
A może było tak - kto wie? :) Zapraszam. :)
A może było tak - kto wie? :) Zapraszam. :)
– A więc zapisz, co następuje: „My, Bolesław, z Bożej łaski książę…” – monarcha dostojnym głosem dyktował skrybie początek ustawy sukcesyjnej, nerwowo spoglądając na drzwi i podświadomie czując, co zaraz się wydarzy.
Kiedy te nagle otwarły się i do komnaty wkroczyła rozgniewana księżna, piszący wiedział, że należy czym prędzej opuścić swego pana, wychodząc w pokłonach i szczelnie zamykając za sobą drzwi.
– Mężu, czyżbyś podejmował decyzję o następstwie tronu?
– Ja? Skądże ci to przyszło do głowy, najdroższa?
– Co więc robił u ciebie skryba? – Rzuciła podejrzliwe spojrzenie za wychodzącym.
Bolesław przygryzł wargi, jeszcze bardziej wykrzywiając przy tym usta.
– Czytał mi kalendarz na najbliższy tydzień – skłamał, starając się unikać przenikliwego wzroku Salomei.
– Doprawdy?
– Wybacz, lecz bardzom znużony. Wypocząć pora.
– Rankiem? – Uniosła brwi.
– Prawa utrudzonego rządzeniem monarchy. – Rozłożył wymownie ręce i wykrzywił znów usta w nieszczerym uśmiechu.
Małżonka niechętnie opuściła komnatę księcia.
– Straże! – krzyknął, gdy jej kroki ucichły. – Wołać mi tu zaraz Sławka!
Kiedy zaufany sługa przybył i zamknął szczelnie drzwi, Krzywousty wyszeptał do klęczącego, wręczając kilka monet:
– Tak, jak było umówione. Dziś podczas uczty strujesz żonę moją, Salomeę, oraz jej dzieci.
– Wasze dzieci – padło gdzieś z góry kąśliwe sprostowanie.
– Milcz! – rzucił głośniej książę.
– Ni słowa nie rzekłem, panie. – Sławko struchlał.
– Idź precz i pamiętaj o uczcie. I pary z gęby, bo skórę żywcem z ciebie zedrę! – syknął ze złością panujący.
Sławko przełknął ślinę przez ściśnięte gardło, zerwał się z kolan i z pokłonem wyszedł.
– Kto ze mną gada? – Bolesław rozejrzał się po pustej komnacie.
– Ja.
– Kim jesteś?
– Twoim Sumieniem, książę.
– Co?
– Jam twe Sumienie.
– Umiesz gadać?
– Kiedy zechcę, umiem.
– A mogę cię obaczyć?
– Nie ma takiej potrzeby. Wracajmy do spraw istotniejszych. Czy masz pewność, że czynisz słusznie, zlecając wymordowanie całej rodziny?
– O, nie, nie całej! Moim synem zawsze był, jest i będzie jedynie Władysław. Jego tylko prawdziwie kocham. Nie uwierzę, że ta ladacznica spłodziła ze mną owe dwanaścioro bękartów!
– Czternaścioro – znowu poprawiło go Sumienie.
– Samo widzisz. Nawet w rachowaniu już się gubię.
– A wszak Salomea znów jest brzemienną.
– Otóż to właśnie! A jakoś nie przypominam sobie…
– Gdyby nawet było tak, jak prawisz, przecież to księżna, twoja żona, a ty uznałeś wszystkie dzieci, które do tej pory urodziła.
– Bom głupcem! Lecz teraz czas najwyższy to zmienić!
– I będziesz umiał z tym żyć?
– Bez najmniejszych problemów.
– Stanę się z tego powodu czarne od stop do głów. To cię nie obchodzi, Bolesławie?
– Ani trochę.
– Ledwo pozbierałem się po poprzednich zbrodniach. Każde zabójstwo odciska piętno na twej duszy!
– Nic mnie to! – Władca machnął lekceważąco ręką. – Kiedy nareszcie pozbędę się żony i jej bękartów, nie będę już musiał udawać, że spisuję ustawę sukcesyjną, rozdzielając terytorium kraju między poszczególnych dziedziców. Całą władzę i cały kraj otrzyma mój pierworodny, wierny Władysław, syn ukochanej Zbysławy.
– Jesteś tego pewien? Nie zmienisz swej decyzji?
– Nie zmienię!
– Nie pozostawiasz mi zatem wyboru.
Sumienie westchnęło. Rozległ się niepokojący dźwięk.
– A cóż to? Dzwony kościelne tak cienko popiskują? – Książę rozejrzał się w poszukiwaniu źródła hałasu.
– Halo? Tu Sumienie Krzywoustego. Tak, odmówił. Wdrażamy zatem „Plan B”!
– Co to było? – dopytywał poddenerwowany książę.
– Nic. Po prostu powiadomiłem Sumienie Sławka, aby teraz ono z kolei podjęło próbę przekonania swego pana. Nie dopuszczę do kolejnej zbrodni. Jesteś nikczemnikiem, Bolesławie! Po oślepieniu i zabójstwie Zbigniewa kurowałem się kilka lat. Więcej tego nie zniosę. Basta!
A potem sprawy potoczyły się błyskawicznie.
Sławko wyraził skruchę i zgodził się ze swoim Sumieniem. Powiadomiono straże, możnych i władze kościelne. Bolesława uznano za człowieka chorego, który nagle postradał rozum, planując wymordowanie całej rodziny, i wtrącono do więzienia.
Wieczorem spoglądał ze smutkiem na kamienne ściany, rzucając wszem wobec pogróżki oraz złorzeczenia. Czuł, że jego koniec jest bliski.
Rankiem obudził się w swej komnacie, nakazując strażom wezwanie skryby. Następnie zaczął mu dyktować:
– A więc zapisz, co następuje: „My, Bolesław, z Bożej łaski książę…” – przerwał nagle i spojrzał z niepokojem dookoła.
– Pomóc w czymś, mój panie? – zapytał skryba.
– Gdzie ja jestem?
– W swej komnacie.
– Co to za dzień? – Rozglądał się nadal nieprzytomnie.
– Świętej Anny.
– Znowu mamy Świętej Anny? Przecież było nie dalej, jak wczoraj.
– Nie, mości książę, wczoraj było Świętego Jakuba Apostoła. Z całą pewnością to dziś jest Świętej Anny – zapewniał skryba, spoglądając z niepokojem na rozpalone oblicze monarchy.
Nagle drzwi otwarły się i do komnaty wkroczyła rozgniewana księżna. Piszący wyszedł czym prędzej w pokłonach.
– Mężu, czyżbyś podejmował decyzję o następstwie tronu? – zapytała Salomea.
– Eee… Coś rzekła, pani?
– Pytałam, czy bez mojej wiedzy i pod mą nieobecność rozważasz teraz sukcesję i przekazanie władzy. Bo, jeśli tak, to…
Krzywousty przetarł oczy. Miał tak dziwny wyraz twarzy, że małżonka zdecydowała się odpuścić.
– Widzę, że jeszcze śpisz i nie potrafisz mądrze debatować nad kwestiami tak istotnej wagi. Cóż, może później czas na to pozwoli. Tymczasem opuszczam twą komnatę, bywaj!
To powiedziawszy, wyszła, kręcąc głową z niezadowolenia.
– Ho, ho, jesteś tu? – Książę nasłuchiwał chwilę. – Sumienie! Jesteś?
– O, widzę, że mnie potrzebujesz. Dobrze, że choć teraz. Owszem, jestem. W czym rzecz?
– Co się stało?
– Tak ogólnie, czy w tej chwili? Bo nie rozumiem, o co pytasz, panie. – Głos znowu dochodził zewsząd.
– Byłem tu już.
– Gdzie?
– W tej komnacie. Spisywałem ustawę o sukcesji.
– Nie wiem, o czym prawisz. Istotnie byłeś tu wielokrotnie, bo jest ona twoją własną komnatą, mości książę. Zaś co do ustawy, to tworzyłeś jej plany i pierwsze zapiski już od wielu lat.
– Nie, nie o to chodzi! – Zdezorientowany Bolesław potrząsał głową. – Byłem tu wczoraj. To znaczy dziś. Hm… Wczoraj, a jakby dziś. W Świętej Anny.
– Ubiegłego roku?
– Nie, tego!
– Najwidoczniej jeszcze śnisz, książę. Świętej Anny jest dziś.
– Nie śnię! Zleciłem zabicie owej bezwstydnej ladacznicy i jej bękartów, a potem Sławko zdradził, wydał strażom i ostatecznie odebrano mi władzę, po czym trafiłem do lochu…
– No właśnie, dobrze, że o tym wspomniałeś, Bolesławie. Pomówmy o planach na dzisiejszą ucztę.
– Dzisiejszą? Ona odbyła się wczoraj! I zatrute wino miało zostać podane w kielichach wszystkim…
– Skoro wczoraj, to czemu dziś?
– Nic nie rozumiem… Straże! Wołać mi tu Sławka!
Po przybyciu zaufanego sługi oraz rozmowie z nim i zleceniu zabójstwa rodziny, Krzywousty ponownie rozprawiał z Sumieniem, wobec uporu monarchy powiadomiło ono Sumienie Sławka, straże pojmały księcia i wtrąciły do lochu.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie. Monarcha budził się i z niewymowną ulgą stwierdzał, że nie czeka w więzieniu na okrutny wyrok, a równocześnie, w miarę upływu kolejnych godzin, był coraz bardziej zdruzgotany niemożnością dokonania planowanego morderstwa. Za każdym razem dzień kończył się zamknięciem Bolesława w więzieniu.
Wreszcie do świadomości księcia dotarło, że nikt nie urąga mu ani nie kłamie, wszyscy, włącznie z Sumieniem, mówią szczerą prawdę i zachowują się naturalnie, a jedynie on sam pamięta przeszłe wydarzenia, jakby tylko on jeden w nich uczestniczył.
Podłamany tym odkryciem, ażeby udowodnić sobie i innym, że jest w pełni władz umysłowych i że po raz trzeci, dziesiąty, czy dwudziesty przeżywa od rana do zmroku dzień Świętej Anny, postanowił czynić na wierzchu swej prawej dłoni lekkie rysy, nakreślone sztyletem, lecz za każdym nowym świtem znikały one bezpowrotnie. Zaszłe zmiany tkwiły jedynie w pamięci coraz bardziej sfrustrowanego księcia.
Z biegiem czasu do wykonania arcytrudnego zadania próbował wybierać innego sługę, miał już ich na dworze chyba z pięćdziesięciu, a każdy był tak samo pewny i zaufany.
I każdy w końcu zdradzał, ustępując namowom swego Sumienia, w następstwie czego władca lądował w więzieniu.
Pewnego dnia Bolesław wpadł na szaleńczy i wielce ryzykowny pomysł, aby przechytrzyć Sumienie, nie wołał więc służących i zadecydował, że sam podstępem zgładzi znienawidzoną żonę oraz jej dzieci.
W tym celu, zaraz po wyjściu małżonki, przygotował starannie ukryte na dnie kufra sztylety, schował je dokładnie pod odzieniem wierzchnim, po czym nakazał wzywać do siebie osobno każdego członka rodziny, rzekomo celem przekazania mu wieści o podjętej decyzji co do sukcesji na wypadek śmierci panującego, czyli swojej.
– Mężu, przecież uzgodniliśmy, że wszystko zostanie szczegółowo spisane przez duchownego skrybę i to w mojej obecności! – Salomea była jeszcze bardziej zdenerwowana niż kilka godzin wcześniej. – Tego nie można przekazać ustnie! Masz wielu dziedziców i musisz dokładnie przemyśleć każdy zapis, każdą ziemię, każdy gród!
– Co tu robisz? Teraz spodziewałem się Bolesława – stwierdził niezadowolony Krzywousty.
– Ale, miast niego, przyszłam ja, bo wzywanie każdego następcy po kolei, aby objaśnić tak istotną dla całego kraju nowinę, jest krokiem wielce nieroztropnym!
– Dobrze zatem, skoro taka twoja wola, przybliż się do mnie, Salomeo, żono najmilejsza… – Monarcha uśmiechnął się krzywo, po czym umiejętnie sięgnął pod suknię, rozpinając ją na piersi.
Salomea ujrzała błyszczący w dłoni męża sztylet!
– Nie! – krzyknęło gdzieś ponad nimi Sumienie.
– Wszelki duch, co chcesz uczynić, nieszczęsny?! – wrzasnęła zaskoczona księżna i runęła niedoszłemu zabójcy pod nogi tak, że stracił równowagę i wyłożył się, jak długi, na plecy, obijając straszliwie głowę i upuszczając broń.
Straże czym prędzej wpadły do komnaty, pojmały zakrwawionego księcia i wtrąciły do lochu.
Nazajutrz rankiem znowu było Świętej Anny i skryba przyszedł, jak zostało to wcześniej umówione, aby spisać sukcesję. Żadnego śladu rany czy choćby zadrapania rzecz jasna nie było.
– Mężu, czyżbyś podejmował decyzję o następstwie tronu? – zapytała ponownie wzburzona księżna.
Krzywousty westchnął. Z wolna pojmował, że cały, misternie utkany plan pozbycia się Salomei i jej dzieci, przepadł na zawsze. I że nigdy, przenigdy się od nich nie uwolni.
– Tak, ukochana żono. Lecz teraz jestem wielce znużony, porozmawiamy o tym w dniu jutrzejszym, dobrze?
– Jak mi to niegdyś obiecałeś? – Spojrzała z nadzieją.
– Owszem.
– I nie pominiesz żadnego z naszych synów?
Książę zawahał się, lecz od razu poczuł czyjąś obecność i zrozumiał, że to Sumienie przygotowuje się do wygłoszenia kolejnego kazania. Odpowiedział więc czym prędzej, aby temu zapobiec:
– Absolutnie, nie pominę, przysięgam. Każdy twój… znaczy się… eee… nasz syn – poprawił się nie bez oporów – otrzyma własną ziemię! Nawet o tobie pomyślałem, ukochana żono.
Uspokojona Salomea z serdecznym uśmiechem opuściła komnatę monarchy.
O świcie zniechęcony Krzywousty kolejny raz zbudził się, przetarł oczy i spojrzał na wchodzącego skrybę.
– Jaki dzień dziś mamy? – zapytał go z rezygnacją w głosie, spodziewając się odpowiedzi, słyszanej już tysiące razy.
– Świętego Celestyna, książę.
– O! – Spojrzał z entuzjazmem na sługę, zyskując nagle nadzieję, aby pozbyć się raz na zawsze niechcianych mieszkańców dworu. – Nareszcie! Wołać mi tu Sławka! – krzyknął w kierunku strażników, po czym wstrzymał ich ruchem dłoni. – Albo nie… Gniewko pewniejszy do tego zadania – szepnął ciszej do siebie. – A może Mirko? Świętopełk? Lub Mściwój? Chociaż nie… To mogłoby znowu powrócić. Zrobię wszystko, aby tak się nie stało. Nie mam siły wciąż przeżywać po tysiąckroć tego samego dnia…
Milczał przez chwilę, targany rozterkami i sprzecznymi myślami.
– Wezwijcie księżną! – nakazał wreszcie strażnikom. – Będę dziś decydować w jej obecności o ustawie sukcesyjnej! – dodał z rezygnacją.
– Kocham cię! – Rozradowana Salomea, słysząc to w swojej sypialni, ucałowała namiętnie kosmatego, rogatego kochanka, zostawiając go w luksusowej, satynowej pościeli.
Wybiegła do męża, śmiejąc się perliście.
– I tak się robi w bambuko Piastów! – Leżący w łóżku Diabeł zachichotał głosem Sumienia, a następnie sięgnął po telefon. – Haaalooo? – rzekł przeciągle z iście szatańskim uśmiechem. – Krzywousty trafiony-zatopiony! Jest już nasz! Teraz zabieram się za równie tępego Łokietka!
Chyba nic nie może mieć większego napięcia niż dyskusja z sumieniem, a już gadka z nim w pętli, jest jak przesyłka. Otwierasz ją, a w środku trotyl o sile megatony. Bum! No, taka to niespodzianka od smerfa Anonima…
Dobrze napisany tekst, zdania wyostrzone jak sztylet do zabójstwa znienawidzonej żony. Fabuła, jak skryba. Co się ceni, za dużo nie gada. Wypadki się po prostu toczą, a nie wyjaśniasz, że to robią. Pierwsze zdanie wciąga w historię.
Od razu wpadłem, że Sumienie jest w zmowie z Salomeą. Że z diabłem, to już nie. A obiektywnie rzecz ujmując, to Krzywousty nie miał szans. Bo z diabłem można, ale z babą i diabłem, to już nikt nie wygrał! I powstał we mnie bunt. Bo co to za sprawiedliwość bez możliwości wyboru? No i jaka to głupota, skoro książę musiał działać pod butem determinizmu?!
TaTojota, masz całkowitą słuszność – Sumienie/Diabeł plus żona to mieszanka wybuchowa i żaden mąż sobie z nią nie poradzi. :) Musi ustąpić. :)
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. ;)
Nie zdawałem sobie sprawy że Krzywousty miał aż tyle dzieci. Sprawdziłem i faktycznie. Dobrze jest dowiedzieć się czegoś nowego, ale nie zgadzam się z opinią że jeden z moich ulubionych władców Polski – Łokietek, był tępy, jak dla mnie to raczej brzytwa.
Witam serdecznie, Homarze. :) Anonim także był zdumiony. :) Zaś co do Łokietka – być może Diabeł zmieni zdanie, kiedy zacznie nachodzić go jako Sumienie. :)
Pozdrawiam. :)
Anonimie, będziemy udawać, że Ty, to nie Ty? Dlaczego by nie? Nie będę sprawdzał liczby bękartów Krzywoustego, wierzę Ci. Chyba to prawda, że gdzie diabeł może, tam babę pośle. (Może to nie całkiem tak było, ale tyz prowda) Pętla czasowa – miód i eukaliptus. Może polubię historię. :}
Anonimowi jest przemiło i zachęca Koalę75 do polubienia historii, bo to arcyciekawa nauka. :)
Udawanie jest praktyczne – nie ma ewentualnych obaw, nie ma stresu. ;)
Pozdrawiam. :)
Co tu dużo mówić, Anonimie (Anonimie, chłe, chłe, chłe, Anonimie!), Twój serial ma się dobrze. Odkrywasz na nowo historię, tym razem z udziałem Krzywoustego i przywołujesz skojarzenie z „Dniem świstaka”. :)
…bo skórę żywcem z ciebie zedrę ! → Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.
Jesteś sadystą i nikczemnikiem, Bolesławie! → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, albowiem pochodzi od nazwiska markiza de Sade, który żył na przełomie XVIII i XIX wieku.
…rzucając wszem i wobec pogróżki oraz złorzeczenia. → …rzucając wszem wobec pogróżki oraz złorzeczenia.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wszem-i-wobec;1287.html
…nie czeka w wiezieniu na okrutny wyrok… → Literówka.
…zdradzał, ustępując namowom swemu Sumienia… → …zdradzał, ustępując namowom swego Sumienia…
…przygotował starannie trzymane na dnie kufra sztylety… → Nie bardzo wiem, jak można coś starannie trzymać w kufrze.
A może miało być: …przygotował starannie ukryte na dnie kufra sztylety…
Z wolna pojmował, że cały, misternie utkany plan pozbycia się Salomei i jej dzieci, spalił na panewce. → Obawiam się, że Krzywousty nie mógł pomyśleć, że plan spalił na panewce, albowiem w jego czasach nie używano jeszcze broni palnej. Jej pierwsze użycie miało miejsce w 1331 roku podczas oblężenia miasta Cividale we Friuli.
https://histmag.org/Czarny-proch-i-bron-palna-w-Europie-tajemnica-rewolucyjnego-wynalazku-19040
Teraz biorę się za równie tępego Łokietka. → Teraz zabieram się do równie tępego Łokietka.
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
Anonim bardzo dziękuje Regulatorzy, zaraz wszystko poprawi. :) No tak, te wtrącenia z czasów późniejszych są bezsensowne… :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Bardzo proszę, Anonimie.
Bywają sformułowania tak zasiedziałe w naszej świadomości, że czasem używamy ich w najmniej oczekiwanych chwilach, nie zawsze z dobrym skutkiem. :)
Święta prawda, ja tak mam nieustannie. :)
Pozdrawiam serdecznie, Regulatorzy. :)