- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Marcowa wyliczanka

Marcowa wyliczanka

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Marcowa wyliczanka

– Are you a witch or are you a fairy or are you the wife of Michael Cleary?!

– Ten znowu swoje! – mruk­nę­ła nie­za­do­wo­lo­na Kasia. – Krzy­chu, je­ste­śmy w Pol­sce, nie w Ir­lan­dii!

– A, sorry, prze­pra­szam was. Jak to bę­dzie po pol­sku? Hm… Już wiem! Je­steś cza­row­ni­cą, wróż­ką, czy żoną Mi­cha­ła Ja­sne­go? – po­pra­wił się ośmio­la­tek, który nie­daw­no prze­pro­wa­dził się wraz z ro­dzi­ca­mi z oko­lic Du­bli­na do War­sza­wy.

Mówił wolno i gło­śno po­pu­lar­ną w jego stro­nach wy­li­czan­kę, wska­zu­jąc z uśmie­chem na przy­ja­ciół, sto­ją­cych do­oko­ła.

Nagle zbladł i spoj­rzał na nich prze­ra­żo­ny.

– Coś nie tak? – za­py­tał Ję­drek, na któ­re­go wy­pa­dło. – Kry­je­cie się, czy jak? Mam szu­kać?

– W mordę! – za­klął drżą­cym gło­sem Krzy­chu. – Jaki dziś jest dzień?

– Czter­na­ste­go marca – od­po­wie­dzia­ła re­zo­lut­nie Zosia i do­da­ła z prze­mą­drza­łą miną. – Dzień licz­by Pi.

– Nie­praw­da! Wczo­raj był czter­na­sty marca. Wiem, bo mój tata ob­cho­dził uro­dzi­ny – za­prze­czy­ła Ma­ry­sia.

– Ryśka ma rację – po­parł ją Mirek. – Wczo­raj z tej oka­zji ma­te­ma­tycz­ka urzą­dzi­ła w szko­le quiz wie­dzy o Ein­ste­inie.

– Czyli… dziś… jest… – Krzy­siek beł­ko­tał szep­tem, bled­nąc coraz bar­dziej.

– Dziś jest pięt­na­sty marca – po­wie­dział po­wo­li czte­ro­la­tek, który nagle po­ja­wił się w kręgu dzie­ci.

– No i? Co z tego, że dziś jest pięt­na­sty marca? Jakiś pro­blem? Nie mo­że­my z po­wo­du daty bawić się w cho­wa­ne­go? – de­ner­wo­wał się Ję­drek.

– Go­rzej. – Krzysz­tof ro­zej­rzał się bo­jaź­li­wie do­oko­ła. – Ona zaraz tu przyj­dzie – pod­kre­ślił pierw­szy wyraz.

– Ona? Twoja mama? Nie, spo­koj­nie, prze­cież jest na przy­ję­ciu z na­szy­mi ro­dzi­ca­mi…

– Nie, Kris ma kogo in­ne­go na myśli – po­wie­dział po­wo­li ta­jem­ni­czy czte­ro­la­tek. – Jemu cho­dzi o Brid­get.

– Skąd wiesz? – Krzyś wzdry­gnął się na sam dźwięk tego imie­nia.

– Bo i mnie ponoć pod­mie­ni­ły elfy – od­po­wie­dział z lek­kim uśmie­chem i tru­pio bladą twa­rzą czte­ro­let­ni przy­bysz. 

– Ktoś ty? – Kasia spoj­rza­ła na niego nie­uf­nie. – Twoi ro­dzi­ce wie­dzą, że się tu z nami ba­wisz? Nie je­steś za mały? Ile masz lat?

– Czte­ry. Nie, nie je­stem za mały. Je­stem w sam raz. Na­zy­wam się Mi­cha­el Leahy – przed­sta­wił się bar­dzo re­zo­lut­nie, mó­wiąc po­wo­li, ni­czym na­gra­na płyta albo robot. – Ro­dzi­ce nie wie­dzą, bo uto­pi­li mnie jako pod­mień­ca. Brid­get i in­nych po­zna­łem w na­szym Elfim Czyść­cu.

– Co ty, mały ga…

Krzyk Ir­land­czy­ka spo­wo­do­wał, że wszy­scy za­mar­li w bez­ru­chu.

Na środ­ku placu, na któ­rym ba­wi­ły się dzie­ci, po­ja­wi­ła się dzi­wacz­na po­stać w dłu­giej, ele­ganc­kiej, czar­nej sukni. Z po­cząt­ku nie widać było ani jej rysów, ani też całej syl­wet­ki.

Dzie­ci pa­trzy­ły na nią z nie­po­ko­jem, przy­glą­da­jąc się jed­no­cze­śnie nie­zro­zu­mia­łym re­ak­cjom ko­le­gi, przy­by­łe­go zza morza.

– Ej, a kto to tu po­ło­żył? – Mirek wska­zał nie­wiel­kie kop­czy­ki, usy­pa­ne z ziemi i ka­my­ków, ota­cza­ją­ce cały ich pla­cyk.

– Elfie kręgi! Już po nas! – Krzy­siek trząsł się coraz bar­dziej, kulił w sobie, upadł na ko­la­na i za­czął ję­czeć, prze­cho­dząc w hi­ste­rycz­ny płacz.

Dzi­wacz­na po­stać coraz bar­dziej przy­po­mi­na­ła młodą, smut­ną ko­bie­tę o prze­raź­li­wie świe­cą­cych, czar­nych oczach. Spo­glą­da­ła na ota­cza­ją­cy ją krąg, ob­ra­ca­jąc się szyb­ciej, i szyb­ciej, aż nagle unio­sła się nie­znacz­nie w po­wie­trzu, cią­gle wi­ru­jąc nad prze­ra­żo­ny­mi kil­ku­lat­ka­mi.

A te, w mig ro­zu­mie­jąc, że to upiór pie­kiel­ny, pod­nio­sły wrza­wę. Po­upa­da­ły także na ko­la­na i krzy­cza­ły wnie­bo­gło­sy, lecz nie­ste­ty nikt ich nie sły­szał…

Je­dy­nie czte­ro­let­ni Mi­cha­el stał spo­koj­nie, uśmie­cha­jąc się do swej zna­jo­mej, Brid­get Cle­ary…

 

***

– Mówię wam, to do­pie­ro bę­dzie odlot! – wy­szep­ta­ła sio­stra Krzy­sia do przy­ja­ciół, ukry­wa­ją­cych się wraz z nią na ciem­nym stry­chu.

– No, cie­ka­we, cie­ka­we… – Ma­te­usz oświe­tlił jej twarz la­tar­ką i spo­glą­dał roz­ba­wio­ny.

Nie chciał się przy­znać, że bar­dzo tę­sk­nił i cie­szył się, że na­resz­cie uko­cha­na wró­ci­ła na stałe z Ir­lan­dii do Pol­ski.

– Be­at­ko! – Usły­sze­li z dołu.

Beata nie­chęt­nie wzię­ła la­tar­kę i po­de­szła do drzwi, uchy­la­jąc je lekko.

– Tak, mamo?

– Nie wi­dzia­łaś Krzy­sia?

– Nie.

– Nie ma go z wami na stry­chu?

– Nie, ale mówił rano, że idzie do Kasi bawić się na placu przed jej domem.

– Wiem, inne dzie­ci też miały tam być, lecz dzwo­ni­li ro­dzi­ce Kasi i Ję­dr­ka. Nic nie wie­dzą, ani o Krzy­siu, ani o po­zo­sta­łych.

– Może po­szli nad sa­dzaw­kę? – pod­po­wie­dzia­ła Be­acie Ola.

– Mamo, a może dzie­cia­ki po­bie­gły nad sa­dzaw­kę?! – po­wtó­rzy­ła gło­śniej sio­stra Krzy­sia.

– Obe­rwie, jeśli tak zro­bił! – za­grzmiał z dołu oj­ciec. – Wy­raź­nie za­bro­ni­łem Krzysz­to­fo­wi tam cho­dzić!

– No nic – od­po­wie­dzia­ła córce zmar­twio­na mama. – Pój­dzie­my z tatą go szu­kać. Inni ro­dzi­ce też do­łą­czą. Nie opusz­czaj­cie domu, Be­at­ko, wkrót­ce wró­ci­my.

– Do­brze, mamo! Być może teraz śpią spo­koj­nie w domku na dział­ce Kasi. Nie martw się, na pewno za­po­mnie­li się pod­czas za­ba­wy i nie za­uwa­ży­li, że już tak późno.

– Pa!

 

Kiedy ro­dzi­ce wy­szli, grupa na­sto­lat­ków ze­szła ze stry­chu.

– Teraz mo­że­my spo­koj­nie przejść do po­ko­ju – po­wie­dzia­ła Beata. – W domu, w dru­giej czę­ści, jest tylko głu­cha bab­cia, ale ona pew­nie śpi.

Usa­do­wi­li się wokół stołu, zaj­mu­jąc krze­sła i fo­te­le.

– Co to za ta­jem­ni­ca? Co nam chcesz po­ka­zać? – do­py­ty­wał Ma­te­usz.

– Wy­wo­ła­my ducha! – od­po­wie­dzia­ła Beata z dzi­kim bły­skiem w oku. – Tylko trze­ba po­ga­sić świa­tła.

W zu­peł­nej ciem­no­ści zła­pa­li się za dło­nie i schy­li­li głowy. Córka go­spo­da­rzy za­czę­ła wy­ma­wiać ja­kieś ob­co­ję­zycz­ne słowa.

– Po ja­kie­mu to? – prze­rwa­ła Ola.

– Ciii…! – uci­szył ją Bar­tek.

– Po per­sku! – rzu­ci­ła Beata i dalej na­wi­ja­ła groź­nym tonem, plo­tąc nie­zro­zu­mia­łe słowa.

Nagle krzyk­nę­ła gło­śno:

– Are you a witch or are you a fairy or are you the wife of Mi­cha­el Cle­ary?!

– Ej, no weź… Chyba nie bę­dziesz gadać tej głu­piej wy­li­czan­ki dla dzie­cia­ków?! – prych­nę­ła ką­śli­wie Ha­li­na.

– Beata? – Ola pod­nio­sła głowę, bo po­czu­ła dło­nią, że ciało ko­le­żan­ki dziw­nie drży. – Co ci jest? Czemu po­wie­dzia­łaś to zda­nie?

– Nie mam po­ję­cia. Samo po­ja­wi­ło się w moich ustach… – jęk­nę­ła prze­ra­żo­na Beata.

– Co ty ple­ciesz? – Jacek ro­ze­śmiał się. – Chcesz nas jesz­cze bar­dziej na­stra­szyć, tak? Skup się, wy­wo­łuj dalej duchy i prze­stań!

– Kiedy ja na­praw­dę nie chcia­łam tego po­wie­dzieć… W do­dat­ku dzi­siaj nie wolno mówić tej wy­li­czan­ki – wy­szep­ta­ła prze­stra­szo­na Beata.

– Bo co? Bo duch Brid­get wy­sko­czy? – pod­chwy­cił roz­ba­wio­ny Marek. – Daj spo­kój. Opo­wia­da­łaś nam, przy­jeż­dża­jąc z Ir­lan­dii pod­czas każ­dych wa­ka­cji, jak to strasz­nie zo­sta­ła po­trak­to­wa­na tam­tej­sza słyn­na kraw­co­wa, zbyt no­wo­cze­sna i sa­mo­dziel­na, jak na małą, rol­ni­czą mie­ści­nę w XIX wieku. Stra­szyć mo­głaś nas tymi wy­ssa­ny­mi z palca bzdu­ra­mi, kiedy by­li­śmy ma­ło­la­ta­mi, jak twój bra­ci­szek Krzy­sio, ale nie teraz. Nie dziś.

– To nie bzdu­ry. To au­ten­tycz­ne zda­rze­nia. Mąż rze­czy­wi­ście spa­lił ją żyw­cem, wma­wia­jąc wszyst­kim, że jest pod­mie­nio­na przez elfy. Potem za­ko­pał ciało, gło­sząc, że pod­mień­ca żony po­rwa­ły wróż­ki. A dziś, pięt­na­ste­go marca, jest aku­rat rocz­ni­ca śmier­ci Brid­get Cle­ary…

Nie skoń­czy­ła jesz­cze mówić, kiedy nagle z da­le­ka usły­sze­li zdła­wio­ny okrzyk babci, a zaraz potem coś obok domu huk­nę­ło po­tęż­nie i wy­le­cia­ły z trza­skiem wszyst­kie szyby w oknach po­ko­ju. Ude­rza­jąc w twa­rze prze­ra­żo­nych mło­dych ludzi, po­ra­ni­ły ich, wy­wo­łu­jąc jesz­cze więk­szą pa­ni­kę.

– Je­stem tu! – zawył jakiś me­ta­licz­ny, wy­so­ki, ko­bie­cy głos.

– Ja spa­dam! – Jacek pró­bo­wał po­de­rwać się, lecz silne dło­nie niewidzialnego upiora sku­tecz­nie mu to unie­moż­li­wia­ły, przy­pie­ra­jąc do krze­sła.

Na­pie­ra­ły na ra­mio­na chło­pa­ka moc­niej, i moc­niej. Wresz­cie dały się sły­szeć po­gru­cho­ta­ne kości nie­szczę­śni­ka, który nie zdą­żył krzyk­nąć, ko­na­jąc z prze­krę­co­nym kar­kiem i wbi­tym w gar­dło oboj­czy­kiem.

– Jacek? Co się dzie­je?! – krzy­czał Ma­te­usz. – Niech ktoś za­pa­li świa­tło!

– Muszę iść do babci, bo mnie wo­ła­ła – wy­szep­ta­ła Beata, lecz i ona nie mogła ru­szyć się z krze­sła.

– Idę z tobą. – Ola także była unie­ru­cho­mio­na.

– Je­stem tuuuu! – prze­cią­gle wył duch za­mor­do­wa­nej be­stial­sko Brid­get.

– Nie wy­trzy­mam dłu­żej! – darła się Ha­li­na, któ­rej war­kocz wraz z de­li­kat­nym sza­lem, owi­nię­tym wokół szyi, zo­sta­ły z taką siłą we­pchnię­te przez upiora w usta, że błyskawicznie za­du­si­ły ma­tu­rzyst­kę.

– Co się dzie­je?! Ha­li­na?! Za­pal­cie la­tar­kę lub świe­cę! – krzy­cza­ła roz­pacz­li­wie Ola.

– Nie mogę się ru­szyć! – pa­ni­ko­wa­ła Beata. – Duch Brid­get jest z nami!

– Prze­stań glę­dzić głu­po­ty! – de­ner­wo­wał się Marek, wy­cie­ra­jąc po­krwa­wio­ną twarz. – Skąd wiesz, że to ona? Prze­cież chcia­łaś wy­wo­łać ja­kie­go­kol­wiek ducha. A tak w ogóle, to nie pa­nu­jesz nad tym, co ro­bisz, idiot­ko! Pierw­szy i ostat­ni raz bra­łem udział w takim ba­dziew­nym…

Jego głos nagle ucichł i, mimo wy­wo­ły­wa­nia przez resz­tę grupy, chłopak już się nie ode­zwał.

– Beata? Co się tu dzie­je? – Ola ści­snę­ła moc­niej dłoń przy­ja­ciół­ki.

– Nie mam po­ję­cia. Wie­lo­krot­nie wy­głu­pia­li­śmy się w takie wy­wo­ły­wa­nie du­chów per­skich z kum­pla­mi w Ir­lan­dii i nigdy nic złego się nie zda­rzy­ło… Sporo śmiechu i tyle. 

– A skąd tu ten głos? Je­steś pewna, że to ta spa­lo­na przez męża kraw­co­wa, Brid­get Cle­ary? Ta z wy­li­czan­ki? Czy to w ogóle moż­li­we?

– Je­stem pewna. Na sto pro­cent – wy­szep­ta­ła prze­ra­żo­na Beata.

– Czemu?

– Bo dziś jest rocz­ni­ca jej za­mor­do­wa­nia. Pięt­na­sty marca. Nie wolno wy­po­wia­dać wtedy tego za­klę­cia, bo zja­wia się upiór.

– Za­klę­cia? To prze­cież nie­win­na, dzie­cię­ca wy­li­czan­ka…

– Jak widać, nie.

– Cze­muś ga­da­ła to prze­klę­te zda­nie?! – wy­darł się Andrzej.

– Daj jej spo­kój! – wtrą­cił Ma­te­usz. – Nie sły­sza­łeś, że nie chcia­ła go wy­po­wie­dzieć? To spraw­ka ducha!

– Może do niej coś po­wiedz? – za­pro­po­no­wa­ła cicho Ola. – Uspo­kój ją?

Zanim Beata za­re­ago­wa­ła, po­czu­ła dziw­ny ucisk pal­ców ko­le­żan­ki, jakby zła­pał ją bo­le­sny skurcz. Za mo­ment na rękę Beaty spły­nę­ła cie­pła, gęsta ciesz. Z za­pa­chu dziew­czy­na wy­wnio­sko­wa­ła, że to krew.

– Ola? Ola, wszyst­ko w po­rząd­ku? – py­ta­ła drżą­cym gło­sem, choć pod­świa­do­mie ro­zu­mia­ła, że ko­le­żan­ka także padła ofia­rą upio­ra i że już jej nie od­po­wie. Dłoń, ode­rwa­na od resz­ty ciała, ru­nę­ła na pod­ło­gę.

Beatę ogar­nę­ła pa­ni­ka i za­czę­ła gło­śno pła­kać.

– Co z Olą? – do­py­ty­wał Andrzej. – Beata, sły­szysz mnie? Co z Olą?

– Nie żyje!

– Co?!

Nagle Beata uświa­do­mi­ła sobie, o czym mówił z drwi­ną Marek.

Jako dzie­ci co roku w wa­ka­cje ba­wi­li­śmy się w wy­li­czan­kę… A teraz Krzy­siu… – my­śla­ła zde­ner­wo­wa­na.

– Krzy­siu – wy­szep­ta­ła po­bla­dły­mi usta­mi.

– Co z twoim bra­tem? – Zdu­mio­ny Ma­te­usz bez­sku­tecz­nie sta­rał się prze­mie­ścić bli­żej uko­cha­nej.

– On uwiel­bia tę wy­li­czan­kę. Teraz ro­zu­miem… Pew­nie to Krzy­siu, pod­czas za­ba­wy z in­ny­mi dzieć­mi u Kasi, nie­chcą­cy wy­wo­łał upio­ra – wy­szep­ta­ła z prze­stra­chem. – Muszę spraw­dzić, co z Krzy­siem i innymi dziećmi!

– Nie ma już ich, nie maaaa!! – za­śmiał się zło­wiesz­czo duch Brid­get, prze­cią­ga­jąc ostat­nią sy­la­bę.

– A mama? – jęk­nę­ła Beata.

– Wszy­scy żyw­cem spa­le­ni i po­grze­ba­ni w ba­gnie! Jak i ja zo­sta­łam przed laty! – od­po­wie­dział upiór.

– Nie!!!

– O, tak! O, tak!

– Czemu to ro­bisz?! Skoro cie­bie skrzyw­dzo­no, mścisz się na nie­win­nych?! Czym ci się na­ra­zi­li?

– Na­śmie­wa­li się! Urzą­dzi­li za­ba­wę z mojej nie­do­li! Z kaźni, ja­kiej za­zna­łam we wła­snym, ro­dzin­nym domu! – krzy­czał ze zło­ścią upiór.

– Won, maro nie­czy­sta! – syk­nę­ła roz­złosz­czo­na Ma­rio­la, szar­piąc się za­cie­kle i mając na­dzie­ję, że taką po­sta­wą wy­stra­szy widmo.

Duch Brid­get za­śmiał się strasz­li­wie, pod­le­ciał do niej i siłą otwarł usta, wy­chy­la­jąc je ku górze, po czym ryk­nął:

– Pij! To, co i ja mu­sia­łam! Wywar z na­parst­ni­cy z mle­kiem i mo­czem!

I ze swej, także roz­war­tej gar­dzie­li, prze­lał za­bój­czą, po­twor­nie cuch­ną­cą mik­stu­rę sil­nym stru­mie­niem, pę­dzą­cym ma­gicz­nie w po­wie­trzu ku cią­gle roz­dzia­wio­nym ustom nie­szczę­snej dziew­czy­ny.

Ta po po­łknię­ciu, krztusząc się i wrzeszcząc, sko­na­ła bły­ska­wicz­nie w strasz­li­wych mę­czar­niach.

Po­zo­sta­li na­słu­chi­wa­li tych mor­der­czych od­gło­sów coraz bardziej spanikowani.

– Beata, ucie­kaj! – Ma­te­usz pró­bo­wał ze­rwać się i umoż­li­wić uko­cha­nej dziew­czy­nie uciecz­kę.

– Nie­do­cze­ka­nie­ee! – prze­cią­gle zawył upiór i dmuch­nął na sto­lik, oplu­wa­jąc ciała za­pro­szo­nych przy­ja­ciół Beaty śliną, zmie­nio­ną w naftę i pod­pa­la­jąc je ko­lej­nym plu­nię­ciem. – Cierp­cie ka­tu­sze, jakie i ja cier­pia­łam!

– Prze­stań! Prze­stań, Brid­get! Dość! – bła­ga­ła Beata, wi­dząc w ska­czą­cych pło­mie­niach prze­ra­żo­ne oczy ko­na­ją­cych ko­le­gów i ko­le­ża­nek.

Była bez­rad­na i coraz bar­dziej spa­ra­li­żo­wa­na stra­chem. Pa­nicz­ne szar­pa­nie się na krze­śle nadal nie da­wa­ło żad­nych re­zul­ta­tów.

– A cie­bie jedną udu­szę czar­ny­mi poń­czo­cha­mi, zdję­ty­mi po śmier­ci z moich nóg. Do­stą­pisz za­szczy­tu po­zna­nia je­dy­nej odzie­ży, w jaką ubrał zwę­glo­ne ciało mój prze­klę­ty mąż! – wy­szep­ta­ła szy­der­czo zjawa. Pojawiła się przy jej gło­wie i oplo­tła wokół szyi Beaty wspo­mnia­ną część gar­de­ro­by.

Na nic zdały się roz­pacz­li­we próby wy­rwa­nia ze śmier­tel­ne­go uści­sku.

– Nikt nie bę­dzie kpił z mo­je­go cier­pie­nia! Nikt już nigdy nie za­drwi z Brid­get Cle­ary! – To ostat­nie, co usły­sza­ła dziew­czy­na, nim sko­na­ła.

 

***

 

– Co tu się dzia­ło? – Po­li­cjan­ci spo­glą­da­li na po­roz­ry­wa­ne zwło­ki mło­dych ludzi, roz­rzu­co­ne po całym po­ko­ju.

Nie bar­dzo wie­dzie­li, co za­pi­sać w ra­por­cie.

– Sto­lik, dzi­wacz­ne za­pi­ski na roz­rzu­co­nych kart­kach i świe­ce wska­zu­ją, że mło­dzież urzą­dzi­ła sobie tutaj se­an­sik spi­ry­ty­stycz­ny.

– Praw­do­po­dob­nie nie my­li­cie się, Ko­wal­ski.

– Sądzi pan, że im się udało?

– Co?

– No, wy­wo­łać ducha…

Ko­mi­sarz spoj­rzał na niego z po­bła­ża­niem.

– Ja nie wie­rzę w duchy, Ko­wal­ski.

– No, a ta rzeź? – Aspi­rant po­ka­zał ręką po­bo­jo­wi­sko w za­krwa­wio­nym po­ko­ju.

– Z pew­no­ścią jest to ro­bo­ta ja­kie­goś oszo­ło­ma, ale ży­we­go, Ko­wal­ski, ży­we­go, a nie mar­twe­go! A tym bar­dziej udu­cho­wio­ne­go!

– Sze­fie – za­mel­do­wał drugi pod­wład­ny, aspi­rant Pio­trow­ski – razem z tymi ma­lu­cha­mi na placu przed domem Jac­kow­skich i ich ro­dzi­ca­mi na dro­dze, to bę­dzie czter­dzie­ści ciał!

– A tu? Co ta dziew­czy­na ma na szyi? – Ko­mi­sarz spoj­rzał uważ­niej na zwło­ki Beaty.

– To chyba jakiś nie­ty­po­wy szal… – stwier­dził Pio­trow­ski.

– Szal? Ale tu widać kształ­ty stóp!

– To… poń­czo­chy! – Ze zdu­mie­niem obej­rze­li po­da­ne im przez panią tech­ni­k czę­ści gar­de­ro­by.

– Takie dziw­ne?

– O ile mnie oko nie myli – od­rzekła pani tech­nik, po­pi­su­jąc się zna­jo­mo­ścią po­rzu­co­nych przed laty stu­diów hi­sto­rycz­nych oraz wszelkich modnych dodatków – po­cho­dzą z dzie­więt­na­ste­go wieku.

– Co ty ple­ciesz, Nowakówna? I by­ły­by w takim sta­nie?

– No wła­śnie, sze­fie, no wła­śnie… – po­wtó­rzyła kobieta i wspól­nie za­czę­li opi­sy­wać w ra­por­cie za­ska­ku­ją­ce miej­sce i za­sta­ne ślady po ma­so­wej zbrod­ni, nie­świa­do­mi, że do­ko­nał jej duch be­stial­sko za­mor­do­wa­nej 15 marca 1895 roku Brid­get Cle­ary.

 

 

 

(Brid­get Cle­ary, 19.02.1869 –15.03.1895; Wi­ki­pe­dia)

Koniec
Nowa Fantastyka