- Opowiadanie: ZigiN - Wojownik i jego Żubr

Wojownik i jego Żubr

Dawno nic nie pisałem i wracając zajrzałem do szuflady w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Znalazłem to, uśmiechnąłem się i wrzucam. Nie jest to pełnoprawne opowiadanie, a raczej bardzo krótka przygoda bez zakończenia, ale z “zakończeniem”. Może kiedyś do tego wrócę. Zapraszam :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wojownik i jego Żubr

 

 

Tolep Ojoj pojawił się niespodziewanie i już u bram narobił rabanu. Strażnicy miejscy wychylili z blanek, prostaczkowie przystawali by przyjrzeć się wojownikowi, a przejeżdżający w bryczkach zdążyli zakorkować całą główną ulicę. W Tolepie Ojoju nie byłoby nic niezwykłego, nikt nie zwróciłby na niego uwagi, był wszakże zwyczajnym wojownikiem. Jego ciało pęczniało od mięśni, przez co już dawno temu porzucił zbroję, która teraz rdzewiała w magicznych jukach, a dwa miecze, oba niemal tak wielkie jak on sam, tkwiły mu za plecami. I nawet jeśli ktoś ośmieliłby się teraz powiedzieć, że Tolep Ojoj jest człowiekiem majestatycznym, potężnym lub sprawiającym wrażenie bohatera na białym koniu, pomyliłby się przynajmniej raz.

Tolep Ojoj nie jeździł na koniu. On dosiadał żubra.

Futrzaste, majestatyczne cielsko bestii lśniło w pełnym słońcu, z szerokich nozdrzy buchała złowroga para, a z oczu biło znużenie, które w każdej chwili mogło przerodzić się w gniew. Płochliwe konie wszystkich pozostałych i najzwyczajniej normalnych ludzi rżały i parskały z niezadowoleniem, bojąc się podejść do zwierzęcia tarasującego bramę.

A strażnicy nie chcieli go przepuścić.

– Nie ma miejsca dla żubrów! – wołał jeden, którego hełm nosił dwa ślady zgnieceń. Jedno zgniecenie dostał z samego rana okuciem buławy, gdy rozeźlił przełożonego durnymi pytaniami. Drugie zarobił kilka chwil temu, gdy żubr trzasnął go rogiem za zbyt natarczywe głaskanie i dopiero ta sytuacja zmieniła jego nastawienie na nieprzychylne. – Zostaw go poza miastem, bo będziesz tylko ludzi straszył! Nie wpuścimy cię z tą morderczą bestią wśród prawych obywateli.

– Konia se kup, normalnie – dodał drugi odważnie i dziarsko, ale trzymał przy tym bezpieczny dystans zasięgu włóczni.

– Ty możesz wejść – powiedział znów pierwszy. – Dokumenty masz, glejt masz…

– Podpisany przez samego króla – przerwał mu lodowym głosem Tolep, którego wzrok wykazywał znudzenie podobne do tego w oczach jego wierzchowca. Mężczyzna ziewnął, krzywiąc usta i przetarł łzy kręcące mu się w kącikach oczu. Wplótł palce w sierść na szerokim karku żubra, pochylił się do przodu i ziewnął znowu, zarażając owym gestem dwóch strażników. – Wpuśćcie mnie.

– Chyba z głupim rozmawiam – rzekł pierwszy i zerknął na drugiego. – Który raz on to już powiedział?

– A skąd ja mam wiedzieć? Myślisz, że liczę?

– Ja liczę – wtrącił się Tolep, wyraźnie ożywiony i wyprostował się dumnie, prezentując szeroki, szczery uśmiech. – Do czternastu!

Strażnicy popatrzyli po sobie. Ktoś w kolejce do miasta parsknął, ktoś inny zachichotał, ale nikt nie śmiał narzekać na stracony czas, bo sam widok mięśni na ramionach Tolepa skutecznie powstrzymywał protesty. Mimo to dwójka strażników rozglądała się z nadzieją, że ktoś wesprze ich działania i pomoże przegnać wariata.

– A zatem – zagrzmiał Tolep – przedstawię się jeszcze raz.

– Znowu zaczyna – jęknął obity hełm. – Ja do niego jedno, on dru…

– Jestem Tolep Ojoj, wojownik z koczowniczego klanu Chmurolotnych. Mam dwie żony, które dały mi po jednym synu, ale jeden z tych gamoni w wieku trzech lat uciekł z domu by zostać rycerzem. Zabrał przy tym moje pieniądze i starą włócznię, ale posłałem za nim moją matkę, a jego babcię. Znalazła go dziewięć lat później, gdy był giermkniem u mości Rolanda z Jakiejś Dziury, jak sama powiedziała. Nie wiem, gdzie to jest, a wiele dziur widziałem. Wracając, moja matka obiła mości Rolandowi ryja i wynikła z tego awantura taka, że musiałem interweniować i do gromkiej bitwy doszło. Musiałem jechać przez pół świata, bo jak wiecie, nasze klany przemieszczają się bardzo często i gęsto, a ostatnio osiedliliśmy się pod górami ze szkła. Bardzo ciekawe miejsce, w którego jaskiniach są wielkie porzucone kopalnie, ale nie do końca, bo zagnieździły się tam gobliny i zazwyczaj…

– I dość! – wrzasnął obity hełm, którego głos w końcu wbił się w przerwę między słowami wojownika. – Opowiadasz to trzeci raz! I znowu inaczej!

– Bo to zawsze działo się inaczej, niż pamiętam – próbował wyjaśnić Tolep, ale nie pozwolono mu dość do słowa, bo wtrącił się mężczyzna za nim. Miał siwe włosy, siwą brodę i drobne ciało, ale śmiał się jak młodzieniec, który po raz pierwszy wypił piwo.

– Wybacz, panie Ojoj! – zreflektował się, gdy olbrzym na niego spojrzał. – Tak mnie naszło jakoś. – I w przypływie absurdalnej odwagi dodał: – A co się z tą twoją mamuśką stało, co?

Tolep uniósł brwi i spojrzał na otaczających go ludzi. Byli wśród nich chyba wszyscy, cała mieszanka klasowa, która zebrała się tutaj z tego, czy innego powodu. Tolep przez moment czuł, jak ściska go w żołądku, bo doliczył niemal dwóch czternastek i bał się, że każdy z nich zada jakieś pytanie.

Wrócił wzrokiem do staruszka.

– Nie wiem – przyznał, wzruszając przy tym ramionami jak dziecko, które złapano na ewidentnym kłamstwie.

– Jak to nie wiesz? – zapytał ktoś z tłumu. – Co z ciebie za syn?

– Właśnie! Złaś z kozła i idź jej szukać!

– A ja właśnie nie w tej sprawie – powiedział, patrząc na prowodyra. – Bo moja matka obrony nie potrzebuje, a mości Robar…

– Rooooolaaaand – poprawił go żubr.

– Mości Roland, tak, przepraszam. – Poklepał zwierze po karku i potrząsnął za róg, aż łeb mu zadrżał. – Wracając. Mości Roland na pewno się nią zajął. W moim klanie mamy taki zwyczaj, że jak baba pobije chłopa, to znaczy że on słabizna i musi się jej podporządkować. Straciłem w ten sposób przyjaciela, gdy musiał żenić się ze swoją pogromczynią i osiedlił się w innej Jakiejś Dziurze.

– Baby biją chłopów? – zapytał ktoś z niedowierzaniem, aż Tolep westchnął.

– No a jak inaczej sprawę sercową załatwić? – odpowiedział pytaniem, rozkładając szeroko ramiona. – Jak chcesz babę, to musisz ją zdzielić i liczyć, że padnie od razu, bo jak nie, to wstanie i szybko do zdrowia nie wrócisz. Bo u nas, w chmurolotach…

– Chmuuuroloootnych – poprawił go znowu żubr, aż para buchnęła mu z nozdrzy.

– U nas w chmurolotnych to baby silniejsze niż chłopy. No, może ja jedyny silniejszy jestem, dlatego mnie wygnały, bo kieckami trzęsły, że będę chciał władzę przejąć, ale mi nie po drodze z takimi rzeczami. Mi po drodze z przygodami! – zagrzmiał heroicznie, uderzając się w pierś tak mocno, że huknęło jakby ktoś zrzucił wór węgla z piętra. – Dlatego mi po drodze tutaj. Przez miasto mi trzeba przejść, do wieży Smokolnika zmierzam po rękę księżniczki. A mi tutaj te dwa gałgany zawadzają – zakończył niemal płaczliwie, wskazując strażników.

Tłum, do tej pory trzymający bezpieczną odległość i z rezerwą patrzący na Tolepa, teraz przysunął się do niego i żubra jakby kierowała nimi jedna myśl. Na strażników padł wzrok prawie dwóch czternastek, a oni, skruszeni, pochylili głowy i zaczęli się wycofywać.

– No… to ten, tego…

– Ale to bydle lepiej pilnuj! Bo jak nie to z nami będziesz miał do czynienia!

Pogrozili mu, pounosili pięści, pokrzyczeli jeszcze, aż w końcu pozwolili Tolepowi przejechać.

Wielki wojownik na majestatycznym żubrze wjechał do Korwic w asyście tłumu, którego wyciągnięte dłonie natychmiast poczęły wskazywać wszelakie atrakcje. Cyrk na rynku, wieża Bawel, która u szczytu była szersza niż u podstawy, fosę, którą postawiono wewnątrz murów, a nie za murem, bo jakiś architekt miał nie po kolei w głowie. Tolep uznał to jednak za ciekawy podstęp, bo żadna armia nie spodziewa się takiego kłopotu po przejęciu murów. Później zaciągnęli go do straganów wszelkiej maści, gdzie łakomy żubr niepytany próbował każdego rodzaju owocu, w tym egzotycznych, które wyglądały jak poskręcane sprężyny, a Tolep Ojoj w kilka chwil wyzbył się całej zawartości mieszka i odkrył przy tym, że wydał mniej, niż miał.

– Okraaadli cię – zamuczał żubr, wprawiając w popłoch rozleniwionego na murku kota, który pierzchnął jakby ktoś nadepnął mu na ogon. – To było spooodziewaaane.

Tolep zeskoczył z siodła i poklepał się po wszystkich dwóch kieszeniach spodni. Wyklepał też juki, ale wytrzepał z nich więcej kurzu niż pieniędzy. Po wszystkim wziął się pod boki, wykrzywił usta i zaczął tupać nerwowo o bruk.

– Okradli mnie – zawyrokował, jakby to on domyślił się pierwszy.

– Coooo teeeraaaz?

– Jak to co? – warknął. – Muszę napić się piwa, bo nie będę trzeźwo myślał o problemach. Idziemy do karczmy!

Karczma pod Podbitym Okiem prezentowała się wspaniale. Tolep już dawno nie widział tak bardzo zardzewiałych zawiasów, podrapanych ścian i brudnej podłogi. Co prawda od roku podróżował i nie zaglądał do wielu karczm, ale ta była zacna. Miała w środku dziewięć stołów, ogromny bar i ponad trzy czternastki krzeseł, z czego połowa była pusta. Z sufitu zwisał żyrandol, który był chyba tylko do ozdoby albo służył jako zabawka dla lemura, bo jeden się na nim huśtał.

Tolep Ojoj podszedł do baru, spojrzał na gospodarza i trzasnął ręką w kamienny blat.

– Gospodarzu! – zagrzmiał, a tamten podskoczył, wypuścił drewniany kufel i rozwarł szeroko oczy. – Piwa daj!

Facet miał długi, zawinięty wąs, który z pewnością traktował lepiej niż karczmę, więc zakręcił nim teraz i przyjrzał się Ojojowi.

– Najemnik, co?

– Co?

– Co?

Przez chwilę wytrzeszczali na siebie oczy, aż karczmarz potrząsnął głową i nalał do upuszczonego wcześniej kufla piwa. Podał je mężczyźnie i wygiął usta w dziwnym grymasie, który można było wziąć za ciekawość albo ból zęba.

– Kim jesteście panie? I dlaczego ta rogata bestia wciska łeb przez moje drzwi?

Tolep obrócił głowę i spojrzał na żubra, który zdążył jednym z rogów wybić w drzwiach niewielką dziurę i teraz próbował się uwolnić. Klienci, którzy chcieli wyjść, tymczasowo odpuścili ten pomysł.

– To Mruk – powiedział z dumą Tolep, wskazując wierzchowca. – Chciałem go nazwać Mruczek, ale się nie zgodził. Później chcieliśmy nadać mu miano, więc wyszło Mruk Puszczalski, bo urodził się w puszczy. – Po tych słowach nachylił się do barmana i zniżył głos do szeptu. – Ale nie nazywaj go tak, bo z jakiegoś powodu wpada w furię.

– Nie obgaaaduuuj mnieee – zamuczał żałośnie Mruk, w końcu wyrywając róg i wracając na ulicę z opuszczoną głową.

– Ja… – barman przełknął ślinę. – Rozumiem.

– To twoje imię?

– Nie. Mama dała mi Piwnoś, ale wszyscy wołają Zbyszek.

– Dlaczego Zbyszek?

Wzruszył ramionami.

– A jakoś tak, nie wiem. Pewnego dnia przylgło do mnie jak grzyb do ściany i tak zostało.

Tolep w zamyśleniu upił solidny łyk piwa i odkrył, że kufel w jego dłoni jest niczym kieliszek, więc trzasnął nim, smutno opustoszałym, o stół.

– Drugie! – zawołał, a gospodarz znów się wzdrygnął. – I większy kufel daj.

– Większych nie mam. To ty masz łapy jak niedźwiedź!

– To beczułkę daj, ot co!

Jak powiedział, tak Zbyszek zrobił. Tolep polewał sobie i od czasu do czasu wymieniał z gospodarzem uprzejmości. Dowiedział się, że Zbyszek odziedziczył karczmę po ojcu, który uciekł przed poborem do wojska i wpadł w łapy bandytów, którzy wcielili go do swojej bandy i po pierwszej bijatyce z żołnierzami stracił dłoń, oko i cztery górne zęby. Gdy facet wrócił do domu, Zbyszek go nie poznał i wyrzucił, a dzisiaj jest kapłanem i odprawia msze ku czci bogów na rynku i wszyscy myślą, że gada w starożytnym języku, bo tak bardzo sepleni. A jego matka wprowadziła się do córki, która została żoną kupca i żyje im się smacznie.

Karczma pod Podbitym Okiem wzięła swoją nazwę z tego, że zawsze ktoś w owo oko obrywa.

– A dzisiaj ktoś dostał? – zapytał Tolep po wysłuchaniu historii pierwszej bijatyki w dniu przejęcia przez Zbyszka karczmy.

– Dzisiaj nie, ale dzień jeszcze młody.

– A. Bo wiesz, jakby co, to ja mogę.

– Nie bij mi klientów.

– Ja jestem klientem! – obruszył się olbrzym. – I piwo mi się kończy.

– Dostaniesz drugie, jak zobaczę pieniądze.

Tolep podrapał się w zadumie po brodzie.

– To będzie problem, bo nie mam.

Barman spojrzał na niego oniemiały, oczy zalśniły mu złością, ale mając na uwadze rozmiary biednego klienta, nie powziął drastycznych środków, którymi były pałka i proca pod ladą. Zamiast tego wziął głęboki, uspokajający oddech.

– Jak to nie masz? Przychodzisz tutaj i myślisz, że chlejesz za darmo?

– Co? To piwo nie jest darmowe? Ale przecież wasze prawo mówi, że strudzonego wędrowca trzeba napoić i nie żądać żadnej zapłaty!

– Wodą! – nie wytrzymał Zbyszek, cały już poczerwieniały w złości. – Wodą i chlebem, a nie beczułką, którą upiłbym pół tuzina pijaczków!

– To trochę mniej niż pół czternastki czy więcej?

Zbyszek wycelował w niego palec, a Tolep odruchowo zzezował.

– Miałem co do tego podejrzenia, od chwili gdy tu wlazłeś, ale pewność zyskałem teraz! Ty jesteś debilem!

– Ojoj!

– No właśnie! Ojoj! Zaraz dam ci Ojoj, że Hoho!

– Nie rozumiem – obruszył się Tolep. – Kim jest Hoho?!

– Kutwa jego mać, w jaja bita obsranym butem! Wynoś się stąd, obdartusie, biedaku, kłamco i naciągaczu, bo zaraz straż wezwę i do lochu trafisz za machlojstwa!

– O co to, to nie! – zawołał Tolep, zrywając się na nogi i tym samym przewyższając Zbyszka o dwie głowy. – Ja tu nikogo niczym nie machlojkowałem! Odwołaj to!

– Jakim drągiem cię twój stary robił?

– Nie drągiem, tylko nahajką! Lał po plecach aż miło, ale przestałem czuć uderzenia, kiedy wyrosły mi tam mięśnie! A ciebie uprzedziłem, że pieniędzy nie mam. Może o ciupkę się z tym spóźniłem, ale tyleś gadał, że zapomniałem zupełnie! I wcale się nie musisz pieklić, gospodarzu, bo za dobrą monetę możesz to wziąć!

– Za dobrą? Niby z której strony?!

– Nie wiem! – wrzasnął skołowany Tolep. – Awers?

– Noż krew mnie zaleje!

– Przecież jeszcze cię nie uderzyłem!

– Kuuuuurwa!

– Nie mam pieniędzy – powiedział poważnie Tolep. – Ale to znaczy, że targować się też nie będę i obu nam oszczędzę bólu głowy i trosk! Zamelduj mnie tylko w jakimś pokoju, jaki tam masz, a będzie dobrze. Mruczek sobie poradzi na zewnątrz, podje ci trawnik, resztki będziesz miał komu dać, a i może myszy wyłapie?

– Żubry nie jedzą myszy!

– On je.

Nastała chwila milczenia, podczas której Zbyszek, zasapany, spocony i czerwony ze złości, zaciskał bezsilnie pięści w powietrzu, jakby próbował dźwignąć niewidzialny ciężar, który koniec końców go przerósł.

Opuścił głowę i zasłonił twarz dłońmi.

– Nie mam wolnych pokoi – jęknął.

– To jakiś się znajdzie. Masz może kogoś tam do wyrzucenia? Może uda mu się podbić mi oko, co?

Zbyszek jęknął znowu i zachlipał zrozpaczony, opadając na swój taboret, któremu trzasnęła się noga, ale jeszcze się nie złamała. Tolep tymczasem dostrzegł schody na górę i ruszył w tamtą stronę zadowolony, że ma tak przemiłego gospodarza. Nie tyle co dobrego obyczaju dotrzymał to jeszcze go zakwaterował!

– Ej, ludzie! – wrzasnął w korytarzu. – Ktoś tu jest do wyrzucenia?

Po dłuższej chwili i jeszcze dwukrotnym powtórzeniu zza drzwi w końcu zaczęły wychylać się głowy. Z jednych wychynęła z nich cała chmara, która niczym komary lgnące do spoconego ciała, wylała się na korytarz. Byli niscy, wysocy, grubi, chudzi, pijani i trzeźwi. Tolep naliczył pół czternastki i pół, bo jeden ewidentnie był krasnoludem. Niski, prawie tak szeroki jak drzwi i z króciutką szyją. Najwyższy z nich, ubrany w skórzaną zbroję, zrobił krok do przodu i wypiął pierś.

– A ktoś ty!?

Tolep uśmiechnął się.

– Ojoj.

Mężczyzna uniósł jedną brew i jeden kącik ust, obrócił się na towarzyszy i zaśmiał głośno. Gdy wrócił spojrzeniem do Tolepa ujrzał tylko pięść, która pędziła w stronę jego oka.

*

Gdy było już po wszystkim, Tolep zniósł ochotników do wyrzucenia na parter i ułożył ich na krzesełkach przy jednym stole. Krasnoludowi musiał podłożyć trzy poduszki, żeby nie opierał się brodą o blat i trzymał w miarę godną jego rasy pozycję. Wszystko się jednak popsuło, kiedy odruchowo poklepał go po plecach i ten z hukiem zleciał na podłogę, lądując twarzą w rozlanym niedawno piwie.

– Mam wolny pokój – powiedział z dumą Tolep, patrząc na Zbyszka.

Mężczyzna miał przerażoną minę, którą można było przecież zinterpretować jako szok na widok bohaterskich czynów i tego Tolep się trzymał. Poklepał gospodarza po ramieniu, uśmiechnął się do niego i wskazał pół czternastki i krasnoluda.

– Powiedzieli, że zapłacą za mnie! A oków podbiłem całe czternaście, więc na tyle dni masz spokój. Krasnoluda nie trafiłem, bo za niski dla pięści i nie mogłem dobrze wycelować, ale to dobrze, bo gdybym mu podbił, miałbyś nieparzystą liczbę.

Zbyszek cofnął się do baru, nalał sobie piwa i upił szybko kilka łyków, zanim zdecydował się przemyśleć tą sytuację. Cała klientela, słysząc raban na górze, a później widząc Tolepa znoszącego swoje ofiary, ewakuowała się w trymiga, ale Zbyszek zdążył ujrzeć w tym swoją szansę. Olbrzym może i sprawił mu kłopoty, ale nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. Po takiej akcji wszyscy zaczną płacić pełne sumy na czas, nie będzie burd w karczmie przez następne dni, a i może wróci tu jako taka kultura.

Spojrzał na Tolepa, uśmiechając się do niego przebiegle.

Teraz, mimo wszystko, musiał tego olbrzyma zatrzymać jak najdłużej!

– Spieszysz się gdzieś, Tolep? – zapytał przyjaźnie i nie pozwolił mu odpowiedzieć. – Bo jak nie, to mam dla ciebie propozycję. Możesz się u mnie zatrzymać na jakiś czas. Śniadanie, obiad i kolacja na mój koszt, ale piwa z umiarem, bo zbankrutuję. – Spróbował się zaśmiać, ale czuł, że wyszło sztucznie.

Tolep jednak nie zastanawiał się nad tak trywialnymi rzeczami.

– Ano spieszno mi! Do wieży Smokolnika jadę, po rękę księżniczki!

Zbyszek aż zamrugał z niedowierzania. Wieża Smokolnika owiana była złą sławą, ponoć zamieszkiwał ją smok i stąd wzięła się jej nazwa. Na domiar złego gad regularnie porywał księżniczki, a ich ojcowie za ubicie poczwary i odzyskanie pociechy oferowali właśnie oddanie jej odważnemu rycerzowi.

– Myślisz, że zarąbiesz smoka?

– Smoka? – zapytał Tolep niemrawo. – A co on tam robi?

Zbyszek stracił nadzieję.

– Więzi księżniczkę.

– Co? Dlaczego?! Jakich przewin się dopuściła, że musi jej pilnować legendarna bestia?! Czy jest silna? Myślisz, że mnie pobije?

– Z pewnością, jeśli się nie przygotujesz.

– A niech to! – Tolep trzasnął pięścią w stół. – Muszę poćwiczyć! Nie mogę pozwolić, by po tylu latach treningu pokonała mnie kobieta!

Zbyszek otworzył usta w niemym zdziwieniu i jeśli myślał, że stracił już nadzieję, to bardzo się pomylił. I coś mu podpowiadało, że jeśli chodzi o tracenie nadziei, to Tolep jeszcze go zaskoczy swoim pokrętnym rozumowaniem.

– Oooojoj! – rozległo się muczenie, a w drzwiach pojawił się żubr, który próbował dostać się do środka i jednocześnie nie wyrwać framug, w których umknął. – Pooooszerzcie drzwiii! Proooszęęę.

– Mruczek! – wrzasnął Tolep, unosząc groźnie pięść. – Zły, brzydki! Mówiłem ci, żeby przed wejściem ostukać raciczki! Błota naniosłeś!

– I gwoooździeee kupiłeeem – dodał. – I zaaawiaaasy. Będzieeesz móóógł napraaawić drzwi.

Tolep od razu pokraśniał, a Zbyszek wstrzymał oddech.

– To rozumiem! Dobra wchodź, tutaj i tak remont trzeba zrobić gruntowny! A tak w ogóle, to za co kupiłeś sprzęt? Widzę, że nawet młotek masz.

– Hmm… wymieeeniłem.

– Za co?

– Hmm… za takie okrąąągłe żetony.

Zbyszek, mrugając szybko i wstrzymując oddech, słuchał jak gadający żubr wyjaśnia głupiemu olbrzymowi, że żetony to pieniądze, a w tym mieście nie płaci się kryształami i kawałkami kolorowego szkła tylko nimi właśnie i mają nimi juki wypchane po brzegi. Na domiar wszystkiego żubr przytargał cały wóz szpargałów, rzeczy do remontu i farb, a za nim ciągnął się sznur dzieciaków z pędzlami.

Zbyszek opadł na siedzenie, zasłonił twarz rękami.

I z tego wszystkiego zaczął się histerycznie śmiać.

Tak właśnie zastała ich piątka strażników, która wparowała do środka w ślad za żubrem. Każdy z przerażoną miną, jakby poganiał ich diabeł i chyba rzeczywiście tak było, bo na sam koniec Zbyszek ujrzał komendanta straży, strasznego i złowrogiego, niemal tak wielkiego jak Tolep.

– Ty! – komendant wycelował palcem w Tolepa.

– Ja! – odkrzyknął Tolep, wskazując na siebie. – Ojoj!

– Jesteś aresztowany, Ojoju!

– O Bogowie – szepnął Zbyszek, nie wierząc, że komendant zrozumiał znaczenie „Ojoj”. Postanowił się wtrącić, zanim ci dwaj zaczną coś demolować, albo, co gorsza, rozmawiać. – Panie kochany, za cóż go aresztujecie? Te obdartusy – wskazał na ośmiu nieprzytomnych mężczyzn – zasłużyły sobie! Zalegały z pieniędzmi i…

– Nam nie o nich idzie – odpowiedział mu, unosząc uciszająco dłoń. – Ale ten dureń obrzucił szkłem z tuzin straganów na rynku! Dwie osoby pokaleczył, ludzie się skarżą, pies jaśnie panienki Ulki zaczął kuleć i ugryzł weterynarza, którym jest mój brat. Pracuje w tym fachu już drugie dziesięćlecie…

– Dziesięęęcioleeecie – poprawił go żubr, a komendant kiwnął mu głową.

– Racja, dziękuję. – Odchrząknął. – Drugie dziesięciolecie już pracuje w tym fachu i mówi, że jak długo już pracuje, a robi drugie dziesięciolecie, tak takiego chamstwa jeszcze nie widział! A drogą śledztwa doszliśmy do wniosku, że to ów Ojoj dopuścił się ów czynu! Żeby tego było mało, to jeszcze małe złodziejaszki z poranionymi rękami latają, bo szkło z monetami pomyliły, ale im honor oddać trzeba, bo bohatersko powstrzymały niecne zapędy tego złoczyńcy!

– Ej, wypraszam sobie! – zawołał oburzony Ojoj. – Ja żadnych niecnych popędów nie powstrzymuję!

– Jeeemu chodzi oooto, że tu praaawo jest inne niż w gdzie indzieeej – wyjaśnił żubr po Ojojowemu. – I chcą cię z nim zapoooznać.

– Och – zrozumiał w lot. – No dobrze! To co robimy?

– Loch! – zawołał komendant. – Chodź ze mną!

Zbyszek otworzył usta, by zaoponować, ale Tolep go uprzedził.

– Dobrze! Chodźmy!

I, jak gdyby nigdy nic, wyszedł razem ze strażnikami.

Zbyszek został sam w karczmie, jeśli nie liczyć gadającego żubra i bandy dzieciaków, która wpełzła do środka i zaczęła bawić się młotkami, pędzlami i farbami.

– Czy on właśnie oddał się w ich ręce bez gadania? – zapytał Zbyszek żubra.

Mruczek spojrzał na niego wielkimi oczami, w których na próżno było szukać inteligencji, ale Zbyszek był pewny, że jest jej tam więcej niż w oczach Tolepa.

Żubr podsumował to wszystko jednym słowem.

– Ojoooj.

Koniec

Komentarze

Cześć ZigiN !!!

 

Nie za bardzo mi się to spodobało. Czytałem lepsze opki. Rozumiem, że to jest satyra, ale takie sobie te żarty. Właściwie był jeden moment który mnie zainteresował to jak główny bohater dowiedział się, że księżniczka jest chroniona przez smoka. Myślałem, że tam będzie coś fajnego… 

 

Wiesz, nie żebym nie miał poczucia humoru, ale weźmy taki jakiś żart o bacy czy coś, jest dużo śmieszniejszy!

 

Na pewno dużo pracy włożyłeś w napisanie… Jednak szczery muszę być.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Cześć dawidiq150!

 

Dzięki za komentarz. Humor jest bardzo subiektywny, więc spoko. Widocznie muszę jeszcze poczytać jakieś opka humorystyczne, żeby zobaczyć jak je ugryźć lepiej, więc może przy następnym spotkaniu moneta się odwróci – gdy już coś tam z siebie wypluję. Mimo że nie bardzo ci siadło to doceniam, że przeczytałeś!

 

Pozdrawiam również!

Ale czytało się bardzo dobrze!!! Od tej strony jest wszystko OK :) 

Jestem niepełnosprawny...

A co do humoru sądzę, że dobry komik musi mieć słabe poczucie humoru. Wtedy to co jego śmieszy innych śmieszy jeszcze bardziej!!!

 

Spokojnie będą inne komentarze których jestem bardzo ciekawy! Ja wiem, że bolesne jest jak napiszesz opko i jest źle przyjęte. Może wyjdę na głupka?

Jestem niepełnosprawny...

Nie musisz mnie pocieszać :( smutnażaba,jpg

 

Ale poważnie xD ja też wiem jak to może być bolesne, aż serduszko boli, ale dlatego pisze się dalej. Jak to mówią “nie klep biedy, klep w klawiaturę” czy coś takiego. Nie odebrałem twojego komentarza negatywnie, dobrze jest też poznać humor czytelnika – ja tam zwykły prostak, czasami bawią mnie dupy i kupy, a czasami wysublimowany żart szlachecki :)

Wojownik i jego Żubr

Cudowny tytuł:D

 

Strażnicy miejscy wychylili z blanek

Chyba zjedzone “się”

 

 

Tolep Ojoj nie jeździł na koniu. On dosiadał żubra.

Poezja.

a ostatnio osiedliliśmy się pod górami ze szkła.

Nostalgia chwyciła, kojarzy mi się z tymi klasycznymi baśniami czytanymi za dzieciaka. “o szklanej górze”, czy coś w ten deseń.

 

Klienci, którzy chcieli wyjść, tymczasowo odpuścili ten pomysł.

Myślę, że lepiej byłoby “zarzucili ten pomysł”. Albo “porzucili” , ale pierwsza opcja chyba bardziej pasuje do klimatu opowiadania.

 

Masz bardzo bogate słownictwa i zręcznie operujesz językiem. W dialogach widać wielką kreatywność, a wszędzie aż kipią błyskotliwe pomysły. Dobra, co ja będę słodził. Po postu czekam na więcej.

Pozdrawiam serdecznie !

 

 

 

Kwestia wizji.

Bartkowski.robert, dzięki!

 

Fajnie, że ci się podobało :) Może następne będzie “Żubr i jego Wojownik” xD

ZigiN

 

Myślę, że bardzo odpowiadałoby to realiom fabularnym. Odniosłem wrażenie, że to właśnie żubr wszystkim trzęsie:D

Kwestia wizji.

Nowa Fantastyka