- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Dzień testamentu

Dzień testamentu

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy V

Oceny

Dzień testamentu

– A więc za­pisz, co na­stę­pu­je: „My, Bo­le­sław, z Bożej łaski ksią­żę…” – mo­nar­cha do­stoj­nym gło­sem dyk­to­wał skry­bie po­czą­tek usta­wy suk­ce­syj­nej, ner­wo­wo spo­glą­da­jąc na drzwi i pod­świa­do­mie czu­jąc, co zaraz się wy­da­rzy.

Kiedy te nagle otwar­ły się i do kom­na­ty wkro­czy­ła roz­gnie­wa­na księż­na, pi­szą­cy wie­dział, że na­le­ży czym prę­dzej opu­ścić swego pana, wy­cho­dząc w po­kło­nach i szczel­nie za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

– Mężu, czyż­byś po­dej­mo­wał de­cy­zję o na­stęp­stwie tronu?

– Ja? Skąd­że ci to przy­szło do głowy, naj­droż­sza?

– Co więc robił u cie­bie skry­ba? – Rzu­ci­ła po­dejrz­li­we spoj­rze­nie za wy­cho­dzą­cym.

Bo­le­sław przy­gryzł wargi, jesz­cze bar­dziej wy­krzy­wia­jąc przy tym usta.

– Czy­tał mi ka­len­darz na naj­bliż­szy ty­dzień – skła­mał, sta­ra­jąc się uni­kać prze­ni­kli­we­go wzro­ku Sa­lo­mei.

– Do­praw­dy?

– Wy­bacz, lecz bar­dzom znu­żo­ny. Wy­po­cząć pora.

– Ran­kiem? – Unio­sła brwi.

– Prawa utru­dzo­ne­go rzą­dze­niem mo­nar­chy. – Roz­ło­żył wy­mow­nie ręce i wy­krzy­wił znów usta w nie­szcze­rym uśmie­chu.

Mał­żon­ka nie­chęt­nie opu­ści­ła kom­na­tę księ­cia.

– Stra­że! – krzyk­nął, gdy jej kroki uci­chły. – Wołać mi tu zaraz Sław­ka!

Kiedy za­ufa­ny sługa przy­był i za­mknął szczel­nie drzwi, Krzy­wo­usty wy­szep­tał do klę­czą­ce­go, wrę­cza­jąc kilka monet:

– Tak, jak było umó­wio­ne. Dziś pod­czas uczty stru­jesz żonę moją, Sa­lo­meę, oraz jej dzie­ci.

– Wasze dzie­ci – padło gdzieś z góry ką­śli­we spro­sto­wa­nie.

– Milcz! – rzu­cił gło­śniej ksią­żę.

– Ni słowa nie rze­kłem, panie. – Sław­ko stru­chlał.

– Idź precz i pa­mię­taj o uczcie. I pary z gęby, bo skórę żyw­cem z cie­bie zedrę! – syk­nął ze zło­ścią pa­nu­ją­cy.

Sław­ko prze­łknął ślinę przez ści­śnię­te gar­dło, ze­rwał się z kolan i z po­kło­nem wy­szedł.

– Kto ze mną gada? – Bo­le­sław ro­zej­rzał się po pu­stej kom­na­cie.

– Ja.

– Kim je­steś?

– Twoim Su­mie­niem, ksią­żę.

– Co?

– Jam twe Su­mie­nie.

– Umiesz gadać?

– Kiedy ze­chcę, umiem.

– A mogę cię oba­czyć?

– Nie ma ta­kiej po­trze­by. Wra­caj­my do spraw istot­niej­szych. Czy masz pew­ność, że czy­nisz słusz­nie, zle­ca­jąc wy­mor­do­wa­nie całej ro­dzi­ny?

– O, nie, nie całej! Moim synem za­wsze był, jest i bę­dzie je­dy­nie Wła­dy­sław. Jego tylko praw­dzi­wie ko­cham. Nie uwie­rzę, że ta la­dacz­ni­ca spło­dzi­ła ze mną owe dwa­na­ścio­ro bę­kar­tów!

– Czter­na­ścio­ro – znowu po­pra­wi­ło go Su­mie­nie.

– Samo wi­dzisz. Nawet w ra­cho­wa­niu już się gubię.

– A wszak Sa­lo­mea znów jest brze­mien­ną.

– Otóż to wła­śnie! A jakoś nie przy­po­mi­nam sobie…

– Gdyby nawet było tak, jak pra­wisz, prze­cież to księż­na, twoja żona, a ty uzna­łeś wszyst­kie dzie­ci, które do tej pory uro­dzi­ła.

– Bom głup­cem! Lecz teraz czas naj­wyż­szy to zmie­nić!

– I bę­dziesz umiał z tym żyć?

– Bez naj­mniej­szych pro­ble­mów.

– Stanę się z tego po­wo­du czar­ne od stop do głów. To cię nie ob­cho­dzi, Bo­le­sła­wie?

– Ani tro­chę.

– Ledwo po­zbie­ra­łem się po po­przed­nich zbrod­niach. Każde za­bój­stwo od­ci­ska pięt­no na twej duszy!

– Nic mnie to! – Wład­ca mach­nął lek­ce­wa­żą­co ręką. – Kiedy na­resz­cie po­zbę­dę się żony i jej bę­kar­tów, nie będę już mu­siał uda­wać, że spi­su­ję usta­wę suk­ce­syj­ną, roz­dzie­la­jąc te­ry­to­rium kraju mię­dzy po­szcze­gól­nych dzie­dzi­ców. Całą wła­dzę i cały kraj otrzy­ma mój pier­wo­rod­ny, wier­ny Wła­dy­sław, syn uko­cha­nej Zby­sła­wy.

– Je­steś tego pe­wien? Nie zmie­nisz swej de­cy­zji?

– Nie zmie­nię!

– Nie po­zo­sta­wiasz mi zatem wy­bo­ru.

Su­mie­nie wes­tchnę­ło. Roz­legł się nie­po­ko­ją­cy dźwięk.

– A cóż to? Dzwo­ny ko­ściel­ne tak cien­ko po­pi­sku­ją? – Ksią­żę ro­zej­rzał się w po­szu­ki­wa­niu źró­dła ha­ła­su.

– Halo? Tu Su­mie­nie Krzy­wo­uste­go. Tak, od­mó­wił. Wdra­ża­my zatem „Plan B”!

– Co to było? – do­py­ty­wał pod­de­ner­wo­wa­ny ksią­żę.

– Nic. Po pro­stu po­wia­do­mi­łem Su­mie­nie Sław­ka, aby teraz ono z kolei pod­ję­ło próbę prze­ko­na­nia swego pana. Nie do­pusz­czę do ko­lej­nej zbrod­ni. Je­steś nik­czem­ni­kiem, Bo­le­sła­wie! Po ośle­pie­niu i za­bój­stwie Zbi­gnie­wa ku­ro­wa­łem się kilka lat. Wię­cej tego nie znio­sę. Basta!

A potem spra­wy po­to­czy­ły się bły­ska­wicz­nie.

Sław­ko wy­ra­ził skru­chę i zgo­dził się ze swoim Su­mie­niem. Po­wia­do­mio­no stra­że, moż­nych i wła­dze ko­ściel­ne. Bo­le­sła­wa uzna­no za czło­wie­ka cho­re­go, który nagle po­stra­dał rozum, pla­nu­jąc wy­mor­do­wa­nie całej ro­dzi­ny, i wtrą­co­no do wię­zie­nia.

Wie­czo­rem spo­glą­dał ze smut­kiem na ka­mien­ne ścia­ny, rzu­ca­jąc wszem wobec po­gróż­ki oraz zło­rze­cze­nia. Czuł, że jego ko­niec jest bli­ski. 

 

Ran­kiem obu­dził się w swej kom­na­cie, na­ka­zu­jąc stra­żom we­zwa­nie skry­by. Na­stęp­nie za­czął mu dyk­to­wać:

– A więc za­pisz, co na­stę­pu­je: „My, Bo­le­sław, z Bożej łaski ksią­żę…” – prze­rwał nagle i spoj­rzał z nie­po­ko­jem do­oko­ła.

– Pomóc w czymś, mój panie? – za­py­tał skry­ba.

– Gdzie ja je­stem?

– W swej kom­na­cie.

– Co to za dzień? – Roz­glą­dał się nadal nie­przy­tom­nie.

– Świę­tej Anny.

– Znowu mamy Świę­tej Anny? Prze­cież było nie dalej, jak wczo­raj.

– Nie, mości ksią­żę, wczo­raj było Świę­te­go Ja­ku­ba Apo­sto­ła. Z całą pew­no­ścią to dziś jest Świę­tej Anny – za­pew­niał skry­ba, spo­glą­da­jąc z nie­po­ko­jem na roz­pa­lo­ne ob­li­cze mo­nar­chy.

Nagle drzwi otwar­ły się i do kom­na­ty wkro­czy­ła roz­gnie­wa­na księż­na. Pi­szą­cy wy­szedł czym prę­dzej w po­kło­nach.

– Mężu, czyż­byś po­dej­mo­wał de­cy­zję o na­stęp­stwie tronu? – za­py­ta­ła Sa­lo­mea.

– Eee… Coś rze­kła, pani?

– Py­ta­łam, czy bez mojej wie­dzy i pod mą nie­obec­ność roz­wa­żasz teraz suk­ce­sję i prze­ka­za­nie wła­dzy. Bo, jeśli tak, to…

Krzy­wo­usty prze­tarł oczy. Miał tak dziw­ny wyraz twa­rzy, że mał­żon­ka zde­cy­do­wa­ła się od­pu­ścić.

– Widzę, że jesz­cze śpisz i nie po­tra­fisz mą­drze de­ba­to­wać nad kwe­stia­mi tak istot­nej wagi. Cóż, może póź­niej czas na to po­zwo­li. Tym­cza­sem opusz­czam twą kom­na­tę, bywaj!

To po­wie­dziaw­szy, wy­szła, krę­cąc głową z nie­za­do­wo­le­nia.

– Ho, ho, je­steś tu? – Ksią­żę na­słu­chi­wał chwi­lę. – Su­mie­nie! Je­steś?

– O, widzę, że mnie po­trze­bu­jesz. Do­brze, że choć teraz. Ow­szem, je­stem. W czym rzecz?

– Co się stało?

– Tak ogól­nie, czy w tej chwi­li? Bo nie ro­zu­miem, o co py­tasz, panie. – Głos znowu do­cho­dził ze­wsząd.

– Byłem tu już.

– Gdzie?

– W tej kom­na­cie. Spi­sy­wa­łem usta­wę o suk­ce­sji.

– Nie wiem, o czym pra­wisz. Istot­nie byłeś tu wie­lo­krot­nie, bo jest ona twoją wła­sną kom­na­tą, mości ksią­żę. Zaś co do usta­wy, to two­rzy­łeś jej plany i pierw­sze za­pi­ski już od wielu lat.

– Nie, nie o to cho­dzi! – Zdez­o­rien­to­wa­ny Bo­le­sław po­trzą­sał głową. – Byłem tu wczo­raj. To zna­czy dziś. Hm… Wczo­raj, a jakby dziś. W Świę­tej Anny.

– Ubie­głe­go roku?

– Nie, tego!

– Naj­wi­docz­niej jesz­cze śnisz, ksią­żę. Świę­tej Anny jest dziś.

– Nie śnię! Zle­ci­łem za­bi­cie owej bez­wstyd­nej la­dacz­ni­cy i jej bę­kar­tów, a potem Sław­ko zdra­dził, wydał stra­żom i osta­tecz­nie ode­bra­no mi wła­dzę, po czym tra­fi­łem do lochu…

– No wła­śnie, do­brze, że o tym wspo­mnia­łeś, Bo­le­sła­wie. Po­mów­my o pla­nach na dzi­siej­szą ucztę.

– Dzi­siej­szą? Ona od­by­ła się wczo­raj! I za­tru­te wino miało zo­stać po­da­ne w kie­li­chach wszyst­kim…

– Skoro wczo­raj, to czemu dziś?

– Nic nie ro­zu­miem… Stra­że! Wołać mi tu Sław­ka!

Po przy­by­ciu za­ufa­ne­go sługi oraz roz­mo­wie z nim i zle­ce­niu za­bój­stwa ro­dzi­ny, Krzy­wo­usty po­now­nie roz­pra­wiał z Su­mie­niem, wobec uporu mo­nar­chy po­wia­do­mi­ło ono Su­mie­nie Sław­ka, stra­że poj­ma­ły księ­cia i wtrą­ci­ły do lochu.

 

Sy­tu­acja po­wtó­rzy­ła się jesz­cze kil­ka­krot­nie. Mo­nar­cha bu­dził się i z nie­wy­mow­ną ulgą stwier­dzał, że nie czeka w wię­zie­niu na okrut­ny wyrok, a rów­no­cze­śnie, w miarę upły­wu ko­lej­nych go­dzin, był coraz bar­dziej zdru­zgo­ta­ny nie­moż­no­ścią do­ko­na­nia pla­no­wa­ne­go mor­der­stwa. Za każ­dym razem dzień koń­czył się za­mknię­ciem Bo­le­sła­wa w wię­zie­niu.

Wresz­cie do świa­do­mo­ści księ­cia do­tar­ło, że nikt nie urąga mu ani nie kła­mie, wszy­scy, włącz­nie z Su­mie­niem, mówią szcze­rą praw­dę i za­cho­wu­ją się na­tu­ral­nie, a je­dy­nie on sam pa­mię­ta prze­szłe wy­da­rze­nia, jakby tylko on jeden w nich uczest­ni­czył.

 

Pod­ła­ma­ny tym od­kry­ciem, ażeby udo­wod­nić sobie i innym, że jest w pełni władz umy­sło­wych i że po raz trze­ci, dzie­sią­ty, czy dwu­dzie­sty prze­ży­wa od rana do zmro­ku dzień Świę­tej Anny, po­sta­no­wił czy­nić na wierz­chu swej pra­wej dłoni lek­kie rysy, na­kre­ślo­ne szty­le­tem, lecz za każ­dym nowym świ­tem zni­ka­ły one bez­pow­rot­nie. Za­szłe zmia­ny tkwi­ły je­dy­nie w pa­mię­ci coraz bar­dziej sfru­stro­wa­ne­go księ­cia.

Z bie­giem czasu do wy­ko­na­nia ar­cy­trud­ne­go za­da­nia pró­bo­wał wy­bie­rać in­ne­go sługę, miał już ich na dwo­rze chyba z pięć­dzie­się­ciu, a każdy był tak samo pewny i za­ufa­ny.

I każdy w końcu zdra­dzał, ustę­pu­jąc na­mo­wom swego Su­mie­nia, w na­stęp­stwie czego wład­ca lą­do­wał w wię­zie­niu.

 

Pew­ne­go dnia Bo­le­sław wpadł na sza­leń­czy i wiel­ce ry­zy­kow­ny po­mysł, aby prze­chy­trzyć Su­mie­nie, nie wołał więc słu­żą­cych i za­de­cy­do­wał, że sam pod­stę­pem zgła­dzi znie­na­wi­dzo­ną żonę oraz jej dzie­ci.

W tym celu, zaraz po wyj­ściu mał­żon­ki, przy­go­to­wał sta­ran­nie ukry­te na dnie kufra szty­le­ty, scho­wał je do­kład­nie pod odzie­niem wierzch­nim, po czym na­ka­zał wzy­wać do sie­bie osob­no każ­de­go człon­ka ro­dzi­ny, rze­ko­mo celem prze­ka­za­nia mu wie­ści o pod­ję­tej de­cy­zji co do suk­ce­sji na wy­pa­dek śmier­ci pa­nu­ją­ce­go, czyli swo­jej.

– Mężu, prze­cież uzgod­ni­li­śmy, że wszyst­ko zo­sta­nie szcze­gó­ło­wo spi­sa­ne przez du­chow­ne­go skry­bę i to w mojej obec­no­ści! – Sa­lo­mea była jesz­cze bar­dziej zde­ner­wo­wa­na niż kilka go­dzin wcze­śniej. – Tego nie można prze­ka­zać ust­nie! Masz wielu dzie­dzi­ców i mu­sisz do­kład­nie prze­my­śleć każdy zapis, każdą zie­mię, każdy gród!

– Co tu ro­bisz? Teraz spo­dzie­wa­łem się Bo­le­sła­wa – stwier­dził nie­za­do­wo­lo­ny Krzy­wo­usty.

– Ale, miast niego, przy­szłam ja, bo wzy­wa­nie każ­de­go na­stęp­cy po kolei, aby ob­ja­śnić tak istot­ną dla ca­łe­go kraju no­wi­nę, jest kro­kiem wiel­ce nie­roz­trop­nym!

– Do­brze zatem, skoro taka twoja wola, przy­bliż się do mnie, Sa­lo­meo, żono naj­mi­lej­sza… – Mo­nar­cha uśmiech­nął się krzy­wo, po czym umie­jęt­nie się­gnął pod suk­nię, roz­pi­na­jąc ją na pier­si.

Sa­lo­mea uj­rza­ła błysz­czą­cy w dłoni męża szty­let!

– Nie! – krzyk­nę­ło gdzieś ponad nimi Su­mie­nie.

– Wszel­ki duch, co chcesz uczy­nić, nie­szczę­sny?! – wrza­snę­ła za­sko­czo­na księż­na i ru­nę­ła nie­do­szłe­mu za­bój­cy pod nogi tak, że stra­cił rów­no­wa­gę i wy­ło­żył się, jak długi, na plecy, obi­ja­jąc strasz­li­wie głowę i upusz­cza­jąc broń.

Stra­że czym prę­dzej wpa­dły do kom­na­ty, poj­ma­ły za­krwa­wio­ne­go księ­cia i wtrą­ci­ły do lochu.

 

Na­za­jutrz ran­kiem znowu było Świę­tej Anny i skry­ba przy­szedł, jak zo­sta­ło to wcze­śniej umó­wio­ne, aby spi­sać suk­ce­sję. Żad­ne­go śladu rany czy choć­by za­dra­pa­nia rzecz jasna nie było.

– Mężu, czyż­byś po­dej­mo­wał de­cy­zję o na­stęp­stwie tronu? – za­py­ta­ła po­now­nie wzbu­rzo­na księż­na.

Krzy­wo­usty wes­tchnął. Z wolna poj­mo­wał, że cały, mi­ster­nie utka­ny plan po­zby­cia się Sa­lo­mei i jej dzie­ci, przepadł na zawsze. I że nigdy, prze­nig­dy się od nich nie uwol­ni.

– Tak, uko­cha­na żono. Lecz teraz je­stem wiel­ce znu­żo­ny, po­roz­ma­wia­my o tym w dniu ju­trzej­szym, do­brze?

– Jak mi to nie­gdyś obie­ca­łeś? – Spoj­rza­ła z na­dzie­ją.

– Ow­szem.

– I nie po­mi­niesz żad­ne­go z na­szych synów?

Ksią­żę za­wa­hał się, lecz od razu po­czuł czy­jąś obec­ność i zro­zu­miał, że to Su­mie­nie przy­go­to­wu­je się do wy­gło­sze­nia ko­lej­ne­go ka­za­nia. Od­po­wie­dział więc czym prę­dzej, aby temu za­po­biec:

– Ab­so­lut­nie, nie po­mi­nę, przy­się­gam. Każdy twój… zna­czy się… eee… nasz syn – po­pra­wił się nie bez opo­rów – otrzy­ma wła­sną zie­mię! Nawet o tobie po­my­śla­łem, uko­cha­na żono.

Uspo­ko­jo­na Sa­lo­mea z ser­decz­nym uśmie­chem opu­ści­ła kom­na­tę mo­nar­chy.

 

O świ­cie znie­chę­co­ny Krzy­wo­usty ko­lej­ny raz zbu­dził się, prze­tarł oczy i spoj­rzał na wcho­dzą­ce­go skry­bę.

– Jaki dzień dziś mamy? – za­py­tał go z re­zy­gna­cją w gło­sie, spo­dzie­wa­jąc się od­po­wie­dzi, sły­sza­nej już ty­sią­ce razy.

– Świę­te­go Ce­le­sty­na, ksią­żę.

– O! – Spoj­rzał z en­tu­zja­zmem na sługę, zy­sku­jąc nagle na­dzie­ję, aby po­zbyć się raz na za­wsze nie­chcia­nych miesz­kań­ców dworu. – Na­resz­cie! Wołać mi tu Sław­ka! – krzyk­nął w kie­run­ku straż­ni­ków, po czym wstrzy­mał ich ru­chem dłoni. – Albo nie… Gniew­ko pew­niej­szy do tego za­da­nia – szep­nął ci­szej do sie­bie. – A może Mirko? Świę­to­pełk? Lub Mści­wój? Cho­ciaż nie… To mo­gło­by znowu po­wró­cić. Zro­bię wszyst­ko, aby tak się nie stało. Nie mam siły wciąż prze­ży­wać po ty­siąc­kroć tego sa­me­go dnia…

Mil­czał przez chwi­lę, tar­ga­ny roz­ter­ka­mi i sprzecz­ny­mi my­śla­mi.

– We­zwij­cie księż­ną! – na­ka­zał wresz­cie straż­ni­kom. – Będę dziś de­cy­do­wać w jej obec­no­ści o usta­wie suk­ce­syj­nej! – dodał z re­zy­gna­cją.

 

– Ko­cham cię! – Roz­ra­do­wa­na Sa­lo­mea, sły­sząc to w swo­jej sy­pial­ni, uca­ło­wa­ła na­mięt­nie ko­sma­te­go, ro­ga­te­go ko­chan­ka, zo­sta­wia­jąc go w luk­su­so­wej, sa­ty­no­wej po­ście­li.

Wy­bie­gła do męża, śmie­jąc się per­li­ście.

– I tak się robi w bam­bu­ko Pia­stów! – Le­żą­cy w łóżku Dia­beł za­chi­cho­tał gło­sem Su­mie­nia, a na­stęp­nie się­gnął po te­le­fon. – Ha­aalo­oo? – rzekł prze­cią­gle z iście sza­tań­skim uśmie­chem. – Krzy­wo­usty tra­fio­ny-za­to­pio­ny! Jest już nasz! Teraz zabieram się za rów­nie tę­pe­go Ło­kiet­ka! 

Koniec

Komentarze

Chyba nic nie może mieć większego napięcia niż dyskusja z sumieniem, a już gadka z nim w pętli, jest jak przesyłka. Otwierasz ją, a w środku trotyl o sile megatony. Bum! No, taka to niespodzianka od smerfa Anonima…

Dobrze napisany tekst, zdania wyostrzone jak sztylet do zabójstwa znienawidzonej żony. Fabuła, jak skryba. Co się ceni, za dużo nie gada. Wypadki się po prostu toczą, a nie wyjaśniasz, że to robią. Pierwsze zdanie wciąga w historię.

Od razu wpadłem, że Sumienie jest w zmowie z Salomeą. Że z diabłem, to już nie. A obiektywnie rzecz ujmując, to Krzywousty nie miał szans. Bo z diabłem można, ale z babą i diabłem, to już nikt nie wygrał! I powstał we mnie bunt. Bo co to za sprawiedliwość bez możliwości wyboru? No i jaka to głupota, skoro książę musiał działać pod butem determinizmu?!

 

TaTojota, masz całkowitą słuszność – Sumienie/Diabeł plus żona to mieszanka wybuchowa i żaden mąż sobie z nią nie poradzi. :) Musi ustąpić. :) 

Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. ;) 

Nie zdawałem sobie sprawy że Krzywousty miał aż tyle dzieci. Sprawdziłem i faktycznie. Dobrze jest dowiedzieć się czegoś nowego, ale nie zgadzam się z opinią że jeden z moich ulubionych władców Polski – Łokietek, był tępy, jak dla mnie to raczej brzytwa.

Witam serdecznie, Homarze. :) Anonim także był zdumiony. :) Zaś co do Łokietka – być może Diabeł zmieni zdanie, kiedy zacznie nachodzić go jako Sumienie. :)

Pozdrawiam. :)

Anonimie, będziemy udawać, że Ty, to nie Ty? Dlaczego by nie? Nie będę sprawdzał liczby bękartów Krzywoustego, wierzę Ci. Chyba to prawda, że gdzie diabeł może, tam babę pośle. (Może to nie całkiem tak było, ale tyz prowda) Pętla czasowa – miód i eukaliptus. Może polubię historię. :}

Anonimowi jest przemiło i zachęca Koalę75 do polubienia historii, bo to arcyciekawa nauka. :)

Udawanie jest praktyczne – nie ma ewentualnych obaw, nie ma stresu. ;) 

Pozdrawiam. :) 

Co tu dużo mówić, Anonimie (Anonimie, chłe, chłe, chłe, Anonimie!), Twój serial ma się dobrze. Odkrywasz na nowo historię, tym razem z udziałem Krzywoustego i przywołujesz skojarzenie z „Dniem świstaka”. :)

 

bo skórę żyw­cem z cie­bie zedrę ! → Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

Je­steś sa­dy­stą i nik­czem­ni­kiem, Bo­le­sła­wie! → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, albowiem pochodzi od nazwiska markiza de Sade, który żył na przełomie XVIII i XIX wieku.

 

rzu­ca­jąc wszem i wobec po­gróż­ki oraz zło­rze­cze­nia. → …rzu­ca­jąc wszem wobec po­gróż­ki oraz zło­rze­cze­nia.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wszem-i-wobec;1287.html

 

nie czeka w wie­zie­niu na okrut­ny wyrok… → Literówka.

 

zdra­dzał, ustę­pu­jąc na­mo­wom swemu Su­mie­nia… → …zdra­dzał, ustę­pu­jąc na­mo­wom swego Su­mie­nia

 

przy­go­to­wał sta­ran­nie trzy­ma­ne na dnie kufra szty­le­ty… → Nie bardzo wiem, jak można coś starannie trzymać w kufrze.

A może miało być: …przy­go­to­wał sta­ran­nie ukryte na dnie kufra szty­le­ty

 

Z wolna poj­mo­wał, że cały, mi­ster­nie utka­ny plan po­zby­cia się Sa­lo­mei i jej dzie­ci, spa­lił na pa­new­ce. → Obawiam się, że Krzywousty nie mógł pomyśleć, że plan spalił na panewce, albowiem w jego czasach nie używano jeszcze broni palnej. Jej pierwsze użycie miało miejsce w 1331 roku podczas oblężenia miasta Cividale we Friuli.

https://histmag.org/Czarny-proch-i-bron-palna-w-Europie-tajemnica-rewolucyjnego-wynalazku-19040

 

Teraz biorę się za rów­nie tępego Łokietka. → Teraz zabieram się do rów­nie tępego Łokietka.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

Anonim bardzo dziękuje Regulatorzy, zaraz wszystko poprawi. :) No tak, te wtrącenia z czasów późniejszych są bezsensowne… :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Bardzo proszę, Anonimie. 

Bywają sformułowania tak zasiedziałe w naszej świadomości, że czasem używamy ich w najmniej oczekiwanych chwilach, nie zawsze z dobrym skutkiem. :)

Święta prawda, ja tak mam nieustannie. :)

Pozdrawiam serdecznie, Regulatorzy. :) 

Nowa Fantastyka