
Tak. Wiem. Biorę wszystko na klatę (no, klateczkę). Bez bety ale z pokorą. I błyskiem w oku, że to jednak coś mojego, własnego i dzięki Wam stanie się piękniejsze! :)
Zapraszam!
Tak. Wiem. Biorę wszystko na klatę (no, klateczkę). Bez bety ale z pokorą. I błyskiem w oku, że to jednak coś mojego, własnego i dzięki Wam stanie się piękniejsze! :)
Zapraszam!
Kolejno. Bez pośpiechu. Noga za nogą. Szata za szatą. Kaptur za kapturem. W rytmie otaczającej ich ciszy, która ciszą była tylko dla śmiertelników. Dla nich była szepczącym chórem pomieszanych słów, pełnych dysonansów. W chaosie szmeru, gdy słuchało się go zbyt długo, dał się słyszeć rytm. Dziwny, pokraczny nawet, niespokojny, ale jednak powtarzalny. Dopasowany do ruchu. Noga za nogą. Szmer tysiąca szat. Szept miliona słów.
*
Odwrócił głowę z nadzieją, ta jednak zgasła od razu zdmuchnięta tchnieniem pożogi. Nie ma powrotu. Nie ma przeszłości, nie ma wspomnień. Już teraz umykały na boki, jak małe tchórze, zdarzenia, imiona, twarze. Szedł więc ku nieznanemu, przed siebie, umierając powoli, tracąc tożsamość. System czyścił pamięć, plik po pliku, nieubłaganie i nieustępliwie. Aż pozostawił jedynie instynkt przetrwania i marszu.
*
Noga za nogą, poprzez kolejne stulecie, wciąż w przód, bez końca i bez początku. Jak piasek przesypujący się przez wydmy, szepty nasilały się i cichły, ale nigdy nie zamierały całkowicie. Drążyły, przedzierały się przez myśli, tu i ówdzie wypalały trwałe znaki. Popychały do przodu, ponaglały, jakby czas miał jeszcze jakieś znaczenie. Jakby wędrówka, niczym dla śmiertelników, oznaczać miała jakąś przemianę, dążenie, jakąś implikację celu. A przecież tak nie było. Przecież oni szli, zasłuchani, skryci pod kapturami, bez tych człowieczych odniesień. Szata za szatą. Pchani słowami, których nikt nie wypowiedział, a które przesypywały się przez teraźniejszość nieużyte, łaknące, blade. Wyprane ze znaczeń i mocy. Suche, niczym piasek na pustyni.
*
Szedł już długo i czuł ból utraconych wspomnień w zmęczonych nogach, czuł pragnienie pamięci w spierzchniętych ustach i potrzebę snu zanurzonego w nicości. Jednak przemieszczał się dalej pchany siłą konieczności. Pożoga nacierała z siłą, gdzieś za plecami, lecz teraz nie oglądał się już za siebie. Nie znalazł w sobie już ani nadziei, ani tęsknoty, by patrzeć w przeszłość. Szedł. Nie wiedział jak długo, bo nie miał już w systemie żadnych narzędzi do mierzenia czasu.
A gdy mroczna obojętność objęła już wszystkie rejony jego umęczonego ciała, osunął się nagle w czysty niebyt, by natychmiast narodzić się na nowo. Jeden, niewielki plik zarejestrował tę zmianę, po czym umieścił się w najgłębszej szufladzie pamięci, w szkatułce z kluczykiem zabezpieczeń dostępu.
Człowiek o imieniu Sunson obudził się z silnym poczuciem straty, tęsknoty i zagubienia. System w trybie przyspieszonym ładował informacje, jednak chwilę potrwało, zanim umysł poradził sobie z natłokiem danych, uporządkował je oraz intuicyjnie odrzucił najbardziej sprzeczne i nieuzasadnione, a te spakował w osobny karton i odstawił do umysłowej piwnicy.
Człowiek o imieniu Sunson wstał i ruszył do kuchni.
Czuł ogromne pragnienie i bolały go nogi, jakby przeszedł setki kilometrów.
– Czy mogę w czymś pomóc? – odezwał się robot klasy M/poziom trzeci.
– Pić. Muszę się napić. Nicniepamiętam – wyrzucił jednym tchem z pretensją w głosie.
– Bardzo mi przykro. To się zdarza. Herbaty? – odpowiedział dyplomatycznie robot klasy M/poziom trzeci, włączając elektryczny czajnik wypełniony cenną wodą zdatną do picia i szykując suche liście.
– Tak. Herbata będzie dobra. Czy gdzieś się pali?
Znaczenia słowa dobra były wyblakłe i niejasne, lecz wydawało się, że użył je właściwie.
Robot włączył skaner otoczenia połączony z czujnikiem dymu i czadu wbudowany dyskretnie w obudowę tułowia. Zamigotała zielona lampka.
– Nie wykrywam żadnych wzmożonych procesów spalania, oprócz kuchenki w sąsiedniej jednostce mieszkalnej aktywowanej prawdopodobnie w celu spreparowania jajek w wysokiej temperaturze.
– Czuję oddech pożogi. – Człowiek o imieniu Sunson odwrócił się, jakby spodziewał się dojrzeć coś za plecami. Zadrżał, mimo, że niczego nie zobaczył.
Pożar, pomyślał, pożar wciąż trawi moje myśli. Czegoś brakuje.
*
Strudzeni Wędrowcy pogrążeni w nieustającym marszu tak bardzo przypominali ludzi. Sylwetki, szaty, tułaczka. Nikt jednak nie był w stanie pojąć ich istoty, tego braku celu, słów szeptanych na wietrze, wyschniętych tak, że znaczenia zmieniały się w ziarna, ukryte w twardej skorupie. Zalążki, które czekały na zmianę, na pierwsze krople wilgoci, by urosnąć.
Wędrowcy nieśli jedynie zapowiedź, sami uwikłani w teraźniejszość, nieznający pojęcia jutra, pozbawieni nadziei. Noga za nogą, w słyszanym tylko przez nich rytmie, pchani przez słowa bez znaczeń. Tysiące kroków w długim zmierzchu planety, miliony wyschniętych słów czekających na deszcz.
*
– Myślisz, że ta herbata jest dobra?
Robot zastanowił się nanochwilę.
– Według moich informacji, pojęcie dobrego smaku pochłanianego płynu zależy tylko i wyłącznie od preferencji osoby spożywającej. Dokładnie od wrażeń przekazywanych przez kubki smakowe do ośrodka odbiorczego. Czyli ciebie.
Człowiek o imieniu Sunson skrzywił się z niesmakiem.
– Nie, nie zrozumiałeś. Pytałem o inne znaczenie słowa. Dobro i zło. Herbata jest dobra czy zła?
– Moralnie?
– Tak.
– Nie znam odpowiedzi na to pytanie – przyznał robot klasy M/poziom trzeci. – Herbata jako roślina nie posiada moralności.
– Tak myślisz? A ty posiadasz?
Nanochwila ciszy.
– Tak. Mam wbudowaną moralność poziomu trzeciego.
– Więc jesteś lepszy od rośliny?
– W jakim znaczeniu? – wolał upewnić się robot klasy M.
– Nieważne – przerwał człowiek, bo właśnie poczuł, że dzieje się jakaś zmiana.
Robot wyglądał na nieco urażonego takim traktowaniem rozmowy.
– To jest ważne.
– Tak, tak, oczywiście. Wiesz, że rośliny czują ból?
Człowiek o imieniu Sunson nie czekał na odpowiedź robota, podniósł się, odstawił herbatę i wyszedł z jednostki mieszkalnej. Dyskretny oddech pożaru mocniejszymi podmuchami pchał go ku pustyni. Karton w piwnicy umysłu, w którym schowane były niepotrzebne do tej pory dane, uchylił się, odsłaniając wnętrze pełne chaosu. Było tam wszystko i nic, ścierające się ze sobą bezładnie. Jak burza niosąca zapowiedź deszczu, który ugasi nieustający swąd pożogi.
Szybko opuścił miasto, znalazł się na pustkowiu pozbawionym już dawno drzew, krzewów, wszystkiego, co przypominałoby życie. Szedł w stronę pustyni i czuł się jakby był jedynym człowiekiem na planecie. Pliki w jego głowie otwierały się jeden po drugim, informacje zalewały umysł, aż przez błąd starego już systemu również ten ostatni, najlepiej ukryty plik wydostał się na powierzchnię i ujawnił zawartość. Śmierć i przebudzenie, pożoga i destrukcja innego, dalekiego świata, ucieczka, samotność, przytłoczyły człowieka tak, że osunął się na ziemię. Wyschniętą, wypaloną ziemię. Nim system zamknął pospiesznie błędnie otwarty plik, człowiek zdążył jeszcze zobaczyć ostatnie bity informacji, niczym iskry umierającego płomienia.
Zobaczył nadzieję, zobaczył koniec, który jest początkiem. I umarł.
Robot klasy M/poziom trzeci kręcił się po kuchni, jakby nie wiedział, co robić. Niedokończona rozmowa wprowadziła bałagan w jego oprogramowaniu. Kręcił się jeszcze makromoment aż wreszcie wziął w końcówkę chwytającą kubek herbaty i wyszedł poszukać człowieka.
*
Mijały tysiąclecia lub więcej, nim Wędrowcy trafiali na powód by się zatrzymać. Słowa popychały, ponaglały, ale znaczenie czasu już dawno wyschło i zmieniło się w twarde ziarno. Szli więc i zbierali okruchy starych słów, znaczenia, o których nikt nie pamiętał, wyblakłe niuanse nieważnych już wyrazów, zdań.
Wędrowcy czasem trafiali na Młyn Historii, gdzie żarna bezlitośnie mieliły wszystko co przynieśli na nicość, a powstały pył wkrótce rozwiewany był przez suchy wiatr. Wtedy pozbawieni ciężaru ruszali dalej.
A czasem trafiali na człowieka. Jak teraz.
Zatrzymali się. Unieśli kaptury. Nie posiadali twarzy, jedynie przydymione wiśniowe światło emanowało nienachalnie z głów. Spojrzeli z wnętrza swoich dusz, bo nie mieli oczu.
Nie żyje, szeptały słowa. Nie żyje.
Zobaczyli człowieka, który leżał na ziemi. Zobaczyli robota trzymającego kubek herbaty.
Niezwykłe, szumiały unoszące się na wietrze nasiona dawnych wyrazów, niezwykłe.
Wędrowcy poczuli, że człowiek ma znaczenie, że niosą ze sobą szepty w tym koślawym, nieustannym rytmie właśnie dla niego.
Ale on nie żył. Wędrowcy rozeszli się na boki, aż utworzyli ogromny krąg wokół ciała, po czym usiedli na piasku. Nogi poczuły ulgę w przerwie od wędrowania, ale fakt ten nie miał wartości. Przecież wszelkie znaczenia bladły i usychały, również ten. Tak było, gdy żyło się jedynie w wiecznym teraz.
Robot stał nieruchomo, lecz jego oprogramowanie pracowało na najwyższych obrotach nad bieżącym problemem.
Nie miał wystarczającej ilości herbaty dla wszystkich.
Tymczasem Wędrowcy również zmagali się z przeszkodą. Nie wiedzieli, dlaczego ważny jest człowiek, który nie żyje. Szepty wciąż unosiły się wokół nich w tej przedziwnej, szeleszczącej muzyce, niczym korowód żałobników pojękujących w żalu za minioną chwałą i blaskiem.
Wtedy Wędrowcy wyczuli swoimi duszami dym spalenizny. Ślad pożogi.
To człowiek, który spalił świat, wyszeptał korowód unoszący się w tchnieniu powietrza.
Nie rozumieli.
Za nim tylko ogień i popiół, zajęczały szepty boleśnie.
Wędrowcy spojrzeli na robota.
On jest nieważny, usłyszeli lekceważący syk a zaraz potem zdziwiony szmer, herbata jest istotna.
Choć były tak inne od wszystkiego, czym był człowiek, istoty rozumiały jego ograniczenia i atuty. Widziały, że jest ciałem i informacją, że ma początek i koniec, czuły, że przeskoczył niedawno z jednego bytu w drugi. Szukały powiązań i przyczyny, dla której napotkali tę sytuację. Ogień i popiół. Narodziny. Śmierć. Ciało i robot.
Herbata. Roślina.
Niee, śpiewały, mruczały zapomniane znaczenia, nie, to napój, nie roślina.
Roślina.
Wędrowcy wyczuli, że są blisko. Wstali. Pierwszy raz podjęli wspólny wysiłek, by mieć własne zdanie. By to oni formułowali myśli w szepty. By mieli własny rytm. By krąg, który utworzyli, zamknął się i zapętlił.
Ogień i popiół. Śmierć i narodzenie. Ziarno i woda. Słowo i ciało.
Użyli słów zasuszonych w ziarnach, użyli znaczeń herbaty, która była i rośliną i życiodajną wodą, użyli ciała, które było tylko pustą skorupą. Znalazły pośród szmerów i szeptów, te, które należały do człowieka, do jego przeszłości i przyszłości. Zdumieli się ogromem możliwości. I zrozumieli.
Siew i plon, żyzny popiół, życie, które kwitnie tylko na zgliszczach poprzedniego. Słowa, które mają znaczenie tylko tam, gdzie istnieje energia do wzrostu.
Wtedy zobaczyli spaloną planetę, a gdy zobaczyli ją oczami duszy, to znaleźli się jednocześnie tam i zostali tu. Pochwycili zeschnięte słowa i rozrzucili. I gdy, niczym ziarna, dotknęły spalonej ziemi, każde otrzymało mikrokroplę herbaty z kubka. I stawały się tym, czym były kiedyś, dawno temu, tysiące, miliony lat przed spaleniem planety. Stawały się dębem, bo słowo dąb niosło w sobie informację o wszystkim, czego potrzebowało drzewo, by dębem zostać. Stawały się różą, bo róża wiedziała, jak ma wyglądać i jak rosnąć. Mak wiedział, jak kwitnąć, jaśmin jak pachnieć, każde słowo było pełną informacją, czym jest, a czym nie. Oset kuł, pokrzywa parzyła, bluszcz wił się tam, gdzie go nie chcieli. Słowa ożyły.
I wtedy tchnienie weszło w ciało człowieka. Podniósł się i rozejrzał. Słowa zawładnęły nim, jakby znalazły dom. Był tu i był tam, na planecie, którą spalił. Zapłakał, a łzy były tak prawdziwe, że gdy tylko dotknęły ziemi, zmieniały się w życiodajną energię. Czuł, że w nim samym kiełkują również słowa, te, których nie widać, ale które muszą istnieć, prawda, nadzieja, ból i mnóstwo innych. A że miał na imię Sunson, jego imię również ożyło, i Syn Słońca opromienił całą ziemię wokół siebie, oddając światło tam, gdzie wcześniej je zabrał. I to była wyczekiwana sprawiedliwość, a po niej nadchodziła natura, niosąc spokój.
Szmer ustał i w ciszy Wędrowcy skłonili się wiedzy, którą posiedli, a potem z szacunkiem skłonili się człowiekowi, który zdjął z nich ciężar. Narzucili kaptury na wiśniowe głowy.
Robot klasy M/poziom trzeci stał pośrodku niewielkiego pola herbacianego z pustym kubkiem w końcówce chwytającej. Szukał w sieci wewnętrznej informacji o sposobach przetwarzania liści herbaty w celu uzyskania napoju.
Człowiek o imieniu Sunson spalał się w życiodajnym płomieniu światła. Będzie spragniony.
*
Ruszyli powoli. Chwilę zajęło im ustawianie się jeden za drugim, ale w końcu byli gotowi. Noga za nogą. Szata za szatą. Kaptur za kapturem. Lekko. W ciszy. Zostawili szepty za sobą, słowa, pełne blasku, odzyskały znaczenia, zachwycały pełnią brzmienia, dosłownością, zdecydowaną barwą. Tam, gdzieś za nimi.
Nic nie mąciło spokoju. No, może z wyjątkiem jednego małego, niemal niesłyszalnego bzyczenia, na granicy słyszalności nawet dla istot, które słuchają duszą. Cichy odgłos, niczym pszczoła, samym dźwiękiem przypominał istotom, które żyją teraźniejszością, o wykonanej pracy, o uldze, o radości.
Niczym zapomniany plik ze starym zdjęciem z Ziemi.
Witaj. :)
Niezwykle przejmujący, klimatyczny, bardzo trudny do jednoznacznego zdefiniowania tekst. :)
Ujął mnie oryginalny pomysł oraz jego świetna realizacja. :)
Nie mam pewności, czy przed niektórymi spójnikami “a” nie powinny stać przecinki, ale ja maniaczką przecinków jestem, zatem to tylko drobna wątpliwość, bo – jak wspomniałam – pewności nie mam żadnej. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w Konkursie i nominacjach, podwójny klik. :)
Pecunia non olet
Bruce, na Ciebie zawsze można liczyć z szybkim komentarzem! Tak zajrzałam bez wielkiej nadziei, że ktoś szybko przeczyta, a tu jesteś już Ty! Dziękuję! Trochę się bałam, że tekst będzie mało zrozumiały (pisany trochę na szybko), ale jeśli piszesz, że klimatyczny, to już nie jest źle!
Przyjrzę się spójnikom, oczywiście, jak tylko się wyśpię! :)
Pozdrawiam baaardzo serdecznie! :)
Cała przyjemność po mojej stronie, Szanowna Autorko. Powodzenia.
Pecunia non olet
Cześć!
Opowiadanie bardzo tajemnicze i zostawiające wiele pytań, na które każdy może odpowiedzieć sobie inaczej. Czułam napięcie, czytając.
Jedyne co mnie zastanawia to:
Wędrowcy poczuli, że człowiek ma znaczenie, że niosą ze sobą szepty w tym koślawym, nieustannym rytmie właśnie dla niego.
Ale on nie żył. Wędrowcy rozeszli się na boki,
Wydaje mi się, że bez tego drugiego "Wędrowcy" byłoby lepiej.
Całość pobudziła moją wyobraźnię i czytałam z zainteresowaniem.
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie:)
UniluMoon, hej, dziękuję za odwiedziny i podzielenie się odczuciami. Doceniam każdą opinię! Przyjrzę się tym wędrowcom i może faktycznie zmienię.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam! :)
Hej,
bardzo klimatyczne i pełne barwnych opisów opowiadanie. Nie jest łatwe i musiałam przeczytać dwukrotnie, żeby je sobie poskładać.
Słowa, które ożywają i przybierają formę poszczególnych roślin, to bardzo kreatywny pomysł. A znaczenie imienia głównego bohatera, choć oczywiste, stało się dla mnie momentem olśnienia. :D
Sami wędrowcy kojarzą mi się z jakimiś milczącymi mnichami. :)
Robot stał nieruchomo, lecz jego oprogramowanie pracowało na najwyższych obrotach nad bieżącym problemem.
Nie miał wystarczającej ilości herbaty dla wszystkich.
Cudne :D
Serdecznie pozdrawiam!
Witam,
Trochę się bałam, że tekst będzie mało zrozumiały
Cóż, w moim odczuciu taki jest. Mam jakieś tam swoje interpretacje po przeczytaniu, ale żadna mnie szczególnie nie przekonuje co do swej trafności.
Ale – może ja tępy jestem :O
Natomiast oprócz tej niezrozumiałości, tekst ma właściwie same zalety. Przemawia do wyobraźni, jest intrygujący, bardzo klimatyczny i ślicznie napisany.
Klikam i pozdrawiam
poczuł, że dzieje się jakaś zmiana
Czy to nie jest angielskawe? Może “ma miejsce”? Nie jestem pewien.
Przecież wszelkie znaczenia bladły i usychały, również ten.
“Również to” chyba?
Oset kuł
kłuł
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
GalicyjskiZakapiorze, dzięki za odwiedziny! Bardzo mnie zaintrygowałeś tym, że mimo niezrozumiałości klikasz… dziękuję, chociaż trochę jestem teraz skołowana… :D Ale i tak ważna dla mnie wskazówka na przyszłość, żeby bardziej przejąć się czytelnikiem. Tępota nie ma tu nic do rzeczy, wydajesz się naostrzony jak się patrzy! :D
Dzięki za wyłapanie słusznych błędów, dzisiaj poprawię – to faktycznie jest chyba anglicyzm…
Pozdrawiam serdecznie!
Marszawo, dobrze, że poukładałaś sobie w końcu, bo Zakapior, na przykład, nie! Czyli jest nadzieja… :D Bardzo dziękuję za komentarz, tak mi czasem odjeżdża to pisanie i jeżeli nie jest humorystyczne, to brnę w niedomówienia i potem jest klops. :)
Wędrowcy to miały być takie istoty z innego wymiaru, wędrujące bez końca i bez początku, może nawet mnisi, ale międzygalaktyczni! :D
Cieszę się, że robot się podoba, bo miał trochę rozluźnić bardzo poważną atmosferę…
Pozdrawiam cieplutko! :)
Bardzo mnie zaintrygowałeś tym, że mimo niezrozumiałości klikasz… dziękuję, chociaż trochę jestem teraz skołowana… :D
Nie ma tu żadnej tajemnicy, tekst mi się podobał, gdyby był dla mnie bardziej zrozumiały, to pewnie bym go kliknął podwójnie, jak Bruce.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Aaa, to tym bardziej dziękuję! :)