- Opowiadanie: Artur Kw - Czekając, gdy Nadejdzie... Dziesiąta Noc

Czekając, gdy Nadejdzie... Dziesiąta Noc

Czekając, gdy Nadejdzie... Prolog https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33536

Czekając, gdy Nadejdzie...Pierwsza Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33537

Czekając, gdy Nadejdzie... Druga Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33538

Czekając, gdy Nadejdzie... Trzecia Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33539

Czekając, gdy Nadejdzie... Czwarta Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33542

Czekając, gdy Nadejdzie... Piąta Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33543

Czekając, gdy Nadejdzie... Szósta Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33553

Czekając, gdy Nadejdzie... Siódma Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33554

Czekając, gdy Nadejdzie... Ósma Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33582

Czekając, gdy Nadejdzie... Dziewiąta Noc https://fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/33583

Oceny

Czekając, gdy Nadejdzie... Dziesiąta Noc

DZIESIĄTA NOC

 

 Mężczyzna siedział w rogu pomieszczenia. Jego twarz skryta była w cieniu. Blask świecy oświetlał jego szarą szatę i brudne dłonie. Gdy Esmerlda weszła, poruszył głową.

– Przykro mi, z powodu twej siostry – mówi wprost. Esmerlda zatrzymuje się i zaciska prawą dłoń w pięść. – Sądziłem, że to ona będzie tą, która mi pomoże – kontynuuje mężczyzna.

Esmerlda wciąż milczy. Mężczyzna jakby kiwa głową w zamyśleniu. Może w zmartwieniu?

– Szukam wszędzie. Żadna jednak nie była w stanie mi tego dać – mówi powoli, spokojnie, zamyślony. – Ja chcę tylko znów widzieć wszystko, jak kiedyś. Nigdzie jednak ocalenia. Kapłani zawiedli. One zawiodły. Nie chciałem od nich wiele… Nie więcej niż sam utraciłem. Jej też tam nie było. Myślałem, że jest, lecz nie było… Ona kroczy za mną, ja za nią. Szukamy ocalenia dla siebie, lecz nie znajdujemy. Nie wiem, jak długo, to już trwa… Długo. Zbyt długo. Sam nie potrafię zdobyć tego, czego potrzebuję. Dlatego potrzebowałem jej… Ona mogła być tą, która przetrwałaby zjawy… Była niewinna. I dobra.

– Zginęła przez ciebie. Izbel – odezwała się w końcu Esmerlda.

– Przecież, nikogo już za to nie winisz – odpowiedział mężczyzna i miała wrażenie, że się uśmiechnął. – Tak mówił twój ojciec. On cię kocha. I jest szczęśliwy, że mi pomożesz.

– Pomogę, byś nikogo już nie skrzywdził – odparła.

– Nie chciałem tego. Ty też nie chciałaś. Chcieliśmy jedynie ocalić tych, których kochamy.

– Ty myślisz tylko o sobie. Ona też…

– Nie wiem, co słyszałaś o mnie. Od Kapłanów, innych ludzi, kobiet, które prosiłem o pomoc. Wymysły. Jej też nie znasz. Słyszałaś tylko rozmowy, że czekają na mnie lub na nią. Staliśmy się opowieścią w ustach innych. Lecz prawda wciąż jest ukryta. Nie przybyliśmy, by ocalić innych. Ani sprowadzić na nich śmierci.

– Po cóż więc przybyliście? – spytała Esmerlda.

– Ocalić siebie. Tylko każde inaczej to rozumie… – odparł mężczyzna.

– Uczyń więc to, co masz uczynić – powiedziała Esmerlda i przystąpiła powoli do niego.

– Myślisz, że chcę uczynić to, co myślisz, że mogę uczynić – powiedział on i zaśmiał się. W tym śmiechu słychać jednak było pewien smutek. – Staliśmy się opowieścią, przeinaczaną przez lęki lub radości innych. Życie jest snem, w którym jesteśmy kimś innym. Chcesz się z tego snu obudzić?

– Tak – odparła po chwili niepewności.

Mężczyzna sięgnął za szatę. Wyjął maleńkie, szklane naczynie. W środku coś było.

– Musisz to wypić – nakazał.

– Wtedy przystąpią do mnie Zjawy…?

– Wszystkie swoje zjawy już zwyciężyłaś – odparł. – Ta woda miała zmniejszyć ból kobiet, które prosiłem o pomoc. W przedziwny sposób wpłynęło jednak na ich umysły. Nie chciałem tego. Zwiększyło ich utajone lęki. Każda jakiś miała… Oprócz twej siostry. I teraz ciebie – wyjaśnił.

– Ból… Czego? – spytała Esmerlda, trochę nieufnie.

– Muszę powiedzieć o Niej. – Mężczyzna poruszył głową, lecz wciąż skrywał twarz w cieniu. – Ona, tak jak ja, szuka tego, co utraciła. Utraciła, jako pierwsza… Ja wtedy straciłem wraz z Nią.

– Co Ona utraciła?

– Krew – odparł mężczyzna.

– Krew? – Esmerlda nie rozumie.

– Krew, która czyni niewiastę kobietą. Czuła stratę, pustkę, niczym otchłań w głębinach. Najpierw winiła siebie. Potem mnie. Aż zaczęła winić innych. Zaczęła winić Ich… Opuściła nasz dom i wyruszyła w podróż. By ukarać Ich.

– Ten martwy kapłan… – Esmerlda wspomniała mord z portowego miasta.

– Tak. Dlatego chcę ją znaleźć i to zakończyć. Chichotem losu może być to, że kapłani mogą znać sposób, jak znów przywrócić Jej krew.

– Potrzebujesz… – Esmerlda na chwilę się zawahała. – Mojej krwi.

 – Lepsza byłaby twej siostry. Pierwsza krew. Świeża. Jednak musi wystarczyć twoja.

Esmerlda milczała.

– Możesz odmówić – powiedział mężczyzna. – Masz wybór. Nie jestem Nim.

– Sądzę, że jesteś. Zawsze byłeś Nim. Tym, którego się bałam. Gdyż byłeś tym pierwszym… Pierwszym z którym chciałam…

Dotknęła dłonią, między swymi udami. Lekko przesunęła. Mężczyzna w końcu wyłonił swą twarz z ciemności. Była młoda i przystojna. Jak wtedy, gdy pierwszy raz, ujrzała go w porcie. Ocaliła go przed śmiercią, podczas burzy na morzu. Został tu dla niej.

– Esmerldo… – szepnął czule Tezousz. – Wzbudź się z tego snu…

Tak, chciała się w końcu obudzić. Zamrugała szybko i wtedy ujrzała. Siebie stojącą nad ciałem zamordowanego kapłana. Siebie wśród dziwnych ludzi o głowach kóz. Zdejmują te głowy, będące maskami. Są zagubieni, podobnie jak ona.

Widzi siebie, jak biegnie przez łąkę z Izbel. To jeszcze dawne wspomnienie, nim poznała Tezousa. Nim byli razem. Nim odkryła, że nie może dać mu szczęścia, gdyż jej krew wyschła. Próbowała wszystkiego, lecz na nic. Nie mogła dać swemu ukochanemu dziecka. Tezous nie był zły, twierdził, że do szczęścia wystarczy tylko to, że są razem. To wystarczy. Wiedziała, że nie wystarczy. Szukała sposobu. Niepotrzebnie narażała, przy tym innych. Niepotrzebnie, zabrała wtedy Izbel, sądząc, że ci mężczyźni mogą jej pomóc…

– Esmerldo. To było bardzo dawno temu… – mówił Tezous. Za każdym razem, jak mrugnęła, jego twarz stawała się starsza.

Widziała sen, który stał się jej życiem. Najpierw, jak szuka sposobu, by znów krwawić. Potem, jak sama zapomina, kim jest i ucieka, przed Tezousem. Czyni swego ukochanego Nim. Tylko, że sama zawsze była Nią.

Mruga po raz ostatni. Tezous podchodzi do niej i tuli ją z miłością.

– Esmerldo… Nie uciekaj już przede mną. Ani przed sobą. Zbyt wiele żniw minęło…

– Krew… – mówi Esmerlda i pokazuje swą lśniącą szkarłatem dłoń. – Znów krwawię… – uśmiecha się.

– Esmerldo… – Tezous patrzy w jej oczy. – Już jest zbyt późno dla nas. Już przeminęliśmy dla tego świata.

– Nie… – zaprzecza Esmerlda. Dopiero będziemy dla świata…

Znów mruga. Nie ma Tezousa. Jest On. Mężczyzna, który wyszedł z cienia znajduje się nad nią. Dłoń swą, trzyma między jej udami.

Już prawie… – mówi i się uśmiecha. – Widziałaś, co będzie? Zjawy ci ukazały? Ja też w końcu ujrzę…

– Swą śmierć! – krzyczy ktoś obok. Błyska ostrze. Tryska krew.

Mężczyzna zwala się z Esmerldy. Jęczy i krwawi.

– Córko…! – Ojciec przytula i odsuwa Esmerldę, jak najdalej od mężczyzny. Spogląda ona ze zdumieniem, to na ojca, to na mężczyznę, który wije się na ziemi i kwiczy, jak umierające prosie.

– Przepraszam cię, przepraszam, myślałem… – mówi ojciec.

– On chciał mojej pomocy – wyjaśnia Esmerlda.

– Tak mi mówił… Lecz chciał cię skrzywdzić – odparł ojciec. Puszcza córkę z objęć. Esmerlda podchodzi powoli do leżącego mężczyzny. Odwraca się on na bok i spogląda na nią.

– Chciałem jej pomóc. Tobie. I jej. Wszystkie czekałyście… I będziecie na Niego czekać.

Esmerlda powstrzymuje drganie ciała. Ten mężczyzna nie był Nim.

 

 – To on…

Ciało mężczyzny zostaje rzucone na wóz, niczym wór. Przyjechali z osady, by go zabrać. Nie muszą już wymierzać mu kary, gdyż spotkała go najwyższa z możliwych.

– Odpowiada za kilka zbrodni na niewiastach. Strasznych zbrodni – mówi członek straży. – Jego żona go opuściła i gonił ją po wszystkich krainach. Minionego zmierzchu przybyła ona do nas.

– Gdzie jest teraz? – spytała Esmerlda.

– Tam, obok czarnego konia – Wskazał strażnik.

Esmerlda spojrzała i ujrzała smukłą, młodą ciemnowłosą niewiastę. Podeszła do niej powoli. Zastanawiała się, czy w ogóle coś powiedzieć. Może być smutna, widząc, jaki los spotkał jej męża. Gdy jednak podeszła na odległość kilku kroków, niewiasta odwróciła się do niej. Spojrzały sobie prosto w oczy. Nie było w nich żalu czy smutku.

Była radość.

– Witaj, Esmerldo – przemówiła pierwsza.

– Znasz moje imię?

– Od twojej matki. Rozmawiała ze mną przed chwilą.

– Ach, tak… – Esmerlda dostrzegła matkę, która szła w kierunku domu. – Nie wiem…

– Nie żałuj mnie. Ani jego. – Niewiasta wskazała głową na wóz, na który wrzucili ciało jej męża. – Jesteś jeszcze młoda. Całe życie przed tobą.

– Czy to, co on mówił… O krwi… – Esmerlda szukała odpowiednich słów.

– Chcesz sprawdzić? – Niewiasta uśmiechnęła się zadziornie.

– Nie… – Esmerlda pokręciła przecząco głową, zaskoczona. Niewiasta zaśmiała się.

– Lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Kiedy go poznałam, też wiele nie wiedziałam. Bardzo wiele… Łączyło nas dużo, a jeszcze więcej dzieliło. Szukaliśmy razem ocalenia dla siebie, lecz zaczęliśmy niszczyć się wzajemnie. On wyruszył w podróż. Widziałam, jak jego łódź tonie wśród wysokich fal. Jednak przeżył. Dotarł do odległej krainy, gdzie uznali go za kogoś potężnego. Kogoś ponad człowieka. Stworzył wokół siebie wielbicieli. A jego uwielbienie przeniosło się na inne krainy. By stać się niezwyciężonym, chciał wiedzieć, co się zdarzy. Dlatego zgromadził wokół siebie Wybranki. One miały mu ukazać to, co będzie. Poprzez kontakt ciał. Blisko siebie musi być ciało jego i wybranki… Wiesz, jak może zareagować kobieta, gdy jej ukochany… Dlatego chciałam mu przeszkodzić. Zniszczyć kapłanów, którzy szerzą jego uwielbienie. Uświadamiać Wybranki. Wtedy będzie pokonany. Wiele jeszcze przede mną trudu… Chciałabym znów wrócić do swego świata. Choć muszę przyznać, że podoba mi się to miejsce. Przypominam mi mój dom. Ileż to eonów temu było..? – Niewiasta spojrzała w dal zamyślona.

– Kim… jesteś? – Esmerlda z niepokojem przełknęła ślinę.

– W moim świecie, byłam taka jak ty. Nie pamiętam swego imienia, było to zbyt dawno temu. Może zwałam się tak, jak ty. Esmerlda. Może miałam siostrę, która niepotrzebnie zginęła. Może spotykałam się każdego zmierzchu w lesie z kobietami, podobnymi do mnie. Wątpiłyśmy. Szukałyśmy rozwiązania. Może to już się zdarzyło. Może dopiero się zdarzy. Na innym świecie możesz być kimś potężniejszym. Możesz wszystko. Może Tezous tam trafił? Może żyje? Może znów widzisz, jak umarł. – wskazuje wór na wozie. – Gdzieś jednak jest miejsce, gdzie żyjecie szczęśliwi, razem. Macie pralnię i płacicie razem rachunki. Może twe życie, to tylko jakaś zamyślona pisanina chłopaczka, który myśli, że jest drugim Charlie Kaufmanem czy Lynchem… Muszę jechać. – mówi Ona.

– Jestem Tobą. On wciąż nadchodzi – mówi Esmerlda.

Niewiasta patrzy na nią ze współczuciem.

– Jesteś pewna tego?

– Nie – zaprzecza Esmerlda.

– Więc czekaj – odpowiada Ona, uśmiechając się. Odjeżdża w dal. Za horyzont, znika ze świata Esmerldy. Do innego. Lepszego lub gorszego.

Nikt tego nie wie.

 

Koniec
Nowa Fantastyka