
Krótki tekst na konkurs. Traktuję go raczej jako okazję do poćwiczenia krótkiej formy, bo mam tendencję do pisania tasiemców. Zapraszam do lektury!
Krótki tekst na konkurs. Traktuję go raczej jako okazję do poćwiczenia krótkiej formy, bo mam tendencję do pisania tasiemców. Zapraszam do lektury!
Od kiedy pamiętam, towarzyszyła mi ciemność. Obecna od początku. Od chwili, gdy byłem zaledwie małym ziarnem, aż po dzień dzisiejszy.
Poza rytmicznym kapaniem wody ze ścian jaskini, tworzącym nieskończoną melodię, nie działo się tu nic. Ciemno, mokro, pusto. Życie mijało w jednostajnym rytmie: czuwanie, rośnięcie, jedzenie. Ten cykl pozostawał niezmienny, jakby wpisany w skałę.
Wiele razy myślałem o wyjściu na powierzchnię, ale jakaś niewidzialna siła trzymała mnie tu, gdzie urosłem. Wszystko było znajome i wygodne.
Stworzenia z powierzchni zrzucały w tę czarną toń jedzenie. Dziwne, dwunożne. Na mój widok zalewały się potem, a ich twarze wykrzywiało przerażenie. Krzyczeli, płakali. Głosy, pełne bólu i paniki, odbijały się echem od ścian.
Niektórzy walczyli. Inni tracili przytomność. Jedni uciekali w popłochu jak zwierzyna. Ale wszyscy kończyli tak samo.
Nie lubiłem tego całego żelastwa, które nosili na sobie. Po odarciu z niego byli całkiem smaczni. Nie miałem wyboru – to było jedyne dostępne tu pożywienie, które zresztą dostarczano mi regularnie.
Z czasem darowałem kilku życie. Zanim zostali opleceni pnączami i trafili do paszczy moich liści, zdążyli mi opowiedzieć o świecie, który istniał poza jaskinią.
Świat, który znałem, wydawał się ogromny. A jednak – był tylko namiastką tego, co znajdowało się na zewnątrz. Miejsce, które uważałem za nieskończone, okazało się zwykłą jamą.
Nauczyłem się mówić ich głosem. Próbowałem nawiązać kontakt. Zmieniałem kształty, wyglądałem bardziej jak oni. Włożyłem w to wiele wysiłku – całe dni spędziłem, by upodobnić się do ich sylwetek.
I w końcu wyglądałem jak dwunogi… choć moje ciało tworzył zlepek kolczastych pnączy i barwnych, pięknych kwiatów. Nikt tego nie docenił. Dla nich wciąż byłem tylko zagrożeniem. W końcu porzuciłem próby. Pogodziłem się ze swoją rolą. Kończyłem los nieszczęśników, którzy trafiali w moje progi, szybko i bezboleśnie.
Tego dnia było inaczej. Jak zwykle, usłyszałem krzyk i dźwięk spadającego pożywienia. Podszedłem bliżej, gotów przyjąć to, co miało nadejść.
Na zimną, wilgotną powierzchnię spadł dziwny dwunożny stwór. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego. Miał poszarpane ubranie, długie włosy i dziwnie wydęty brzuch.
Zbliżyłem się, wiedząc, co zazwyczaj następuje. Na mój widok stworzenie z trudem się podniosło i zaczęło czołgać w przeciwnym kierunku. Ironią było to, że nawet kiedy nie chciałem ich przestraszyć, bali się.
Dwunóg oparł się o skałę, chwycił kamień i zaczął nim wymachiwać w moją stronę.
– Odejdź! Będę się bronić… – krzyczał ze łzami w oczach.
Jakby ten kamień mógł cokolwiek zmienić…
Byli tacy krusi. Mógłbym zakończyć ich życie z łatwością, z jaką rosnę. A jednak – zawsze walczyli. Wierzgali, szarpali się, trzymali ostatnich chwil z uporem, który budził we mnie coś… niezrozumiałego.
Usiadłem w pewnej odległości, patrząc na to egzotyczne pożywienie. Nie odrywało ode mnie wzroku, cały czas celując kamieniem w gotowości do obrony. Drugą kończyną chwyciło się za brzuch. Dotykało go delikatnie, jakby próbując coś wyczuć.
– Czy mogę cię już zjeść? – zapytałem, czekając na reakcję.
Mój głos nie brzmiał jak ich. Sztuczny, twardy i chropowaty – pozbawiony miękkości i melodii, które słyszałem w mowie tych stworzeń. Mimo to czułem dumę. To wszystko, na co mogłem się zdobyć, próbując naśladować proces wydawania dźwięków przez dwunożnych.
– Ty… ty mówisz… – wyszeptała, zaskoczona i pełna paniki.
– Wy też potraficie mówić. A jednak większość z was tylko krzyczy. Dlaczego?
– Bo cię widzimy – odpowiedziała po dłuższej chwili, podnosząc głos, jakby dopiero znalazła odpowiednie słowa.
– Ja też was widzę. A jednak nie krzyczę. Nie uciekam.
– Jesteś potworem. Nie jesteś taki jak my.
– Myślę. Mówię. Mamy więcej wspólnego, niż ci się wydaje… Czemu jesteś gruba?
– Nie jestem gruba. – W jej głosie dało się wyczuć irytację. – Jestem w ciąży.
Stworzenie wciąż nie opuściło gardy, obserwując mnie z nieufnością.
– Ciąża? To jakaś dolegliwość dwunożnych? Choroba?
– Nie! – odpowiedziała szybko. – Rośnie we mnie ktoś… ktoś taki jak ja.
– A więc masz pasożyta?
– Nie nazywaj mojego dziecka pasożytem! – wrzasnęła. – Wkrótce stworzę drugiego… takiego jak ja. Taki potwór jak ty i tak niczego nie zrozumie. Proszę… nie zabijaj mnie. Chcę zobaczyć swoje dziecko…
– W jaki sposób stworzysz dwunożnego?
– Człowieka, nie dwunożnego. No… wyjdzie ze mnie – odpowiedziała niepewnie, wciąż się jąkając.
– Ze mnie też czasami wychodzą różne rzeczy. Choć… nie ożywają.
Człowiek wydał z siebie dziwny dźwięk. Jakby się krztusił. Był zupełnie inny niż wszystko, co do tej pory słyszałem.
– Dławisz się? Też czasami wydaję podobne dźwięki, gdy kość utknie w paszczy.
– Śmieję się – odpowiedziała, opuszczając kamień. Nadal jednak patrzyła na mnie z ostrożnością. – Rozgadany jesteś jak na potwora. Ludzie z powierzchni opisują cię inaczej.
– Śmiejesz się? To boli?
– Nie. To coś, co wydajesz z siebie, gdy jesteś… szczęśliwy.
Spróbowałem. Wydałem z siebie dźwięk, który miał przypominać ten jej. Był twardy, nieprzyjemny, zupełnie niepodobny do tego, co usłyszałem wcześniej.
– Przestań, proszę… Co robisz? – Człowiek złapał się za głowę.
– Śmieję się.
– To było… straszne.
– Za łatwo was przestraszyć. Wszystkiego się boicie.
– Proszę, nie śmiej się już nigdy więcej. Jestem zmęczona. Chciałabym zasnąć… Ale przy tobie nie dam rady.
– Zasnąć?
– To coś, co robimy, żeby odpocząć. Zamykamy oczy, śnimy… A potem budzimy się wypoczęci.
– Śnicie?
– Widzimy obrazy… takie, nad którymi nie mamy kontroli. Gdy zamykamy oczy.
Człowiek opadł na kamień, głośno wzdychając i patrząc w górę.
– Czemu nie odpoczniesz?
– Bo mnie zaatakujesz, kiedy będę spać…
Wstałem i podszedłem bliżej. Dwunożna zareagowała strachem. Zatrzymałem się tuż obok niej i oparłem swoje ciało o pobliską skałę. Uniosłem głowę, a kończyny bezwładnie opadły.
– Śnię… śnię… śnię – nuciłem cichym głosem.
– Co ty robisz?
– Śpię. Nie widać?
– Jak się śpi, to się nic nie mówi. Twoje kwiaty…
Dwunożna chwyciła się za twarz.
– Coś z nimi nie w porządku? Przecież są piękne! – spytałem zdziwiony.
– Tak… piękne. Czerwone, mają dziwne zęby. I… śmierdzą padliną.
– Wy też śmierdzicie. Zwłaszcza, gdy się boicie. Moje kwiaty pachną pięknie. Co to jest padlina?
– Gnijące mięso.
Stworzenie zamknęło oczy. Jej oddech zwolnił.
– Co robisz?
– Śpię… – odpowiedziała cicho.
– A więc tak się śpi? Trzeba zamknąć te dwie dziwne gały na głowie? Ja ich nie mam.
Zwinąłem więc swoje kwiaty. Zwolniłem oddech. Czekałem na te niekontrolowane wizje. Choć nie nadeszły, trwałem w tym stanie długo. Trwałem, czekając… aż przebudzi się jedzenie.
*
– Ahhh… boli… – Dwunożna przekręciła się na bok, chwytając się za brzuch.
– Co to… ból?
– To uczucie, które pojawia się, gdy coś złego dzieje się z naszym ciałem. To ostrzeżenie… że coś nie działa tak, jak powinno.
– Ja nie czuję bólu. Gdy coś złego dzieje się z moimi pnączami lub kwiatami… więdną. A potem odrastają. Czy wam też odrastają kończyny.
– Nie… Nie każdy ma tyle szczęścia co ty. Czym ty właściwie jesteś?
– Nie wiem. Jedyne, co znam, to ta jaskinia. Dlaczego zostałaś moim jedzeniem?
– Czym?! – wykrzyknęła z przerażeniem. – Mam imię. Mów mi… Rel.
– Imię? Co to?
– Ludzie nadają imiona swoim dzieciom, kiedy się rodzą. To coś, co nas wyróżnia… między sobą.
– Dla mnie wszyscy wyglądacie tak samo. Nie miałem matki. Urosłem… tutaj, w tej jaskini.
– To może nadam ci imię – zaśmiała się słabo. – Co powiesz na… Chwast?
– Trudno mi ocenić. Ale niech będzie.
Koncept imienia wydawał się bezsensowny. Po co coś nazywać, skoro jest się jedynym bytem w tym dole? Wielu rzeczy nie rozumiałem. Ci dwunożni… to jakieś dziwolągi.
– Jak jest na powierzchni? – spytałem, ciekaw świata, który znajdował się poza miejscem, w którym wykiełkowałem.
– W zasadzie… sama nie wiem. Mimo że tam mieszkałam, nie mogę powiedzieć, by różniła się bardzo od tej dziury. Tam też było zimno. Mroczno. Pochodzę z obozu bandytów. Handlarzy niewolników.
– Obóz czego?
– To ludzie, którzy krzywdzą innych ludzi. Więżą ich, wykorzystują… dla korzyści – powiedziała Rel, z nutą rozbawienia, ale i goryczy.
– Po co więzić jedzenie? Jakie to może dać korzyści?
– Świat na zewnątrz jest skomplikowany – odpowiedziała Rel. – Nie wybrałam takiego życia. Moja matka… robiła rzeczy, których wtedy nie rozumiałam. Pozwalała się krzywdzić, by mnie zostawili w spokoju. Myślałam, że była słaba. A potem… zniknęła. I „zabawy” moich właścicieli spadły na mnie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że mnie broniła.
– Czemu sama się nie broniłaś? Mogłaś ich zabić.
– Zabijanie jest… złe. Nie każdy potrafi.
– Nie jest trudne.
Nie rozumiałem jej podejścia. Życie dwunożnych było kruche. Można je zakończyć z taką łatwością… Jaką przyjemność mogli czerpać z trzymania innych i zadawania bólu? Sam zawsze starałem się kończyć życie szybko. Nie widziałem sensu w przedłużaniu czegoś, co można było zrobić natychmiast.
– Mogłaś uciec – stwierdziłem, patrząc na Rel, starając się zrozumieć stworzenie, które tak niespodziewanie pojawiło się w moim świecie.
– Opiekowałam się dziećmi. To jedyne w życiu, co mi wyszło dobrze. Mogłam dać innym kilka dobrych chwil… Czułam się potrzebna.
– Jesteś potrzebna. Zaspokoisz mój głód – przerwałem. Czułem, jak głód rośnie, a jednak… z jakiegoś powodu odwlekałem to. Raz za razem.
– Wiesz… bolało mnie. To nie wybite zęby i siniaki bolały najbardziej. Blizny po przemocy psychicznej… nie goją się nigdy. Gdy tylko przestali mnie potrzebować, gdy nie mogłam już pracować. Wyrzucili mnie tutaj.
– Przemocy psychicznej? Co to znaczy?
– To wtedy, gdy ktoś źle cię traktuje. Mówi o tobie okropne rzeczy. Gardzi tobą. Wmawia ci, że jesteś niczym.
– Nie rozumiem.
– Co czujesz, kiedy nazywają cię potworem?
Zastanowiłem się. To pytanie nie miało sensu. Byłem potworem – tak samo jak kamień jest kamieniem. A Rel była dwunożną. Nie czułem z tego powodu niczego szczególnego.
– Nic. Tym właśnie jestem.
– Czasami ci zazdroszczę, wiesz? Może to my, ludzie, wszystko komplikujemy. Twój świat… jest prosty. Cichy. W tej dziurze nie ma co robić. Gdyby nie rozmowy z tobą… oszalałabym. Jak sobie radziłeś, będąc sam?
– Tu jest wiele rzeczy do robienia. Codziennie słucham melodii, którą śpiewają krople wody, spadające na skały.
– Kap, kap, kap – przerwała Rel, uśmiechając się krzywo. – To żadna melodia.
– Dla mnie… jest piękna. Codziennie obserwuję, jak rośnie moje ciało. Dbam o pnącza, które tworzą tę postać. Kiedyś byłem znacznie większy.
– To po co uformowałeś ciało podobne do naszego?
– Byłem ciekaw… jak to jest. Moje stare ciało już obrastało niemal całą jamę. Robiło się ciasno.
– Ha! Pan Chwast czuł się samotny? – Rel uśmiechnęła się lekko.
– Nie wiem, co to samotność.
– Tak wiem, Chwaście… wiem.
Rel położyła dłonie na brzuchu i spojrzała na niego z czułością.
– Maluszek coraz bardziej kopie… Chcesz poczuć?
Niepewnie zbliżyłem się do Rel. Schowałem kolce, które gdzieniegdzie uformowały się na mojej ręce, i bardzo delikatnie położyłem dłoń na jej brzuchu. Byłem świadomy, że jest znacznie bardziej krucha ode mnie. Musiałem uważać. Czekałem… choć właściwie nie wiedziałem, na co. I wtedy to poczułem. Lekkie uderzenie – z wnętrza Rel. Szybko cofnąłem dłoń, zaskoczony.
– Jak… coś może żyć w środku dwunożnego?
– Opowiedziałabym mu bajkę… ale żadnej nie znam – powiedziała cicho.
– Bajkę? Czym to jest? Ten dwunożny w środku jest… świadomy?
– Bajka to… wymyślona opowieść. Kolorowa. Z dobrym zakończeniem. Wiesz: księżniczka, rycerz, walka z potworem, ślub… i piękne życie. Nie wiem, czy jest świadomy ale żyje. Porusza się. I z dnia na dzień… jest coraz bardziej gotowy, żeby wyjść na świat. „Dawno, dawno temu była księżniczka…” – zaczęła Rel z uśmiechem. – Teraz twoja kolej, Chwaście.
– Która znalazła magiczną roślinę, która była też potworem… i ją pożarła.
– Eee… musimy nad tym jeszcze popracować – zaśmiała się Rel.
Chwyciła kamień i zaczęła nim rysować po ścianie jaskini. Spojrzałem na linie, które początkowo niczego nie przypominały. Nie rozumiałem, co robi.
– Co to jest? – zapytałem, widząc pięć dziwnie ułożonych kresek i kółko.
– Ja. Nie widać?
– Nie przypomina ciebie. Nie ma brzucha.
Zignorowała moją uwagę i dorysowała drugiego, mniejszego ludzika obok. Razem trzymali się za ręce.
Wziąłem kamień i dołączyłem do niej. Na początku moje linie były chaotyczne, bez ładu i składu. W końcu… na ścianie pojawił się detaliczny rysunek kwiatu. Jego pnącza sięgały do dłoni mniejszego ludzika.
– Masz talent – przyznała Rel, patrząc na moje dzieło.
– Talent? Czym to jest?
– Hmm… niektórym rzeczy przychodzą łatwiej niż innym. Taki dar. Umiejętność.
– A więc mam talent… Czuję się dziwnie. Chyba… choruję.
– Co czujesz?
– Dziwne… ciepło.
– Nie jesteś chory – powiedziała miękko. – Na tym rysunku wyglądamy jak rodzina. Pokręcona, na swój sposób… ale chyba szczęśliwa.
– Nie wiem, co to rodzina.
– To grupa istot, które chcą siebie chronić. Są blisko. Pomagają sobie.
– Nadal nie rozumiem.
Może to była ciekawość. A może coś innego, czego jeszcze nie rozumiałem. Rel chyba przyzwyczaiła się do mojej obecności. Każdego dnia rozmawialiśmy. A ja poznawałem świat, którego nigdy nie widziałem – i którego mimo wszystko nie potrafiłem pojąć.
*
– Więdniesz – powiedziałem pewnego dnia, patrząc na nią uważnie.
Rel przystawiła dłonie do ściany jaskini, zbierając wodę, którą łapczywie piła, lecz woda nie gasiła najważniejszego głodu.
– Jestem głodna… – powiedziała ze łzami w oczach.
Wyciągnąłem resztki jednego z dwunożnych, leżące na końcu jaskini, i podałem je Rel. Spojrzała na mnie z gniewem i z rozmachem wytrąciła mięso z moich dłoni.
– Nie zjem tego! Tak nie można! Nie tknę drugiego człowieka! Chciałam wierzyć, że nie jesteś potworem… Twojej natury nic nie zmieni! – krzyczała, a z jej oczu wciąż płynęły łzy.
Przestała się do mnie odzywać. Nie rozumiałem dlaczego. Mogła przeżyć. Ugasić głód. A jednak odrzucała pomoc. Czemu była na mnie zła. Przecież nie zrobiłem nic złego… To było jedyne rozwiązanie.
Z każdym dniem słabła. Jak moje kwiaty, gdy więdły.
– Przepraszam… – szepnęła, ledwo słyszalnie. – Jeszcze trochę… Już blisko… Czuję to…
Jej oddech był płytki, a ciało więdło jak zwiędły liść.
– Proszę… obiecaj mi… Obiecaj, że oszczędzisz moje dziecko. Ze mną możesz zrobić, co zechcesz… ale jego… wypuść na zewnątrz. Proszę…
Nie rozumiałem, dlaczego tak walczyła. Może… kiedy ma się tylko jedno życie, staje się ono cenniejsze.
– Obiecuję. Zrobię, co mogę, Rel.
Następnego dnia Rel doznała dziwnych konwulsji. Trwało to długo. Jęczała z bólu, a ja choć chciałem pomóc – nie wiedziałem jak. Nie znałem się na dwunożnych. Oddychała coraz ciężej. Aż w końcu… ujrzałem małego dwunożnego, pokrytego krwią.
Rel, ostatkiem sił, spojrzała na dziecko. Uśmiechnęła się. I zaczęła płakać. Objęła małe ciało. Nie poruszało się. Nie słyszałem jego oddechu. Wydała z siebie krzyk było w nim coś, co wywołało dziwną reakcję mojego ciała.
Zaczęło drżeć bez kontroli, każdy kwiat na moim ciele opadł.
Kołysała dziecko w ramionach i nuciła piosenkę. Melodia stawała się coraz cichsza… Aż w końcu opadła bez sił, wciąż trzymając dziecko. Już się nie ruszyła.
Czekałem parę dni. Może mój dwunóg się przebudzi, urośnie na nowo… Lecz Rel wyglądała jak pusta powłoka.
Tak jak obiecałem – zostawiłem dziecko w spokoju.
Nie mogłem pożreć jej ciała. Zostawiłem je w rogu jaskini. Wykopałem duży dół i zakopałem Rel od szyi w dół, zostawiając głowę na wierzchu. Może kiedyś urośnie i znów ze mną pogada? Rozłoży liście, wyhoduje piękne kwiaty i będzie taka jak ja? Mówiła, że w takich chwilach ludzie się modlą. Tylko… do kogo ja mam się modlić? Nie było boga, który wysłuchałby moich słów. Nie przychodziły mi do głowy słowa modlitwy.
Nabrałem w ręce wody i podlałem swego dwunoga.
– Rośnij, kwitnij, wróć. – To były moje ostatnie słowa.
Zdałem sobie sprawę, że czegoś mi brakuje. Ciężko to opisać. Nikt nie odpowiadał już na moje pytania. Nikt nie bał się mnie, wbijając wzrok w kamień z niezrozumieniem. Nie miałem już przy kim udawać, że śpię. Panowała dziwna pustka. Nie wiedziałem, czym ją zapełnić.
Dwunożny, który wyszedł z Rel, wciąż się nie poruszał. Jego ciało było zimne… ale obiecałem, że zaniosę je na powierzchnię. I tak zrobię.
Może… razem z tym małym, kruchym ciałem znajdę świat, którego do tej pory tylko słuchałem. Na powierzchni… nauczę się żyć.
Witam :]
Ciekawa wersja klasycznego motywu z potworem, który jest niezrozumiany i sam niewiele rozumie. Podobało mi się zakończenie – nie jest to happy end, ale zostawiasz jakiś promy nadziei. Dodatkowo mamy fajny kontrast między potworem, który okrutne rzeczy czyni nieświadomie, a ludźmi, którzy krzywdzą celowo.
Główna wątpliwość, jaką miałem, to fakt, że potwór tak świetnie mówi ludzkim językiem, ale prawie nic nie wie o ludziach. Bardzo to zaburzało moje zawieszenie niewiary – ciężko sobie wyobrazić, że stwór nauczył się języka nie dowiadując się nawet, czym jest człowiek.
Pod kreseczką kilka nieśmiałych sugestii co do języka.
Pozdrawiam
Od kiedy pamiętam, towarzyszyła mi ciemność. Była ze mną od początku – od chwili, gdy byłem zaledwie małym ziarnem, aż po dzień dzisiejszy.
Poza rytmicznym kapaniem wody ze ścian jaskini, tworzącym nieskończoną melodię, nie było tu nic. Ciemno, mokro, pusto. Życie mijało w jednostajnym rytmie: czuwanie, rośnięcie, jedzenie. Cykl ten był niezmienny, stały, jakby wpisany w skałę.
Wiele razy myślałem o wyjściu na powierzchnię, ale jakaś niewidzialna siła trzymała mnie tu, gdzie urosłem. Wszytko było mi znane i wygodne.
Letka byłoza w pierwszych akapitach.
Po odarciu ich z niego byli całkiem smaczni
Ciachnąłbym “ich”.
Kończyłem los nieszczęśników, którzy trafiali w moje progi – szybko i bezboleśnie.
Raczej przecinek po obu stronach wtrącenia.
Ironią było to, że nawet kiedy nie chciałem ich przestraszyć – bali się mnie.
Ten myślnik też raczej powinien być przecinkiem.
Nie odrywało ode mnie wzroku, cały czas celując we mnie kamieniem.
Potwórzonko.
Był sztuczny, twardy i chropowaty. Nie miał tej miękkości i melodii, którą słyszałem w mowie tych stworzeń. Mimo to byłem z niego dumny. To było wszystko, na co było mnie stać w próbie naśladowania procesu wydawania dźwięków przez dwunożnych.
Byłoza.
– Świat na zewnątrz jest skomplikowany.
IMO jest niejasne, kto wypowiada tę kwestię. Przed nią mówi stwór, a po niej kobieta, więc należałoby albo dodać jakieś didaskalia, albo połączyć z odpowiednią kwestią.
m.T
o.M
Brakło spacji.
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Dziękuje za przeczytanie. Mam problem z byłozą. Postaram się nad nim popracować. Pozdrawiam.
Czołem!
Intrygujący tekst, oparty na ciekawym pomyśle takiego trochę one-room. Przede wszystkim urzekłeś mnie głównym bohaterem – narracja pierwszoosobowa (której normalnie nie lubię) tutaj pasuje znakomicie. Fakt, że nie wiemy czym jest bohater znakomicie wpływa na fabułę, jego niezrozumienie dla świata ludzi jest konsekwentnie i dobrze poprowadzone. Mam tu tylko podobne przemyślenie co Zakapior – dziwne, że potrafi mówić po ludzku. Może mógłby rozumieć Rel przez dotyk? Nie wiemy, czym jest, zatem musielibyśmy to kupić, jako jego cechę, umiejętność. A z tą mową, jest lekki zgrzyt.
Ale to nie przeszkadza, fabularnie i refleksyjnie opku niewiele brakuje.
Dlatego rolą mą jest klikać i życzyć powodzenia w konkursie!
Dziękuję za miłe słowa. To bardzo podnosi mnie na duchu i motywuje do dalszego pisania. Pozdrawiam serdecznie!
Cieszy mnie Twoja radość :). Jest zasłużona, bo tekst naprawdę ciekawy!
Ciekawe. Horrowate, ale przeczytałem do końca. Ludzie gorsi od fantastycznej rośliny/potwora. Powodzenia w konkursie. :)
Dzięki za przeczytanie. :D
Stworzyłeś interesującą roślinę.
Mnie umiejętność mówienia nie przeszkadzała. Może trochę jak papuga, trochę jak chiński pokój…
Biologicznie bohater jest raczej niemożliwy, ale niech Ci będzie.
Babska logika rządzi!
W fantazy raczej mało rzeczy biologicznie jest możliwych. Dziękuje za przeczytanie i klika. Pozdrawiam.
No, ale takie elfy czy krasnoludy są zasadniczo OK. Jeden lud szczupły, rozmiłowany w sztuce, wyrafinowany. Drugi krępy i niski, ceni bogactwo, dobrze się czuje w kopalni… Gorzej z ewentualną nieśmiertelnością elfów, ale to jedna z wielu cech, nawet nie obowiązkowa. A u Ciebie niemożliwości zaczynają się już na wierzchu.
Ale spoko, nie twierdzę, że to dyskwalifikuje tekst. W końcu to fantastyka.
Babska logika rządzi!
A żywiołaki w fantastyce ? Driady? Enty? W zasadzie moja roślinka podpada pod tę kategorię. Nie kłócę się jak co. Tylko temat, twoje zdanie mnie interesuje.
No tak – gatunki, które wymieniasz, bez magii nie mogą istnieć. Ale i rzadziej się pojawiają w literaturze.
Babska logika rządzi!
Witaj. :)
Ze spraw językowych mam wątpliwości (do przemyślenia):
(…) krzyczał z łzami w oczach. – ze?
– Jestem głodna… – powiedziała z łzami w oczach. – i tu?
Czy wam też odrastają kończyny. – brak pytajnika?
– Świat na zewnątrz jest skomplikowany – odpowiedziała Rel.
– Nie wybrałam takiego życia. Moja matka… robiła rzeczy, których wtedy nie rozumiałam. Pozwalała się krzywdzić, by mnie zostawili w spokoju. Myślałam, że była słaba. A potem… zniknęła. I „zabawy” moich właścicieli spadły na mnie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że mnie broniła. – czy te dwie wypowiedzi nie powinny być połączone w jedną?
Mnie tragiczne wątki Twojej opowieści oczywiście mocno urzekły. :) Lubię takie „ckliwe melodramaty”, jak śpiewał Lombard. :) Przyznam, że do ostatniego momentu nie potrafiłam domyśleć się, jak poprowadzisz fabułę i zakończysz opowiadanie. :) Bardzo mocno zaakcentowałeś oskarżenie brutalności ludzi, ich podłości i zła. :) Wobec nazywania głównego bohatera “potworem”, kim/czym są zatem oni? :) Świetny tekst. :)
Podwójny klik, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. ;)
Pecunia non olet
Dzięki za przeczytanie, miło mi, że się podobało. Myślałem, że już dwa razy poprawiałem wypowiedź Rel, a ten błąd wciąż tam był. Zawsze coś się wkradnie. Dzięki za klika i pozdrawiam!
I ja bardzo dziękuję, nadal jestem pod sporym wrażeniem tej opowieści. :)
Ogromnie mi żal głównej bohaterki… :)
A co usterek, każdy z nas je ma w swoich opowiadaniach; zawsze powtarzam, że błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. ;)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Jeszcze: Edit, chciałam dodać, bo mnie to niesamowicie męczy – w tekście genialnie moim zdaniem wybrzmiało to, że “bezduszny, bezmyślny potwór”, który jest “tępy, głupi, niczego nie rozumie i niczego nie wie”, potrafi się zachować bardziej ludzko niż my, ludzie. :) Bardzo mocno to na mnie zadziałało. Brawa! :)
Pecunia non olet
Jeszcze raz dzięki niezmiernie mnie to cieszy. :D
Pecunia non olet
Jak opowiedzieć o sprawach ustami kogoś, kto nic o nich nie wie? W jaki zasób słów go wyposażyć? Nie można używać takich, których znajomość świadczyłaby, że tylko udaje. Podjąłeś się karkołomnego zadania.
Stworzyłeś baśń o Chwaście i Rel, w której poruszyłeś ważne kwestie.
Pozdrawiam!