- Opowiadanie: bruce - El Fusilado, to znaczy Rozstrzelany

El Fusilado, to znaczy Rozstrzelany

Za­pra­szam na ko­lej­ną od­sło­nę ko­lej­ne­go nie­zwy­kłe­go zda­rze­nia z hi­sto­rii. :)

Mam na­dzie­ję, że przy­pad­nie Wam do gustu moja skrom­na pro­po­zy­cja jej przed­sta­wie­nia. :) 

Dzię­ku­ję za Wasz czas, po­zdra­wiam. :) 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

El Fusilado, to znaczy Rozstrzelany

W Nie­bie­siech Apo­sto­ło­wie spo­glą­da­li z dy­stan­sem na Ja­ku­ba, za­zwy­czaj chęt­nie roz­ma­wia­ją­ce­go z – ła­god­nie rzecz uj­mu­jąc – po­dej­rza­ny­mi ty­pa­mi, na czele któ­rych bez wąt­pie­nia stał Her­mo­ge­nes. Ow­szem, nauka Chry­stu­sa na­ka­zy­wa­ła im ko­chać bliź­nie­go, każdy z nich – wzo­rem Na­uczy­cie­la – li­to­wał się prze­cież nad cel­ni­ka­mi, fa­ry­ze­usza­mi, cu­dzo­łoż­ni­ca­mi, czy nawet prze­stęp­ca­mi, lecz takie za­cho­wa­nie prze­cho­dzi­ło wszel­kie po­ję­cie. Toż Jakub Apo­stoł dys­ku­to­wał co­dzien­nie w Kró­le­stwie Bożym z, o zgro­zo, czar­no­księż­ni­kiem! Wpraw­dzie uczeń Je­zu­sa gło­sił wszem i wobec, że Her­mo­ge­nes już przed wie­ka­mi zo­stał prze­zeń na­wró­co­ny i „cza­ra­mi się odtąd nie para”, ale kto go tam wie­dział? Czar­no­księż­nik to jed­nak nie­bez­piecz­na kre­atu­ra, ot co!

Tym­cza­sem obaj wspo­mnia­ni, nader kon­tro­wer­syj­ni miesz­kań­cy Raju, w ta­jem­ni­cy przed wszyst­ki­mi przy­go­to­wy­wa­li nowy cud…

– Czy nie będą ni­cze­go po­dej­rze­wać? – po­wąt­pie­wał sław­ny Apo­stoł. – Lu­dzie są z na­tu­ry samej nie­do­wiar­ka­mi…

– Nie lękaj się o to, Ja­ku­bie – uspo­ka­jał go z uśmie­chem Her­mo­ge­nes. – Skoro roz­gło­si­my po świe­cie całym, że twoja świę­tość się ob­ja­wi­ła, jak tyle razy prze­cież by­wa­ło, a ja wten­czas, w ciele owego mło­dzień­ca, dotrę do po­świę­co­nej ci świą­ty­ni, z pew­no­ścią uwie­rzą w cu­dow­ne oca­le­nie nie­szczę­śni­ka! Śmier­tel­ni­cy uwiel­bia­ją happy endy. A, im mniej są one re­al­ne, tym le­piej, za­pew­niam.

– Może po­win­ni­śmy po­rzucić ciało wśród tru­pów to­wa­rzy­szy We­nce­slao Mo­gu­ela?

– Masz słusz­ność. Niech i tak bę­dzie. Prze­pro­wa­dzi­my kilka opcji i lu­dzie sami sobie wy­bio­rą, co bar­dziej im pa­su­je.

– To tak można? – zdu­miał się Jakub. – Kilka wer­sji ura­to­wa­nia jed­ne­go czło­wie­ka?

– Jasne!

– Zdu­mie­wasz mnie, Her­mo­ge­ne­sie.

– Ma się ten ta­lent! – Czar­no­księż­nik wy­piął dum­nie pierś i mru­gnął okiem.

Usta­liw­szy wszel­kie szcze­gó­ły, zstą­pi­li z Nie­bios na Zie­mię.

 

Jakub Apo­stoł przy­brał po­stać swego wier­ne­go wy­znaw­cy i cze­kał w mek­sy­kań­skim ko­ście­le, któ­re­mu – rzecz jasna – pa­tro­no­wał. Kilka prze­cznic dalej, w ciele mło­de­go męż­czy­zny, We­nce­slao Mo­gu­ela Her­re­ry, tkwił z kolei Her­mo­ge­nes.

Cza­ro­dziej stał po­mię­dzy to­wa­rzy­sza­mi Mo­gu­ela, po­dej­rza­ny­mi o sprzy­ja­nie re­wo­lu­cjo­ni­stom w trwa­ją­cym wła­śnie, krwa­wym star­ciu zbroj­nym, które przez dzie­sięć lat miało tar­gać całym te­ry­to­rium Mek­sy­ku. Był ma­rzec ty­siąc dzie­więć­set pięt­na­ste­go roku, sam śro­dek wspo­mnia­nej re­wo­lu­cji. Mło­dzi więź­nio­wie re­żi­mu zo­sta­li bły­ska­wicz­nie oskar­że­ni i ska­za­ni bez pro­ce­su są­do­we­go na roz­strze­la­nie. Teraz cze­ka­li wła­śnie na wy­ko­na­nie ma­ka­brycz­ne­go wy­ro­ku.

Zgod­nie z pla­nem, Her­mo­ge­nes po­ra­dził sobie bez pro­ble­mu z oca­le­niem ciała, w któ­rym prze­by­wał – po każ­dym wy­strze­le­niu po­ci­sku prze­su­wał we­wnątrz We­nce­slao: a to wą­tro­bę, a to kość udową, a to żo­łą­dek wraz z je­li­ta­mi, to znowu kość bar­ko­wą.

– Abra­ka­da­bra! Czary, mary! Hokus, pokus! – za­czął szep­tać wy­uczo­ne dawno za­klę­cia, lecz wnet się opa­mię­tał i po­pra­wił: – Oj, co ja plotę… Ekhm! Prze­cież je­stem już uczniem świę­te­go Ja­ku­ba… Ty, serce, bli­żej gar­dła. Ty, wą­tro­bo, po­wę­druj zaraz za nim. Bli­żej, bli­żej… Ty, żo­łąd­ku, prze­nieś się ponad żebra. Do­brze, do­brze… Teraz ko­lej­ni…

Ciche roz­ka­zy ma­gi­ka pły­nę­ły wprost do wnę­trza uszu zdez­o­rien­to­wa­ne­go żoł­nie­rza-re­wo­lu­cjo­ni­sty.

A na­rzą­dy i kości po­słusz­nie od­po­wia­da­ły na­wró­co­ne­mu przed wie­ka­mi czar­no­księż­ni­ko­wi:

– Robi się! – przy­ta­ki­wa­ło serce.

– Tak jest! – po­pie­ra­ło je­li­to cien­kie.

– Wy­ko­na­ne! – mel­do­wa­ła trzust­ka.

– Już! – wtó­ro­wa­ła innym wą­tro­ba.

I tak dalej.

Dzię­ki temu spryt­ne­mu za­bie­go­wi mi­strza czar­nej magii, do­szło rze­czy­wi­ście do nie­po­ję­te­go przez ludzi cudu: śmier­tel­ne kule omi­ja­ły wszyst­kie wraż­li­we or­ga­ny we­wnętrz­ne mło­de­go ska­zań­ca, lą­du­jąc bez­piecz­nie tuż obok i po­wo­du­jąc je­dy­nie nie­groź­ne rany oraz nie­wiel­kie krwa­wie­nie. Ostat­nim strza­łem był, od­da­ny przez ofi­ce­ra, zgod­nie z woj­sko­wym pro­to­ko­łem, „tiro de gra­cia”, to zna­czy strzał w tył głowy z bar­dzo bli­skiej od­le­gło­ści. Miał on stu­pro­cen­to­wo za­pew­nić śmierć ska­za­ne­go.

Młody żoł­nierz We­nce­slao Mo­gu­el Her­re­ra upadł po nim, tra­cąc przy­tom­ność i że­gna­jąc się już w duchu z ziem­skim ży­wo­tem. Był prze­ko­na­ny, że śmierć za­bie­rze go szyb­ko.

Plu­ton eg­ze­ku­cyj­ny od­ma­sze­ro­wał.

Gdy Her­mo­ge­nes, nadal tkwiąc w ciele ska­zań­ca, po­prze­su­wał z po­wro­tem na swoje na­tu­ral­ne miej­sca wszyst­kie or­ga­ny mło­dzień­ca, po­czął spo­koj­nie przy­wra­cać mu świa­do­mość. We­nce­slao Mo­gu­el Her­re­ra ock­nął się i z nie­ma­łym tru­dem wy­czoł­gał spod ciał za­bi­tych to­wa­rzy­szy (wedle wcze­śniej­sze­go usta­le­nia z Ja­ku­bem w Nie­bie­siech, w innej opcji wołał do po­bli­skich żoł­nie­rzy już teraz, leżąc na polu eg­ze­ku­cyj­nym, tę wer­sję zatem prze­ka­zy­wa­li potem ga­piom człon­ko­wie przy­wo­ła­ne­go plu­to­nu eg­ze­ku­cyj­ne­go).

Prze­ra­żo­ny i wstrzą­śnię­ty, czu­jąc nie­wy­obra­żal­ny ból, zna­cząc drogę śla­da­mi krwi, Her­re­ra prze­czoł­gał się trzy prze­czni­ce dalej, tra­fia­jąc wresz­cie wprost do ko­ścio­ła pod we­zwa­niem Ja­ku­ba Apo­sto­ła.

Byle dalej, byle jak naj­da­lej od miej­sca kaźni! – my­ślał roz­pacz­li­wie, cią­gle nie bar­dzo ro­zu­mie­jąc, gdzie jest i co robi, skoro prze­cież od dawna miał już nie żyć.

A tam, jak zo­sta­ło to wcze­śniej ob­my­ślo­ne w Nie­bie­siech, pa­tron świą­ty­ni i uczeń Chry­stu­sa, kie­ru­jąc cia­łem jed­ne­go ze swych wy­znaw­ców, wy­biegł na­prze­ciw pół­ży­we­go We­nce­slao Mo­gu­ela Her­re­ry, ra­tu­jąc go tym samym i wzy­wa­jąc pomoc me­dycz­ną do ran­ne­go, lecz nadal ży­ją­ce­go Mek­sy­ka­ni­na.

Całą oko­li­cę obie­gła pio­ru­nu­ją­ca wieść: jeden ze sprzy­ja­ją­cych re­wo­lu­cjo­ni­stom żoł­nie­rzy, ska­za­ny na śmierć, zo­stał roz­strze­la­ny, a jed­nak… prze­żył wy­ko­na­nie wy­ro­ku, jaki prze­pro­wa­dził plu­ton eg­ze­ku­cyj­ny! Ze znie­kształ­co­ną je­dy­nie twa­rzą, cudem oca­la­ły męż­czy­zna wy­glą­dał ni­czym zmar­twych­wsta­ły świę­ty bądź też duch! Lu­dzie przy­cho­dzi­li do świą­ty­ni Ja­ku­ba, a potem do domu ska­zań­ca, aby obej­rzeć nie­co­dzien­ne zja­wi­sko: stop­nio­wy po­wrót do sił „El Fu­sila­do”, czyli „Roz­strze­la­ne­go”, jak za­czę­to odtąd na­zy­wać We­nce­slao Mo­gu­ela Her­re­rę.

 

Czar­no­księż­nik wraz z Ja­ku­bem spo­koj­nie przy­by­li do Raju.

– Do­brze się ba­wi­li­ście? – za­py­tał ich z prze­ką­sem Bóg, cze­ka­jąc u bram.

– To dla po­głę­bie­nia wiary, Ojcze – wy­ja­śnił po­kor­nie Jakub.

– Ale, żeby oca­lić czło­wie­ka, któ­re­go do­się­gło tyle kul?

– Co jakiś czas trze­ba po­dob­ne­go cudu, Boże. Takie czasy na­sta­ły… – Her­mo­ge­nes roz­ło­żył dło­nie z nie­win­nym uśmie­chem.

– I lu­dzie rze­czy­wi­ście w to uwie­rzy­li?

– Jak naj­bar­dziej, Panie! Będą o nim opo­wia­dać, re­ali­zo­wać filmy i pro­gra­my me­dial­ne, pisać książ­ki, a nawet śpie­wać anar­chi­stycz­ne utwo­ry!

– Nikt nie miał żad­nych po­dej­rzeń? – Bóg zer­k­nął po­wąt­pie­wa­ją­co na obu przy­by­łych.

– Nie, Ojcze. Po­zwo­li­li­śmy ostat­niej kuli znie­kształ­cić mu nieco twarz, zatem bli­zny i szra­my ma. A łatwo nie było…

Nie­ocze­ki­wa­nie Bóg za­niósł się tu­bal­nym śmie­chem.

Jakub Apo­stoł i Her­mo­ge­nes stru­chle­li, po czym spoj­rze­li nie­pew­nie na sie­bie.

Do­praw­dy, trud­no było prze­wi­dzieć, co zrobi teraz Wszech­mogąc­y…

– A niech mnie! Do­ko­na­li­ście tego! Istot­nie do­ko­na­li­ście cudu! – za­wo­łał Pan, klasz­cząc w dło­nie, a póź­niej spoj­rzał z za­do­wo­le­niem na Zie­mię, gdzie oca­la­ły „Roz­strze­la­ny” miesz­kał szczę­śli­wie z nowo za­ło­żo­ną ro­dzi­ną: żoną i trój­ką dzie­ci.

Sta­jąc się bły­ska­wicz­nie le­gen­dą, We­nce­slao Mo­gu­elo Her­re­ra pra­co­wał uczci­wie i żył skrom­nie, aż wresz­cie, do­ży­wa­jąc sę­dzi­we­go wieku, zmarł i tra­fił do Raju. Wów­czas do­wie­dział się, komu tak na­pra­wę za­wdzię­cza swe cu­dow­ne oca­le­nie.

– Wie­dzia­łem, że się ode mnie nie od­wró­cisz, świę­ty Ja­ku­bie Apo­sto­le! – od­parł z ra­do­ścią, uści­ska­mi dłoni dzię­ku­jąc obu dru­hom za prze­ży­cie.

– We­nce­slao, to był po­mysł Her­mo­ge­ne­sa, który kie­ro­wał z – że tak po­wiem – twego środ­ka, prze­miesz­cza­jąc przy wy­strza­łach każdą tkwią­cą tam część – od­parł uczeń Je­zu­sa.

– W takim razie muszę i mo­je­mu ciału po­dzię­ko­wać – skwi­to­wał żar­tem Mek­sy­ka­nin.

A Bóg po­ki­wał głową z apro­ba­tą, li­cząc na wię­cej cudów duetu Her­mo­ge­nes-Ja­kub Apo­stoł.

 

 

 

 

(We­nce­slao Mo­gu­elo Her­re­ra – “El Fu­lsila­do”, czyli “Roz­strze­la­ny”, Fa­ce­bo­ok)

Koniec

Komentarze

Cześć, bruce!

Trochę mi niezręcznie, że tak rzadko komentuję Twoje miniaturki historyczne. Często nie wiem, jak się do nich rzetelnie odnieść i udzielić przydatnych porad – nie jest to gatunek, w którym czułbym się pewnie. W każdym razie jest w nich wiele humoru i czułości, przybliżasz też czytelnikom mało znane zdarzenia i postaci.

Ta historia jest malowniczo pomyślana, chociaż trochę mnie zastanawia to, że (o ile się nie mylę) w pojęciu chrześcijańskim magia jest wyłącznie wynikiem paktu z diabłem lub opętania, więc jeśli nawet czarnoksiężnikowi udałoby się odpokutować grzechy i trafić do Nieba, to nie miałby więcej do niej dostępu. Mniej mnie już dziwi, że postanowiliby kogoś cudownie ocalić, ale pozostawić go okaleczonego. Tak mi się przypomniało w luźnym skojarzeniu z końcowym zdjęciem – oczywiście to inny Jakub i w ogóle inna historia:

I w tym spotkaniu na bydlęcej drodze

Bóg uległ i Jakuba błogosławił,

wprzód mu odjąwszy władzę w jednej nodze,

by wolnych poznać po tym, że kulawi.

 

Wybacz ewentualne wprowadzenie w błąd, bo moja znajomość hiszpańskiego jest praktycznie zerowa, ale jestem w miarę pewien, że “Rozstrzelany” to el Fusilado. Przy bardzo pobieżnym przeglądzie rzuciło mi się jeszcze w oczy:

– Może powinniśmy porzucić ciało wśród trupów towarzyszy Wenceslao Moguela?

Tak ogólniej to mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku. Pamiętaj, że zawsze możesz śmiało pisać, gdybyś potrzebowała pomocy w sprawach literackich czy zwłaszcza związanych z działaniem Portalu. Pozdrawiam serdecznie!

Bardzo ciepło i serdecznie witam, Ślimaku Zagłady. Dziękuję za opinię, poprawki oraz – jak zawsze – tak wielką życzliwość. :)

Rzeczywiście, przepraszam najmocniej, te błędy niewybaczalne, także nie znam języka, lecz to mnie przecież nie usprawiedliwia… blushno Już poprawiam… 

Pomyślałam sobie, że tylko tak naiwnie, dziwacznie i absurdalnie mogę wyjaśnić cud, jaki przydarzył się tytułowemu bohaterowi. :) To podobno jedyny znany w historii przypadek. :)

Czarnoksiężnik miał zapomnieć się, próbując zdziałać cuda, lecz – wygłaszając przy tym najpierw, z przyzwyczajenia, swe dawne zaklęcia. :)

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję. :)

Pecunia non olet

Tak ogólniej to mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku. Pamiętaj, że zawsze możesz śmiało pisać, gdybyś potrzebowała pomocy w sprawach literackich czy zwłaszcza związanych z działaniem Portalu.

Pozwolę sobie jeszcze, jeśli wyrazisz zgodę, bo zamierzałam wprawdzie popytać Cię na pw, ale moje dylematy i Twoje pomocne rady mogłyby przydać się i innym Portalowiczom, a do tego nie bardzo wiem, w którym wątku można o to zapytać…

Zazwyczaj będąc aktywna na Portalu, dostaję często zaproszenia do betowania. I zazwyczaj je wtedy akceptuję. Teraz jednak zdarzyło mi się coś niespodziewanego – dostałam zaproszenie, lecz coś mnie tknęło, bo tytuł tekstu był roboczy. Przypomniałam sobie rady Ambush, aby w trwającym właśnie tu konkursie anonimowym zgłaszać bety bez konkretnych tytułów. I coś mnie tknęło, więc – zamiast zaakceptować – w odpowiedzi dopytałam, czy to aby nie na ten Konkurs. Do tego jeszcze potem, znalazłszy nieco czasu, przejrzałam betalistę. Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że to opowiadanie jest jednak na ten konkursu, w którym juroruję… Autor potem to potwierdził, odpowiadając mi na pw, że tak… No i od razu u mnie pojawiło się przerażenie – czy niechcący, akceptując, mogłabym spowodować dyskwalifikację? A może byłabym posądzona o celową złośliwość? Moje pytanie – czy, klikając w akceptację i potem widząc, co to za opowiadanie, o jakiej treści, można się potem wycofać z betowania dla dobra Uczestnika? Gdyby nie moje przeczucie, potem – poszukiwanie na betaliście i tag konkursowy oraz przeczytana w kolejnym dniu odpowiedź Autora, nie miałabym pewności…

I inna kwestia, bo juroruję pierwszy raz i mam także inny dylemat, o który też zamęczam pytaniami pozostałe Jurorki: co w przypadku naszego dyżurowania, nominowania i opiniowania konkursowych opowiadań? Na razie trwa konkurs, to są anonimy, do tego nam oczywiście nie wolno zamieszczać pod nimi komentarzy. Dyżurni nie mają obowiązku czytać prac konkursowych, ale mogą je nominować, mając większą siłę głosu. Lożanie mają jeszcze więcej do powiedzenia przy takich nominacjach. Czy jest możliwość, aby październikowe czy listopadowe opowiadania konkursowe miały przyznane przez jury nominacje bądź Piórka w innym miesiącu, już po ogłoszeniu wyników? A może to do Ciebie, jako Przewodniczącego Jury, powinno się takie nominacje wysyłać na pw w bieżących miesiącach? Nie chcę skrzywdzić Autorów tekstów doskonałych i zasługujących na uwagę. :) 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję. heart

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka