
Zapraszam.
Zapraszam.
Sygnał telefonu o drugiej nad ranem z pewnością zwiastował coś niepokojącego. Podchodziłam do ładującego się aparatu z bijącym sercem. Zwłaszcza, kiedy zobaczyłam, że dzwoni Anna, moja siostra.
– Lilka? Cześć! – zaszczebiotała beztrosko.
– Dziewczyno, chcesz mnie przyprawić o zawał!?
– Nie, dlaczego?
– Jeszcze się pytasz?! Wiesz, która godzina?!
– Ojej, przepraszam cię, kochana, zapomniałam o strefach czasowych.
– Myślałam już o najgorszym.
– Jak zawsze. Wieczna pesymistka z ciebie! A przecież życie jest takie piękne!
Od urodzenia byłyśmy całkowitymi przeciwieństwami. Minęło trzydzieści lat i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Ona, dwa lata starsza, Anna Jadwiga, nosząca imiona jednej z ukochanych babć, wiecznie roześmiana, naiwnie wierząca w bezinteresowną, prawdziwą miłość aż po grób, szukająca zatem tego uczucia w mężczyznach, napotykanych bardziej lub mniej przypadkowo, no i ja, Alicja Barbara, zdrobniale zwana Lilą, po drugiej babci – stroniąca od przelotnych miłostek przez całe życie, pełna niepokoju, obaw i strachu przed najmniejszym choćby zranieniem. Nie wiem, czy to wieczne niepowodzenia uczuciowe Ani tak mnie nastrajały, możliwe, fakt jednak faktem, że nigdy nie byłam w związku i nie pragnęłam w nim być.
Oczywiście nie zamierzałam wtajemniczać ukochanej siostry w swoje wyobrażenia, ale za każdym razem, kiedy wyjeżdżała na dłużej, widziałam jej martwe ciało porzucone w jakimś ciemnym zaułku, z licznymi ranami postrzałowymi albo też kłutymi, zależnie od rodzaju broni, wybranego przez domniemanych morderców… Namiętnie oglądane od dziecka kryminały i horrory miały niezaprzeczalnie wpływ na owe makabryczne obrazy, prześladujące mnie coraz częściej. Cud, że w ogóle jeszcze wychodziłam z domu do pracy czy sklepu. Całe szczęście, że szefowie firmy pozwalali mi zazwyczaj na wykonywanie zleceń wyłącznie online, w domu.
Potrząsnęłam głową z pobłażliwym uśmiechem dla moich niczym nieusprawiedliwionych wizji i wróciłam do rozmowy.
– Wczasy okey? Wszystko u ciebie gra?
– Jasne! Jest cudownie. Pogoda, widoki, jedzenie, sam hotel. Jednym słowem: bajka!
– A jak tam… ten, no… – urwałam, nie wiedząc, czy powinnam zadać niewygodne pytanie.
– Mirek? Jego masz na myśli? Rewelacyjnie! Czuły i opiekuńczy. Traktuje mnie, jak księżniczkę. Nareszcie znalazłam mężczyznę swojego życia!
Westchnęłam cicho. Ileż razy to od niej słyszałam…
– Bardzo się cieszę, ale teraz wybacz…
– Przepraszam, że tak nagle cię obudziłam.
– Nic się nie stało, akurat wstawałam, aby zażyć antybiotyk. Dokładnie o drugiej.
– Jesteś chora?
– Byłam. Dwa tygodnie przeleżałam z grypą. Teraz to końcówka, w sumie czuję się już całkiem dobrze. Kiedy wracasz?
– Ja właśnie w tej sprawie. Wylatujemy pojutrze. W sam środek długiego weekendu. I do tego jeszcze przypada wtedy święto.
– Potrzebujesz czegoś? Mogę jakoś pomóc?
– O, tak, byłabym wdzięczna. Wiesz, jestem taka podekscytowana, bo – zniżyła głos do szeptu – Mirek chciałby mnie nareszcie przedstawić Jarkowi.
– Jarkowi?
– Pamiętasz, opowiadałam ci. To jego syn. Ma dwanaście lat. No i akurat obchodzi urodziny. Świętował już z matką i ojczymem. Teraz Mirek chce mu zorganizować imprezę i mnie na nią zaprosił!
– To chyba dobrze. Prawda? – zapytałam niepewnie.
– Jasne! Jesteśmy sobie coraz bliżsi!
– Co ja mam do tego, że poznasz jego syna?
– Mirek chce po przylocie wstąpić do byłej, odebrać małego i przyjechać z Jarkiem do mnie, ale wiesz, jak to bywa przed wylotem, kiedy zostaje mi pięć sekund do wyjścia.
Wiedziałam aż za dobrze. Nie musiała mi opowiadać.
– Nie chcę ich tam zabierać, bo mam bajzel, więc wykpię się remontem. Albo pękniętą rurą. Wygląda mniej więcej tak samo tragicznie. Coś zełgam i będzie dobrze. A potem to ogarnę.
– Aniu, przestań…
– A u ciebie zawsze idealny porządek, jak w katalogu.
– Bez przesady.
– Przyjechalibyśmy zatem do ciebie.
– Co?
– Spokojnie, wpadniemy dosłownie na chwilę, zabierzemy tylko prezenty i znikamy. Mirek planuje dla małego weekend w parku rozrywki!
– Prezenty?
– To właśnie moja kolejna, wielka prośba do ciebie, Lilu.
– Zaczynam się bać…
– Zamówiłabyś temu chłopcu kilka drobiazgów? Podasz kwotę, przeleję ci zwrot na konto za kilka dni, jak tylko dostanę wypłatę, bo teraz jestem kompletnie spłukana przez ten wyjazd. Tylko zakup je najszybciej, najlepiej jeszcze dziś, bardzo proszę. Wtedy jest szansa, że paczka dotrze już jutro, przed świętem.
– Mówiłam, żebyś facetowi nie fundowała wczasów, w dodatku tak ekskluzywnych, a ty swoje! – przypomniałam jej nie bez cienia satysfakcji.
Była nad podziw nierozsądna i dawała się wodzić za nos każdemu nowo poznanemu mężczyźnie. W rzeczywistości Anka wiedziała jednak, że kocham ją nad życie i zrobię, co tylko będzie chciała, oczywiście w granicach rozsądku. Tym razem uznałam, że owe granice zostały lekko przekroczone. I to bynajmniej nie z powodu kolejnej pożyczki, bo te zdarzały się siostrze bardzo często.
– A cóż ja niby powinnam kupić nastolatkowi? Pojęcia nie mam, co go może ucieszyć. Nigdy nie miałam dzieci.
– Powiem ci. Albo przynajmniej przekażę wskazówki.
– Ty też nigdy nie miałaś dzieci.
– Mirek dał mi podpowiedź – znowu szeptała konspiracyjnie. – Jarek uwielbia dinozaury.
– Ba! Kto ich teraz nie uwielbia!
Zażywając podczas rozmowy lekarstwo, patrzyłam wymownie na barwne etykiety zakupionych ostatnio słodkości, na okładki leżących niedaleko gazet, a nawet na ekran włączanego telewizora: wszędzie panowała nieustająca, wszechobecna moda na gady prehistoryczne.
– Bez dinozaurów ani rusz! – zażartowałam.
– Jarek w zasadzie wybrał już sobie prezenty.
– Jak to?
– Ma jakieś wymarzone zabawki w upatrzonym sklepie internetowym i Mirek prosił, abym je zamówiła, a wtedy mały na pewno bardzo się ucieszy.
– Dzieciakom to się teraz powodzi… Niczym królewiczom.
– Wiem, że to kłopot, wybacz mi, ale odwdzięczę się, obiecuję.
Zawsze obiecywała. Tylko obiecywała. Nic poza tym.
Jasne, akurat wierzę! – pomyślałam z przekąsem. Mimo to brnęłam dalej.
– Dobrze, więc podaj mi spis tych wybranych zabawek, a ja postaram się zaraz rozeznać, co jest dostępne – powiedziałam zrezygnowana, uruchamiając komputer.
– Wysyłam ci listę. Dzięki, jesteś kochana! Buziaczki! O, mój pan i władca już się obudził. Na razie!
Przeglądałam z zaskoczeniem podane mi, bardzo szczegółowe instrukcje. Wszystkie zabawki koniecznie miały być opatrzone logiem jakiegoś popularnego obecnie filmu, nadawanego w kinach, Ania podkreślała to kilkakrotnie w swojej wiadomości. Były tam ekskluzywne klocki, puzzle, komplety pościeli i ubrań, figurki, piłki i kubki oraz cała szkolna wyprawka łącznie z plecakiem, a także zestawy kreatywne – rozmaite jaja wykluwających się, wybranych dinozaurów. Wskazany sklep informował o trwającej obecnie promocji i możliwości otrzymania darmowego „Zestawu młodego alchemika” w zamian za dokonanie zakupu konkretnych zabawek. Szybko zorientowałam się, że przy opłaceniu wszystkich, zamówionych przez jubilata prezentów, taki dodatkowy zestaw dostanie on w gratisie.
Anka, jak zawsze, przewidziała dostawę idealnie. Zakupione zabawki rzeczywiście dotarły do mnie pocztą kurierską już nazajutrz. Ja, przeciwnie, byłam swoim zwyczajem przekonana, że czegoś zabraknie, że magazynierzy nie zdążą, że kurier nie dotrze na czas, a to, co w końcu przywiezie, będzie w stanie opłakanym, nakazującym natychmiastowy zwrot towaru i uciążliwą procedurę reklamacyjną.
Nieco uspokoiłam się, kiedy nieznajomy przedstawiciel dostawcy podjechał pod bramę, lecz nie omieszkałam go zapytać, wychodząc na chodnik i czekając na odbiór:
– A gdzież to pan Łukasz? Zawsze tylko on rozwozi paczki na naszej ulicy.
– Chory, na L-4 – rzucił mi niechętnie kurier, szukając pakunku w wozie i nerwowo rozglądając się na boki.
– Przykro mi. Proszę życzyć mu zdrowia.
– Przekażę, dzięki. Choć nie wiem, jak będzie…
– To coś poważnego?
– Szwów sporo. Głównie na twarzy.
– Miał operację?
Odwrócił głowę, popatrzył lodowatym wzrokiem i odparł:
– Pogryziony!
Na kilka sekund odebrało mi mowę.
– Kiedy?! Przez co?!
– Dziś rano, tuż po wyjeździe z bazy. Ponoć bezpańskie psy… – powiedział powątpiewającym tonem. – A ja mam teraz dwa razy więcej klientów do objechania! Gdzie to, ku… – urwał przekleństwo w pół słowa. – O, jest! – Podał mi pakunek.
Paczka z każdej strony była poobklejana dziwacznymi taśmami.
– A to co znowu? – Uniosłam brwi ze zdumienia. – Co się działo z moją przesyłką?!
– Pani szanowna, ona była cała porozrywana! Przedziurawiona. Na wylot! Musieliśmy ją w magazynie łatać na nowo. W środku jest protokół.
– Trzeba było zwrócić nadawcy!
– I pani by jej wtedy nie dostała, a to pewnie prezent, co nie? – Mrugnął okiem.
– Skąd pan wie?
– Jak mówiłem, paczka była tak porozwalana, że wszystko wylatywało. No, tośmy w magazynie z chłopakami, chcąc nie chcąc, widzieli, co tam jest. Kolega dla syna też chciał takie kupić, i żeby jeszcze zestaw alchemika wpadł gratis, bo to oferta limitowana, a teraz dzieciaki szaleją za tymi filmowymi dinozaurami, ale dziś rankiem już zabrakło.
– Nie powinnam wcale takiej przyjmować!
– Jak pani sprawdzi i coś się nie będzie zgadzało, zawsze można zwrócić. Na pewno jakieś dziecko się z tego ucieszy. Niejeden rodzic przyjmie, jak to się mówi, z pocałowaniem rączki, bo, jak wspomniałem, w sklepie już zabrakło. A pani przysługuje wtenczas zwrot pieniędzy.
Czym prędzej odjechał, zadowolony ze sprytnego upchnięcia mi zniszczonej przesyłki.
Nie bez trudu wniosłam pokaźną pakę do domu. Sięgnęłam po nożyk z duszą na ramieniu, ostrożnie otwarłam. A jednak, ku wielkiemu zdumieniu, moje obawy okazały się płonne i wszystkie zabawki w środku były w idealnym stanie, całkowicie nietknięte, eleganckie i pachnące nowością. Byłam tym mile zaskoczona. Obejrzałam starannie zakupione prezenty dla chłopca, porównałam na wszelki wypadek z ich wizerunkami na stronie internetowej sklepu, po czym, uspokojona, umieściłam w kolorowych torbach prezentowych i odłożyłam do pokoju na piętrze. Miały tam czekać na odbiór przez siostrę.
Rano zbudził mnie straszny hałas. Odniosłam wrażenie, jakby jakiś pokaźny mebel lub fragment dachu runął na podłogę. Wyraźnie dobiegał z góry, z pokoju gościnnego, mieszczącego się nade mną.
Złodzieje! Boże, co teraz? Muszę czym prędzej uciec! Oby tylko nie zdążyli zejść na parter…
Ostrożnie wstałam z łóżka, podeszłam do drzwi, prawie zdrętwiała ze strachu włożyłam kurtkę i zamknęłam się w ganku.
Przerażona, trzęsącymi się dłońmi wystukiwałam na telefonie numer alarmowy, po czym powiadomiłam o napadzie.
Jak najciszej przekręciłam klucz i przez drzwi wyjściowe wybiegłam na podwórko. W półmroku otwarłam bramę, spoglądając z przykrością na opuszczony właśnie dom. Świadomość, że ktoś przetrząsa moje prywatne rzeczy, była druzgocąca.
Czekałam z bijącym sercem na radiowóz. Okolica zdawała się jeszcze uśpiona, słońce leniwie i niechętnie dopiero przedzierało się znad horyzontu. Wyjrzałam na drogę. Nigdzie nie dostrzegłam śladu włamywaczy, żadnego samochodu czy zniszczonego ogrodzenia, lecz wcale mnie to nie uspokoiło, więc dalej trzęsłam się z zimna i strachu.
Wyobraźnia poszybowała znowu daleko, pokazując mi ogołocone wnętrza, zniszczone ściany i podłogi, bałagan typowy po wejściu kogoś obcego i nieproszonego. Miałam ochotę rozbeczeć się z bezsilności i schować pod ukochaną, ciepłą kołdrą. Czułam, że ten dom już nigdy nie będzie taki, jak przedtem.
Policja nadjechała późno. Bardzo późno. Opowiedziałam szeptem, z jakiego powodu ich wezwałam. Weszli powoli do budynku, a po kilku minutach wrócili.
– Co dokładnie pani słyszała? – zapytał jeden z poważną miną.
– Przerażający huk, jakby coś spadło bądź zostało zrzucone.
– A jakieś kroki, głosy? Może otwieranie szafek? Szuflad? Brzdęk tłuczonego szkła? Cokolwiek, co wskazywałoby na włamanie?
– Nie.
Popatrzyli po sobie.
– Znaleźliście tam kogoś?
– Nie tylko nikogo nie znaleźliśmy, ale obszukaliśmy całe piętro i wszędzie panuje nienaganny porządek. Żadnych śladów włamania.
– Co? Nie wierzę.
– Pozwoli pani z nami.
– Mam tam wejść? Do tego złodzieja?!
– Przekona się pani, że nie ma tam nic strasznego. Będziemy pani towarzyszyć, spokojnie.
Niechętnie podążyłam za funkcjonariuszami do środka, a potem na piętro. Rzeczywiście, nic nie wskazywało na to, że mówiłam prawdę.
– No przecież wyraźnie słyszałam!
– Kiedy to było?
– Jakieś dwie minuty przed wezwaniem pomocy.
– Co pani wtedy robiła?
– Spałam. Hałas mnie obudził.
– Tutaj? – Po zejściu wskazali łóżko na parterze.
Przytaknęłam.
– Telewizor był włączony? – Zerknęli na mrugającą diodę ekranu.
– Zapomniałam o nim! Musiałam wieczorem zasnąć przy horrorze. – Szybko podeszłam do stołu i nacisnęłam pilota.
– A spożywała pani alkohol? – zapytał jeden z policjantów, rozglądając się i siadając obok z notatnikiem.
– Tylko lampkę wina. Może dwie…
– Jest pani pewna, że hałas wydarzył się na jawie?
– No, tak…
– Podejrzewamy, że to skutki wypicia przed snem alkoholu i wizji, spowodowanych oglądanym filmem.
– Nie rozumiem.
– Innymi słowy, to całe włamanie przyśniło się pani.
– Niemożliwe. Wyraźnie słyszałam… – powtarzałam oszołomiona.
– Zgodzi się jednak pani, że nigdzie nie ma jakichkolwiek oznak włamania.
– Hm… Tak…
– I wszystko jest na swoim miejscu.
– Tak mi się wydaje…
– No nic, proszę tu podpisać. – Westchnął i podał sporządzony naprędce raport. – Na przyszłość radzimy ograniczyć alkohol i unikać oglądania zbyt drastycznych scen przed zaśnięciem.
Po odjeździe patrolu weszłam jeszcze raz ostrożnie na piętro, obejrzałam każdy zakamarek, okno, mebel i sufit. Nigdzie nic. Wszystko w idealnym porządku. Byłam tym zdruzgotana.
Czyżbym w wieku trzydziestu trzech lat miewała omamy? – pomyślałam. W dodatku – tak realistyczne? Co się ze mną dzieje? Na dodatek jeszcze wyszłam na szajbniętą pijaczkę…
Z przykrych rozmyślań wyrwał mnie telefon. Znowu Anka.
– Lila? Co tam? Paczka nadeszła?
– Wszystko w porządku, zabawki dotarły w stanie idealnym. Dziś odbieracie, tak?
– Ja właśnie w tej sprawie. Wybacz, kochana, ale dziś nie przyjedziemy.
– Co takiego? Czemu?
– Mamy poślizg z samolotem, na razie wstrzymano wszystkie loty. Dam znać. Na razie pa!
W sumie nic to nie zmienia, po prostu odbiorą zakup później – pomyślałam.
Nagle, sama nie wiem, czemu, spojrzałam na okładkę gazety, reklamującą popularny ostatnio film o prehistorycznych gadach.
– Skoro to taka świetna rzecz i akurat trwa długi weekend, może i ja wybiorę się do kina? – powiedziałam z uśmiechem. – Dinozaury z Parku Jurajskiego – przeczytałam tytuł – brzmi zachęcająco.
Wyszukałam w internecie stronę najbliższego kina, zakupiłam bilet na najwcześniejszy seans w dniu jutrzejszym i z ciekawości przeglądałam na filmowych portalach fotosy, recenzje oraz opisy.
Wynikało z nich, że według powieści fantastycznej, na której oparto scenariusz, pierwsze gady prehistoryczne pochodziły z Kosmosu, a dotarły na Ziemię w potężnych meteorytach, stworzonych z rozmaitych, zespolonych w locie cząstek planet Układu Słonecznego. Przed miliardami lat, w wyniku potężnych eksplozji, planety te częściowo rozwarstwiały się, ich fragmenty łączyły ze sobą, zaś jaja gadów były bezpiecznie ukryte we wnętrzach kosmicznych skał. Wyklute dinozaury opanowały wkrótce cały ziemski glob. W wyniku ewolucji i mieszania gatunków oraz zmiany warunków atmosferycznych i konieczności dostosowania się do nich, powstawały ciągle nowe, nieznane wcześniej odmiany. Ich efektowne zdjęcia, jako kadry z filmu, zdobiły każdy przeglądany portal tematyczny.
Czułam dziwną ekscytację, że znowu będę w kinie oglądała film grozy. Rzadko tam teraz chodziłam, wolałam telewizję. Tłumu wprawdzie nie było, mimo to w każdym rzędzie ktoś siedział. Swoim zwyczajem większość drastycznych scen oglądałam z dłońmi, ściśle przylegającymi do twarzy, z rozcapierzonymi palcami, przez które mogłam z zapartym tchem śledzić rozwój wypadków. Od dziecka tylko w ten sposób oglądałam każdy horror. Zdawałam sobie sprawę, że dla większości osób sceny te były nade wszystko zabawne, w końcu to film dla widzów od dwunastu lat, ale nie dla mnie.
Nagle coś jasnego pojawiło się przy mojej torbie, spoczywającej na uniesionych w górę kolanach. Było to tak niespodziewane, że głośno krzyknęłam, a torebka runęła pod nogi. Równocześnie ktoś z obsługi, stojący z boku, zawołał do mnie:
– Pani w ósmym rzędzie, proszę wyłączyć telefon!
Tajemnicze światło zniknęło równie szybko, jak się pojawiło.
Po seansie podeszli do mnie pracownicy kina.
– Dlaczego nie zastosowała się pani do ostrzeżeń? W kinie nie wolno filmować.
– Niczego takiego nie robiłam! – odparłam oburzona.
– To, w jakim celu uruchamiała pani podczas seansu telefon?
– Kategorycznie zaprzeczam! To pomówienie!
– Widzieliśmy wyraźnie światło.
– Też je widziałam i zaskoczyło mnie równie mocno, jak panów, zapewniam. Najlepszy dowód, że nawet krzyknęłam. A na pewno nie krzyczałabym, chcąc cichaczem coś nagrywać, to chyba logiczne. Natomiast telefonu nie mogłam uruchomić z prostej przyczyny: ponieważ nie mam go przy sobie.
– Jak to?
– Zwyczajnie. Po prostu go ze sobą nie zabrałam. Możecie sprawdzić moje rzeczy. – Otwarłam torebkę.
– Nie, nie, to nie będzie konieczne, przepraszamy za kłopot, do widzenia – odparł niechętnie jeden z pracowników i obaj szybko odeszli.
Wróciłam do domu w paskudnym nastroju. Ania utknęła na dłużej za granicą, nadal nie mogąc przylecieć do kraju, a ja na dodatek o mały włos nie zostałam oskarżona o nagrywanie w kinie. W dodatku ten film… Było w nim coś dziwnie niepokojącego, coś odstraszającego. Nie umiałam tego dokładnie wyjaśnić, ale czułam się czasami tak, jakbym przeżywała swego rodzaju déjà vu. W przeszłości oglądałam wprawdzie już niejeden raz sceny z dinozaurami, ale tych przecież zupełnie nie znałam, a mimo to wydawały mi się w nieokreślony sposób bliskie i nadzwyczaj charakterystyczne.
I jeszcze na dodatek to zaskakujące, jasne światło. Podejrzewałam, że jakiś smarkacz w kinie rzucił we mnie czymś błyszczącym, jakąś ozdobą czy brelokiem, ale ostatecznie żadnego dowodu na to nie miałam. Innego logicznego wyjaśnienia nie znalazłam. Przygnębiona zapragnęłam tylko odpoczynku. Nic więc dziwnego, że kiedy zamknęłam za sobą drzwi, od razu runęłam zmęczona na łóżko.
Nad ranem wybudziły mnie znajome, głośne hałasy na piętrze. Spojrzałam na zegarek i przypomniałam sobie, że, podobnie jak teraz, w obejrzanym filmie istotnym elementem fabuły była powtarzająca się godzina siódma rano. To właśnie o tej porze początkowo następowały ataki dinozaurów na bohaterów fantastycznej opowieści.
Dziwny zbieg okoliczności – pomyślałam i zaczęłam nasłuchiwać.
Nagle rozległ się potworny ryk.
To na pewno nie człowiek. Żaden włamywacz, żaden intruz by tak nie ryczał. Nasłuchiwałam roztrzęsiona. Zwierzę? W moim domu? Może to ono codziennie jest sprawcą tego dziwacznego rabanu? Dlaczego jednak nie pozostawia śladów? I, najważniejsze, co to może być?
Myśli biegły po głowie w szaleńczym tempie.
Co teraz, co teraz?
Po chwilowej ciszy donośny ryk powtórzył się, a potem znowu usłyszałam znajomy hałas, jakby równocześnie wszystkie meble w pokoju na piętrze runęły na podłogę.
Czy ja zaczynam świrować? – rozmyślałam zdruzgotana, próbując powstrzymać płacz. No przecież słyszę wyraźnie te huki. Doszedł jeszcze ryk, jakby rozwścieczonego psa, czy wilka? Niedźwiedzia? Nie wiem, nie wiem! A może to ryczał… diabeł? Zadrżałam.
Zaczyna mi odbijać… – myślałam z niepokojem. Policja znowu mi nie uwierzy, zwali wszystko na obejrzany w kinie horror i sny. O ile w ogóle zgodzi się ponownie przyjechać do „pijanej świruski”… Nie, tym razem nie będę ich wzywać.
To raczej nie włamywacz. To ktoś, kto chce doprowadzić mnie do choroby nerwowej. I dlatego udaje zwierzę. Psychopata – przemknęło mi przez myśl. Struchlałam, wyobrażając sobie czekające mnie tortury z jego strony.
I wtedy, gdy już byłam bliska obłędu, roztrzęsiona i z coraz większym trudem tłumiąca histeryczny płacz, usłyszałam z góry wyraźne słowa, wypowiedziane przez kilkuletniego chłopca:
– Mamo, czy planety naszego Układu zawsze się tak ustawiają?
Wrzasnęłam tak głośno i przeciągle, że sama się wystraszyłam.
A potem nastąpiła cisza.
Zamarłam. Słowa chłopca były znajome. Dokładnie pamiętałam, gdzie, kto i w jakich okolicznościach je wypowiedział – to bohater obejrzanego wczoraj filmu o dinozaurach zwracał się do towarzyszącej mu matki i wskazywał wtedy niebo, oglądane wraz z nią w planetarium. A zaraz potem nastąpił zmasowany atak prehistorycznych gadów, które przy konkretnym usytuowaniu planet otrzymywały z Kosmosu niewiarygodną wręcz siłę i witalność. Ponieważ jaja ich przodków wywodziły się z tych właśnie planet, ustawienie ciał niebieskich względem siebie i Słońca miało decydujący wpływ na zachowanie krwiożerczych zwierząt.
Nasłuchiwałam, prawie nie oddychając, ale nic więcej się nie wydarzyło. Po jakimś kwadransie zebrałam się na odwagę. Na wszelki wypadek sięgnęłam po siekierę, leżącą przy kominku. Weszłam ostrożnie na piętro. Pomieszczenie dla gości, przytulne, spokojne i ciche, zachęcało do odwiedzenia, ale ja tym razem wyczuwałam, że coś niedobrego kryło się za tym pozornym spokojem.
– Jest tu kto? – zapytałam prawie szeptem.
Nic.
– Halo! – powtórzyłam głośniej.
Podeszłam do toreb prezentowych, czekających ciągle na zabranie przez Jarka.
I nagle ten sam błysk, tyle że stokroć jaśniejszy, rozświetlił górę mojej sukienki. Wrzasnęłam przeciągłe: „Aaaa!!!”, upuściłam siekierę i rzuciłam się ku schodom, ale nieoczekiwanie przy progu potknęłam się o wystający róg meblościanki i straciłam równowagę. Potem rąbnęłam boleśnie głową o ścianę, upadłam i zemdlałam.
Dźwięk wysłanego SMS-a z parteru, gdzie został telefon, uświadomił mi, że leżę na piętrze mocno poobijana i całkowicie bezbronna, w każdym momencie zdana na atak nieznanego mi, stworzonego w wyobraźni psychopaty. Nieudolnie próbowałam zebrać myśli i… całą siebie.
– Co to było? Znowu to światło? Skąd? – powtarzałam cicho i, chwytając się ścian, stopniowo wracałam do pionu. Czy to ten podrzucony w kinie brelok lub lampka? Albo coś jeszcze innego?
Popatrzyłam odruchowo na odległy zegar, wiszący na ścianie.
Siódma.
Rano? Jest siódma rano? Leżałam tu całą dobę? Niemożliwe – myślałam z niepokojem.
I wtedy za zamkniętymi drzwiami pokoju gościnnego rozległ się ten sam, co wczoraj, wściekły ryk tajemniczego zwierzęcia. Obejrzałam się i zobaczyłam z przerażeniem, że klamka pozwoli porusza się, drzwi drgają, jakby zaraz coś zamierzało stamtąd wyskoczyć. Równocześnie dobiegający z wnętrza, straszny hałas, prawie mnie ogłuszył.
Wiedziałam, że nie zdążę uciec, że nie dam rady biec ani nawet szybko iść. Wstrzymałam na chwilę oddech, wbijając wzrok w trzeszczące drewno. Drzwi otwarły się z impetem i zobaczyłam stojącego w nich… tyranozaura z rozwartą paszczą! Był dziecięcego wzrostu, miał wściekłe spojrzenie małych, gadzich oczek i wyraźnie szykował się do ataku. Identyczny z tym, który tylekroć był emitowany w kinie! Różnił się jedynie wielkością. Z furią dyszał i sapał, prezentując rzędy ostrych zębów. W tle za nim spostrzegłam przez ułamek sekundy roztrzaskane meble pokoju gościnnego, zniszczone ściany i sufit. Kotłowały się tam też inne przedpotopowe gady, trudne obecnie do zidentyfikowania. Warczały i ryczały przeciągle, prawie mnie ogłuszając.
Zamarłam. Kolejny raz. Nawet nie wiedziałam, co mam robić, jak się zachować, jak ratować życie. Stałam nieruchomo z oczami wbitymi w prehistoryczną bestię, która – tego byłam pewna – zamierzała za moment rozszarpać mnie na strzępy! Nawet nie zdążyłam zastanowić się nad racjonalnością sytuacji i jakimkolwiek logicznym jej wyjaśnieniem.
Zamknęłam odruchowo oczy, zacisnęłam powieki najmocniej, jak umiałam. Trzęsłam się, niczym w febrze. Łzy ciekły nieprzerwanym potokiem po zdrętwiałej twarzy. Rozumiałam, że potwór zaraz tu przyczłapie, po czym chapnie mnie za jednym otwarciem swoich potężnych szczęk. Tyle razy widziałam to w filmach… Poczuję miażdżenie kości i umrę. Szybko i błyskawicznie. Nie, żeby bezboleśnie, co to, to nie, ale nie zdążę zastanowić się nawet nad tym, co mnie zaboli. Po prostu atak i… po sprawie. To znaczy – po mnie. Atak, i już po mnie. Tak to mniej więcej będzie wyglądało. Niczego dłużej nie poczuję, nic nie dotrze do mojej świadomości, bo zostanę pożarta żywcem.
Za to teraz czułam i niepokoiłam się tym coraz bardziej. Więc taki będzie mój koniec? Wyobraźnia oszalała. Serce waliło w piersiach. Drgawki objęły całe ciało i musiałam oprzeć się o ścianę. A makabryczna śmierć, wyobrażana sobie na wiele sposobów, nie nadchodziła.
Po kilku minutach, trwających dla mnie dłużej niż wieczność, otwarłam wreszcie oczy. Wokół panowała absolutna, niczym niezmącona cisza.
Podeszłam z duszą na ramieniu do zamkniętych drzwi pokoju gościnnego. Otwarłam je ostrożnie i powoli. Zajrzałam do środka. Wszystko stało na swoim miejscu, żadnego śladu po rozjuszonym dinozaurze. Podobnie – po innych. I po zniszczeniach, które przecież widziałam wyraźnie i były one autentyczne, tak samo, jak prehistoryczne gady.
Przypomniałam sobie, że taki widok nie powinien mnie zaskoczyć, bo po każdym podejrzanym hałasie stał się już codziennością. Jednak teraz było coś więcej. Nie tylko słyszałam, ale także zobaczyłam – dinozaura, inne stwory, zniszczenia, bałagan spowodowany atakiem bestii. Widziałam, byłam tego pewna. Gdzie zatem podziały się teraz wszystkie owe „niezbite dowody”?
Źle ze mną, pomyślałam. Najwyższy czas do specjalisty, najlepiej psychiatry. To nie są tylko halucynacje, to coś więcej. Nie poradzę sobie sama. To przecież nie jest normalne. Wymyka się spod jakiejkolwiek kontroli i może autentycznie przyprawić mnie o zawał czy wylew. Albo chorobę psychiczną.
W pamięci nieoczekiwanie pojawiła się usłyszana poprzedniego dnia wypowiedź chłopca z filmu. Ją też słyszałam głośno i wyraźnie. Podeszłam do toreb prezentowych i zaczęłam nerwowo szukać jakiegokolwiek śladu tego kilkulatka: zdjęcia, rysunku, może chociaż imienia. Niczego nie znalazłam. Za to zobaczyłam fragment nieba, jakie pokazywał on mamie w planetarium. I ów charakterystyczny układ planet. Coś mi to przypominało, coś kojarzyło mi się z odnalezionym wizerunkiem, lecz nie mogłam sobie tego przypomnieć. Te rozstrzelone punkty wokół największego, symbolizującego Słońce… Na pewno gdzieś już je kiedyś widziałam. I nie był to tylko obejrzany film. Wrażenie przeżywania déjà vu znowu powróciło.
I wówczas nieoczekiwanie pojawił się ten oślepiający błysk, dziwny, przerażająco jaskrawy. Gdzieś tuż obok mnie. Przede mną. Nie wiem: gdzie, skąd, czemu?
Jakby ktoś siedział mi na szyi i pstrykał potwornie oślepiającym fleszem zdjęcie.
– Aaa! – krzyknęłam przestraszona. – Co to było? Skąd ten blask?
Dotykałam nerwowo ubrań, płacząc histerycznie rozglądałam się dookoła i szukałam wyjaśnienia. Bez rezultatu. Nigdzie nie dostrzegłam żadnego świecącego breloka ani lampki. Nic, absolutnie nic.
Może to… rak? – druzgocące myśli znowu mną owładnęły. Podobno przy nowotworze złośliwym mózgu zdarzą się takie oślepienia. Koleżanka w pracy opowiadała o swojej mamie dołujące rzeczy. W ostatnim stadium choroby mogą pojawiać się halucynacje, omamy, słyszy się nawet niepokojące głosy. Czy umieram na raka mózgu?
Możliwe, że tak jest. Jednak przecież nie tylko ja widziałam światła.
– Nie! To nie choroba! – szepnęłam z przekonaniem i przestraszona rozglądałam się po pokoju, z którego niedawno wyskoczyła prehistoryczna bestia.
Popatrzyłam na gratisową zabawkę i przypomniałam sobie, dlaczego była ona tak istotna przy zakupie wszystkich prezentów. Jeden z bohaterów filmu miał taki sam „Zestaw młodego alchemika” i dzięki niemu, wskutek nieuwagi, doprowadził do zmieszania umieszczonych wewnątrz składników, a w rezultacie – do reakcji, wskrzeszającej spod pokładów ziemskich skał, drzemiące tam od wieków dinozaury oraz ich jaja, co doprowadziło do ponownego, błyskawicznego opanowania przez nie całej Ziemi.
– A może to magazynier firmy przewozowej? – Olśniła mnie nagle myśl, którą wypowiedziałam na głos. – Kurier wspomniał, że zależało mu na zakupie tych zabawek dla syna. To by było nawet logiczne, zna mój adres, wie, że mieszkam sama. Może to on włamuje się tu, wywołuje jakieś trójwymiarowe obrazy, aby mnie wystraszyć i ukraść zabawki?
Odrzuciłam jednak szybko ten pomysł jako całkiem niedorzeczny i nerwowo zastanawiałam się nad innym rozwiązaniem. Wreszcie zeszłam ostrożnie na dół, czując, że zagadka kryje się w samym filmie i jego tajemnicy. Włączyłam komputer, odszukałam opisy obejrzanego w kinie horroru, a potem ponownie prześledziłam komentarze widzów, zamieszczone na portalach internetowych.
Zastanowiło mnie, czemu wielu użytkowników wystawiło stosunkowo niskie oceny, choć, biorąc pod uwagę powszechną opinię, horror uważa się za znakomity i to pod wieloma względami. Mnie również bardzo się podobał, a jestem naprawdę surowym krytykiem.
„Sam film, nie powiem, jest nawet OK, ale w porównaniu z książką przegrywa. Najgorsze, że całkiem pominięto w nim wątek z Alicją Barbarą” – przeczytałam.
„Zgadzam się w stu procentach. Świecąca kobieta to meritum całej fabuły, a jej niestety zabrakło. I film sporo na tym stracił” – poparł poprzedni wpis inny widz.
Zastanowiłam się nad tą dziwaczną nazwą mojej literackiej imienniczki i przypomniałam sobie nagle szokujące upomnienie pracownika kina. Ja jednak także wtedy, jak i potem, w domu, widziałam zagadkowe błyski. Określenie świecąca kobieta zaskoczyło mnie, ale też dało do myślenia. Czyli w książce to tajemnicze światło również się pojawiało! Czytałam z przejęciem kolejne wpisy użytkowników portalu.
„Do tego zakończenie. Tragiczne! Przecież w powieści było całkiem inaczej!” – biadolił kolejny widz.
„Zakończenie zmienili, bo w książce ta świecąca dziewczyna pokonała dinozaury. Nie, nie zabiła ich, po prostu miała moc, która sprawiła, że przestały atakować ludzi i, poprzez udostępniony dzięki pomocy wojska, olbrzymi ciąg połączonych ze sobą, podziemnych jaskiń, zeszły z powrotem do swej poprzedniej siedziby. Jeżeli usunięto wątek z babką, musieli zmienić także końcówkę filmu, nie czarujmy się!” – uzupełnił inny.
Czyli koniec tej opowieści był inny? – pomyślałam. Nadal jednak wyczuwałam zbyt wiele niejasności i tajemnic.
Zaczęłam czytać dalej wpisy na portalu filmowym.
„Przepraszam, że się wtrącę, ale nie czytałam książki. O co chodzi z tą pominiętą bohaterką? Skąd taka dziwna nazwa? Ona rzeczywiście świeciła? Była kosmitką?” – dopytywała jakaś forumowiczka.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Chciałam zapytać dokładnie o to samo.
„Nie, skąd! To moje określenie. Postaram się pokrótce streścić cały wątek. Alicja Barbara prowadziła niewielki sklepik ze starociami tuż przy domu, w którym mieszkał ten mały chłopak, Alex. Ten sam, który później był z mamą w obserwatorium astronomicznym. I, kiedy jego starszy brat, Max, podczas zabawy zestawem młodego alchemika, niechcący doprowadził do uwolnienia zamarłych przez tysiąclecia w głębi Ziemi dinozaurów, była jedynym człowiekiem, mogącym stawić czoła bestiom. Oczywiście początkowo nie zdawała sobie z tego sprawy. Od urodzenia poniżej szyi, na obojczyku, miała umieszczone wizerunki planet, przypominające Układ Słoneczny. Lśniły one, kiedy planety w rzeczywistości znajdowały się w takim właśnie położeniu względem Słońca, a, po ożywieniu i po wyjściu dinozaurów spod powierzchni Ziemi, zdarzało się to dość często” – szczegółowo odpowiedział jej widz, narzekający poprzednio na film.
„Trzeba jeszcze dodać, że ta bohaterka nie chodziła oczywiście goła i nie świeciła tymi planetami na lewo i prawo. Były one niewielkie, niektóre ledwo dostrzegalne, zaś podczas silnej iluminacji oślepiały, nawet mimo nałożenia wielu warstw ubrań. Światło to miało moc magiczną i wyzwoliło się wraz z prehistorycznymi potworami, które przybyły na Ziemię przed miliardami lat, kiedy układ planet był dokładnie taki sam. Fantastyczne punkty stanowiły po prostu jej znamiona” – tłumaczył drugi forumowicz.
Mnie te wyjaśnienia w zupełności wystarczyły. Pobladłam i zaczęłam szybko kojarzyć fakty. Bohaterka miała moje imiona. Już wiedziałam, skąd znałam owo dziwaczne położenie planet, o które pytał Alex, kilkuletni bohater filmu w planetarium. Podbiegłam do lustra w łazience i drżącymi rękami rozchyliłam kołnierzyk bluzki. Na obojczyku miałam ten sam układ.
Wróciłam przed komputer.
„ A sam tytuł? Czy według was dobrze się stało, że go zmieniono i, tym samym, pominięto w filmie dość istotny wątek wędrówki głównych bohaterów po czasoprzestrzeniach?” – dopytywał inny forumowicz.
Popatrzyłam jeszcze raz na informacje o filmie. Jego scenariusz był stworzony w oparciu o książkę pod tytułem „Hula hop i przebudzenie jurajskich dinozaurów”.
Hula hop? Nic mi to nie mówiło, w obejrzanym filmie nie widziałam tej zabawki.
I wtedy nagle, jakby na zawołanie, po schodach z piętra potoczyło się wielkie, kolorowe koło. Siłą rozpędu, podskakując, runęło z impetem wprost pod moje nogi. Bawiłam się nim wraz z Anką, kiedy byłyśmy dziećmi i od tamtej pory leżało gdzieś odstawione, za szafą, w cieniu, dawno zapomniane. Skąd zatem teraz, nagle, tutaj się znalazło?
Z trudem powstrzymałam krzyk i spojrzałam z niepokojem na schody, a potem na obręcz. Odniosłam wrażenie, jakby środek delikatnie się poruszył – płytki podłogowe lekko zadrgały. Podeszłam bliżej. Nie myliłam się. Podniosłam hula hop, a w okręgu przestrzeń zawirowała. Pojawiły się rozmaite obrazy, jakieś domy, uliczki, niebo i słońce.
– To portal – szepnęłam oniemiała.
Spoglądałam przez dłuższą chwilę niepewnie.
– Ciekawe, czy…
Wyciągnęłam rękę i ostrożnie włożyłam ją w środek pustej przestrzeni, otoczonej kołem. Pojawiła się na tamtej, nieznanej mi ulicy. Czułam nawet, jak promienie słoneczne lekko ją ogrzewają. Zanim zdążyłam zastanowić się nad tym fenomenem, moje znamiona pod szyją znów zalśniły mocno, a wsuniętą dłoń ktoś silnie szarpnął, wciągając mnie całą, począwszy od ręki, w środek hula hop.
Znalazłam się niespodziewanie na ruchliwej ulicy, wśród nieznanych mi, pędzących w różne strony i wrzeszczących coś w panice ludzi. Ziemia drżała, a ja spostrzegłam wielkie cienie, zbliżające się bardzo szybko. Wkrótce zrozumiałam, co to takiego i przed czym wszyscy uciekamy: stada potężnych, rozpędzonych dinozaurów gnały na oślep, tratując wszystko po drodze.
Ktoś ściskał mocno moją dłoń i wspólnie staraliśmy się schronić przed prehistorycznymi bestiami. Biegłam tak szybko, że z trudem łapałam oddech.
Nagle znamiona, skryte pod kolorową wełnianą bluzą, znowu zajaśniały. Cała ulica zabłyszczała od nich, jakby nagle zapalono setki latarń. Gady przystanęły i, dysząc z wysiłku, spoglądały na mnie. Ja też się zatrzymałam. Obok mnie stał nieznajomy mężczyzna, patrząc z niedowierzaniem to na zachowanie potworów, to na mnie. Wciąż trzymał moją rękę.
– Ty świecisz – stwierdził odkrywczo z pewną dozą radości.
– Rzeczywiście – odparłam zdumiona.
Poczułam, że moja twarz, włosy oraz ubranie zostają poddawane jakimś dziwnym, trudnym do opisania, stopniowym przemianom.
– To ty jesteś Alicja Barbara, prawda?
– Owszem.
– Przeszłaś przez portal?
– Tak. Skąd wiesz?
– Jestem Adam Adamski. Muszę wiedzieć takie rzeczy.
Nazwisko wydało mi się dziwnie znajome. Z pewnością gdzieś już się na nie natknęłam, tylko gdzie? Niebieskie oczy, jasna, bujna czupryna, wysoki i postawny. W dodatku niesłychanie przystojny. Typowy amant filmowy. Wygląd nic mi nie mówił, ale imię i nazwisko… Skąd je znałam? Nie mogłam sobie przypomnieć.
– Sam cię stworzyłem – dodał z uśmiechem.
– Co takiego?
– Beze mnie nie byłoby cię tutaj.
Rozejrzałam się. Wszyscy dookoła stali i, mrużąc lub przysłaniając dłońmi oczy, patrzyli na mnie, nieustannie iluminującą na środku ulicy. Nawet gady, jeszcze tak niedawno rozjuszone do granic możliwości, spoglądały w kierunku moich błyszczących znamion. Wyraźnie wyciszały się, uspokajały.
Nagle mnie olśniło. Adam Adamski! Przecież to autor książki, na podstawie której nakręcono ów słynny film o dinozaurach.
Spojrzałam na niego raz jeszcze.
– Czy mam rozumieć, że zostałam przez ciebie wymyślona i jestem tylko postacią literacką?
– Tutaj tak.
– Co to znaczy?
– W tym świecie jesteś sprzedawczynią w sklepie ze starociami i jako jedyna możesz powstrzymać dinozaury przed kolejnymi atakami i opanowaniem całej Ziemi. Czyli, innymi słowy, uratować świat przed zagładą.
– Jesteśmy w filmie? Nie pamiętam w nim takiej sceny.
– Masz rację, w filmie rzeczywiście jej nie było. Ani ciebie. Ani też mnie. Zostaliśmy pominięci.
Puściłam jego dłoń, podeszłam do najbliższego samochodu spojrzałam w szybę. Miałam dookoła twarzy rude loki i kolorowe, barwne, luźne ubrania, jakie nosili hippisi.
– Tak wyglądam? – Odwróciłam się do niego.
– W mojej książce. W wykreowanej tam rzeczywistości.
– A w innym świecie?
– Chyba chciałaś powiedzieć: w innych światach.
– To ich jest więcej?
– Oczywiście! Na razie pamiętasz tylko jeden, a w nim, jako siostra Anny, kupiłaś na jej prośbę dziecięce prezenty.
– Co z innymi rzeczywistościami?
– Poznasz je stopniowo. Albo je sobie przypomnisz, bo w wielu już gościłaś. Dopiero się rozkręcam – dodał z tajemniczym uśmiechem.
– Nie rozumiem.
– „Hula hop” to pierwsza z całego cyklu książek, które mam zamiar napisać. A w każdej jesteś główną bohaterką.
– Dlaczego akurat ja?
– Chyba się tego domyślasz. Masz kosmiczną moc i magiczne znamiona. – Wskazał twarzą mój obojczyk.
– Czy ja istnieję naprawdę?
– Oczywiście. Natomiast jako autor wykorzystuję twój autentyczny wizerunek, poznany przypadkiem dzięki portalowi, nieco go przekształcając na potrzeby kolejnych powieści.
– Jestem zatem prawdziwą Alicją Barbarą, siostrą Anki?
– Tak. Jesteś nią w wielu światach i czasoprzestrzeniach. Nie wszystkie są tworami z moich opowiadań, powieści i z mojej wyobraźni.
– Czemu w tamtym pokoju ożyły zabawki?
– Zestaw alchemika to spowodował.
– To realne? Zresztą, nikt go przecież nie uruchamiał.
– Kurier zbyt mocno podrzucił twoją przesyłkę. A potem jeszcze na dodatek ją upuścił.
– Pan Łukasz? I… stąd te pogryzienia? – zapytałam przestraszona.
– Owszem. To nie psy go pogryzły, kiedy rankiem odbierał z magazynu paczki.
Nagle pobladłam.
– Muszę tam wracać. Dinozaury mogą skrzywdzić siostrę. – Spanikowana szukałam znajomego kształtu hula hop.
– Bez obaw. Po zobaczeniu twojego zaczarowanego światła są już tylko niegroźnymi zabawkami bądź ich elementami, jak przedtem. Twoje pojawienie się wszędzie przywraca normę.
– Ja je zabijam? Tym światłem?
– Ależ skąd! Tylko łagodzisz i sprawiasz, że odchodzą do swoich pierwotnych siedzib. Natomiast w przypadku zabawek: do plecaka, koszulek, klocków i innych drobiazgów.
– Zestaw alchemika nie zadziała na nie pobudzająco?
– Już nie. – Adam uśmiechnął się i znowu uniósł moją dłoń, delikatnie ją ściskając.
– Czy my… – Zaczerwieniłam się.
– Chcesz zapytać, czy jesteśmy parą? Jeszcze nie, ale czynię starania, aby w kolejnych powieściach tak było.
– Tylko, że ja raczej… Eee… To znaczy… unikam…
– Wiem, wiem, Alicjo Barbaro. I będę się starał to zmienić. Zyskać twoje zaufanie. I, kto wie, może w przyszłości nawet miłość?
Uśmiechnęłam się niepewnie i znowu rozejrzałam.
– Tego szukasz? – Nieoczekiwanie uniósł drugą rękę, w której trzymał znajome, kolorowe hula hop.
– Muszę tam wrócić i przekazać prezenty – powiedziałam cicho. – Obiecałam Ani.
– Rozumiem. Przyjdziesz znów?
Kiwnęłam głową, po czym obiema dłońmi chwyciłam obręcz i włożyłam do środka prawą nogę.
– Jesteś tu potrzebna. – Wskazał głową stojące nadal nieruchowo wśród budynków, potężne gady.
– Dobrze.
– Będę czekał na ciebie – dodał jeszcze, po czym zniknął, kiedy tylko wróciłam do rodzinnego domu.
Długo nie potrafiłam ochłonąć po tym, co mnie spotkało. Gdyby nie kolorowa tunika hippiski, z nieznanych powodów przeniesiona stamtąd do znanego mi wcześniej życia, nie wierzyłabym.
Ania nareszcie przyleciała z wczasów, odwiedziła rodzinny dom i odebrała zabawki. Jarek był nimi zachwycony. Ciągle powtarzał, że dinozaury wyglądają, jak żywe. Rozbawił mnie tym prawie do łez.
Zapowiedziałam siostrze, aby na razie tu nie wydzwaniała, bo mam szereg pilnych zadań do wykonania. Ponarzekała trochę, że się zamęczę przy tej pracy online i że brak mi radości życia oraz kochającego mężczyzny. Słuchałam jej z pobłażliwym uśmiechem, nie zamierzając wyprowadzać z błędu.
W firmie postanowiłam nareszcie wykorzystać kilka tygodni odkładanego ciągle urlopu.
A potem podlałam doniczkowe kwiaty, powyłączałam wszelkie listwy, kable i urządzenia, starannie zamknęłam drzwi.
Spojrzałam na barwną, długą bluzkę, rozświetloną migoczącymi znamionami. Po raz pierwszy – bez cienia strachu. A potem wskoczyłam do środka kolorowego hula hop, gotowa na nową przygodę.