
Zapraszam. :)
Zapraszam. :)
– Are you a witch or are you a fairy or are you the wife of Michael Cleary?!
– Ten znowu swoje! – mruknęła niezadowolona Kasia. – Krzychu, jesteśmy w Polsce, nie w Irlandii!
– A, sorry, przepraszam was. Jak to będzie po polsku? Hm… Już wiem! Jesteś czarownicą, wróżką, czy żoną Michała Jasnego? – poprawił się ośmiolatek, który niedawno przeprowadził się wraz z rodzicami z okolic Dublina do Warszawy.
Mówił wolno i głośno popularną w jego stronach wyliczankę, wskazując z uśmiechem na przyjaciół, stojących dookoła.
Nagle zbladł i spojrzał na nich przerażony.
– Coś nie tak? – zapytał Jędrek, na którego wypadło. – Kryjecie się, czy jak? Mam szukać?
– W mordę! – zaklął drżącym głosem Krzychu. – Jaki dziś jest dzień?
– Czternastego marca – odpowiedziała rezolutnie Zosia i dodała z przemądrzałą miną. – Dzień liczby Pi.
– Nieprawda! Wczoraj był czternasty marca. Wiem, bo mój tata obchodził urodziny – zaprzeczyła Marysia.
– Ryśka ma rację – poparł ją Mirek. – Wczoraj z tej okazji matematyczka urządziła w szkole quiz wiedzy o Einsteinie.
– Czyli… dziś… jest… – Krzysiek bełkotał szeptem, blednąc coraz bardziej.
– Dziś jest piętnasty marca – powiedział powoli czterolatek, który nagle pojawił się w kręgu dzieci.
– No i? Co z tego, że dziś jest piętnasty marca? Jakiś problem? Nie możemy z powodu daty bawić się w chowanego? – denerwował się Jędrek.
– Gorzej. – Krzysztof rozejrzał się bojaźliwie dookoła. – Ona zaraz tu przyjdzie – podkreślił pierwszy wyraz.
– Ona? Twoja mama? Nie, spokojnie, przecież jest na przyjęciu z naszymi rodzicami…
– Nie, Kris ma kogo innego na myśli – powiedział powoli tajemniczy czterolatek. – Jemu chodzi o Bridget.
– Skąd wiesz? – Krzyś wzdrygnął się na sam dźwięk tego imienia.
– Bo i mnie ponoć podmieniły elfy – odpowiedział z lekkim uśmiechem i trupio bladą twarzą czteroletni przybysz.
– Ktoś ty? – Kasia spojrzała na niego nieufnie. – Twoi rodzice wiedzą, że się tu z nami bawisz? Nie jesteś za mały? Ile masz lat?
– Cztery. Nie, nie jestem za mały. Jestem w sam raz. Nazywam się Michael Leahy – przedstawił się bardzo rezolutnie, mówiąc powoli, niczym nagrana płyta albo robot. – Rodzice nie wiedzą, bo utopili mnie jako podmieńca. Bridget i innych poznałem w naszym Elfim Czyśćcu.
– Co ty, mały ga…
Krzyk Irlandczyka spowodował, że wszyscy zamarli w bezruchu.
Na środku placu, na którym bawiły się dzieci, pojawiła się dziwaczna postać w długiej, eleganckiej, czarnej sukni. Z początku nie widać było ani jej rysów, ani też całej sylwetki.
Dzieci patrzyły na nią z niepokojem, przyglądając się jednocześnie niezrozumiałym reakcjom kolegi, przybyłego zza morza.
– Ej, a kto to tu położył? – Mirek wskazał niewielkie kopczyki, usypane z ziemi i kamyków, otaczające cały ich placyk.
– Elfie kręgi! Już po nas! – Krzysiek trząsł się coraz bardziej, kulił w sobie, upadł na kolana i zaczął jęczeć, przechodząc w histeryczny płacz.
Dziwaczna postać coraz bardziej przypominała młodą, smutną kobietę o przeraźliwie świecących, czarnych oczach. Spoglądała na otaczający ją krąg, obracając się szybciej, i szybciej, aż nagle uniosła się nieznacznie w powietrzu, ciągle wirując nad przerażonymi kilkulatkami.
A te, w mig rozumiejąc, że to upiór piekielny, podniosły wrzawę. Poupadały także na kolana i krzyczały wniebogłosy, lecz niestety nikt ich nie słyszał…
Jedynie czteroletni Michael stał spokojnie, uśmiechając się do swej znajomej, Bridget Cleary…
***
– Mówię wam, to dopiero będzie odlot! – wyszeptała siostra Krzysia do przyjaciół, ukrywających się wraz z nią na ciemnym strychu.
– No, ciekawe, ciekawe… – Mateusz oświetlił jej twarz latarką i spoglądał rozbawiony.
Nie chciał się przyznać, że bardzo tęsknił i cieszył się, że nareszcie ukochana wróciła na stałe z Irlandii do Polski.
– Beatko! – Usłyszeli z dołu.
Beata niechętnie wzięła latarkę i podeszła do drzwi, uchylając je lekko.
– Tak, mamo?
– Nie widziałaś Krzysia?
– Nie.
– Nie ma go z wami na strychu?
– Nie, ale mówił rano, że idzie do Kasi bawić się na placu przed jej domem.
– Wiem, inne dzieci też miały tam być, lecz dzwonili rodzice Kasi i Jędrka. Nic nie wiedzą, ani o Krzysiu, ani o pozostałych.
– Może poszli nad sadzawkę? – podpowiedziała Beacie Ola.
– Mamo, a może dzieciaki pobiegły nad sadzawkę?! – powtórzyła głośniej siostra Krzysia.
– Oberwie, jeśli tak zrobił! – zagrzmiał z dołu ojciec. – Wyraźnie zabroniłem Krzysztofowi tam chodzić!
– No nic – odpowiedziała córce zmartwiona mama. – Pójdziemy z tatą go szukać. Inni rodzice też dołączą. Nie opuszczajcie domu, Beatko, wkrótce wrócimy.
– Dobrze, mamo! Być może teraz śpią spokojnie w domku na działce Kasi. Nie martw się, na pewno zapomnieli się podczas zabawy i nie zauważyli, że już tak późno.
– Pa!
Kiedy rodzice wyszli, grupa nastolatków zeszła ze strychu.
– Teraz możemy spokojnie przejść do pokoju – powiedziała Beata. – W domu, w drugiej części, jest tylko głucha babcia, ale ona pewnie śpi.
Usadowili się wokół stołu, zajmując krzesła i fotele.
– Co to za tajemnica? Co nam chcesz pokazać? – dopytywał Mateusz.
– Wywołamy ducha! – odpowiedziała Beata z dzikim błyskiem w oku. – Tylko trzeba pogasić światła.
W zupełnej ciemności złapali się za dłonie i schylili głowy. Córka gospodarzy zaczęła wymawiać jakieś obcojęzyczne słowa.
– Po jakiemu to? – przerwała Ola.
– Ciii…! – uciszył ją Bartek.
– Po persku! – rzuciła Beata i dalej nawijała groźnym tonem, plotąc niezrozumiałe słowa.
Nagle krzyknęła głośno:
– Are you a witch or are you a fairy or are you the wife of Michael Cleary?!
– Ej, no weź… Chyba nie będziesz gadać tej głupiej wyliczanki dla dzieciaków?! – prychnęła kąśliwie Halina.
– Beata? – Ola podniosła głowę, bo poczuła dłonią, że ciało koleżanki dziwnie drży. – Co ci jest? Czemu powiedziałaś to zdanie?
– Nie mam pojęcia. Samo pojawiło się w moich ustach… – jęknęła przerażona Beata.
– Co ty pleciesz? – Jacek roześmiał się. – Chcesz nas jeszcze bardziej nastraszyć, tak? Skup się, wywołuj dalej duchy i przestań!
– Kiedy ja naprawdę nie chciałam tego powiedzieć… W dodatku dzisiaj nie wolno mówić tej wyliczanki – wyszeptała przestraszona Beata.
– Bo co? Bo duch Bridget wyskoczy? – podchwycił rozbawiony Marek. – Daj spokój. Opowiadałaś nam, przyjeżdżając z Irlandii podczas każdych wakacji, jak to strasznie została potraktowana tamtejsza słynna krawcowa, zbyt nowoczesna i samodzielna, jak na małą, rolniczą mieścinę w XIX wieku. Straszyć mogłaś nas tymi wyssanymi z palca bzdurami, kiedy byliśmy małolatami, jak twój braciszek Krzysio, ale nie teraz. Nie dziś.
– To nie bzdury. To autentyczne zdarzenia. Mąż rzeczywiście spalił ją żywcem, wmawiając wszystkim, że jest podmieniona przez elfy. Potem zakopał ciało, głosząc, że podmieńca żony porwały wróżki. A dziś, piętnastego marca, jest akurat rocznica śmierci Bridget Cleary…
Nie skończyła jeszcze mówić, kiedy nagle z daleka usłyszeli zdławiony okrzyk babci, a zaraz potem coś obok domu huknęło potężnie i wyleciały z trzaskiem wszystkie szyby w oknach pokoju. Uderzając w twarze przerażonych młodych ludzi, poraniły ich, wywołując jeszcze większą panikę.
– Jestem tu! – zawył jakiś metaliczny, wysoki, kobiecy głos.
– Ja spadam! – Jacek próbował poderwać się, lecz silne dłonie niewidzialnego upiora skutecznie mu to uniemożliwiały, przypierając do krzesła.
Napierały na ramiona chłopaka mocniej, i mocniej. Wreszcie dały się słyszeć pogruchotane kości nieszczęśnika, który nie zdążył krzyknąć, konając z przekręconym karkiem i wbitym w gardło obojczykiem.
– Jacek? Co się dzieje?! – krzyczał Mateusz. – Niech ktoś zapali światło!
– Muszę iść do babci, bo mnie wołała – wyszeptała Beata, lecz i ona nie mogła ruszyć się z krzesła.
– Idę z tobą. – Ola także była unieruchomiona.
– Jestem tuuuu! – przeciągle wył duch zamordowanej bestialsko Bridget.
– Nie wytrzymam dłużej! – darła się Halina, której warkocz wraz z delikatnym szalem, owiniętym wokół szyi, zostały z taką siłą wepchnięte przez upiora w usta, że błyskawicznie zadusiły maturzystkę.
– Co się dzieje?! Halina?! Zapalcie latarkę lub świecę! – krzyczała rozpaczliwie Ola.
– Nie mogę się ruszyć! – panikowała Beata. – Duch Bridget jest z nami!
– Przestań ględzić głupoty! – denerwował się Marek, wycierając pokrwawioną twarz. – Skąd wiesz, że to ona? Przecież chciałaś wywołać jakiegokolwiek ducha. A tak w ogóle, to nie panujesz nad tym, co robisz, idiotko! Pierwszy i ostatni raz brałem udział w takim badziewnym…
Jego głos nagle ucichł i, mimo wywoływania przez resztę grupy, chłopak już się nie odezwał.
– Beata? Co się tu dzieje? – Ola ścisnęła mocniej dłoń przyjaciółki.
– Nie mam pojęcia. Wielokrotnie wygłupialiśmy się w takie wywoływanie duchów perskich z kumplami w Irlandii i nigdy nic złego się nie zdarzyło… Sporo śmiechu i tyle.
– A skąd tu ten głos? Jesteś pewna, że to ta spalona przez męża krawcowa, Bridget Cleary? Ta z wyliczanki? Czy to w ogóle możliwe?
– Jestem pewna. Na sto procent – wyszeptała przerażona Beata.
– Czemu?
– Bo dziś jest rocznica jej zamordowania. Piętnasty marca. Nie wolno wypowiadać wtedy tego zaklęcia, bo zjawia się upiór.
– Zaklęcia? To przecież niewinna, dziecięca wyliczanka…
– Jak widać, nie.
– Czemuś gadała to przeklęte zdanie?! – wydarł się Andrzej.
– Daj jej spokój! – wtrącił Mateusz. – Nie słyszałeś, że nie chciała go wypowiedzieć? To sprawka ducha!
– Może do niej coś powiedz? – zaproponowała cicho Ola. – Uspokój ją?
Zanim Beata zareagowała, poczuła dziwny ucisk palców koleżanki, jakby złapał ją bolesny skurcz. Za moment na rękę Beaty spłynęła ciepła, gęsta ciesz. Z zapachu dziewczyna wywnioskowała, że to krew.
– Ola? Ola, wszystko w porządku? – pytała drżącym głosem, choć podświadomie rozumiała, że koleżanka także padła ofiarą upiora i że już jej nie odpowie. Dłoń, oderwana od reszty ciała, runęła na podłogę.
Beatę ogarnęła panika i zaczęła głośno płakać.
– Co z Olą? – dopytywał Andrzej. – Beata, słyszysz mnie? Co z Olą?
– Nie żyje!
– Co?!
Nagle Beata uświadomiła sobie, o czym mówił z drwiną Marek.
Jako dzieci co roku w wakacje bawiliśmy się w wyliczankę… A teraz Krzysiu… – myślała zdenerwowana.
– Krzysiu – wyszeptała pobladłymi ustami.
– Co z twoim bratem? – Zdumiony Mateusz bezskutecznie starał się przemieścić bliżej ukochanej.
– On uwielbia tę wyliczankę. Teraz rozumiem… Pewnie to Krzysiu, podczas zabawy z innymi dziećmi u Kasi, niechcący wywołał upiora – wyszeptała z przestrachem. – Muszę sprawdzić, co z Krzysiem i innymi dziećmi!
– Nie ma już ich, nie maaaa!! – zaśmiał się złowieszczo duch Bridget, przeciągając ostatnią sylabę.
– A mama? – jęknęła Beata.
– Wszyscy żywcem spaleni i pogrzebani w bagnie! Jak i ja zostałam przed laty! – odpowiedział upiór.
– Nie!!!
– O, tak! O, tak!
– Czemu to robisz?! Skoro ciebie skrzywdzono, mścisz się na niewinnych?! Czym ci się narazili?
– Naśmiewali się! Urządzili zabawę z mojej niedoli! Z kaźni, jakiej zaznałam we własnym, rodzinnym domu! – krzyczał ze złością upiór.
– Won, maro nieczysta! – syknęła rozzłoszczona Mariola, szarpiąc się zaciekle i mając nadzieję, że taką postawą wystraszy widmo.
Duch Bridget zaśmiał się straszliwie, podleciał do niej i siłą otwarł usta, wychylając je ku górze, po czym ryknął:
– Pij! To, co i ja musiałam! Wywar z naparstnicy z mlekiem i moczem!
I ze swej, także rozwartej gardzieli, przelał zabójczą, potwornie cuchnącą miksturę silnym strumieniem, pędzącym magicznie w powietrzu ku ciągle rozdziawionym ustom nieszczęsnej dziewczyny.
Ta po połknięciu, krztusząc się i wrzeszcząc, skonała błyskawicznie w straszliwych męczarniach.
Pozostali nasłuchiwali tych morderczych odgłosów coraz bardziej spanikowani.
– Beata, uciekaj! – Mateusz próbował zerwać się i umożliwić ukochanej dziewczynie ucieczkę.
– Niedoczekanieee! – przeciągle zawył upiór i dmuchnął na stolik, opluwając ciała zaproszonych przyjaciół Beaty śliną, zmienioną w naftę i podpalając je kolejnym plunięciem. – Cierpcie katusze, jakie i ja cierpiałam!
– Przestań! Przestań, Bridget! Dość! – błagała Beata, widząc w skaczących płomieniach przerażone oczy konających kolegów i koleżanek.
Była bezradna i coraz bardziej sparaliżowana strachem. Paniczne szarpanie się na krześle nadal nie dawało żadnych rezultatów.
– A ciebie jedną uduszę czarnymi pończochami, zdjętymi po śmierci z moich nóg. Dostąpisz zaszczytu poznania jedynej odzieży, w jaką ubrał zwęglone ciało mój przeklęty mąż! – wyszeptała szyderczo zjawa. Pojawiła się przy jej głowie i oplotła wokół szyi Beaty wspomnianą część garderoby.
Na nic zdały się rozpaczliwe próby wyrwania ze śmiertelnego uścisku.
– Nikt nie będzie kpił z mojego cierpienia! Nikt już nigdy nie zadrwi z Bridget Cleary! – To ostatnie, co usłyszała dziewczyna, nim skonała.
***
– Co tu się działo? – Policjanci spoglądali na porozrywane zwłoki młodych ludzi, rozrzucone po całym pokoju.
Nie bardzo wiedzieli, co zapisać w raporcie.
– Stolik, dziwaczne zapiski na rozrzuconych kartkach i świece wskazują, że młodzież urządziła sobie tutaj seansik spirytystyczny.
– Prawdopodobnie nie mylicie się, Kowalski.
– Sądzi pan, że im się udało?
– Co?
– No, wywołać ducha…
Komisarz spojrzał na niego z pobłażaniem.
– Ja nie wierzę w duchy, Kowalski.
– No, a ta rzeź? – Aspirant pokazał ręką pobojowisko w zakrwawionym pokoju.
– Z pewnością jest to robota jakiegoś oszołoma, ale żywego, Kowalski, żywego, a nie martwego! A tym bardziej uduchowionego!
– Szefie – zameldował drugi podwładny, aspirant Piotrowski – razem z tymi maluchami na placu przed domem Jackowskich i ich rodzicami na drodze, to będzie czterdzieści ciał!
– A tu? Co ta dziewczyna ma na szyi? – Komisarz spojrzał uważniej na zwłoki Beaty.
– To chyba jakiś nietypowy szal… – stwierdził Piotrowski.
– Szal? Ale tu widać kształty stóp!
– To… pończochy! – Ze zdumieniem obejrzeli podane im przez panią technik części garderoby.
– Takie dziwne?
– O ile mnie oko nie myli – odrzekła pani technik, popisując się znajomością porzuconych przed laty studiów historycznych oraz wszelkich modnych dodatków – pochodzą z dziewiętnastego wieku.
– Co ty pleciesz, Nowakówna? I byłyby w takim stanie?
– No właśnie, szefie, no właśnie… – powtórzyła kobieta i wspólnie zaczęli opisywać w raporcie zaskakujące miejsce i zastane ślady po masowej zbrodni, nieświadomi, że dokonał jej duch bestialsko zamordowanej 15 marca 1895 roku Bridget Cleary.
(Bridget Cleary, 19.02.1869 –15.03.1895; Wikipedia)