- Opowiadanie: Derfel - Samotność w wiecznym przemijaniu

Samotność w wiecznym przemijaniu

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Samotność w wiecznym przemijaniu

Dym wypływał z podłużnego ogniska mieszczącego się pośrodku karczmy. Przy suficie kłębił się niczym setki węży. Szukał otworu, przez który mógłby ulecieć do gasnącego, wieczornego nieba. Z jego powodu w pomieszczeniu było dosyć duszno, ale Safesti to nie przeszkadzało. Wolała duchotę od przeszywającego mrozu, jaki panował na zewnątrz.

Ziewnęła. Skierowała dwudziestoparoletnie oczy na taflę, znajdującego się w jej kuflu, grzanego piwa. Podłego, ale na szczęście ciepłego. Przeczesała ręką średniej długości włosy. Gdy miała wstać i udać się do wynajętego pokoju na piętrze, do jej stolika dosiadł się nieznajomy. Miał na sobie długie szare szaty, a wąską twarz chował pod kapturem.

– Witaj, nazywam się Eryther – rozpoczął rozmowę. – Przybyłaś tu, zapolować na mamuta?

– A z jakiego innego powodu miałabym odwiedzać to zimowe zadupie? – odpowiedziała. – Założę się, że normalnie nikt tej gospody nie odwiedza.

– Masz rację, dlatego postanowiłem stworzyć drużynę. Wspólnie zaatakujemy monstrum.

– Tak? Mamut jest jeden i jedno ma serce. Nie da się podzielić nagrody.

– A właśnie, że się da. Za to sama takiego giganta nie pokonasz. Przemyśl sprawę. Dobrze Ci radzę. – Odszedł od stołu i wrócił do trójki mężczyzn, z którymi rozmawiał wcześniej.

Safesti zamyśliła się. Nieznajomy miał rację. Nie miała szans w walce z mamutem. Największym co w życiu pokonała był przerośnięty byk, a i to nie bez uszczerbku na zdrowiu. Spojrzała na, zdobiącą jej lewe ramię, podłużną szramę. Westchnęła. Pomyślała, że praca zespołowa wcale nie jest taka zła nawet, jeśli ostatecznie miałaby zdradzić. Dopiła piwo. Dosiadła się do pozostałych łowców.

– Czyli jednak się zdecydowałaś – powiedział Eryther. – Dobra decyzja.

– Jak się nazywasz ślicznotko? – zapytał młody mężczyzna z małymi oczyma oraz czubatym nosem.

– Safesti szczurza mordko – odpowiedziała.

– Wspaniale – wtrącił Eryther prawdopodobnie powstrzymując kłótnię. – Mam nadzieję, że odnajdziesz się w naszej świeżej kompani. Poznałaś właśnie Reana. To jest Gyrth, a obok niego siedzi Laradar.

– Miło was poznać.

– Spoufalanie spoufalaniem, ale kiedy wreszcie wyjaśnisz nam jak właściwe podzielimy się zdobyczą? – zapytał Gyrth.

– Dobrze już wam mówię. – Eryther wyprostował się wyraźnie podekscytowany tym o czym za chwilę miał opowiedzieć. – Chodzi o to, że zjedzenie tak zwanej złotej komory serca dorosłego mamuta to nie jedyny sposób na uzyskanie nieśmiertelności. W jednej z bardzo starych ksiąg przeczytałem, że możliwe jest rzucenie na serce takiego zaklęcia, które sprawi, że organ ten stanie się wiecznym źródłem wydłużającego życie eliksiru.

– Czyli jesteś czarownikiem? – Pokryta rybią łuską twarz Laradara przybrała pytający wyraz. – Myślałem, że to tylko bajki dla dzieci.

– Okazuje się, że wcale nie.

– A skąd ta pewność?

– Nauczyłem się kilku czarów.

Niespodziewanie jeden ze stojących na stole kufli delikatnie uniósł się do góry, a następnie upadł. Złoty płyn popłynął po ciemnym drewnie.

– No kurwa niesamowite – skomentował Rean. – Normalnie wielki mag.

Safesti uśmiechnęła się z politowaniem. Na ulicach rodzinnego miasteczka widywała bardziej utalentowanych magików, lecz tym często zarzucano oszustwa.

– Pokaż nam więcej sztuczek! – Szczurza morda walnął pięścią w stół. – Na przykład unieś kieckę żony karczmarza.

– Nie mogę. Muszę oszczędzać energię na polowanie.

– W sumie to dobrze. Jeszcze by się okazało, że jest chłopem.

Wszyscy zebrani przy stole zarechotali.

Niedługo później Safesti i reszta jej nowo poznanych kompanów udali się na spoczynek.

Czar kamuflujący prysnął. Na parterze pozostał jeden człowiek. Siedział w rogu. Na jego twarzy tańczyły cienie. W palcach obracał pusty drewniany kubek. Długie siwe włosy opadały na ramiona. Zastanawiał się czy ten cherlawy mag i jego nowa drużyna przysłużą się jego sprawie czy raczej będą kłodą na drodze do celu. Jego różnokolorowe oczy wyglądały jak otchłanie powoli pożerający świat.

 

 

O świcie Safesti odziała się w kilka warstw ciepłych ubrań. Do pasa przypięła pochwę, w której znajdował się miecz z głowicą w kształcie głowy smoka. Spod poduszki wyciągnęła nóż. Włożyła go do specjalnej wyciętej w rękawie kieszeni. Założyła ciepłe rękawice. Na plecy zarzuciła plecak z całym swoim dobytkiem. W dłoń ujęła myśliwski łuk.

Na parterze czekała już na nią reszta kompani. Po krótkim i chłodnym powitaniu wyruszyli na łowy.

Na dworze było piekielnie zimno. Safesti czuła się jakby weszła do łona samej bogini zimy. Chłód mroził krew i szpik. Najgorzej okropnie niską temperaturę znosił Laradar. Cały dygotał. Jego ciemniejsza karnacja wskazywała na to, że pochodził z cieplejszych krajów południa. Safesti zwróciła na to uwagę już w gospodzie. Zauważyła też, że jego maniery wskazywały na pochodzenie z zamożniejszej rodziny.

Ciekawe jak ktoś taki trafił na niemalże koniec świata – pomyślała.

Po dwóch godzinach marszu słońce zniknęło za chmurami i zaczął padać śnieg. Zrobiło się jeszcze zimniej.

– A mogłem zostać w gospodzie – skomentował Rean. – Siedziałbym teraz w ciepełku i żłopał piwo. Co mnie podkusiło, żeby iść z bandą przybłędów w pogoń za jakąś bajką?

– To nie żadna bajka – odpowiedział Eryther. – Co prawda większość uczonych potępia księgi opwiadające o magii, ale gdy oni będą tkwić za murami uczelni ja odkryję lek na śmierć.

– Zjedzenie serca na pewno działa. – Gyrth poprawił niesione u pasa toporki. – Mojemu synowi się udało. Zabił mamucicę, zjadł jej złotą komorę i stał się nieśmiertelny. To jest straszliwe przekleństwo. Odpuście sobie tą wyprawę. Życie wieczne nie oznacza wiecznego szczęścia.

– To, dlaczego ty chcesz je zyskać? – zapytał Rean.

– Ocalę syna przed samotnością w wiecznym przemijaniu. Poświęcę się dla tego idioty. To wszystko co mogę dla niego zrobić.

Resztę drogi przeszli w milczeniu.

Wieczorem wspięli się na wzniesienie, za którym rozciągało się ogromne morze. Aż do horyzontu było błękitne i delikatnie pofalowane. Co jakiś czas wynurzała się z niego lodowa bryła.

– Piękne. – Laradar zapatrzył się na horyzont. Promienie zachodzącego słońca delikatnie muskały jego blond włosy.

– Skąd mamy pewność, że ten mamut przyjdzie tu właśnie jutro? – zapytał Rean.

– Z ułożenia gwiazd – do rozmowy włączył się Eryther. – Według miejscowych, gdy Monolytiusz chowa się za pierścieniem Olchosza, mamuty w kwiecie wieku przychodzą właśnie tu, aby odbyć jedyną w życiu kąpiel.

– Ten który przyjdzie tu jutro to ostatni żyjący – dodał Gyrth. – Ostatnia szansa na nieśmiertelność.

Safesti przyjrzała mu się bliżej. Jego ostre rysy twarzy, biały zarost i wąskie oczy wskazywały na to, że pochodzi z północy. Dziwiło ją to, że mamuty nie są dla niego święte i nietykalne tak jak dla tutejszej ludności. Pogrążona w rozmyślaniach rozbiła namiot. Gyrth sprawnie rozpalił ognisko. Wszyscy zasiedli przy nim, aby omówić plan.

 

 

Safesti obudziła się zanim słońce zdążyło wstać za widnokręgu. Wyszła z namiotu. Rozprostowała kręgosłup. Delikatny wiatr pogładził ją po twarzy. Westchnęła. Zapowiadał się piękny dzień.

– Widzę, że nie tylko ja mam problemy ze snem. – Laradar poczęstował ją podpłomykiem. – Przeraża mnie nadchodząca walka. W trakcie podróży napotkałem wiele niebezpieczeństw, ale to nadchodzące sprawia, że boję się jak nigdy dotąd. Może dlatego, że to to ostatnie? Mogę umrzeć tak dla blisko celu.

– Dla mnie to nie jest cel. – Ugryzła podpłomyk. – Przepyszny. Gdybym mogła takie jeść codziennie, też bałabym się śmierci.

– To nic w porównaniu z tym co serwują na dworze Harkiusza. Wyobraź sobie mięsa ze wszystkich stron świata, perfekcyjne wina, czekoladowe torty, puszyste bezy i tak dalej.

– Czyli dobrze myślałam, że wywodzisz się z jakiegoś znamienitego rodu południa.

– Nie byle jakiego moja droga. Stoisz przed księciem Fasterii.

Nie zrobiło to na niej zbytniego wrażenia. Na tak dalekiej północy nie liczył się status i majątek.

– A ty? – zapytał Lardar, niewzruszony reakcją Safesti. – Kim jesteś? Co cię tu sprowadza? Co jest twoim celem, jeśli nie nieśmiertelność?

– Nieśmiertelna będę mogła zabić smoki i odebrać im duszę mojej matki. Chcę przywrócić jej życie.

– Mówią, że ktoś musi sprawować opiekę nad duszami inaczej na świat spadnie apokalipsa.

-Sram na to. Poświęcę wszystko, aby jeszcze jeden raz przytulić się do mamy.

Oboje zapatrzyli się w ciemny i mroźny horyzont. Wiatr szumiał, jakby chciał coś powiedzieć. Gwiazdy tańczyły po niebie ku zachwytowi księżyca. Sefestii miała wrażenie, że cienie ją obserwują.

 

W południe cała drużyna stała w szeregu i obserwowała powoli zbliżającego się mamuta. Wszyscy gotowali się do walki. Od czasu do czasu rzucali sobie wrogie spojrzenia, mimo to, wiedzieli, że samemu nic nie uda się wskórać. Przynajmniej na razie byli sobie potrzebni. Ogromny mamut stawiał powolne oraz pewne kroki. Safesti nigdy wcześniej nie widziała tak majestatycznego stworzenia. Mamut zdawał się być ucieleśnieniem prawdziwej królewskiej władzy. Silny i dumny, ale samotny.

– Spokojnie, czekajcie na mój znak. – Eryther obracał w rękach oszczep.

Gdy mamut znalazł się pod wzniesieniem, na którym stali, Gyrth odrzucił włócznię, za pasa wyjął dwa toporki i skoczył na zwierzę. Zdradził jako pierwszy. Stworzenie spanikowało. Cały plan zaczął się sypać. Gyrth wbił toporki w bok ogromnego cielska. Wisiał na nim przez chwilę, a następnie rozpoczął wspinaczkę. Każdy ruch był skrajnie ryzykowny, lecz nie robiło to wrażenia na pewnym siebie łowcy. Znalazłszy się na szczycie, usiadł na karku mamuta. Wykorzystując tajemne techniki próbował nim sterować. Na początku nawet mu się to udawało. Zawrócił zwierzynę i gdy miał już na niej uciekać, spadł prosto pod ogromne nogi. Jedno tupnięcie zmiażdżyło wszystkie kości. Po kochającym ojcu została krwawa plama. Nie zdążył nawet krzyknąć.

Następny do walki włączył się Laradar. Rzucił się w pościg za uciekającym celem. Wyciągnął piękną, zdobioną złotem szablę i zaczął ciąć mamuta po nogach. Skakał między nimi niczym zawodowy tancerz. Nie stawiał złych kroków. Zawsze obracał się w dobrą stronę. Nic nie umykało jego uwadze. Nie popełniał błędów. Mógłby posłać do zaświatów setki wrogich wojowników, ale mamut dalej zacięcie się bronił. Safesti wypuszczała w kierunku mitycznego zwierzęcia kolejne strzały. Safesti wypuszczała w kierunku mitycznego zwierzęcia kolejne strzały. Wykonane z najtwardszego znanego ludzkości metalu, nawet nie przebijały skóry. Zaklęła. Odrzuciła łuk. Sięgnęła po smoczy miecz i dołączyła do walki. Na pomoc ruszył również dzierżący włócznie Rean.

W tym czasie Eryther zastanawiał się co robić. Wojownicy choć mężni nie mieli szans na zwycięstwo. Początkujący mag przeczytał kiedyś o zaklęciu zdolnym zatrzymać akcję serca. Postanowił je wykorzystać. Na uniwersytecie mówili, że magia to bajki. W rzeczywistości po prostu się jej bali. Eryther natomiast nie lękał się. W pełni skoncentrowany na celu był zdolny zrobić wszystko. Rozpoczął inkantację. Wbrew pozorom fakt, że mamucie serce było ogromne, ułatwiał zadanie. Moc łatwiej koncertowało się na dużych obiektach.

Safesti powoli opadała z sił. Spod jej kolejnych cięć tryskała krew, mimo to, mamut dalej walczył. Skąpany w czerwieni Laradar nie przerywał swojego tańca. Wyglądał, jakby mógł robić to wiecznie, jedynie w jego oczach malowała się bezsilność. W końcu z walki odpadł Rean. Potknął się i upadł prosto pod gigantyczną stopę. Włócznia utonęła w śniegu. Czaszka pękła ze straszliwym trzaskiem.

Eryther wypowiedział ostatnie słowa. Mamut niczym trafiony piorunem zamarł. Po chwili runął na ziemię. Udało się. Niestety z maga również uleciały resztki życia. Zużył zbyt dużo mocy. Wiotkie ciało sturlało się z góry prosto w objęcia białych zasp.

Safesti w ostatniej chwili uciekła przed upadającym zwierzęciem. Milimetry uchroniły ją przed zgnieceniem. Padła na kolana i zwymiotowała. Żółć chlusnęła na śnieg. Łowczyni chciała się położyć oraz zasnąć. Zmęczenie przyćmiło umysł. Pragnęła jedynie odpoczynku. Stanął na nią Laradar. Wciąż dzierżył szablę.

– Nawet cię polubiłem, ale nagroda jest tylko jedna – rzekł. – Przepraszam.

Szabla została wzniesiona. Wcześniej wytarta odbijała promienie słońca. Miała przynieść kres życiu Safesti. Wysłać ją do zaświatów, miejsca, gdzie dusze nie mają myśli ani pragnień, po prostu są. Chwila ta dłużyła się Safesti niemiłosiernie. Dziewczyna zapłakała. Cała jej nienawiść skupiła się na Laradarze.

Czyli to koniec? Wszystko na nic przez tego idiotę – myślała.

Gorycz mieszała się z rozpaczą, tak jak tamtego dnia, gdy jakiś uliczny zbir odebrał jej mamusię. Wszystkie latami wypierane wspomnienia momentalnie do niej wróciły. Zaczęło się od dnia, w którym jej ojciec, zamożny kupiec, dowiedział się, że jest bezpłodny. Najpierw krzyki i kłótnie, a potem tylko chłód ulicy. Nie rozumiała wtedy, że to przez nią wraz z mamunią utraciły dostatnie życie. Że to ona jest wpadką, błędem i dowodem przeciwko matce. Mama, mimo wszystko, kochała ją najmocniej na świecie. Chciała swojemu cukiereczkowi zapewnić możliwie jak najlepsze dzieciństwo. Przez to, że jej policzek zdobił tatuaż zdrik – osądzona o zdradę – jedynym dobrze płatnym zajęciem, jakiego mogła się podjąć, było zostanie kurtyzaną. Każdego kolejnego dnia coraz bardziej zeszmacała się w ciemnych zaułkach miasta, po to, żeby jej córeczka nie chodziła głodna i miała dach nad głową. Wolne chwile zawsze spędzały razem. Mimo wszelkich przeciwności losu był to czas pełen ciepła i miłości. Pewnego dnia, gdy mama długo nie wracała do ich małego mieszkania, Safesti zaniepokoiła się. Wyszła na ulicę i zaczęła jej szukać. Po niedługim czasie znalazła mamę martwą, potraktowaną wyjątkowo brutalnie przez jakiegoś chorego fetyszystę.

Niespodziewanie Laradar zachwiał się i upadł, a z jego ust popłynęła gęsta piana. Jego oczy błagały o litość. Krajobraz zafalował. Niczym kameleon z bieli wyłonił się siwowłosy starzec. Podpierał się czarnym kosturem. Przymknął oczy w dwóch różnych kolorach i wypowiedział słowa kolejnej inkantacji, lecz nic się nie wydarzyło.

– Ach no tak smocze ostrze chroni cię przed zaklęciami – powiedział zamyślony. – Proszę cię podaj się i odejdź stąd.

– Dlaczego miałabym to zrobić starcze? – Safesti wstała. Palce, zaciśnięte na mieczu, pobielały.

– Bo jesteś ostatnią przeszkodą na mojej drodze. Zabicie mamuta było sprzeczne z moim wewnętrznym kodeksem, ale teraz, gdy już nie żyje, mogę nareszcie zyskać nieśmiertelność i bez przeszkód nieść pomoc.

– Jaką znowu pomoc?

– Prowadzę sierociniec. Wykorzystuję swoją magiczną moc by pomagać dzieciom. Karmię, leczę, zapewniam lepsze życie i lepszą przyszłość. Jeśli będę żył wiecznie, będę mógł wiecznie nieść pomoc. Proszę dziewczyno. Jestem już stary i słaby. Nie mam sił na walkę.

– Legendy mówią, że magowie nie mogą kłamać.

– To prawda.

– Dobrze więc.

Safesti wypuściła miecz. Starzec szczerze uśmiechnął się z wdzięcznością. Naiwnie jej uwierzył. Podstęp udał się. Złapała za książęcą szablę po czym momentalnie doskoczyła do maga. Cięła w szyję. Krew trysnęła na wszystkie strony. Ciało powoli upadło na śnieg.

Safesti rzuciła się po nagrodę. Wdrapała się na ogromne cielsko i zaczęła ciąć. W końcu dostała się do serca. Było jej straszliwie zimno i była przeokropnie zmęczona, ale w końcu znalazła się krok bliżej mamy. Kątem oka dostrzegła jak za zaspy wyłania się małe mamuciątko. Zrozpaczone położyło się obok swojego martwego taty. Płakało. Safesti odkroiła złotą komorę i rozpoczęła jedzenie.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hej, Derfel! "Największym co w życiu pokonała był przerośnięty byk, a i to nie bez uszczerbku na zdrowiu." – tutaj powinieneś dodać przecinek przed "co" i przed "był". I też zaczęło mnie przy okazji zastanawiać, dlaczego Safesti w ogóle odwiedziła to miejsce, skoro wiedziała, że sama nie da sobie rady z mamutem i nie wygląda, jakby od początku planowała współpracę. "– Safesti szczurza mordko – odpowiedziała." – a tu powinien być przecinek po "Safesti". "– Wspaniale – wtrącił Eryther prawdopodobnie powstrzymując kłótnię." – a tu powinien być przecinek przed "prawdopodobnie". "– Dobrze już wam mówię." – a tu przecinek po "dobrze". "Eryther wyprostował się wyraźnie podekscytowany tym o czym za chwilę miał opowiedzieć." – przecinek po "tym". "Zastanawiał się czy ten cherlawy mag i jego nowa drużyna przysłużą się jego sprawie czy raczej będą kłodą na drodze do celu." – przecinki przed "czy". "Safesti czuła się jakby weszła do łona samej bogini zimy." – przecinek przed "jakby". "Ciekawe jak ktoś taki trafił na niemalże koniec świata – pomyślała." – przecinek przed "jak". "Co prawda większość uczonych potępia księgi opwiadające o magii, ale gdy oni będą tkwić za murami uczelni ja odkryję lek na śmierć." – brakuje ci "o" w słowie "opowiadające", przecinek po "uczelni". "– To, dlaczego ty chcesz je zyskać? – zapytał Rean." – a tu z kolei bez przecinka. "To wszystko co mogę dla niego zrobić." – przecinek przed "co". "– Ten który przyjdzie tu jutro to ostatni żyjący – dodał Gyrth. – Ostatnia szansa na nieśmiertelność." – przecinek przed "który". "Safesti obudziła się zanim słońce zdążyło wstać za widnokręgu." – przecinek przed "zanim" "Mogę umrzeć tak dla blisko celu." – tego "dla" chyba nie powinno być. "To nic w porównaniu z tym co serwują na dworze Harkiusza." – przecinek przed "co" (w ogóle, gdy masz zdanie podrzędne, czyli te po "co", "który", "gdzie", "kiedy" itp., to stawiasz przecinek.) "– Nie byle jakiego moja droga." – przecinek przed "moja". "Mówią, że ktoś musi sprawować opiekę nad duszami inaczej na świat spadnie apokalipsa." – przecinek przed "inaczej". "Safesti wypuszczała w kierunku mitycznego zwierzęcia kolejne strzały. Safesti wypuszczała w kierunku mitycznego zwierzęcia kolejne strzały." – a tu masz powtórzenie. Ogólnie już więcej ci nie będę wypisywać. Możesz sobie wkleić w jakiś korektor online, jeśli chcesz. Ogólnie opowiadanie nie było złe, ale jakoś mnie nie zachwyciło. Jakoś nie potrafiłam polubić Safesti. Nawet nie chodzi o to, że szła po trupach do celu, bo mi tacy bohaterowie nie przeszkadzają. Raczej dlatego, że była dość naiwna i bez planu (wie, że nie pokona mamuta sama, a zanim ktoś jej nie zapytał, nawet nie pomyślała, by z kimś współpracować). Też ten opis walki, kiedy Laradar robił wszystko idealnia bardzo mi się skojarzył z Mary Sue. Ale np. ten pomysł, że mag chciał być nieśmiertelny, by pomagać innym, mi się spodobał. Nie spodziewałam się tego. I ten koniec z małym mamuciątkiem mi się spodobał. Pozdrawiam i dobrego wieczoru! (Wybacz brak akapitów.)

Tafla piwa podoba mi się mniej.

 

– Safesti szczurza mordko – odpowiedziała.

Dałabym przecinek po imieniu.

 

Niespodziewanie jeden ze stojących na stole kufli delikatnie uniósł się do góry, a następnie upadł. Złoty płyn popłynął po ciemnym drewnie.

Nie da się unieść w dół ;)

 

 

Na ulicach rodzinnego miasteczka widywała bardziej utalentowanych magików, lecz tym często zarzucano oszustwa.

Tym, czyli komu?

 

Jego różnokolorowe oczy wyglądały jak otchłanie powoli pożerający świat.

Nie zobaczyłam, mimo kwiecistości.

Czyli kim był ów człowiek, bo bohaterka poszła.

 

Myśli warto zapisać jako myśli.

Warto nanosić poprawki i odnieść się do komentarzy.

 

Dogrzebanie się do serca jak dla mnie zbyt szybkie. 

Natomiast klimat mrozu, północy i opowieści płaszcza i szpady w wariancie nord fajne. 

 

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

‘Bry wieczór.

Cóż… Przypomniał się Skyrim, i w to sumie największy plus. Pod każdym innym względem jest raczej słabo, począwszy od interpunkcji, na różnych fabularnych głupotkach skończywszy. Poniżej wybór:

Dym wypływał z podłużnego ogniska mieszczącego się pośrodku karczmy.

I tak od progu zacząłem się zastanawiać, jak wygląda podłużne ognisko i dlaczego ktoś pali je w karczmie. Raczej chodziło o palenisko. Dwa kolejne zdania o dymie trochę melodramatyczne, jak na opis cokolwiek prozaicznej sytuacji.

Skierowała dwudziestoparoletnie oczy na taflę, znajdującego się w jej kuflu, grzanego piwa. Podłego, ale na szczęście ciepłego.

Obydwa przecinki niepotrzebne – to nie jest wtrącenie. Rozumiem potrzebę opisania bohaterki, ale nie za pomocą ,,dwudziestoparoletnich oczu”, bo taki związek w ogóle nie ma racji bytu.

– Założę się, że normalnie nikt tej gospody nie odwiedza.

– Masz rację, dlatego postanowiłem stworzyć drużynę.

Przed wyruszeniem w drogę… ;) A tak poważnie, to wychodzi na to, że stworzył drużynę, bo nikt nie odwiedza karczmy. Czyli… co?

Pokryta rybią łuską twarz Laradara przybrała pytający wyraz. (…) Jego ciemniejsza karnacja wskazywała na to, że pochodził z cieplejszych krajów południa.

Nie wiem, co tu miałeś na myśli, ale dla mnie to niekonsekwentny opis – wyobraziłem sobie jakiegoś jaszczuroluda, a potem okazuje się, że to Murzyn/Arab (i to jeszcze blondyn).

Po krótkim i chłodnym powitaniu wyruszyli na łowy.

Kolejna niespójność. ,,Chłodne powitanie” znaczy tyle co ,,nieżyczliwe”. Ogólnie budujesz taką atmosferę, że każdy gra na siebie i żadnego honoru wśród złodziei, ale po interakcjach w drużynie tego nie widać.

– Nieśmiertelna będę mogła zabić smoki i odebrać im duszę mojej matki. Chcę przywrócić jej życie.

O, o tym właśnie mówię. Sądzisz, że dziewczyna wychowana na ulicy, samotniczka, tak chętnie opowiadałaby obcemu facetowi o swoim życiu prywatnym?

-Sram na to. Poświęcę wszystko, aby jeszcze jeden raz przytulić się do mamy.

Duża różnica tonu między pierwszym zdaniem a drugim. A przekleństwa zazwyczaj nie przydają wypowiedzi dojrzałości…

Scena polowania… No nie wiem, czy frontalny atak na mamuta to dobry pomysł. Z tego, co czytałem, to nawet prehistoryczni myśliwi woleli je zapędzać w pułapki (bagna, naturalne zagłębienia terenu etc.).

Padła na kolana i zwymiotowała.

A czemuż to? Co do wydzielin – p. wyżej, uwaga dotycząca przekleństw.

– Nawet cię polubiłem, ale nagroda jest tylko jedna – rzekł. – Przepraszam.

Szabla została wzniesiona. Wcześniej wytarta odbijała promienie słońca. Miała przynieść kres życiu Safesti.

No co ty? [sarkazm] Czytelnik nie jest idiotą (zazwyczaj…) i raczej jest się w stanie takich subtelności domyślić. W takiej formie zdanie do wyrzucenia.

… jedynym dobrze płatnym zajęciem, jakiego mogła się podjąć, było zostanie kurtyzaną.

Piszesz ,,kurtyzana”, a opisujesz ją jako zwykłą dziewkę uliczną. Kurtyzana to trochę bardziej luksusowy towar, jakkolwiek źle to nie zabrzmi. Skoro tekst miał być w zamyśle ,,edgy”, to nie rozumiem, dlaczego w tym miejscu akurat nie pada słowo ,,dziwka” czy ,,kurwa”.

W sumie cały akapit trochę infodumpowy, a określenia typu ,,cukiereczek” i ,,mamusia” są albo cholernie nieadekwatne do treści, albo służą wprowadzeniu zamierzonej ironii, chociaż nie wiem, w jakim celu.

Końcówka kiczowata, przynajmniej dla mnie, ale mój poziom wrażliwości jest raczej niski. :P Poza tym – to nie miał być ostatni mamut? Skąd tu młode?

 

Pominąłem literówki i większość wspomnianych na początku błędów interpunkcyjnych (te są prawie w każdym akapicie – na początek, wołacz zawsze oddzielamy przecinkiem). Cała historia może i ma jakiś potencjał, ale na razie szału nie ma.

 

 

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Nowa Fantastyka