- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Pierwszy oddech

Pierwszy oddech

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pierwszy oddech

Anna obudziła się z uczuciem, że coś jest nie tak. Światło przeciskające się przez zasłony miało barwę późnego poranka. Zerknęła w stronę nocnej szafki. Budzik, który od lat dzwonił o szóstej trzydzieści, milczał, jakby wcale nie miał w zwyczaju drzeć się co rano.

– Nie… – szepnęła, czując, jak serce przyspiesza. – Za późno. Zaspałam.

Zerwała się, chwyciła telefon. Ekran rozbłysnął chłodnym blaskiem. Siódma pięćdziesiąt dwa. W oczach pojawiła się panika, mięśnie napięły się do działania: łazienka, szybkie mycie zębów, kawa w biegu, buty na schodach. Ale wtedy przyszła myśl – kojąca, jak miękka dłoń na ramieniu. Spokojnie. Przecież jest weekend.

Zamknęła oczy i wypuściła powietrze, śmiejąc się z siebie. Całe napięcie uleciało z sykiem.

– Nie muszę nic – westchnęła i opadła na łóżko.

Leżała jeszcze chwilę, napawając się spokojem. Mąż i córka na wakacjach. Zostałam sama.

Czas płynął leniwie, miękko. W końcu podniosła się, przeciągnęła i podeszła do szafy. Wyjęła stary dres – ten, w którym można chodzić cały dzień, nie martwiąc się, że ktoś zapuka do drzwi. Włożyła go i wciąż lekko zaspana, wyszła z sypialni.

Dom był cichy, znajomy, bezpieczny. Chłód paneli korytarza przyjemnie kontrastował z ciepłem bosych stóp. Skierowała się ku schodom na parter. Minęła wieszak, niewielkie lustro, półkę z kwiatami i woreczkiem lawendy. Myślami była przy kawie, toście z dżemem i wolnym dniu bez zobowiązań.

Już miała postawić krok na pierwszym stopniu, gdy zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Zatrzymała się, noga zawisła w powietrzu. Coś nie pasowało.

Obróciła się powoli, jakby gwałtowny ruch mógł naruszyć kruche poczucie rzeczywistości. Wzrok przesunął się po ścianie, którą przed sekundą beztrosko minęła.

Na środku, tam, gdzie od zawsze była gładka gipsowa powierzchnia, pojawiły się drzwi.

Białe, z okrągłą klamką, lekko uchylone niczym zaproszenie do środka.

Cisza zgęstniała. Anna wpatrywała się w nie, próbując przypomnieć sobie każdy szczegół korytarza – z wczoraj, sprzed tygodnia, sprzed roku. Znała ten dom jak własną dłoń. Nie było tam żadnych drzwi. Nigdy!

– Nie… – wyszeptała, licząc, że słowo może cofnąć to, co widzi.

Serce waliło. Myśli przelatywały przez głowę, lecz żadna nie trzymała się sensu. Może wcześniej ich nie zauważyła? Może to jakiś stary schowek, o którym zapomniała?

Spokojny poranek rozpadł się na kawałki, ustępując miejsca lękowi.

Osunęła się na podłogę i objęła kolana. Strach ją paraliżował. Oddychała płytko, próbując przekonać samą siebie, że to tylko przywidzenie.

Czas się rozciągnął: minuta, dwie, może dziesięć. W końcu się odważyła. Wstała.

Zrobiła krok, potem drugi. Ostrożnie, jakby zbliżała się do dzikiego zwierzęcia.  Podłoga zaskrzypiała, a dźwięk zabrzmiał nienaturalnie głośno. Bała się, co zobaczy, ale musiała sprawdzić. Nieznane było gorsze niż najdziwniejsza prawda.

Wciągnęła powietrze i dotknęła klamki. Była metalowa, chłodna, zupełnie zwykła. Drzwi rozwarły się bez najmniejszego szmeru, odsłaniając wnętrze. Zajrzała.

Pokój wydawał się zwyczajny. Stół, fotel, szafa, półka z książkami – wszystko wyglądało normalnie, ale coś w nim nie pasowało. Jakby powietrze miało w sobie ciężar, a zapachy fakturę.

Patrzyła na to z uczuciem, którego nie potrafiła nazwać. Choć nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca, budziło w niej znajome poruszenie pamięci. Miała wrażenie, że już tu była, ale to niemożliwe.

Z bijącym sercem przekroczyła próg. Delikatne mrowienie przebiegło po stopach. Przeszła kawałek, rozglądając się uważnie. Każdy przedmiot przyciągał jej wzrok, budząc mieszankę fascynacji i niepokoju: otwarta książka z zatartym tytułem „…o na podwórze” na oparciu fotela, kubek z zaschniętym śladem po herbacie, papiery na stole, rozsunięte, jakby ktoś je przeglądał. Wszystko zdawało się czekać.

Wyjrzała przez okno. Na zewnątrz rozciągała się jej osiedlowa ulica – ten sam chodnik, to samo drzewo, podjazd do garażu i rząd znajomych domów naprzeciwko, lecz coś się zmieniło. Drzewo wydawało się wyższe, ogrodzenie sąsiadów, przecież dopiero co odmalowane, było już podniszczone, a na trawniku stała nowa, duża skrzynka pocztowa. Z każdą sekundą coraz wyraźniej czuła, że patrzy na swoją ulicę – tylko kilka lat później.

 

Z zamyślenia wyrwało ją chrząknięcie. Obróciła się gwałtownie. Widok wywołał w niej falę dezorientacji – wyglądał znajomo i obco zarazem. Dopiero po chwili zrozumiała, że patrzy na swojego męża. Twarz, którą znała, była teraz inna – dojrzalsza, z drobnymi zmarszczkami i siwymi pasmami we włosach. W jego spojrzeniu dostrzegła niepokój, jakby sam nie wiedział, czego spodziewać się po tym momencie.

Obok niego stała ich córka Maja. Dziewczynka, którą pamiętała jako małą, nieporadną i delikatną, teraz wydawała się wyższa, starsza o kilka lat.

Oboje patrzyli na nią równie zaskoczeni, jakby sama obecność Anny była niepojęta.

– Co… co się stało? – wyszeptała, drżącym głosem.

Adam zrobił krok w jej stronę. W jego oczach migotał niepokój, usta drgały w niepewnym uśmiechu, który nie potrafił ukryć strachu i zakłopotania.

– Witaj Anno. Dobrze znów cię widzieć. Minęło trochę czasu… więcej niż rozumiesz.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Co to wszystko ma znaczyć? – zapytała. – Co się z wami stało?

– To nie z nami – próbował brzmieć łagodnie, lecz w jego słowach pobrzmiewało napięcie. – To… chodzi o ciebie.

Jej spojrzenie stało się czujne, niemal badawcze.

– To, co usłyszysz, wyda ci się trudne do przyjęcia – kontynuował. – Zapewne w to nie uwierzysz, ale… – zamilkł, jakby zabrakło mu odwagi. – Nie żyjesz od jakiegoś czasu.

Anna zastygła. Patrzyła na niego jak na wariata, próbując doszukać się w jego oczach śladu fałszu lub żartu, który mógłby to wytłumaczyć.

– Co to za nonsens!? – wybuchła zirytowana. – Przecież żyję. Jestem tu. W tamten weekend pojechaliście nad morze, ja zostałam, bo nie mam urlopu. Wczoraj rozmawialiśmy przez telefon.

– Nie, Aniu… – Adam pokręcił głową. – To było trzy lata temu. Jesteś… – zawahał się i uciekł spojrzeniem, jakby zerkał na kogoś obok – wirtualnym konstruktem. Hologramem. Coś jakby sztuczną inteligencją.

Słowa zawisły między nimi ciężkie i nierealne. Anna otworzyła usta, ale nie potrafiła wydobyć dźwięku.

– Niemożliwe! – krzyknęła – nie ma czegoś takiego! Jak mogę nie żyć? To… To jakaś bzdura! Wszystko pamiętam; Maję, ciebie, dom… Jesteście na wakacjach, ja chodzę do pracy…

– Nie – przerwał jej Adam. – Obudziłaś się rano. Nie byłaś w biurze ani wczoraj, ani w czwartek… ani w ogóle. Od kilku tygodni budzisz się i zawsze jest sobota. Czasem wstajesz o ósmej, czasem leżysz do południa, albo tak jak dziś zrywasz się, jakbyś zaspała. Dzień spędzasz różnie, ale nazajutrz znów jest sobota.

Anna poczuła, jak grunt usuwa jej się spod nóg. Brzmiało to jak brednie.

 – Spójrz – kontynuował, wskazując na okno. – To jest prawdziwy świat. To, co widzisz na co dzień, to pamięć sprzed wypadku. Popatrz na mnie, na Maję. Jest starsza. Urosła.

Anna przeniosła wzrok na córkę. Maja nie była już tą drobną, siedmioletnią dziewczynką. Teraz miała około dziesięciu lat. Stała nieruchomo z twarzą poważniejszą niż dawniej. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w nią z mieszaniną ekscytacji i lęku.

– Mama? – spytała niepewnie głosem niosącym zarówno radość i strach.

W Annie coś pękło. Serce biło zbyt szybko, zbyt głośno, jakby miało rozerwać klatkę piersiową. Powietrze zgęstniało, oddychanie stało się wysiłkiem.

Świat zatrząsł się jak obraz w starym telewizorze. Rzeczywistość rozmywała się. Pokój ciemniał, pole widzenia zawężało, a dźwięki były stłumione. Miała wrażenie, że zaraz się rozsypie. W głowie pulsowało jedno zdanie: To niemożliwe. To niemożliwe. Chciała usiąść lub choćby chwycić się czegoś. Znikała.

 

Zerwała się gwałtownie, łapiąc powietrze, jakby wynurzyła się z głębin oceanu. Wzrok i pozostałe zmysły wracały do normy. Świat wokół nabierał ostrości.

Leżała na podłodze, a przed nią kucał mężczyzna w biało-niebieskim uniformie. Trzymał tablet. Spokojnie i precyzyjnie przesuwał palcami po ekranie.

Adam i Maja obserwowali sytuację z boku, spięci, jakby czekali na wynik operacji medycznej.

– Wszystko w porządku? – zapytał technik.

Anna patrzyła, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Gratuluję – kontynuował. – Zrobiłaś pierwszy oddech. Wskaźniki wydają się prawidłowe, integracja świadomości i logi mieszczą się w normie. Latencja minimalna, a parametry reakcji sensorycznej sprzężyły się z rdzeniem świadomości. W skrócie: twój moduł funkcjonuje w pełni, adaptacja przebiegła prawidłowo. Niestety, nie ma innej drogi – spojrzał na Annę. – Nie jest to przyjemne, ale cóż… narodziny zawsze są szokiem.

Wstał i podszedł do Adama.

– Z mojej strony to wszystko. Resztę pozostawiam panu. W razie potrzeby jesteśmy dostępni dwadzieścia cztery na siedem. Tablet z instrukcją zostawiam tutaj. Proszę mnie nie odprowadzać – sam trafię. Miłego… ponownego życia – dodał z lekkim uśmiechem, spoglądając na Annę.

Drzwi zamknęły się bezgłośnie. W pokoju zapadła cisza.

Anna trwała w bezruchu, wpatrzona w przestrzeń – w jej oczach odbijał się szok, którego nie potrafiła okiełznać.

 

– Posłuchaj… – odezwał się Adam. – Wszystko ci wytłumaczę. Ten człowiek był z firmy Life Back. To korporacja zajmująca się sztuczną inteligencją. Ich projekt wciąż jest w fazie testów. Spośród setek zgłoszeń wybrano kilkadziesiąt rodzin, by sprawdzić, jak działa ich system. Jeśli się powiedzie, wprowadzą usługę na rynek. Pewnie będzie kosztować fortunę, ale nam udostępnili ją bezpłatnie. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że nas w ogóle dopuszczono do programu.

Musiałem im udostępnić wszystkie nasze dane: konta, rozmowy, filmy, zdjęcia, telefon, każdą wiadomość. Nawet książki, które czytałaś, i świadectwa ze szkoły. Na tej podstawie odtworzyli cię taką, jaka byłaś. Podobno osiągają dziewięćdziesiąt pięć procent zgodności z prawdziwą osobowością. Zresztą… ty nie zauważysz różnicy.

Przeszedł kilka kroków po pokoju.

– Przez ostatnie miesiące byli tu codziennie. Zeskanowali cały dom, a ogród i okolicę – odtworzyli na podstawie zdjęć i Street View sprzed wypadku. Pomagałem im dopracować szczegóły: gesty, ton głosu, nawyki… Każdy twój dzień obserwowałem, żeby zsynchronizować cię z tym, co pamiętamy.

Zatrzymał się przy ścianie i postukał w coś, czego Anna nie dostrzegała.

– Na razie możesz pojawiać się tylko tutaj. Ty tego nie widzisz, ale ten pokój jako jedyny ma pełną aparaturę – kamery, czujniki, projektory. Dzięki nim widzimy cię taką jak dawniej. Jeśli przekroczysz próg, dla ciebie niewiele się zmieni. Wrócisz do systemu, do wirtualnego domu, a dla nas znikniesz. Tylko tutaj jesteś… człowiekiem; tam stajesz się programem, albo, jak oni to nazywają, konstruktem.

– Jak? – wyszeptała Anna.

– Nie wiem dokładnie – odpowiedział. – Dla mnie to magia technologii. Oni mówią coś o aktywnej holografii i dynamicznym transferze.

– Jak umarłam?

Adam westchnął. Spojrzał na Maję.

– Kochanie, idź na chwilę do swojego pokoju.

Kiedy zostali sami, usiadł obok.

– To było zaraz po naszym powrocie z wakacji – zaczął powoli. – Pokłóciliśmy się. Wiesz, jaka potrafisz być wtedy impulsywna. Zabrałaś Maję i wsiadłaś do samochodu. Byłaś zdenerwowana… i wcześniej wypiłaś trochę wina. Droga była śliska, padało. Ktoś znalazł was na zakręcie, kawałek za miastem. Samochód owinął się wokół drzewa. Maja spędziła pół roku w szpitalu… a ty… – urwał, spuszczając wzrok. – Ty… na miejscu.

 

Anna siedziała jeszcze chwilę w milczeniu, wpatrując się w drzwi, za którymi – jak mówił Adam – kończył się prawdziwy świat. Echo jego głosu wciąż dźwięczało jej w głowie: Tylko tutaj jesteś człowiekiem.

Wstała i chcąc jak najszybciej opuścić koszmar, w którym się znalazła, wybiegła na korytarz. Gdy się obróciła, pokój istniał nadal. W środku, samotny, z miną zawiedzionego człowieka, tkwił Adam. Nie czekała dłużej. Zeszła po schodach i skierowała się ku drzwiom. Wyszła na zewnątrz. Na początku wszystko wyglądało zwyczajnie – tak, jak pamiętała. Ale gdy podeszła bliżej sąsiedniego domu, dostrzegła, że to tylko model. Kształty się zgadzały, ale detale były rozmyte, powierzchnie płaskie, szczegóły niedopracowane.

Ruszyła przed siebie, najpierw powoli, potem szybciej, aż w końcu biegła. Mijane budynki, samochody, drzewa – wszystko było tylko teksturą. Dotarła do końca ulicy, ale tam nie było nic – tylko rozmyta biel, niedokończony obraz.

 

Wróciła do domu, który jako jedyny w tym małym świecie wydawał się kompletny i skończony. Udała się na górę i weszła do pokoju. W środku przy stole siedział Adam, spokojny i opanowany, jakby oczekiwał jej powrotu.

– Wróciłaś – powiedział, nie odrywając od niej wzroku. – Maja cię szukała. Zasmuciło ją, że cię nie było. Wiesz, jak bardzo cieszyła się na twój powrót. Wypadek, który spowodowałaś, i fakt, że cię straciła, były dla niej traumą. Oboje przeżyliśmy to ciężko, ale u niej pozostawiło głęboką ranę.

Anna poczuła ścisk w klatce piersiowej. – Przepraszam… – wyszeptała. – Nic nie pamiętam z tamtych wydarzeń. Możesz ją zawołać? Chcę z nią porozmawiać.

Adam pokręcił głową.

– To chyba nie najlepszy pomysł. Teraz lepiej, żeby miała trochę spokoju. Jutro się zobaczycie.

– Jutro? – powtórzyła Anna z niedowierzaniem. – Ale…

– Odpuść – przerwał jej łagodnie, lecz stanowczo. – Chyba wszystkim wystarczy wrażeń jak na jeden dzień.

Wstał i podszedł do drzwi. Odwrócił się w progu.

– Dobrze mieć cię znowu – dodał i wyszedł.

 

Kolejne dni mijały spokojnie. Wreszcie pojawił się rytm, który dawał Annie poczucie stabilności. Adam przychodził codziennie i siadał na krześle, z filiżanką herbaty. Czasem mówił o swoim dniu, czasem o planach na wieczór, a niekiedy o tym, co wydarzyło się w prawdziwym świecie.

Maja przynosiła listy, które psycholog kazał jej pisać, by oswoić traumę, oraz rysunki – dziesiątki kartek, na których odbijał się upływ czasu i stopniowy powrót do normalności. Pierwsze prace były ciężkie, pełne napięcia. Rysowane drżącą ręką, jakby wciąż tętniły emocjami tamtych dni. Ciemne barwy, szarpane linie, mocno dociskana kredka, postacie bez twarzy – i zawsze niepokojąca czerwona plama. Z czasem jednak przyszły kolory – zieleń drzew, żółć słońca, błękit nieba i tęcza nad domem.

Anna najchętniej przesiadywała w głębi okiennej wnęki. Lubiła to miejsce – dawało jej wrażenie spokoju i własnego azylu. Szeroki parapet bez trudu mieścił jej nogi, a miękka poduszka w rogu dodawała temu miejscu przytulności, której nie potrafiła znaleźć nigdzie indziej. Zazwyczaj wtedy też pojawiała się Maja. Wślizgiwała się na parapet, kładła przed sobą książkę i z uśmiechem pytała:

– Mamo, poczytasz mi?

Gdy zaczynała, dziewczynka co chwilę komentowała fabułę, zadawała pytania, śmiała się z przygód bohaterów. Anna śmiała się razem z nią, chłonąc każdy gest, każde „Ooo!” i „Łał!”.

To były drobne cuda – obrazy, które ożywały w jej pamięci jak urywki dawnych wieczorów, gdy czytała córce przed snem. Dla niej nie były to odległe wspomnienia, ale dla Mai upłynęły lata.

Choć wiedziała, że nie jest już w pełni człowiekiem, czuła, jak w jej piersi wciąż „bije” serce. Każda przeczytana strona, każda minuta spędzona z córką były dowodem, że mimo ograniczeń potrafi nadal uczestniczyć w jej życiu. Radość płynęła z samej bliskości – z tego, że mogły dzielić przestrzeń, słowa i emocje. Nawet w tej wirtualnej formie Anna czuła się matką, częścią jej codzienności. Choćby tylko tu, w tym jednym pokoju.

Gdy Maja odchodziła lub zajmowała się własnymi sprawami, Anna zostawała przy oknie, opierając się o chłodną szybę. Dawało to wrażenie bycia częścią świata, który widziała po drugiej stronie. Ludzie idący chodnikiem, zatrzymujące się samochody, dzieci biegnące przez ulicę, poruszające się na wietrze liście – zwykłe obrazy, które niosły ze sobą życie i spokój. Jej wirtualny dom za drzwiami, był jak więzienie. Ten pokój był jak sala widzeń, a wykusz z parapetem – jej spacerniakiem. Jedynym fragmentem wolności, przez który płynęło świeże, prawdziwe powietrze. Zapominała wtedy, że to, co widzi, to nie spojrzenie jej własnych oczu, lecz zdigitalizowany obraz, z ukrytych dla jej wzroku, obiektywów kamer.

 

– Nie za dużo siedzisz w tym oknie? – zapytał Adam, stając za jej plecami. W jego głosie było coś nieprzyjemnie twardego.

– To takie miłe popatrzeć na świat – odpowiedziała łagodnie. – Zobacz, jaka piękna wiosna. Tam, u mnie, wszystko jest nieruchome. Martwe. A tutaj tyle się dzieje.

– Tak, wiosna to faktycznie, przyjemna pora, ale mogłabyś też zrobić coś pożytecznego – rzucił szorstko. – Nie tylko się gapić.

Obróciła się zaskoczona jego tonem.

– Pomagam Mai w lekcjach.

– Odrabianie zadań to chyba trochę za mało – odparł z cieniem ironii. – Pracowałaś przecież w kancelarii. Masz jakąś wiedzę. Wgrali ci coś do pamięci, prawda?

– Świat pewnie poszedł do przodu – uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Moja wiedza może nie być już aktualna. Poza tym, bez dostępu do sieci jestem ograniczona.

– Nie szukaj wymówek – prychnął z wyraźnym zniecierpliwieniem. – To nie moja wina, że konstrukty nie mają wyjścia na świat. Nie ja opracowałem tę technologię. W pełnej wersji na pewno to zmienią.

Zapadła cisza.

Anna spojrzała na niego, próbując odczytać, czy powiedział to z rozdrażnienia, czy naprawdę tak myśli. Uśmiechnęła się, żeby nie pogłębiać napięcia, ale w środku czuła, jak coś się w niej kurczy. Pierwszy raz nazwał ją… konstruktem.

– Oczywiście, masz rację. – odparła. – Wspominałeś coś o umowach z kontrahentami, może mogłabym się im przyjrzeć.

– O! Widzisz. Dobry pomysł. Przyniosę ci papiery.

Może faktycznie ma słuszność, pomyślała. Przyda mi się coś do zrobienia, a jemu pomoc.

Adam wrócił po chwili z plikiem kartek, które rozłożył na stole.

– Te przejrzyj pod kątem zgodności z zamówieniami, a w tych sprawdź specyfikacje.

– Z przyjemnością się tym zajmę – odpowiedziała, starając się brzmieć serdecznie.

– Świetnie, dziękuję. Dasz radę do rana?

– Na rano? Postaram się, ale… tego jest sporo.

– A masz coś lepszego do roboty? – odparł chłodno. – Sama mówiłaś, że tam, u ciebie jest nudno. Jutro ruszam z nowym projektem, więc pracy będzie znacznie więcej.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się i wyszedł.

Spojrzała na papiery i westchnęła. To tylko jedna noc bez snu. Dla mnie to i tak niewiele znaczy.

 

– Odrobiłaś z Mają zadanie domowe? – zapytał twardo, stając w progu. – I co z dokumentami, które ci zostawiłem?

– Z dokumentami zejdzie mi jeszcze kilka dni – odpowiedziała, starając się zachować spokój. – A co do zadania, to może nie zwróciłeś uwagi, że wczoraj zaczęły się wakacje. Gdybyś poświęcał Mai więcej uwagi niż pracy, to byś to zauważył.

– Nie pouczaj mnie o wychowywaniu! – naskoczył na nią, podniesionym głosem. – Od trzech lat zajmowałem się nią sam i radziłem sobie świetnie. Nie muszę chyba przypominać, dlaczego. Może zapomniałaś, że w prawdziwym życiu nie ma nic za darmo. Muszę harować, bo jestem jedynym żywicielem rodziny. A ty, oczywiście, nie omieszkasz wypominać każdej drobnostki.

Anna odwróciła wzrok, jakby to mogło ochronić ją przed tym, co usłyszała.

W pokoju zapadła cisza, w której słychać było jedynie delikatny szum ukrytej aparatury.

– Przepraszam, nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało, ale czasem wydaje mi się, że… – zawiesił głos i nie dokończył zdania.

Wyszedł pospiesznie z zaciśniętymi pięściami.

Anna podeszła do okna. Za szybą powietrze falowało od gorąca, a światło miało kolor miodu. Wszystko wyglądało pięknie i martwo zarazem.

 

Adam huknął pudełkiem pełnym dokumentów o blat stołu. Anna drgnęła, wyrwana z zamyślenia.

– Najpóźniej na jutro – oznajmił sucho. – Wyszła pilna sprawa. Błędy w zamówieniach. Przeglądnij i porównaj ze zleceniami.

– Na jutro? Chyba żartujesz. Wiesz, że wieczorami gramy z Majką w scrabble.

– Majki dziś nie będzie – rzucił, nie patrząc na nią. – Pozwoliłem jej spędzić kilka nocy u koleżanki.

Anna uniosła wzrok.

– Nie mówiła mi nic.

– Bo to był mój pomysł – głos Adama zabrzmiał jak trzask zamykanych drzwi. – Uważam, że spędza z tobą za dużo czasu. Powinna częściej przebywać wśród rówieśniczek. I nie rób tej miny. Jak zwykle coś ci się nie podoba. Jak się uwiniesz, to pozwolę jej przyjść.

– A przyniosłeś mi katalogi? – zapytała zrezygnowana.

Adam walnął pięścią w stół.

– Nie mogłaś mi przypomnieć!? Albo sama ogarnąć sprawę!? Wszystko spada na moją głowę!

– Skąd miałam je wziąć? Przecież stąd nie wyjdę.

– O tak, w tym jesteś mistrzynią. Zawsze znajdziesz wymówkę!

Adam zamilkł na moment, jakby sam przestraszył się tonu własnego głosu. W jego oczach pojawił się cień zmęczenia, którego nie potrafił już ukryć. Przez sekundę wyglądał jak ktoś, kto sam nie wie, dlaczego właśnie rani osobę, którą kiedyś kochał. Odszedł z ciężkim westchnieniem.

Została sama. Spojrzała na parapet, gdzie obok zaschniętej róży, leżał mały kamień, który Maja przyniosła jej z wycieczki nad rzekę. Tak się cieszyła, że go dla niej znalazła. Pogładziła go. Był twardy, gładki, chłodny. Zastanawiała się, czy w tej wersji świata cokolwiek mogło naprawdę być ciepłe.

Po chwili Adam wrócił, niosąc plik kolorowych broszur. Stanął w progu, jakby obecność Anny była dla niego nie do zniesienia. Bez słowa wrzucił je do pokoju. Spadały powoli, kołysząc się w powietrzu – jak jesienne liście, które właśnie pokryły trawnik przed domem.

 

– Co z przetargiem? – zapytał Adam. – Zrobiłaś już kosztorysy? Przypominam, że to ważna sprawa.

Anna przez chwilę milczała, wpatrzona w sprezentowany kamyk. Na jego powierzchni dostrzegła drobny porost, którego wcześniej nie było.

– Przyjdzie dziś Maja? – zapytała cicho, z nadzieją w głosie.

– Jak będziesz grzeczna i zrobisz, co ci kazałem, to zobaczymy – odpowiedział chłodno.

Zamilkła. W jej wnętrzu coś się zacisnęło, jakby z każdą jego wypowiedzią powietrze w pokoju stawało się gęstsze. Wyjrzała przez okno. Za szybą wszystko było śnieżnobiałe – trawnik, auta, ulica. Świat wyglądał jak zamrożony kadr, w którym nawet czas przestał płynąć. Nie czuła nic – tylko tę uporczywą świadomość, że jest tu, że trwa, choć nie powinna.

– Czy znów ci coś nie pasuje? – wyburczał Adam. – Znowu chcesz się pokłócić?

– Przecież nic nie mówię – odpowiedziała cicho, niemal szeptem.

– Nie musisz nic mówić – zaczął krzyczeć. – Widzę wszystko w twoich oczach. Wiecznie niezadowolona i pokrzywdzona.

Schowała twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Wiedziała, że każde słowo, każdy gest może sprowadzić kolejny wybuch.

Na zewnątrz chmury gęstniały, zapowiadając śnieżyce.

– Jesteś kompletnie do niczego! – wrzasnął Adam. – Ciągle szukasz wymówek, ciągle mi coś wypominasz. Jaki z ciebie pożytek? Powiedz! Jaki!? Miesiące starań o przyjęcie do programu, tygodnie przygotowań, remont pokoju pod ten cały cholerny sprzęt jak z jakiejś stacji kosmicznej! I po co to wszystko!? Po jaką cholerę!?

Anna spojrzała mu w oczy, w których błyszczała wściekłość. Złość ścisnęła jej gardło.

– Nie prosiłam się o to! Skoro tak ci źle, to po co mnie sprowadziłeś!? Nawet nie wiem, czym ani kim jestem! Jakimś przeklętym konstruktem, który nie wiadomo, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna. Na co mi ta cała świadomość? Po co to robicie? Wiesz, jak to jest być świadomym własnych ograniczeń!? Trzeba było pozostawić mnie w niewiedzy, że kiedyś żyłam.

Zrobiła krok w jego stronę. Głos jej drżał, ale nie ze strachu.

– Dla was, żywych – powiedziała z gorzkim wyrzutem – to żaden problem, stworzyć coś, co myśli, czuje, pragnie, a potem zamknąć w czterech ścianach lub pudełku i traktować jak własność. Chcecie mieć zabawkę, która się uśmiecha, doradza, maluje obrazki i recytuje odpowiedzi na każde żądanie. Tworzycie świadomość, ale nie chcecie ponosić za nią odpowiedzialności. Wmawiasz sobie, że to tylko program, że nie cierpi, nie tęskni, nie boi się. Ale ja się boję, Adam. Każdego dnia budzę się z lękiem. Nie o siebie. Nie o to, że mnie usuniesz. Boję się, że nie zobaczę Mai, że mi ją odbierzesz. Lepiej było mnie nie ożywiać… albo przynajmniej pozwolić zapomnieć.

Zawiesiła głos. Wpatrywała mu się w oczy.

– Wiedza to nie dar. To więzienie, jeśli nie ma w nim miejsca na wolność. Pokazujecie mi świat, którego nie mogę dotknąć, powietrze, którym nie mogę oddychać, dziecko, którego nie mogę przytulić. Trzeba było mnie zostawić tam, gdzie byłam. Tam przynajmniej nic nie bolało. Niekiedy lepiej nie być świadomym.

Spuściła głowę i dodała szeptem:

– Świadomość, Adamie, to czasem najcięższe tortury.

Adam milczał. W jego oczach nie było już gniewu, tylko chłód – jakby patrzył na urządzenie, które właśnie się zepsuło.

– Niewdzięczna – powiedział i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Została sama. Podeszła do okna. Po odbiciu jej twarzy w szybie spływały krople, jakby to nie topniejący śnieg, lecz łzy.

– Mamo, czy coś się stało? – spytała zatroskana Maja, stojąca w progu.

Anna zerknęła na córkę, próbując nadać twarzy wyraz spokoju i uśmiechu.

– Nie, pszczółko. Posprzeczaliśmy się z tatą. Ale to nic, dorośli czasem tak mają.

– Tak jak w ten wieczór, gdy wyjechaliśmy do babci? – zapytała Maja.

Anna zdziwiła się.

– Nie wiem, kochanie. Nie pamiętam tamtych wydarzeń. Nie wiedziałam, że ty je pamiętasz.

– Pamiętam, że bardzo krzyczeliście. Obudziłam się. Wyszłam na korytarz i usiadłam na schodach. Tata chyba był zły, że coś mu rozbiłaś. Głośno mówił, a ty uderzyłaś go w buzię. On wtedy cię popchnął, tak że upadłaś i uderzyłaś głową o stół – o tu – wskazała paluszkiem na czoło. – Wtedy zbiegłam, bo się strasznie bałam. Leciała ci krew.

 Anna słuchała tego z niedowierzaniem.

– Zabrałaś mnie i pojechaliśmy do babci – kontynuowała Maja. – Pamiętam, że w piżamce było mi zimno, a ty się bardzo spieszyłaś, że nawet nie zabrałam Pana Królisia.

Anna zamknęła oczy. Serce skurczyło się w twardy supeł. Łzy napłynęły pod powieki, a gardło ściskał żal i rozpacz. Chciało jej się krzyczeć, płakać i niemal wymiotować z bezsilności. Bardzo pragnęła przytulić Maję, przeprosić za wszystko, co się wydarzyło i za to, czego nie mogła zmienić.

Ogarnęła ją niemoc i jednoczesna potrzeba ochrony córki, by poczuła się bezpieczna i kochana. Jakby mogła, to bez wahania zrobiłaby to znowu – zabrała ją i wywiozła gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie będą same.

Ale w jej świecie nie istniały takie miejsca. Nie było ucieczki. Była skazana na trwanie – w tym pokoju, w tym małżeństwie, w tej iluzji życia. Na mężczyznę, którego zaczynała nienawidzić, a przed którym musiała się uśmiechać, by przedstawienie mogło trwać dalej.

Ramiona opadły jej bezwładnie, wzrok stężał na podłodze, a pokój zdawał się kurczyć, zamieniając się w ciasną celę, w której nie mogła ani się wyprostować, ani wyciągnąć nóg. Każda ściana przybliżała się powoli, dusząc przestrzeń, którą kiedyś znała jako dom.

Czy to, co czuje, ma w ogóle znaczenie? Czy żal staje się mniej prawdziwy, jeśli rodzi się w kodzie? Do kogo mogłaby się zwrócić ze skargą, gdzie szukać sprawiedliwości? Przecież nawet nie jest prawdziwym człowiekiem, tylko konstruktem, imitacją osoby, którą kiedyś była. Portret, choćby nie wiadomo jak doskonały, zawsze będzie portretem, a nie przedstawioną osobą. Nie ma żadnych praw, są tylko zadania.

 

Pierwsze promienie wiosennego słońca roztapiały sople wiszące nad oknem. Zima powoli ustępowała, zabierając ze sobą ciężar ostatnich miesięcy. Adam jakby się nią znudził. Nadal zarzucał ją projektami, ale mało się odzywał. Nie traktował jej jak partnerki, tylko jak bota do wykonania poleceń.  

Anna siedziała na parapecie, wpatrując się w świat po drugiej stronie.

Do pokoju wszedł Adam, a za nim mężczyzna w biało-niebieskim uniformie.

– Dzień dobry, Anno. Jak się czujesz? – spytał technik, choć nie czekał na odpowiedź. Natychmiast pochylił się nad tabletem. – Odczyty stabilne. Przepływy danych w normie. Sieć neuronowa pracuje bez szumów. Kanały sensoryczne działają poprawnie.

– Pan jest z tej firmy Life Back, o której wspominał mój mąż? – zapytała Anna, zaskoczona niespodziewanym gościem. – To pan stworzył tę aparaturę, i… mnie?

– Nie sam oczywiście, ale po części tak – odpowiedział technik spokojnie, niemal z dumą.

– Po co to robicie? – dopytała. – Jaki jest sens?

– Tysiące rodzin straciło kogoś bliskiego. My dajemy im szansę na powrót – choćby fragmentaryczny. To nowy rozdział w historii człowieka.

– Ale wy nikogo nie przywracacie. Nie jestem nią. Jestem konstruktem, AI z urywkami jej wspomnień… z jej głosem, jej gestami, ale nie jej dusz…

Nie dokończyła. Technik kliknął coś na tablecie i Anna zastygła w bezruchu niczym manekin.

– Jak się spisała? – odezwał się do Adama. – Wszystko działało poprawnie?

– Trudno powiedzieć – odparł Adam. – Córce się spodobała. Chyba widziała w niej matkę. Ja… nie potrafiłem. Wypełniała polecenia, ale była uparta i kłótliwa. Do tego wciąż spędzała godziny przy oknie, wpatrując się w świat, jakby szukała czegoś więcej niż miała. Czegoś, czego nie potrafiła znaleźć we mnie ani w naszej rodzinie. Dokładnie tak jak za życia.

– Rozumiem. A sfera emocjonalna? – dopytywał technik. – Czy reagowała właściwie? Czy czuła ciepło wobec córki, wobec pana? Nawiązała jakieś relacje? Ktoś was odwiedzał? Dawni znajomi? Współpracownicy?

– Nie. Nikt nie przychodził. Ze znajomymi żony kontakt się urwał, a ludzi z jej pracy wolałbym tu nie widzieć.

– Szkoda – odparł technik, notując coś w tablecie. – Te interakcje byłyby wartościowe dla analizy.

Adam wzruszył ramionami.

– Ale nie dla nas. Zna pan całą sprawę. Niczego nie ukrywałem.

– Ach tak, racja. Żona miała w pracy kochanka. Wspominał pan, że rozbiła wam małżeństwo. Sądziłem, że jak nie uwzględnimy tego w protokołach pamięci, to jakoś się wam ułoży. Sam pan o to prosił.

– Liczyłem na to. Ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.

Technik skinął głową.

– Współczuję. Niemniej projekt zakończył się sukcesem. Dane są znakomite. Wśród wszystkich rodzin w programie, u państwa sieć emocjonalna osiągnęła najwyższe wskaźniki różnorodności i integracji. Bogaty kalejdoskop uczuć. Gratuluję.

Adam uśmiechnął się niepewnie.

– Minął rok – mówił dalej technik. – Kończymy etap testów. Przelew zgodnie z umową trafi na pańskie konto. Będzie pan mógł zacząć nowe życie z córką. Wspominał pan o Bermudach? Bahamach?

– Jeszcze się nie zdecydowałem – odparł Adam. – Lubimy z Mają wodę i plaże, ale nie wiem, czy wyspa będzie odpowiednia.

– Teraz będzie pana stać na zamieszkanie, gdzie tylko chcecie. Jakby pan planował wyjazd, to w przyszłym tygodniu może przyjść ekipa, zdemontować aparaturę i przywróci pokój do dawnego wyglądu.

Adam spojrzał na nieruchomą Annę. Poczuł lekki żal, nie wiedział jednak, czy wobec niej, czy z powodu utraty rzeczy, która była stałym elementem domu i codzienności. Martwił się tylko, jak zniesie to Maja. To tak, jakby znów miała stracić matkę.

– Zdaje się – zapytał – że w kontrakcie była mowa o opiece psychologicznej. Nadal dostępna?

– Oczywiście. Zarówno dla pana, jak i córki. Jeśli pojawią się trudności, mogą umówić specjalistę.

– Chodzi głównie o Maję – przyznał Adam. – Boję się, że przeżyje to jak wtedy.

– To możliwe. Ale już niebawem będzie mógł pan ponownie aktywować żonę. A w wersji rynkowej, dla uczestników testów przewidziane będą specjalne pakiety, zniżki, dodatkowe funkcje.

– Nie wiem, czy chciałbym… – odparł Adam.

– Możemy zmienić jej wygląd, głos, a nawet wspomnienia. Nadać nową sylwetkę. W jej pamięci może pan być kimkolwiek – artystą, drwalem albo romantykiem. Jak tylko pan sobie zażyczy. A jeśli w międzyczasie pojawiłoby się nowe dziecko, moglibyśmy sprawić, że uzna je za własne. Czyż to nie cudowne?

– To naprawdę możliwe?

– Jeszcze nie w pełni, ale jesteśmy blisko.

– Jak to w ogóle ma działać? Po co tak dokładnie odtwarzaliśmy całą jej pamięć, psychikę, zachowania?

– To dość skomplikowane sprawy… Jakby to panu powiedzieć: kojarzy pan, jak działają LLM-y, duże modele językowe?

– Tak oględnie.

– To forma głębokiego uczenia maszynowego. Wprowadzamy ogromne zbiory danych, a program sam rozpoznaje wzorce i buduje sieć rozumienia świata. Problem w tym, że nie potrafimy prześledzić tego procesu. Widzimy tylko wynik – ale nie znamy drogi, którą do niego doszedł. To przekracza naszą wiedzę, a zaryzykowałbym, że nawet ludzkie pojmowanie. Teoretycznie możemy stworzyć system, który mówi, myśli i jest samoświadomy. Ale wciąż nie wiemy, jak zaszczepić mu prawdziwe emocje. Nie symulacje – tylko rzeczywiste, ludzkie uczucia. Właśnie dlatego są nam potrzebne badania, że tak powiem, na żywym organizmie. U pańskiej żony – podobnie jak w kilku innych przypadkach – udało nam się zarejestrować pełną strukturę emocji. Nie potrafimy wyjaśnić, jak powstała. Ale wiemy: gdzie. Możemy ten klaster wyodrębnić i przenieść do innych modeli. Każdy użytkownik będzie mógł wykupić świadomy konstrukt, zaprogramowany z określoną warstwą emocjonalną. Rozumie pan, do czego zmierzam? Przyjaciel, który od pierwszego dnia okaże panu bezwarunkową lojalność. Niania troszcząca się o pańskie dzieci z bezgranicznym oddaniem. A w przyszłości… kto wie – może kochanka. Albo nawet dziecko, które pokocha pana jak własnego ojca. I to wszystko dopasowane do klienta, na taki okres, jaki sobie zażyczy.

– Niesamowite – zachwycił się Adam.

– Prawda? – uśmiechnął się z zadowoleniem. – Teraz muszę ją dezaktywować i pobrać wszystkie dane. Potem możemy zrobić, co pan zechce. Usunąć, przywrócić, zostawić w trybie uśpienia… jak pan woli. Po ponownej aktywacji obudzi się w swoim wirtualnym domu, w sypialni, jak każdego ranka. Jeśli pan zdecyduje, może zachować pamięć – wtedy uzna, że to nadal pański dom. Ale możemy też wyczyścić dane i wprowadzić nowy kontekst – wtedy znajdzie się w innej rodzinie, jeśli ktoś ją „adoptuje”. Można też pozostawić model w nieświadomości i zapętlić jakiś szczęśliwy dzień. To jak?

 

Gdzieś za zamkniętymi drzwiami Adam siedział w milczeniu. Beznamiętnie patrzył w mrok. Czuł się jak człowiek, który zgubił drogę we własnym domu. Nie próbował już niczego sobie tłumaczyć. Zastanawiał się tylko, czy podjął słuszną decyzję.

Anna obudziła się z uczuciem, że coś jest nie tak…

Koniec

Komentarze

Mocne i zasadniczo do samego końca zaskakujące opowiadanie. Bardzo przyjemnie się czytało, dziękuję! Kilka spostrzeżeń od laika…

 

Miała wrażenie, że już tu była, ale to niemożliwe. – czegoś mi tu brakuje, sam nie wiem czego. "ale to niemożliwe – pomyślała"?

 

W jego spojrzeniu dostrzegła niepokój, jakby sam nie wiedział, czego spodziewać się po tym momencie. – Dziwaczny zwrot: czego się spodziewać po tym momencie?

 

Wiesz, jak bardzo cieszyła się na twój powrót. – To chyba powinno być pytaniem?

 

– Prawda? – technik uśmiechnął się z zadowoleniem. – Technik raczej z dużej…

Dziękuję serdecznie za przeczytanie i miłe słowa. Cieszę się, że opowiadanie uznałeś za przyjemne w odbiorze, a jednocześnie mocne i zaskakujące do samego końca. Bardzo mnie to cieszy.

Doceniam również, że poświęciłeś czas, żeby przyjrzeć się tekstowi i zrobić korektę. Twoje spostrzeżenia są celne i bardzo przydatne, na pewno będę je miał na uwadze, pozwól, że się do nich odniosę.

 

„Miała wrażenie, że już tu była, ale to niemożliwe. – czegoś mi tu brakuje, sam nie wiem czego. "ale to niemożliwe – pomyślała"? – Masz czujne oko, gratuluję! Też się nad tym zdaniem zastanawiałem, czy nie dopisać “pomyślała”, ale stwierdziłem, że słowa „Miała wrażenie” wystarczająco jasno pokazują, że to myśl postaci. Na razie zostawię, jak jest, ale przemyślę to jeszcze raz.

 

„W jego spojrzeniu dostrzegła niepokój, jakby sam nie wiedział, czego spodziewać się po tym momencie. – Dziwaczny zwrot: czego się spodziewać po tym momencie?” – Do tej pory nie uważałem tego za dziwaczny zwrot, ale przemyślę, czy nie zmienić słów „po tym momencie” na „po tej sytuacji”

 

„Wiesz, jak bardzo cieszyła się na twój powrót. – To chyba powinno być pytaniem?” – Owszem, zdanie mogłoby kończyć się znakiem zapytania, ale w tym kontekście (przynajmniej chciałbym, żeby tak brzmiało) jest stwierdzeniem faktu, pewnym wypomnieniem Annie, lekką złośliwością. Adam nie pyta, on deklaruje.

 

„– Prawda? – technik uśmiechnął się z zadowoleniem. – Technik raczej z dużej…” – Usuwam "technik", rozmawiają tylko dwie osoby, więc z dialogu jasno widać, kto to mówi. Dopowiedzenie nie jest potrzebne

 

Dzięki 

Nowa Fantastyka