- Opowiadanie: bruce - Niedźwiedzi uścisk Francuskiego Anioła

Niedźwiedzi uścisk Francuskiego Anioła

Zapraszam na kolejną odsłonę z historii o człowieku, który postanowił nie poddać się, lecz zawalczyć o swoje życie i marzenia. :)

Dziękuję, pozdrawiam. :) 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Niedźwiedzi uścisk Francuskiego Anioła

Mówiono o nim „Anioł”: piękne rysy twarzy, przystojny blondyn o łagodnym spojrzeniu i takim samym charakterze. Maurice Marie Joseph Tillet, syn francuskiego emigranta, pracującego w Rosji przy budowie słynnej Kolei Transsyberyskiej, był wybitnie uzdolniony dzięki matce, uczącej najpierw w Moskwie, a po wybuchu rewolucji październikowej – w ojczystej Francji. Nic zatem dziwnego, że z łatwością opanował w krótkim czasie znajomość aż czternastu języków obcych.

 

 

(Maurice Tillet w młodości, fotoblogia.pl)

 

Los nie był jednak dla niego łaskawy. Marzący o karierze prawnika nastolatek niespodziewanie podupadł na zdrowiu, czując bóle klatki piersiowej, głowy oraz kończyn. Potem pojawiła się niepokojąca opuchlizna…

Pewnego razu matka zastała go załamanego w pokoju.

– Mamo, nie chcę już żyć – zaszlochał.

– Wszystko będzie dobrze, synku. – Gładziła czule jego coraz rzadsze włosy, próbując pocieszyć, choć serce pękało z bezradności. – Modlę się codziennie o to, abyś zaznał w życiu wiele szczęścia.

Rozumiała, że przechodził autentyczne piekło. Z anielsko przystojnego młodzieńca stał się nagle postacią, określaną przez wielu jako „obrzydliwe monstrum” i „potwór”. Dziewczyny nie chciały go znać, rówieśnicy odwracali się od niego. Pokazywano go palcami, jak dziwadło. Nie skończywszy nawet dwudziestu lat poczuł, że cały jego dotychczasowy świat momentalnie się zawalił.

To brzmiało, jak wyrok: akromegalia – rzadka choroba hormonalna, wywołana przez guz przysadki mózgowej, który powoduje pogrubienie kości do nienaturalnych rozmiarów, szczególnie twarzy i kończyn.

 

 

 

(dorosły Maurice, Wikipedia)

 

 

Był zmuszony porzucić studia prawnicze i wstąpić do drużyny rugby, a jako reprezentant Francji w Londynie w tysiąc dziewięćset dwudziestym szóstym roku wziął nawet udział w spotkaniu z królem Jerzym V, który osobiście uścisnął mu dłoń. Młody sportowiec pękał z dumy, co stanowiło pewną rekompensatę za utracone marzenia.

Potem los rzucił Maurycego do marynarki wojennej, w której służył przez pięć lat. Tak dotarł do Singapuru, gdzie poznał zaznajomionego z tajnikami sztuki walki na ringu, zwanej wrestlingiem, litewskiego mistrza wagi półciężkiej, Karla Pojello. To on namówił Maurice’a do poświęcenia się całkowicie karierze sportowej i po powrocie został jego osobistym trenerem w Paryżu. Trzydziestolatek przybrał wtedy tytuł „Anioł”.

Po stoczonych walkach we Francji i Anglii, w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku obaj wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Tam Tillet błyskawicznie zyskał ogromną popularność, głównie dzięki swemu nietypowemu wyglądowi oraz znakomitym występom na ringu czy w filmach i sławnemu chwytowi wykańczającemu, zwanemu „niedźwiedzim uściskiem” – „bear hug”. Jako gwiazda aren o pseudonimie „Francuski Anioł” pokonywał każdego przeciwnika. W latach czterdziestych kilkakrotnie został mistrzem świata w zapasach.

 

 

 

(Maurice Tillet, https://www.postandcourier.com/sports/wrestling)

 

 

Co pewien czas czuł jednak wewnętrzną pustkę. Tęsknił za niespełnionymi marzeniami. Spoglądał nieraz z zazdrością na swoich kolegów, mających ustabilizowane życie rodzinne, żony i dzieci… Wiedział, że jemu nie jest to pisane.

Prosił Boga o pomoc, chociaż rozumiał doskonale, że nie będzie to łatwe. W tysiąc dziewięćset czterdziestym siódmym roku był nawet na audiencji u papieża, lecz, pomimo głębokiej wiary, zdarzało się, że bolał nad tym, co zgotował mu los.

Z czasem zaczął czuć się coraz gorzej. Choroba czyniła w jego organizmie wielkie spustoszenie. Ostatnią walkę stoczył czternastego lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego roku w Singapurze. Niespełna półtora roku później, w wieku pięćdziesięciu jeden lat, Maurice Marie Joseph Tillet zmarł na zawał mięśnia sercowego.

– Odchodzę do ciebie, mamo – wyszeptał, zamykając oczy. – Nie spełniłem mego najważniejszego marzenia o rodzinnym szczęściu – dodał rozgoryczony.

– Jeszcze nie wszystko stracone, synku – powiedziała do niego z Nieba uśmiechnięta mama.

 

Słynny „The French Angel” nie zdawał sobie nigdy sprawy, że od wielu lat jego poczynania śledził pewien zdolny rysownik pochodzenia żydowskiego, okrzyknięty w Stanach Zjednoczonych „królem kreskówek”. Był to William Steig.

– Chciałeś, abym się pojawił. Oto więc jestem! – zakomunikował mu pewnego razu duch Maurice’a.

– Dziękuję – odparł spokojnie osiemdziesięcioletni Steig.

Siedział w swoim fotelu i rozmyślał nad nową ilustrowaną książką dla dzieci.

– Nie wystraszyłeś się potwora, którym jestem?

– Skądże! – roześmiał się staruszek. – Znam cię, Maurice. I znam twoje skryte marzenia. Zeszłej nocy przyśniła mi się twoja matka, która prosiła o pomoc.

– Matka? O pomoc?

– Owszem. Dlatego właśnie chciałem z tobą porozmawiać – wyjaśnił spokojnie amerykański rysownik.

– Aby uwiecznić mnie jako monstrum w nowej przygodówce?

– Nic z tych rzeczy! Chcę pokazać całemu światu nie tylko twoje, zniekształcone chorobą: twarz i ciało, ale także gołębie serce, duszę i wrażliwość. Nie przez przypadek nazywano cię przecież „Aniołem”. Jak wiesz, nawet przed twoją śmiercią wielu zawodowych sportowców przybrało ten sam pseudonim. Zasługujesz na to, aby żyć wiecznie w pamięci potomnych. Być szczęśliwy i spełniać marzenia.

– Jestem ciągle uważany za znanego i cenionego zapaśnika. Mój sławny chwyt przeszedł do historii.

– To prawda. Lecz teraz pozostaniesz także uwieczniony jako najsłynniejsza na świecie postać kreskówki.

– Obawiam się tego… – wyznał duch Maurice’a.

– Wiem. I dlatego nadam ci imię „strach”.

– W twojej nowej książce będę się nazywał: Strach?

– Tak. W języku jidysz to znaczy „shrek”.

– Shrek? I sądzisz, że ktoś przeczyta książkę o takim stworze? Z moją zniekształconą twarzą i ciałem?

– Jestem o tym przekonany! – dodał z uśmiechem Steig, po czym przystąpił do pracy. – Dodam ci także ulubiony kolor, zielony.

– Nie będą się mnie bać? Zielony potwór…

– Ha, ha, ha! Wręcz przeciwnie! Pokochają cię! A ty nareszcie zaznasz tak wiele należnego ci, upragnionego spokoju i szczęścia.

– Zapamiętano mnie jako szkaradne monstrum. – Zwiesił smutno głowę.

– Teraz to się zmieni, Maurice. Twój „bear hug” będzie odtąd kojarzony z przesympatycznym bohaterem.

 

 

(ilustracja z książki „Shrek!” autorstwa Williama Steiga, margotquotes.livejournal.com)

 

 

I nie mylił się. Obsypana nagrodami opowieść o przerażającym z wyglądu, lecz wyjątkowo dobrodusznym Shreku okazała się prawdziwym hitem, jednoczenie stając się wkrótce inspiracją dla twórców filmowej animacji, która zyskuje do dziś rzesze wiernych fanów.

– Nareszcie spełniłem moje marzenia – rzekł do ducha Steiga zadowolony duch Tilleta.

Obaj siedzieli w kinie, śledząc uważnie film o przygodach sympatycznego, zielonoskórego ogra.

– Ramiona służą ci teraz do całkiem innych uścisków… – Duch rysownika mrugnął porozumiewawczo do muskularnego przyjaciela.

– A nie mówiłam, że tak będzie, synku? – wtrąciła spoczywająca obok w fotelu dusza uszczęśliwionej matki.

 

 

 

 

(filmowy Shrek z Osłem oraz z Fioną, mitoslavia.blogspot.com)

Koniec

Komentarze

Przypomniałaś mi wpis, który ktoś mi kiedyś wpisał w komentarzach – jak ja ci dziękuję, że to nie kolejna ciężka historia laugh Ja Tobie też laugh

 

Tak się zastanawiam, dlaczego rzucił studia. Na prawnika nie musiał być ani ładny, ani drobny? Pewnie odpowiedzi nie będzie, ale Twój tekst nie ułatwia zrozumienia – przedstawia, jakby koniec studiów wynikał z jego nowego wyglądu – nie wiem, jak jedno z drugiego miałoby wynikać.

 

Ciekawa historia o ciekawym człowieku. Dziękuję za przypomnienie. Dowiedziałem się też czegoś nowego – nie wiedziałem, że “szrek” jest słowem z jidisz. Można sparafrazować puentę starej anegdoty (w której Żyd w Nowym Jorku zobaczył w metrze murzyna czytającego żydowskie pismo):

– mało ci, że jesteś ogrem, jeszcze chcesz być Żydem?

W sumie to niewykorzystany wątek (może i dobrze) – na skróty poszłaś do sympatyczności Szreka, jakby wątpliwości ducha były bezprzedmiotowe. A początek bajki to wielka nienawiść do ogra.

I to żydowskie imię tak bardzo pasuje. Przed holokaustem były antysemickie broszury i karykatury, pokazujące Żydów jako potwory, dehumanizujące ich. Szczujące tłum do pogromów – w bajce to nieudana próba (o ile lepiej tę scenę można zrozumieć wiedząc, że “Szrek” jest z jidysz!), w której bohater dzielnie sobie radzi. W realu – nec Hercules contra plures… sad

 

Także to karygodne zaniedbanie, taki mocny wątek ominąć. I bardzo Ci dziękuję, że zaniedbałaś – kary wezmę na własne plecy. To dobry, ciepły, życzliwy tekst, oby takich więcej.

The KOT

Witam serdecznie, Eldil. Wielkie dzięki za tak wnikliwą analizę. :)

Pewne kwestie starałam się uwypuklić, inne potraktowałam nieco pobieżnie, to fakt. :) Ostatnio wybieram formę szortów, aby zbytnio nie przynudzać zbyt długimi molochami. :) Stąd minimalizm jeśli chodzi o wiele szczegółów. :) 

Nie znalazłam konkretnego wyjaśnienia, ale wyobrażam sobie, że Maurycy po prostu zrezygnował ze studiów z powodu choroby, bo prawnik w tamtych czasach powinien prezentować się tak, a nie inaczej, zaś w jego przypadku było to niemożliwe; czuł, że nie da sobie rady na uczelni i – ogólnie – w tym zawodzie – tak to sobie sama dopowiadałam, tworząc tekst. :)

I mnie ucieszyło, że historia miała happy end – Francuski Anioł nie poddał się, choć na pewno nie było to łatwe. :) 

Pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka