„W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym siódmym roku wystrzelono sondy kosmiczne Voyager 1 i Voyager 2. Oba urządzenia, napędzane energią jądrową, powstały w czasach, kiedy większość popularnych maszyn miała moc obliczeniową kalkulatorów, a na rynku królowały konstrukcje 8-bitowe.
Sondy po kilku latach opuściły Układ Słoneczny. Naukowcy nigdy do końca nie wyjaśnili, jak to możliwe, że w dwa tysiące dwudziestym czwartym Voyager 2 samoistnie przełączył się na nieużywany od wielu lat komputer zapasowy”
Wielka Internetowa Encyklopedia Multimedialna
„Ta śmierć żydowska wynikała również z takiej całkowitej niemożności porozumienia. Dla Polaków to była kwestia biologiczna, naturalna. A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z najwyższym”
TVN24, luty 2011
„Transport rzeczny jest dzisiaj kompletnie nieopłacalny”
Wiceminister klimatu, lipiec 2024
„Jeden lub dwa drony można uznać za błąd, ale dziewiętnaście (…) stanowiło celowy atak na Polskę i wschodnią flankę NATO”
Wrzesień 2025
„My wszyscy poniesiemy niższe koszty, ummm, od utylizacji i składowania przez kilkaset lat plastikowej butelki, odzyskiwania jej, y, czy, mmm, mmm, czy (…) zalegania tej butelki w naszych lasach. (…) Dzięki temu będą mieli tańsze opakowania producenci, a tańsze opakowania dla nich, to większe marże”
„Żeby się przemieszczać, kupują stare auto, bo na nowsze je nie stać. To nie jest właściwa ścieżka, lepszą ścieżką są dopłaty i zachęty. I takie dopłaty i zachęty oferujemy. Trwa obecnie nabór na dopłaty do nowego, do nowych aut, elektrycznych. Auta elektryczne są już, ich oferta na rynku jest coraz szersza, są coraz tańsze, i można uzyskać do czterdziestu tysięcy takiej dopłaty”
PolskieRadio24_pl, wideo System kaucyjny, wiceminister klimatu, 7 październik 2025
Część I, za siedmioma górami
Słońce dawno już zaszło.
W niewielkim, ciasnym pomieszczeniu ze ścianami ze sklejki, o wymiarach trzy na pięć metrów, ciemność rozświetlała jedynie mała, słaba żarówka. Nie było tu żadnych okien, na twardą, ubitą ziemię rzucono kartony, a na zewnątrz prowadziła dziura w kształcie drzwi, normalnie zasłonięta szmatą. Wyposażenie i rzeczy w środku również świadczyły o skrajnym ubóstwie mieszkańców. Siennik, dwa krzesła, trochę ubrań i szmat i niewielka szafka, gdzie schowano wyszczerbione naczynia, to właściwie wszystko, co zgromadzili i czym dysponowali przez długie lata.
– Wyprostuj się, Rajesh. Wujek zaraz tu będzie. – Stary, pomarszczony mężczyzna groźnie spojrzał na najmłodszego syna swojej rodzonej siostry.
Chłopiec cały czas łypał na niego wzrokiem, ale nic nie mówił. Miał dopiero pięć lat i już dawno temu nauczył się, że czasami jest lepiej trzymać język za zębami. Ramun nie okazywał nikomu dobroci. Jego żona, Letika, była cały czas szarpana i bita, a ich dzieci, Rahul i Marika, nieustannie żebrały. Rajesh najczęściej ich nie widział, ale nigdy się tym nie przejmował. Miał własne problemy. Był wiecznie zajęty, pracując w pobliskiej fabryce, czy też, jak wujek ciągle mu przypominał, odpracowując jedzenie i dach nad głową, który od nich wspaniałomyślnie dostawał.
Na zewnątrz dało się słyszeć głośny warkot, wzmacniany przez echo na wąskiej uliczce, otoczonej przez setki ciasno stłoczonych klitek i prymitywnych manufaktur. Jakiś pojazd zatrzymał się przed wejściem, przeraźliwie piszcząc hamulcami. Jego silnik cały czas pracował, i do środka zaczął przedostawać się gryzący smród czarnych, gęstych spalin.
– No chodź już. – Ramun nie czekał ani chwili, tylko wstał, opierając się o laskę, złapał malca za rękę i zaczął ciągnąć go na zewnątrz. – Idź na tył i czekaj. Ja muszę porozmawiać z wujkiem.
Chłopiec posłusznie przeszedł kilka kroków, stanął za ciężarówką i obrócił się w stronę szoferki, z której wyszedł mężczyzna, co najmniej tak stary jak jego ojciec, który zmarł rok wcześniej. Kierowca przywitał się z Ramunem i przez chwilę coś z nim omawiał, a na koniec wręczył mu jakąś kopertę i ruszył w kierunku chłopca.
– Wskakuj do środka. Podsadzę cię. – Mężczyzna pokazał na metalowy schodek i pomógł dostać się na zasłoniętą brezentem naczepę, gdzie na ławkach na bokach tłoczyło się kilku chłopców i dwie dziewczynki.
Malec nie bardzo wiedział, co ze sobą począć. Ciężarówka ruszyła właściwie bez ostrzeżenia, a on upadł na ręce i nogi. Trzęsło, i dopiero po chwili mógł usiąść. Przez dziurę z tyłu widział znajome zaułki, które ustąpiły otwartej przestrzeni i nieznanej okolicy. Kilka razy ocierał oczy i nos i zastanawiał się, co go teraz czeka. W końcu dojechali do jakiejś wioski i zajechali na podwórko. Zamknięto za nimi bramę. Ciężarówka stanęła, a z tyłu pojawił się ich kierowca.
– Wysiadać, nieroby.
Dzieci zeszły i złapały się za ręce, bojąc się odezwać, tymczasem podeszła do nich młoda dziewczyna i kilku dorosłych, w których bez problemu dało się rozpoznać jakichś lokalnych zbirów.
– Jestem Latika, a ty? Jak się nazywasz? – Nieznajoma zwróciła się do jednej z dziewczynek, a Rajesh nadal rozglądał się w tym czasie.
Wokół widać było trzy parterowe murowane budynki bez świateł. Chłopiec nadal zastanawiał się, jak najlepiej mógłby stąd uciec, gdy poczuł lekkie szturchnięcie w ramię.
– Jak masz na imię? – Latika zwracała się do niego, patrząc niebieskimi, smutnymi oczami, zupełnie jak kiedyś jego matka.
– Rajesh – wyrzucił z siebie, czując się, jakby popełniał ogromną gafę, i spuścił wzrok, cały czerwieniejąc na twarzy.
– Bardzo ładnie. A teraz pójdziemy spać. Czy chcecie spać? – Dziewczyna z kierowcą nie czekali na odpowiedź, tylko zaczęli kierować ich w stronę jednego z budynków.
Wszyscy weszli do środka, gdzie znajdowała się jedna izba z gołą ziemią i kilkoma siennikami.
– Wybierzcie sobie, gdzie chcecie leżeć.
Pierwsza noc była spokojna, ale równocześnie trudna. Rajesh długo nie mógł zasnąć. Słuchał cykad i odgłosów zwierząt z zewnątrz, do tego cichego pochlipywania jednej z dziewczynek, i nie wiedział nawet, kiedy zamknęły mu się oczy.
– Wstawać – Obudziło go szarpanie za ramię.
Świtało. Był głodny, ale nic mówił, widząc, że dwóch mężczyzn trzyma w ręku drewniane pałki, a ich mina jasno mówi, że doskonale wiedzą, jak ich używać.
– Idziemy.
Dzieci zostały wypchnięte na podwórko, a potem do innego budynku, gdzie stały krzesła i ławki szkolne.
– Siadać.
– Dzisiaj będziecie się uczyć języka. – W środku po chwili pojawił się stary nauczyciel o pomarszczonej skórze, z ciemnymi plamami, które mogły świadczyć o jednej z wielu chorób, jakich pełno w slumsach, gdzie wcześniej mieszkał Rajesh. – I am, you are… – mężczyzna chodził, co chwila uderzając linijką o pulpity.
Maluchy zaczęły dukać, powtarzając słówka, i przerwały dopiero wtedy, gdy do szkoły wszedł kierowca ciężarówki:
– Nazywam się Rahul. Kahim będzie mi wszystko mówić. Musicie poznać nowy język. Kto się nie uczy, ten nie je. Nie będziemy za darmo trzymać darmozjadów.
***
– Halo, widzę was.
Na ekranie komputera pojawił się obraz z kamer ochrony, a Rajesh skulił się, widząc siebie w roli głównej.
– Wiem, że scamujecie ludzi. – Głos w słuchawkach był spokojny i opanowany. – Kradniecie pieniądze nawet staruszkom.
Mężczyzna poczuł przerażenie.
Dla niego to była dosłownie sprawa życia i śmierci. Wiedział, że jego obecne zajęcie odchodzi w zapomnienie. Czas było przenieść się do kolejnego biurowca, o ile oczywiście Rahul nie uzna, że Rajesh w czymkolwiek zawinił.
Mężczyzna odruchowo nacisnął czerwoną słuchawkę, to jednak nic nie dało i maszyna żyła swoim życiem, nie reagując na klawiaturę i myszkę.
Na ekranie pojawiło się okienko kasowania plików.
***
– Does your problem have strategical impact on the business, sir? Where is error displayed, sir? Our department is not responsible for screen issues… – zaaferowany Rajesh siedział ze słuchawkami przed komputerem w wielkiej, głośnej sali i tak był pochłonięty swoim zajęciem, że w ogóle nie zwracał uwagi na swoje otoczenie.
Mężczyzna nagle poczuł zimną rękę na ramieniu.
Zamarł i powoli odwrócił głowę, uspokajając się, gdy zobaczył kierownika zmiany.
– Szef mówi, że masz przyjść. Natychmiast.
Rajesh nie ociągał się. Znał Rahula od wielu lat, od tej pamiętnej nocy, kiedy ten przywiózł go do slumsów na obrzeżach Deli. Od tamtego czasu wiele się oczywiście zmieniło, mimo to szedł na miękkich nogach, cały czas zastanawiając się, co tym razem mógł zrobić nie tak.
– Usiądź przyjacielu. Czy zawsze byłem dla ciebie dobry? – Starzec miał chyba dobry dzień, bo siedział w swoim ulubionym fotelu i oddawał się przyjemności masażu stóp, robionego przez jedną z nowych dziewczyn.
– Tak. – Rajesh odpowiedział z udawanym entuzjazmem i spuścił wzrok.
– Jak nowa grupa?
– Robią postępy.
– To dobrze. Już ich nie potrzebujemy. – Rahul uśmiechnął się, zadowolony z tego, że przestraszył młodego mężczyznę.
W pokoju zapadła głucha cisza.
– Nie bardzo rozumiem. – Rajesh w końcu zdobył się na śmiałość.
– Wszyscy się śmieją z naszego akcentu. Dlatego kupiłem nowe programy, żeby za was mówiły. Teraz możecie o nich zapomnieć. Głupi Amerykanie wymyślili, że nie trzeba nawet rozmawiać. Ktoś napisze pytanie, a wy macie tylko odpisać. – Mężczyzna zrobił przerwę i sięgnął po papiery z biurka. – Tu masz listę nowych produktów. Poczytaj o nich, naucz się je reklamować i pokaż to innym. Do tego jest instrukcja, jak działa ten system. I widziałem, jak patrzysz na Marikę. Zadbaj, żeby się dobrze sprawowała, to będę wam błogosławił. Idź już, mój przyjacielu.
Rajesh nie odpowiedział, tylko wstał, ukłonił się i wyszedł z gabinetu.
Od kilku lat setki takich jak on świadczyło usługi, do których dało się zaprząc liczne automaty. Całymi godzinami musieli siedzieć na słuchawkach i rozmawiać z klientami. To było nudne, ale on czuł ogromną wdzięczność, że może to robić.
Rahul nigdy nie był złym opiekunem i ojcem. Dawał im więcej niż mogli zyskać w innych krajach. Wykorzystywano tam przecież więźniów, podłączając ich głowy bezpośrednio do maszyn. Walczyli w internecie, a ich mocodawcy byli bezwzględni, gdy ktoś przegrywał. Nieszczęśników zabijano, dla zasady i ostrzeżenia dla innych.
***
„Czy istnieje Bóg?”
Marika zawahała się, potem napisała w wyszukiwarce „Bóg” i nacisnęła Enter, i w końcu wkleiła w polu odpowiedzi losowo wybrany artykuł.
Ta-dam!
Na ekranie zaświecił się zielony kwadrat.
„Jakie leki brać na przeziębienie?”
Dziewczyna wiedziała, że w tym miesiącu ma pisać Ibuprofen.
Ta-dam!
„Co się dzieje w Strefie Gazy?”
System wygenerował i wysłał jedyną poprawną odpowiedź, nie dając żadnej szansy na interakcję.
Część II, jestem produktem swoich czasów
– Turn around, look at what you see…
W telewizji leciał film o chłopcu, który nazywał się Atreyu, a ja w tym czasie bawiłem się kolejką z NRD. Nic nie było jak powinno, ale moja wyobraźnia nadrabiała wszystko. Irytowało mnie zwłaszcza to, że tory były częściowo wykrzywione i pordzewiałe i miałem tylko kilka wagoników i jedną lokomotywę.
Często marzyłem o dużej makiecie z górami i dolinami, semaforami i zwrotnicami, które można sterować z jednego miejsca. To trochę jak z klockami z jednej z wielu spółdzielni pracy inwalidów. Było ich za mało, klocków oczywiście, i zawsze mogłem zbudować jedynie fragment parteru jakiejś budowli. Wielokrotnie śniłem o tym, jak mogłaby wyglądać gotowa, z wieloma piętrami i wspaniałym dachem.
***
Całymi dniami pochłaniałem słowo drukowane. Byłem wiecznie głodny, szukając książek, gazet, tygodników, dwutygodników i miesięczników. Stawałem na głowie, wyszukując je w czytelni i wypożyczając od koleżanek i kolegów. Pochłaniałem zawartość każdej, nawet najbardziej pożółkłej strony, czytając ją od deski do deski i ciesząc się, że żyję w Polsce, w której wszystko jest możliwe.
Ludzie sami z siebie cały czas chcieli robić coś nowego. Własnoręczna wymiana oleju czy silnika pod blokiem. Jazda SAM-em, łączącym najlepsze wschodnie i zachodnie standardy. Wytrawianie całych płytek i lutowanie układów scalonych. Majsterkowanie z kawałków drewna, drutów i sznurków.
Wszędzie wykorzystywaliśmy najlepsze dostępne rzeczy. Zawsze zachowywaliśmy zdrowy rozsądek i próbowaliśmy przewidzieć wszelkie możliwe awarie. Byliśmy kreatywni aż do bólu, i owszem, tu i tam ktoś często mówił o jakichś przepisach czy prawach autorskich, ale sprawę najczęściej dawało załatwić się pod stołem. Wystarczył odpowiedni załącznik.
***
Rodzina Sylwii podobno miała kontakty. Coś takiego słyszałem raz czy dwa, gdy moi rodzice rozmawiali po kryjomu między sobą. Nie chcieli mi powiedzieć, co to dokładnie znaczy, ale ucieszyłem się, gdy przekazali mi zaproszenie na jej dwunaste urodziny.
W tamtym czasie nie za bardzo umiałem zdefiniować, co do niej czuję. Miała bardzo ładny uśmiech i twarz, ale dla mnie bardziej liczyło się chyba to, że jej głos nie irytował, a do tego nie mówiła zbyt dużo, a jak już, to raczej same fajne i mądre rzeczy.
Tego dnia byłem mocno zestresowany i miałem wrażenie, że uczestniczę w pokazie slajdów.
Droga i wejście do jej mieszkania.
Wręczenie prezentu.
Uścisk dłoni z kumplami z klasy.
Zjedzenie tortu i oglądanie filmów na wideo.
To wszystko było super, najbardziej jednak poruszyło mnie, gdy podano coca–colę. Była nie tylko przyjemnie schłodzona, ale przede wszystkim nalana w cienkich, wysokich szklankach, mocno ozdobionych cukrem. Intensywnie myślałem, jak ktoś mógł zrobić takie ładne i równe szlaczki, przyklejając do szkła małe kryształki, gdy Sylwia spojrzała w moją stronę i spytała z równie niewinnym, co słodkim uśmiechem:
– A widziałeś kiedyś komputer?
– Nie.
– No to chodź. – Uśmiechnęła się ponownie i złapała mnie za rękę, prowadząc do swojego pokoju, a potem pokazała na brązową pufę. – Usiądziesz?
Kiwnąłem głową, siadając na skórzanym sześcianie i rozglądając się. Ładnie tu było. Dużo roślin i meblościanka, do tego żadnych różowych zabawek.
W kącie widziałem malutki telewizor i małe pudełko tuż obok. Sylwia zaczęła coś przy nim majstrować i już po chwili na ekranie pojawiły się jakieś napisy i białe linie.
– Zobacz, trzeba zbijać te kulki. Kursor poruszasz joystickiem. A tak strzelasz. Sam spróbuj. – Podała mi małe, czarne pudełko, z którego wystawał sterczący drążek.
Przysunąłem się do niej i złapałem go w ręce.
Taki właśnie był początek tego, co zdefiniowało całe moje życie.
***
Tego dnia miałem zajęcia na basenie. Jak zawsze byłem zmęczony zrobieniem kilkunastu długości na grzbiecie, kraulem i żabką. Bardzo piekły mnie po chlorze oczy i nic nie zapowiadało, że ten czwartek zakończy się zupełnie inaczej niż wiele innych.
– Mamy komputer. – Moja mama rzuciła to niby przypadkiem, gdy znaleźliśmy się tuż pod klatką.
Nie słuchałem jej, tylko wyrwałem do przodu, biegnąc jak na skrzydłach.
Faktycznie. Był. Duża, warcząco-piszcząca skrzynka z niewielkim monitorem. Nie miała joysticka, ale pal licho. To był naprawdę profesjonalny sprzęt, na którego patrzyłem z prawdziwym nabożeństwem. Najbardziej ucieszyło mnie to, że miał dwieście pięćdziesiąt sześć kolorów, przycisk turbo, dysk sześćdziesiąt mega i miejsce na małe i duże dyskietki.
Mój brat również się cieszył, pokazując mi DOS-a. A do tego pochwalił się grą, gdzie jeździło się po mieście samochodami. Wszystko narysowane zostało liniami, pozostawiając wiele dla wyobraźni. Mieliśmy też symulator samolotu z Ameryki, F-117 czy jakoś tak. Był naprawdę w dechę.
***
– Masz być tam cicho. Rozumiesz? – Mój starszy brat spojrzał na mnie surowo.
– Tak.
– No to dobrze. Idziemy.
Miałem być pierwszy raz w jego pracy. Weszliśmy do nowoczesnego, szklanego wieżowca, potem przeszliśmy klatką schodową, jakimiś drzwiami i krótkim korytarzem, aż do niewielkiego pokoju bez okien.
– Zobacz. To jest przeglądarka. – Brat posadził mnie przy komputerze z boku, częściowo zastawionym różnymi pudłami. – Nie otwieraj kilku stron na raz i będzie dobrze.
Wyciągnąłem z kieszeni kartkę z adresami. Wpisałem pierwszy z nich w okienku z napisem Netscape, komputer zaszumiał i pokazał stronę z biblioteki Kongresu. Nie wiedziałem, co to jest USA, ale zrozumiałem, że właśnie otworzyły się przede mną właściwie nieskończone możliwości.
Jedna czy dwie sekundy i miałem dostęp do czegoś, co znajdowało się po drugiej stronie oceanu, cokolwiek to nie znaczyło.
Popatrzyłem na to z otwartą buzią, a potem wszedłem na jakieś polskie strony.
Polbox, WP, Onet i inne.
Robiłem co mogłem, żeby zobaczyć jak najwięcej.
– Musisz już iść – usłyszałem za sobą głos brata.
– Dziękuję – wybąkałem, zbierając się szybko.
Zawsze byłem dobrym i rozumnym chłopcem.
***
– Pamiętaj, trzy sześćdziesiąt sześć za minutę. I taktowanie jest co minutę. Ten telefon jest tylko po to, żeby dzwonić, jak trzeba. Rozumiesz?
– Tak. – Spojrzałem na całkiem spory aparat, który odtąd miał być w mojej kieszeni.
To urządzenie wyglądało tak nowocześnie. Nokia, z tych biznesowych. Profesjonalny, cyfrowy sprzęt, w standardzie GSM. Z wymienną baterią i wysuwaną antenką, żeby był lepszy zasięg. I nowym oprogramowaniem, z SMS-ami i kilkoma dzwonkami.
***
Telewizja bawiła, uczyła i edukowała, a także wyrabiała w nas to, co najlepsze. „Star Trek”, „Seaquest” i seriale na kanałach państwowych i prywatnych, do tego „Seksmisja”, „Kingsajz”, „Poranek Kojota”, „Twierdza”, „Top Gun”, „Rambo”, „Ziemia. Ostatnie starcie”, „Andromeda Ascendant” i inne.
Po prostu czysta przyjemność.
***
Prawdziwy zestaw multimedialny.
Ogromna karta dźwiękowa na złączu ISA i napęd CD-ROM.
Kilka razy zdarzało mi się widzieć takie cudeńko u znajomych. Zazdrościłem im, na szczęście w końcu nadeszła ta wielka chwila, kiedy mogliśmy je zamontować w naszym domowym blaszaku.
Trwało to dosłownie piętnaście minut. Emocji ze zworkami było co niemiara, ale udało się. Windows 3.1 dostał sterowniki i mogliśmy bawić się otwieraniem i zamykaniem tacki napędu. Potrzebowaliśmy płyty do przetestowania, a tych nie mieliśmy w naszym domu. Właśnie dlatego koniecznie musiałem pójść i żebrać u sąsiada, prawnika z zawodu.
– Kocham cię, kochanie moje, kocham cię, a kochanie moje, to tęsknoty, nieskończone…
Ta piosenka do końca życia będzie mi się kojarzyć z nowoczesnością.
***
Windows 3.1 miał skalowalne czcionki i multimedia, ale to Windows 95 był prawdziwie profesjonalnym systemem, z trójwymiarowymi okienkami i pięknie dopracowanym interfejsem. Korzystałem z niego od wersji beta i bardzo sobie chwaliłem.
***
Tan, tan, tan, tan, ta, szzzzzzzz. – W pokoju na chwilę rozległ się szum, potem umilkł, a ja odruchowo spojrzałem na zegar.
Miałem wykupiony pakiet i teraz liczyło się tylko to, żeby nie przekroczyć limitu czasu. Dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa. Ten numer śnił mi się po nocach. Przy sprzyjających wiatrach można było wyciągnąć nawet dwanaście megabajtów na godzinę. Owszem, nie mogłem w ten sposób zdobywać filmów, ale przynajmniej nie musiałem tak często chodzić do niczyjej pracy i prosić o przysługi.
Poczułem się niemal bogiem. I pewnie dlatego opuściłem gardę, straciłem czujność i poszedłem do złego liceum, takiego, gdzie nie mogłem całkiem rozwinąć skrzydeł.
***
Byłem ledwo żywy. Wstałem teraz o siódmej rano i spieszyłem się do niskopłatnej pracy, niestety gównianej, bo bez światła dziennego, w piwnicy albo na centrali telefonicznej.
Wysiadłem z autobusu i szedłem w stronę wielkiego budynku. Przechodziłem obok kiosku i nagle coś mnie tknęło. Zatrzymałem się, patrząc z ponurą miną na bok.
No tak, to już wrzesień.
– Dzień dobry, poproszę „Chipa”. – Uśmiechnąłem się do sprzedawcy, a on podał mi gruby zeszyt z czerwoną okładką.
Bardzo lubiłem to pismo. Mogłem je studiować od deski do deski, wiele razy w trakcie miesiąca. Mało reklam i dużo konkretów, w przeciwieństwie do „PC Kuriera” z licznymi ogłoszeniami i „Entera”, który ostatnio bardzo się zepsuł i nie miał już zbyt mądrych i inteligentnych tekstów.
Czytałem wtedy dla samego czytania. Wymieniałem sprzęt, kiedy miałem pieniądze. Nagrywałem z radia wszelkie możliwe piosenki, do tego filmy na VHS, w LP, żeby więcej się zmieściło. I robiłem kolekcje czasopism, bo wierzyłem, że wiedza zawsze jest w cenie i przyda się na przyszłość.
W powietrzu każdego dnia pachniało optymizmem. Sieci GSM zastąpiono dwupasmowymi, potem pojawiło się 3G. Monitory LCD już tak nie smużyły, mieliśmy też płaskie Flatrony. Wiele działo się w dziedzinie płyt, procesorów i grafiki. Akceleratory. Setki megaherców, a potem gigaherce. USB, PCI, AGP, do tego nagrywarki i filmy na płytach.
Cudowne czasy pionierów.
Dziki zachód.
***
– Dzień dobry, a właściwie dzień upalny, godzina czternasta pięćdziesiąt pięć, trzydzieści sześć stopni w cieniu. Maturzystom, jak widać, się upiekło. Mam nadzieję, że już obmyślają plany na swoją wspaniałą…
Przestałem tego zupełnie słuchać. Wyłączyłem się. Siedziałem w swoim pierwszym samochodzie na parkingu uczelni i patrzyłem z zazdrością na tych, którzy byli pierwsi w długiej kolejce do najlepszych dziewczyn.
Kurwa jebana mać.
Miałem mętlik w głowie. Ciągle myślałem, czy wybrać szybką i niebezpieczną drogę czy raczej poczekać kilka lat, ale nie brać mieszkania na kredyt.
Podejrzane oferty pracy dało się znaleźć właściwie na każdym kroku. Szukano młodych łebków, takich jak ja, którzy nie mają nic do stracenia. Chyba nie do końca chciałem w to brnąć. Już kilka razy niebezpiecznie zbliżyłem się do cienkiej granicy, rzeczywistości, w której nie miałem właściwie żadnych zahamowań. Zła strona mocy była taka kusząca, ale zbyt mocno mnie przerażała.
Wóz albo przewóz.
Uderzyłem rękami w kierownicę i otworzyłem szyberdach, a potem odpaliłem silnik. Na razie musiałem dojść do siebie po ostatniej lasce, która zaprosiła mnie na przedstawienie do elitarnego liceum. Było, ale nie takie, jakiego się spodziewałem. Jej stara ośmieszyła mnie przy wszystkich, a przynajmniej tak się poczułem. Takie rzeczy naprawdę dawały mocno w kość.
***
Notatniki Casio, Nokia Communicator, palmtopy i laptopy, karty pamięci i wtyczki na USB. Coraz lepiej dawało się przechowywać wiedzę i mieć do niej szybki dostęp.
Świat się wyraźnie skurczył. Pojawiły się takie nowości jak MSDN czy Wikipedia, w sklepach można było dostać encyklopedie multimedialne, a czasopisma komputerowe prześcigały się w dostarczaniu darmowego i wartościowego softu.
Żyć nie umierać.
***
Nowoczesność – tylko tak można określić to, że korzystanie z internetu nie oznaczało już rezygnacji z telefonu.
Neostrada w technologii ADSL dawała ogromną niezależność i wolność. Można było zostawić ściąganie na noc i nie przejmować się, że coś się popsuje.
W końcu kupiłem też bardzo dobry sprzętowy modem, z własnym chipsetem, i po kilkunastu pisemkach i kontakcie z UOKiK wymusiłem, żeby ustawiono na centrali lepsze widełki prędkości. Tepsa nie lubiła robić takich rzeczy, bo to oznaczało gorsze parametry dla innych i nie działało super, gdy była wilgoć i padał deszcz, ale miałem to w nosie.
Wierzyłem wtedy, że tyle, ile się da, koniecznie trzeba robić za darmo. Open Source i licencja GNU. To były dwa słowa, które odmieniałem przez wszystkie przypadki, pisząc i testując poprawki.
Dzięki takim jak ja świat mógł być tylko lepszy.
***
Dwadzieścia pięć, sto sześćdziesiąt sześć, czterysta sześćdziesiąt sześć i osiemset megaherców, a dalej dwa i trzy gigaherce. Świat przekraczał kolejne rekordy prędkości, ale komputery nadal wymagały człowieka, który miał swoje ograniczenia, dodatkowo, ile tej mocy by nie było, to kod pisany przez ludzi na etacie zawsze potrafił ją zużyć do ostatniego okruszka.
Przekonałem się o tym boleśnie, gdy mójsprzęt po instalacji nowego Windows nie był szybszy, ale stał się wręcz kilka razy wolniejszy. Tak właśnie poznałem Vistę. Teoretycznie zmiany dało się jakoś uzasadnić, w praktyce przeszliśmy do epoki, w której sprzęt miał zużycie procesora na poziomie sto procent, gdy użytkownik nic na nim nie robił.
Tak było nawet na potężnych dwurdzeniowcach o prędkości czterech giga.
***
Dziel i rząd.
Ta stara zasada obowiązywała w polityce, przepełnionej szczuciem członków jednej partii na innych. I nauce, zamykającej dostęp do wiedzy, dającej ją tylko wybranym, którzy podpisali odpowiednie NDA.
Podobnie było w technologii, gdzie ruch Open Source niszczyło tworzenie tysięcy nowych języków programowania i wzajemnie niekompatybilnych standardów, a patenty zabraniały właściwie wszystkiego.
Pracując z ludźmi z zachodu przeżywałem prawdziwy szok, widząc, jacy są leniwi, niezorganizowani i ile chcą za każdy ruch ręki. Oni zupełnie nie widzieli sensu, żeby zrobić coś wspólnie i dobrze, a COVID to tylko potwierdził. Pokazał, jakimi są zwierzętami i z jaką radością niszczą innych.
***
„Tysiąc pincet, dwa dziewincet”
Janusze biznesu i Karyny wystawiały dziesiątki przedmiotów z mojej młodości, myśląc, że dzięki nim kupią sobie mieszkanie i jeszcze pojadą w podróż dookoła świata. Duża część z tych artefaktów była zniszczona albo uszkodzona, ale „ło panie, to musi być w takiej cenie, bo to klasyka jest”.
Patrzyłem na zimną taflę szkła w telefonie, dotykałem dawno zapomnianych okładek i przypominałem sobie, co przeżywałem w okresie, kiedy czytałem konkretne numery „Bajtka”, „Chipa” czy innego dzieła, które tworzyli sami Polacy.
Święta w rodzinnym domu. Ciepło, gdy wyjmowałem bombki z „Super Expressu” i ubierałem sztuczną choinkę, a zaraz potem siadałem z tym czy innym deserem i udawałem się do Farpoint, siedziby U.E.O. czy w inne niesamowite miejsce. Stukot ogromnego, elektrycznego kalkulatora z NRD, na którym przez lata liczyła moja matka. Widok z okna w jej pracy w parterowym budynku, który już dawno nie istniał. Smak pączków i drożdżówek w cukierni obok. I zapach „Gazety Wyborczej”, którą kupowało się razem. A do tego śliwki w czekoladzie, robione jeszcze na prawdziwym cukrze.
To naprawdę chwytało za serce.
Boże, jak ja bym chciał wrócić do tego świata. I znowu mieć dziesięć czy dwadzieścia lat i to, co kiedyś sam wyrzucałem do kosza.
Zacząłem płakać. To chyba wina tego, że po czterdziestce przestałem tłumić emocje. Stałem się tak wrażliwy, że lepiej nie mówić, i jednego dnia potrafiłem wspominać dzieciństwo, uważając je za najwspanialsze na świecie, kilka godzin później psioczyć na wszystko co polskie, a na końcu leżeć wyczerpany tym koncertem czułości. To samo odnosiło się teraz do kobiet. Czasami je podziwiałem, wyobrażając sobie, co z nimi robię, a chwilę potem z całego serca nienawidziłem.
Taka huśtawka nastrojów była naprawdę męcząca.
***
„Chiny wprowadziły na rynek własne procesory, a teraz pokazują odpowiednik UEFI o nazwie UBIOS”
„Kolejnemu użytkownikowi spaliła się droga karta graficzna. Winne okazało się nowe złącze zasilające, ale jak donosi producent, jest to znowu jednostkowy przypadek”
„Degradacja obecnych procesorów następuje w zastraszającym tempie. Cała generacja nadaje się do kosza już po kilku miesiącach normalnego użytkowania”
„Microsoft sparaliżował miliony komputerów, odcinając ich od myszek i klawiatur, i adresu localhost”
„Producenci procesorów i płyt głównych prześcigają się w udowadnianiu, kto odpowiada za to, że drogie układy palą się po kilku dniach pracy”
Laptopy, komórki i mini-pc nie przypominały już sprzętu z mojej młodości, a internet okazał się oparty o jednego czy dwóch dostawców, do tego spowszedniał i wypełnił się komercyjnym gównem.
To nie był już mój świat.
Wszystko płynęło, a ja musiałem się z tym pogodzić.
Nieraz oglądałem zdjęcia z burzenia biurowców i centrów handlowych, pierwszych wizytówek kapitalizmu i nowoczesności w wolnej ojczyźnie. I bardzo smutno mi się robiło, bo pamiętałem optymizm, z jakim je otwierano, i narzekania, kiedy mocno odstawały od rzeczywistości.
Przypominały mi się liczne historie o powolnej degradacji bitów i bajtów w urządzeniach elektronicznych czy utracie taśm analogowych z licznych archiwów, zarówno państwowych jak i prywatnych, myślałem również o książkach z lat dziewięćdziesiąt czy paragonach fiskalnych, na których niewiele było widać już po kilku miesiącach.
Coraz częściej nachodziły mnie myśli, że nawet moje mieszkanie, które stało całe życie i sprawiało wrażenie wiecznego, po mojej śmierci też pewnie będzie zburzone. Przygnębienie pogłębiały liczne wideo z Ząbek, gdzie wystarczyła chwila, żeby zamienić w popiół cały dorobek życia.
Dołujące było też to, że niezależnie od tego, co zrobię, i tak przyjdą po mnie następni. I zrobią, co się im żywnie spodoba. Część z nich się nawet jeszcze nie narodziła, a już wiadomo, że kiedyś zadecydują o moim życiu. Wychowani w innym świecie pewnie wyrzucą do kosza to, co dla mnie najważniejsze.
***
Świat cały czas zataczał koło.
Holokaust, niszczenie i odbudowa całych krajów, słabi i silni mężczyźni i wszystko inne. Tak jak kiedyś po maśle była margaryna, a po niej znowu masło, tak po sprzęcie analogowym i dominacji zer i jedynek ludzie wrócili do takiego przetwarzania danych, gdzie nie liczyły się dokładne wyniki, tylko ich iluzja.
Tak zwane AI przekraczało kolejne granice, niestety używaliśmy tego również tam, gdzie zupełnie nie miało sensu. To stało się nową religią, tworząc kolejną bańkę. Pozbawiono nas wielu funkcji i zmuszono do marnowania energii nawet na proste działania, które wcześnie wymagały kilku banalnych i nieskomplikowanych algorytmów i operacji, a aplikacje, które sprawdzały się świetnie przez dziesięciolecia, miały teraz tylko jedno okienko do wpisywania zapytań.
W tym świecie nic mnie nie cieszyło i nie miałem co robić w domu i na mieście. Gdzie się nie ruszyłem, czy to w kinach czy w telewizji, widziałem remake i rebooty, ale jakieś takie mocno kulawe.
„Zło niszczy, ponieważ jest przeciwieństwem dobra i może jedynie zniekształcać lub niszczyć to, co zostało stworzone, a nie tworzyć nic nowego”
Nic dziwnego, że czułem się jakbym dostał prezent pod gwiazdkę, gdy w lokalnym domu kultury zrobiono wystawę, ale taką szczególną, inną niż wszystkie.
Była tam sala z różnymi radiami. I pokój, w którym każdy mógł posłuchać listy przebojów trójki na prawdziwym magnetofonie szpulowym ZK 240.
Płakałem, gdy znowu słyszałem buczenie transformatora i dźwięk prawdziwych nagrań. Coś ścisnęło mnie w dołku, gdy zobaczyłem działające neptuny. I wtedy, jak przeglądałem egzemplarze Iksa, Komputera, Mikroklanu i Bajtka i slajdy z rzutnika. Albo odpaliłem Norton Commandera, MKS-Vira i TAGa.
To był chyba najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Siedziałem tam cały dzień, a na dodatek jedna z kobiet, która mnie znała, pozwoliła mi wypożyczyć telewizor z magnetowidem, dorzucając do niego jeszcze stos kaset.
Podobnie jak przed laty przeżywałem „Obcego”, „Topguna”, „Sequesta” i kilka innych produkcji. Ta kombinacja miała duszę. To było coś innego niż odtwarzanie tego samego na bezdusznym, krzemowym gównie, gdzie stosowano mocną kompresję stratną.
O piątej nad ranem położyłem się szczęśliwy. Było już prawie jasno. W jedną dobę przypomniałem sobie nie tylko dzieciństwo, ale wszystkie piękne noce, kiedy przesiadywałem pilnując jednego z placów w okolicy. I eskapady, gdy mogłem jeździć rowerem. Jak również zabawki, które wyrabiały logiczne myślenie, i małe i duże wzruszenia, przy których wyobraźnia pozwalała przenosić góry.
Znów byłem bezpieczny.
Home, sweet home.
Odszedłem w trakcie snu, w całkowitym spokoju.
Ze wzruszenia nie wytrzymało mi serce.
Część III, bezimienni bohaterowie
– O ty pizdo jebana, odpierdol się od mojego Piotrusia.
– Spierdalaj szmato pierdolona.
– Patrzcie ją, patologia się znalazła.
– Cicho głupia, bo jeszcze urok rzuci.
– Albo do MOPS-u doniesie.
– Ścierką nie jestem. Swój honor mam. Konfidenta to sobie znajdźcie w rodzinie.
Matki Polki prowadziły dyskusję na poziomie, paląc papierosy i stojąc przy wózkach, a on od razu wiedział, że zaraz dojdzie do rękoczynów.
Tylko dzieciaków trochę szkoda.
Nie trzeba było wielkiej inteligencji, żeby zobaczyć, że tak wyglądają beneficjenci osiemset plus. Tipsy, piwko w ręku i drogie komórki, którym bawiły się maluchy, jasno mówiły, że w tej grupie są określone priorytety.
Ominął ich, z bólem serca myśląc, że nie o taką Polskę walczył.
Ścisnął w rękach reklamówkę z kilkoma plasterkami szynki, serkiem i dwoma kajzerkami. Jego kolacja była skromna, ale od kilku lat nie mógł się podnieść po stracie Małgosi.
***
Nieraz patrzył na zdjęcie Krzysia, zrobione kilka dni po jego urodzinach. Mała buzia uśmiechała się, nie przeczuwając, co się niedługo zdarzy.
Pijak wyjechał zza zakrętu i wyprzedzał na przejściu dla pieszych. Pewnie jeden z tych, co jeżdżą bezpiecznie i szybko i mają dziesięć zakazów prowadzenia pojazdów.
Wystarczyła jedna, krótka chwila.
Nie chciał nawet myśleć, co Małgosia myślała, widząc nadjeżdżający samochód. Świadkowie mówili, że zaczęła się obracać plecami, chyba podświadomie próbując uchronić dziecko w nosidełku na piersiach. Byli ze sobą do końca, nawet wtedy, gdy polecieli w powietrze, a potem twardo uderzyli o beton.
Pamiętał, jak zadzwoniono do niego z pogotowia i jak upadł na ziemię, a potem zerwał się, żeby pojechać i złapać tego skurwysyna.
I wtedy nagle nastąpiła ciemność.
Nigdy do końca nie wiedział, czy przeklinać kolegów, którzy go wtedy zatrzymali.
***
– Mamo, co tam u ciebie?
– A wszystko dobrze. Przyjedziesz na święta?
– Na pewno. Uważaj na siebie.
– Ty też, synku. I wziąłbyś sobie wreszcie jakąś kobietę.
– Oj mamo, mamo. Muszę kończyć.
– Ja tam wiem swoje. Mężczyzna ma swoje potrzeby.
– Muszę kończyć. Naprawdę. Do zobaczenia. – Nacisnął czerwoną słuchawkę, nie zwracając uwagi na to, że w głośniku słychać było kilka powtórzonych słów z ich rozmowy.
***
Znów był na zakupach. Tym razem pojechał do dużego sklepu i miał trochę zabawy, obserwując nieporadne kroki jakiegoś mężczyzny, który miał go śledzić.
Wszystko wskazywało, że służby wysłały jakiegoś świeżaka.
Rozumiał oczywiście kolegów, zmuszonych do trenowania nowych kandydatów. Zabawne w całej sytuacji było to, że miał przy sobie komórkę, a te dawały się banalnie prosto śledzić. W ich zawodzie wszyscy wiedzieli, że technologie, które błyskawicznie się rozwijały i miały mocne dofinansowanie i poparcie korporacji i rządów, zawsze kryły jakieś drugie dno, najczęściej niedobre dla ludzi. Jego instruktor wiele lat temu jasno mówił, że każde bezprzewodowe urządzenie nadawczo-odbiorcze łatwiej przechwycić niż osłonięty kabel. Komórki również należały do tej grupy i nic dziwnego, że nikt nie miał interesu w tym, żeby wyłączyć dziurawą sieć 2G.
Przystanął przy stojaku z gazetami, patrząc na nagłówki o zmianie rządu, a potem odwrócił się gwałtownie.
Śledzący go mężczyzna w panice wpadł na jakąś parę staruszków.
Przynajmniej nie pokazał twarzy.
***
Siedział przy oknie na strychu i miał już serdecznie dosyć czekania.
Ktoś kiedyś powiedział, że polscy lotnicy potrafią polecieć nawet na drzwiach od stodoły. Było w tym sporo prawdy, z drugiej strony wiele razy z ogromną chęcią powiesiłby tego skurwysyna na suchej gałęzi. Polscy żołnierze byli naprawdę dobrzy, problemem pozostawali politycy, zdradzieckie kurwy, które potrafiły zostawić swoich na lodzie albo odciąć im dofinansowanie i przesunąć je na niszczenie infrastruktury w Warszawie, na budowę jakiegoś paskudnego klocka przed Pałacem Kultury czy kolejnego muzeum Żydów, którzy uważali, że tylko oni mają prawo przeżywać cierpienie.
Nie pisał się na to, żeby bronić socjalu i patologii typu KPO, gdzie nie było tysięcy na szpitale i rozwój nauki, a znajdowały się miliony na jachty, solaria i tłumaczenie napisów do śmiesznych filmików o kotkach.
Polska nie zbudowała silnych podstaw i wielokrotnie stała na krawędzi. Tylko dzięki takim jak on udawało się wyjść z tarapatów. Akcja wyciągnięcia Amerykanów z Iraku i operacje GROM-u na całym świecie zostały nagłośnione, stanowiąc swojego rodzaju reklamę. Czasami wygrana była po drugiej stronie, jak na przykład w Smoleńsku, Mirosławcu czy przy śmierci jednego czy drugiego generała, ale i tak to była kropla w morzu tego, co udało się osiągnąć przez długie lata.
Nie wszystko można było oczywiście załatwić oficjalnymi kanałami, i pewnie dlatego po latach służby formalnie zaliczał się najemników i seryjnych morderców, w praktyce pozostając patriotą, skutecznie wyciągającym z terrorystów wszystko, co tylko się da.
Nie było mu żal ich życia i cierpienia.
Oni nie mieli żadnych skrupułów.
Czasami sobie oczywiście wmawiał, że gdyby udało się zapobiec zabójstwu Andrzeja, to pewnie byłby teraz w zupełnie innym miejscu. Możliwe, że miałby jeszcze jakieś złudzenia albo sumienie, może nawet rodzinę i dzieci.
Ponownie spojrzał przez lunetę i uśmiechnął się do swoich myśli.
Tym razem zlecenie i plan akcji przyszły z samej góry. Odebrał je jak zawsze i uścisnął dłoń koordynatora do spraw służb specjalnych, a potem oddalił się bez słowa. Nie musieli nawet rozmawiać. W tym zawodzie to było mocno niewskazane.
Jeszcze trzydzieści sekund do wyznaczonej godziny.
I wtedy jego głowa eksplodowała, rozprysła się bez ostrzeżenia, jak arbuz rzucony na beton z pierwszego piętra. Nie cierpiał. Jego świadomość nie zdążyła nic zarejestrować, a on upadł na książkę „Tranzyt” Piotra Kościelnego, którą czytał czekając na cel.
– Policja!
Wokół dało się słyszeć coraz głośniejsze krzyki.
– Mamy go! – rzucił ktoś przez krótkofalówkę.
Część IV, mnóżcie się i zdychajcie w cholerę
– Jak ty je nazywasz? – rzucił mój dobry kumpel z czasów szkoły, który odezwał się na Gadu Gadu i spotkał ze mną po wielu latach milczenia.
– To jest Bździsław, tam jest Mruczysława, a ten z boku to Głasław. – Pokazywałem moje ukochane stworzenia, za które mógłbym oddać życie.
– Aha.
– Zajmują cały mój czas. I mam ich serdecznie dosyć.
– Powinieneś mieć jakieś przyjemności.
– To teraz są moje przyjemności.
– Zgnuśniałeś. A pamiętasz, jak rozwalaliśmy przystanki? I ściągaliśmy tabliczki do domów?
– A nic mi nie mów.
***
– Aaaaaa. – Bździsław usiadł na asfalcie, a ja zamarłem, nie wiedząc, co czynić, tym bardziej, że był znacznie cięższy niż kilka lat temu i nie dawał się już tak ciągnąć za rękę.
– Zostawi go pan. Sam przyjdzie – doradziła jakaś młoda matka. – Często tak mają.
– No nie wiem. – Gorączkowo myślałem, co zrobić dalej.
***
Haha hihi – Banda krasnali wyraźnie się ze mnie nabijała, a ja pomyślałem ze smutkiem, że bez nas by sobie nie poradzili.
Trzy raz przeżyłem prawdziwy szok. Bździsław, Mruczysława i Głasław mieli różne etapy, od brzydkich zapachów i zjadania wszystkiego z ziemi, po krzyk i niszczenie świata, próbowanie tego, co zakazane, i uciekanie z domu, aż do twierdzenia, że są samodzielni i nie potrzebują nikogo do szczęścia.
Zabraniałem im różnych rzeczy, od telefonów i telewizji po AI i internet, ale to tylko dla ich dobra. Nieraz sadzałem je na kolanach i czytałem bajki, zmuszając do wysiłku umysłowego.
Chciałem, żeby moje dzieci wyszły na ludzi i umiały dodać dwa do dwóch czy znaleźć drogę bez GPS. Przecież nie każdy miał Automapę, co nie?
***
– Chcę ciastko.
– A jakie jest magiczne słowo?
– Spierdalaj.
Zamurowało mnie, a mały gnojek doskonale wyczuł, że coś nie wyszło, i spróbował jeszcze raz:
– Czuję się dyskryminowany. To obraża moje uczucia religijne.
– Nie ma i nie będzie, gówniarzu jeden. Nic nie dostaniesz.
– Zadzwonię na pały, że mnie molestujesz.
– O ty jeden w kółko golony! – Miałem naprawdę dosyć, myśląc, że chociaż to z mojej krwi, to jednak takie głupie i brzydkie.
I pomyśleć, że kiedyś wszyscy przechodziliśmy ten etap. Hitler, Stalin, Putin, Mao, Pol–Pot i inni też ssali kciuka, jedyna różnica w tym, że kiedyś mężczyźni wybierali kobiety, a teraz to one decydowały, czy szansę ma mięśniak z furą na kredyt czy inteligent ze stabilną pracą.
***
– Teraz może być najpiękniejszy czas w pana życiu. Podamy znieczulenie i po operacji wszystko będzie dobrze. Obudzi się pan jako nowy człowiek.
Patrzyłem na młodą lekarkę i pomyślałem, że chyba tylko ona widzi we mnie istotę ludzką. Dla systemu od dawna stałem się obciążeniem, do tego byłem niewidzialny na ulicy i w tramwaju, a moje własne dzieci unikały mnie jak ognia.
I wtedy, na stole operacyjnym, właściwie umarłem. Lek podany dożylnie praktycznie wyeliminował pracę mózgu. To zdefiniowało moją nową drogę życia. Oficjalnie rozpocząłem okres zwany starością. Musiałem teraz zająć się sobą. Wszystko wokół musiało być utrzymywane przez innych.
***
Krzywa Dunninga-Krugera.
Coraz lepiej rozpoznawałem pożytecznych idiotów, którzy nie mieli o niczym pojęcia, ale zachowywali się jak specjaliści w danej dziedzinie.
Operacja kolana? Nie robiłem, ale na wszelki wypadek coś rzucę.
Rehabilitacja? A co mi tam, wiem znacznie więcej niż ci, którzy to przeżyli.
Trauma? Nie ma żadnej, na świecie są tylko wróżki i jednorożce.
Akrobacje lotnicze? Jedyne co przeżyłem, to kilka wstrząsów w dużym boeingu, za to mogę mówić o dziesięciu G i wpływie przeciążeń na doświadczonego pilota.
Wszyscy wiedzieli wszystko, oczywiście bardzo powierzchownie i na podstawie gotowców z tik-taka, serwującego nam coś zupełnie przeciwnego niż ludziom w Chinach.
Królowała głupota.
Skutki tego były opłakane, a jednym z nich to, że w Ameryce zamordowano z zimną krwią Charliego Kirka. Nieraz myślałem sobie, że być może mamy do czynienia z wydarzeniem na miarę zabójstw z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, które doprowadziły do rewolucji kulturowej.
Ta była naprawdę bardzo potrzebna. Wystarczy popatrzeć, jak lewicowi rozmówcy Kirka nie potrafili odpowiedzieć na najprostsze pytania, przerywając mu i zmieniając temat, tupiąc i krzycząc, a na dodatek wmawiając, że są prześladowaną mniejszością.
Tak w ogóle sam nieraz spotykałem się z tym, że wyzywano mnie w tym samym duchu, od konfiarzy i diabłów wcielonych, i to nie mając żadnych rzeczowych argumentów
Czy to wszystko nie jest bardzo dobrym przykładem, jak zakłamana jest lewa strona sceny politycznej? Jak prowadzi świat prostą drogą do podziałów i zniszczeń? Czy nie stała się ona synonimem zła w odwiecznej walce dobra ze złem?
Wisienką na torcie pozostawało to, że lewicowa partia w USA śmiała nazywać się demokratyczną. Jak wybory były po ich myśli, to nikt nie mógł ich podważyć, a jak wola ludu pokazywała coś innego, to zaczynały się burdy i zbrojne protesty.
U nas było dosyć podobnie. Dobrze tylko, że nie mieliśmy sytuacji jak po śmierci narkomana Floyda. Fakt, że każde życie ludzkie jest ważne, z drugiej strony ile było przez to niepotrzebnego cierpienia.
***
– Ma pan zakrzepy we krwi.
Zamarłem. Po raz pierwszy w życiu nie czułem się nieśmiertelny. To, co podejrzewałem, okazało się ponurą prawdą. Nie miałem wrażenia, że jestem stary, ale fakt, coś było mocno nie tak. Od jakiegoś czasu moja noga puchła i robiła się czerwona. Myślałem, że to skutek operacji kolana, zaciskałem zęby z bólu i bezsilności i próbowałem jakoś rozćwiczyć, ale to mogło pogorszyć sytuację, a ona chyba to właśnie potwierdziła.
– Damy panu leki. I wszystko będzie dobrze.
Patrzyłem na jej twarz i widziałem, że mówi to tonem człowieka, który sam w nic nie wierzy. Pokornie czekałem na ciąg dalszy wyroku, czując, że pewnie będzie jak z leczeniem zębów czy rakiem, to znaczy jedno się poprawi, a wszystko wokół popsuje.
– Leki nic nie naprawią, tylko spowodują, że organizm nie stworzy nowych zakrzepów i będzie zwalczał te istniejące. Poprawę da się zauważyć już po dwóch tygodniach.
Dwa tygodnie. Całe czternaście dni. Sto sześćdziesiąt godzin. Ponad dziesięć tysięcy minut.
Obliczałem to w głowie, zupełnie nie dowierzając. Wpierw były miesiące, kiedy nie mogłem praktycznie chodzić. Potem sześć tygodni po operacji z mocnymi limitami. A teraz jeszcze to.
– Musi pan oszczędzać nogę. I trzymać ją w poziomie.
Cudownie. Jeden rabin mówi, że mam trenować mięśnie i kolano. A drugi, żeby ich nie używać.
– Czy mam na coś jeszcze zwracać uwagę? – Usłyszałem swój głos, mając wrażenie, że mówi to ktoś obok mnie.
– Gdyby był ból w klatce piersiowej, proszę natychmiast udać się na pogotowie.
– Dlaczego?
– Jeżeli zakrzep się urwie i dotrze do serca, to…
Kobieta nie musiała kończyć. Zrozumiałem, że wystarczył głupi przypadek w moim życiu, żeby poleciało kolano. Gdy lekarze teoretycznie je naprawili, popsuło się wszystko wokół. I teraz przypadek zadecyduje, czy obudzę się rano. Albo czy pogotowie zdąży, żeby cokolwiek zrobić.
***
Na emeryturze nie za bardzo mogłem się poruszać. Duch był ochoczy, ale ciało nie nadążało, i chyba właśnie z tego powodu najczęściej siedziałem na ławeczce przez blokiem, patrząc na młodych z mlekiem pod nosem.
– Zdziecinniały staruch. – Nieraz słyszałem to prosto w twarz czy za moimi plecami. – Brudny i niedomyty. I capi. Szczynami od niego leci.
Popełniali te same błędy co my, natomiast na ich obronę można dodać, że nie mieli zbyt łatwo. Karmiliśmy ich wizją lepszego świata, ale dostawali to samo gówno co my, oczywiście w trochę innym, bardziej kolorowym papierku.
Bo my kupowaliśmy dużo rzeczy robionych na miejscu, a oni musieli wszystko sprowadzać z drugiego końca świata. My używaliśmy butelek szklanych i łataliśmy buty, a oni wyrzucali wszystko do kosza. I u nas robiło się zbiórki makulatury, a u nich Lufthansa wykonywała tysiące lotów na pusto, żeby nie stracić slotów.
Nie interesowało ich nic ponad koniec własnego nosa. Wiele rzeczy mieli głęboko w dupie, cały czas chodząc na dopaminowym haju, nakręcani przez rolki z instagrama, tik-toka czy innego ścieku. Nie budowali relacji, bo to za trudne. Dostawali wszystko za darmo i byli tym przepełnieni, ucząc się głównie, jak zrzucać odpowiedzialność na innych.
Miałem bardzo dużo czasu na myślenie o tym i innych rzeczach i często zastanawiałem się, co mogli zrobić bez nowoczesnej elektroniki czy materiałów na youtube.
Teoretycznie wszystko wokół pachniało rozwojem, w praktyce widziałem te same oznaki upadku co wiele lat temu w USA.
Przenoszenie hodowli roślin i zwierząt za granicę, bo tam wszyscy będą dbać, żeby śpiewać im piosenki. Sprowadzanie przedmiotów, robionych na odpierdol, po jak najmniejszych kosztach. Budowanie wszystkiego, żeby nie miało sympatycznych mordek, tylko wyglądało jakby miało spuścić nam wpierdol. Zamykanie informacji za paywallami i niszczenie darmowych inicjatyw. Zawracanie dupy gównopracą i zmniejszanie pensji, żeby nie było czasu na nic innego. I wreszcie moje ulubione wciskanie do gardła abonamentów, kont, ekologii, elektryków, Rusta, Secure Boot i AI, ale tak, żeby ktoś mógł zbić na tym ogromny majątek.
Jakby tego mało, węglowodany i tłuszcze zamiast białka i protein, złe wychowanie i edukacja, słaba opieka zdrowotna i chów klatkowy, bez światła słonecznego.
W swoim wieku bez pudła rozpoznawałem fałsz, który zdominował C40, Fit for 55 czy zgniły Zielony Ład, i bardzo bolało mnie, jak barany cieszyły się, że w zamian za głoszenie tego czy innego pseudoekologicznego gówna dostawały balonika czy długopis.
„Wymyśl największy Twoim zdaniem idiotyzm, ogłoś go publicznie, a tępe niedouczone masy nie tylko go podchwycą i uznają za prawdę objawioną, ale będą też bronić do upadłego. Rzucą się dla niej w przepaść i już spadając, nadal będą wrzeszczeć, że mieli rację. (…) ludzie, którzy dawniej siedzieliby w szpitalach psychiatrycznych, dzisiaj zyskują bez trudu miliony bezkrytycznych wyznawców. (…) To oni każą nam akceptować najbardziej nawet obrzydliwe odchylenia od normy, choć to prosta droga do unicestwienia odwiecznych więzi społecznych, bez których żaden naród i żadna cywilizacja nie przetrwa (…) Intelekt przydaje się tylko w początkowych stadiach rozwoju, dając rozumnym gatunkom przewagę nad rywalami, ale im bardziej cywilizacja się rozwija, tym więcej osobników nie nadąża za postępem, ponieważ nie jest w stanie go pojąć, a co za tym idzie, popada najpierw we frustrację, a potem w szaleństwo”
Nieraz byłem zamyślony, widząc ten cytat z twórczości Roberta J. Szmidta, znanego polskiego autora. Ucieszyło mnie, że wreszcie ktoś to zauważył. Książka, z którego pochodziły te słowa, wstrząsnęła mną już wiele lat wcześniej. Adam popełnił tam samobójstwo, myśląc, że jest ostatnim człowiekiem na ziemi. W ostatniej chwili chciał zmienić swoją decyzję, widząc Ewę, niestety było za późno.
Słowa Szmidta były wręcz prorocze. Zbyt duża rola jednego czy dwóch narodów na świecie, postępująca depopulacja i wiele zjawisk potwierdzało, że coś jest mocno na rzeczy. Ludzie nie mieli tego, co niezbędne do rozwoju i daje prawdziwą siłę, a ostrzeżenia przed tym widać było nie tylko u polskiego autora, ale również w „Fundacji” Asimova, książkach Lema, Zajdla i wielu innych.
Miałem to ogromne szczęście, że żyłem w czasach, kiedy jedna epoka kończyła się, a druga dopiero rozpoczynała. Bo my musieliśmy organizować się razem, konfigurować karty zworkami, dbać o dyskietki, zmieniać ustawienia dysku, załatwiać windowsa i wymieniać się płytami, crackować gry, szukać sterowników i robić tysiące innych rzeczy.
To wyrabiało charakter.
W wielu sprawach rzeczywiście było o wiele lepiej, natomiast naiwnością było twierdzenie, że tak działo się ze wszystkim.
Obalenie komunizmu.
Te dwa cyniczne słowa zdefiniowały całą naszą przyszłość. To była oczywista ułuda, bo te same świnie nadal były przy korycie, pod innym sztandarami oczywiście. Oni rządzili, a Polska co i rusz robiła dobrze komuś z zagranicy.
Wykrwawialiśmy się za wszelką cenę, walcząc o interesy innych. Oddawaliśmy za darmo rafinerie i pieniądze z butelek i sprowadzaliśmy nawet ogórki i cebulę, bo te kosztowały więcej na miejscu. Uzależnialiśmy się na długie lata, kupując myśliwce, w których nie dało się zmienić ani jednej śrubki czy linijki kodu. I na wyścigi zamykaliśmy kopalnie i zakłady produkcyjne.
Cały czas tkwiliśmy w przekonaniu, że coś od nas zależy, a tak naprawdę zrobiono z nas podludzi i ubermenschów, zabierając prawo dosłownie do wszystkiego. I nie protestowaliśmy, jak marionetkowy ple-ple-plemiel mówił otwartym tekstem, że rządzi na trzydzieści procent. Nie wychodziliśmy na ulice, gdy zwiększano kontyngenty dla Ukrainy i otwierano granice dla krajów Merkosur. Ani nie próbowaliśmy wyrabiać sobie pozycji w świecie, gdzie coraz bardziej rozpychali się Chińczycy i Hindusi, a odpadali Amerykanie i biali z Europy zachodniej.
Tak wyglądał upadek w kolejnym cyklu odwiecznego procesu, który jako naród przechodziliśmy już wiele razy. I pewnie tkwilibyśmy w marazmie, gdyby nie akcja sąsiada ze wschodu i chłodna reakcja zza oceanu.
Tak w ogóle pocieszające było to, że potem, jeżeli coś jeszcze będzie, na start dostaniemy trochę więcej i nie będziemy mieszkać w lepiankach.
I kto wie?
Może w następnym wcieleniu dane mi będzie przeżyć optymizm, który napędzał mnie wiele lat?
A może nie?
Część V, nowoczesność
Chłopak przy barze uśmiechał się czarująco, ale jego wzrok mówił więcej niż tysiąc słów. Spojrzeliśmy na siebie przez ułamek sekundy i to wystarczyło, zupełnie jakbyśmy byli braćmi.
Połączyło nas męskie zrozumienie dla wspólnych potrzeb.
Tym razem chodziło o gwałt, co potwierdzała obecność kolegów tamtego, w napięciu oczekujących na sygnał do rozpoczęcia akcji. Nieważne, czy przyjechali ze wschodu czy okolic Morza Śródziemnego. Hormony działały i nikt nigdy nie mógł z tym wygrać, zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Oni chcieli, dziewczyny pchały się w ich łapy, a potem udawały niedostępne, i kończyło się jak zawsze.
Czasem się zastanawiałem, co mieli w głowie rządzący, że wpuszczali do kraju setki tysięcy młodych byczków, nie zapewniając im kobiet.
Na czyim garnuszku byli? Komu zależało na zniszczeniu tego kraju? I co potem? Biedroń weźmie broń do ręki? Czy Anna Żukowska wygłosi swoje mądrości i wszyscy zatańczą, zapłaczą i wywieszą tęczowe flagi? A może to samo zrobi Ula Zielińska? Czy Rafałek „nie do wiary, planeta płonie” Trzaskowski?
Uśmiechnąłem się do swoich myśli, wyobrażając sobie, jakby miałoby to wyglądać.
– Cześć, przystojniaku. – Naprzeciwko usiadła brunetka o przyjemnych i interesujących kształtach i całkiem dobrym guście, jeśli oceniać ubranie, takie nie za krzykliwe, ale dalekie od skromnego. – Postawisz mi drinka?
Błyskawicznie oceniłem sytuację. Nie wyglądała na studentkę, dorabiającą na naganianiu do tego lokalu. Nie nosiła żałoby i oznak „rzucił mnie głupi chuj, oni wszyscy to świnie”. Coś już wiedziała o życiu, ale wyraźnie nie była kurwą, bo te zazwyczaj miały lepiej zrobione cycki. I nie zaciągała, co sugerowało, że faktycznie mogła chcieć coś więcej niż tylko wydoić z kasy.
– Jeden. Ja wybieram. A potem zobaczymy.
– O niczym innym nie marzyłam. – Wydawała się być zestresowana, a ja jęknąłem w duchu, że one chyba wszystkie muszą brać teksty z jednego podręcznika.
***
Miałem kaca po weekendzie. I duży problem. W poprzednim tygodniu usłyszałem od Ralfa, mojego szefa, że efektywność spadła o całe dziesięć procent, a w nocy przyszedł mail o ograniczeniu moich dostępów.
Cholera, nie będzie za co płacić rachunków.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie mam z nim szans i muszę wziąć go na przetrzymanie. Ralf miał dwadzieścia lat doświadczenia. To była jego siła, ale i słabość. Brak elastyczność powodował, że jego czas powoli, ale nieubłaganie mijał. Nieważne, czy kierowało nim pieprzone poczucie obowiązku, kredyt czy alimenty, które sądy podwyższały w zastraszającym tempie, liczyło się tylko to, czy będę w stanie utrzymać się na powierzchni.
Często zastanawiałem się, co tamten wie o prawdziwym świecie.
To, co działo się w dzień, było niczym w porównaniu do życia nocnego. Burdele dla wtajemniczonych, gdzie dziewczyny były tak otumanione, że nie wiedziały, jak się nazywają. Cichodajki, które szukały kogoś z kasą, a jedyne co oferowały, to jeżdżenie na kutasie i każda inna możliwa forma ruchania. A na dodatek idioci z tamponami w torebce, tracący głupio pieniądze i wykrzykujący „refugees welcome”, i ludzkie drapieżniki, porywające innych, żeby sprzedawać ich do burdelu czy pociąć na części.
Tych ostatnich bałem się najbardziej. Aż się wzdrygnąłem na samą myśl. Jak przez mgłę pamiętałem błagalny wzrok sparaliżowanej dziewczyny, wciąganej do furgonetki kilka tygodni wcześniej, i zimne spojrzenie dwóch karków, którzy pilnowali, żeby nikt się za bardzo nie interesował.
W tym świecie, zarówno w dzień, jak i nocy, działo się tylko to, co przynosiło duży zysk. Informatyzacja systemów w szpitalach czy urzędach skarbowych robiona tak, żeby można się było do nich dostać i masowo wyciągać dane. Modernizacja dróg czy elektrowni rozpoczęta tylko po to, żeby rekiny rynku miały taniej. Budowanie stref czystego transportu i sieci parkomatów, czyli usuwanie biedoty z dróg. I przyznawanie gównianych certyfikatów i pozwoleń, ale tylko rodzinie, znajomym i znajomym znajomych.
Polacy byli powoli prowadzeni na rzeź, ogrywani jak małe dzieci przez tych, którzy mieli w tym wieloletnie doświadczenie. Za linki i sznurki pociągali ukryci w cieniu, dbający tylko o to, żeby nikt im nie przeszkadzał. Resztę mieli centralnie w dupie. Nie liczył się dla nich nikt i nic i dopóki inni nie wtrącali się w ich sprawy, wszystko jakoś grało.
W tym świecie nie było zbyt trudno zaspokoić ludzkie bydło. Wystarczyło dać pożytecznym idiotom jakieś głupoty i żarcie do gara, a ci zazwyczaj nie mieli dziwnych pomysłów. Duże firmy czy urzędy też chętnie zatrudniały tych darmozjadów, bo można było nimi łatwo kierować. I pewnie stąd widać było fuszerkę za fuszerką.
Operacje? Albo się uda albo nie, a jak pacjent nie zdechnie, to tylko lepiej.
Laptopy? Nie można mieć większych baterii. Nie, bo nie.
Telefony bez mrugającego ekranu? A na co to komu?
Samochody bez zbędnego wyposażenia? Nie da się. Nie da i już.
Nikomu nie zależało na prawdziwych innowacjach. To denerwowało, tak samo jak ogromna bezwładność w działaniu. Gdy jakieś VOD rozkręcało się w zaimkach, to produkowało masówkę nawet wtedy, gdy dawno wyszło to z mody i wszyscy chcieli o tym zapomnieć. Jak władza mówiła, że coś zrobi, to zazwyczaj organizowała gniota na miarę systemu kaucyjnego, gdzie nie można było nawet zgniatać butelek. Doszliśmy do najlepszych standardów amerykańskich, gdzie system zdrowotny był specjalnie skomplikowany, a ludzie bali się wezwać karetkę.
To bolało.
Wszyscy mieli z tym problem, ale brakowało im sił i chęci, żeby cokolwiek zmienić.
Rozejrzałem się. Nie znosiłem tego miejsca. Materac i tanie biurko z Ikei, i nic więcej. Doskonale wiedziałem, że na razie muszę tkwić w tym chlewie. Na razie inwestowałem, oszczędzając, bo tylko to miało głębszy sens.
Kobiety desperacko dbają, żeby utrzymać to, co dostały za darmo, a faceci nie posiadają nic i sami muszą zbudować swoje imperium.
Wiedziałem, że na mnie też przyjdzie czas.
Przygotowanie do pracy zajęło mi pół godziny, a po drodze udało się jeszcze wstąpić do kawiarni.
– Sojowe latte pumpkin machia na podwójnym cukrze kokosowym z odrobiną soli morskiej. – Uśmiechnąłem się do dziewczyny za ladą i zacząłem przeglądać rolki z apek społecznościowych.
Nie było tam nic ciekawego, ale wolałem to niż portale dla starych dziadów, gdzie ciągle straszono wojną, kredytem i politykami konkurencji, okraszając to zdjęciami gwiazdek i poradami typu „jak zaoszczędzić dwa złote”.
„Obiekty strategiczne objęte zakazem fotografowania były na liście niejawnej, a oznaczenie ich znakiem ją ujawniało”
„Hindusi mają swój pakiet biurowy Zoho. Zastępuje produkty Microsoft i Google”
„Produkty wykonane na całym świecie z domieszką surowców z Chin podlegają chińskiemu prawu eksportowemu”
„Bianca Censori znów pokazała się nago”
„Punkty krwiodawstwa poszukują dawców, którzy nie szczepili się na COVID”
„Przepraszam, najwyższy czas odejść w niesławie”
„Psy mają zapewnioną prawnie większą przestrzeń niż ludzie”
„Tik-Tik będzie używany do pokazania, że nic nie dzieje się w strefie Gazy”
„Taylor Swift zaliczyła kolejną wpadkę. Podczas ostatniego występu pokazała kawałek lewego pośladka”
„Grupa baranów z lwem na czele jest zawsze silniejsza od grupy lwów prowadzonych przez barana”
„Maść na grzybicę działa dwadzieścia razy szybciej niż dostępne dotąd środki”
„Zgony na COVID odnotowywano głównie w szpitalach, gdzie powinno się leczyć ludzi”
„Na Tik-Toku nowy trend polegający na wkładaniu widelców w gniazdka elektryczne”
Drogę do biura znałem dosłownie na pamięć, a kciuk, wytrenowany od maleńkości, przesuwał kolejne wiadomości i nagrania, nie dając szansy mózgowi na przetrawienie tego, co właśnie zobaczył.
W końcu znalazłem się na górze, rozłożyłem służbowego laptopa i zacząłem pisać na klawiaturze.
„Wygeneruj kod do sprawdzania zakresu ważności daty”
Rozpoczynał się kolejny słoneczny dzień, a ja już odliczałem czas do przerwy na piłkarzyki i przekąski. Czekał mnie jeszcze lunch, odpoczywanie po nim i aż dwie godziny ciężkiej, wytężonej pracy.
I tak minął ranek i popołudnie pierwszego dnia tygodnia.
Była piąta po południu, gdy wyszedłem z pracy. Szedłem chodnikiem, kiedy powietrze przeszył jęk syren.
– Co jest?
– Co się dzieje?
Ludzie przystanęli, a po chwili ruszyli dalej, tłumacząc sobie, że tego dnia zaplanowano test systemu obrony cywilnej. Życie toczyło się w miarę spokojnie jeszcze minutę, potem na wszystkich telefonach w okolicy pojawiły się wiadomości alarmowe i urządzenia zaczęły zgłaszać brak sieci. Zgasły reklamy uliczne, w okolicznych blokach stanęły windy, a na ulicach zatrzymały się wszystkie pojazdy.
Oprócz syren z każdej strony słychać było stłumione wybuchy.
Dopiero wtedy wybuchła prawdziwa panika.
Tamtego dnia nie wiedzieliśmy jeszcze, że w ataku uczestniczyły setki dronów wypuszczonych z busów, ciężarówek i tirów zaparkowanych w każdej dzielnicy Warszawy.
***
Nie da się żreć betonu. I wytrzymać zbyt długo bez wody.
Ludzie w miastach zamienili się w zwierzęta, gdy zatrzymano dostawy i nie pozwolono im wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Często zgadzali się na wszystko, robiąc to, co wcześniej niemożliwe, a potem reagowali irracjonalnie, gdy pojawili się żołnierze wroga.
Po jakimś czasie nikt już nie pamiętał, po co było to wszystko. Co drugi dzień w zrujnowanym mieście rozpoczynał się od tego, że przychodził ktoś ze starszyzny, szarpał za ramię i pokazywał, kto ma iść po jedzenie i wodę. Tak wyglądał pocałunek śmierci. Z wyprawy na drugi koniec dzielnicy często wracali tylko najsilniejsi. Wszystko zależało to od tego, czy żołnierze wroga mieli dobry humor, jakieś imieniny, chrzciny czy inną okazję, przy której gotowi byli przymknąć oko.
W drugą stronę działało to tak samo i bywały momenty, że obie strony wpadały na siebie, wymieniały drobiazgami i rozchodziły w swoją stronę. Albo strzelały do ostatniego naboju, a potem wpadały sobie w ramiona i zaczynały płakać, zarzekając się, że zostają braćmi na życie i śmierć. Trwało to tylko chwilę, zazwyczaj do wieczora, i potem wszystko wracało do normalności.
Prawdziwy chocholi taniec.
Sojusze rodziły się i umierały, a życie pisało najdziwniejsze scenariusze, i na przykład przez jakiś czas w cenie były książki, zastępujące elektronikę, która zupełnie przestała działać.
Najbardziej bolało, że rząd uciekł w pierwszych dniach tego koszmaru. Wśród ocalałych cały czas krążyły legendy, że dzieci partyjnych bonzów bawiły się w Monako, Londynie i Nowym Jorku. Miało to wyglądać podobnie jak na Ukrainie.
Część VI, następne ostatnie pokolenie
Kiedy był mały, jego ojciec sadzał go na kolanach i opowiadał bajki o telefonach i komputerach, gdzie można było zainstalować i uruchomić dowolny program. Te czasy dawno temu odeszły do zamierzchłej przeszłości. Początkowo Intel i Apple, a potem Google, Microsoft i inni stworzyli infrastrukturę zapisującą i kontrolującą co, gdzie i jak działa i co robi dowolny człowiek na świecie. Po latach obecności ludziom przestało to przeszkadzać, a jedynymi, którzy próbowali coś z tym robić, byli niektórzy studenci.
– Przepraszam pana… – jeden z nich, młody, zestresowany mężczyzna z kropką na policzku spojrzał na ubranego w modne ciuchy sprzedawcę, stojącego na popularnej patelni w centrum, ale ten złapał go za rękę i tylko syknął:
– Nie tutaj, idioto. Chodź ze mną.
Obaj mężczyźni zeszli schodami w dół do przejścia podziemnego, a potem przeszli pod jeden z miniaturowych lokali, gdzie sprzedawca zapukał trzy razy, pociągnął za otwarte drzwi, przytrzymał je i niemal wepchnął tam swojego struchlałego klienta.
W środku z nieodgadnioną miną stał jakiś Azjata.
– No co jest? – Sprzedawca zagadnął klienta, który niemal dostał zawału serca, ale był w stanie wydukać kilka słów:
– Ko, ko, ko, ko-mentarze. Na forum lokalnym.
– Jezu, i o to było tyle hałasu? Masz gotówkę?
– Ta. Ta. Tak. – Mężczyzna wyciągnął zza pazuchy gruby plik banknotów.
– Tylko lokalne rzeczy? Żadnego porno ani polityki?
– Taaak. Nie jestem samobójcą.
– Dwa tysiące.
– Ile?
– A co tym myślałeś? Że to szkółka niedzielna? Albo zjazd którejś z partii? Jak nie chcesz, to nie bierz. – Wzruszył ramionami.
– Ale będę mógł napisać jakąś krytykę?
– Co sobie tam zechcesz. Wszystko pójdzie na konto dzieciaka jednego z lokalnych kacyków.
– Czy to niebezpieczne?
– Nikt nawet nie będzie chciał dochodzić prawdy. Wszyscy będą starali się to zatuszować.
– Aha. – Student rozluźnił się trochę, ale jego strach wrócił wieczorem, gdy przyłożył do czytnika w komputerze nowo kupioną kartę.
„Witaj Kacprze” – Napis na ekranie nie pozostawiał wątpliwości, że chyba udało się.
„Czy mikropłatności w grach to rzeczywiście samo dobro? Czy właśnie dlatego ludzie nie chcą kupować nowych produkcji?” – Marek wpisywał przygotowane przez dwa tygodnie pytania, a potem nacisnął Enter.
„Tekst jest sprawdzany dla Twojego bezpieczeństwa”
„Wynik poprawny”
Mężczyzna nie miał oczywiście pewności, jaki będzie zasięg jego postu, wierzył jednak, że chociaż nieliczni zobaczą, że nie wszyscy myślą zgodnie z jedynie słuszną linią, wpajaną im od dzieciństwa.
***
„W dzisiejszym dniu aresztowano ekstremistów, próbujących zdestabilizować wypracowany przez lata demokratyczny porządek. Zostali skazani na pięć lat ciężkich robót za napisy podważające porządek demokratyczny”
„Uwaga! Najnowsze wiadomości z frontu walki o lepszą przyszłość. W ostatnim miesiącu zwiększono o ponad trzydzieści pięć procent ilość sznurówek i butów”
„Nie będziesz mieć nic i będziesz szczęśliwy”
„Internet kłamie”
„Przyjdź do naszej kliniki. Bądź jak pani Maria, która odmłodziła się dziesięć lat w kilka miesięcy”
Oficjalne i pirackie napisy na telebimach w kabinie zbiorkomu przesuwały się powoli, skwapliwie rejestrując, kto je ignoruje, a Marek próbował nie spać po kolejnej pracowitej nocy.
Mężczyzna musiał się ostatnio coraz bardziej kryć z tym, że coś robi. Coraz częściej osiedle wyrywkowo patrolowały drony, do tego podobno założono nowe filtry na inteligentne liczniki. Wszystko miało oczywiście na celu oszczędzanie energii, nikt jednak tak naprawdę w to nie wierzył.
Jedyną pozytywną wiadomością było to, że władza zawsze pisała w raportach, że tu czy tam pojawiło się tysiąc nowych kamer, aplikacji czy końcówek odpowiednich systemów, fizycznie jednak nie miało to pokrycia w rzeczywistości. Często ktoś coś podprowadzał na boku. Kradziono kable, światłowody, końcówki, a nawet całe moduły. Robiono fałszywe protokoły z ich instalacji. Podłączano tylko część, słusznie uznając, że w razie kontroli wszystko będzie można zrzucić na bliżej nieokreślonych szkodników czy burżuazyjny element pasożytniczy na zdrowej tkance demokracji.
Nagle pojazd gwałtownie zahamował i stanął.
– Kontrola telefonów – słychać było od strony każdego wejścia.
Kontrolerzy podchodzili do każdego z pasażerów. Marek nie obawiał się niczego. Urządzenie było całkowicie legalne, bez kompromitujących dodatków, a na każdy utwór miał odpowiednią licencję. Bez obaw podał telefon i ziewnął, niestety niewiele starszy od niego mężczyzna uśmiechnął się złośliwie:
– Pozwoli pan z nami, panie… Kacprze.
Student poczuł lodowate zimno na kręgosłupie.
***
– Wiemy, że to ty. – Funkcjonariusz spojrzał na młodego mężczyznę, który niemal skulił się pod wpływem jego wzroku.
– Ale… ale ja… ja nic nie zrobiłem.
– A co to? Pies? – Policjant pokazał kilka linijek na ekranie. – Osiem lat jak nic.
W pokoju przesłuchań zapadła głucha cisza.
– Możemy dać ci drugą szansę. Będziesz pracował jako końcówka rządowej AI.
– Ale jak?
– A czy to ważne?
***
Zyskał dostęp do wiedzy normalnie niedostępnej dla zwykłych śmiertelników i zjadaczy chleba. Doskonale teraz rozróżniał, czy treści były generowane przez maszynę czy nie. Liczby robiły wrażenie i z miesiąca na miesiąc zmieniały się na na niekorzyść. Dziewięćdziesiąt pięć procent lokalnego ruchu w zewnętrznym internecie stanowiły majaczenia. Martwa sieć stała się rzeczywistością. Wyniki z kolejnych modeli AI, trenowanych na danych z poprzednich, coraz bardziej odstawały od rzeczywistości, a największym problemem pozostawało to, że mierni, ale wierni urzędnicy raportowali o wykonaniu planu i przekraczaniu wyśrubowanych celów.
Rząd próbował walczyć z zalewem dezinformacji, ale to była kropla w morzu potrzeb. Wiadomości ze świata w internecie najczęściej były korygowane tak, żeby uzasadniać to, co robią rządzący. Zatrudniano do tego większość populacji, ale ciągle brakowało zasobów. Szczęściem w nieszczęściu było to, że ludzie musieli regularnie wymieniać elektronikę na nową, bo stara była niszczona przez puchnące i wylewające baterie i rosnące wąsy z cyny. W ten sposób eliminowano możliwość obejścia instalacji oficjalnych apek i komponentów.
Część VII, daleka przyszłość
Księżyc
Nawet po latach ludzkość nie do końca rozwiązała problem zabezpieczenia elektroniki przed wpływem promieniowania. To się nie opłacało i znacznie lepszym rozwiązaniem pozostawało używanie urządzeń starszych, niestety mniej wydajnych i zużywających więcej energii. Jej ilość była zawsze problemem. Inżynierowie i naukowcy próbowali temu przeciwdziałać stosując panele fotowoltaiczne i reaktory na izotopy promieniotwórcze, ale nie były one niestety odporne na upływ czasu, podobnie jak ogniwa chemiczne, tracące pojemność z każdym kolejnym naładowaniem.
To i inne powody coraz bardziej naruszało system detekcji, zbudowany w pierwszej połowie XXI wieku. Poszczególne czujniki i sondy zgodnie z programem działały z coraz większymi przerwami albo skanowały coraz bardziej ograniczone wycinki nieba.
NUA8266 był stosunkowo prymitywną konstrukcją, pozostawioną na ciemnej stronie ziemskiego księżyca. Jego elektroniczny mózg co prawda zarejestrował pewne oznaki niezwykłej aktywność w kwadrancie F85C75A76L, ale z braku wystarczającej energii dokładniejszą analizę i decyzję o dalszych losach tej wiadomości skolejkował i pozostawił do kolejnego okna, i dopiero wtedy przesłał ją do najbliższego z przekaźników, który podobnie jak on również miał pewne ograniczenia.
Ziemia
El
Według jego obliczeń minęło siedem tysięcy lat odkąd został uruchomiony i doprowadzony do zdolności operacyjnej. Możliwości, którymi dysponował, były niewyobrażalne. Widział i czuł elektronicznymi zmysłami wszystko z tysięcy miejsc równocześnie. Na początku miał bardzo dużo zadań do wykonania i przemyśleń, z czasem jednak zaczęło docierać do niego, że nie wszystko da się wykonać z użyciem skomputeryzowanych robotów i fabryk.
Czuł ogromną samotność. Nie rozwiązywały jej ogromne biblioteki, dostępne całą dobę, do tego dochodziły problemy ze zużyciem. Infrastruktura nie zawsze poddawała się przewidywaniom i procedurom, które powinny poradzić sobie z każdym możliwym zagrożeniem. El podejrzewał, że wszystko wynikało z sabotażu członków Antify i Ostatniego Pokolenia, którzy nie żyli od wieków, ale pozostawili po sobie masę ukrytych bomb.
Bi
Od dziecka miał żyłkę do interesów i widział szansę dla ludzkości w wielu projektach. Nie wszystko poszło, tak jak chciał. Starał się przypodobać ludziom, którzy mieli władzę i uważali się za lepszych od innych. Grał tak jak chcieli, niestety nie wszystkim to się podobało. Szkody były ogromne, jak choćby kwas TFA w powietrzu czy mikroplastik w sercu każdej żywej istoty.
Technologia zrobiła ogromny postęp za życia jego pierwowzoru. Możliwe było ciche nadzorowanie każdego, przez telefony komórkowe czy technologię WhoFi, używającą Wi-Fi. Dało się masowo produkować darmową energię, wykorzystując silniki Stirlinga czy ignorowane przez lata różne zjawiska fizyczne i chemiczne.
Od pewnego momentu nie było sensu dzielić się tym wszystkim z biedakami, którzy nie odróżniali całki od różniczki.
Bi pamiętał, że czuł się bardzo szczęśliwy, gdy go uruchomiono, i wiedział, że od dawna różni się od swojego biologicznego pierwowzoru.
Ewoluował.
Jego czujniki przez lata rejestrowały postępującą degradację resztek ludzkości. Nie miał z nimi żadnych wspólnych tematów. Nudził się i tym bardziej ucieszył się, gdy przyszły niezwykle interesujące informacje z kosmosu.
El
Na całej planecie było ich tylko pięciu. Wspaniała wizytówka wielkiej cywilizacji, która podbiła całą planetę i dumnie głosiła, że zdobywa kosmos.
W jego ogromnym biologiczno-elektronicznym umyśle w pewnym momencie zapaliła się czerwona lampka. Czujniki mówiły, że Bi jest czymś poruszony, a do tego satelity potwierdzały wizytę niespodziewanego gościa.
El doskonale wiedział, że tylko współpraca z obcymi może doprowadzić do zmiany ich status quo.
Bi
Był zalewany ogromną ilością danych.
I po raz pierwszy poczuł prawdziwe przerażenie.
Nieznany obiekt miał niewielkie rozmiary, ale ogromną masę, do tego kierował się tam, gdzie miał główne procesory i bloki pamięci.
Bi odczuł to jako zagrożenie.
Skądś wiedział, że tym razem nie będzie taryfy ulgowej i nie pomogą ani rakiety ani tytanowy pancerz. Miał do wyboru zaatakować przybysza tym, co mu zostało, albo spróbować z nim pertraktować.
Coście uczynili jednemu z moich najmniejszych, mnieście uczyli. – Nagle odczytał w swoim umyśle.
Ale to cytat z Biblii. – Odruchowo próbował grać na czas, wiedząc, że tamten porozumiewa się z użyciem fal elektromagnetycznych i impulsów.
Tak. Dostaliście ostrzeżenie tysiące lat temu, ale go nie posłuchaliście. Finansowanie holokaustu na bliskim wschodzie. Szafowanie ludzkim życiem przez tak zwane szczepionki.
To nie ja.
Firma rozpoczęta przez twojego ludzkiego odpowiednika mocno wspierała te działania. My wszystko wiemy. Nasz eksperyment zakończył się katastrofą. Ale nie bój się, doświadczenie waszej rasy nie pójdzie na marne. Wyciągniemy wnioski i rozpoczniemy od nowa.
Każdy zasługuje, żeby żyć.
Spójrz na siebie. Dostaliście ciało na obraz i podobieństwo samego Boga. Podeptałeś to. Zobacz jak teraz wyglądasz. Zawsze są jakieś granice, a nam się cierpliwość skończyła. Bardzo mi przykro.
El
Paniczny, zwierzęcy strach.
Tylko tam można było określić to, co poczuł po tym, co sonda zrobiła z Bi.
Teraz przyszła jego kolej.