
Rozdział drugi – Czarne chmury na horyzoncie
Delikatny powiew wiatru poruszał liśćmi drzew, które otaczały polanę. Wśród śpiewu ptaków dało się słyszeć trzask płomieni połykających drewno. Wśród zapachu kwiatów, unosił się smród spalenizny. Na polanie dostrzec można było gdzieniegdzie udeptaną trawę lub nadpalone domy należące do osady, w której jeszcze przed kilkudziesięcioma godzinami mieszkali Czarnoksiężnicy. Ciasną przestrzeń wypełnił odgłos galopu wierzchowców. Z głębi lasu wyłonili się trzej jeźdźcy – jeden z nich był wyraźnie niższy. Pozostali dwaj byli rosłymi ludźmi, wyglądali na najemników czy innych żołdaków.
– Chyba jeszcze nie wrócił – rzekł jeden z nich, kiedy zatrzymał swojego wierzchowca tuż przed osadą.
– Obawiam się najgorszego – dodał najmniejszy.
– Bądź dobrej myśli, Áskarunie. Magia nie zostawia swych pokornych sług w potrzebie – powiedział pocieszająco trzeci mężczyzna.
Miał długie, czarne włosy, a jego niebieskie oczy przypominały toń oceanu. Twarz miał gładko ogoloną, z zarostem jedynie na podbródku. Mistrz Turpres, dowodząc grupie, wydał jasne rozkazy:
– Áskarun, zostań tutaj, a ja i Sanadeon sprawdzimy osadę – rzekł i ruszył przodem.
Chłopiec czekał w bezpiecznej odległości. Czarodzieje zsiedli z koni i zaczęli przeszukiwać chaty, zaczynając od pierwszej, kończąc na ostatniej. Kiedy obydwaj znajdowali się w środku, Áskarun ujrzał zbliżającą się postać. Minęło kilka sekund zanim zorientował się, że jeźdźcem jest jego Mistrz. Z lasu na polanę wyjechał Penaram. Zatrzymał się przy Áskarunie, rozejrzał wokół i zapytał:
– Sprowadziłeś Mistrza Turpresa?
– Tak, właśnie przeszukuje domy wraz z Mistrzem Sanadeonem – odpowiedział chłopiec.
– Sanadeon? Skąd on się tu wziął?
– Był akurat z wizytą u Mistrza Turpresa, więc przyjechał razem z nami.
– Doskonale, co dwa miecze, to nie jeden – stwierdził Penaram.
– Mistrzu…? – sapnął niepewnie Áskarun, w jego głosie słychać było strach.
– Z Kinną wszystko w porządku. – Mistrz wyprzedził pytanie swojego ucznia.
Áskarun, na znak ulgi, wyrzucił ze swych płuc ogromny haust powietrza, który tkwił w nim przez cały ten czas.
– Chwalić Magię! – westchnął chłopiec, chcąc podziękować siłom nadprzyrodzonym za cud.
– Nasz Zakon ma wielu śmiertelnych wrogów, ale wystarczy jeden potężny sojusznik, aby zdławić zło.
– Chcesz powiedzieć, Mistrzu, że ktoś pomógł ci w ocaleniu Kinny?
– Tak… – odrzekł Rycerz i chciał kontynuować, ale przerwał mu Turpres, który wyszedł z chaty.
– Mistrzu Penaramie! Co za szczęście znów cię widzieć! Sanadeonie, chodź tu szybko. Zobacz, kto przybył.
Sanadeon natychmiast wybiegł na zewnątrz.
– Witaj, Mistrzu! – zawołał radośnie Sanadeon.
– Dobrze widzieć was obu. Czeka nas z całą pewnością wiele pracy, mimo że sprawa wydaje się błahostką.
– Zdaję się, że właśnie zlikwidowałeś problem. Nie ma się czego obawiać, jak sądzę – rzekł Sanadeon.
– Wręcz przeciwnie – zanegował Arcymistrz. – Weszliśmy w poważniejszą sprawę niż myślicie. W tej osadzie rządziła Giropyla.
– Wiedźma z Artanii? Nie słychać było o niej ani słowa od czasu ostatniej bitwy pod Dahaminą – zdumiał się Turpres.
– Pięćdziesiąt lat to jeden dzień w życiu maga. Nasza przemiła koleżanka zyskała na sile od ostatniej wizyty u nas – powiedział Penaram.
– Mistrzu… – zapytał Sanadeon, zmieniając na chwilę temat. – Chłopiec powiedział nam o Kinnie…
– Sytuacja została opanowana – ponownie zapewnił Penaram.
– Zdążyłeś na czas? Zatem siły cię nie opuszczają – zdziwił się Turpres, jednak przycichł, tak jakby uświadomił sobie, że nie chciał wypowiedzieć na głos ostatnich słów.
– Tak staro wyglądam w twych oczach, mój były adepcie?
– Ależ skąd, Mistrzu. Zawsze byłeś dla mnie wzorem do naśladowania… – zapewnił Turpres.
– Być wzorem to jedno, wyglądać staro to drugie. A takim mnie widzisz – przerwał Penaram. – Czyżbyś miał braki w biegłości w Magii? Uczyłem cię, jak ukrywać swoje myśli przed innymi – westchnął Czarodziej. – Mi też przydarzyła się chwila nieuwagi. Nie bój się swoich uczuć. To, że jestem czyimś autorytetem, nie znaczy, że nie mogę być dla tego kogoś stary. To nie plotka, lecz fakt: starzeję się.
– Głowa do góry, Mistrzu. Pokonałeś tych Czarnoksiężników i zniweczyłeś plany Giropyli – rzekł Turpres, chcąc naprawić atmosferę, która wydawała mu się posępna.
Chyba już nawet moi najdrożsi uczniowie traktują moją obecność jak siedzenie przy łożu śmierci ojca.
– Ci tutaj nie byli Czarnoksiężnikami. To Czarni Akolici – wyjaśnił Penaram, siadając na ławce, przy jednym z płotów. – Nie wiem tylko, kto był ich panem, czy była to Giropyla, czy ktoś inny. Po tym, co pokazali intelektualnie i w walce, sądzę, że jakiś znaczniejszy mag zwerbował zwykłych zbirów i nauczył ich podstaw Magii. W razie wykrycia nikt z lokalnych im nie podskoczy, a w razie konieczności łatwo się ich pozbyć.
– Mistrzu, wybacz mój ton, ale ci tutaj byli poniżej twojej godności i rangi – stwierdził Turpres. – Czy nie powinieneś raczej zlecić nam rozprawienia się z nimi?
– Na takich prostakach uczyłem się walki przed tysiącami lat – odrzekł Penaram. – Wróg to wróg; żadnego nie wolno lekceważyć. Ci byli pyszni. Gardząc nimi, sam bym się z nimi zrównał. Upadek z wysokiego konia boli najbardziej, dlatego trzeba i w dorosłości pełzać jak niemowlę, żeby nie wpaść w samozachwyt. Wszyscy musimy uczyć się całe życie. Nie możemy się wstydzić swoich korzeni, tego, gdzie i jak zaczynaliśmy. Nie zawsze byłem Áusari, nie zawsze byłem Arcymistrzem. Kto się wstydzi swoich korzeni, ten jakby ich nie miał; a kto nie ma korzeni, ten jest jak gałąź na wietrze, miota nim tu i tam. Jeśli nasze korzenie wplotą się mocno we fundamenty ziemi, trwać będziemy kolejnych pięć tysięcy lat. Liczę, że po tym czasie powtórzycie to swoim adeptom.
– Tak, Mistrzu; dziękuję za lekcję – odrzekł Turpres.
– A co się tyczy Giropyli, to Gancenal pomógł mi w jej doścignięciu.
– Gancenal?! – sapnął z niedowierzaniem Turpres.
– Nieśmiertelny Biały Rycerz, który przemierza krainy Lurii, Pagai i Godawy, zwalczając zło i pomagając bezbronnym? – upewnił się Sanadeon z równie wielkim zdumieniem, co Turpres.
– Słyszałem o nim bardzo wiele, ale nigdy nie mieliśmy okazji spotkać się twarzą w twarz. Są jednak Rycerze Áusari, którzy widzieli go lub nawet z nim rozmawiali – powiedział Penaram.
A ja, najstarszy z Czarodziejów, pierwszy raz w życiu spotkałem go właśnie teraz – zadumał się Penaram.
– Mistrz Lurri-Kahn mówił mi, że widział Gancenala w pobliżu Hiribur – dodał Sanadeon. – Wieki temu…
– Również Hakee, Gahonam, Kanil, Battoam, Ree-Mohes, Monivart, Poef (/hɑːkiː/, /gɑːhɔːnʌm/, /kʌnil/, /bʌtɔʌm/, /riː mɔhɛs/, /mɔnivʌrt/, /pɔɛf/) i wielu innych widziało go w różnych krainach Pagai – dodał Turpres. – Od nich to słyszałem, pamiętam.
– Dziś pełzałem jak niemowlę, a dorosłym był Gancenal. Zakon jest mu winien pokłon. Nie raz nam pomagał – rzekł Penaram. – Nie wiedziałem, co o nim sądzić, aż do dziś.
W zasadzie, nadal nie wiem, co o nim sądzić…
(…)