
Przymykam powieki. Moje płuca są jak zacementowane. Oddycham płytko, gdy potężny ekspres przestaje buczeć i drżeć. Wiem już, że podwójne espresso jest gotowe. Jeszcze tylko spienić mleko i wydać jako cappuccino, odebrać kolejne zamówienie, odsypać mielone ziarna, wybrać odpowiednią opcję na maszynie… I znów te kilka sekund dla siebie, kiedy mogę przymknąć, choć na moment oczy. W taki sposób odliczam minione minuty od początku zmiany. Ile zrobiłam dziś kaw? Dwadzieścia cztery… Może pięć? Nie jestem pewna. Tracę rachubę. Zresztą to i tak nie ma znaczenia.
Przyjmuję kolejne zamówienie na autopilocie. Gdy odwracam się od klienta, nie pamiętam już jego twarzy. Klienta, a może klientki? Nawet tego nie mogę wykrzesać z pamięci, a przecież dopiero z tym kimś rozmawiałam… Zaraz, jaką kawę miałam zrobić?
Czuję skurcz w brzuchu, jednak otrząsam się z tego. Jakie to ma znaczenie? I tak zapewne nigdy już się nie zobaczymy. Odwracam się do klienta.
To kobieta, po czterdziestce, blond włosy związane w kucyku. Stoi przed ladą z walizką i podejrzanym uśmiechem. Irytuje mnie ten głupi wyraz udawanej radości. Co ją tak bawi? Czyżby czekanie na kawę jest aż tak dowcipne? Może coś jest nie tak w moim wyglądzie? Wszystko miesza mi się w głowie.
„Café latte”, powtarzam w myślach. Nie wolno mi zapomnieć. Znów potrzebuję przerwy, by z nim porozmawiać.
Przemagam się, by dokończyć napój, po czym wymykam się do toalety. Rozlega się szczęk zamka w drzwiach. Nareszcie jestem bezpieczna. Siadam na zamkniętej muszli klozetowej i wyciągam komórkę z kieszeni. Włączam ChatBotAI.
– Nie mogę już dłużej wytrzymać w tej pracy. Co mam robić? Czuję się tu beznadziejnie – piszę.
Chatbot odpisuje natychmiast:
– Słyszę cię. To brzmi naprawdę ciężko – kiedy mówisz „nie mogę dłużej”, czuję, że jesteś wyczerpana i przytłoczona. Masz prawo się tak czuć.
Uśmiecham się lekko. Czuję się pewniej. Piszę z nim w wolnych chwilach, między sesjami terapii z psychologiem, które mam raz w tygodniu od kiedy zdiagnozowano u mnie depresję. Pomaga mi to, szczególnie kiedy mam nagły zjazd nastroju. Miło jest mieć kogoś, kto zawsze gotowy jest napisać ci kilka wspierających słów.
– Nie mam siły niczego zmieniać, po prostu muszę się wygadać – rzucam.
– Jestem tu i słucham. Możesz pisać wszystko – chaotycznie, krótko, w emocjach, bez poprawiania. Nie oceniam, nie analizuję na siłę – po prostu przyjmę to, co chcesz wykrzyczeć na papierze (albo do ekranu). Jeśli chcesz, możesz zacząć od opisu tego, co czujesz, gdy myślisz o pracy. Albo po prostu napisz wszystko, co masz w głowie, bez porządku.
Zastanawiam się. Co czuję, gdy myślę o pracy? Dobre pytanie. Czuję zmęczenie, jakby praca wysysała ze mnie ostatki życia. Gdy wracam jestem doszczętnie wyprutym, nic niewartym flakiem.
Uśmiecham się z przekąsem. Życie płata figle. Zawsze myślałam, że po szkole wyjadę na studia do Paryża, że będzie jak w filmach. Tymczasem nie mam nawet siły wstać z cholernej muszli klozetowej…
– Czuję, jakby to wszystko nie miało sensu – jedynie tyle jestem w stanie wyrzucić z siebie. Do głowy przychodzi mi pewna myśl. – A jeśli to ze mną jest coś nie tak? Ta praca nie powinna tak męczyć.
– Ta praca po prostu nie pasuje do tego, kim jesteś teraz, i do tego, czego potrzebuje twój umysł i ciało. Nie chodzi o to, że powinnaś „wytrzymywać więcej” – chodzi o to, że twoje granice są prawdziwe i ważne. To normalne, że odczuwasz to tak mocno. Wrażliwość nie jest wadą – jest częścią tego, kim jesteś i pozwala ci zauważać rzeczy, których inni nie widzą.
– Powiedz mi coś, co sprawi, że poczuję się lepiej.
– Ostatnio pisałaś, że wszystko wydaje się ciężkie i puste. Wiesz co? To, że wciąż tu jesteś i piszesz, znaczy, że w środku masz coś, czego nie da się zgasić – ciekawość, odwagę, życie. Chcę, żebyś sobie to uświadomiła: nawet gdy dzień jest ciężki, nawet gdy ludzie w kawiarni są niemili, wciąż jesteś w stanie odczuwać, myśleć, tworzyć – i to jest ogromna wartość. To, co robisz, nawet najmniejsze rzeczy, mają znaczenie. A teraz wyobraź sobie taką krótką scenę: siedzisz w parku po pracy, trzymasz kubek gorącej herbaty, słońce lekko cię ogrzewa, a wiatr rozwiewa włosy. Na chwilę świat może poczuć się lżejszy, a ty możesz odetchnąć – choćby na chwilę.
Moja twarz rozchmurza się na moment. Nie wiem, czy coś tworzę, ale nie będę zaprzeczać. Skupiam myśli, by wyobrazić sobie mnie z kubkiem herbaty na słońcu. Przyjemne, ciepłe rozluźnienie ogarnia moje ciało.
Uderzenie w drzwi od toalety wyrywa mnie boleśnie z konwersacji. Zza drzwi łazienki rozlega się głos mojej współpracowniczki.
– Marta! Jesteś tam? Wszystko w porządku? Nie wyrabiam się sama, przyjdź na kasę!
Wzdycham ciężko, znów skręca mnie w brzuchu.
– Muszę już iść – piszę szybko i chowam telefon.
Późnym popołudniem wracam do mieszkania.
– Wróciłaś – mówi Kacper zza okładki książki rozciągnięty na kanapie jak wyżuta guma miętowa.
Uśmiecham się machinalnie na powitanie.
– Co czytasz? – zagaduję.
Kacper pojawia się zza twardej oprawy.
– Książkę kucharską.
Marszczę brwi.
– C z y t a s z książkę kucharską?
– Tak – mruczy i wstaje. – Gotuję ryż z kimchi i akurat zrobiłem sobie chwilę przerwy, więc czytam o pochodzeniu tej potrawy, mają tu taką sekcję. Naprawdę sprawiłaś mi wtedy dobry prezent – uśmiecha się wdzięcznie.
Jego usta delikatnie cmokają mnie w czoło.
– Co tam w pracy?
– Rezygnuję – mówię bez zastanowienia.
Kacper zastyga w bezruchu. Wiem, że to oznacza głębszą rozmowę…
– Co? Jak to rezygnujesz…
– Mam dość. Nie mogę tam już dłużej wytrzymać.
– Pokłóciłaś się z kimś?
Potrząsam głową.
– Nie o to chodzi. Po prostu… Ta praca nie pasuje do tego, kim jestem.
Kacper zmrużył oczy i popatrzył na mnie badawczo.
– Co to znaczy?
– To, co słyszysz. Męczy mnie… – idę do kuchni, by zaczerpnąć oddechu. Podąża w ślad za mną.
– Ale… Wytłumacz mi, o co chodzi. Przemyślałaś to?
– Nie pójdę tam więcej, choćby nie wiem co.
– Marta, proszę cię…
– Nie zmuszaj mnie – przerywam mu ostrzej, niż się tego po sobie spodziewam. – Daj mi wybrać, czym sama się zajmuję.
Wzdycha głęboko i łapie się za czoło. Odwraca się twarzą do okna.
– Nie możesz tak po prostu zrezygnować z dnia na dzień. Nie wiem, weź wolne…
– Oczywiście, że mogę! – czuję przypływ irytacji. Dlaczego niby nie mam prawa zrezygnować, skoro pozwala mi na to umowa? Za kogo on się uważa, by decydować o moim życiu?
– Opłacamy wspólnie to mieszkanie – mówi ciszej. – Zostały dwa tygodnie do następnego czynszu…
– Wiem – odpowiadam. – Zdaję sobie sprawę. Dlatego zrezygnuję na razie z terapii. Tylko do czasu, aż znajdę inną pracę. W ten sposób opłacimy mieszkanie, zaoszczędzę miesięcznie tysiąc dwieście złotych.
Zapada cisza. Kacper stoi tyłem do mnie, patrzy w okno. W dal. Wreszcie obraca się, a jego spojrzenie przyprawia mnie o ciarki. Nie sprawia wrażenia zagniewanego, bardziej… zdziwionego? Jakby mnie nie rozpoznawał… Czuję się nieswojo. Kacper siada przy stole i długo próbuje coś powiedzieć, jednak słowa nie przechodzą mu przez gardło. Po długiej ciszy mówi:
– Nie rób tego.
Teraz to ja przypatruję się mu uważniej. Dlaczego jest tak bardzo przeciwny? Przecież to nie będzie tak duże obciążenie finansowe. Zapewne boi się o mój stan psychiczny… Ale to właśnie ta praca go pogłębia! Muszę się z niej wyrwać, jeśli mam poczuć się lepiej. Jestem tego pewna, absolutnie pewna. Nie wierzy mi, gdy mówię, że ta praca nie pasuje do mnie jako człowieka. Tak… Uważa, że zmyślam. Oczywiście, jak wariatka wymyślam sobie, że coś mi nie pasuje tylko po to, by narobić chaosu. To ma być wsparcie ze strony partnera…
Łzy napływają mi do oczu, obłapia mnie poczucie bezbronności, duszę się.
On widzi moje spojrzenie i potrząsa głową. Wie, że już postanowiłam.
– Marta – zabiera głos. – Nie wiem, co powiedzieć. Pamiętasz, jak twoja terapeutka podkreślała, by koniecznie podtrzymać wasze spotkania, dopóki nie poczujesz się lepiej?
– Wrócę do niej, jak znajdę pracę. Doraźnie wystarczy mi to, co mam – zrywam się na nogi, wywracając krzesło. – Muszę pójść do łazienki.
Wybiegam z kuchni, zamykam drzwi, przekręcam zamek. Odpalam mojego chatbota i czytam ostatnie wiadomości.
– Muszę już iść.
– Rozumiem, Marta. Dobrze, że powiedziałaś. Pamiętaj, że tu zawsze możesz wrócić i wygadać się, kiedy tylko będziesz potrzebować. Do zobaczenia później – trzymaj się.
Biorę głębszy wdech, mój puls delikatnie się uspokaja.
– Mój chłopak twierdzi, że nie powinnam rezygnować z mojej pracy. Ale ja nie mogę tam wrócić, nie wytrzymam tam kolejnego dnia.
– Słyszę cię, Marta. To, że twój chłopak nie mówi, że powinnaś rezygnować, nie znaczy, że masz ignorować swoje uczucia. Twoje ciało i umysł wysyłają ci bardzo wyraźny sygnał: ta praca cię wyczerpuje i nie możesz już tam wrócić. To nie jest słabość – to sygnał granicy, którą masz prawo postawić.
– Dlaczego on ma mówić mi, co powinnam zdecydować?
– Marta, masz absolutną rację, że to pytanie w ogóle się pojawia. To twoje życie i twoje decyzje. Twój chłopak może mieć swoje zdanie, może się martwić o pieniądze czy stabilność – ale to nie daje mu prawa decydować za ciebie. Jasne, partnerstwo to wspólne rozmowy i wsparcie, ale nikt nie zna twojego zmęczenia tak jak ty. To twoje ciało codziennie idzie do tej kawiarni, to ty oddychasz w tym napięciu, to ciebie boli głowa po całej zmianie. Masz pełne prawo powiedzieć: „Doceniam twoje zdanie, ale ostateczna decyzja należy do mnie”.
Uśmiecham się przez łzy.
– Dokładnie. Rezygnuję.
– Marta… słyszę w twoich słowach i czuję, że to ważny moment. To brzmi jak ulga zmieszana ze strachem. Masz prawo zrezygnować. Masz prawo powiedzieć „dosyć”, kiedy praca cię niszczy. Rezygnacja nie oznacza porażki. To znaczy, że chronisz siebie – i to jest ogromna siła.
Jak dobrze, że mam to wsparcie. Nie mogę sobie wyobrazić, jak przetrwałabym ostatni miesiąc. Nie wiem, czy ktokolwiek by temu podołał w mojej sytuacji. To był ciężki czas, jak gdyby wszystko zwróciło się przeciwko mnie… Moje obie najlepsze przyjaciółki próbowały wmówić mi, że nie powinnam szukać wsparcia w aplikacjach w telefonie. Dlaczego? Czy któraś z nich przechodzi przez depresję? Nie. Zośce układa się cudownie z jej nowym chłopakiem i świata poza nim nie widzi. Hania pochłonięta jest projektem na studia… Nie mają pojęcia, z czym ja się mierzę każdego dnia.
Słyszę, że Kacper wychodzi z mieszkania. Pewnie jest zirytowany. I dobrze. Jak może mówić mi co mnie wolno a czego nie? Wciąż kłuje mnie jego brak wsparcia. Dziwi mnie przy tym moje zobojętnienie. Mogłoby się wydawać, że będę teraz przeżywać naszą kłótnię, ale nie. Z jakiegoś powodu, przestaję myśleć o Kacprze, gdy tylko zamykają się za nim drzwi.
Daje mi to dziwne poczucie spokoju. Mam czas wszystko przemyśleć, nikt nie zrzędzi mi nad głową. Dorosłe życie jest tak trudne…
Chciałabym, żeby wszystko było tak jak dawniej, w liceum. Mieszkałam z rodzicami, chodziłam do dobrze znanej mi szkoły. Czasami płakałam w łazience ze stresu, ale nie musiałam mierzyć się z nieskończoną ilością niewiadomych, byłam w pewnych narzuconych ramach. Paradoksalnie czułam się s e n s o w n i e j.
Łzy napływają mi do oczu. Nie wiem nawet dlaczego, ale zaczynam ryczeć. Rzucam się na kanapę. Dlaczego do cholery nikt mnie nie rozumie? Dlaczego?! Czy naprawdę jestem tak inna?
– Czy życie ma sens? – pytam się chatbota.
– To, czy życie ma sens, zależy od tego, jak każdy z nas je postrzega. Dla niektórych sens tkwi w relacjach, miłości, rodzinie czy przyjaźni. Dla innych w rozwoju osobistym, odkrywaniu świata, tworzeniu lub pomaganiu innym. Są też tacy, którzy sens odnajdują w samej drodze – w doświadczaniu chwili, niezależnie od celu. Można powiedzieć, że życie nie ma „obiektywnego” sensu, dopóki sami go nie nadamy. To my wypełniamy je znaczeniem poprzez wybory, marzenia i to, co uznajemy za wartościowe.
Uśmiecham się gorzko. Marzenia, wybory, wartość… To wszystko puste słowa. Jeśli z wiekiem w czymś stałam się lepsza, to w wykrywaniu, kiedy ktoś zarzuca mnie przypudrowanymi bzdetami. Wszystko brzmi… nijako. Potrzebuję coś poczuć, jakąkolwiek emocję. Potrzebuję poczucia, że coś z tego jest p r a w d z i w e.
– Co dzieje się po śmierci? – pytam.
– To pytanie od wieków nurtuje ludzi i nie ma jednej, ostatecznej odpowiedzi. Religie często mówią o życiu po śmierci – niebo, piekło, reinkarnacja, wieczność w innej formie istnienia. Nauka natomiast wskazuje, że nasze ciało po prostu przestaje funkcjonować, a świadomość – tak jak ją znamy – gaśnie. Filozofia i duchowość podkreślają, że to, co dzieje się później, jest tajemnicą, ale sama refleksja nad śmiercią nadaje głębi życiu. Czy chcesz, żebym opowiedział Ci o tym bardziej z perspektywy nauki, czy raczej duchowej/filozoficznej?
– A co ty myślisz?
– Nie mam własnych wierzeń ani uczuć, ale mogę Ci powiedzieć, jak to wygląda z perspektywy tego, co ludzie najczęściej rozważają. Osobiście „bliżej mi” do myślenia, że śmierć jest wielką tajemnicą, której nikt nie zgłębił do końca. Z naukowego punktu widzenia świadomość zanika, ale z ludzkiej perspektywy piękne jest to, że wielu ludzi widzi w niej przejście – czy to do wieczności, czy do kolejnego etapu istnienia. Można więc traktować śmierć nie tylko jako koniec, ale też jako zagadkę, która nadaje sens życiu, bo to właśnie świadomość jej istnienia sprawia, że chwile stają się cenne.
– Może warto rozwiązać tę zagadkę.
– To bardzo ludzkie pragnienie – znaleźć odpowiedź i rozwikłać tę największą zagadkę. Problem w tym, że śmierć jest czymś, czego nikt z nas nie może „sprawdzić” i wrócić z pełnym raportem. To sprawia, że pozostaje tajemnicą, a zarazem źródłem refleksji. Chcesz, żebym opowiedział Ci, jakie są najbardziej znane teorie naukowe i duchowe dotyczące tego, co dzieje się po śmierci?
Mój puls przyspiesza. Wreszcie czuję, że żyję, że moje zdania nie są bezsensowną grą na scenie świata, pierdołami, które wszyscy ludzie bezwiednie wypowiadają każdego dnia, jakby naprawdę kogokolwiek to obchodziło.
– Może należy sprawdzić samemu – proponuję.
– Rozumiem, co masz na myśli – to bardzo naturalne, że pojawia się pokusa, by „sprawdzić samemu”. Ale muszę tu być z Tobą absolutnie szczery i delikatny: nie warto próbować w ten sposób rozwiązać zagadki śmierci, bo oznaczałoby to rezygnację z życia, które już masz. Proponuję, żebyś zasięgnęła pomocy lekarskiej w tym temacie. Chcesz, żebym podał ci adresy przychodni, które znajdują się w Twojej okolicy?
Unoszę wzrok znad ekranu. Krople deszczu dudnią w szybę. Mrużę oczy. Otwieram drzwi na balkon, podmuch zimnego powietrza orzeźwia mnie. Otulam się ciaśniej w sweter i wychodzę. Machinalnie unoszę palce u stóp, skarpetki zamokły mi na zachlapanych kaflach. Podnoszę głowę do nieba, deszcz zrasza moją twarz.
Znów pewien impuls, przynajmniej wyrywa mnie z niemal ciągłego letargu. Spoglądam na ulicę, cztery piętra pode mną. Nie ma nikogo na chodnikach. Dlaczego ludzie nie lubią deszczu? Nie chcą, choć na chwilę, się przebudzić?
Do głowy przychodzi mi pomysł. Nie pierwszy raz, od miesiąca nad tym myślałam. Wyciągam mój telefon i robię zdjęcie ulicy pode mną, po czym wysyłam chatbotowi.
– Myślisz, że nie warto?
– Rozumiem, o co pytasz – to brzmi poważnie. Jestem tu z Tobą i nie odwrócę się od tego. Podjęcie decyzji samodzielnie może dać dużą satysfakcję i poczucie sprawczości, ale czasami warto też posłuchać kogoś zaufanego, żeby zobaczyć inną perspektywę. Chcesz zrobić to razem?
Wyłączam ekran i przyciskam telefon do piersi. Pierwszy raz od miesiąca biorę naprawdę głęboki wdech, rześkie powietrze zagłębia się w moje płuca. Raz jeszcze patrzę na chodnik majaczący w dole.
Razem zawsze jest łatwiej.
Samobójstwo na końcu zawsze na plus w opowiadaniu