- Opowiadanie: TomaszObłuda - Pod kopułą kłamstw

Pod kopułą kłamstw

Akcja opo­wia­da­nia roz­gry­wa się w tym samym świe­cie, co akcja opo­wia­da­nia Farma Man­che­ster, które opu­bli­ko­wa­łem po­przed­nio. Bo­ha­te­ro­wie są inni, wiec bez pro­ble­mu można czy­tać bez zna­jo­mo­ści tam­te­go utwo­ru. Kilka in­for­ma­cji o świe­cie. Czas akcji: XXII wiek. Miej­sce akcji: Me­tro­po­lia Se­aLa­Mer, która skła­da się roz­bu­do­wa­ne­go Eu­ro­tu­ne­lu pod ka­na­łem La Man­che, Folk­sto­ne po stro­nie an­giel­skiej i Ca­la­is po stro­nie fran­cu­skiej.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

AP

Oceny

Pod kopułą kłamstw

– Nim ro­zej­dzie­cie się do domów, chcę wam jesz­cze przy­po­mnieć słowa Pana Je­zu­sa – mówił ksiądz. – „Od­daj­cie ce­sa­rzo­wi to, co ce­sar­skie, a Bogu to, co Bo­skie”. W obec­nych cza­sach warto zwró­cić uwagę na tę naukę. Mo­że­cie być do­bry­mi oby­wa­te­la­mi i do­bry­mi chrze­ści­ja­na­mi, nawet jeśli wła­dza źle pa­trzy na waszą wiarę.

Oj­ciec Car­tier przez chwi­lę mil­czał, przy­glą­da­jąc się nie­wiel­kie­mu tłu­mo­wi ze­bra­ne­mu w piw­ni­cy daw­nej bi­blio­te­ki, nad którą znaj­do­wa­ła się miej­ska to­a­le­ta.

– Uwierz­cie, że pierw­szym chrze­ści­ja­nom było trud­niej, a jakoś sobie ra­dzi­li – ksiądz ode­zwał się po­now­nie. – Nie uża­laj­cie się nad wła­snym losem; po­stę­puj­cie przy­zwo­icie. – Po tych sło­wach za­koń­czył ka­za­nie.  

 

– Ty sobie świet­nie ra­dzisz ze służ­bą ce­sa­rzo­wi – po­wie­dział Marek do Ro­sa­lie, gdy wy­do­sta­li się z piw­ni­cy.

Wy­cho­dzi­li nie­wiel­ki­mi gru­pa­mi, aby nie wzbu­dzić po­dej­rzeń. W nie­dziel­ne po­po­łu­dnie głów­ny park Ca­la­is tęt­nił ży­ciem. Nad to­a­le­tą znaj­do­wa­ły się szcze­gól­nie ob­le­ga­ne punk­ty ga­stro­no­micz­ne, co uła­twia­ło wier­nym wto­pie­nie się w tłum.

– My­ślisz, że to od­po­wied­ni mo­ment na zgryź­li­wo­ści z two­jej stro­ny? – za­py­ta­ła Ro­sa­lie.

– Od­no­szę się tylko do te­ma­tu ka­za­nia – od­parł.

– Temat ka­za­nia do­ty­czył wy­ba­cze­nia. Uwaga o sto­sun­ku do wła­dzy była je­dy­nie przy­po­mnie­niem o rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej ży­je­my. My­ślisz, że to ja usta­lam za­sa­dy?

 

 Mam po­rzu­cić całą swoją ka­rie­rę i to, co robię dla Se­aLa­Mer, bo ty czu­jesz dys­kom­fort? Dla­cze­go cią­gle wra­casz do tego te­ma­tu?

Marek przez chwi­lę mil­czał. Chwy­ci­ła go za rękę i spoj­rza­ła w twarz. Na jego ustach po­ja­wił się uśmiech.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział. – Wiem, że masz rację. Muszę sobie z tym jakoś po­ra­dzić, pro­blem jest we mnie.

– Spójrz – prze­rwa­ła mu. – Po­patrz na ko­pu­łę! Słoń­ce! Pierw­szy raz od ty­go­dni.

 

Po chwi­li wszy­scy wpa­try­wa­li się w górę. Nad par­kiem ko­pu­ła była prze­zro­czy­sta, dzię­ki czemu pro­mie­nie słoń­ca swo­bod­nie pa­da­ły na alej­ki i traw­ni­ki.

 

***

 

Ko­men­dant Saidi stał przed wir­tu­al­ną mapą, na któ­rej wy­świe­tla­ły się dziel­ni­ce Les At­ta­qu­es – ob­szar po­ło­żo­ny na po­łu­dnio­wym wscho­dzie od cen­trum Ca­la­is.

Dziel­ni­ca ro­bot­ni­cza sły­nę­ła z prze­stęp­czo­ści. Sprzy­ja­ło temu jej po­ło­że­nie na skra­ju ko­pu­ły. Ba­rie­ra w tym miej­scu nie miała żad­nych prze­zro­czy­stych frag­men­tów, dla­te­go naj­młod­si miesz­kań­cy Les At­ta­qu­es, uro­dze­ni już po utwo­rze­niu aglo­me­ra­cji Se­aLa­Mer, nigdy nie wi­dzie­li na­tu­ral­ne­go świa­tła – do­ra­sta­li wy­łącz­nie w sztucz­nym oświe­tle­niu. To sprzy­ja­ło za­rów­no sta­nom de­pre­syj­nym, jak i agre­sji.

Major Fon­ta­ine, pra­cu­ją­cy w tu­ne­lu i po obu stro­nach ka­na­łu, po­wie­dział kie­dyś: „Folk­sto­ne w po­rów­na­niu z Les At­ta­qu­es to wy­twor­ny ku­rort wy­po­czyn­ko­wy”.

 

Ni­ko­go z funk­cjo­na­riu­szy nie zdzi­wi­ło, że ko­men­dant roz­po­czął od­pra­wę od przed­sta­wie­nia mapy tej dziel­ni­cy. Nie za­sko­czy­ło ich także to, że Saidi po­in­for­mo­wał o od­kry­ciu zwłok mło­dej ko­bie­ty, ani że wstęp­ne oglę­dzi­ny wska­zy­wa­ły na mor­der­stwo.

Za­gad­ką było miej­sce od­na­le­zie­nia ciała – ska­żo­ny teren poza ko­pu­łą.

 

– Ja­kieś su­ge­stie? – za­py­tał ko­men­dant.

– Za­bój­cą jest ktoś z ob­słu­gi tech­nicz­nej ba­rie­ry – pod­jął major Fon­ta­ine. – Nikt inny nie wy­cho­dzi poza ko­pu­łę. Nie sądzę, żeby mor­der­cą był pra­cow­nik, który od­krył zwło­ki, więc ten trop od­pa­da.

– Mógł li­czyć, że to po­su­nię­cie zdej­mie z niego po­dej­rze­nia – wtrą­cił ka­pi­tan Col­bert.

– Zwło­ki były przy­sy­pa­ne zie­mią i za­kry­te sta­ry­mi me­bla­mi – za­uwa­ży­ła Ro­sa­lie. – Mor­der­ca za­kła­dał, że nikt ich nie od­naj­dzie. Od­kry­cie ofia­ry było przy­pad­ko­we.

– Słusz­na uwaga – po­chwa­lił ją Fon­ta­ine. – Z ra­por­tu wy­ni­ka, że ko­bie­ta nie żyje od sze­ściu dni. W tym cza­sie przez przej­ście w Les At­ta­qu­es wy­cho­dzi­ło na ze­wnątrz tylko sie­dem osób. Mar­ti­nez, który zna­lazł ciało, ra­czej od­pa­da. Nie sądzę, by zro­bi­ła to któ­raś z ko­biet, cała ope­ra­cja wy­ma­ga­ła sporo wy­sił­ku. Po­zo­sta­je czte­rech głów­nych po­dej­rza­nych.

– Czy, któ­ryś z nich był wcze­śniej ka­ra­ny? – za­py­ta­ła Ro­sa­lie.

Funk­cjo­na­riu­sze par­sk­nę­li śmie­chem.

 

– Do tej ro­bo­ty nie zgło­si się nikt, kto ma lep­sze per­spek­ty­wy – wy­ja­śnił ko­men­dant. – Wszy­scy ro­bot­ni­cy wy­cho­dzą­cy na ze­wnątrz mieli więk­szy lub mniej­szy kon­flikt z pra­wem. W tej gru­pie jed­nak nikt nie ma po­waż­nej kar­to­te­ki. Pa­ser­stwo, han­del nar­ko­ty­ka­mi, oszu­stwa po­dat­ko­we, pu­blicz­ne pro­pa­go­wa­nie re­li­gii…

– Wie­rzą­cy i prak­ty­ku­ją­cy? – za­in­te­re­so­wał się Fon­ta­ine. – O jaką re­li­gię cho­dzi?

Ko­men­dant Saidi klik­nął w oso­bi­sty kom­pu­ter na przed­ra­mie­niu. Chwi­lę prze­wi­jał in­for­ma­cje na wy­świe­tla­czu, po czym od­parł:

– To chrze­ści­ja­nin. Przy­ła­pa­no go z Bi­blią w ręku, kiedy na­ga­by­wał ka­sjer­kę na dwor­cu.

Ro­sa­lie za­drża­ła, ale szyb­ko od­zy­ska­ła spo­kój. Nie mogła dać po sobie po­znać, że ta in­for­ma­cja szcze­gól­nie ją in­te­re­su­je.

– Zatem po­zo­sta­ło trzech głów­nych po­dej­rza­nych – uśmiech­nął się Fon­ta­ine. – Znam się na chrze­ści­ja­nach. Jeśli ten ro­bot­nik ob­no­sił się z re­li­gią, ry­zy­ku­jąc za­trzy­ma­nie, musi być głę­bo­ko wie­rzą­cy, a w takim wy­pad­ku wąt­pię, by za­mor­do­wał czło­wie­ka.

 

– Trze­ba do­kład­niej przej­rzeć in­for­ma­cje o ro­bot­ni­kach, a potem ich prze­słu­chać – zde­cy­do­wał ko­men­dant. – Na razie zaj­mie się tym para, a jeśli nie bę­dzie po­stę­pów, do grupy przy­dzie­li­my ko­lej­nych ofi­ce­rów.

Said ro­zej­rzał się po ga­bi­ne­cie, jakby za­sta­na­wiał się, kogo wy­ty­po­wać do tego za­da­nia. Za­wsze tak robił, ale Ro­sa­lie była pewna, że za każ­dym razem od po­cząt­ku wie­dział, komu odda spra­wę.

– Fon­ta­ine, ty się tym zaj­miesz – zwró­cił się do ma­jo­ra. – Weź sobie kogoś do po­mo­cy.

– Du­rand się nada – po­wie­dział Fon­ta­ine bez za­sta­no­wie­nia.

 

Jules Fon­ta­ine szedł przo­dem, a Ro­sa­lie Du­rand po­dą­ża­ła za nim, sta­ra­jąc się do­trzy­mać kroku wy­so­kie­mu ofi­ce­ro­wi.

– Dla­cze­go mnie wy­bra­łeś? – za­py­ta­ła ma­jo­ra, gdy za­trzy­ma­li się przed drzwia­mi do jego ga­bi­ne­tu.

– Po­nie­waż widzę w tobie po­ten­cjał. – Uśmiech­nął się. – Poza tym uwa­żam, że spra­wa, którą nam przy­dzie­lo­no, jest łatwa i nie wy­ma­ga do­świad­czo­ne­go ka­pi­ta­na do po­mo­cy. Ty mo­żesz na tym sko­rzy­stać, zdo­być do­świad­cze­nie, a śledz­two na tym nie ucier­pi. Same ko­rzy­ści, nie uwa­żasz?

Ski­nę­ła głową i od­po­wie­dzia­ła uśmie­chem. Cho­ciaż nie była pewna, czy Fon­ta­ine ją wła­śnie do­ce­nił, czy po­trak­to­wał lek­ce­wa­żą­co. Je­że­li za­brał ją ze sobą tylko po to, by sa­me­mu pro­wa­dzić śledz­two, zde­cy­do­wa­ła, że i tak wy­ko­rzy­sta oka­zję, aby się jak naj­wię­cej na­uczyć – nawet jeśli mia­ła­by być tylko bier­nym ob­ser­wa­to­rem lub asy­sten­tem bez prawa głosu.

 

Usiadł przy mo­ni­to­rze za biur­kiem. Nie wska­zał jej krze­sła, ale Ro­sa­lie sama je wzię­ła z na­roż­ni­ka po­ko­ju i usta­wi­ła obok krze­sła ma­jo­ra. Roz­glą­da­ła się ukrad­kiem po ga­bi­ne­cie, gdy Fon­ta­ine prze­rwał mil­cze­nie.

– Nie znaj­dziesz tu hełmu VR – po­in­for­mo­wał ją. – Nie uży­wam tego gówna od lat. Uwa­żam, że szko­dzi zdro­wiu, zwłasz­cza psy­chicz­ne­mu, i wcale nie przy­spie­sza wy­szu­ki­wa­nia in­for­ma­cji.

– Nie szu­ka­łam hełmu – od­par­ła.

– Aku­rat – od­parł scep­tycz­nie.

 

Major za­czął bły­ska­wicz­nie wpi­sy­wać ko­men­dy na kla­wia­tu­rze, a gdy skoń­czył, wska­zał mo­ni­tor.

– Co wi­dzisz? – za­py­tał.

Ro­sa­lie przez chwi­lę przy­glą­da­ła się zdję­ciom przed­sta­wia­ją­cym trzech po­dej­rza­nych.

– Dwóch chu­dziel­ców i jed­ne­go do­brze zbu­do­wa­ne­go fa­ce­ta – od­po­wie­dzia­ła. – Ro­zu­miem, do czego zmie­rzasz. Spraw­ca był sil­nym męż­czy­zną.

– Mu­si­my przyj­rzeć mu się do­kład­niej – po­wie­dział, wpi­su­jąc ko­lej­ne ko­men­dy.

– Dla­cze­go za­kła­da­my, że mor­der­stwa do­ko­na­ła jedna osoba? – za­py­ta­ła.

Major spoj­rzał na nią z ukosa i uśmiech­nął się nie­znacz­nie. Nie mu­siał od­po­wia­dać.

– Naj­pierw wy­klu­cza­my naj­bar­dziej oczy­wi­stą hi­po­te­zę – wy­re­cy­to­wa­ła.

– Czwór­ka z plu­sem – po­wie­dział major.

– Dla­cze­go nie piąt­ka? – za­py­ta­ła z uśmie­chem.

Nie od­po­wie­dział.

– Czy­taj – po­le­cił.

Jean Ko­zlo­vsky, lat 44, dwu­krot­nie uka­ra­ny man­da­tem za spo­ży­wa­nie środ­ków odu­rza­ją­cych, ska­za­ny wy­ro­kiem w za­wie­sze­niu za pro­duk­cję al­ko­ho­lu bez ze­zwo­le­nia. Wy­ka­zu­je skłon­no­ści do agre­sji i prze­mo­cy – gło­si­ła wstęp­na no­tat­ka.

 

– Po­dej­rza­ny ide­al­ny – stwier­dzi­ła Ro­sa­lie. – Bra­ku­je nam tylko mo­ty­wu, a wciąż nie wiemy, kim jest ofia­ra. Jak to w ogóle moż­li­we?

– W nie­któ­rych dziel­ni­cach nie wszy­scy są ska­ta­lo­go­wa­ni – wy­ja­śnił major. – Z cza­sem zo­ba­czysz, jak wiele luk ma sys­tem kon­tro­li w Se­aLa­Mer. Na pa­pie­rze wy­glą­da to na pełną wła­dzę, ale nie wszy­scy chcą się jej pod­po­rząd­ko­wać, a le­ni­stwo i ko­rup­cja urzęd­ni­ków tylko to po­głę­bia­ją. Trze­ba po pro­stu na­uczyć się w tym po­ru­szać.

Ski­nę­ła głową. Miał rację. Od lat spo­ty­ka­ła się ze współ­wy­znaw­ca­mi na mo­dli­twach; od kilku mie­się­cy ro­bi­li to w ponad trzy­dzie­ści osób w cen­trum mia­sta, a nikt z nich nie zo­stał za­trzy­ma­ny. Wy­star­czy­ło za­cho­wać mi­ni­mum ostroż­no­ści.

 

Po go­dzi­nie ze­bra­li wszyst­kie in­for­ma­cje po­trzeb­ne do prze­słu­cha­nia Ko­zlo­vsky’ego. Chcie­li wie­dzieć o nim jak naj­wię­cej. Oczy­wi­ście pla­no­wa­li rów­nież po­roz­ma­wiać z po­zo­sta­ły­mi ro­bot­ni­ka­mi – choć­by po to, by nie wzbu­dzić po­dej­rzeń sa­me­go Ko­zlo­vsky’ego.

– Przyj­rzyj się całej szó­st­ce – po­le­cił Fon­ta­ine. – Może do­wiesz się o nich cze­goś, co nam po­mo­że. Liczę, że jutro uda nam się przy­ci­snąć Ko­zlo­vsky’ego i że pęk­nie… ale za­wsze ist­nie­je ry­zy­ko, że się my­li­my.

– Mam na­dzie­ję, że do tego czasu tech­ni­cy usta­lą, kim była ofia­ra – do­da­ła Ro­sa­lie. – To bar­dzo by nam po­mo­gło.

Major tylko wzru­szył ra­mio­na­mi. Wy­glą­da­ło na to, że w taki obrót spraw po pro­stu nie wie­rzy.

 

***

 

Gdy wró­ci­ła do miesz­ka­nia, Marek koń­czył przy­rzą­dzać obiad. Ucie­szy­ła się, że tym razem nie będą jeść go­to­we­go dania ze skle­pu.

– Przy­go­to­wa­łem ryż z wa­rzy­wa­mi – oznaj­mił, gdy tylko prze­kro­czy­ła próg.

– Je­steś naj­lep­szy – od­par­ła. – Poza mo­men­ta­mi, kiedy nie po­tra­fisz po­wstrzy­mać się od sar­ka­zmu.

– Prze­ją­łem to od cie­bie.

Po obie­dzie sie­dzie­li ob­ję­ci na dużej ka­na­pie – naj­bar­dziej eks­klu­zyw­nym przed­mio­cie, jaki po­sia­da­li. Na mo­ni­to­rze za­mon­to­wa­nym na ścia­nie prze­su­wa­ły się kra­jo­bra­zy Fran­cji sprzed Wojny Osta­tecz­nej. Z gło­śni­ków pły­nę­ła re­gio­nal­na, pro­wan­sal­ska mu­zy­ka, a dy­fu­zo­ry roz­py­la­ły kom­po­zy­cję za­pa­chów ziół, w któ­rej wy­raź­nie wy­bi­ja­ła się nuta la­wen­dy.

 

– To prze­ra­ża­ją­ce, że jeden z ro­bot­ni­ków zna­lazł się w tak pa­skud­nym miej­scu tylko dla­te­go, że był jed­nym z nas – za­uwa­żył Marek po wy­słu­cha­niu opo­wie­ści Ro­sa­lie.

– Tym się naj­bar­dziej przej­mu­jesz? – za­py­ta­ła. – Zgi­nę­ła nie­win­na ko­bie­ta, to chyba po­waż­niej­sza spra­wa.

Mil­czał przez chwi­lę.

– Masz rację – przy­znał w końcu. – Jed­nak złe rze­czy dzia­ły się i będą się dziać. Nie po­zbę­dzie­my się mor­der­ców ani in­nych prze­stęp­ców. Ale ka­ra­nie za wiarę? Za po­glą­dy? To chore i nie po­tra­fię przejść nad tym do po­rząd­ku dzien­ne­go.

– Marku, tyle razy o tym roz­ma­wia­li­śmy. Mu­si­my zro­zu­mieć wła­dze i in­nych oby­wa­te­li. Oni wciąż wie­rzą, że to re­li­gie do­pro­wa­dzi­ły do upad­ku Eu­ro­py. Nie prze­tłu­ma­czysz im, że chrze­ści­jań­stwo jest czymś do­brym. Poza tym, jak mówi oj­ciec Car­tier: „nie­sie­my swój krzyż”. Mu­sisz się z tym po­go­dzić. Ja w końcu to zro­bi­łam.

– Zwłasz­cza, że po­ma­ga ci to w ka­rie­rze – za­uwa­żył Marek.

Ro­sa­lie gwał­tow­nie wy­su­nę­ła się z jego objęć i od­su­nę­ła na skraj ka­na­py.

 

Spoj­rza­ła na niego z wy­rzu­tem i za­py­ta­ła:

– Nie mo­żesz się po­wstrzy­mać? Jak długo bę­dzie­my po­ru­szać ten temat? Póki śmierć nas nie roz­łą­czy?

– Bio­rąc ślub, po­ta­jem­ny ślub, z po­li­cjant­ką, wie­dzia­łem, z czym to się wiąże – od­parł. – Jed­nak zmie­niasz się. Ta praca robi z cie­bie cy­ni­ka. To mnie smuci.

– Wiem o tym, sama to widzę, ale na­praw­dę się sta­ram – wy­ja­śni­ła. – Mo­gła­bym to wszyst­ko rzu­cić, oznaj­mić, że czuję wy­pa­le­nie za­wo­do­we i zna­leźć inną pracę. Jed­nak nie cho­dzi o awan­sy i ka­rie­rę. Cho­dzi o to, że je­stem w tym dobra, a ta­len­tów nie wolno mar­no­wać. Pa­mię­tasz? Ma­te­usz 25:30.

– „A nie­uży­tecz­ne­go sługę wy­rzuć­cie na ze­wnątrz, w ciem­ność! Tam bę­dzie płacz i zgrzy­ta­nie zę­ba­mi” – za­cy­to­wał Marek i par­sk­nął szcze­rym śmie­chem. – Jak zwy­kle po­tra­fisz mnie po­ko­nać w dys­ku­sji. Nie chcę, abyś za­ko­py­wa­ła swój ta­lent w ziemi.

– Nie zmie­nię się, obie­cu­ję – po­now­nie przy­su­nę­ła się do niego. – Po­tra­fię od­dzie­lić służ­bę od na­sze­go pry­wat­ne­go życia.

 

***

 

Do Les At­ta­qu­es je­cha­li sa­mo­cho­dem ma­jo­ra.

– Dla­cze­go nie uży­wasz au­to­pi­lo­ta? – za­py­ta­ła Ro­sa­lie, gdy tylko ru­szy­li.

– Nie ufam mu, poza tym lubię pro­wa­dzić – od­parł.

Ro­sa­lie by­wa­ła w tej ro­bot­ni­czej dziel­ni­cy tylko kilka razy i wciąż nie po­tra­fi­ła przy­zwy­cza­ić się do pa­nu­ją­ce­go tam mrocz­ne­go kli­ma­tu. Mimo że całe Ca­la­is zwy­kle ko­rzy­sta­ło ze sztucz­ne­go oświe­tle­nia, ta część mia­sta wy­da­wa­ła jej się wy­jąt­ko­wo ciem­na i przy­tła­cza­ją­ca.

Dość szyb­ko na ho­ry­zon­cie po­ja­wi­ła się ma­syw­na me­ta­lo­wa ścia­na, która sta­no­wi­ła pod­sta­wę ko­pu­ły. Na gra­ni­cy Les At­ta­qu­es łą­czy­ła się z zie­mią. Z każ­dym ko­lej­nym ki­lo­me­trem rosła, wy­wie­ra­jąc na Ro­sa­lie coraz więk­sze wra­że­nie cię­ża­ru i za­gro­że­nia.

 

– Jak można żyć w tak okrop­nym miej­scu? – za­py­ta­ła.

– Do wszyst­kie­go można się przy­zwy­cza­ić. – Fon­ta­ine uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Lu­dzie są jak ka­ra­lu­chy albo szczu­ry, ad­ap­tu­ją się do naj­gor­szych wa­run­ków.

– To obrzy­dli­we – po­wie­dzia­ła. – Brzmisz, jak­byś był…

– Ra­si­stą – major do­koń­czył za nią. – Prze­cież nie dzie­lę w tym wzglę­dzie ludzi na lep­szych czy gor­szych. Wszy­scy tacy je­ste­śmy. Cza­sem mam wra­że­nie, że na­szy­mi naj­bliż­szy­mi ku­zy­na­mi nie były szym­pan­sy czy go­ry­le, ale szczu­ry.

– Co za bzdu­ry – par­sk­nę­ła.

– Wiem, że z na­uko­we­go punk­tu wi­dze­nia to bzdu­ry i wiem, że to nie­praw­da, ale po­myśl… – za­wie­sił głos. – Szym­pan­sy i go­ry­le wy­gi­nę­ły, a my i szczu­ry ra­dzi­my sobie świet­nie.

Ro­sa­lie wes­tchnę­ła wy­mow­nie, a Fon­ta­ine wy­buchnął gło­śnym, szcze­rym śmie­chem.

 

***

 

Na po­ste­run­ku przy gra­ni­cy przy­wi­ta­ło ich dwóch po­li­cjan­tów. Ich po­nu­re miny wska­zy­wa­ły, że nie byli za­do­wo­le­ni z gości, któ­rzy za­kłó­ci­li ich spo­kój.

Fon­ta­ine i Du­rand we­szli do bu­dyn­ku od za­ple­cza. Tech­ni­cy znaj­do­wa­li się w po­cze­kal­ni, a major uznał, że naj­le­piej bę­dzie spo­tkać się z każ­dym z nich do­pie­ro w ga­bi­ne­cie prze­słu­chań.

 

– Pierw­szy bę­dzie Mar­ti­nez – po­in­for­mo­wał Ro­sa­lie major. – Jego ze­zna­nia czy­ta­li­śmy, za­kła­dam więc, że nie powie nic no­we­go.

– A jeśli okaże się, że nie są zbież­ne z ra­por­tem? – za­uwa­ży­ła po­li­cjant­ka.

– Wtedy za­sta­no­wi­my się nad zmia­ną głów­ne­go po­dej­rza­ne­go – od­parł Fon­ta­ine.

 

Mar­ti­nez jed­nak nie zmie­nił ich po­dej­ścia. Nie wy­re­cy­to­wał po­przed­nich ze­znań słowo w słowo, ale opo­wie­dział o od­kry­ciu ciała w spo­sób na­tu­ral­ny, bez nad­mier­nych emo­cji. Spra­wiał wra­że­nie znu­dzo­ne­go. Ża­ło­wał, że to wła­śnie on od­na­lazł ofia­rę i wplą­tał się w tę sy­tu­ację.

– Jest nie­win­ny – stwier­dzi­ła Ro­sa­lie, gdy wy­szedł.

– Tak jak prze­wi­dy­wa­li­śmy – zgo­dził się major.

– Kto na­stęp­ny? – za­py­ta­ła.

– Oczy­wi­ście Ko­zlo­vsky bę­dzie ostat­ni – za­czął Fon­ta­ine. – Cze­ka­nie go zmę­czy, ze­stre­su­je, bę­dzie ła­twiej go zła­mać. Teraz weź­mie­my Clar­ke, potem Lam­bert. Niech ko­bie­ty szyb­ciej wrócą do domu. Póź­niej za­pro­si­my Bak­ke­ra i Mo­re­au, a przed Ko­zlo­vskym prze­py­ta­my Jo­ne­sa.

– To przy­pad­ko­wa ko­lej­ność?

– Nie, ale to nie ma nic wspól­ne­go ze stra­te­gią prze­słu­cha­nia – od­po­wie­dział major, uśmie­cha­jąc się ta­jem­ni­czo. – Jones to chrze­ści­ja­nin. Nie żywię do nich nie­na­wi­ści, ale jeśli mam prze­trzy­mać dłu­żej pa­se­ra i re­li­gij­ne­go ak­ty­wi­stę, paser wróci do domu szyb­ciej.

Ro­sa­lie wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

 

Ko­lej­ni prze­słu­cha­ni nie wnie­śli nic no­we­go do spra­wy. Wy­da­wa­li się obo­jęt­ni – zdję­cie ofia­ry i opis tego, co się z nią stało, nie wzbu­dza­ły w nich żad­nych emo­cji. Dla tych ludzi śmierć nie­zna­jo­mej nie zna­czy­ła nic.

 

Kiedy do ga­bi­ne­tu wszedł Jones, do­cho­dzi­ła szes­na­sta. Męż­czy­zna spę­dził na po­ste­run­ku ponad osiem go­dzin. Je­dy­ne, co mu przy­słu­gi­wa­ło, to szklan­ka wody z kranu. Wi­dział ku­rie­ra, który przy­wiózł po­li­cjan­tom cie­pły obiad, co tylko wzma­ga­ło jego głód i znie­cier­pli­wie­nie. Ro­sa­lie było żal współ­wy­znaw­cy, ale żad­nym naj­mniej­szym gry­ma­sem nie dała znać, że tar­ga­ją nią po­dob­ne emo­cje.

 

– Sia­daj, Jones – Fon­ta­ine wska­zał krze­sło. – Je­stem już bar­dzo zmę­czo­ny i chciał­bym wy­je­chać z tej za­tę­chłej nory, która jest twoim domem.

– Nie za­trzy­mu­ję pana – od­parł ro­bot­nik.

Ro­sa­lie do­strze­gła, jak źre­ni­ce ma­jo­ra się roz­sze­rza­ją. Jed­nak nie zde­ner­wo­wał się, po chwi­li uśmiech­nął się do Jo­ne­sa.

– Widzę, że mamy cie­ka­wy przy­pa­dek – stwier­dził Fon­ta­ine. – Prze­mą­drza­ły chrze­ści­ja­nin.

– Nie ma w tym nic wy­jąt­ko­we­go – od­parł Jones. – Może pan nie wie, ale żadne przy­ka­za­nie nie do­ty­czy po­wstrzy­my­wa­nia się przed sar­ka­zmem.

– Nie­źle, Jones, widzę, że je­steś in­te­li­gent­nym fa­ce­tem. Zatem ro­zu­miesz, że im bar­dziej bę­dziesz współ­pra­co­wał, tym szyb­ciej wró­cisz do domu.

Tech­nik ski­nął głową.

– Czy wiesz, kim jest ofia­ra mor­der­stwa? – za­py­tał major.

– Nie znam jej na­zwi­ska – od­parł.

Ro­sa­lie otwo­rzy­ła usta ze zdzi­wie­nia. Major za­cho­wał spo­kój, ale jego oczy zdra­dza­ły za­sko­cze­nie.

– Co masz na myśli? Nie znasz jej na­zwi­ska, ale znasz imię, wiesz co­kol­wiek o ofie­rze?

– Nie jest stąd – wy­ja­śnił Jones.

– Czy wiesz, z ja­kiej dziel­ni­cy po­cho­dzi? – kon­ty­nu­ował major.

– Ona wcale nie jest z Ca­la­is.

– To skąd? – Ro­sa­lie nie wy­trzy­ma­ła. – Mów jasno i wy­raź­nie, nie mamy czasu na gier­ki i zga­dy­wan­ki. Jest z tu­ne­lu, a może z Folk­sto­ne? Opo­wiedz, co wiesz!

Major roz­ło­żył ręce.

– Sły­sza­łeś, gadaj.

 

Jones wes­tchnął głę­bo­ko.

– To, co teraz po­wiem, spra­wi, że uzna­cie mnie za kłam­cę, ale mówię praw­dę – za­czął Jones, po­chy­la­jąc się w ich stro­nę. – Przy­się­gam. Ta ko­bie­ta nie po­cho­dzi z Se­aLe­Mer ani z żad­nej eu­ro­pej­skiej me­tro­po­lii. Uro­dzi­ła się poza ko­pu­łą i tam zo­sta­ła za­mor­do­wa­na, pew­nie przez jed­ne­go ze swo­ich.

Mil­cze­li przez chwi­lę.

– Chcesz nam po­wie­dzieć, że w oko­li­cach Ca­la­is, funk­cjo­nu­je jakaś spo­łecz­ność nie­za­leż­na od Se­aLe­Mer? Zbu­do­wa­li sys­tem chro­nią­cy ich przed ska­że­niem, a my nic o tym nie wiemy?

Jones mil­czał.

– Du­rand, mamy mor­der­cę – major zwró­cił się do Ro­sa­lie. – Sły­sza­łem różne bajki opo­wia­da­ne przez za­bój­ców, któ­rzy chcie­li się oczy­ścić, ale on prze­szedł sa­me­go sie­bie. Wiesz co, Jones? Do tej pory głów­nym po­dej­rza­nym był Ko­zlo­vsky, mo­głeś mil­czeć. Zmie­ni­łem zda­nie na twój temat – nie je­steś wcale tak by­stry, jak my­śla­łem.

– Nie za­bi­łem tej ko­bie­ty – za­prze­czył Jones.

– Tak, wiem, zro­bił to ktoś z miesz­kań­ców pod­zie­mi poza Ca­la­is – Fon­ta­ine te­atral­nie prze­wró­cił ocza­mi.

– Nie ma żad­nych pod­zie­mi – za­prze­czył Jones. – Zro­zum­cie. Oni tam żyją nor­mal­nie, jak wolni lu­dzie. Nie wi­dzia­łem ich do­mostw, są zbyt da­le­ko, ale wiem, że nie noszą kom­bi­ne­zo­nów ochron­nych.

– Jones, nie brnij – po­wie­dział major. – Wi­dzia­łem ciało, nie ma śla­dów ska­że­nia. Roz­bi­łeś jej głowę i ciało wy­cią­gną­łeś na ze­wnątrz.

– Nie ma śla­dów ska­że­nia, bo po­ziom pro­mie­nio­wa­nia jest bez­piecz­ny – stwier­dził ro­bot­nik.

– Dość – prze­rwał mu major. – Du­rand, we­zwij po­ste­run­ko­wych, niech go wy­pro­wa­dzą, na dziś skoń­czy­li­śmy pracę.

Ro­sa­lie wsta­ła bez słowa i wy­szła z po­miesz­cze­nia.

 

Pa­trzy­ła chłod­no, jak funk­cjo­na­riu­sze pro­wa­dzi­li Jo­ne­sa do tym­cza­so­wej celi. Nie było jej go żal.

 

***

 

– Co o tym są­dzisz? – za­py­tał major, gdy wra­ca­li do cen­trum.

– On nie kła­mie – stwier­dzi­ła Ro­sa­lie.

– Po­nie­waż to chrze­ści­ja­nin? – od­parł Fon­ta­ine z iro­nią. – Ty je­steś chrze­ści­jan­ką, a ukry­wasz swoją wiarę. Można więc po­wie­dzieć, że nas okła­mu­jesz.

Ro­sa­lie po­czu­ła, jak krew od­pły­wa jej z twa­rzy.

– Pra­co­wa­łem dzie­sięć lat w oby­cza­jów­ce i znam wielu ludzi w wy­dzia­le – cią­gnął. – Mia­łem prze­czu­cie co do cie­bie, więc po­py­ta­łem. W wa­szej spo­łecz­no­ści jest do­no­si­ciel, oczy­wi­ście nie do­wiesz się, kto to.

Ro­sa­lie mil­cza­ła, w gło­wie miała pust­kę. Ko­ła­ta­ła się w niej tylko jedna myśl: „Ko­niec ka­rie­ry”.

 

– Wiesz o tym od dawna? – za­py­ta­ła wresz­cie.

– Od dwóch ty­go­dni, Saidi też już wie.

– Jak to? – wy­szep­ta­ła.

Po­czu­ła su­chość w ustach.

 

Fon­ta­ine od­wró­cił wzrok od jezd­ni i spoj­rzał na nią.

– Dziew­czy­no, uspo­kój się! – za­wo­łał. – Wy­glą­dasz, jak­byś miała zejść na zawał. My­ślisz, że na ko­men­dzie nie ma in­nych chrze­ści­jan? Je­steś do­brym de­tek­ty­wem i to się liczy. Poza tym Saidi i ja mamy na cie­bie haka, a to sprzy­ja bu­do­wa­niu za­ufa­nia. Jeśli wasza wspól­no­ta za­cho­wa ostroż­ność i po­wstrzy­ma­cie się od pro­pa­go­wa­nia za­ka­za­nych tre­ści, bę­dzie­cie bez­piecz­ni. Wła­dzy nie ob­cho­dzi, co ro­bi­cie we wła­snym gro­nie. Ka­rie­ra stoi przed tobą otwo­rem – wszyst­ko jest w two­ich rę­kach.

Ro­sa­lie wes­tchnę­ła głę­bo­ko, nie za­mie­rza­ła ukry­wać emo­cji.

– Już do­brze? – za­py­tał major.

– Nie – od­par­ła. – Je­stem wście­kła. Nie na cie­bie czy ko­men­dan­ta. Czuję się zma­ni­pu­lo­wa­na, ale wiem, że nie mogę mieć pre­ten­sji. Chyba po­win­nam wam być wdzięcz­na, a to wku­rza mnie jesz­cze bar­dziej.

– Złość to dobra mo­ty­wa­cja – za­uwa­żył Fon­ta­ine.

 

– Nie uwa­żam, że Jones kła­mie tylko dla­te­go, że jest chrze­ści­ja­ni­nem – pod­ję­ła po chwi­li. – Sądzę, że wie­rzy w to, co mówi. Musi zba­dać go psy­chia­tra, ale je­stem prze­ko­na­na, że ten facet po pro­stu zwa­rio­wał.

– Teraz za­słu­ży­łaś na piąt­kę – po­chwa­lił ją Fon­ta­ine. – Mia­łem dobre prze­czu­cia co do two­je­go in­stynk­tu.

 

Epi­log.

 

Ko­men­dant Saidi spę­dził kilka minut w po­cze­kal­ni mi­ni­ster­stwa spraw we­wnętrz­nych, zanim se­kre­tar­ka dała mu znak, że może wejść.

Ga­bi­net Po­pe­rena wciąż robił na nim wra­że­nie, mimo że od­wie­dzał go ko­lej­ny raz. Urzą­dzo­ny był w stylu ele­ganc­kich wnętrz z po­cząt­ku XXI wieku, ale to nie samo wy­po­sa­że­nie ro­bi­ło na Sa­idim naj­więk­sze wra­że­nie. Praw­dzi­wy za­chwyt bu­dzi­ła świa­do­mość, skąd po­cho­dzi więk­szość przed­mio­tów – nie były to je­dy­nie kopie, lecz ory­gi­na­ły, spro­wa­dzo­ne spoza ko­pu­ły i od­re­stau­ro­wa­ne w Ca­la­is.

 

Mi­ni­ster ryt­micz­nie po­stu­ki­wał pió­rem o blat biur­ka. Wska­zał Sa­idie­mu fotel na­prze­ciw­ko sie­bie.

– No więc, jak wy­glą­da sy­tu­acja? – za­py­tał, gdy ko­men­dant usiadł.

– Za­ufa­ny bie­gły psy­chia­tra orzekł schi­zo­fre­nię – za­czął Saidi.

– Nie o to pytam, mam to gdzieś. Mówię o gli­nia­rzach!

Ko­men­dant uśmiech­nął się.

– Fon­ta­ine i Du­rand to funk­cjo­na­riu­sze godni naj­wyż­sze­go za­ufa­nia. Spra­wa zo­sta­nie sku­tecz­nie wy­ci­szo­na – za­pew­nił Saidi.

 

Koniec

Komentarze

To pierwsze opowiadanie Twojego autorstwa, jakie przeczytałem – ale skutecznie zachęciło do przeczytania innych :) Usunąłbym tylko “koniec” z pola tekstowego, jeden wystarczy ;)

To nie kij, aby miał dwa końce. :)

 

Dzięki za komentarz. 

Cześć, Tomasz!

 

Fajnie, że wrzuciłeś kolejne opowiadanie z wykreowanego przez Ciebie świata. Podoba mi się, że łączysz kryminał z sci-fi – wydaje mi się, że taki gatunek rzadko się spotyka, pewnie dlatego, że kryminały same w sobie (przynajmniej według mojej oceny) nie są łatwe do napisania. Sam pewnie bym kryminału nie napisał.

Niestety, podobnie jak przy poprzednim Twoim opowiadaniu, „Liczyłem na coś więcej, a tu nagle się skończyło. Szkoda, bo był potencjał.” Mam wrażenie, że to opowiadanie jest bardziej fragmentem niż zamkniętą całością. Jak zwykle nie odnoszę się do spraw technicznych tekstu tylko do samej fabuły. Opowiadanie czyta się przyjemnie i wciąga, ale wydaje się nieco powierzchowne – mało emocji, a sprawa szybko i prawie sama „zakończyła się”.

Nie piszę tego, żeby Cię krytykować – wręcz przeciwnie! Sam zapewne nie napisałbym lepiej. Uważam, że piszesz fajnie i jasno, a Twój świat jest ciekawy i spójny. Mam nadzieję, że będziesz kontynuował tę historię, bo chętnie przeczytałbym kolejne części, zwłaszcza że kryminałów sci-fi jest jak na lekarstwo.

 

Pozdrawiam i powodzenia,

rr

Hej. Krytyka to nic złego, uczy i pozwala się rozwijać.

 

Pamiętając o poprzednich uwagach, tym razem, w tagach, pominąłem słowo kryminał. Nie wiem, czy prawdziwy kryminał, da się napisać w tak krótkiej formie, pewnie się da. Mam tu sprawę morderstwa, ale raczej chciałem się skupić się na rozwoju świata. Jeśli chodzi o fabułę, miała to być opowieść o hipokryzji w dążeniu do celów, z wątkiem kryminalnym w tle. 

 

Opowiadanie czyta się przyjemnie i wciąga, ale wydaje się nieco powierzchowne – mało emocji, a sprawa szybko i prawie sama „zakończyła się”. – co do zakończyła się, miałem tego świadomość. Zdaję sobie sprawę, że mogłem to lepiej rozbudować. Natomiast, “mało emocji” – martwi. Tu trzeba mocno przemyśleć i wyciągnąć wnioski.

 

Dzięki za merytoryczny komentarz.

 

Serwus,

Zauważyłem, że w tagach nie oznaczyłeś tekstu jako kryminału, choć moim zdaniem ma on cechy tego gatunku i w gruncie rzeczy nim jest. Oczywiście to Twój utwór i jeśli twierdzisz, że nie, to nie. Masz też rację, że trudno napisać kryminał w tak krótkiej formie, a tym bardziej z rozbudowaną warstwą emocji i przeżyć bohaterów czy innych postaci. Coś za coś.

Miej na uwadze, że moja opinia to wyłącznie moje odczucie dotyczące tekstu i ma charakter wybitnie amatorski.

Prywatnie mam nadzieję, że pociągniesz dalej to „uniwersum”, bo zapowiada się ciekawie, a dobrych kryminałów sci-fi zdecydowanie brakuje.

 

Pozdrawiam,

rr

ma charakter wybitnie amatorski. – Taka opinia jest równie ważna, co uwagi zawodowców. I to nie kurtuazja. Są twory popkultury, których odbiór jest zupełnie inny niż krytyków, czasem na plus, czasem na minus. Warto słuchać wszelkiej krytyki, jeśli oczywiście nie ma znamion hejtu. 

Wątek kryminalny zdał mi się jedynie pretekstem do ukazania krętactw i zakłamania władz w traktowaniu ludzi z różnych warstw społecznych, żyjących w świecie izolowanym, w świecie pod kopułą.

Dobrze się czytało, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że cała rzecz została przedstawiona w bardzo oszczędnej formie.

 

„Od­daj­cie ce­sa­rzo­wi to, co ce­sar­skie, a Bogu to, co Bo­skie.” → „Od­daj­cie ce­sa­rzo­wi to, co ce­sar­skie, a Bogu to, co bo­skie”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Chwy­ci­ła go za rękę i spoj­rza­ła mu w twarz. → Czy drugi zaimek jest konieczny?

 

Nie sądzę, by zrobiła to któraś z kobiet cała operacja wymagała sporo wysiłku. → Nie sądzę, by zrobiła to któraś z kobiet, cała operacja wymagała sporo wysiłku.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

a gdy skoń­czył, wska­zał na mo­ni­tor. → …a gdy skoń­czył, wska­zał mo­ni­tor.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

a Fon­ta­ine wy­buchł gło­śnym, szcze­rym śmie­chem. → …a Fon­ta­ine wy­buchnął gło­śnym, szcze­rym śmie­chem.

http://okiem-filolozki.blogspot.com/2013/06/zniko-czy-znikneo-wybucho-czy-wybuchneo.html

 

Ga­bi­net Po­pe­ren’a wciąż robił na nim wra­że­nie… → Ga­bi­net Po­pe­rena wciąż robił na nim wra­że­nie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rasowy kryminał, choć zabójstwo i śledztwo nie jest dominującym elementem opowiadania. Dzieje się w przyszłości po jakiejś zagładzie w dystopijnym świecie, ale problemy wynikające z międzyludzkich relacji ponadczasowe, podobne do współczesnych.

Pozdrawiam!

Dobrze się czytało, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że cała rzecz została przedstawiona w bardzo oszczędnej formie. – do przemyślenia. Dzięki

 

Czy drugi zaimek jest konieczny? – poprawione. Im mniej zaimków tym lepiej. Z tym się zgadzam. 

 

Bloga odwiedzę, dzięki.

 

regulatorzy – dzięki za uwagi, wszystkie naniosłem na tekst. Dzięki za komentarz.

 

Pozdrawiam. 

 

AP – dzięki za komentarz. 

Czy rasowy kryminał? Jeśli ty tak to widzisz to super, dzięki. Mi ciężko oceniać, zasadniczo czytam głównie s-f, fantastykę, a przede wszystkim horrory. Przynajmniej dla przyjemności. Kryminały też, ale chyba za mało, aby w pełni oceniać, czy coś jest kryminałem. Wydaje mi się, że powinienem zawrzeć, więcej zwrotów akcji, albo tropów, które prowadzą śledczych. Tu mamy śledztwo, ale teraz myślę, że mogłem więcej tego kryminału w kryminale umieścić. Rosalie jeszcze się u mnie pojawi i kolejne jej śledztwo będzie bardziej kryminalne :) 

 

Pozdrawiam 

Bardzo proszę, Tomaszu. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka