- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Strychozdrój

Strychozdrój

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Strychozdrój

Ze zdumieniem przyjęłam informację o otrzymaniu w spadku tamtego domu. Był okazały, dwupiętrowy, przez pewien czas najwyższy w okolicy. I należał do cioci. Takiej – najukochańszej ze wszystkich cioć. Z racji tego, że wujek pracował na kopalni, pieniędzy im nigdy nie brakowało. Co innego moim dziadkom, gdzie ciągle piszczała bieda. Babcia spoglądała nieraz z zazdrością na starszą siostrę, jej stroje, fryzury, biżuterię.

Wszystko ma jednak swoją cenę. Wujek, zazwyczaj spokojny i pogodny mężczyzna o niebieskich oczach i jasnych, prawie płowych włosach, uległ w pracy poważnemu wypadkowi, po którym stał się zgorzkniałym, wiecznie krzyczącym i narzekającym rencistą. A, ponieważ nie doczekali się dzieci, obrywało się zawsze nade wszystko cioci. Z czasem zaczął nawet podnosić na nią rękę. Kiedy do wielu schorzeń doszła jeszcze demencja, bywało, że tygodniami nie rozpoznawał żony i groził, że ją wypędzi albo zabije. Ciocia znosiła to z iście anielskim spokojem, zajmując się troskliwie zarówno wujkiem, jak i całym, wcale niemałym, gospodarstwem.

Jako kilkulatka często u nich bywałam, bo dom babci znajdował się niedaleko. Bawiłam się tam przyniesionymi zabawkami, czasem pomagałam cioci w kuchni albo w ogrodzie. Do zwierząt gospodarskich: kur, świń czy kóz, a nade wszystko agresywnego, potężnego koguta, bałam się podchodzić. Po południu wracałam do domu rodzinnego, gdzie zjawiała się także mama, pracująca codziennie w szpitalu w sąsiednim mieście.

W odróżnieniu od zawsze serdecznej i czułej cioci, mawiającej, że – gdy tylko widzi malucha – kolana same jej się poruszają, tak bardzo chce go na nich posadzić i kołysać, wujek nigdy nie lubił dzieci. Początkowo starał się to umiejętnie skrywać, zresztą całymi dniami był na kopalni albo też, po powrocie, zmęczony odsypiał dniówki, lecz później sytuacja uległa diametralnej zmianie. Z tego też powodu często mi dokuczał i dogadywał. Szczególnie złościło go moje nieustanne trajkotanie podczas jedzenia.

– Kiedy pies żre, nie szczeka! – grzmiał wtedy, ściągając gniewnie brwi.

To było najczęściej wypowiadane przez niego zdanie, którym mnie beształ, z satysfakcją widząc, jak wtedy milknę i kulę się ze strachu. I jedyne, które zapamiętałam i kojarzyłam wyłącznie z nim.

Ciocia zawsze stawała w mojej obronie, lecz powodowało to nieustanne scysje między nimi, które po wypadku w kopalni jeszcze przybrały na sile. Szybko obmyśliłam skuteczną taktykę – prędko zjadałam podany mi obiad, rozmawiając cichutko tylko z ciocią, a potem uciekałam na górę do zabawek i tam spędzałam resztę dnia. Mimo tego, awantury i coraz groźniejsze ataki rozzłoszczonego wujka na żonę nie ustawały, bo wszak dla żądnego scysji pretekst znajdzie się zawsze. Dochodziły do mnie wprawdzie jedynie nikłe ich pobrzmiewania (tłumione zazwyczaj narzucaniem na siebie grubego koca), lecz i tak zdawałam sobie sprawę, że to nie przelewki i lepiej nie pokazywać się na oczy byłemu górnikowi.

 

Dorastałam, a wraz ze mną zmieniały się moje zainteresowania. Kiedy poszłam do szkoły, miejsce zabawek zajęły głównie książki. To z nimi teraz obcowałam najchętniej i zabierałam na ukochany strych u cioci. Był zdecydowanie taki, o jakim zawsze marzyłam: solidnie wykonany, wysoki, przestronny, pełen jasnych, pachnących, drewnianych belek i krokwi, ze stosunkowo dużymi oknami, które można było w każdej chwili otworzyć i – nade wszystko – wyjrzeć przez nie.

W niczym nie przypominał strychu, znanego mi doskonale z parterowego domu rodzinnego – tam trzeba było chodzić na czworakach, mocno schylonym lub – kucając, nie było żadnych okien, lecz same rupiecie, pajęczyny i uciekające myszy, którymi wszędzie cuchnęło, a podłoga trzeszczała niebezpiecznie przy najmniejszym choćby ruchu. Nic dziwnego, że zawsze myślałam o tym miejscu z obrzydzeniem i zjawiałam się tam tylko w razie konieczności, aby pomóc w czymś babci.

A, ponieważ dom cioci dodatkowo został wybudowany na wysokim wzniesieniu, górującym nad całą wioską, dwupiętrowy budynek dawał spore możliwości – będąc na strychu spoglądało się niemalże za horyzont! Podczas czytania moich ulubionych baśni wyobraźnia nie miała wówczas żadnych ram czy ograniczeń! Nic zatem dziwnego, że w czasie wakacji czy ferii z chęcią spędzałam tam każdy pochmurny i deszczowy dzień.

Ciocia, marząca o dzieciach i ciesząca się z każdej mojej wizyty, także lubiła przesiadywać na strychu. Wnosiła mozolnie ciężkie kubła z praniem, rozwieszała czyste ubrania po całej górze na specjalnie przygotowanych sznurkach, a potem usadawiała się wygodnie na starej wersalce i, umęczona ciągła pracą w gospodarstwie, zasypiała. Przynajmniej tam miała odrobinę ciszy i spokoju.

 

Kiedy wyjechałam na studia w odległym mieście, a potem wyszłam za mąż i zamieszkałam w moim własnym, wymarzonym domu, odwiedzałam rodzinną wioskę bardzo rzadko. Mama opowiadała mi przez te wszystkie lata telefonicznie o podupadających na zdrowiu krewnych, lecz z wielu powodów nie byłam w stanie jeździć tam zbyt często. Miałam swoje problemy i tragedie, jak choćby śmierć jedynego dziecka przy bolesnym i skomplikowanym porodzie, późniejsze operacje, które odebrały mi szanse na przyszłe macierzyństwo, wreszcie trudny do przejścia, wyczerpujący nade wszystko psychicznie, rozwód. Z niemałym wysiłkiem podnosiłam się z kolejnych upadków, jakie zgotował mi los.

Pogrzeby dziadków oraz wujostwa były przykre i mimowolnie przyniosły wiele radosnych, ale i smutnych wspomnień. Na dodatek jeszcze kilka lat temu zmarła mama. Obecnie do rodzinnej wioski przyjeżdżałam więc jedynie na parafialny cmentarz.

 

 

A tu nagle zaskakująca wiadomość z biura notarialnego o spadku w postaci budynku mieszkalnego po wujostwie!

Pełna niepokoju dotarłam teraz do niewidzianego od lat, dwupiętrowego domu cioci. Plan dokładne obmyślałam już dzień wcześniej. Miałam szybko obejrzeć wszystko, podjąć decyzję o wyborze firmy sprzątającej budynki, przeznaczone do sprzedaży, a potem znaleźć najbliższą agencję nieruchomości. Nie było to jednak takie proste. Samo otwarcie drzwi i wejście na korytarz już prawie rzuciło mnie na kolana. Zdumiona odniosłam nawet wrażenie, że przez krótki moment poczułam nikły zamach gotowanego przez ciocię obiadu.

Zwiedzanie kolejnych izb, jedna po drugiej, nie ułatwiało zadania. Wszędzie pojawiało się tyle wspomnień, zapamiętanych scen, rozmów, śmiechu, płaczu i łez, że nagle poczułam się bardzo słabo. Z trudem chwytając się ścian, wyszłam czym prędzej na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wszechobecna pustka w domu, zawsze tętniącym życiem, była nie do zniesienia. Rozpłakałam się i przysiadłam na zniszczonej ławeczce przed domem.

I nagle myśl, która rozpaliła umysł – strych!

Otarłam łzy i odetchnęłam głęboko, otwarłam z pomocą pobliskiego młotka oba skrzydła drzwi najszerzej, jak umiałam, przeszłam przez długi korytarz i, chwytając się metalowej poręczy, zaczęłam ostrożnie wchodzić po schodach na drugie piętro.

Kiedy tam dotarłam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom: pachnące, drewniane belki, duże okna i znajoma wersalka. Jakby czas zatrzymał się tutaj kilkadziesiąt lat temu. A wszędzie, tak bardzo mi teraz potrzebne, spokój i cisza.

Wersalka, o dziwo, nie miała nawet odrobiny pajęczyn czy kurzu, jakbym wczoraj na niej siedziała, wertując ulubione baśnie.

– A, no właśnie – szepnęłam do siebie podekscytowana – ciekawe, czy jest…

Sięgnęłam dłonią pod poduszkę. Tomik fantastycznych opowieści był tam, jak codziennie przed wieloma laty. Czekał na mnie, jak zawsze. Zapomniany przez tyle czasu. Podobnie – leżące obok w pokaźnym, tekturowym pudełku, także bez śladu kurzu, przedszkolne zabawki: lalki, klocki i misie.

Ułożyłam się wygodnie na wersalce. Zaskrzypiała znajomo, jak miała w zwyczaju, zachęcając równocześnie wyborną miękkością materaca i puchowej pościeli. Zamknęłam oczy, a potem otwarłam je i wyjrzałam przez najbliższe okno. Nadal widziałam horyzont, choć wiele sąsiednich domów dorównywało już wielkością temu. Pojawiły się także w oddali nowe zakłady pracy i drogi, wcześniej mi nieznane.

Otwarłam książkę. Lekko uśmiechnęłam się. Wracałam do lat dziecinnych.

– „O Zaczarowanym Lesie”… – zaczęłam powoli czytać, kiedy nagle z dołu usłyszałam niewyraźny hałas.

Włosy stanęły mi dęba.

– Zostawiłam otwarte drzwi. Pewnie ktoś wszedł – wyszeptałam do siebie z przestrachem.

– Jak pies żre, to nie szczeka! – Znajomy męski głos przyprawił mnie prawie o zawał.

Nie mogłam mieć wątpliwości – to wołał zmarły kilka lat temu wujek! Groźny ryk powtórzył się.

A potem, co było jeszcze gorsze, rozległy się miarowe, ciężkie kroki. Wrzeszczący mężczyzna wchodził powoli po schodach!

To dla mnie stanowczo za wiele. Ze strychu nie było ucieczki, jedyne wyjście stanowiły schody. W panice rozglądałam się dookoła.

– Jak pies żre, to nie szczeka! – Usłyszałam już bardzo niedaleko.

Wiedziałam, że ma złe zamiary, że chce mnie skrzywdzić, że nie zrezygnuje. Czułam to podświadomie. I rozumiałam, że mam marne szanse na ratunek.

Czy to duch wujka? Demon? Zombie? Przecież on nie żyje, jak to możliwe, że go słyszę? Co robić?! Nie ma już cioci, która mnie obroni – myślałam, trzęsąc się ze strachu.

– Żrący pies nie szczeka, bo ma mordę pełną żarcia! – ryknął ktoś straszliwie, sapiąc z wysiłku i wchodząc nadal po schodach, a ten głos wydał mi się podobnym do…

Struchlałam. Tym razem wołał nie wujek, lecz mój były, rozwścieczony mąż! Tak, to na pewno był jego wrzask!

Skąd on tutaj? Dowiedział się o spadku? Szukał mnie? Może śledził? I dlaczego słyszę różne głosy?

Nagle przypomniałam sobie spędzone u boku męża lata kaźni i bicia. Mimo upływu czasu, nie wszystkie rany się zabliźniły, nie wszystkie siniaki zniknęły, a złamania należycie zrosły. Same wspomnienia tamtych zajść przez moment mnie unieruchomiły. Siedziałam chwilę odrętwiała, nie mogąc ruszyć nawet ręką czy mrugnąć powieką.

Pomocy, niech mnie ktoś uratuje… – myślałam zrozpaczona, czując cały ogrom beznadziejnej sytuacji, w której się znalazłam.

Oczy momentalnie wypełniły się łzami. Prawie nie oddychając, zareagowałam tak, jak zawsze na wersalce cioci podczas słyszanej w dole awantury – zakryłam się szybko grubym kocem, leżącym obok pierzyny.

Nasłuchiwałam z niepokojem, wciskając się odruchowo w pościel, na której leżałam. Poczułam nie bez zdumienia, że pierzyna i sąsiednie koce ustępują mi miejsca, wchłaniając niejako w głąb siebie. Jakby mi chciały pomóc w ratunku przed rozsierdzonym sadystą. Ciało bezwładnie przemieszczało się powoli coraz dalej od zagrożenia, którym był wrzeszczący jeszcze niedawno mężczyzna i jego pięści.

Początkowo poddawałam się temu z niewymowną ulgą, ponieważ, od narzucenia na głowę koca, złorzeczenia i krzyki już do mnie nie dochodziły. Za to ja wnikałam coraz głębiej, i głębiej.

Jestem już chyba w materacu albo pod nim! – myślałam zaskoczona, lecz przemieszczałam się dalej w głąb wersalki, nadal mając dookoła siebie tylko miękką pościel i koce.

Czy nie powinnam dotrzeć już do podłogi? A może jestem nawet na piętrze? Albo parterze? – myśli bombardowały umysł, ale nie potrafiłam logicznie wytłumaczyć, co się ze mną dzieje.

– Zaraz, to przecież niemożliwe, wujek od dawna nie żyje, tyran po rozwodzie uciekł za granicę z kochanką, a ja sama… – próbowałam szeptem uspokoić się i wrócić do równowagi. – Nie mogę tak długo wchodzić w głąb łóżka cioci. W ogóle nie można tego przecież zrobić. To wbrew wszelkim prawom logiki i fizyki. Muszę to przerwać. Bo inaczej oszaleję.

Nieudolnie spróbowałam zaprzeć się, chwycić czegoś na dłużej, zaczepić o mijane fragmenty poszew i pledów, usztywnić ciało, albo też – odwrotnie – skręcić je, wywierając opór wobec ciągnącej mnie siły. Na próżno.

Z drugiej strony wspomnienia groźnego ryku i paraliżującego strachu skutecznie mnie powstrzymały. Poddałam się więc i zjeżdżałam coraz niżej, wciąż otoczona tylko pościelą ze starej wersalki, ustępującą mi i odchylającą się na boki.

 

Po kilkunastu minutach nareszcie stałam się nieruchoma i jako jedyna mogłam swobodnie poruszać całym ciałem. Rozchyliłam ostrożnie przykrywającą mnie pościel. Kto by pomyślał, że jej warstw było aż tak dużo!

Rozejrzałam się. Byłam w… lesie! Nasłonecznionym, pięknym i ujmująco pachnącym grzybami, wrzosami oraz jeżynami.

Zeszłam powoli z wersalki. Stąpałam ostrożnie po miękkim mchu i runie, przekonana że zaraz zacznę znowu dokądś jechać.

– Co to jest?

– Cześć, Balado. To mój dom. – Ciepły, serdeczny głos rozległ się dookoła.

– Skąd znasz to imię? Używali go tylko najbliżsi.

– Ponieważ także nim jestem.

– A ktoś ty?

– Jestem tu gospodarzem i z chęcią zaprosiłem cię do swojego królestwa.

– Królestwa? Jesteś człowiekiem? I królem?

– Nazywam się Zaczarowany Las. Tak, jestem królem mojego królestwa, otaczającego cię teraz ze wszystkich stron. I – nie, nie jestem człowiekiem. Jestem lasem.

– Przyśniłeś mi się?

– Nie, to nie sen.

– Nic nie rozumiem. Mówisz jakimiś zagadkami. Zwracasz się do mnie tak, jakbym była dzieckiem.

– Bo jesteś, Balado – odparł z uśmiechem las.

Spojrzałam na swoje, wiecznie odrapane podczas dziecięcych spacerów i zabaw, ręce, nogi, a także na całe ubranie. Miałam znowu dwa warkoczyki i byłam małą dziewczynką w kolorowej, letniej sukience!

– Przecież wiem, że jestem dorosła. To musi być sen. Poza tym, czemu przeszłam do ciebie poprzez wersalkę cioci? No i, co najważniejsze, lasy nie gadają! Kolejny dowód.

– Ha, ha, ha! – zagrzmiał delikatnie rozbawiony las. – Zawsze lubiłem twoje żarty. Balado, chyba zapomniałaś, co robiłaś wcześniej.

– Dziś? Przyjechałam do domu cioci, obeszłam pokoje, otwarłam drzwi… A właśnie! Skoro ja śpię, mój były pewnie już do mnie dotarł! – powiedziałam przestraszona.

– Nie masz się czego obawiać. Jesteś tu całkowicie bezpieczna.

– Pewnie tak, ale każdy sen się kiedyś kończy. Jak on się dostał do domu cioci? I co ja teraz zrobię? Nie ucieknę przed nim i będzie mnie wiecznie nękał!

– Bądź spokojna. Nie śnisz. Jesteś naprawdę w moim domu, w lesie.

– Jakim cudem? – mówiłam do otaczających mnie drzew, coraz bardziej skołowana.

– A, no właśnie. To bardzo dobre słowo na całą tę sytuację. Zaczęłaś wcześniej czytać książkę z baśniami… – podpowiedział mi gospodarz.

– A, tak, tak, „Baśń o Zaczarowanym Lesie”. Oooo! – wyszeptałam z podziwem, spoglądając dookoła i nareszcie rozumiejąc. – Czytaniem wywołałam ciebie!

– Można tak powiedzieć.

– A co z łóżkiem? Ono też jest magiczne, jak książka?

– Jak najbardziej. Jest wykonane z moich drzew. Podobnie, jak jej papier.

– A pościel?

– Również.

– Nie rozumiem.

– W moim królestwie znajduje się wszystko do wyrobu poszew, pościeli, koców i pierzyn. A także drewnianych strychów.

– I tylko tą drogą można się do ciebie dostać? Poprzez wersalkę?

– Tak.

– No to czemu do tej pory tu nie trafiłam?

– Ponieważ dopiero teraz poczułaś konkretne zagrożenie.

– O, to nieprawda! – zaprzeczyłam z gorzkim uśmiechem. – Przez lata znosiłam drania, który…

– Wiem, wiem, Balado – przerwał mi smutnym głosem las. – Wiem, przez co przeszłaś. Lecz tylko na tym jednym łóżku, na tym jednym strychu jest możliwe przejście do naszego świata. Wiedzieliśmy, że wcześniej czy później się tu znajdziesz.

– Waszego świata? Mówiłeś, lesie, że to twoje królestwo. Dzielisz władzę z innymi?

– Absolutnie nie! Tylko ja jeden władam moim królestwem.

– A zatem?

– Naprawdę nie domyślasz się?

Poczułam, jak cały las, wszystkie drzewa, krzewy, ziemia, przechadzające się w tę i z powrotem zwierzaki, nawet mchy i paprocie – jak oni wszyscy przyglądają mi się z pobłażliwym uśmiechem, pilnie wyczekując odpowiedzi.

– „Baśń o Zaczarowanym Lesie”, „Magiczne Źródełko”, „Rzeka Prawdy, Nadziei i Szczęścia”, „Opowieść o Cesarstwie Chmur”, „Tęczowe Związki Południowych Miast”, „Jaskinia Czabaza i jej tajemnica”, „U Kamiennego Drwala”, „Staw Turkusowych Kijanek” – zaczęłam niełatwą wyliczankę, przypominając sobie tytuły rozdziałów, zawarte w czytanej dawno temu książce z baśniami.

– Jest ich tam znacznie, znacznie więcej, ale widzę, że zaczynasz sobie przypominać, jakie jeszcze krainy należą do naszego świata.

– Czy mam rozumieć, że opowieści z tej dziecięcej książki są prawdziwe?

– Jak najbardziej, Balado.

– Przecież to niemożliwe, czemu mnie oszukujesz? – zdenerwowałam się. – Nie dość już kłamstw w moim życiu? – dodałam z wyrzutem.

– Balado, nie unoś się, to świat jak najbardziej realny.

– Dlaczego zostałam tu przeniesiona? Akurat teraz? Akurat dziś?

– Czy nie tego chciałaś?

Zastanowiłam się.

– Prosiłam o pomoc. Jakąkolwiek. Skądkolwiek.

– I właśnie taką otrzymałaś.

– To prawda.

– A czy rzeczywiście słyszałam głos wujka, a potem byłego? Przecież nie mogli tutaj być!

– W magicznych miejscach wszystko jest możliwe, Balado.

– Zaraz… – Spojrzałam z niepokojem na najbliższy krzew. – Zaczynam sobie przypominać, że w baśni o tobie, Zaczarowany Lesie, były groźne…

– Tak, masz rację. Moich mieszkańców czeka wkrótce atak Smoczej Armii. Nie musisz sobie jednak wszystkiego przypominać. Książka nadal z tobą jest. Wystarczy przeczytać.

Rzeczywiście, zbiór baśni trzymałam w dłoni. Nie wiem, skąd się tam wziął. Ważne jednak, że był. Gorączkowo kartkowałam cały rozdział, szukając interesującego mnie fragmentu.

W oddali słychać było coraz głośniejsze porykiwania nadlatujących bestii.

– Szybciej, Balado! Strona dwudziesta! – podpowiedział mi spanikowany las.

– „W celu ucieczki należało wskoczyć do najbliższej dziupli, aby przenieść się do krainy …” – przerwałam czytanie.

– Tutaj jest dziupla, wskakuj! Szybko, nim będzie za późno! – gorączkowały się drzewa.

– Nie! – Potrząsnęłam głową. – Nie tego fragmentu szukałam.

Las na moment zastygł, jakby nie zrozumiał.

– Jeżeli nie uciekniesz wraz innymi, będziesz musiała stawić czoła nadciągającym stworom! Niechybnie czeka cię zacięta walka! – stwierdził nerwowo.

– Wiem o tym. Nie zostawię cię samego na ich pastwę.

– Och, Balado. Dziękuję – powiedział z wdzięcznością.

– Nie ma za co. Ty też mnie uratowałeś. Już mam! – Triumfalnie wskazałam palcem kartkę w zbiorze baśni. – „Smoki są rozzłoszczone z powodu zabrania im ubiegłej nocy wszystkich jaj. Szukają sprawcy tej kradzieży i niszczą wszystko, co napotykają na swej drodze. Po raz pierwszy opuściły siedziby za Górami Nie Do Zdobycia. Trzeba wskazać im złodzieja, ukrywającego się niedaleko stąd. W tym celu należy rozwiązać zagadkę…” – czytałam powoli, cedząc każde słowo.

Drzewa i krzewy pochyliły się nade mną. Wspólnie powtarzaliśmy wskazówki, zawarte w książce, starając się nie zapomnieć o żadnej.

– Dziwna sprawa – powiedziałam, unosząc głowę znak kartek. – Nie przypominam sobie, aby zamieszczono tam wcześniej zagadkę. Ratunkiem dla ciebie, Zaczarowany Lesie, było zdaje się wypowiedzenie jakiegoś zaklęcia.

– Bo jej tam nie umieszczono, masz słuszność. Jak widzisz, nawet baśnie ulegają zmianom.

Z okolicznych dziupli powoli wychodziły niepewne zwierzęta, które pochowały się tam, aby przejść do innego zaczarowanego państwa przed dotarciem smoków. Rozglądając się z przestrachem, nasłuchiwały zbliżających się szybko odgłosów trzepotania skrzydłami i ryków, wydawanych z wielkich gadzich paszczy.

– Pomożemy wam – stwierdził Dzik Ambroży, stając obok.

– Pokażcie tę zagadkę. Wspólnie pogłówkujemy! – poparła go Sarna Józefa.

Zauważyłam, że ich wypowiedzi pojawiły się na kartach książki.

– Chyba piszemy wspólnie nowe zakończenie tej baśni – roześmiałam się.

– Świetnie! – Zatarł łapki Zając Emil, a obok niego stanął Lis Bonifacy.

Po kilku minutach wokół mnie powstał ogromny krąg zwierząt z Zaczarowanego Lasu. Wszystkie w skupieniu słuchały kolejnych części zagadki.

– To proste! – wydarł się jakiś sędziwy wąż, gdy tylko skończyłam czytać. – Chodzi przecież o mnie! To ja jestem tu najstarszym mieszkańcem! Odpowiedź brzmi: Zaskroniec Błażej!

– To prawda – wtrąciła Mrówka Eliza Dwieście Czterdziesta Siódma – lecz dodajmy do tego najstarszego mieszkańca roślinnego. A jest nim Dąb Cezary.

– Czyli odpowiedź brzmi: Zaskroniec Błażej i Dąb Cezary! – powiedzieliśmy wszyscy chórem.

Z książki, otwartej na treści zagadki, wystrzelił w górę długi i wysoki słup lśniącego pyłu, który nad czubkami drzew utworzył drogę, biegnącą na zachód. Smoki, nadlatujące właśnie teraz, skierowały się tam błyskawicznie, omijając i tym samym oszczędzając Zaczarowany Las.

Spoglądaliśmy urzeczeni na ich majestatyczne ciała, wznoszące się coraz wyżej.

– Hurra! – zawołaliśmy chóralnie.

– Balado, twoja odwaga nas uratowała – przeżyłem ja i moje zwierzęta oraz rośliny. Dziękuję ci – powiedział serdecznie las.

– I baśń ma teraz nowe zakończenie. – Z uśmiechem pokazałam im książkę.

– I co dalej? – zapytał mnie po chwili, kiedy wszyscy spokojnie wrócili do swoich domostw i codziennych obowiązków. – Czy zechcesz odwiedzić kolejne państwa?

– Jasne!

– Pamiętasz, co jest przejściem?

– Dziuple?

– Tutaj tak. Lecz w każdym kraju jest to coś innego. Bądź ostrożna i pilnuj książki. To w niej znajdziesz wszystkie potrzebne wskazówki.

– Chciałabym o coś zapytać… – zawahałam się.

– Domyślam się, o co.

– Naprawdę?

– Tak. Chcesz zapytać o ciocię.

– Ona też była nieszczęśliwa w swoim małżeństwie, a wujek bił ją wielokrotnie, znęcał się i upokarzał. Dlaczego jej nie pomogłeś?

– Kto powiedział, że nie? – Głowę bym dała, że zobaczyłam mrugnięcie „nibyoka” na niektórych drzewach.

– Więc… ciocia też została wciągnięta przez wersalkę na strychu?

– Ha, ha, ha! – odpowiedział las tubalnym śmiechem. – Można tak powiedzieć.

– Jest w tym świecie?

– Tak. Nie mogę ci jeszcze zdradzić, gdzie przebywa, ale na pewno ją spotkasz.

– Ale… Jak to możliwe? Przecież ciocia zmarła. Byłam na jej pogrzebie.

– W twoim dawnym życiu każdy kiedyś musi umrzeć. W świecie baśni panują jednak inne prawa. I wszystko może się zdarzyć.

– Więc ciocia żyje?

– Tutaj tak.

– I przeszła stamtąd do ciebie?

– Owszem. Nie tylko ty kochałaś Strychozdrój, Balado.

– To nazwa tego świata?

– Mhm – potwierdził.

– A co zrobić, aby tam już nigdy nie wracać? – zapytałam z przestrachem, bo przypomniałam sobie nagle głos rozwścieczonego męża.

– Już teraz nie wrócisz. Chyba, że zechcesz.

– W żadnym razie! Hm… Czy ja tam umarłam?

– Nie, jeszcze wiele lat przed tobą. Przybyłaś do mojego państwa, będąc jeszcze żywą i w pełni sił, dlatego możesz przenieść swoje ciało do Strychozdroju, odchodząc stamtąd na zawsze.

Zamyśliłam się. Nagle owładnęły mną jakieś niewytłumaczalne wątpliwości, zrobiło mi się potwornie przykro. Poczułam silny ucisk w sercu, jakbym miała zaraz wydać ostatnie tchnienie.

Przed oczami zamajaczyły dawno niewidziane, tak ukochane twarze. Łzy polały się ciurkiem po obu policzkach.

– Jeżeli stamtąd odejdę na zawsze, kto będzie doglądał grobów? Jestem jedyną, która jeszcze o nie dba. Nie mogę porzucić tamtego życia. Zbyt wiele wspomnień mnie tam trzyma i nie chce wypuścić.

– Nie martw się o to. – Las pokazał mi w swej sadzawce, zmienionej błyskawicznie w krystaliczne lustro, pielęgnowane starannie od lat nagrobki dziadków i mamy oraz ukochanego dziecka. Zniknęły szybko, podobnie jak przedstawiony za moment dom cioci, a także mój własny.

– Co ty zrobiłeś?

– Wymazałem was z historii świata. Czy nie o to ci chodziło?

– W żadnym wypadku! – zaprzeczyłam oburzona. – Jak mogłeś usunąć moją mamę, dziadków, córeczkę?! Za dużo sobie pozwalasz, lesie! Nie sądzisz chyba, że tak szybko zapomnę. Że kiedykolwiek zapomnę, że mogłabym… – płakałam coraz głośniej z bezradności i żalu.

– Nie usunąłem ich dla ciebie, lecz dla innych – odparł spokojnie.

– Jak mam to rozumieć?!

– Spójrz tylko. Są już tutaj. Przejechali szybko przez portal na strychu, zanim zniknął on na zawsze. Wszyscy cali i zdrowi.

Obok rzeczywiście stanęła mama, mająca nadal czterdzieści lat. Podeszli i dziadkowie, także w kwiecie wieku. No i Aneczka, ukochane, wymarzone dziecko, urodzone i zmarłe od razu potem. Teraz miała jakieś osiem-dziesięć lat.

– Cześć, mamuś – powiedziała z uśmiechem i przytuliła się, zaraz po moim powitaniu mamy i dziadków.

Miała, jak i ja, starannie zaplecione, długie warkocze z wielkimi czerwonymi kokardami na końcach i przejrzyste, prawie przeźroczyste, niebieskie oczy.

– Przechodzicie przez dziuplę do kolejnego świata? – zapytał las, widząc że ze wzruszenia nie jestem w stanie wypowiedzieć słowa.

Potrząsnęłam głową, aż wreszcie wykrztusiłam, tuląc Anię, która była teraz moją rówieśnicą:

– Nie. Na razie zostaniemy z tobą. Inne baśnie muszą na nas poczekać.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Anonim

Wzruszająca historia. Szkoda tej kobiety, przeszła wiele złego w życiu. Pięknie wplotłeś/aś wątek baśniowy w opowiadanie. Bardzo kojące i pocieszające jest zakończenie. Bardzo mi się podobało. Pozdrawiam i klik ode mnie.

Anonim dziękuje Hesketowi, bo to miód na serce anonima. :)

Anonim pozdrawia. 

Nowa Fantastyka