 

Kró­lo­wa elfów była bar­dzo nie­za­do­wo­lo­na. Wy­da­wać się mogło, że na nic się zdały listy. Ważne listy prze­ka­za­ne mu od elfa zwa­ne­go przez kra­sno­lu­dy We­te­ra­nem. I on te listy wrę­czył teraz do­rad­cy kró­lo­wej. Kró­lo­wa z ich tre­ścią za­po­zna­ła się na­tych­miast. Ale ani my­śla­ła wy­pła­cać na­gro­dę za wy­pra­wę w zło­cie, którą wszak nie ona wy­zna­czy­ła. Tu­dzież ja­ki­kol­wiek ekwi­wa­lent.

Z ja­kie­goś po­wo­du Ru­do­bro­dy nie był trak­to­wa­ny w pa­ła­cu zbyt po­waż­nie. Kró­lo­wa długo nie chcia­ła wie­rzyć jego sło­wom. Kiedy klął się, że zo­stał przy­sła­ny przez jej emi­sa­riu­sza, tylko się bar­dziej ze­zło­ści­ła. Przy oka­zji przy­pad­kiem do­wie­dział się, jakie jest praw­dzi­we imię We­te­ra­na. Ve­ithe­na­el­lan.

A więc teraz wie­dział za dużo. Mógł się pew­ne­go razu obu­dzić z prze­cię­tym gar­dłem. Kró­lo­wa chyba w tej samej chwi­li po­my­śla­ła po­dob­nie, bo uświa­do­mi­ła go, że od teraz stał się po­wier­ni­kiem wiel­kich ta­jem­nic. I ma o tym pa­mię­tać, że ciąży na nim od­po­wie­dzial­ność.

Cho­ciaż pró­bo­wał po­mi­jać nie­któ­re szcze­gó­ły wy­pra­wy, wy­cią­gnę­ła z niego wszyst­ko. Kiedy jed­nak był prze­ko­na­ny, że już prze­pa­dło i na nic sta­ra­nia, tu­dzież za bar­dzo się roz­ga­dał… znu­żo­na kró­lo­wa za­my­śli­ła się. Po czym ła­ska­wie zgo­dzi­ła się wy­pła­cić. Całą na­gro­dę. Pełną skrzy­nię złota. Wy­da­ła dys­po­zy­cję do­rad­cy do­ty­czą­cą skarb­ca i wsta­ła z tronu.

– Nasz gość na pewno chciał­by już odejść, wró­cić do domu, do żony i dzie­ci? – Uśmiech­nę­ła się ła­god­nie, jed­no­cze­śnie prze­wier­ca­jąc go wzro­kiem.

Kra­sno­lud nie był żo­na­ty. O po­tom­stwie też nic nie wie­dział. Ale po­ki­wał grzecz­nie głową. Elfka, pod­cią­gnąw­szy z lekka szatę, ru­szy­ła wraz z eskor­tą i do­rad­cą do ko­ry­ta­rza. Au­dien­cja skoń­czo­na. Kra­sno­lud miał już dość pytań. Na całe szczę­ście kró­lo­wa była na tyle tak­tow­na, że nie spy­ta­ła o jego wy­gląd. Który ak­tu­al­nie nie li­co­wał z jego sław­nym mia­nem. Lanck­necht Ru­do­bro­dy zde­cy­do­wa­nie nie chciał bu­dzić za­in­te­re­so­wa­nia swoim za­ro­stem w oczach kró­lo­wej elfów. Po­wo­dem tego nie były zło­żo­ne kon­tek­sty spo­łecz­ne czy kul­tu­ro­we. Bar­dziej niż ośmie­sze­nia oba­wiał się teraz pod­wa­ża­nia jego wia­ry­god­no­ści.

– A prze­pra­szam bar­dzo – Kró­lo­wa od­wró­ci­ła się, spo­glą­da­jąc ba­daw­czo przez ramię. – A dla­cze­go ta broda nie jest ruda?

Do­rad­ca kró­lo­wej so­li­dar­nie przy­brał gry­mas oraz po­sta­wę elfki pod ty­tu­łem „pa­trzę na cie­bie jak na wa­ria­ta i zaraz pod­nio­sę głos”.

– No słu­cham?!

– Booo… ją za­far­bo­wa­łem na nową modłę i teraz jest sza­ro­brą­zo­wa – skła­mał kra­sno­lud, za­sta­na­wia­jąc się, czy na­stęp­nym py­ta­niem nie bę­dzie kwe­stia, dla­cze­go nie ma to­po­ra, tylko ja­kieś grube widły.

– Ale włosy mam czer­wo­ne, pra­wie rude – Łyp­nął w kie­run­ku swo­ich im­po­nu­ją­cych dre­dów.

– Czer­wo­ne, pra­wie rude… – jed­nym cią­giem po­wtó­rzy­ła tępo elfka.

Jej umysł dzie­lił w tej chwi­li uwagę po­mię­dzy róż­ny­mi pro­ble­ma­mi dworu a pla­na­mi wy­dat­ków skarb­ca na przy­szłe pięć lat i pod­li­cza­niu po­przed­nich. Jed­no­cze­śnie kon­cen­tro­wa­ła się na tu i teraz, bez­li­to­śnie lu­stru­jąc nie­szczę­sne widły.

– Pff… no dobra, zejdź mi z oczu – zde­cy­do­wa­ła elfka, nie wni­ka­jąc już w de­ta­le.

Kra­sno­lud ukło­nił się, od­da­la­jąc bez­zwłocz­nie. Osta­tecz­nie osią­gnął to, po co przy­szedł. Wszak w el­fic­kim skarb­cu cze­ka­ła na niego skrzy­nia po brze­gi wy­peł­nio­na zło­tem.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Anonimie, zmień proszę tag konkursowy na krótszy. Ten jest omyłkowo zdefiniowany i nie da się go zamknąć.

Bardzo dobrze się czytało, nie mam się za bardzo do czego przyczepić :) Jedyne, czego mi brakowało, to większego zaakcentowania niechęci między krasnoludami a elfami, może z odrobiną humoru – ale to tylko moje zdanie.

Całkiem sprawnie napisane, nawet ciekawe. Lektura była zadowalająca :)

 

 

Przybyłam, zobaczyłam, pozdrowiłam,

ślad swój zostawiłam,

uważnie przeczytałam,

za udział podziękowałam;

bruce :)

Anonimie, użyłeś trzech haseł z jednej grupy. A powinieneś po jednym z każdej. 

Dasz radę szybko przeredagować? Możesz wycofać do kopii roboczej, gdyby było z tym więcej pracy.

Am­bush

20.11.25, g. 07:53 | zgłoś

 

Ano­ni­mie, uży­łeś trzech haseł z jed­nej grupy. A po­wi­nie­neś po jed­nym z każ­dej. 

Dasz radę szyb­ko prze­re­da­go­wać? Mo­żesz wy­co­fać do kopii ro­bo­czej, gdyby było z tym wię­cej pracy.

Twój komentarz

Wyrocznia, w swej mądrości, wyznaczyła tak dużą ilość często używanych w fantasy haseł, że obyło się bez redakcji :)

Melduję, że przeczytałam.

NaNa

19.11.25, g. 15:15 | zgłoś

 

Bar­dzo do­brze się czy­ta­ło, nie mam się za bar­dzo do czego przy­cze­pić :) Je­dy­ne, czego mi bra­ko­wa­ło, to więk­sze­go za­ak­cen­to­wa­nia nie­chę­ci mię­dzy kra­sno­lu­da­mi a el­fa­mi, może z odro­bi­ną hu­mo­ru – ale to tylko moje zda­nie.

Cał­kiem spraw­nie na­pi­sa­ne, nawet cie­ka­we. Lek­tu­ra była za­do­wa­la­ją­ca :)

 

Dziękuję bardzo za przeczytanie :).

Ponieważ widzę, że Anonimów nam przybywa, tym bardziej mi miło za komentarzsmiley.

Dzień dobry!

 

Czytało się gładko. Nareszcie jakiś topór, miecz i tarcza :-) Momentami jednak strasznie “po łebkach”, jakby nie chciało Ci się pisać, szczególnie scen walki. Kościotrupy padły, zanim się pokazały. Szarża konna ucięta łańcuchem, a koń zarył kopytami w ziemi, nie chcąc przypadkiem nikogo stratować :/ Końcówka mnie przeraziła:

Wbiegł do jaskini i tak długo dźgał i bił, aż zgładził nekromantę.

Ech… Tak to można opisać wyciskanie soku z malinek, nie mord na źródle wszelkiego zła :(

 

– A miano Igły, od czego zyskał? – spytał podejrzliwie Rudobrody.

W moich oczach wykonał jeszcze gest wulgarny. Takie to zabawne: „igła” ;-P

Na mocy Paktu Jakiegoś Tam elf może odejść po odsłużeniu terminu – odpowiadał Czarny.

No, długo odpowiadał, w istocie ;-P Dodanie nazwy paktu moim zdaniem osadziłoby mocniej historię i urzeczywistniło świat.

– Widziałeś, że ta mapa pokazuje tylko las i pszczoły. Planu podziemi nie posiadamy bo ktoś go ukradł kasztelanowi. – powiedział Igła.

Bez kropki.

 

Pozdrawiam!

Cześć,

Bardzo solidne opowiadanie przygodowe. Widać dużą dbałość o szczegóły, chociaż nie sposób nie zauważyć, że te szczegóły są momentami rozłożone nierównomiernie (tu zgadzam się z przedpiścą).

Generalnie jednak, klimat jest jak trzeba, fabuła spójna i ciekawa.

 

“Bo niestarczy nam strzał” – zjadło spację.

 

A tak zupełnie, na zasadzie wolnych skojarzeń: Tak ażurowy przeciwnik, jak szkielet, jest chyba trudnym celem dla łucznika :)

 

Cieszę się, że gładko się czytało i przygoda solidna.smiley

Po łebkach trochę bo pisać się chciało ale zmieścić się trzeba było w ramach.

Jednak limit znaków i presja czasu były doskonałymi bodźcami dla powstania opowiadania.

Klawiatura sama pisała smiley.

Hej, Mamy tu taką klasyczną przygodę do RPG. Są krasnoludy – jako zakapiory i Elfy, które są albo dziwne albo trochę bezbarwne. Sama przygoda w podziemiach, no cóż – szkielety opisane skrótowo, walka z rycerzem ciekawa, trochę dziwne opętanie, które zaowocowało walką krasnoludów z elfami. Tak na marginesie było 13 członków drużyny, a ja sobie o tym przypomniałem dopiero w chwili tej bratobójczej walki. Mamy wątek humorystyczny w postaci klątwy i nekromanty, którego opis zastąpiła grafika. A, no i ten nekromanta ginie. A na koniec wątek z królową elfów, który w mojej ocenie nic nie wnosi. Pomysł niezły, ale brakuje porządnego dopracowania – ja bym dał opowiadanie na betę, skrócił solidnie wątki nieistotne i dopracował bohaterów i wydarzenia w podziemiach. Wątek z nieuczciwym kasztelanem wydaje się ciekawy do pociągnięcia. Dobra już nie marudzę, jako przygoda do RPG fajne – grałbym. Ale jako opowiadanie, to raczej mnie nie przekonuje. Pozdrawiam.

Bardjaskier

 jako przygoda do RPG fajne – grałbym. Ale jako opowiadanie, to  mnie nie przekonuje. 

cryingcryingcrying

 

Bardjaskier

Wątek z nieuczciwym kasztelanem wydaje się ciekawy do pociągnięcia.

devildevildevil

Nowa Fantastyka