- Opowiadanie: Adexx - Moja dwunożna

Moja dwunożna

Krót­ki tekst na kon­kurs. Trak­tu­ję go ra­czej jako oka­zję do po­ćwi­cze­nia krót­kiej formy, bo mam ten­den­cję do pi­sa­nia ta­siem­ców. Za­pra­szam do lek­tu­ry!

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Moja dwunożna

Od kiedy pa­mię­tam, to­wa­rzy­szy­ła mi ciem­ność. Obec­na od po­cząt­ku. Od chwi­li, gdy byłem za­le­d­wie małym ziar­nem, aż po dzień dzi­siej­szy.

Poza ryt­micz­nym ka­pa­niem wody ze ścian ja­ski­ni, two­rzą­cym nie­skoń­czo­ną me­lo­dię, nie dzia­ło się tu nic. Ciem­no, mokro, pusto. Życie mi­ja­ło w jed­no­staj­nym ryt­mie: czu­wa­nie, ro­śnię­cie, je­dze­nie. Ten cykl po­zo­sta­wał nie­zmien­ny, jakby wpi­sa­ny w skałę.

Wiele razy my­śla­łem o wyj­ściu na po­wierzch­nię, ale jakaś nie­wi­dzial­na siła trzy­ma­ła mnie tu, gdzie uro­słem. Wszyst­ko było zna­jo­me i wy­god­ne.

Stwo­rze­nia z po­wierzch­ni zrzu­ca­ły w tę czar­ną toń je­dze­nie. Dziw­ne, dwu­noż­ne. Na mój widok za­le­wa­ły się potem, a ich twa­rze wy­krzy­wia­ło prze­ra­że­nie. Krzy­cze­li, pła­ka­li. Głosy, pełne bólu i pa­ni­ki, od­bi­ja­ły się echem od ścian.

Nie­któ­rzy wal­czy­li. Inni tra­ci­li przy­tom­ność. Jedni ucie­ka­li w po­pło­chu jak zwie­rzy­na. Ale wszy­scy koń­czy­li tak samo.

Nie lu­bi­łem tego ca­łe­go że­la­stwa, które no­si­li na sobie. Po odar­ciu z niego byli cał­kiem smacz­ni. Nie mia­łem wy­bo­ru – to było je­dy­ne do­stęp­ne tu po­ży­wie­nie, które zresz­tą do­star­cza­no mi re­gu­lar­nie.

Z cza­sem da­ro­wa­łem kilku życie. Zanim zo­sta­li ople­ce­ni pną­cza­mi i tra­fi­li do pasz­czy moich liści, zdą­ży­li mi opo­wie­dzieć o świe­cie, który ist­niał poza ja­ski­nią.

Świat, który zna­łem, wy­da­wał się ogrom­ny. A jed­nak – był tylko na­miast­ką tego, co znaj­do­wa­ło się na ze­wnątrz. Miej­sce, które uwa­ża­łem za nie­skoń­czo­ne, oka­za­ło się zwy­kłą jamą.

Na­uczy­łem się mówić ich gło­sem. Pró­bo­wa­łem na­wią­zać kon­takt. Zmie­nia­łem kształ­ty, wy­glą­da­łem bar­dziej jak oni. Wło­ży­łem w to wiele wy­sił­ku – całe dni spę­dzi­łem, by upodob­nić się do ich syl­we­tek.

I w końcu wy­glą­da­łem jak dwu­no­gi… choć moje ciało two­rzył zle­pek kol­cza­stych pną­czy i barw­nych, pięk­nych kwia­tów. Nikt tego nie do­ce­nił. Dla nich wciąż byłem tylko za­gro­że­niem. W końcu po­rzu­ci­łem próby. Po­go­dzi­łem się ze swoją rolą. Koń­czy­łem los nie­szczę­śni­ków, któ­rzy tra­fia­li w moje progi, szyb­ko i bez­bo­le­śnie.

Tego dnia było ina­czej. Jak zwy­kle, usły­sza­łem krzyk i dźwięk spa­da­ją­ce­go po­ży­wie­nia. Pod­sze­dłem bli­żej, gotów przy­jąć to, co miało na­dejść.

Na zimną, wil­got­ną po­wierzch­nię spadł dziw­ny dwu­noż­ny stwór. Nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem ta­kie­go. Miał po­szar­pa­ne ubra­nie, dłu­gie włosy i dziw­nie wy­dę­ty brzuch.

Zbli­ży­łem się, wie­dząc, co za­zwy­czaj na­stę­pu­je. Na mój widok stwo­rze­nie z tru­dem się pod­nio­sło i za­czę­ło czoł­gać w prze­ciw­nym kie­run­ku. Iro­nią było to, że nawet kiedy nie chcia­łem ich prze­stra­szyć, bali się.

Dwu­nóg oparł się o skałę, chwy­cił ka­mień i za­czął nim wy­ma­chi­wać w moją stro­nę.

– Odejdź! Będę się bro­nić… – krzy­czał ze łzami w oczach.

Jakby ten ka­mień mógł co­kol­wiek zmie­nić…

Byli tacy krusi. Mógł­bym za­koń­czyć ich życie z ła­two­ścią, z jaką rosnę. A jed­nak – za­wsze wal­czy­li. Wierz­ga­li, szar­pa­li się, trzy­ma­li ostat­nich chwil z upo­rem, który bu­dził we mnie coś… nie­zro­zu­mia­łe­go.

Usia­dłem w pew­nej od­le­gło­ści, pa­trząc na to eg­zo­tycz­ne po­ży­wie­nie. Nie od­ry­wa­ło ode mnie wzro­ku, cały czas ce­lu­jąc ka­mie­niem w go­to­wo­ści do obro­ny. Drugą koń­czy­ną chwy­ci­ło się za brzuch. Do­ty­ka­ło go de­li­kat­nie, jakby pró­bu­jąc coś wy­czuć.

– Czy mogę cię już zjeść? – za­py­ta­łem, cze­ka­jąc na re­ak­cję.

Mój głos nie brzmiał jak ich. Sztucz­ny, twar­dy i chro­po­wa­ty – po­zba­wio­ny mięk­ko­ści i me­lo­dii, które sły­sza­łem w mowie tych stwo­rzeń. Mimo to czu­łem dumę. To wszyst­ko, na co mo­głem się zdo­być, pró­bu­jąc na­śla­do­wać pro­ces wy­da­wa­nia dźwię­ków przez dwu­noż­nych.

– Ty… ty mó­wisz… – wy­szep­ta­ła, za­sko­czo­na i pełna pa­ni­ki.

– Wy też po­tra­fi­cie mówić. A jed­nak więk­szość z was tylko krzy­czy. Dla­cze­go?

– Bo cię wi­dzi­my – od­po­wie­dzia­ła po dłuż­szej chwi­li, pod­no­sząc głos, jakby do­pie­ro zna­la­zła od­po­wied­nie słowa.

– Ja też was widzę. A jed­nak nie krzy­czę. Nie ucie­kam.

– Je­steś po­two­rem. Nie je­steś taki jak my.

– Myślę. Mówię. Mamy wię­cej wspól­ne­go, niż ci się wy­da­je… Czemu je­steś gruba?

– Nie je­stem gruba. – W jej gło­sie dało się wy­czuć iry­ta­cję. – Je­stem w ciąży.

Stwo­rze­nie wciąż nie opu­ści­ło gardy, ob­ser­wu­jąc mnie z nie­uf­no­ścią.

– Ciąża? To jakaś do­le­gli­wość dwu­noż­nych? Cho­ro­ba?

– Nie! – od­po­wie­dzia­ła szyb­ko. – Ro­śnie we mnie ktoś… ktoś taki jak ja.

– A więc masz pa­so­ży­ta?

– Nie na­zy­waj mo­je­go dziec­ka pa­so­ży­tem! – wrza­snę­ła. – Wkrót­ce stwo­rzę dru­gie­go… ta­kie­go jak ja. Taki po­twór jak ty i tak ni­cze­go nie zro­zu­mie. Pro­szę… nie za­bi­jaj mnie. Chcę zo­ba­czyć swoje dziec­ko…

– W jaki spo­sób stwo­rzysz dwu­noż­ne­go?

– Czło­wie­ka, nie dwu­noż­ne­go. No… wyj­dzie ze mnie – od­po­wie­dzia­ła nie­pew­nie, wciąż się ją­ka­jąc.

– Ze mnie też cza­sa­mi wy­cho­dzą różne rze­czy. Choć… nie oży­wa­ją.

Czło­wiek wydał z sie­bie dziw­ny dźwięk. Jakby się krztu­sił. Był zu­peł­nie inny niż wszyst­ko, co do tej pory sły­sza­łem.

– Dła­wisz się? Też cza­sa­mi wy­da­ję po­dob­ne dźwię­ki, gdy kość utknie w pasz­czy.

– Śmie­ję się – od­po­wie­dzia­ła, opusz­cza­jąc ka­mień. Nadal jed­nak pa­trzy­ła na mnie z ostroż­no­ścią. – Roz­ga­da­ny je­steś jak na po­two­ra. Lu­dzie z po­wierzch­ni opi­su­ją cię ina­czej.

– Śmie­jesz się? To boli?

– Nie. To coś, co wy­da­jesz z sie­bie, gdy je­steś… szczę­śli­wy.

Spró­bo­wa­łem. Wy­da­łem z sie­bie dźwięk, który miał przy­po­mi­nać ten jej. Był twar­dy, nie­przy­jem­ny, zu­peł­nie nie­po­dob­ny do tego, co usły­sza­łem wcze­śniej.

– Prze­stań, pro­szę… Co ro­bisz? – Czło­wiek zła­pał się za głowę.

– Śmie­ję się.

– To było… strasz­ne.

– Za łatwo was prze­stra­szyć. Wszyst­kie­go się bo­icie.

– Pro­szę, nie śmiej się już nigdy wię­cej. Je­stem zmę­czo­na. Chcia­ła­bym za­snąć… Ale przy tobie nie dam rady.

– Za­snąć?

– To coś, co ro­bi­my, żeby od­po­cząć. Za­my­ka­my oczy, śnimy… A potem bu­dzi­my się wy­po­czę­ci.

– Śni­cie?

– Wi­dzi­my ob­ra­zy… takie, nad któ­ry­mi nie mamy kon­tro­li. Gdy za­my­ka­my oczy.

Czło­wiek opadł na ka­mień, gło­śno wzdy­cha­jąc i pa­trząc w górę.

– Czemu nie od­pocz­niesz?

– Bo mnie za­ata­ku­jesz, kiedy będę spać…

Wsta­łem i pod­sze­dłem bli­żej. Dwu­noż­na za­re­ago­wa­ła stra­chem. Za­trzy­ma­łem się tuż obok niej i opar­łem swoje ciało o po­bli­ską skałę. Unio­słem głowę, a koń­czy­ny bez­wład­nie opa­dły.

– Śnię… śnię… śnię – nu­ci­łem ci­chym gło­sem.

– Co ty ro­bisz?

– Śpię. Nie widać?

– Jak się śpi, to się nic nie mówi. Twoje kwia­ty…

Dwu­noż­na chwy­ci­ła się za twarz.

– Coś z nimi nie w po­rząd­ku? Prze­cież są pięk­ne! – spy­ta­łem zdzi­wio­ny.

– Tak… pięk­ne. Czer­wo­ne, mają dziw­ne zęby. I… śmier­dzą pa­dli­ną.

– Wy też śmier­dzi­cie. Zwłasz­cza, gdy się bo­icie. Moje kwia­ty pach­ną pięk­nie. Co to jest pa­dli­na?

– Gni­ją­ce mięso.

Stwo­rze­nie za­mknę­ło oczy. Jej od­dech zwol­nił.

– Co ro­bisz?

– Śpię… – od­po­wie­dzia­ła cicho.

– A więc tak się śpi? Trze­ba za­mknąć te dwie dziw­ne gały na gło­wie? Ja ich nie mam.

Zwi­ną­łem więc swoje kwia­ty. Zwol­ni­łem od­dech. Cze­ka­łem na te nie­kon­tro­lo­wa­ne wizje. Choć nie na­de­szły, trwa­łem w tym sta­nie długo. Trwa­łem, cze­ka­jąc… aż prze­bu­dzi się je­dze­nie.

*

– Ahhh… boli… – Dwu­noż­na prze­krę­ci­ła się na bok, chwy­ta­jąc się za brzuch.

– Co to… ból?

– To uczu­cie, które po­ja­wia się, gdy coś złego dzie­je się z na­szym cia­łem. To ostrze­że­nie… że coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no.

– Ja nie czuję bólu. Gdy coś złego dzie­je się z moimi pną­cza­mi lub kwia­ta­mi… więd­ną. A potem od­ra­sta­ją. Czy wam też od­ra­sta­ją koń­czy­ny.

– Nie… Nie każdy ma tyle szczę­ścia co ty. Czym ty wła­ści­wie je­steś?

– Nie wiem. Je­dy­ne, co znam, to ta ja­ski­nia. Dla­cze­go zo­sta­łaś moim je­dze­niem?

– Czym?! – wy­krzyk­nę­ła z prze­ra­że­niem. – Mam imię. Mów mi… Rel.

– Imię? Co to?

– Lu­dzie na­da­ją imio­na swoim dzie­ciom, kiedy się rodzą. To coś, co nas wy­róż­nia… mię­dzy sobą.

– Dla mnie wszy­scy wy­glą­da­cie tak samo. Nie mia­łem matki. Uro­słem… tutaj, w tej ja­ski­ni.

– To może nadam ci imię – za­śmia­ła się słabo. – Co po­wiesz na… Chwast?

– Trud­no mi oce­nić. Ale niech bę­dzie.

Kon­cept imie­nia wy­da­wał się bez­sen­sow­ny. Po co coś na­zy­wać, skoro jest się je­dy­nym bytem w tym dole? Wielu rze­czy nie ro­zu­mia­łem. Ci dwu­noż­ni… to ja­kieś dzi­wo­lą­gi.

– Jak jest na po­wierzch­ni? – spy­ta­łem, cie­kaw świa­ta, który znaj­do­wał się poza miej­scem, w któ­rym wy­kieł­ko­wa­łem.

– W za­sa­dzie… sama nie wiem. Mimo że tam miesz­ka­łam, nie mogę po­wie­dzieć, by róż­ni­ła się bar­dzo od tej dziu­ry. Tam też było zimno. Mrocz­no. Po­cho­dzę z obozu ban­dy­tów. Han­dla­rzy nie­wol­ni­ków.

– Obóz czego?

– To lu­dzie, któ­rzy krzyw­dzą in­nych ludzi. Więżą ich, wy­ko­rzy­stu­ją… dla ko­rzy­ści – po­wie­dzia­ła Rel, z nutą roz­ba­wie­nia, ale i go­ry­czy.

– Po co wię­zić je­dze­nie? Jakie to może dać ko­rzy­ści?

– Świat na ze­wnątrz jest skom­pli­ko­wa­ny – od­po­wie­dzia­ła Rel. – Nie wy­bra­łam ta­kie­go życia. Moja matka… ro­bi­ła rze­czy, któ­rych wtedy nie ro­zu­mia­łam. Po­zwa­la­ła się krzyw­dzić, by mnie zo­sta­wi­li w spo­ko­ju. My­śla­łam, że była słaba. A potem… znik­nę­ła. I „za­ba­wy” moich wła­ści­cie­li spa­dły na mnie. Do­pie­ro wtedy zro­zu­mia­łam, że mnie bro­ni­ła.

– Czemu sama się nie bro­ni­łaś? Mo­głaś ich zabić.

– Za­bi­ja­nie jest… złe. Nie każdy po­tra­fi.

– Nie jest trud­ne.

Nie ro­zu­mia­łem jej po­dej­ścia. Życie dwu­noż­nych było kru­che. Można je za­koń­czyć z taką ła­two­ścią… Jaką przy­jem­ność mogli czer­pać z trzy­ma­nia in­nych i za­da­wa­nia bólu? Sam za­wsze sta­ra­łem się koń­czyć życie szyb­ko. Nie wi­dzia­łem sensu w prze­dłu­ża­niu cze­goś, co można było zro­bić na­tych­miast.

– Mo­głaś uciec – stwier­dzi­łem, pa­trząc na Rel, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć stwo­rze­nie, które tak nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wi­ło się w moim świe­cie.

– Opie­ko­wa­łam się dzieć­mi. To je­dy­ne w życiu, co mi wy­szło do­brze. Mo­głam dać innym kilka do­brych chwil… Czu­łam się po­trzeb­na.

– Je­steś po­trzeb­na. Za­spo­ko­isz mój głód – prze­rwa­łem. Czu­łem, jak głód ro­śnie, a jed­nak… z ja­kie­goś po­wo­du od­wle­ka­łem to. Raz za razem.

– Wiesz… bo­la­ło mnie. To nie wy­bi­te zęby i si­nia­ki bo­la­ły naj­bar­dziej. Bli­zny po prze­mo­cy psy­chicz­nej… nie goją się nigdy. Gdy tylko prze­sta­li mnie po­trze­bo­wać, gdy nie mo­głam już pra­co­wać. Wy­rzu­ci­li mnie tutaj.

– Prze­mo­cy psy­chicz­nej? Co to zna­czy?

– To wtedy, gdy ktoś źle cię trak­tu­je. Mówi o tobie okrop­ne rze­czy. Gar­dzi tobą. Wma­wia ci, że je­steś ni­czym.

– Nie ro­zu­miem.

– Co czu­jesz, kiedy na­zy­wa­ją cię po­two­rem?

Za­sta­no­wi­łem się. To py­ta­nie nie miało sensu. Byłem po­two­rem – tak samo jak ka­mień jest ka­mie­niem. A Rel była dwu­noż­ną. Nie czu­łem z tego po­wo­du ni­cze­go szcze­gól­ne­go.

– Nic. Tym wła­śnie je­stem.

– Cza­sa­mi ci za­zdrosz­czę, wiesz? Może to my, lu­dzie, wszyst­ko kom­pli­ku­je­my. Twój świat… jest pro­sty. Cichy. W tej dziu­rze nie ma co robić. Gdyby nie roz­mo­wy z tobą… osza­la­ła­bym. Jak sobie ra­dzi­łeś, będąc sam?

– Tu jest wiele rze­czy do ro­bie­nia. Co­dzien­nie słu­cham me­lo­dii, którą śpie­wa­ją kro­ple wody, spa­da­ją­ce na skały.

– Kap, kap, kap – prze­rwa­ła Rel, uśmie­cha­jąc się krzy­wo. – To żadna me­lo­dia.

– Dla mnie… jest pięk­na. Co­dzien­nie ob­ser­wu­ję, jak ro­śnie moje ciało. Dbam o pną­cza, które two­rzą tę po­stać. Kie­dyś byłem znacz­nie więk­szy.

– To po co ufor­mo­wa­łeś ciało po­dob­ne do na­sze­go?

– Byłem cie­kaw… jak to jest. Moje stare ciało już ob­ra­sta­ło nie­mal całą jamę. Ro­bi­ło się cia­sno.

– Ha! Pan Chwast czuł się sa­mot­ny? – Rel uśmiech­nę­ła się lekko.

– Nie wiem, co to sa­mot­ność.

– Tak wiem, Chwa­ście… wiem.

Rel po­ło­ży­ła dło­nie na brzu­chu i spoj­rza­ła na niego z czu­ło­ścią.

– Ma­lu­szek coraz bar­dziej kopie… Chcesz po­czuć?

Nie­pew­nie zbli­ży­łem się do Rel. Scho­wa­łem kolce, które gdzie­nie­gdzie ufor­mo­wa­ły się na mojej ręce, i bar­dzo de­li­kat­nie po­ło­ży­łem dłoń na jej brzu­chu. Byłem świa­do­my, że jest znacz­nie bar­dziej kru­cha ode mnie. Mu­sia­łem uwa­żać. Cze­ka­łem… choć wła­ści­wie nie wie­dzia­łem, na co. I wtedy to po­czu­łem. Lek­kie ude­rze­nie – z wnę­trza Rel. Szyb­ko cof­ną­łem dłoń, za­sko­czo­ny.

– Jak… coś może żyć w środ­ku dwu­noż­ne­go?

– Opo­wie­dzia­ła­bym mu bajkę… ale żad­nej nie znam – po­wie­dzia­ła cicho.

– Bajkę? Czym to jest? Ten dwu­noż­ny w środ­ku jest… świa­do­my?

– Bajka to… wy­my­ślo­na opo­wieść. Ko­lo­ro­wa. Z do­brym za­koń­cze­niem. Wiesz: księż­nicz­ka, ry­cerz, walka z po­two­rem, ślub… i pięk­ne życie. Nie wiem, czy jest świa­do­my ale żyje. Po­ru­sza się. I z dnia na dzień… jest coraz bar­dziej go­to­wy, żeby wyjść na świat. „Dawno, dawno temu była księż­nicz­ka…” – za­czę­ła Rel z uśmie­chem. – Teraz twoja kolej, Chwa­ście.

– Która zna­la­zła ma­gicz­ną ro­śli­nę, która była też po­two­rem… i ją po­żar­ła.

– Eee… mu­si­my nad tym jesz­cze po­pra­co­wać – za­śmia­ła się Rel.

Chwy­ci­ła ka­mień i za­czę­ła nim ry­so­wać po ścia­nie ja­ski­ni. Spoj­rza­łem na linie, które po­cząt­ko­wo ni­cze­go nie przy­po­mi­na­ły. Nie ro­zu­mia­łem, co robi.

– Co to jest? – za­py­ta­łem, wi­dząc pięć dziw­nie uło­żo­nych kre­sek i kółko.

– Ja. Nie widać?

– Nie przy­po­mi­na cie­bie. Nie ma brzu­cha.

Zi­gno­ro­wa­ła moją uwagę i do­ry­so­wa­ła dru­gie­go, mniej­sze­go lu­dzi­ka obok. Razem trzy­ma­li się za ręce.

Wzią­łem ka­mień i do­łą­czy­łem do niej. Na po­cząt­ku moje linie były cha­otycz­ne, bez ładu i skła­du. W końcu… na ścia­nie po­ja­wił się de­ta­licz­ny ry­su­nek kwia­tu. Jego pną­cza się­ga­ły do dłoni mniej­sze­go lu­dzi­ka.

– Masz ta­lent – przy­zna­ła Rel, pa­trząc na moje dzie­ło.

– Ta­lent? Czym to jest?

– Hmm… nie­któ­rym rze­czy przy­cho­dzą ła­twiej niż innym. Taki dar. Umie­jęt­ność.

– A więc mam ta­lent… Czuję się dziw­nie. Chyba… cho­ru­ję.

– Co czu­jesz?

– Dziw­ne… cie­pło.

– Nie je­steś chory – po­wie­dzia­ła mięk­ko. – Na tym ry­sun­ku wy­glą­da­my jak ro­dzi­na. Po­krę­co­na, na swój spo­sób… ale chyba szczę­śli­wa.

– Nie wiem, co to ro­dzi­na.

– To grupa istot, które chcą sie­bie chro­nić. Są bli­sko. Po­ma­ga­ją sobie.

– Nadal nie ro­zu­miem.

Może to była cie­ka­wość. A może coś in­ne­go, czego jesz­cze nie ro­zu­mia­łem. Rel chyba przy­zwy­cza­iła się do mojej obec­no­ści. Każ­de­go dnia roz­ma­wia­li­śmy. A ja po­zna­wa­łem świat, któ­re­go nigdy nie wi­dzia­łem – i któ­re­go mimo wszyst­ko nie po­tra­fi­łem pojąć.

*

– Więd­niesz – po­wie­dzia­łem pew­ne­go dnia, pa­trząc na nią uważ­nie.

Rel przy­sta­wi­ła dło­nie do ścia­ny ja­ski­ni, zbie­ra­jąc wodę, którą łap­czy­wie piła, lecz woda nie ga­si­ła naj­waż­niej­sze­go głodu.

– Je­stem głod­na… – po­wie­dzia­ła ze łzami w oczach.

Wy­cią­gną­łem reszt­ki jed­ne­go z dwu­noż­nych, le­żą­ce na końcu ja­ski­ni, i po­da­łem je Rel. Spoj­rza­ła na mnie z gnie­wem i z roz­ma­chem wy­trą­ci­ła mięso z moich dłoni.

– Nie zjem tego! Tak nie można! Nie tknę dru­gie­go czło­wie­ka! Chcia­łam wie­rzyć, że nie je­steś po­two­rem… Two­jej na­tu­ry nic nie zmie­ni! – krzy­cza­ła, a z jej oczu wciąż pły­nę­ły łzy.

Prze­sta­ła się do mnie od­zy­wać. Nie ro­zu­mia­łem dla­cze­go. Mogła prze­żyć. Uga­sić głód. A jed­nak od­rzu­ca­ła pomoc. Czemu była na mnie zła. Prze­cież nie zro­bi­łem nic złego… To było je­dy­ne roz­wią­za­nie.

Z każ­dym dniem sła­bła. Jak moje kwia­ty, gdy wię­dły.

– Prze­pra­szam… – szep­nę­ła, ledwo sły­szal­nie. – Jesz­cze tro­chę… Już bli­sko… Czuję to…

Jej od­dech był płyt­ki, a ciało wię­dło jak zwię­dły liść.

– Pro­szę… obie­caj mi… Obie­caj, że oszczę­dzisz moje dziec­ko. Ze mną mo­żesz zro­bić, co ze­chcesz… ale jego… wy­puść na ze­wnątrz. Pro­szę…

Nie ro­zu­mia­łem, dla­cze­go tak wal­czy­ła. Może… kiedy ma się tylko jedno życie, staje się ono cen­niej­sze.

– Obie­cu­ję. Zro­bię, co mogę, Rel.

Na­stęp­ne­go dnia Rel do­zna­ła dziw­nych kon­wul­sji. Trwa­ło to długo. Ję­cza­ła z bólu, a ja choć chcia­łem pomóc – nie wie­dzia­łem jak. Nie zna­łem się na dwu­noż­nych. Od­dy­cha­ła coraz cię­żej. Aż w końcu… uj­rza­łem ma­łe­go dwu­noż­ne­go, po­kry­te­go krwią.

Rel, ostat­kiem sił, spoj­rza­ła na dziec­ko. Uśmiech­nę­ła się. I za­czę­ła pła­kać. Ob­ję­ła małe ciało. Nie po­ru­sza­ło się. Nie sły­sza­łem jego od­de­chu. Wy­da­ła z sie­bie krzyk było w nim coś, co wy­wo­ła­ło dziw­ną re­ak­cję mo­je­go ciała.

Za­czę­ło drżeć bez kon­tro­li, każdy kwiat na moim ciele opadł.

Ko­ły­sa­ła dziec­ko w ra­mio­nach i nu­ci­ła pio­sen­kę. Me­lo­dia sta­wa­ła się coraz cich­sza… Aż w końcu opa­dła bez sił, wciąż trzy­ma­jąc dziec­ko. Już się nie ru­szy­ła.

Cze­ka­łem parę dni. Może mój dwu­nóg się prze­bu­dzi, uro­śnie na nowo… Lecz Rel wy­glą­da­ła jak pusta po­wło­ka.

Tak jak obie­ca­łem – zo­sta­wi­łem dziec­ko w spo­ko­ju.

Nie mo­głem po­żreć jej ciała. Zo­sta­wi­łem je w rogu ja­ski­ni. Wy­ko­pa­łem duży dół i za­ko­pa­łem Rel od szyi w dół, zo­sta­wia­jąc głowę na wierz­chu. Może kie­dyś uro­śnie i znów ze mną po­ga­da? Roz­ło­ży li­ście, wy­ho­du­je pięk­ne kwia­ty i bę­dzie taka jak ja? Mó­wi­ła, że w ta­kich chwi­lach lu­dzie się modlą. Tylko… do kogo ja mam się mo­dlić? Nie było boga, który wy­słu­chał­by moich słów. Nie przy­cho­dzi­ły mi do głowy słowa mo­dli­twy.

Na­bra­łem w ręce wody i pod­la­łem swego dwu­no­ga.

 – Ro­śnij, kwit­nij, wróć. – To były moje ostat­nie słowa.

Zda­łem sobie spra­wę, że cze­goś mi bra­ku­je. Cięż­ko to opi­sać. Nikt nie od­po­wia­dał już na moje py­ta­nia. Nikt nie bał się mnie, wbi­ja­jąc wzrok w ka­mień z nie­zro­zu­mie­niem. Nie mia­łem już przy kim uda­wać, że śpię. Pa­no­wa­ła dziw­na pust­ka. Nie wie­dzia­łem, czym ją za­peł­nić.

Dwu­noż­ny, który wy­szedł z Rel, wciąż się nie po­ru­szał. Jego ciało było zimne… ale obie­ca­łem, że za­nio­sę je na po­wierzch­nię. I tak zro­bię.

Może… razem z tym małym, kru­chym cia­łem znaj­dę świat, któ­re­go do tej pory tylko słu­cha­łem. Na po­wierzch­ni… na­uczę się żyć.

 

Koniec

Komentarze

Witam :]

 

Ciekawa wersja klasycznego motywu z potworem, który jest niezrozumiany i sam niewiele rozumie. Podobało mi się zakończenie – nie jest to happy end, ale zostawiasz jakiś promy nadziei. Dodatkowo mamy fajny kontrast między potworem, który okrutne rzeczy czyni nieświadomie, a ludźmi, którzy krzywdzą celowo.

 

Główna wątpliwość, jaką miałem, to fakt, że potwór tak świetnie mówi ludzkim językiem, ale prawie nic nie wie o ludziach. Bardzo to zaburzało moje zawieszenie niewiary – ciężko sobie wyobrazić, że stwór nauczył się języka nie dowiadując się nawet, czym jest człowiek.

 

Pod kreseczką kilka nieśmiałych sugestii co do języka.

 

Pozdrawiam


Od kiedy pamiętam, towarzyszyła mi ciemność. Była ze mną od początku – od chwili, gdy byłem zaledwie małym ziarnem, aż po dzień dzisiejszy.

Poza rytmicznym kapaniem wody ze ścian jaskini, tworzącym nieskończoną melodię, nie było tu nic. Ciemno, mokro, pusto. Życie mijało w jednostajnym rytmie: czuwanie, rośnięcie, jedzenie. Cykl ten był niezmienny, stały, jakby wpisany w skałę.

Wiele razy myślałem o wyjściu na powierzchnię, ale jakaś niewidzialna siła trzymała mnie tu, gdzie urosłem. Wszytko było mi znane i wygodne.

Letka byłoza w pierwszych akapitach.

 

Po odarciu ich z niego byli całkiem smaczni

Ciachnąłbym “ich”. 

 

Kończyłem los nieszczęśników, którzy trafiali w moje progi – szybko i bezboleśnie.

Raczej przecinek po obu stronach wtrącenia.

 

Ironią było to, że nawet kiedy nie chciałem ich przestraszyć – bali się mnie.

Ten myślnik też raczej powinien być przecinkiem.

 

Nie odrywało ode mnie wzroku, cały czas celując we mnie kamieniem.

Potwórzonko.

 

Był sztuczny, twardy i chropowaty. Nie miał tej miękkości i melodii, którą słyszałem w mowie tych stworzeń. Mimo to byłem z niego dumny. To było wszystko, na co było mnie stać w próbie naśladowania procesu wydawania dźwięków przez dwunożnych.

Byłoza.

 

– Świat na zewnątrz jest skomplikowany.

IMO jest niejasne, kto wypowiada tę kwestię. Przed nią mówi stwór, a po niej kobieta, więc należałoby albo dodać jakieś didaskalia, albo połączyć z odpowiednią kwestią.

 

m.T

o.M

Brakło spacji.

 

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Dziękuje za przeczytanie. Mam problem z byłozą. Postaram się nad nim popracować. Pozdrawiam.

Czołem!

Intrygujący tekst, oparty na ciekawym pomyśle takiego trochę one-room. Przede wszystkim urzekłeś mnie głównym bohaterem – narracja pierwszoosobowa (której normalnie nie lubię) tutaj pasuje znakomicie. Fakt, że nie wiemy czym jest bohater znakomicie wpływa na fabułę, jego niezrozumienie dla świata ludzi jest konsekwentnie i dobrze poprowadzone. Mam tu tylko podobne przemyślenie co Zakapior – dziwne, że potrafi mówić po ludzku. Może mógłby rozumieć Rel przez dotyk? Nie wiemy, czym jest, zatem musielibyśmy to kupić, jako jego cechę, umiejętność. A z tą mową, jest lekki zgrzyt.

 

Ale to nie przeszkadza, fabularnie i refleksyjnie opku niewiele brakuje.

Dlatego rolą mą jest klikać i życzyć powodzenia w konkursie!

Dziękuję za miłe słowa. To bardzo podnosi mnie na duchu i motywuje do dalszego pisania. Pozdrawiam serdecznie!

Cieszy mnie Twoja radość :). Jest zasłużona, bo tekst naprawdę ciekawy!

Ciekawe. Horrowate, ale przeczytałem do końca. Ludzie gorsi od fantastycznej rośliny/potwora. Powodzenia w konkursie. :)

Dzięki za przeczytanie. :D

Stworzyłeś interesującą roślinę. 

Mnie umiejętność mówienia nie przeszkadzała. Może trochę jak papuga, trochę jak chiński pokój… 

Biologicznie bohater jest raczej niemożliwy, ale niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

W fantazy raczej mało rzeczy biologicznie jest możliwych. Dziękuje za przeczytanie i klika. Pozdrawiam.

No, ale takie elfy czy krasnoludy są zasadniczo OK. Jeden lud szczupły, rozmiłowany w sztuce, wyrafinowany. Drugi krępy i niski, ceni bogactwo, dobrze się czuje w kopalni… Gorzej z ewentualną nieśmiertelnością elfów, ale to jedna z wielu cech, nawet nie obowiązkowa. A u Ciebie niemożliwości zaczynają się już na wierzchu.

Ale spoko, nie twierdzę, że to dyskwalifikuje tekst. W końcu to fantastyka.

Babska logika rządzi!

A żywiołaki w fantastyce ? Driady? Enty? W zasadzie moja roślinka podpada pod tę kategorię. Nie kłócę się jak co. Tylko temat, twoje zdanie mnie interesuje.

No tak – gatunki, które wymieniasz, bez magii nie mogą istnieć. Ale i rzadziej się pojawiają w literaturze.

Babska logika rządzi!

Witaj. :)

Ze spraw językowych mam wątpliwości (do przemyślenia):

(…) krzyczał z łzami w oczach. – ze?

– Jestem głodna… – powiedziała z łzami w oczach. – i tu?

Czy wam też odrastają kończyny. – brak pytajnika?

– Świat na zewnątrz jest skomplikowany – odpowiedziała Rel.

– Nie wybrałam takiego życia. Moja matka… robiła rzeczy, których wtedy nie rozumiałam. Pozwalała się krzywdzić, by mnie zostawili w spokoju. Myślałam, że była słaba. A potem… zniknęła. I „zabawy” moich właścicieli spadły na mnie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że mnie broniła. – czy te dwie wypowiedzi nie powinny być połączone w jedną?

 

Mnie tragiczne wątki Twojej opowieści oczywiście mocno urzekły. :) Lubię takie „ckliwe melodramaty”, jak śpiewał Lombard. :) Przyznam, że do ostatniego momentu nie potrafiłam domyśleć się, jak poprowadzisz fabułę i zakończysz opowiadanie. :) Bardzo mocno zaakcentowałeś oskarżenie brutalności ludzi, ich podłości i zła. :) Wobec nazywania głównego bohatera “potworem”, kim/czym są zatem oni? :) Świetny tekst. :) 

Podwójny klik, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Dzięki za przeczytanie, miło mi, że się podobało. Myślałem, że już dwa razy poprawiałem wypowiedź Rel, a ten błąd wciąż tam był. Zawsze coś się wkradnie. Dzięki za klika i pozdrawiam!

I ja bardzo dziękuję, nadal jestem pod sporym wrażeniem tej opowieści. :) 

Ogromnie mi żal głównej bohaterki… :)

A co usterek, każdy z nas je ma w swoich opowiadaniach; zawsze powtarzam, że błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. ;)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

 

Jeszcze: Edit, chciałam dodać, bo mnie to niesamowicie męczy – w tekście genialnie moim zdaniem wybrzmiało to, że “bezduszny, bezmyślny potwór”, który jest “tępy, głupi, niczego nie rozumie i niczego nie wie”, potrafi się zachować bardziej ludzko niż my, ludzie. :) Bardzo mocno to na mnie zadziałało. Brawa! :)

Pecunia non olet

Jeszcze raz dzięki niezmiernie mnie to cieszy. :D

smiley

Pecunia non olet

Jak opowiedzieć o sprawach ustami kogoś, kto nic o nich nie wie? W jaki zasób słów go wyposażyć? Nie można używać takich, których znajomość świadczyłaby, że tylko udaje. Podjąłeś się karkołomnego zadania.

Stworzyłeś baśń o Chwaście i Rel, w której poruszyłeś ważne kwestie.

Pozdrawiam!  

Nowa Fantastyka