
Na ułamek sekundy czas zwolnił. Darion zatrzymał wzrok na dzieciach. Siedziały wtulone w siebie na zimnym zapiecku – brudne, pomazane łzami i smarkami. Przecierały knykciami na zmianę to oczy, to usta, siorbiąc przy tym nosem. Na zewnątrz, za oknem, wiatr zaszumiał jak górski potok – „szuuu” – przeciskając się przez gałęzie drzew. Dzieci zadrżały, ściskając mokre powieki.
Darion zdawał sobie sprawę, że sytuacja, w której się znaleźli, nie jest najlepsza. Można by powiedzieć – skrajnie zabójcza. Wokół chatki węszyły głodne wilkołaki, a jeden z nich obwąchiwał właśnie drzwi kudłatym nosem. Czas się kończył – musiał szybko zdecydować, co robić. Po drugiej stronie burczało w brzuchach pustych od tygodnia. Teraz bestie marzyły tylko o tym, by zatopić zębiska w kruchych dziecięcych ciałach i dobrać się do słodkiej jak śliwki wątroby. Nie mógł na to pozwolić.
Gdy dwa tygodnie temu chłopi znaleźli pierwsze ciała, trafili na parę młodych. Dziewczyna leżała na polance przy wielkim pniu. Jej blada twarz, poplamiona zaschniętą krwią, patrzyła pustym wzrokiem na kołyszące się gałęzie dębu. W poszarpanym ciele brakowało właściwie tylko serca i wątroby. Natomiast kilka metrów dalej Krystek leżał oparty o pień, ze spuszczoną na pierś głową. Letni wiatr delikatnie muskał jego jasne włosy na zastygłej w przerażeniu twarzy. Chłopi mówili, że oprócz brakujących podrobów brakowało również dolnej połowy chłopca. Wilkołaki rozdarły go w pół, jak starą szmatę, zostawiając zakrwawiony korpus z ciągnącymi się po trawie jelitami. Na nieszczęście miłosna schadzka kochanków zamieniła się w krwawą biesiadę, na której zostali daniem głównym.
„Zawsze to smutek, gdy miłość ginie w cierpieniu” – pomyślał. Od tamtej pory co tydzień ktoś ginął. Na wilczym koncie było już sześć dusz zebranych z tego świata. Czy miały zabrać kolejne sześć?
Siedząc przy stoliku, Darion oparł głowę o dłoń. Wiedział, że nie zdoła uratować wszystkich dzieci. W najlepszym scenariuszu pokona bestie i przeżyje. Ale ile przeżyje z piątki malców? Jeden? Może dwóch?
„Przepraszam was. Nie wszyscy zobaczycie jutrzejsze słońce. Ale zrobię wszystko… by choć jedno ujrzało je ze mną”
– zatruwał swoje myśli, zagryzając zęby.
– Które z was jest najstarsze? – zapytał sieroty. Te popatrzyły na najwyższego chłopca, siedzącego w środku z dziewczynką na kolanach.
– Ja, panie – odpowiedział drżącym głosem.
– Jak cię zwą, mały?
– Mysław.
– Słuchajcie mnie uważnie. Nie wolno wam wychodzić z tej chaty. Nie ruszajcie się, nie krzyczcie. Choćbyście słyszeli ryk, trzask, choćby ziemia drżała – zostajecie tu. Rozumiecie, Mysławie?
– T… tak, panie – wyjąkał chłopiec. – A co, jeśli wejdą do… do środka?
– Wtedy zostanie wam tylko modlitwa.
Nagle wstał, napełniając płuca powietrzem. Dobył topór zza pasa i stanął w rozkroku przed drzwiami. Po jednej stronie – bestia, po drugiej – Rycerz Czarnego Zakonu. Stali naprzeciw siebie, rozdzieleni jedynie drewnianymi drzwiami. Gotowi do ataku. Gotowi na życie i śmierć.
Jedno z dzieci śledziło jego ruchy. Ubrany w skórzaną zbroję, z błyszczącym toporem w dłoni, przypominał mu bohatera z legend. Świętego Jerzego, gdy walczył z zielonym smokiem na namalowanym obrazie, który oglądał co niedzielę na mszy w miejskim kościele. Pierwszy templariusz i założyciel Czarnego Zakonu. Młot na smoki i przodek Dariona.
W pamięci błysnął mu wczorajszy sen, w którym czarny kruk tonął wraz z wilkiem w mrocznej toni.
„Mam nadzieję, że to był dobry omen” – zastanowił się chwilę. Spiął mięśnie nóg. – Na pohybel kurwim synom! – wykrzyknął z uśmiechem i z całych sił rąbnął okutym butem w drzwi. „Trach!” – drzwi wyrwały się z zawiasów, waląc Alfę prosto w łeb.
Mgła zaczęła wlewać się do środka – jak oddech zimnej śmierci. Darion nie czekał. Zamachnął się toporem na oszołomioną bestię. Ostrze świsnęło w powietrzu – nie trafił. Wilkołak w ostatniej chwili schylił głowę, po czym zamachnął się łapą na oślep. Cios uderzył rycerza w lewe ramię, wytrącając go z równowagi.
Darion przeturlał się po klepisku i poderwał na nogi. Zagryzł zęby, sprawdzając, czy ramię jest całe. Bolało, ale na szczęście nie wyczuł złamań. Wolno wypuścił powietrze. Zrobił krok w prawy bok, jakby chciał okrążyć bestię. W tym czasie palce nerwowo szukały trucizny za pasem. „Jest” – odetchnął w myślach, dotykając chłodnego szkła.
Żółte ślepia wlepiły się w buteleczkę z wyciągiem z tojadu. Bestia zaczęła przy tym poruszać nozdrzami. Coraz szybciej, aż nagle zjeżyła się i ruszyła na Dariona, który pospiesznie odgryzł korek zębami. Flakonik otworzył się z głuchym świstem. Gdy bestia była już metr przed nim, chlapnął jej zawartością w oczy i odskoczył jak zając w stronę studni.
Oczy zaczęły parzyć, jakby pocałowało je rozżarzone żelazo. Wilkołak zawył z bólu. Skupiony na walce rycerz nie zauważył, jak Beta wślizguje się do chaty razem z mgłą. W izbie rozniósł się ostry, dziki smród, który drapał w nozdrza, zmuszając do płytkich oddechów. Ciche warczenie zbliżało się dużymi krokami do gromadki malców. „Wrrrr.” „Tup, tup, tup.” Dzieci zesztywniały od strachu, gdy potwór stanął przed nimi. Jeden z malców zdołał rozsunąć na milimetr powiekę. Przez wąską szparkę zobaczył wielkie, kudłate i okropnie śmierdzące cielsko niczym u niedźwiedzia, z paszczą ozdobioną zębami wielkimi jak noże. „Auuu!” – zawył przeciągle, prostując się. Malec szybko zmrużył oko. Nagle wilkołak chwycił chłopca łapami, wbijając pazury między żebra. „Kłap!” – wilcze szczęki chwyciły bezbronnej szyi. Małe ciałko zaczęło wierzgać w rytm pożerania, a ciepła krew spływała po nogach ciurkiem jak złoto wprost na pozostałe z sierot.
W tej samej chwili Darion próbował zbliżyć się do Alfy na zewnątrz. Co nie było łatwe. Oślepiony wilkołak miotał się w szale, rozszarpując powietrze pazurami. W końcu wirujące łapy potwora zwolniły, a on sam obrócił się w lewo, odsłaniając bok.
„Teraz!” – myśl jak iskra przemknęła w umyśle. Rycerz natychmiast zakreślił toporem łuk i rąbnął nim z całych sił, trafiając w kark i tętnicę, przy okazji odrąbując kawałek rozdziawionej żuchwy.
Krew buchnęła jak szkarłatna fontanna. Alfa osunął się, wbijając kolana w ziemię. Kaszlnęła strugą krwi i padła przed siebie z wyciągniętym jęzorem. Darion poprawił kolejnym ciosem, wbijając ostrze topora w czaszkę, rozłupując ją jak orzech na dwie części. „Trach!”
Beta poczuła ukłucie w mrocznym sercu. Spojrzała przez drzwi na partnera, leżącego w kałuży własnej krwi. Zawyła przeciągle, a w jej głosie oprócz dzikiego gniewu było słychać nutę smutku. Rzuciła obwisłym ciałem dziewczynki jak szmacianą lalką w kąt izby i drapiąc futrynę, wyszła na zewnątrz. Napięła mięśnie i ruszyła z rykiem, szarżując na rycerza. „Agrrr!”
Falująca jak czarne morze oświetlone światłem księżyca sierść z impetem uderzyła w Dariona zasłoniętego toporem. Siła zderzenia wrzuciła ich do stojącej nieopodal studni. Wpadli do zimnej wody, dusząc ich płuca. Bestia szarpiąc się, ugryzła rycerza w ramię, wgniatając płyty na naramienniku. Wojownik chciał zablokować się bronią – nie mógł, topór leżał porzucony przy studni na górze. Zęby zaciskały się coraz bardziej na naramiennik. Woda szamotała w uszach, zalewając usta i oczy. Został mu jedyny pomysł ukryty w bucie – srebrny sztylet specjalnie na takie okazje. „Oby było ich mniej” – pomyślał, sięgając palcami ostrza. Wyciągnął i mimo bólu i braku sił zaczął dźgać na oślep, wbijając ostrze w bok szyi, pod pachę, w każdy miękki punkt, który wyczuł pod futrem, aż w końcu uścisk zębów zwolnił. Wtedy przyłożył sztylet do klatki i resztkami sił pchnął sztych wprost w serce. Beta zawyła, patrząc na rycerza. Jej oczy na chwilę zmieniły się w ludzkie. Kobiece. Niebieskie, tak niebieskie jak przed klątwą, kiedy zakochała się pierwszy raz. Teraz jej martwe nagie ciało, nienaturalnie ciężkie od klątwy, opadało na dno studni ze smutkiem w przebitym sercu.
Darion łapał oddech, trzymając się kurczowo wystających kamieni w ścianie. – Żyję… Jeszcze żyję! – Ucieszył się, łapiąc linę od cebra. – Dzieci! Szybko dzieci! – krzyknął drżącym głosem.
Pociągnął za linę i obwiązał ją w pasie. – Achh… Moje ramię – wycedził przez zęby.
Na górze hałasy ucichły. Resztka dzieci, która przeżyła, powoli i cicho wyjrzała przez okno. Nie licząc nagiego ciała, które miało dziwnie długie kończyny, na zewnątrz zrobiło się spokojnie. Tak spokojnie, że wiatr ucichł, a świerszcze znów zaczęły cykać. „Cyry! Cyry! Cyry!” Po kilku chwilach ciszy, które sierotom zdawały się trwać wieki, na ścianie studni zauważyły wyłaniającą się dłoń, a za nią drugą. Po nich wysunęła się głowa, a za nią korpus z nogami, które zsunęły się na ziemię. Darion, ciężko dysząc, leżał na plecach przy toporze. Dzieci rozpoznały go i ostrożnie przybiegły, klękając przy nim. Otworzył oczy i spojrzał na nich. „Trojka. Tylko trójka i aż trójka” – po tej myśli świat rozpłynął się w mroku. Obudził się dopiero po dwóch dniach w klasztorze w Puszczawie. Gdy sołtys dzięki dzieciom znalazł rannego rycerza w starej chacie, kazał natychmiast wysłać go wozem do medyków w mieście, ratując mu przy tym życie, jak on uratował okolicę od potwornej pary. Po wszystkim Darion już nie wrócił nigdy do wsi Zakątki. Czasem tylko wspominał niebieskie oczy bestii, gdy blizny na barku dawały o sobie znać.
Witaj. :)
Gratuluję pierwszych publikacji na Portalu i zachęcam do zerknięcia do działu Publicystyka i HP, gdzie są pomocne poradniki, w tym – o zapisie dialogów, myśli oraz – dla Nowicjuszy autorstwa Drakainy. :)
Na początek drobna uwaga – teksty poniżej 10 tysięcy znaków to SZORTY, nie opowiadania. :)
Ze spraw technicznych mam uwagi co do (zawsze – tylko do przemyślenia):
Teraz bestie marzyły tylko o tym, by zatopić zębiska w kruchych dziecięcych ciałach i dobrać się do słodkiej jak śliwki wątroby. Nie mógł na to pozwolić(…) Na pohybel kurwim synom! – wykrzyknął z uśmiechem i z całych sił rąbnął okutym butem w drzwi. „Trach!” – drzwi wyrwały się z zawiasów(…)Skupiony na walce rycerz nie zauważył, jak Beta wślizguje się do chaty razem z mgłą. – tu mi nie pasuje zachowanie rycerza, jakby sam wystawił dzieci na pastwę bestii (?)
„Kłap!” – wilcze szczęki chwyciły bezbronnej szyi. – według mnie składnia jest tu niepoprawna (?)
Wpadli do zimnej wody, dusząc ich płuca. – tu podobnie?
Woda szamotała w uszach, zalewając usta i oczy. – i tu?
Zęby zaciskały się coraz bardziej na naramiennik. – i tu?
Ubrany w skórzaną zbroję, z błyszczącym toporem w dłoni, przypominał mu bohatera z legend. (…) Bestia szarpiąc się, ugryzła rycerza w ramię, wgniatając płyty na naramienniku. – z czego były wykonane te płyty?
Zamachnął się toporem na oszołomioną bestię. Ostrze świsnęło w powietrzu – nie trafił. Wilkołak w ostatniej chwili schylił głowę, po czym zamachnął się łapą na oślep. – powtórzenie?
„Wrrrr.” „Tup, tup, tup.” – kropki na końcach zdań?
Przez wąską szparkę zobaczył wielkie, kudłate i okropnie śmierdzące cielsko niczym u niedźwiedzia, z paszczą ozdobioną zębami wielkimi jak noże. – powtórzenie?
Małe ciałko zaczęło wierzgać w rytm pożerania, a ciepła krew spływała po nogach ciurkiem jak złoto wprost na pozostałe z sierot. – dość nietypowe porównanie
Alfa osunął się, wbijając kolana w ziemię. Kaszlnęła strugą krwi i padła przed siebie z wyciągniętym jęzorem. – czemu w drugim zdaniu jest rodzaj żeński?
„Agrrr!” – brak kropki?
Falująca jak czarne morze oświetlone światłem księżyca sierść z impetem uderzyła w Dariona zasłoniętego toporem. Siła zderzenia wrzuciła ich do stojącej nieopodal studni. Wpadli do zimnej wody, dusząc ich płuca. Bestia szarpiąc się, ugryzła rycerza w ramię, wgniatając płyty na naramienniku. Wojownik chciał zablokować się bronią – nie mógł, topór leżał porzucony przy studni na górze. – dość niejasne – to on nie trzymał tego topora?
Teraz jej martwe (przecinek?) nagie ciało, nienaturalnie ciężkie od klątwy, opadało na dno studni ze smutkiem w przebitym sercu.
Achh… – ortograf?
„Cyry! Cyry! Cyry!” – brak kropki?
Bardzo dużo fantastyki, opowiadanie ciekawe, lecz wydaje się być częścią większej powieści. Sporo tu tajemnic, niewyjaśnionych wątków, czytelnik staje w moim odczuciu przed zbyt wieloma niewiadomymi (choćby pochodzenie pary wilkołaków, wspomniana klątwa, okoliczności znalezienia się dzieci i rycerza w chacie itp.). Odnoszę wrażenie, że brak istotnych części fabuły przed tym tekstem i po nim. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Cześć, Haski93
Motyw oblegania chaty, zamku, twierdzy, przez stwory, bestie i wilkołaki, nie jest niczym nowym, ale to nie znaczy, że należy z niego rezygnować – i dobrze, że postanowiłeś zmierzyć się z tym. Są w tekście błędy jak np. „drzwi wyrwały się z zawiasów“ – same siebie wyrwały? Sugerowałbym: silne kopnięcie wyrwało drzwi z zawiasów.
Szort zawiera potencjał, lecz wiele kwestii jest niejasnych. Wygląda bardziej jak fragment, niż całość. Jest dobry pod względem wprowadzenia, ekspozycji, szkicem, który mógłby posłużyć jako szkielet do zbudowania super opowieści. Ogólnie – podobało mi się i chętnie przeczytałbym więcej.
Pozdrawiam
Dziękuję za przeczytanie i skomentowanie, jak i za wskazanie błędów w tekście.
I ja dziękuję, pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet