- Opowiadanie: cezary_cezary - Co tak naprawdę wydarzyło się w klasztorze, czyli pełna niepokojących scen rzecz o inkwizycyjnym śledztwie, utracie pamięci, a także tajemniczym dzienniku

Co tak naprawdę wydarzyło się w klasztorze, czyli pełna niepokojących scen rzecz o inkwizycyjnym śledztwie, utracie pamięci, a także tajemniczym dzienniku

Cytując klasyka: “trochę śmieszno, trochę straszno”, a do tego dziwnie. Czyli, jak to u mnie :D

 

Zgodnie z założeniem atmosfera powinna gęstnieć w miarę czytania.

 

Ważne: mogą pojawić się pewne podobieństwa do “Cyklu inkwizytorskiego” Piekary, ale raczej niezamierzone.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Co tak naprawdę wydarzyło się w klasztorze, czyli pełna niepokojących scen rzecz o inkwizycyjnym śledztwie, utracie pamięci, a także tajemniczym dzienniku

[1]

Masywne mosiężne wrota klasztoru uświadomiły mi, że podróż wreszcie dobiegła końca. Oto dotarłem do celu, nie mając zupełnie pewności, co mnie czeka. Szczątkowe komunikaty i relacje naocznych świadków, które przedstawiono mi w siedzibie Oficjum, nie wyjaśniały natury grozy, z którą będę musiał się zmierzyć. Niewesoła perspektywa, drażniąca układ nerwowy i niepozwalająca spokojnie zasnąć w nocy.

Z drugiej strony, to wszystko mogły być kłamstwa albo wytwory wyobraźni umysłów pozbawionych wykształcenia, lub chociażby odrobiny bystrości. Zaiste doczekaliśmy czasów, gdy najprostszy wieśniak dostrzegał boską ingerencję, czy inne „święte symbole” pozostawione na ścianie przez zwykłą pleśń. Jeżeli wierzyć doniesieniom, Matka Boska ukazywała swoje oblicze w konarze drzewa, a wierzby płaczące skrywały zasmucone twarze aniołów. To jednak nie było najgorsze. Przyznam, że rzygać mi się już chciało od doniesień o „diabłach”, „czarownicach” i rozmaitym mackowatym obrzydlistwie. Boże, jak ja nienawidzę Lovecrafta! Po nim nic już nie może być zwykłą grozą. Oj nie… Żeby należycie wybrzmiewać, groza musi być co najmniej „przedwieczna”, a do tego oślizgła i tajemnicza…

– Mistrzu inkwizytorze, wielce jesteśmy radzi, że wreszcie dotarłeś. – Głos odźwiernego wyrwał mnie z ponurych myśli. – Ufam, że podróż nie była nazbyt męcząca.

– Stawiłbym się u was znacznie prędzej, jednak okoliczności natury obiektywnej i zupełnie ode mnie niezależnej skutecznie opóźniły podróż.

– Korki na autostradzie?

– Gorzej, śmiertelny wypadek na trasie i niekompetencja służb w przywróceniu płynności ruchu.

– Rozumiem, proszę za mną. – Gestem wskazał, bym wszedł do środka. – Przeor was oczekuje.

 Odźwierny prowadził mnie przez długi dziedziniec wyłożony kostką brukową. Rozmieszczone gdzieniegdzie ławki nosiły znamiona zużycia. Podobnie zresztą latarnie, z których całymi płatami odchodziła farba, ujawniając skrywaną pod nią rdzę. W nikłym, migoczącym świetle dziedziniec robił wyjątkowo niepokojące wrażenie, potęgowane jeszcze przez porywisty wiatr i skrzypienie nieznanego pochodzenia.

– Ale choćbym kroczył doliną ciemności… – mruczałem pod nosem słowa psalmu.

– Coś pan mówił, mistrzu?

– Nic takiego, kontempluję piękno otoczenia – powiedziałem z przekąsem.

Odźwierny stanął jak wryty, obrócił się w moim kierunku i spojrzał głęboko w oczy. Było coś takiego w tym spojrzeniu… Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że ten człowiek dźwigał na barkach niewyobrażalny ciężar tłumionych emocji i gromadzącego się od dawna lęku. Na Boga, co takiego naprawdę wydarzyło się za bramą klasztoru?!

– Pozbawiono nas finansowania – powiedział smutno. – Od czasu ostatnich… wydarzeń nie otrzymujemy też żadnych dotacji, ani nie opuszczamy bram by cokolwiek zarobić. Kiedyś sprzedawaliśmy kwiaty na targowisku miejskim, jednak obecnie boimy się opuszczać klasztor. Zresztą i tak kwiaty od dawna już tutaj nie rosną…

– Co się tutaj wydarzyło? – wypaliłem niecierpliwie.

– Nie mi o tym rozprawiać – westchnął. – Chodźmy do Przeora, on wam wszystko należycie wyjaśni, mistrzu.

Właściwy budynek klasztoru wzbudzał we mnie mieszane uczucia. Fundamenty i mury postawiono jeszcze w wiekach średnich, jednak każda kolejna epoka odcisnęła swoje piętno na wnętrzu, tworząc osobliwą mieszaninę stylów i koncepcji. Każdy element wystroju zdawał się krzyczeć własnym głosem i we własnej tonacji, czego efektem była nieznośna kakofonia, wżerająca się w głąb mojej udręczonej duszy niczym rój szerszeni.

W korytarzach panował półmrok, a każda kolejna alejka, każde drzwi prowadzące do kolejnej sekcji, sprawiały wrażenie identycznych, wręcz leniwie odtworzonych metodą „kopiuj-wklej”. Pomimo cechujących mnie wyostrzonych zmysłów i wyjątkowej inteligencji, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że bez przewodnika niechybnie bym się zagubił w tym labiryncie jednakowych ścian i posadzek.

Odźwierny wreszcie zatrzymał się i stanął przy bogato zdobionych, choć wyraźnie wiekowych i poniszczonych, drzwiach. Mężczyzna położył dłoń na klamce i ponownie przeszył mnie spojrzeniem pełnym zmęczenia i smutku.

– Powodzenia – szepnął, po czym otworzył drzwi i pospiesznie odszedł.

 

[2]

Wszedłem do gabinetu Przeora. Wnętrze było urządzone skromnie, ale ze smakiem. Wymalowane na biało ściany zdobiły nieliczne obrazy z wizerunkami świętych. W rogu pomieszczenia znajdowały się trzy regały uformowane w niewielką biblioteczkę. Książki były ułożone starannie, ich grzbiety tworzyły harmonijną mozaikę kolorów. Było w tym coś kojącego, ale jednocześnie hipnotyzującego.

Przy przeciwległej ścianie ustawione było solidne, drewniane biurko, z którego czerwieniła się wątłym światłem starodawna lampa naftowa. Na fotelu za meblem siedział tęgi mężczyzna, na oko około pięćdziesiątki. Na jego twarzy widniał grymas, który równie dobrze mógł być nikczemną formą uśmiechu.

– Mistrzu inkwizytorze, rad jestem, że zawitałeś w progach naszego klasztoru – powiedział. – Jestem tutejszym przeorem, mam na imię Krzysztof.

– Jeżeli wierzyć doniesieniom, macie tutaj poważny problem – odparłem, nie tracąc czasu na wymianę uprzejmości.

– Jak bezpośrednio! Bardzo dobrze, bardzo dobrze! A zatem… Moment, gdzie moje dobre maniery?! – Wykonał gest, jakby sam siebie ganił. – Napijesz się czegoś, mistrzu? Może odrobinę skromnego, lokalnego wina? – zapytał wskazując, odpitą do połowy, butelkę Château Lafite Rothschild.

Uniosłem brew. Nie uchodziłem wprawdzie za wybitnego znawcę, ale byłem przekonany, że wino nie jest lokalne, ani tym bardziej skromne. Zachowałem jednak tę uwagę dla siebie.

– Alkohol odbiera przytomność umysłu – uciąłem. – Przejdźmy, proszę, do rzeczy – powiedziałem z naciskiem.

– Za pozwoleniem, mistrzu inkwizytorze, naleję przynajmniej sobie. Przed nami długa i smutna opowieść.

Skinąłem głową, ale nie odezwałem się ani słowem.

– Zanim jednak zacznę… Pozwolę sobie zauważyć, że nie zabrał Pan żadnych przyrządów ani sprzętu, mistrzu inkwizytorze – powiedział, w jego głosie słychać było lekką nutę drwiny.

A więc testował mnie już na samym starcie, dobrze. Zdążyłem się już przyzwyczaić do podobnych zachowań u osób sprawujących władzę, choćby tak nieznaczną, jak ta nad drobnym, niewiele znaczącym klasztorem ukrytym w zapomnianej przez Boga i ludzi części świata. Bo oto stawał przed takim lokalnym włodarzem młody, ambitny inkwizytor, wyposażony w komplet kompetencji i wszelkie wymagane pełnomocnictwa. I temu gówniarzowi należało utrzeć nosa, tak na dobry początek współpracy.

– Z tych samych powodów, przez które nie zamontowaliście tutaj nawet najprostszego monitoringu, a pomieszczenia oświetlacie za pomocą nafty – odpowiedziałem spokojnie. – Uczono mnie, że w miejscach mocy, takich jak to, w którym aktualnie się znajdujemy, żadna technologia nie działa, zwłaszcza współczesna. Lata praktyki zawodowej jedynie utwierdziły mnie w słuszności tych nauk.

– Bardzo dobrze, a czy wiecie, mistrzu inkwizytorze, dlaczego tak się dzieje?

I na to pytanie posiadałem gotową odpowiedź.

– Uczeni dotychczas nie znaleźli satysfakcjonującego wyjaśnienia tego fenomenu. Ale to aktualnie bez znaczenia, w zupełności wystarcza mi wiedza, że mogę polegać wyłącznie na sile moich dłoni, mocy rozumu oraz potędze wiary.

– A to dobre! Doprawdy! – Przeor klasnął w dłonie, wybuchnął salwą śmiechu, po czym w jednej sekundzie spoważniał. – Wobec tego, co tutaj zobaczycie, siła fizyczna jest zupełnie nieprzydatna. Może się także okazać, że nawet wasz wyćwiczony inkwizytorski rozum nie obejmie w pełni działających tutaj mocy. Co się natomiast tyczy wiary…

Drzwi do gabinetu otwarły się z hukiem, w progu stanął zziajany zakonnik.

– Co to ma znaczyć?! – wrzasnął Przeor. – Czy nie widzisz, głupcze, że jesteśmy zajęci?!

– Pokornie proszę o wybaczenie – wysapał. – Stało się coś… złego… Musimy… Musimy natychmiast udać się dddo…

– Dokąd? Mówże wreszcie!

– Dddo… do sali jadalnej.

Twarz Przeora przybrała kamienny wyraz.

– Prowadź.

Byłem zdumiony prędkością z jaką przełożony klasztoru poderwał się znad biurka i ruszył w kierunku drzwi, co, zważywszy na jego gabaryty, wyglądało wręcz nienaturalnie. Nie pozwoliłem jednak sobie na zawahanie i puściłem się pędem za mężczyznami.

 

[3]

Obudziłem się czując tępy ból głowy. Promienie słońca nieprzyjemnie drażniły moje źrenice. Z niemałym wysiłkiem wstałem z pryczy, nogi próbowały odmówić mi posłuszeństwa, ale tytanicznym wysiłkiem woli pozostałem w pozycji wyprostowanej. Wyjrzałem przez okno, wprost na dziedziniec. Za plecami usłyszałem jakieś poruszenie, więc wykonałem obrót. W progu stało dwóch zakonników, których widziałem pierwszy raz w życiu. Wzrok mężczyzn utkwiony był we mnie. W ich oczach widziałem… Czy to mogła być radość?

– Dzięki niech będą Panu Bogu Wszechmogącemu! – wykrzyknął pierwszy zakonnik.

– Wiedzieliśmy, że ci się uda, mistrzu inkwizytorze! – wtórował mu drugi.

– O czym wy…? – Złapałem za obolałą głowę i poczułem, że tracę równowagę.

Zakonnicy doskoczyli do mnie i pomogli mi usiąść na pryczy.

– Dziękuję – powiedziałem. – Wytłumaczcie mi, proszę, o czym wy mówicie? Co właściwie się udało?

– Nie pamiętasz…?

– Gdybym pamiętał, to bym o to nie pytał, prawda?

– Oczywiście, wybacz mi, mistrzu inkwizytorze! – kajał się pierwszy zakonnik. – Wczoraj w nocy stawiłeś czoła pradawnej grozie, która zamieszkała w murach naszego klasztoru i przepędziłeś ją! – Głos mężczyzny aż kipiał z ekscytacji. – I to samą siłą modlitwy!

– Po inkantacji słów mocy padłeś na podłogę, baliśmy się, że nie przeżyłeś – dodał drugi. – Biegnijmy czym prędzej do Przeora, będzie zachwycony! – powiedział, po czym obaj mężczyźni wybiegli z pomieszczenia, zostawiając mnie samego z myślami.

Byłem skołowany i wciąż obolały. Słyszałem już o przypadkach utraty pamięci wskutek urazów czy traumatycznych przeżyć, jednak dotychczas nie doświadczyłem niczego podobnego na własnej skórze. Miewałem w życiu koszmary, zdarzało mi się śnić na jawie, ale uczucie, które mi teraz towarzyszyło było czymś nowym. Trudno było mi uwierzyć w słowa wypowiedziane przez zakonników, jednak musiałem przyznać przed samym sobą, że w ich oczach nie dostrzegłem kłamstwa.

Wstałem, chociaż ciało protestowało każdym mięśniem, każdym ścięgnem. Postanowiłem jednak, że nie poddam się słabości. Ruszyłem w kierunku drzwi i wyszedłem na korytarz. Panował tu straszny ziąb, a w powietrzu unosił się zapach nafty i czegoś jeszcze. Czegoś… metalicznego? Gdzieś z oddali dobiegał mnie dźwięk przeskakujących zębatek zegara. Każde „tyknięcie” rozbrzmiewało echem, niczym kroki szaleńca w pustym domostwie.

Zza rogu, niczym cień, wysunął się starszy zakonnik, w którym rozpoznałem odźwiernego. W dłoniach trzymał tacę, na której stał kubek parującego wywaru.

– Mistrzu inkwizytorze! – uśmiechnął się szeroko. – Mam coś dla ciebie, pomoże wrócić do sił. Zarówno tych fizycznych, jak i…

– Co to takiego? – przerwałem mężczyźnie, może odrobinę zbyt ostro.

– Napar z tutejszych ziół. Przygotowałem na wyraźne polecenie Przeora – powiedział, po czym podsunął mi tacę i uśmiechnął się zachęcająco.

Zawahałem się, gdyż moje nozdrza wypełnił drażniący zapach mieszanki, której składu nie potrafiłem rozpoznać. Chwyciłem kubek, wykonałem ruch, jakbym zamierzał pociągnąć łyk, po czym zapytałem:

– Czy ty… byłeś wczoraj w sali jadalnej?

– Oczywiście, mistrzu inkwizytorze! Ja… Ja nigdy przedtem nie byłem świadkiem niczego podobnego!

– Opowiedz mi więcej, proszę.

– Gdy wbiegłem do sali, bestia przyszpiliła cię, mistrzu, do ściany i wtedy sięgnąłeś po monstrancję…

– Monstrancję, powiadasz – powtórzyłem powoli. – Interesujące…

– Dokładnie, a następnie uderzyłeś nią w samo serce… tego potwora. – Oczy mężczyzny zeszkliły się na samo wspomnienie. – I on zniknął, tak po prostu. Wiedziałem, że odszedł na dobre, bo z mojego serca zniknął ciężar, który zalegał tam ot tak dawna, że zapomniałem już o jego istnieniu.

Byłem zdumiony słowami zakonnika, gdyż nie korelowały z historią, którą usłyszałem tuż po przebudzeniu. Czy to możliwe, że mężczyzna kłamał, a ja tego zupełnie nie dostrzegałem? Przez lata doskonaliłem sztukę rozpoznawania fałszu, a jednak teraz byłem zupełnie bezsilny. A może jednak mówił prawdę?

– Powiedz mi, bracie… czy widziałeś wszystko wyraźnie? – zapytałem. – Chodzi mi o moment, w którym monstrancja przebiła serce potwora.

– Tak wyraźnie, jak ciebie w tej chwili, mistrzu inkwizytorze.

– A czy jest możliwe, że inni widzieli… coś innego?

– Wykluczone – odpowiedział. – Proszę wypić napar, jak ostygnie, to straci część mocy.

Po tych słowach zakonnik obrócił się na pięcie i odszedł w głąb korytarza. Odprowadzałem go wzrokiem do momentu, gdy zniknął za zakrętem. Spojrzałem na trzymany w dłoni kubek, po czym przechyliłem go i wylałem całą zawartość do doniczki z kwiatami. Przypomniałem sobie jednocześnie, że podobno miały przestać rosnąć.

 

[4]

Nie mam pewności jak długo włóczyłem się samotnie korytarzami klasztoru, ale za oknem zdążyło już poszarzeć. Ból głowy już niemal zupełnie przeminął, jednak nie opuszczało mnie wrażenie, że coś mi umyka, że czegoś nie dostrzegam.

Wiedziony meandrami losu, a może zwykłym przypadkiem, dotarłem do biblioteki klasztornej. Drzwi były otwarte, więc wszedłem do środka. We wnętrzu pachniało kurzem i czymś metalicznym, ale nie potrafiłem tego nazwać.

W pomieszczeniu panował półmrok, w nikłym świetle naftowych lamp, rzędy regałów przywodziły na myśl kolumny w mauzoleum. Ascetyczne, wyczyszczone z pedantyczną dokładnością i w jakiś nieuchwytny sposób niepokojące.

Podszedłem do jednego z regałów i wyciągnąłem pierwszą z brzegu książkę, o twardym, zdobionym grzbiecie w kolorze czystej purpury. Odczytałem tytuł: „Tabula rasa”. Otworzyłem tom i zacząłem go kartkować. Ku mojemu zdumieniu, wszystkie kartki były puste. Upuściłem książkę na posadzkę i sięgnąłem po kolejną. Także była zatytułowana „Tabula rasa” i również brakowało w niej jakiejkolwiek treści. Kolejne minuty upewniły mnie w przekonaniu, że na tym regale składowano wyłącznie owe czyste karty. Tylko… w jakim celu?

Byłem zrezygnowany i chciałem już opuścić „bibliotekę”, gdy moją uwagę przykuł wąski, czarny wolumin wciśnięty w prawym dolnym rogu regału. Nie pasował do reszty, był zakurzony, otarty na krawędziach, jakby wielokrotnie kartkowano go w pośpiechu. Ostrożnie wyciągnąłem go, po czym otworzyłem. W przeciwieństwie do wszystkich dotychczasowych książek, ta była zapisana, w dodatku odręcznie.

Na stronie tytułowej, kreślonymi w pośpiechu literami zapisano: „Dziennik inkwizytora J. D. Zapisany dla tych, którzy przyjdą po mnie”.

Nerwowo przewracałem kolejne strony. Wpisy posiadały daty, dziennik i opisane w nim wydarzenia nie miały więcej niż pięć lat. Wpisy były krótkie, urywane, nierzadko w połowie zdania. Zupełnie jakby autor zapisywał swoją historię w głębokim ukryciu, ogarnięty strachem przed czymś, co mogło nadejść w każdej chwili. Z dowolnej strony.

Czytałem:

„Słyszę jego kroki, czuję jego wzrok skupiony na mojej twarzy…”.

„Przeor zapewnił mnie, że poprzedni inkwizytor wrócił do siedziby Oficjum, ale myślę, że kła…”.

Gdy otworzyłem kolejną stronę, zabrakło mi tchu. Myśli jak szalone kołatały w mojej głowie, aż pociemniało mi przed oczami. Przeczytałem wpis:

„… nie pamiętam połowy dnia. Zakonnicy patrzą na mnie z rozpierającą pierś dumą. Gratulują mi pokonania bestii, ale myślę, że kłamią. Nie pamiętam niczego takiego, w ogóle nic nie pamiętam…”.

Czy historia mogła się powtarzać na moich oczach? Podobieństwa są widoczne gołym okiem, tu nie może być mowy o żadnej pomyłce! Tylko w takim przypadku… Co stało się z owym tajemniczym inkwizytorem J. D.? Dlaczego w Oficjum nie przekazano mi żadnych informacji? I jaką grę prowadził Przeor oraz pozostali zakonnicy?

Przerwałem rozmyślania nagle, gdyż usłyszałem w głębi pomieszczenia dźwięk, coś jakby szelest papieru. Poderwałem się na równe nogi i krzyknąłem:

– Kim jesteś?! Ujawnij się, natychmiast! Rozkazuję ci w imieniu Świętego Oficjum!

Odpowiedziała mi cisza.

Schowałem dziennik pod ubraniem i pospiesznie opuściłem klasztorną bibliotekę. Przyszła pora na odwiedziny u Przeora i uzyskanie kilku odpowiedzi.

 

***

Zamknięte na głucho drzwi gabinetu były jasnym sygnałem, że na rozmowę z przełożonym klasztoru będę musiał zaczekać do następnego ranka. Tymczasem ciemność za oknem uświadomiła mi, że zapadła już noc. A ta w klasztorze miała swój własny, specyficzny oddech.

Wróciłem do „mojego” pokoju i ległem na pryczy. Wpatrywałem się w sufit, wsłuchując się jednocześnie w szum wiatru za oknem. W normalnych okolicznościach uznałbym to za warunki wręcz kojące, stwarzające możliwość spokojnej kontemplacji. Jednak okoliczności były dalekie od normalnych. Tej nocy… Każdy szelest, odległe skrzypienie czy najmniejsze drganie skutkowało falami przenikającego zimna rozlewającego się po kręgosłupie.

Wyciągnąłem dziennik J. D. i położyłem go na stoliku, tuż obok pryczy. W tamtej chwili nie śmiałem go otworzyć, a jedynie patrzyłem na niego, jakby miał to zrobić samoistnie. Czułem, że będę musiał przełamać lęk i ponownie pogrążyć się w lekturze, ale jeszcze nie teraz.

I właśnie wtedy usłyszałem ten dźwięk. Nie było to skrzypienie drewna, ani szelest zakonnych sukien ocierających o kamień. To były kroki. Ciężkie, miarowe, dochodzące z oddali, ale wybrzmiewające mi w uszach, jakby kroczący znajdował się tuż obok.

Usiadłem na pryczy i wstrzymałem oddech, nasłuchując. Człowiek, czy też inna istota, przeszedł jeszcze kilka metrów, po czym przystanął, a dźwięk zupełnie ucichł. Byłem przekonany, że to już koniec, gdy z wnętrza własnej czaszki usłyszałem trzy słowa, wypowiedziane szeptem. Moje imię i nazwisko, inkwizytor.

Odruchowo spojrzałem w kierunku dziennika. Ze zdumieniem odkryłem, że zniknął. Na stoliku, w miejscu, w którym go zostawiłem, znajdowała się teraz gęsta, czerwona plama. Dotknąłem jej palcem, który następnie polizałem. Ciecz miała wyraźny metaliczny posmak. Byłem przekonany, że to krew. Tylko… czyja?

 

[5]

Nie mam pewności jak udało mi się zasnąć, ale obudziły mnie dopiero pierwsze promienie słońca. Spojrzałem w kierunku stolika. Spodziewałem się tam dostrzec plamę krwi, do tej pory najprawdopodobniej już wyschniętą i częściowo wsiąkniętą w drewno. Tymczasem na blacie czernił się dziennik inkwizytora. Czy to możliwe, że jego zniknięcie jedynie mi się przyśniło?

Przez chwilę wpatrywałem się w poniszczoną okładkę, ogarnięty uczuciem, że coś jest nie w porządku. Jakby inaczej. Nie mogłem jednak uchwycić, co. Podniosłem dziennik i momentalnie pojąłem. Był obszerniejszy, a przez to cięższy.

Przekartkowałem strony do ostatniego wpisu. Autor opisał w nim wizytę w klasztornej bibliotece przerwaną niespodziewanym hałasem. Żołądek podszedł mi do gardła, a ciałem wstrząsnął nagły dreszcz.

Postanowiłem niezwłocznie udać się do gabinetu Przeora.

Zastałem mężczyznę siedzącego za biurkiem. Nie wstał na powitanie, ani nawet nie zaszczycił mnie choćby przelotnym spojrzeniem.

– Chciałbym porozmawiać o ostatnich wydarzeniach – powiedziałem bez zbędnych wstępów.

– O czym tu rozmawiać? – rzucił niedbale Przeor. – Groza pokonana, za co ci, mistrzu inkwizytorze, jesteśmy winni dozgonną wdzięczność, a nic innego się nie wydarzyło. – Lekceważąco machnął ręką.

– Proszę ze mnie nie robić idioty – syknąłem, po czym rzuciłem na biurko wyświechtany dziennik inkwizytora.

Przeor niedbałym spojrzeniem otaksował wolumen, po czym zawiesił wzrok na czymś nieokreślonym, gdzieś pomiędzy mną, a oknem.

– Widzisz, mistrzu inkwizytorze, w ludzkiej naturze leży niepohamowana potrzeba zadawania pytań – wyszeptał. – Pytanie, co się stanie, gdy zadający je ludzie okażą się zupełnie nieprzygotowani, by usłyszeć odpowiedzi?

– Czy ty mi grozisz, Przeorze? – zapytałem wyzywająco.

– Broń Boże! – zaśmiał się, nieco zbyt teatralnie. – Jedynie stwierdzam fakty. Niestety nie mam pojęcia, czym jest wyświechtany kawałek papieru, który byłeś łaskaw, mistrzu inkwizytorze, położyć na moim biurku, ani też z jakiego powodu mi go pokazujesz.

– Więc twierdzisz, że widzisz go pierwszy raz w życiu?

– Dokładnie tak.

Przyglądałem się mężczyźnie uważnie, wypatrując choćby cienia nerwowości. Nieznośna cisza, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, nie przyniosła mi żadnych odpowiedzi. Przeor sprawiał wrażenie człowieka opanowanego w tak wielkim stopniu, że albo mówił prawdę, albo był tak doświadczony w szerzeniu kłamstw, że stało się to jego drugą naturą.

– Znajdę odpowiedzi, w taki lub inny sposób – oznajmiłem. – A jeżeli odkryję, że celowo wprowadziłeś mnie w błąd… Wyciągnę konsekwencję. Możesz być tego pewien, Przeorze.

– Naturalnie, naturalnie…

 

[6]

Przemierzając klasztorne korytarze, przypadkiem odnalazłem wejście do piwnic. A może właśnie to ono odnalazło mnie i wcale nie było w tym przypadku?

Schody prowadzące w dół były kręte i strome, a w dodatku pokryte czymś wilgotnym. W powietrzu unosił się znajomy, metaliczny zapach, wymieszany ze stęchlizną. Jedyne źródło światła stanowiła wysłużona lampa naftowa, którą zgarnąłem pospiesznie z korytarza. Migoczący promień odbijał się po surowych murach, gdzieniegdzie noszących ślady przywodzące na myśl wyryte w skale szramy po szponach zwierzęcia monstrualnych rozmiarów.

Ile ja bym w tamtej chwili dał za okulary termowizyjne, albo chociażby głupią latarkę! Tymczasem byłem zdany wyłącznie na starodawne rozwiązania technologiczne i własne, otumanione zmysły.

Gdy znalazłem się już na samym dole, przede mną wyrósł korytarz, który w świetle lampy sprawiał wrażenie, jakby nie miał końca. Nie mam pojęcia, jak długo szedłem. Równie dobrze mogły minąć minuty, jak i godziny. A może całe dnie? Gdy wreszcie dotarłem do prostokątnej, wyjątkowo przestronnej komnaty, byłem już wyczerpany i diabelnie głodny.

Pomieszczenie było doskonale oświetlone, więc zostawiłem lampę przy drzwiach i zacząłem badać wnętrze. Na jednej ze ścian wisiał obraz w złotej ramie. Podszedłem bliżej. Z płótna spoglądała na mnie w najbardziej nikczemny sposób bezkształtna sylwetka istoty, która nie była podobna do czegokolwiek, co zobaczyłem przez całe swoje życie.

Owa istota siedziała przy stole, w pomieszczeniu, które musiało być klasztorną salą jadalną. Na ścianie za nią roiło się od najbardziej plugawego i ohydnego robactwa. Przez chwilę patrzyłem w obraz z wyrazem obrzydzenia wymalowanym na twarzy. Niespodziewanie farba zaczęła się poruszać. Zupełnie, jakby na ciele trędowatego zaczęły pękać wrzody. Jeden za drugim.

Z obrazu zaczęła kapać krew, a powietrze przeszył odór gnijącego mięsa. Powoli, ale systematycznie, istota zaczęła opuszczać płótno.

Panującą dotychczas w pomieszczeniu ciszę zakłócił przeraźliwy, wręcz opętańczy wrzask mężczyzny. Pochłonęła mnie trwoga, gdy w jego głosie rozpoznałem swój własny i momentalnie pojąłem, że to ja krzyczę.

Na moich oczach istota, która w całości zdążyła już opuścić obraz, zaczęła przybierać kształt z każdą chwilą bardziej przypominający ludzki. Niemy krzyk utkwił w moim gardle, gdy poznałem w owej plugawej masie Przeora. Jego twarz wyglądała, jakby ktoś naciągnął skórę na niewłaściwą czaszkę, ale nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to był właśnie on. Na twarzy mężczyzny pojawił się, dobrze mi znany, nikczemny uśmiech.

– Zdaje się, że szukałeś odpowiedzi, mistrzu inkwizytorze – powiedział, a jego głos brzmiał, jakby dochodził z wnętrza piekieł.

 

[7]

W teorii byłem szkolony by bez lęku w sercu stawiać czoło wszelkim przejawom herezji oraz siłom piekielnym. Jednak czym innym jest przygotowanie teoretyczne, a czym innym zmierzenie się twarzą w twarz z pomiotem samego diabła.

Nadludzkim wysiłkiem woli usiłowałem zapanować nad własnym organizmem, jednak i tak serce waliło mi jak oszalałe, a skronie spowiły krople zimnego potu. Przeor, a może istota tylko go udająca, stał spokojnie i wlepiał we mnie swoje kaprawe ślepia.

– Czego ode mnie chcesz? – wyjąkałem.

– Czego ja chcę? Od ciebie? – szydził. – Skąd pomysł, że ja mógłbym chcieć czegokolwiek od ciebie?

– Dlaczego mnie tu sprowadziłeś?

– Cały czas zadajesz niewłaściwe pytania – westchnął.

– Jaki los spotkał mojego poprzednika, inkwizytora o inicjałach „J. D.”?

– Taki sam, jak wszystkich. Zasypia, budzi się, zapisuje kolejne strony dziennika. Pokutuje.

Próbowałem przetrawić słowa wypowiadane przez Przeora, jednak mimo największego wysiłki nie potrafiłem ich zrozumieć. Nie miały żadnego sensu, nie mogły mieć. Musiałem jednak przyznać przed samym sobą, że żelazne okowy logiki rozpadły się na nieskończoną liczbę kawałków w tym samym momencie, w którym pierwszy raz przekroczyłem bramę klasztoru.

Przeor z wolna ruszył w moim kierunku, więc odruchowo chwyciłem masywny, złoty krzyż, który miałem zaczepiony u pasa. Na ten widok istota jedynie zaśmiała się szyderczo.

– Będziesz teraz odstawiał teatrzyk, mistrzu inkwizytorze? Jak miło…

Podszedł bliżej i mogłem dostrzec, że jego oczy były zupełnie czarne, jakby ktoś je zastąpił wypolerowanymi obsydianowymi kulkami. W ich gładkiej powierzchni odbijało się moje własne, wstrząśnięte oblicze.

Odruchowo zrobiłem krok w tył, ale natrafiłem na ścianę. W tej samej chwili Przeor przystanął i powiedział spokojnym głosem:

– Czy wiesz kim jesteś, mistrzu inkwizytorze?

– Wystarczająco dobrze – warknąłem w odpowiedzi.

– Doprawdy…? Mam wrażenie, że chyba jednak zapomniałeś. – Powiedział łagodnym, niemalże ojcowskim głosem.

– Mów jaśniej! – zażądałem.

– Powinieneś to zapisać w swoim dzienniku, wtedy byś nie zapomniał.

– Przecież ja nie prowadzę żadnego… – urwałem w połowie zdania, gdy zrozumiałem, co miał na myśli Przeor.

– Straciłem już rachubę od jak dawna toczymy te nasze… gierki.

– Kłamiesz! – wysyczałem.

– Jesteś tego pewien? Dlaczego w takim razie w dzienniku stale pojawiają się nowe wpisy?

Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnąłem czarny wolumen. Pamiętałem doskonale tę wyświechtaną, czarną okładkę. Była na swój pokrętny sposób znajoma. Na pierwszej stronie widniało moje imię i nazwisko z dopiskiem: „inkwizytor”.

– To wszystko nieprawda! Ty… Ty kłamiesz, manipulujesz mną! – krzyczałem w kierunku Przeora.

– Wkrótce sobie wszystko przypomnisz, wtedy uwierzysz. A potem spróbujesz mnie zniszczyć, zawsze próbujesz. To ci się oczywiście nie uda, więc poprosisz żebym odebrał ci wspomnienia. Żebyś mógł wrócić, gotowy by spróbować kolejny raz.

– Dlaczego niby miałbym wracać?

– Bo żaden z nas nie może istnieć poza tym miejscem – odpowiedział spokojnie.

Odrzuciłem dziennik na bok. Nie miałem pewności, czy to wszystko, co usłyszałem, jest prawdą, ale wiedziałem, że muszę uciec. Przeor zdawał się słyszeć moje myśli, ponieważ powiedział:

– Nie ma ucieczki.

Rzuciłem się biegiem przez korytarz, w kierunku schodów prowadzących do wyjścia z piwnicy. Kolejne metry pokonywałem w zupełnej ciemności, ale z jakiegoś powodu mi to nie przeszkadzało. Nie słyszałem za sobą kroków Przeora. Wziąłem to za dobrą monetę. Możliwe, że nie mógł opuścić komnaty.

Gdy dopadłem do schodów, momentalnie poczułem ulgę. Pokonywałem po kilka stopni jednocześnie, więc w okamgnieniu wydostałem się z piwnicy. Nurtowały mnie kolejne pytania: Czy Oficjum wiedziało, co się dzieje w klasztorze? Czy celowo wysłano mnie bym odnalazł zagładę, a może rzeczywiście jestem tu od wielu lat i powszechnie uznano mnie za zaginionego? Nie miałem jednak czasu na jakiekolwiek rozważania. Na klasztornym korytarzu czekał już na mnie Przeor.

– Mówiłem ci, nie ma ucieczki.

Ogarnęła mnie fala desperacji i stanąłem, sparaliżowany. Istota powolnym krokiem podeszła bliżej i wyciągnęła porytą wrzodami dłoń w kierunku mojej szyi. Czułem, jak palce Przeora zaciskają się na krtani. Ostatnie, co poczułem, to absolutna cisza.

 

[1]

Brama klasztoru była zbyt wąska by wjechać do środka, więc inkwizytor zaparkował samochód na zewnątrz. Z jednej strony odczuwał ulgę, że podróż dobiegła końca, w końcu była wyjątkowo męcząca i obfitująca w nieplanowane zdarzenia. Z drugiej natomiast… Nie miał pewności, co czeka go w środku. Oficjalne raporty mówiły o jakimś „incydencie” za murami klasztoru i pilnej potrzebie interwencji. Jednak brakowało szczegółów, a to zazwyczaj zwiastowało kłopoty.

Brama otworzyła się na oścież, a w progu stanął odźwierny – wysoki, wychudzony zakonnik o oczach tak zmęczonych i udręczonych, jakby były świadkami niewyobrażalnego cierpienia.

– Mistrzu inkwizytorze, radzi jesteśmy, że nasze modlitwy zostały wysłuchane i wreszcie do nas dotarłeś. Przeor cię oczekuje w swoim gabinecie.

W głosie mężczyzny było coś, niepokojącego. Coś, co przyprawiło inkwizytora o dreszcz. Zupełnie jakby już go kiedyś spotkał. Tylko gdzie? I kiedy?

 

Koniec

Komentarze

Ciekawa historia, jest klimat.

Widać pewne podobieństwa do inkwizytora Piekary, ale one w miarę szybko znikają i Twój inkwizytor rusza własnym torem.

w ludzkiej naturze leży niepochamowana potrzeba

Ojjj. Paskudny ortograf. Wstydź się.

Babska logika rządzi!

Witaj. :)

Znakomity horror, trzymający w napięciu i niepewności do samego końca. :)

Z technikaliów wpadły mi w oczy powtórzenia (np. zaimków), czasem “przeor” czy “pan” piszesz wielką, a czasem małą literą, są też nieliczne literówki oraz do poprawy wyraz w tym zdaniu:

–” Widzisz, mistrzu inkwizytorze, w ludzkiej naturze leży niepochamowana potrzeba zadawania pytań – wyszeptał”.

Klik za klimat, oryginalny pomysł i wszechobecną grozę, pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Finklo

 

Dzięki za wizytę! ;)

Ojjj. Paskudny ortograf. Wstydź się.

Aj… Nie wiem, jak to się stało, ale już naprawilem…

 

Bruce

 

Tobie również dziękuję! ;) Ortografa naprawiłem, literówki i zaimki jeszcze prześledzę (ale to raczej wieczorem dopiero) ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

I ja dziękuję, świetny tekst, pozdrawiam serdecznie. ;) 

Pecunia non olet

Cześć, cezary_cezary

Technicznie bez zarzutu. Klimat, który bardzo lubię, czyli klasztory, kościoły, krużganki itd. Rzuciła mi się w oczy pewne niekonsekwencja. Najpierw pisałeś o kakofonii, rozdźwięku w wystroju, by w kolejnym akapicie zaprzeczyć słowami narratora, że zagubiłby się w: labiryncie jednakowych ścian i posadzek. Co zaś tyczy się opinii inkwizytora, to szkoda, że jako wielkiego rozumu wlaściciel i rozeznania, gardzi wiarą prostaczków, ale widocznie to kawał gnidy. Jaki sens ma objawianie się istoty wszechmocnej, jaką jest Bóg, poprzez wykorzystywanie przyrody, którą sam stworzył. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie mam na myśli zobaczenia Go/ Jego w pięknie natury, jako całości, lecz właśnie w zacieku na ścianie. W każdym razie inkwizytor nie wzbudził we mnie sympatii, a raczej antypatię. 

Opowiadanie jest bardzo dobre, fabuła stopniowana, wprowadza w tajemnicę powoli. Z powodzeniem budujesz klimat grozy. Wydaje mi się, że tekst zyskałby na straszności i spójności, gdyby nie mieszać czasów, inaczej: motywy noktowizorów, kamer itd. ale to drobiazg i takie moje widzi mi się. 

Siłą rzeczy przypomniało mi się Imię Róży, i motyw śledztwa. 

Klik ode mnie.

Pozdrawiam

Ave, Heskecie!

 

Dzięki za odwiedziny, dobre słowo i cenne uwagi;)

Rzuciła mi się w oczy pewne niekonsekwencja. Najpierw pisałeś o kakofonii, rozdźwięku w wystroju, by w kolejnym akapicie zaprzeczyć słowami narratora, że zagubiłby się w: labiryncie jednakowych ścian i posadzek

Myślę, że to się nie wyklucza. Wszystkie ściany mogą byc jednakowo pstrokate i pomieszane ;)

widocznie to kawał gnidy

Oj tak, zdecydowanie.

 

Wydaje mi się, że tekst zyskałby na straszności i spójności, gdyby nie mieszać czasów, inaczej: motywy noktowizorów, kamer itd. ale to drobiazg i takie moje widzi mi się

W założeniu miało to dodać historii wydźwięk nieco bardziej uniwersalny. Ale mogło nie wyjść;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Majstersztyk!

I to pod każdym względem. Najbardziej podobały mi się dwie rzeczy. Niekończąca się opowieść, zawinięta w pętlę oraz to, jak prowadzisz bohatera. Z tym ostatnim związana jest kreacja świata. Przemycasz opisy, jako obserwacje inkwizytora, jednak nie są one przeładowane treścią, przegadane. A to, że opisy są subiektywne (z punktu widzenia bohatera) i pisane w konwencji horroru, tylko potęguje napięcie. No i powstał samograj. Samoczytaj?

Gratuluję!

Ukłony, TaTojota! ;)

 

Serdecznie dziękuję za taką miłą opinię o tekście, to daje motywację do dalszej pracy twórczej;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Przeczytane. Tworzysz ciekawy klimat i umiejętnie budujesz grozę. Trochę przeszkadzał mi przeskok między drugą a trzecią częścią, ale ogólnie tekst jest bardzo dobrze napisany. Chyba lubisz motyw pętli czasu – to już chyba drugi raz spotykam go w twoich opowiadaniach (o ile dobrze pamiętam). Klimat przypomina trochę sagę inkwizytorską w połączeniu z Lovecraftem. Zostawiam klika. Pozdrawiam.

Dzięki za wizytę, Adexxie!

Trochę przeszkadzał mi przeskok między drugą a trzecią częścią

Jestem w stanie to zrozumieć, ostatecznie zostawiłem pewną dziurę. Z drugiej strony, jest ona uzasadniona fabularnie i pozwala na budowanie napięcia i niepewności. Historia jest opowiadana z perspektywy inkwizytora, więc oszukując jego, musiałem też lekko "oszukiwać" Czytelników… ;)

 połączeniu z Lovecraftem

Aaaagrhhh… Tego chciałem unikną, więc już na starcie inkwizytor złorzeczy na Lovcia… ;)

 

Dziękuję za kliknięcie;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Ciekawy klimat, wciągająca historia, przeczytałam z przyjemnością.

Ave, Pusiu! Dzięki za wizytę i dobre słowo ;]

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nie znam się na lovecraftawskim stylu, ale wydaje mi się, że wpasowałeś się w ten klimat po mistrzowsku. Naprawdę dobry horror. Połączenie jakichś starodawnych strachów ze współczesnością też bardzo dobrze wypadło. 

 

Czy Oficjum wiedziało co się dzieje w klasztorze? -> chyba przydałby się przecinek

powszechnie uznzno mnie za zaginionego?

 

Bardzo dobre opowiadanie. 

Pozdrawiam!

Ukłony, AP! ;)

 

Czyli rzeczywiście nie udało mi się uciec od Lovecrafta… ;)

 

Dzięki za miłe słowa, to buduje ;) Babolki poprawilem, fajnie, że je wypatrzyłeś;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Hej, bliźniaku podwójnie potrójny! 

Jaki piękny horror Ci wyszedł! Dobre to jest! 

Pięknie napisane, obrazowo, czuję tę wilgoć na schodach, ten metaliczny zapach, widzę przyćmione światło. 

Poniżej parę drobiazgów do przemyślenia:

 

gładko przechodzącą mozaikę kolorów.

Zabrakło mi tutaj – przechodzącą w co? 

 

byłem przekonany, że wino nie jest lokalne, a tym bardziej skromne.

Tu mi bardziej pasuje “ani”

 

w miejscach mocy, takich jak te, w którym aktualnie się znajdujemy

to

 

Przeora piszesz z dużej litery i to mi trochę przeszkadza, bo to przecież funkcja, jak każda inna, ale oczywiście Twoja decyzja. 

 

Jednak czym innym jest przygotowanie teoretyczne, niż zmierzenie się twarzą w twarz z pomiotem samego diabła.

Dla mnie lepiej by brzmiało: a czym innym… 

 

Jak sam widzisz, drobiazgi, bo opowiadanie trzyma wysoki poziom, czyta się wspaniale, jest napięcie, jest niepokonana bestia, nic dodać nic ująć. Gratuluję! Idę klikać! :)

 

 

Poszłam też do piórkarni… :) Trzeba to nominować. 

Ave, Bliźniaczko! ;)

 

Cóż mogę napisać? Bardzo Ci dziękuję za taką wspaniałą opinię o opowiadaniu, kliknięcia i wyłapanie drobiazgów (poprawiłem :P) ;)

 

Przeora piszesz z dużej litery i to mi trochę przeszkadza, bo to przecież funkcja, jak każda inna, ale oczywiście Twoja decyzja. 

Traktując "przeora" wyłącznie jako opis funkcji/stanowiska rzeczywiście trzeba używać małej litery. Dlatego w scenie, w której pierwszy raz rozmawia z inkwizytorem, używam właśnie małej litery ("jestem tutejszym przeorem"). W pozostałych przypadkach "Przeor" to już przydomek, więc zapisywałem go wielką literą. Ale jest szansa, że wpadnie tu Reg, Ślimak albo Tarnina i mnie wyprowadzą z błędu… :P

 

Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję i pozdrawiam serdecznie! ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Podpisuję się pod nominacją. :) 

Trzymam kciuki, powodzenia, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Bruce

 

Dziękuję heart

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Tak znowu (masz talent, Ave, Cezarze!, do podobnych wpływów swoich opowiadań jeśli chodzi o mojej odczucia yes ), ilekroć wertuję “Opowiadania”, widzę ten tytuł i mam wciąż bardzo luźne skojarzenia z filmami: “Imię Róży”, i ”Constantine”, i “Opowieści z krypty”. i jeszcze paroma innymi, których tytułów nie pamiętam, ale przypominają mi, że warto dać tu jeszcze ten drugi klik. :) 

Pecunia non olet

Tak, też tak uważam, jak bruce, jest nastrój, jest opowieść, jest dobry język, warto, warto, naprawdę warto :)

Również pozdrawiam i nie ma za co, bo zapracowałeś :)

Bruce

 

Zacne skojarzenia, bardzo mi miło;)

 

Bliźniaczko 

 

heart

 

TaTojota

 

Widziałem, że i Ty dorzuciłeś klika w wątku nominacyjnym, dziękuję ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Coś mi mówi, że o Twojego inkwizytora to jeszcze cały ten Netfliks będzie się bił. Jakby coś, to nie sprzedawaj się tanio. Bierz gruby % od całości!

Bierz gruby % od całości!

Wprawdzie to stanowi zupełne zaprzeczenie filozofii Otyłego Pana, ale skoro nalegasz, to…

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nowa Fantastyka