- Opowiadanie: fanthomas - Szczury

Szczury

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, GalicyjskiZakapior

Oceny

Szczury

Codziennie odwiedzałem stołówkę o nazwie Faberge, co miało w domyśle podnosić jej prestiż, nawiązując do arcydzieł sztuki zdobniczej, choć niestety oferowane tam jedzenie było z reguły podłej jakości. Tanio i pysznie, głosiła reklama przed wejściem. Z pierwszym określeniem bez trudu mogłem się zgodzić, drugie zależało od wrażliwości smakowej  oceniającego.

Dania rozdawał Piotruś, mężczyzna lekko upośledzony umysłowo, co można było dostrzec na pierwszy rzut oka. Przedstawiał sobą smutny widok, który jednak pasował do ogólnej atmosfery lokalu, wypełnionego ludźmi przegranymi życiowo, wykolejeńcami, złodziejaszkami i bezdomnymi alkoholikami.

Jeden z takich osobników siedział tuż obok mnie przy stole. Lekko zalatywało od niego potem i moczem, lecz zdawał się tego nie zauważać. Ja także udawałem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Co chwilę wycierał tłuste ręce w brudny podkoszulek, który zdobiły liczne rozdarcia. Nie byłem w stanie ocenić, ile może mieć lat. Przedział od czterdziestki do sześćdziesiątki wydawał się najodpowiedniejszy.

– Znów pada – wymamrotał do mnie albo do siebie i nie oczekując na jakikolwiek komentarz, szybko dodał: – Co za łobuzy.

Miał na myśli grupę młodocianych bandytów, która każdego dnia uprzykrzała Piotrusiowi życie. Na początku obrzucali go tylko inwektywami, przezywali durną świnią albo synem niedorozwiniętej dziwki, potem jednak przemoc słowną zastąpiła ta fizyczna. Zachodzili go od tyłu i dźgali po ciele zaostrzonymi patykami lub rzucali w jego stronę papierowymi kulkami. Nikt nie reagował, nie przeganiał łobuzów, dlatego dopuszczali się coraz gorszych form znęcania. Tym razem bili go pięściami po nerkach. Piotruś znosił wszystkie cierpienia w ciszy, w żaden sposób nie próbował ich powstrzymać. W pewnym momencie przewrócił się, pchnięty przez jednego z oprawców, wtedy pozostali zaczęli go kopać. Dopiero skargi kilku osób, które czekały na jedzenie, sprawiły, iż tamci przestali i pospiesznie się oddalili.

– Kanalie – skomentował bezdomny. – Jak można tak traktować drugiego człowieka?

Po chwili Piotruś podniósł się i nie okazując żadnych oznak zdenerwowania, dalej serwował klientom dania. Kiedy zbliżyłem się po dokładkę, dostrzegłem na jego twarzy liczne rany i siniaki. Nie odezwałem się jednak ani słowem.

Wróciłem do stolika. Bezdomny ścierał z podkoszulka wymiociny. Musiało mu się ulać, kiedy mnie nie było.

– Straszny deszcz dziś – powiedział. – Jutro też pewnie będzie podobnie.

Ponownie nie skomentowałem tego, a on kontynuował:

– Znałem kiedyś takiego jednego, co to potrafił wyprawiać prawdziwe cuda. Gdyby żył, rozprawiłby się z tymi łobuzami i to bez użycia rąk.

Potem obaj przez chwilę milczeliśmy, a z zewnątrz dobiegały odgłosy padającego deszczu. W końcu zauważyłem, że Piotruś przestał wydawać jedzenie, a kolejka robiła się coraz większa. Początkowo pomyślałem, że zaniemógł i znów upadł, ale  bezdomy powiedział, że gdzieś wyszedł.

– Długo nie wraca – dodał po kilku minutach. Wzruszyłem ramionami, nie okazując oznak zainteresowania, choć wewnątrz poczułem niepokój. Kiedy tamten skończył swoją porcję i opuścił lokal, również wstałem od stołu i udałem się na poszukiwania Piotrusia. Widziałem, że ludzie zaczynali się niecierpliwić, byli głodni, a kucharze spoglądali z coraz większym zdenerwowaniem na gromadzący się dookoła lady tłum. Atmosfera robiła się napięta.

– Gdzież polazł ten drań? – szeptali między sobą.

Na zewnątrz przestało padać, a okolicę otuliła gęsta mgła. Obszedłem bar dookoła, aż w końcu natrafiłem na potworny widok. Znalazłem Piotrusia na zapleczu, gdzie mordował szczury. Wykręcał im główki, łamał kręgosłupy, wypruwał flaki. Nie mogłem zrozumieć okrucieństwa, do jakiego był zdolny. Wyjaśnił, że wyobraża sobie, iż to te urwisy, które codziennie go prześladują. Nie może im nic zrobić, ani w żaden sposób ich powstrzymać, co doprowadza go do bezgranicznej rozpaczy. Jedyny sposób na odreagowanie to znęcanie się nad gryzoniami, które stanowią podobną plagę, niszcząc zapasy i roznosząc choroby.

– Mam wrażenie, że nawet jeśli zmienię pracę, oni podążą za mną i nadal będą mnie gnębić – mówił.

Wyglądał fatalnie, cały zakrwawiony, w poplamionym posoką ubraniu, otoczony umierającymi szczurami. Nie mogłem na to dłużej patrzeć.

– Idź do domu, umyj się i przebierz – powiedziałem. – Zastąpię cię. Szef nie może cię zobaczyć w takim stanie.

– Ale ty…

– Dam sobie radę, spokojnie. Już kiedyś tutaj pracowałem jako wolontariusz.

Dawne czasy, lecz musiałem pomóc człowiekowi w kłopocie, więc stanąłem za ladą i obsługiwałem klientów. Nikomu to nie przeszkadzało, byleby tylko robota była zrobiona. Nie należała ona do nader skomplikowanych, wystarczyło tylko wydawać posiłki przygotowywane przez kucharzy. W pewnym momencie dostrzegłem, że grupa młodych bandytów przygląda mi się badawczo zza drzwi wejściowych. Wyglądali na zaskoczonych nieobecnością Piotrusia.

W końcu wkroczyli do środka, przewodził nimi najwyższy z nich, z blizną w kształcie kropli deszczu na jednym z policzków. Podszedł do lady i skierował w moją stronę oskarżycielskie spojrzenie. Nie zamierzał zamawiać jedzenia. Podobno cała banda stołowała się gdzie indziej, w znacznie bogatszych restauracjach, za pieniądze, które ukradła innym.

– Gdzie ten chuj? – warknął.

– Zaniemógł – odparłem, na co tamci zareagowali rechotem.

– Nieźle mu wpierdoliliśmy – powiedział któryś z nich. – Powiedz mu, że jutro czeka go powtórka.

Obawiałem się, że ich brutalne zachowanie zogniskuje się na mnie, ale najwyraźniej mieli tylko jedną ofiarę, nad którą zamierzali się pastwić. Zanim wyszli, postanowili jednak jeszcze trochę się zabawić. Pozrzucali z niektórych stolików talerze, a do innych napluli, bez przerwy rechocząc.

Kontynuowałem rozdawanie dań bez zbytniego rozglądania się, głównie dlatego, iż nie chciałem wpatrywać się w twarze tych wszystkich smutnych ludzi, którzy odwiedzali to miejsce, ale w pewnym momencie przerwałem mechaniczne wykonywanie czynności, gdyż napływ masy ludzkiej ustał, a przy wejściu zrobiło się zamieszanie. Wszyscy stłoczyli się dookoła, tak że trudno było cokolwiek dostrzec. Podejrzewałem, że banda łobuzów znów coś nawywijała. Nie pomyliłem się, choć czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałem. Gdy udało mi się przebić przez tłum, dostrzegłem, że jeden z nich tarza się po podłodze, wydając z siebie dziwaczne odgłosy, coś pomiędzy jęczeniem a chrząkaniem. Trzymał się za brzuch. Wygladało na to, że doznaje okrutnych boleści. Mógłbym pomyśleć, że zaszkodziła mu podawana strawa, ale przecież niczego nie skosztował.

W końcu koledzy postawili go na nogi i chwiejnym krokiem wyprowadzili na zewnątrz, odprowadzani gniewnymi okrzykami z kompletnym brakiem współczucia. Ktoś nawet pokusił się o to, żeby splunąć w ich kierunku. Możliwe, że byłem to ja.

Wkrótce nastąpiło zamknięcie lokalu. Gdy opuszczałem budynek, dostrzegłem Piotrusia, kucającego niedaleko wyjścia. Dostrzegłem wyraz satysfakcji na jego twarzy. Znów przetrącał karki szczurom. Ogromne gryzonie wydawały się w jego rękach kompletnie bezbronne, nie próbowały się bronić, jakby pogodzone ze swoim losem.

– Widziałem jak wychodzili – powiedział Piotruś. – Zataczali się jak pijani. Potem zalegli w rynsztoku i zaczęli się kurczyć. Z tyłków wyrastały im ogony, a ich ciała pokryła szczecina. W końcu nie zostało w nich nic ludzkiego. Zmienili się w swoje karykatury. Widzisz bliznę na grzbiecie tego największego? Taką miał łajdak, który najbardziej mnie poniżał. 

Choć długo wpatrywałem się w truchła szczurów, niczego nie dostrzegłem. Faktem było jednak, że więcej nie widziałem w okolicy tamtych młodocianych bandytów. Podobnie jak owego tajemniczego bezdomnego.

 

Koniec

Komentarze

Czytałem z przyjemnością, choć treść jest bardzo smutna. Ale jest w tym szorcie coś magicznego. Fanthomasie, potrafisz w wyjątkowy sposób w krótkich formach zawrzeć sporo ładunku emocjonalnego, co uważam za wielki plus. Trafiasz w sedno i często nie dajesz prostych rozwiązań. Pozostawiasz czytelnika ze znakiem zapytania. 

Przemoc rodzi przemoc. Pomyśleć tylko, ile osób w pierwszym odruchu, lub w niemocy trwającej zbyt długo, niemożliwości do obrony, odpowiedziałoby zemstą, kiedy nie musiałoby ponieść konsekwencji. Również, co drzemie w nas, kiedy pojawiają się pierwsze myśli? Czy tak naprawdę moglibyśmy się przyznać do nich bez zakłopotania? 

Pozdrawiam. Klik ode mnie.

Obojętność wobec przemocy, to dziś powszedni widok. Bo co mnie to obchodzi, że kogoś zabijają – może nakręcę z tego szorta na Tiktoka?

Czytając, miałem wrażenie, że nawet gdyby zabili chłopaka na oczach wszystkich, ci nadal czekaliby na swoją michę, wnerwieni, że nie dojechała na czas. 

Smutny obraz, ale prawdziwy.

Czytałem z zaciekawieniem, zakończenie zaskakujące, ale dokładnie takie jakie powinno być. Magia przybyła na czas. :)

 

Pozdrawiam!

Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.

Smutne, ale prawdziwe. Obojętność jest wszechobecna. Tworzysz ciekawy, sugestywny klimat, a zakończenie wypada bardzo dobrze. Jak ulał pasuje tu powiedzenie, że czarne charaktery się nie rodzą – to my, ludzie, je tworzymy.Dobrze ci idzie upchanie takiej ilości treści w tak krótkiej formie. Zostawiam Klika. 

Pozdrawiam!

Cześć, już się cieszę na deser w postaci “Szczurów” (okej, dziwnie to zabrzmiało), ale to po powrocie ze spaceru po lesie (codzienna rutyna). Wrócę tu z dłuższym komentarzem. Tymczasem serdecznie pozdrawiam! MZ

Ktoś nawet pokusił się o to, żeby splunąć w ich kierunku. Możliwe, że byłem to ja.

Cały Fanthomas. Jakie to fajne!

 

Ogólnie: bardzo dobrze. Faktycznie jesteś mistrzem krótkiej formy, ale to już wiesz. Zawsze Twoje szorty czytam z uwagą i uśmiechem na ustach, no właśnie: uśmiechem. Tym razem powiało pesymizmem i smutkiem. Czyżby coś się w Tobie, jako twórcy, zmieniało? Jakaś ewolucja stylu, te sprawy? Dziękuję i pozdrawiam!

Fajne. Było smutno, smutno, smutno, ale końcówka jakimś cudem przywróciła równowagę. Nie było mi żal łobuzów. Jakie życie, taka śmierć. 

Trochę dziwne, że absolutnie nikt nie zareagował; klienci, koledzy z pracy, właściciele lokalu, którym powinna przeszkadzać demolka… No, ale może to część fantastyki.

Babska logika rządzi!

Witam,

 

fabuła szorta jest fajna. Prosta i do rzeczy, ale bardzo mocna.

 

Jedyne, co mi się nie podobało to język. Jest oczywiście bardzo poprawny, ale strasznie “suchy”, relacyjny.

przemoc słowną zastąpiła ta fizyczna

dopuszczali się coraz gorszych form znęcania

Zakładam, że to celowa stylizacja, żeby pokreślić pesymistyczny nastrój ale IMO za daleko to poszło. Takie zdania brzmią jak z relacji w dzienniku telewizyjnym.

 

 

Wkrótce nastąpiło zamknięcie lokalu

Moim zdaniem “zamknięto lokal”. Ewentualnie “zamknąłem”, jeśli narrator to zrobił osobiście.

 

Pozdrawiam serdecznie i klik

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Hej, 

makabryczny i smutny szort. Nie wiem co gorsze, bezdomny wycierający własne wymiociony, szczurze flaki czy ludzka znieczulica. 

Długo dałeś nam czekać na fantastykę, ale zakończenie to rekompensowało. 

Klikam i pozdrawiam! 

Nowa Fantastyka