
Trzeci z serii kilku szortów zainspirowanych strachami mojego dzieciństwa.
Trzeci z serii kilku szortów zainspirowanych strachami mojego dzieciństwa.
– Znowu przytargałeś te pierdoły? – Dziadek Staszek łypnął spod nasrożonych krzaczastych brwi na imponującą kolekcję breloków-szkieletów, gumowych pająków i nietoperzy, które Tymek właśnie pieczołowicie rozkładał na dywanie.
Chłopiec nie odpowiedział, bojąc się choćby spojrzeć w surową, pobrużdżoną twarz mężczyzny. Zawsze gdy zostawał u dziadków, zabierał ze sobą trochę swoich ulubionych zabawek, a te z jakiegoś powodu nie podobały się Staszkowi. Mało co zresztą mu się podobało, był bowiem z natury zrzędliwy i opryskliwy do tego stopnia, że Tymek czuł się nieswojo, ilekroć musiał – jak teraz, kiedy babcia wyszła do sklepu – zostać z nim sam na sam.
Malec wolał już jednak siedzenie z mrukliwym staruszkiem niż samemu, było bowiem coś, co go w mieszkaniu dziadków od dłuższego czasu niepokoiło. W obszernym, wiecznie tonącym w półmroku przedpokoju stała ogromna szafa, a zza niej wyłaniał się zarys starej staszkowej kurtki – kapoty, jak mówiła babcia. Wyglądało to trochę tak, jakby za meblem czaiła się jakaś mroczna postać, toteż obdarzony bujną wyobraźnią Tymek nigdy nie przecinał przedpokoju inaczej jak biegiem i z zaciśniętymi ze strachu oczami. Mógłby przysiąc, że kurtka czasami sama się porusza, a Staszek bynajmniej temu nie zaprzeczał.
– Coś tam się zalęgło w rękawie – mawiał, z sadystycznym uśmiechem obserwując reakcje wnuczka. – Lepiej się do tego nie zbliżać, bo gryzie.
– Och, dałbyś dziecku spokój – prychała wówczas babcia Danusia, choć ona także wydawała się lekko rozbawiona całą sytuacją.
Wtem Tymek usłyszał za sobą zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Rzuciwszy szybkie spojrzenie przez ramię, przekonał się, że dziadek Staszek po prostu wyszedł bez słowa, pozostawiając czterolatka samego w domu. Chłopiec przełknął z wysiłkiem ślinę, czując, jak jego oddech przyspiesza, a serce zaczyna bić mocniej w piersi.
„Spokojnie, nie ma się czego bać – tłumaczył sobie, próbując opanować zdenerwowanie. – Jest słoneczny dzień, a babcia i dziadek zaraz wrócą…”
Wystarczyło jednak, że popatrzył w kierunku majaczącej w ciemnościach starej kapoty, by aż podskoczył z przerażenia. Coś gęstego i czarnego, co przypominało smołę, ciekło z drgającego spazmatycznie rękawa na podłogę, tworząc na niej kałużę, i rozpełzało się we wszystkich kierunkach. Jedna z lśniących macek smolistego stwora powoli, lecz nieubłaganie sunęła w kierunku Tymka.
Choć śmiertelnie wystraszony, malec zachował dość przytomności umysłu, by natychmiast zamknąć drzwi do pokoju. Zaparł się o nie plecami, recytując pospiesznie wszystkie znane sobie pacierze. Był właśnie w połowie modlitwy do Anioła Stróża, gdy spojrzał pomiędzy swoje stopy i zobaczył, że przez szparę pod drzwiami zaczyna przesączać się czarna substancja. Pojedyncza macka podzieliła się na dwie, które błyskawicznie owinęły się wokół kostek chłopca. Równocześnie dwie inne wślizgnęły się przez boczne szczeliny i schwyciły go za przeguby.
– Babciuuu! – z jego ust wyrwał się rozpaczliwy okrzyk, stłumiony przez kolejną lepką mackę, która zakryła mu dolną część twarzy.
Nagle w drzwiach wejściowych zachrobotał klucz, monstrum puściło Tymka i cofnęło macki.
– Tymuś, już jestem! – zawołała babcia Danusia.
Uradowany malec wybiegł z pokoju na spotkanie dziadków, niosących siatki z zakupami, w których, jak znał babcię, na pewno było coś słodkiego.
*
W jakiś czas później stara kapota bezpowrotnie zniknęła z przedpokoju.
– Wyrzuciliśmy ją – wyjaśniła babcia.
– A co się stało z tym… czymś w rękawie? – drżącym głosem zapytał Tymek.
– Poleciało sobie. Prawda, Staszek, że poleciało? – Babcia Danusia popatrzyła surowo na męża.
– Tak, poleciało – odburknął staruszek. – Bo to było coś takie jak nietoperz…
Okropny dziadunio! Ale faktycznie w dawnych czasach dziadkowie mieli takie skłonności. Jakby dręczenie wnuka miało dać mu męską siłę.
Poczułam dziecięcą grozę, choć jestem łatwym celem :)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke