- Opowiadanie: MateuszSz - Sało – czyli 120 gram historii

Sało – czyli 120 gram historii

Zapraszam na krótką wyprawę na wschodnią granicę RP, w latach 90 albo wczesnych 2000. Wszelkie komentarze (również krytyczne) mile widziane.

Kiedyś wrzucałem tu tekst, do którego wstyd się przyznawać – po latach człowiek wrócił do pisania dla siebie i jest chyba ciut lepiej.  “Sało” publikuję za sugestią znajomego.

Starałem się wyłapać jak najwięcej byków – ale w gruncie rzeczy jestem amatorem z dość skromnym warsztatem, dlatego osoby z zacięciem redakcyjnym uprzejmie proszę o powstrzymanie się od przemocy fizycznej :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy V

Oceny

Sało – czyli 120 gram historii

Był środek nocy, chmury zupełnie przykryły tarczę księżyca. Ciszę poleskich bagien przerywało jedynie kumkanie żab w wysokiej trzcinie i plusk wody. Panowała całkowita ciemność – idealne warunki dla finalizacji transgranicznej transakcji przemytniczej.

 

Po nadaniu ustalonego kodu latarką, dwie łodzie zaczęły się zbliżać do siebie. Jedna – szara, płynęła od strony polskiej. Druga – obdrapana, zielonkawa, przypłynęła od strony granicy białoruskiej. W każdej z nich siedziało dwóch wiosłujących mężczyzn oraz towar.

 

– Iwan, Makar! Dość już tych cholernych podchodów! – zawołał Tomasz do swoich białoruskich partnerów biznesowych.

 

Dwie strony zbliżyły się do siebie, aż obie łodzie stanęły burta w burtę. Polscy przemytnicy ubrani byli jak rybacy – kurtki z kamuflażem, kamizelki wędkarskie i szare wełniane czapki. Białorusini różnili się od nich zupełnie – wyższy Makar miał czarną skórzaną kurtkę i futrzaną papachę; Iwan wyglądał zupełnie jak radziecki kołchoźnik w błękitnym waciaku i czapce uszance z klapniętym lewym uchem.

 

– Dobry vieczar panowie! – przywitał się Makar z silnym białoruskim akcentem – Tomek, Igor, już myślałem, że to nie wy, a pogranicznicy job ich mać!

 

Polacy wyciągnęli z łodzi pilśniową deskę, która robiła za prowizoryczny stół – w odpowiedzi Białorusini demonstracyjnie unieśli flaszkę i przezroczystą reklamówkę ze smakowitym tłuściutkim sało na zagrychę. Tym razem ich kolej, aby zadbać odpowiednią atmosferę przy dobijaniu targu.

 

– Spokojnie panowie! Od szwagra w Sławatyczach wiem, że jakiś ważniak z Warszawy przyjechał. – wąsaty Igor uspokoił Białorusinów – Skakali dzisiaj przy tej mendzie na rzęsach, wszyscy tam już mają dość.

– Towar jest? – zapytał Iwan.

– Owszem – Tomasz uniósł lekko wielki wór po azbeście, jaki zajmował rufę łodzi – A wy?

– Tak, tak – Makar sięgnął pod nogi, unosząc prawą ręką pepeszkę bez magazynka. – Zhodnie z umową, dziesięć sztuk.

 

Pistolet maszynowy wyglądał jak wyciągnięty z zagrzybiałej piwnicy – na siermiężnej szarej lufie był białawy nalot i plamki korozji. Dla Polaków nie miało to znaczenia. Parę wieczorów spędzonych w garażu i spluwy będą jak spod igły.

 

– A teraz wy… – Iwan wskazał palcem na Polaków – Pokazujcie towar.

 

Tomasz wyjął z wora odtwarzacz wideo i kilka czarnych pudełek zawierających kasety VHS bez oznaczeń.

 

– My też nie będziemy wszystkiego wyciągać – odpowiedział Igor – Tak jak się Boćko i Kosior z wami dogadali: odtwarzacz i dwanaście ekskluzywnych włoskich filmów w pakiecie za jedną pepechę.

– Po rosyjsku? – dopytał Makar.

– No gdzie ja wam wezmę po rosyjsku! To kradzione z Niemiec jest. Weźmiecie, zrobicie sobie własnego lektora – u was ludzie wielu talentów są. Może nawet uda się wam trochę wyciszyć te dograne babskie jęki.

 

Śmiech zagościł na obu łodziach. Strony polska i białoruska odłożyły kontrabandę na bok. Na stole wylądowały cztery obrzydliwie tłuste kawałki słoniny i szklanki literatki. Iwan rozlał boski nektar poleskiego pogranicza – domowy bimber pędzony na tutejszych ziemniakach.

 

– No, to za nasz handelek! – rzucił Tomasz.

 

Przemytnicy wypili po porcji alkoholu na rozgrzewkę i przystąpili do wymiany dóbr. Przez stół przewinęły się zakontraktowane ustnie, "na słowo honoru", zachodnie odtwarzacze kaset video; automaty "PPSz" oraz kasety zawierające wytwory włoskiej kinematografii z lat 70 i 80 o bezkompromisowych, bardzo odważnych scenach.

 

Kiedy tak jedna, jak i druga strona, miały na swoich łodziach to po co przybyli, można było dokończyć poleską okowitę i nieco się pointegrować. Zaczęło się od śmiechów i tezy, że każdy prawdziwy mężczyzna powinien znać rozmiar stanika Pameli Anderson. Lecz rozmowa rychło zaczęła skręcać na grunty tak grząskie, jak bywają zdradliwe ścieżki pośród poleskich bagien.

 

– Chaliera! – czknął Makar – a pomyśleć, że 70 lat temu byśmy w jednym kraju żyli…

– Wszyscy my Poleszuki z dziada-pradziada… – westchnął Tomasz.

– No, ale u nas na Białorusi była rewolucja i Lenin, a u was sanacyjne pany… – splunął Makar.

– Chwila! – oburzył się Tomasz. – Nie mów mi, że znowu chcecie przerabiać tę samą gadkę o Dzierżyńskim!

– Tomek, Makar, dość tego. Pogódźcie się w końcu! – paternalistycznie wtrącił Igor – Dzierżyński był największym Polakiem w historii, bo nikt nie wytłukł tylu ruskich co on. A jednocześnie, zbudował najlepszy system represji w dziejach ludzkości – radziecki aparat kontrrewolucji i terroru. Nic się przecież nie wyklucza…

– Ty durak Igor! – warknął Iwan – Przecież Dzierżyński był Białorusinem! Wiesz ty, gdzie leży jego dworek?

 

Atmosfera zupełnie zgęstniała, i to bynajmniej przez głęboką różnicę perspektywy historycznej dzielącej dwie grupki przemytników.

 

Kumkanie żab ustało, zerwał się chłodny wiatr, który mocno zaszeleścił trzciną. W wodzie coś zaczęło intensywnie plumkać, a unoszący się siarczany odór zwrócił nawet uwagę pogrążonych w kłótni przemytników.

 

– Panowie, ja wiem, że my są na świeżym powietrzu, ale tak okrutnie się zbączyć? Miejcie litość! – wtrącił Tomasz.

– Co!? – zdziwili się Białorusini.

 

Wtedy coś chwyciło za burtę polskiej łodzi – jakaś ohydna, oślizgła łapa. Cała sina, z błoną pławną między palcami. Nim ktokolwiek zdążył zareagować krzykiem, podobne łapska wynurzyły się z wody i chwyciły za burtę łodzi Białorusinów.

 

– Szto heta za czort!? – krzyknął zaskoczony Makar.

 

Z mętnej cuchnącej wody wynurzyły się chude, trupioblade istoty w czapkach budionnówkach z naszytą czerwoną gwiazdą, całe pokryte bagiennym mułem i wodorostami. Ich pyski były czymś między rybą, a zniekształconą ludzką twarzą. Oczy mieli białe i bez źrenic.

 

– Dajcie pepeszu! – błagał Iwan drżącym głosem.

– Przecież nie mamy amunicji do tych rupieci! – odparł przestraszony Tomasz, rozpaczliwie szukający wioseł. Nigdzie ich nie było – zniknęły!

 

Igorowi przyszło na myśl, by uderzyć łapsko na burcie kolbą pepeszy i może szkarada wróci do bagna. Żwawo sięgnął po broń leżącą tuż obok nosa ubłoconego kalosza i rąbnął nią tak, jak go kiedyś uczono w wojsku. Niestety, broń zrabowana z głębokich zapasów białoruskiej armii rozleciała się przy pierwszym uderzeniu.

 

Tymczasem Iwan i Makar wpadli na pomysł, aby rzucić w stronę napastników tłuściutkimi kawałkami sało, które zostały z niedokończonej integracji.

 

Pomogło, ale ledwie na krótką chwilkę.

 

Obie łodzie otaczał ciasny kordon trzydziestu jeden potworów w budionnówkach i fragmentach zgniłego, oliwkowozielonego umundurowania.

 

– SMERT' BIEŁYM!!! – ryknęły gardłowym chórem utopce – niegdysiejsi dezerterzy z Konarmii Budionnego.

Koniec

Komentarze

Moje uszanowanie!

 

Panowała całkowita ciemność – idealne warunki dla finalizacji transgranicznej transakcji przemytniczej.

Te “idealne warunki” z myślnikiem po ciemności (nie wymieniasz w tym zdaniu niczego więcej) trochę się gryzą. Moja propozycja;

“Panowała całkowita ciemność – w sam raz, by sfinalizować transgraniczną transakcję przemytniczą.

 

płynęła od strony polskiej. Druga – obdrapana, zielonkawa, przypłynęła

Rozbieg czasowy, w drugiej sytuacji łódź też powinna jeszcze płynąć. Aby uniknąć powtórzenia jednak, możesz napisać, że druga “zbliżała się od strony granicy białoruskiej”.

 

futrzaną papachę;

Wiedziałem, że Białorusin będzie w papasze:D

 

Tym razem ich kolej, aby zadbać odpowiednią atmosferę przy dobijaniu targu.

Zjedzone “o”.

 

Na stole wylądowały cztery obrzydliwie tłuste kawałki słoniny

Słonina to praktycznie sam tłuszcz, więc pisanie, że była ona obrzydliwie tłusta, to tak, jakby napisać, że woda była obrzydliwie mokra.

 

A jednocześnie, zbudował najlepszy system represji w dziejach ludzkości – radziecki aparat kontrrewolucji i terroru.

Radziecki aparat walki z kontrrewolucją jak już. 

 

a unoszący się siarczany odór zwrócił nawet uwagę pogrążonych w kłótni przemytników.

To “nawet” trochę tutaj bez sensu, biorąc pod uwagę, że byli tam sami.

 

 

Groteska okadzona oparami horroru i samogonu, zupełnie, jak u Pilipiuka. Jakby to powiedzieli w Białymstoku – podoba się dla mnie! Ile tego wysmarujesz, tyle przeczytam.

 

Pozdrawiam serdecznie! 

 

PS

Pyszna gra słów z ostatnim “dziełem” Pasoliniego (którego osobiście nie cierpię). Poznałem też przy okazji ukraińską wersję słoninki. 

 

 

 

 

 

 

Kwestia wizji.

Witaj. :)

Miło, że po przerwie wróciłeś do pisania. :)

 

Ze spraw technicznych mam wątpliwości i sugestie co do (zawsze – tylko do przeanalizowania):

– Dobry vieczar panowie! – przywitał się Makar z silnym białoruskim akcentem – Tomek, Igor, już myślałem, że to nie wy, a pogranicznicy job ich mać! – błędny zapis dialogu i brak przecinka przy Wołaczu?

– Spokojnie panowie! Od szwagra w Sławatyczach wiem, że jakiś ważniak z Warszawy przyjechał. – wąsaty Igor uspokoił Białorusinów – Skakali dzisiaj przy tej mendzie na rzęsach, wszyscy tam już mają dość. – tu to samo?

Tym razem ich kolej, aby zadbać odpowiednią atmosferę przy dobijaniu targu. – zdanie niepełne i z tego powodu niejasne – brak „o”?

Atmosfera zupełnie zgęstniała, i to bynajmniej przez głęboką różnicę perspektywy historycznej dzielącej dwie grupki przemytników. – tu kolejne takie zdanie?

– Owszem – Tomasz uniósł lekko wielki wór po azbeście, jaki zajmował rufę łodzi – A wy? – kolejny błędny zapis, zatem dialogi, a także wypowiedzi z Wołaczem, trzeba szczegółowo poprawić, ja już reszty przykładów nie wypisuję.

 

Kiedy tak jedna, jak i druga strona, miały na swoich łodziach to (przecinek?) po co przybyli, można było dokończyć poleską okowitę i nieco się pointegrować. – niejasne zdanie – błąd składniowy – do kogo/czego odnosi się wyraz „przybyli” (rodzaj męski), skoro mowa o stronach, będących podmiotem zdania (w rodzaju żeńskim)?

 

A jednocześnie, zbudował najlepszy system represji w dziejach ludzkości – radziecki aparat kontrrewolucji i terroru. – zbędny pierwszy przecinek?

 

Z mętnej (przecinek?) cuchnącej wody wynurzyły się chude, trupioblade istoty w czapkach budionnówkach z naszytą czerwoną gwiazdą, całe pokryte bagiennym mułem i wodorostami. Ich pyski były czymś między rybą, a zniekształconą ludzką twarzą. Oczy mieli białe i bez źrenic. – tu znowu błąd składniowy – do kogo/czego odnosi się wyraz: „mieli” (rodzaj męski), skoro wcześniej była mowa o „istotach” (rodzaj żeński)?

 

Zaskakujące zakończenie, fantastyka bez wątpienia jest, zatem klikam za nietypowy pomysł, choć dialogi i sprawy językowe wydają się konieczne do generalnej poprawy.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dzięki wielkie za feedback! :)

 

Czyli jak widać, można być rdzennym mieszkańcem tego kraju i robić karygodne błędy językowe… xD

 

Pozdrawiam!

Wcięło mi komentarz, to piszę go jeszcze raz:

MateuszuSz, wszyscy tu jesteśmy amatorami i ja np. popełniam w moich opkach makabrycznie dużo naprawdę bardzo rażących błędów, zatem na spokojnie. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Dzięki za miłe słowa :) Skoro nie jest źle, może wygrzebię jeszcze coś z mojej szuflady

Popieram. :) 

Pecunia non olet

Dezerterzy, a ideowi!

 

Przyciągnął mnie tytuł, ale nie za bardzo widzę związku z pierwowzorem. 

może wygrzebię jeszcze coś z mojej szuflady

Śmiało!

Zacznijmy od tytułu – powinno być 120 gramów, a nie gram. I o wiele lepiej będzie wyglądać, jeśli liczbę podasz słownie.

Zaskoczyło mnie, że przemytnicy urządzają sobie zakrapianą pogawędkę historyczną. Wymiana dokonana, to w te pędy z powrotem, zanim ich pogranicznicy dorwą, a nie spotkanie towarzyskie robią…

Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Trochę zbyt dużo opisujesz z tego, co czytelnik może wyciągnąć sam. Tak jak na początku – ciemna, głucha noc mówi sama za siebie, nie trzeba dodawać, że to czas idealny do przemytu. 

Był środek nocy, chmury zupełnie przykryły tarczę księżyca. Ciszę poleskich bagien przerywało jedynie kumkanie żab w wysokiej trzcinie i plusk wody. Panowała całkowita ciemność – idealne warunki dla finalizacji transgranicznej transakcji przemytniczej.

Tutaj zdradzasz co się wydarzy, takich rzeczy się nie robi. ;) Panuje ciemna noc, jakieś dwie łodzie nadają sobie sygnały latarką i zbliżają się do siebie. Czytelnik zaczyna się zastanawiać. A pisząc w ten sposób ucinasz wszelkie napięcie, bo wiemy, co się wydarzy.

Z doświadczenia łódkowo-kajakarskiego – moim zdaniem trudno byłoby zrobić prowizoryczny stół pomiędzy dwoma łodziami. Ale to mniejsza. Podobnie jak Finkla uważam, że w takich sytuacjach nie ma czasu na pogadanki.

Dość klimatyczna opowieść, ale brakuje mi tutaj czegoś w stylu strzelby Czechowa – gdyby na początku któryś z bohaterów obserwował wodę i opowiedział historię, że jeszcze jego dziadek wierzył w utopce lub “złe duchy” na bagnach, to końcówka miałaby solidne umocowanie. 

 

Nowa Fantastyka