- Opowiadanie: Krischto - Nigdy nie gadaj z Obcymi

Nigdy nie gadaj z Obcymi

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nigdy nie gadaj z Obcymi

To miał być idealny dzień i idealny wieczór. Piżama niezdjęta od rana i nie miało się to zmienić przez czas dłużej nieokreślony. W zamrażarce chłodził się zapas lodów bakaliowych, w lodówce zaś arsenał przekąsek z katalogu tych, których nie powinieneś jeść, jeśli nie chcesz dostać zawału przed czterdziestką. Rodzina powiadomiona, że idę na imprezę do znajomych, znajomi – że wpadam do rodziny. Wszyscy wiedzieli jedno: nie można mi absolutnie przeszkadzać.

 

W telewizorze rozbrzmiał przaśny, wesoły dżingiel – taki, który po pierwszym usłyszeniu sprawia, że chcesz wyrzucić głośnik przez okno, ale i tak zostaje w głowie czy tego chcesz czy nie. Nucąc pod nosem słowa “…oto dzik, dzik, dzik, dzik. Złap go w mig, mig, mig, mig”, zawędrowałem tanecznym krokiem na kanapę przed telewizorem. Czekał mnie maraton z programem „Gwiazdy polują na dzika”. Wolałbym zginąć niż przyznać komukolwiek, że to oglądam, ale też wolałbym zginąć niż przegapić odcinek finałowy. W trosce więc o swoje życie przystąpiłem do oglądania.

 

 Gdy tylko zająłem optymalną pod względem lenistwa pozycję, zadzwonił dzwonek do drzwi. Moje ciało pokryło się zimnym potem, a serce podeszło do gardła. Cóż za nieznośna rysa na moim genialnym, pełnym lenistwa planie! Wtedy wpadł mi do głowy pomysł tak genialny w swojej prostocie, że aż zaśmiałem się z wrażenia nad swoją kreatywnością: po prostu nie podejdę do drzwi! Ktoś zobaczy, że mnie nie ma i da mi spokój.

 

Już miałem triumfować, lecz dzwonek zadzwonił raz jeszcze. I drugi. I trzeci. Dałem za wygraną.

 

Podszedłem do drzwi i wyjrzałem przez wizjer. Jakiś facet w średnim wieku – twarz ani znajoma, ani brzydka, wzrost przeciętny, garnitur złożony z części, które zdawały się pochodzić z trzech różnych kompletów. Chciał mi coś sprzedać? Przekazać mi Dobrą Nowinę? Wyegzekwować me długi?

 

Prawda, jak się później okazało, była o wiele gorsza – chciał się zaprzyjaźnić.

– Tak, słucham? – zapytałem, wyglądając ostrożnie zza drzwi.

– Dzień dobry! Byłem w okolicy i pomyślałem, że przyjdę, przywitam się i przedstawię. Tak po prostu, żeby się poznać.

– Przepraszam, ale kim pan jest? Nowym sąsiadem?

– W pewnym sensie tak, choć nie do końca. Nazywam się Uno i jestem z bardzo daleka, ale przez jakiś czas pokręcę się trochę po okolicy.

– Wspaniale. W takim razie proszę się pokręcić… gdzieś indziej. Na przykład w sąsiedniej galaktyce – odparłem, zamykając drzwi.

– Ale ja właśnie stamtąd przybyłem! – zawołał przez szparę.

 

Kolejny wariat – pomyślałem. Od kiedy dwa domy obok zadomowił się Kościół Miłosiernego Kosmosu Państwa Malinowskich, coraz więcej się takich kręci.

 

Już miałem wracać do swych obowiązków, gdy zauważyłem że coś jest nie tak. Może to zapach maślanego popcornu, którego jeszcze dzisiaj nie robiłem. Może przeciąg po wybitym przed chwilą oknie. A może po prostu obecność faceta sprzed chwili – siedzącego obok na fotelu, zajadającego popcorn i z zainteresowaniem oglądającego zmagania celebrytów z dzikami.

 

– Co pan tu robi?! – zapytałem oschle.

– Ah, pytanie nieco filozoficzne, nieprawdaż? Najprostszą odpowiedzią byłoby: siedzę na fotelu i oglądam coś na telewizorze. Ale przecież nie o taką odpowiedź nam chodzi, prawda? Jeżeli zaś spojrzymy na to pytanie pod kątem epistemologicznym…

– Dlaczego tu jesteś? W moim mieszkaniu – przerwałem mu nerwowym głosem. – I dlaczego cię nie gdzie indziej?

– Ależ właśnie do tego dążyłem. Zastanawialiście się cały czas, czy jesteście sami i czemu nikt do was nie zagaduje. Pomyślałem, że skoro jestem w pobliżu, to zajdę i zagadam.

– Wy?

– No… ludzkość. Chcieliście wiedzieć, czy jesteście sami we wszechświecie? No więc nie jesteście. Jestem tutaj.

– Chcesz powiedzieć, że jesteś…

– Tak! Obcym. Kosmitą. Zielonym ludzikiem. Jak zwał, tak zwał.

 

Tego było za dużo. Pobiegłem do składziku, przerzucając wszystko jak leci.

 

– Wojtek! Jeśli szukasz obrzyna, to go tam nie znajdziesz! – krzyknął facet, a zaraz potem huknęło.

Śrut uderzył w sufit.

 

– Łoł, jakie to głośne! I brudne. – Spojrzałem zza ściany: był cały w tynku i kawałkach żyrandola. – Nie możecie używać pocisków mikrofalowych jak wszyscy? Dużo cichsze, równie jeśli nie bardziej śmiertelne, a przy okazji dużo przyjaźniejsze dla środowiska.

– Skąd znasz moje imię?! Skąd wiedziałeś, gdzie szukać broni? Obserwujesz mnie?

– Prawdę mówiąc, tak. Od kilku dni obserwowałem was wszystkich. Wiem, że to nieładnie, ale inaczej nie wiedziałbym, jak z wami rozmawiać. Zresztą wy też macie coś za uszami! – Pomachał palcem. – Część z was robi bardzo niepokojące rzeczy. Czeka mnie kilka poważnych rozmów.

– Dość tego! Dzwonię po policję!

– Jasne. Jak zadzwonisz, usiądź, bo akcja się rozkręca!

 

Rozmowa z dyspozytorem poszła zaskakująco sprawnie. W międzyczasie zerkałem zza ściany na telewizor. Jeden z uczestników programu, szukając dzika, wymierzył w drzewo i strzelił. Z drzewa spadł jakiś człowiek.

 

– Ała! – krzyknął mój gość. – To bolało!

 

Po chwili na ekranie pokazano rannego człowieka.

Zamarłem.

To była jego twarz.

 

– Moi drodzy! Dzisiejszy odcinek jest z wielu względów wyjątkowy i nie chodzi tylko o towarzyszące nam emocje. – rozpoczęła prowadząca biegnąca do rannego – Okazuje się, że nasz program gromadzi widzów nie tylko przed telewizorami, ale także… na drzewach. Podchodzę właśnie do przemiłego człowieka, który zdecydował się bliżej obejrzeć program. Czy może pan powiedzieć jak się pan nazywa, kim jest i co pana tutaj sprowadza?

– Dzień Dobry. Nazywam się Uno, jestem przybyszem z kosmosu i chciałem zobaczyć o co chodzi w tej całej waszej zabawie.

Nerwowy i nieco zbyt długi śmiech prowadzącej zdradzał to, że nie miała pojęcia co mu odpowiedzieć.

– Trudno mi uwierzyć, że nie zna pan naszego programu “Gwiazdy polują na dzika”.

– No nie znam. O czym on jest?

– Cóż jest on o gwiazdach, które… hmm… polują na dzika.

– Genialne! – przyznał Uno.

 

– Ale… to program na żywo – szepnąłem.

– A jak! – odparł z dumą. – W kamerze jestem jeszcze przystojniejszy, prawda?

 

Dzwonek.

 

– Na twoim miejscu otworzyłbym – powiedział. – To pewnie policja.

 

Otworzyłem drzwi. Dwóch funkcjonariuszy. Każdy miał jego twarz. Jeden trzymał kratę piwa, drugi dwie pizze.

– Dostaliśmy zgłoszenie o najściu i nieobyczajnym zachowaniu w pana domu – powiedział jeden, podając mi browary.

– To godne pożałowania naruszenie zostało prawdopodobnie popełnione przez brak odpowiedniego daru w postaci poidła i strawy – powiedział drugi, wręczając mi pizze.

– Sprawa zamknięta! – krzyknęli obaj. – My uciekamy. Wy macie o czym pogadać.

 

Skołowany usiadłem na kanapie, otworzyłem piwo i spojrzałem na gościa.

– Ale oni wyglądali zupełnie…

– Tak!

– Więc jesteś kosmitą…

– Tak, z dalekiego kosmosu! – odparł, otwierając piwko.

– Chyba czeka nas długa rozmowa.

Uno jednym haustem opróżnił butelkę i odpowiedział.

– A jak!

 

Po kilku sekundach zapadła krępująca cisza.

Zerknąłem na niego. Chrapał.

 

– Panie kosmito! Śpi pan? – Szturchnąłem go lekko.

– Krzesło jest bytem definitywnym – mamroknął przez sen.

 

***

To był kolejny cudowny dzień nowej Unotopii, jak ludzkość nazwała ten okres. Od przybycia niespodziewanego gościa z kosmosu minął zaledwie miesiąc, choć wszystkim wydawało się, jakby to była cała epoka.

 

Trudno opisać w kilku zdaniach, co wtedy działo się na świecie.

Filozofowie i myśliciele mieli wreszcie pełne ręce roboty – po dekadach jałowych dyskusji o sensie życia, pojawił się ktoś, kto mógł na ten temat rzucić nową perspektywę.

Ekonomiści i politycy dostosowywali swoje wizje świata biorąc pod uwagę naszego gościa z kosmosu.

Naukowcy i inżynierowie próbowali zrozumieć choć promil jego technologii.

Część ludzi odeszła od religii, twierdząc, że Uno otworzył im oczy. Inni uwierzyli – z dokładnie tego samego powodu.

 

Sam Uno rzadko udzielał się w tych dyskusjach. Twierdził, że jest zbyt zajęty nami.

Gadał z każdym od serca, słuchał i nie osądzał, pocieszał, rozśmieszał, zabierał w ciekawe miejsca. Był przyjacielem wszystkich i każdego z osobna.

Świat go pokochał.

 

Pewnego dnia wróciłem wcześniej do domu. Uno – w stroju hotelowej sprzątaczki – kończył swoje kosmiczne porządki.

W jego estetyce panowała ścisła zasada: mniejsze rzeczy muszą stać na większych.

Na stołach więc piętrzyły się krzesła, na krzesłach książki, a na książkach – bibeloty i szklanki po piwie.

 

Gdy tylko mnie zobaczył, ucieszył się jak piesek na widok właściciela i rzucił we mnie browarem.

 

– Ała! – powiedziałem, gdy puszka odbiła się od mojej głowy i rozlała się po podłodze.

– Refleks! – Zaśmiał się Uno i rzucił kolejną. Tym razem może znów jej nie złapałem, ale przynajmniej minęła moją głowę.

– Ty to chyba robisz specjalnie.

– Orient! – Rzucił trzecią. Tę już złapałem.

– Właściwie myślałem, żeby dziś darować sobie alkohol.

– Niepotrzebnie. Dałem wam przecież lek na kaca.

– No tak, ale…

– Siadaj! Zaraz się zacznie! – przerwał, włączając telewizor.

 

Usiadłem obok.

Program rozpoczęła dobrze wszystkim znana i lubiana, bezkompromisowa i przebojowa Ela Złotopolska.

 

– Drodzy widzowie, dziś ktoś wyjątkowy. Ktoś, kogo wszyscy znacie, a jednak wciąż skrywa przed nami tajemnice. Dziś zgodził się je odkryć. Bez dłuższego wstępu: Uno!

– Wywiad z tobą? – zdziwiłem się. – Przecież wiesz, co chcesz powiedzieć. Ze mną możesz porozmawiać bezpośrednio.

– Cii… tam jest lepsze oświetlenie.

– A więc, Uno, nie uciekamy od trudnych pytań. Będzie bezpośrednio. Może nawet brutalnie. Zmierzymy się też z pytaniami od publiczności. Słowem: ostra jazda bez trzymanki. Gotowy?

– Od urodzenia!

– Pierwsze pytanie ode mnie. Jaki jest twój ulubiony kolor?

– Niebieski. Bo kiedy spoglądam w niebo, przypomina mi ono moją planetę. A potem przypominam sobie, że nie urodziłem się na planecie. Więc… właściwie niebieski przez pomyłkę.

 

– To ma być ta jazda bez trzymanki? – mruknąłem.

– Trochę cierpliwości! Zaraz będzie ciekawiej. Czuję to w kościach.

Cierpliwości nie miałem.

Krótka bitwa o pilot i – pstryk.

witamy po przerwie w „Uno, przyjaciel na zabój”

Pstryk.

dziś w „Gotuj z Uno”: zupa piwna

Pstryk.

naukowcy we współpracy z Uno donoszą…

Poddałem się. Pstryk. Wracamy do Eli.

– Drodzy Państwo! Czas na pytanie od publiczności. Jest z nami pan Jan. Panie Janie, o co chciałby pan zapytać Uno?

– Drogi Uno. Powiedz, czy pomożesz nam w kwestii głodu na świecie?

– A jak! Dajcie mi kilka tygodni. Odpalę maszynę do usuwania głodu i pozamiatane! Uno pomoże, Uno naprawi, Uno nigdy was nie zostawi! – wyrecytował i strzelił palcami do kamery.

Publiczność zawyła z zachwytu.

– Ach, cudownie, naprawdę cudownie. – Ela się rozpromieniła. – To teraz pytanie ode mnie. Gdzie zabrałbyś swoją sympatię na randkę?

– Tam gdzie grawitacja jest niższa, a miłość potrafi unieść cię do chmur…

 

Pstryk. Wyłączyłem.

– Dość tego – mruknąłem. – Potrzebuję chwili bez ciebie.

– No nie bądź taki – powiedział smutno. – Obejrzyjmy do końca.

Westchnąłem i z powrotem włączyłem telewizor.

 

– …pizza hawajska ma po prostu fatalny PR – mówił właśnie Uno. – Większość twierdzi, że jej nienawidzi, bo tak wypada. A tak naprawdę wielu ją kocha po kryjomu. Trudno się dziwić: słodki, soczysty ananas w połączeniu ze świeżą szyneczką i majonezem kieleckim potrafi zwalić z nóg.

– Z tobą zjadłabym nawet pizzę z kalafiorem – odparła prowadząca rozmarzonym głosem. – Ale dość o tym. Mamy na linii kolejnego widza. Panie Robercie?

– Dzień dobry. Panie kosmito, co ze zmianami klimatycznymi? Z tym też nam pomożesz?

– A jak! Dajcie mi miesiąc, dwa. Wyjmę tylko swoje narzędzia do naprawiania klimatu i gotowe. Uno pomoże, Uno naprawi…

– Uno nigdy cię nie zostawi! – dokończyła chórem publiczność.

– Co z rakiem? Czy w końcu przestaniemy na niego umierać? – kontynuował pan Robert.

– A jak! Wezmę drania pod lupę, pobadam, pokombinuję i zaraz zniknie. 

– A co z całą resztą problemów? – zapytała się Ela. 

– Jakich problemów? – zapytał Uno, a publiczność zaczęła wyrywać się z odpowiedziami.

– Korupcja!

– Nierówności społeczne!

– Brzydka pogoda!

– Kolejki na poczcie!

– I to, że po każdej niedzieli jest poniedziałek!

– Drogi Uno. – Ela popatrzyła kosmicie prosto w oczy. – Czy zajmiesz się tym wszystkim?

– A jak! Wyjmę tylko narzędzia do naprawiania całej reszty i po problemie. W końcu…

Uno pomoże, Uno naprawi, Uno nigdy cię nie zostawi! – śpiewnie wykrzyczeli wszyscy w studiu.

– Cudownie, naprawdę cudownie. Och Uno, ty to jesteś. – Ela Złotopolska wytarmosiła kosmitę za policzek.

 

Maltretowanie kosmity przerwał kolejny telefon.

 

– Ach, mamy następną osobę. Panie Wojciechu, słuchamy.

– Uno – powiedziałem. – Kiedy wreszcie weźmiesz się do roboty?

– A jak… – zwykle entuzjastyczny głos Uno lekko się załamał. Uno siedzący u mnie na fotelu spojrzał na mnie pytająco. – Nie rozumiem pytania. Przecież głód, klimat, rak i cała reszta?

– Tak, tak wiem pomożesz nam z naszymi wszystkimi problemami. Ale co z kasą? Całe dnie chlejesz browary i opróżniasz lodówkę. To wszystko kosztuje.

– Nie patrzyłem na to z tej strony, ale rozumiem. Nie mów nic więcej. Nie ma czasu na gadanie, nie ma czasu na głupoty, Uno zaraz bierze się do roboty!

– Wspaniale to słyszeć! – Ela roześmiała się. – Zanim jednak rzucisz się w wir pracy – ostatnie pytanie. Czy jest w twoim życiu ktoś wyjątkowy?

– Wyjątkowy?

– Tak. Ktoś, kto zagościł w twoim sercu, w myślach, ktoś na kogo widok robi ci się cieplej w środku.

– A jak! W moim sercu jest dużo ciepła… do pewnej osoby. Ale zachowam dyskrecję. Ta osoba wie, że o nią chodzi. – Spojrzał zalotnie w kamerę. – Wiesz, że o tobie mówię.

– Do kogo ty mówisz? – zapytała oschle prezenterka.

– Eee… do ciebie? – Palec Uno przez chwilę wił się jak węgorz między kamerą a prowadzącą.

 

W studiu zaraz zapanował chaos, reżyser w panice wyłączył dźwięk. 

Napisy końcowe.

Uno w moim salonie zerknął na mnie i się uśmiechnął.

– Wiesz, że to o tobie mówiłem.

– Daj spokój. Oboje wiemy, że nie jestem wyjątkowy.

– Cóż za wspaniała samoświadomość. Właśnie dlatego jesteś wyjątkowy.

 

***

Jak powiedział, tak zrobił – Uno wziął się do roboty.

Schodzę rano do kuchni, a tam ciepłe śniadanie.

Wychodzę z domu, a on wręcza mi kanapki.

 

– Cześć, Wojtek! – krzyczy na odchodne.

– Cześć, Uno! – odpowiadam.

 

Po drodze spotykam śmieciarza, który z dezaprobatą patrzy na moje źle posegregowane odpady.

– Cześć, Uno! – wołam przepraszająco.

 

W drodze do metra mijam ulicznego grajka, nadrabiającego brak głosu i talentu ogromnym zaangażowaniem. 

 

– Ćwicz dalej, Uno! – rzucam, wrzucając mu piątaka.

 

Chwilę później ktoś potrąca mnie łokciem.

Sprawdzam kieszenie – nie ma telefonu!

 

Odwracam się.

 

– Uno, do cholery, oddawaj! – krzyczę za uciekającym złodziejaszkiem.

W pogoń za nim rzuca się dwóch policjantów. Oczywiście – z twarzami Uno.

 

Tak, nie można było powiedzieć, że się nie wziął do roboty.

PKB rosło, tydzień pracy się skracał. Niektórzy co prawda tracili zatrudnienie, ale tylko Ci których nikt nie lubił. Rewolucję czuć było w powietrzu. 

 

Ale ogień w oczach Uno powoli przygasał.

Radosne popołudnia przy piwie zamieniały się coraz częściej w smutne, alkoholowe wieczory.

 

***

Pewnego dnia nakryłem go, jak skradał się do swojego pokoju.

 

– A ty dokąd? – spytałem. – Żadnego cześć, albo wypchaj się. Nawet piwka z lodówki nie wziąłeś. Jesteś ostatnio jakiś… niepokojąco trzeźwy.

– A, cześć. Jestem śmiertelnie zmęczony. Dosłownie.

– Rozumiem, ale czegoś zapomniałeś.

– Chodzi ci o głód, klimat, raka i całą resztę?

– To też, ale są jeszcze ważniejsze rzeczy – powiedziałem wskazując wymownie na słodkiego szczeniaka u moich stóp.

– Ach trzecia miesięcznica Ciapka. Jak mógłbym zapomnieć. Poświętujemy niedługo, obiecuję. Ale najpierw muszę się zabić – odpowiedział i ruszył do pokoju.

 

Po chwili huk pistoletu. Głuchy dźwięk upadającego ciała.

– Wróć przed kolacją – rzuciłem odruchowo.

Nie wrócił.

Wylegiwał się martwy przez resztę wieczoru.

***

 

Ludzkość widziała poświęcenie kosmity, ale mijały tygodnie, a głód, klimat i cała reszta pozostały bez zmian.

Zaczęliśmy się niecierpliwić.

 

Znalazłem go któregoś dnia przykutego do łóżka.

– Co się dzieje? – zapytałem.

– Nic – odparł z płaczliwym głosem, przewracając się na drugi bok.

– Problemy w pracy?

– Mało powiedziane. Sto tysięcy spotkań, które mogły być mailem. Szefostwo chce wszystko na wczoraj, nie mówi co. A tam, gdzie ja jestem szefem, muszę prowadzić tysiące spotkań bez agendy. Ludzie nic nie robią sami, a potem się skarżą, że mają za dużo roboty.

– Brzmi znajomo – westchnąłem. – Zostałem dziś zwolniony.

– Zawsze mówiłem, że jesteś za dobry do tego kołchozu. A twój manager to złamas.

– Ty jesteś moim managerem! To ty mnie zwolniłeś!

– No i widzisz, jakie to trudne! – jęknął. – Najpierw muszę zwolnić kogoś niekompetentnego, a potem wysłuchiwać jego żali w domu!

Odwrócił się teatralnie i zaczął łkać.

– Za grosz empatii – powiedział drugi Uno, który pojawił się znikąd i popatrzył na mnie z naganą.

– Eh, przepraszam – rzuciłem zniecierpliwiony.

– Mhmomonk – bełkotał pierwszy Uno.

– Nie sądzi, że twoje przeprosiny były szczere – dodał drugi.

– Dlaczego, co powiedziałem nie tak?

– Nie chodzi o to, co powiedziałeś, tylko jak to powiedziałeś.

Zapadła krępująca cisza.

– To… może browar? – zaproponowałem.

Pierwszy Uno mruknął potwierdzająco, drugi kiwnął głową z aprobatą.

***

Gdy wróciłem następnego dnia z rozmowy o pracę, Uno już nie było. Nigdzie.

Zniknął bez śladu.

 

Świat stanął na głowie.

Nie było go w lasach, miastach, wsiach.

Nie było go na orbicie, na Księżycu, nawet na Słońcu.

Kosmita, który był wszędzie, rozpłynął się w nicości.

 

Najpierw przyszło zwątpienie, potem smutek, żal.

Zaczęły się modlitwy, pielgrzymki i pieśni.

Kościół Miłosiernego Kosmosu Państwa Malinowskich wzywał do składania ofiar w prośbie o przebaczenie.

W radiu królował hit „You Are the Only Uno”.

A ja dostałem zaproszenie do programu telewizyjnego. 

***

 

Smutny dżingiel powitał, smutnych ludzi zebranych w smutnym studiu. W studiu pachniało świeżymi chryzantemami i desperacją. Na ekranie za prowadzącą migotał wielki napis „Wybacz mi, Uno”. Publiczność wraz z gośćmi siedziała w półkolu, smutna, milcząca, czasami słychać było pochlipywanie.

Ela Złotopolska, w czarnej sukni, mówiła tonem pogrzebowego kapłana:

 

– Pojawił się w naszym życiu jak grom z jasnego nieba. Nikt się go nie spodziewał, nikt o niego nie prosił, ale to właśnie on był czymś czego potrzebujemy. A teraz go nie ma. Zniknął tak nagle jak się pojawił. Z nami w studiu są osoby, które znały Uno i, jak twierdzą, czują się współodpowiedzialne za jego odejście. Spróbujemy dziś razem znaleźć odpowiedź na pytanie: co poszło nie tak?

 

Publiczność westchnęła chórem, jakby tak przewidywał scenariusz.

Reflektory skupiły się na pierwszym gościu – słynnym naukowcu, profesorze Ryszardzie Rysiu.

Łysy czubek głowy błyszczał mu jak księżyc.

 

– Pracowaliśmy z Uno w laboratorium. Często się kłóciliśmy. Mówiliśmy, że nic nie wie, że jego pomysły to bełkot, a on tylko pije i kradnie spirytus z destylatora. Dzisiaj już wiem, że Uno był po prostu niezrozumiałym geniuszem, który chciał nas czegoś nauczyć.

– Czego? – spytała Ela z przejęciem.

– Miłości – dpowiedział naukowiec, a publiczność głośno westchnęła. – Tak, miłości. Chciałem mierzyć fale grawitacyjne, a nie zauważyłem fali uczuć, którą wysyłał do nas wszystkich.

Publiczność jęknęła wzruszona.

Reflektor przesunął się na polityka – lidera partii Uno 2025.

Siedział z powagą, dłonie splecione, kciuki walczące ze sobą o dominację.

– Chciałem wprowadzić ustawę Uno+. Każda rodzina, która miała w domu swojego Uno, dostawałaby dofinansowanie. Ale koledzy z opozycji uznali, że nie ma na to pieniędzy! – powiedział z łamiącym się głosem. – Gdybym tylko bardziej naciskał, gdybym tylko bardziej lobbował… to może byłby wciąż jeszcze z nami. Głosujcie na Uno 2025! Nawet jeśli go już z nami nie ma, jego spuścizna zostanie na wieki!

Publiczność biła brawo z wydawać by się mogło niegasnącym entuzjazmem.

 

– Kościół Miłosiernego Kosmosu czekał na niego tysiące lat, aż nasze modlitwy zostały wysłuchane. Ale kiedy przyszedł moment próby zawiedliśmy. Przyszedł oczyścić ludzkość z brudu międzygwiezdnego egoizmu, a my zabrudziliśmy się jeszcze bardziej.

– Co możemy zrobić lepiej? – spytała Ela z powagą.

– Mniej dumy, mniej próżności, mniej egoizmu, więcej współczucia i dziwacznego kosmicznego seksu.

 

Publiczność nagrodziła to oklaskami z lekkim wahaniem.

 

– A teraz ktoś, kto znał Uno najlepiej. Pan Wojciech.

Wszystkie oczy zwróciły się na mnie.

 

Przez chwilę myślałem, że powiem coś mądrego.

Zamiast tego wyszło:

 

– Mieszkał ze mną i jedliśmy moje chipsy. Spał na mojej kanapie. Mówił, że pomoże, a potem się zabił i mnie zwolnił… albo odwrotnie… a na koniec się obraził… o coś… sam nie wiem o co. Ale chyba miał dość. Może niepotrzebnie mu powiedziałem, aby wziął się do roboty, albo… skończył mu się browar. Może chciał wejść do polityki.

– Gdybyśmy mu tylko dali więcej stanowisk! – zapłakał polityk.

– I więcej dziwacznego kosmicznego seksu! – zapłakali Malinowscy.

 

Nagle zgasły światła.

Zabrzmiał nowy dżingiel.

– Co się dzieje?! – krzyknęła Ela. – Dostaję informację, że zjawi się u nas… ktoś jeszcze!

Światła rozbłysły. Z sufitu zjechała lina.

Po niej – On.

Uno. We fraku. Z uśmiechem, który mógłby stopić bieguny.

Publika eksplodowała.

Ludzie płakali, padali na kolana, całowali podłogę.

Polityk dzwonił do premiera, naukowiec osunął się na ziemię – wyglądało na zawał, ale nikt się tym nie przejął.

Tylko ja siedziałem w miejscu.

Ochrona wparowała, by uratować Uno przed entuzjazmem wiernych.

Usadzili go obok prowadzącej.

– Ach, Uno! – westchnęła Ela. – Wróciłeś! Jakie to szczęście!

– Moi drodzy – Uno wstał. Głos miał donośny, niemal kaznodziejski. – Pewnie zastanawiacie się, dlaczego was opuściłem. Otóż każdy z was zawinił. Każdy ma coś na sumieniu.

Po sali przetoczył się zbiorowy szloch.

– Miałem już nie wracać, ale przypomniałem sobie, że obiecałem wam jedno: nigdy was nie zostawię.

Publiczność eksplodowała radością.

– Postanowiłem wam wybaczyć. Ale tym razem… nie zwalcie tego.

– Och, Uno, będziemy lepsi, prawda? – zawołała Ela.

– Tak! – wrzasnął tłum.

– Nie będziemy już grzeszyć! – krzynęli państwo Malinowscy.

– Zdobędziemy dofinansowania i zniesiemy wszelkie limity dla Uno! – dodał polityk.

Wtedy reflektory skierowały się na mnie.

– Eee… zgadzam się z przedmówcami! I zawsze będę zostawiał zimne piwko w lodówce!

Publiczność oszalała.

Uno uśmiechnął się łagodnie.

Przedstawienie trwało.

Świat znowu miał swojego zbawcę.

Na razie.

***

Kolejne miesiące przypominały raj.

Uno, uwolniony od wszelkich limitów i doładowany dopłatami, zajął coraz więcej stanowisk – w rządzie, w nauce, w gospodarce.

Był premierem, prezydentem, papieżem i szefem Biedronki w jednym.

 

Kiedy zwolnił ostatniego człowieka z pracy, ludzkość zebrała się i zapytała zgodnie:

– Co do licha?

– Spokojnie, spokojnie – odparł Uno. – Wszystko jest pod kontrolą. Muszę tak zrobić, żeby uporać się z klimatem i całą resztą.

– Ale za co będziemy żyć? – zapytała ludzkość.

– Dam wam wszystkim po stówie.

Ludzkość spojrzała z powątpiewaniem.

– Po tysiącu? Dwóch? – Uno westchnął. – Dobrze. Zapomnijcie o pieniądzach. Dostaniecie wszystko, czego potrzebujecie. Ja się zajmę wszystkim – pracą, polityką, obowiązkami domowymi.

I to był strzał w dziesiątkę.

Ludzkość mogła wreszcie odetchnąć.

Zapanowała nieziemska sielanka.

Wojny ustały.

Sąsiedzi się godzili.

Prawica bratała się z lewicą, weganie z mięsożercami, kierowcy z rowerzystami.

Gdyby wciąż żyli, Mickiewicz pogodziłby się ze Słowackim.

Aż w pewnym momencie ktoś zapytał:

– Gdzie jest Uno?

Nie było go.

Znowu.

Czyżby się obraził? Przecież daliśmy mu wszystko, czego chciał.

Zaczęliśmy powoli wracać do domów, do miejsc pracy, do czegokolwiek, co jeszcze stało.

I wtedy zobaczyliśmy, że świat się rozpada.

Nie działały fabryki.

Brakowało benzyny, jedzenia, prądu.

Rośliny niepodlane, zwierzęta głodne, bałagan w formułach Excela.

A w skorupie ziemskiej brak tysięcy milionów bezcennych surowców

Nie było ropy, węgla, metali.

Przynajmniej klimat się poprawił.

Ale z każdym dniem rosła desperacja.

Świat potrzebował sensu.

I, jak to świat, znalazł go – w szukaniu winnego.

***

 

Obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła.

Spojrzałem przez okno.

Przed domem wrzał tłum. Kamienie, transparenty, krzyki.

– Wyjdź, gamoniu! – wrzeszczeli.

– Co wy robicie?! – krzyknąłem przez okno. – Idźcie do domu!

– Panie Wojciechu – rozległ się znajomy głos Eli Złotopolskiej. – Czy mógłby pan na chwilę wyjść i odpowiedzieć na kilka pytań?

– Ale ja nic nie wiem! – odkrzyknąłem.

– Wie pan! – odparła z przekonaniem.

– Nie wiem!

– Wie pan! – naciskała.

– Skąd pani wie, że wiem?!

– Skąd pan wie, że nie wie, skoro nie słyszał pan jeszcze pytań?

Nie umiałem wygrać z tą logiką, więc wyszedłem.

Kordon policji trzymał tłum w ryzach. A Ela podeszła z mikrofonem.

– Panie Wojciechu, zapytam wprost, w imieniu wszystkich tu zebranych: gdzie jest Uno?

– Eee… pewnie w kosmosie?

– Kłamiesz! – ryknął ktoś z tłumu. – Trzymasz go w piwnicy, ty łachudro!

– Ale ja nawet nie mam piwnicy, a nawet gdybym miał, nie przyszłoby mi do głowy go tam trzymać, a nawet gdyby przyszłoby mi do głowy go tam trzymać nie dałbym rady tego zrobić. Gość był wszechobecny pamiętacie? – Tłum na moment ucichł, jakby to rozważał. Ale tylko na moment. Argumenty argumentami, ale ważniejsze było wskazanie winnego.

– Czy wie pan, dlaczego Uno nas opuścił? – spytała Ela dramatycznie. – Czy powiedział pan coś, co mogło go urazić?

– Co, nie… Może po prostu nigdy nas nie lubił?

Publiczność zareagowała buczeniem.

– Posłuchajcie mnie przez chwilę spokojnie – odpowiedziałem. – Może problem był w nas. I nie chodzi o to, że zrobiliśmy coś złego w relacji z Uno. Może po prostu nie powinniśmy wierzyć, że jedna osoba naprawi wszystkie nasze problemy! Może szukanie prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania, sprawia, że aż się prosimy, żeby nas oszukać! Może nikt nas nie uratuje, jeśli nie zrobimy tego sami!

 

Zapadła cisza.

Ela spojrzała na mnie z błyskiem nadziei.

– Chce pan powiedzieć, że Uno chciał nam przekazać, że wszelkie odpowiedzi są w nas?

– Co? Nie… – zacząłem, ale już było za późno.

– To znaczy, że powinniśmy iść jego drogą! – krzyknął pan Malinowski. – Żyć według jego zasad!

– Chce nam pan powiedzieć, że Uno chciał nam wszystkim przekazać, że wszelkie odpowiedzi są w nas? – spytała się z nadzieją w głosie prowadząca.

– Chciałem po prostu powiedzieć, że prawdopodobniej nie powinnyśmy tak ufać i oddawać wszystkiego obcej istocie, której intencji i możliwości nie znamy, która ma ewidentne problemy z alkoholem i prawdomównością – odparłem, ale już nikt nie słuchał.

– Chwalmy Uno! – ryknął ktoś.

– Żyjmy jak Uno! – podchwycił drugi.

– Uno pomoże, Uno naprawi, Uno nigdy nas nie zostawi! – zawyli wszyscy.

Nie miałem szans.

Tłum się rozszedł, a ja zostałem sam – w ciszy, w ruinie, w pustce po kimś, kto miał nas zbawić.

Nie wiem, co mnie wtedy naszło.

Wstałem, spojrzałem w niebo i wrzasnąłem z całych sił:

Oszukałeś nas!

Chmury się rozstąpiły.

Wiatr ucichł.

Niebo rozświetliło się łagodnym blaskiem.

A wśród obłoków ujrzałem jego twarz – pogodną, ciepłą i ze szczerym uśmiechem.

I wtedy usłyszałem go po raz ostatni w życiu gdy powiedział:

– A jak!

Koniec

Komentarze

Witam, po latach jak widzę :]

 

W tekście cudaczno-absurdalny nastrój daje się mocno odczuć, i tenże nastrój pewnie jest jego największą zaletą.

Warstwa fabularna raczej nie zachwyca – żaden bohater nie zachęcał, by mu kibicować, twisty spadają jak grom z jasnego nieba bez żadnego suspensu, a o regułach rządzących światem nie wiemy nic, więc stawka związana z kolejnymi zniknięciami Uno też jest niejasna.

Podejrzewam, że w tekście nie chodziło o atrakcyjną fabułę i autor raczej chciał coś czytelnikowi powiedzieć, niestety nie domyślam się, co to tak naprawdę miało być. Ale ja ogólnie mam problem z tego typu absurdalnymi tekstami, może do innych bardziej trafi.

 

Polecam przyjrzeć się drobnym błędom i powtórzeniom, w szczególności jeśli chodzi o dialogi. Przede wszystkim ten dialog bez myślników na samym początku – na pewno odstraszy potencjalnych czytelników.

 

Pozdrawiam


nie zdjęta

Niezdjęta.

 

Prawda(,) jak się później okazało, była o wiele gorsza – chciał się zaprzyjaźnić.

Moim zdaniem brakuje przecinka otwierającego wtrącenie.

 

Tak, słucham? – zapytałem, wyglądając ostrożnie zza drzwi.

Dzień dobry! Byłem w okolicy i pomyślałem, że przyjdę, przywitam się i przedstawię. Tak po prostu, żeby się poznać.

Przepraszam, ale kim pan jest? Nowym sąsiadem?

W pewnym sensie tak, choć nie do końca. Nazywam się Uno i jestem z bardzo daleka, ale przez jakiś czas pokręcę się trochę po okolicy.

Wspaniale. W takim razie proszę się pokręcić… gdzieś indziej. Na przykład w sąsiedniej galaktyce – odparłem, zamykając drzwi.

Ale ja właśnie stamtąd przybyłem! – zawołał przez szparę.

Wypowiedzi bohaterów należy rozpoczynać pauzą lub półpauzą. Zakładam, że wiesz o tym, bo gdzie indziej są, ale tak czy inaczej polecam poradnik fantazmatów.

 

– Co pan tu robi?! – Zapytałem oschle.

Zapytałem małą (patrz poradnik).

 

– Dlaczego tu jesteś? W moim mieszkaniu. – Przerwałem mu

Skoro przerwał komuś, to też małą i bez kropki.

 

Zresztą wy też macie coś za uszami! – pomachał palcem.

Pomachał dużą.

 

Reszty błędów w dialogach nie będę wypisywał, ale jest ich sporo.

 

Okazuje się, że nasz program gromadzi widzów nie tylko przed telewizorami, ale także na drzewach. Podchodzę właśnie do przemiłego człowieka, który zdecydował się bliżej obejrzeć nasz program.

Powtórzonko + nielegalna spacja przed wielokropkiem.

 

Ekonomiści i politycy dostosowywali swoje wizje pod obecność wszechobecnej

Raczej “dostosowywali do obecności” a najlepiej całkiem to zdanie zmienić, bo brzydkie powtórzonko na końcu wychodzi.

 

bezpośrednio.

– Cii… tam jest lepsze oświetlenie.

– A więc, Uno, nie uciekamy od trudnych pytań. Będzie bezpośrednio,

Dajcie mi miesiąc(,) dwa

Ja bym dał przecinak.

 

tydzień pracy się skracał. Niektórzy co prawda tracili pracę

Powtórzonko.

 

Nasz kościół czekał na niego tysiące lat, aż nasze modlitwy zostały wysłuchane. Ale kiedy przyszedł moment próby zawiedliśmy. Przyszedł nas oczyścić z brudu międzygwiezdnego egoizmu, a my zabrudziliśmy się jeszcze bardziej.

I tu.

 

nie dałbym rady to zrobić

tego zrobić

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

GalicyjskiZakapior dzięki za konstruktywny komentarz. :) Zająłem się błędami. Widzę, że powinienem więcej czasu poświęcić na sprawdzenie i przeredagowanie tekstu pod kątem językowym, przed pokazaniem go światu.

Nowa Fantastyka