Uruchomiłam internet, aby sprawdzić pocztę, ale całkowicie o tym zapomniałam, kiedy moją uwagę przyciągnął zdumiewający tytuł artykułu: „Kim byłeś wcześniej?”. Szybko pogrążyłam się w lekturze. Dziennikarka przeprowadzała wywiad z autorką nowej, promowanej właśnie książki z dziedziny zjawisk paranormalnych:
„– A zatem każdy z nas ma do przeżycia kilka wcieleń?
– Tak naprawdę: nieskończoną ich ilość.
– Są na to jakiekolwiek dowody? Pamiętamy nasze poprzednie życia?
– Nie pamiętamy niczego z przeszłości. Dowodami są jedynie strzępy wspomnień, ukazujące się czasami w naszych snach.
– To trochę mało, sama Pani przyzna.
– Inne dowody opisuję szczegółowo w mojej nowej książce, do której zakupu gorąco Państwa zachęcam.
– W tej, pojawiającej się właśnie w księgarniach publikacji, wspomina Pani, że w szczególnych przypadkach istnieje możliwość powrotu do któregoś z poprzednich wcieleń.
– Rzeczywiście, zdarzają się takie powroty.
– Czym są podyktowane?
– To złożone zagadnienie. Bywa, że w poprzednim życiu postępujemy niemoralnie, niezgodnie z naszym sumieniem. Później ciąży nam to, choć nie do końca rozumiemy, skąd bierze się ów dyskomfort. Podświadomie pragniemy naprawić poprzednie błędy.
– Możemy sami podjąć taką decyzję?
– Nie. To byłoby zbyt proste. Każdorazowo o naszym powrocie decyduje Reinkarno.
– Co oznacza to słowo?
– Jest to pojęcie z języka łacińskiego, a znaczy: Pan Wędrówki Dusz.
– Brzmi to, jak tani chwyt reklamowy i opowieść z pogranicza baśni lub fantastyki.
– A jednak występuje naprawdę.
– Pozostaje nam przekonać się o tym podczas lektury. Dziękuję za rozmowę. Po więcej szczegółów owej kontrowersyjnej teorii zapraszamy Państwa do najnowszej książki Pani Profesor…”.
Wyłączyłam komputer i zaczęłam rozmyślać nad tym, co przeczytałam.
Owszem, miewałam mnóstwo snów, nieraz bardzo wyraźnych, ale one z reguły dotyczyły mojego obecnego życia, jakichś konkretnych spraw, problemów, ludzi… Czy to w ogóle możliwe, aby reinkarnacja była faktem? W dodatku – możliwość powrotu do poprzednich wcieleń?
Roześmiałam się z pobłażaniem.
– Nie, niemożliwe! – powiedziałam do siebie cicho i zajęłam się codziennymi obowiązkami.
Przez kolejne miesiące całkowicie zapomniałam o przeczytanym wywiadzie.
Aż pewnej nocy zerwałam się, zbudzona straszliwym koszmarem: dookoła podskakiwali jacyś ludzie, dziwacznie poubierani w pióra i skąpe stroje ze zwierzęcych skór, a do tego uzbrojeni w dzidy. Wrzeszczeli coś w niezrozumiałym języku, zaś ja stałam, otoczona zielenią, chyba w lesie czy dżungli, i patrzyłam na nich, trzęsąc się z przerażenia. Wyczuwałam, że nastawienie dzikusów było wrogie i czekało mnie z ich strony coś bardzo złego, prawdopodobnie męczeńska śmierć.
Otarłam pot z czoła i starałam się jeszcze nieco zdrzemnąć. Nagle pomyślałam, że dziś czeka mnie długa wyprawa i potrzebuję zasłużonego odpoczynku.
– Wyprawa? Co za bzdura! Dziś czeka mnie jedynie ważne zebranie w biurze! – szepnęłam i momentalnie zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, poczułam obok ciepło czyjegoś ciała.
– Kim jesteś? – zapytałam zdumiona, przecierając oczy i próbując dostrzec rysy twarzy nieznajomej.
Ona dotknęła czule dłonią moich ust, nie pozwalając o nic więcej pytać.
– Cii…
– Co ty robisz? – próbowałam się bronić, ale jakaś dziwna siła mnie do niej przyciągała.
Ze zdumieniem zobaczyłam, że mam muskularne (a do tego nietypowo owłosione) ręce oraz nogi i takąż samą, w dodatku nagą klatkę piersiową. Moja dłoń mimowolnie powędrowała niżej i pod materią spodni wyczułam nienaturalne zgrubienie.
Byłam mężczyzną!
– Znam cię? – nie dawałam za wygraną.
– Nie, ale wkrótce poznasz, Gonzalo, bo jestem twoim przeznaczeniem – odpowiedziała szeptem leżąca obok, ubrana w barwne pióra i skąpe odzienie ze skór kobieta.
– Gonzalo? – powtórzyłam.
– Tak ci na imię, prawda? – uśmiechnęła się zalotnie. – Jesteś Gonzalo Guerrero i płyniesz z ważną misją na hiszpańskim statku do Indii.
Zerwałam się i podbiegłam do najbliższego, okrągłego okna. Morze. Wszędzie tylko fale. Rzeczywiście byłam na statku i dokądś płynęłam!
– Spokojnie. To tylko sen. Na pewno zaraz się z niego wybudzę – powiedziałam do siebie, starając się miarowo oddychać.
– Witaj, Patrycjo. – Kobieta błyskawicznie zmieniła się w starego, siwowłosego, postawnego mężczyznę. Miał jasnobłękitne oczy, prawie przeźroczyste i przenikliwy wzrok.
– Kim jesteś?
– Nazywam się Reinkarno.
– Kiedyś już słyszałam to imię…
– To prawda. Czytałaś o mnie przed kilkoma miesiącami w wywiadzie internetowym, pamiętasz?
– A, tak, tak. Pan Wędrówki Dusz. Coś sobie przypominam. – Zdezorientowana rozglądałam się dookoła.
Czułam coraz wyraźniej bujanie statku.
– Czy ja rzeczywiście płynę do Indii?
– Tak po prawdzie, to do Ameryki.
– W ciele mężczyzny?
– A jakże. Nazywasz się Gonzalo Guerrero. Jesteś hiszpańskim żołnierzem i szukasz nowej drogi życia.
– Ale to przecież niemożliwe. Nie da się zmienić płci ani życia. Nie wierzę w rzeczy, opowiadane przez tamtą pisarkę!
– Wielka szkoda.
– Czy… Skoro ty jesteś… Zaraz, ja wracam do mojego poprzedniego wcielenia?
– Istotnie. Już tu kiedyś byłaś w tym samym ciele.
– A co tu robiła ta kobieta? Tak dziwacznie ubrana…
– Nie przypominasz jej sobie?
– Nie!
– A jej ubioru także nie? – pytał spokojnie, bacznie mi się przyglądając.
– Te sny… Co jakiś czas miewałam koszmary o dziwnych ludziach, atakujących mnie w buszu. Oni byli tak samo ubrani. Ta kobieta pochodziła od nich?
– Tak, należy do ich plemienia.
– To jakieś afrykańskie dzikusy?
– Nie, Patrycjo. Naprawdę niczego nie pamiętasz? Nie przypominasz sobie, dlaczego zdecydowałem o twoim powrocie?
Zastanowiłam się. Przed oczami zobaczyłam znowu fragmenty ostatnich snów – dżunglę i otaczających nas wojowników. Tuż obok stali, podobni do mnie, marynarze o jasnej karnacji, przestraszeni, w łachmanach. Jeden z „naszych” rzucił kamieniem w dzikich ludzi. Tamci podnieśli wrzawę, porwali go wysoko, na ręce i, wierzgającego oraz drącego się wniebogłosy, wynieśli poza dżunglę. Nas prowadzili zaraz za nim. Na placu, wśród innych wołających rdzennych mieszkańców Ameryki, rzucili jego ciało na ziemię i przebili kilkakrotnie dzidami. Potem, konającego, przenieśli ku świątyni. Spoglądałam z przerażeniem wraz z towarzyszami, jak wydzierano mu na kamiennym ołtarzu serce, składając w ofierze bogom.
– A! – wrzasnęłam przestraszona i zakryłam na moment twarz dłońmi. – Co to było?!
– Zaatakowaliście plemię Majów – przypomniał mi spokojnie Reinkarno.
– My? To chyba oni zaatakowali nas! – zaprzeczyłam oburzona.
– Jesteś pewna? Czy to Majowie przypłynęli z bronią do Hiszpanii? – zapytał cicho.
Zamilkłam.
Popatrzyłam przez okno w dal.
Teraz już pamiętałam wszystko.
W roku 1511 płynęliśmy z portu w Panamie z misją, aby prosić syna Krzysztofa Kolumba, gubernatora tak zwanych Indii Zachodnich, o rozsądzenie sporu dwóch hiszpańskich podróżników i kolonizatorów. U wybrzeży Jamajki nasz okręt rozbił się jednak i dryfowaliśmy, niesieni prądami, przez kolejne dni. Wyczerpanych i głodnych, schwytali w końcu Majowie. Większość z nas przeznaczono na ofiary i złożono w świątyniach, inni stali się niewolnikami, wykorzystywanymi do walki z sąsiadami Majów oraz kolonizatorami z Europy.
Kiedy na terenach przyszłej Ameryki pojawili się nowi konkwistadorzy, wszczęliśmy bunt, a następnie przystąpiliśmy do oddziałów jednego z najokrutniejszych dowódców, Ferdynanda Corteza, wymordowując całe plemiona rdzennych Indian, w tym także starców, kobiety i dzieci. Potem w sławie i chwale powróciłam jako bogacz do ojczystej Hiszpanii, gdzie żyłam w dostatku jeszcze kilkadziesiąt lat.
Poparzyłam załzawionymi oczami na Reinkarno.
– Teraz już pamiętasz.
– Tak. Wszystko – przyznałam zdruzgotana.
– Rozumiesz zatem, dlaczego cię tu wezwałem. Dlaczego dałem ci szansę.
– Tak, rozumiem.
– I jaka jest twoja decyzja? Czy chcesz powrócić do przerwanego życia? Chcesz być nadal Patrycją Leśniewską i pracować w katowickim biurze?
Milczałam. Przypomniałam sobie szczegółowo wszystkie okrucieństwa, których byłam świadkiem, tkwiąc przed wiekami w ciele hiszpańskiego żeglarza i zdobywcy. A potem przypomniałam sobie oczy indiańskich kobiet i dzieci, które z zimną krwią mordowałam.
Potrząsnęłam głową, jakbym chciała zrzucić resztki snu. Jednak to nie był sen. Ciągle płynęłam statkiem ku Ameryce. Popatrzyłam na dłonie. Wydawało mi się, że widzę na nich wyschnięte i niemożliwe do zmycia ślady krwi niewinnych Indian.
– Możesz jeszcze się wycofać – mówił spokojnie i patrzył przenikliwie przeźroczystymi oczami.
– Nie.
– Wiesz, że możesz zginąć. I zostać przeklętą na wieki. Chcesz tego?
– Wszystko mi jedno – powiedziałam pewnym głosem. – To kwestia mojego sumienia. Nie będę nosić krwi bezbronnych na rękach!
– A zatem postanowione! – rzucił krótko i błyskawicznie zniknął.
Huk zderzenia był nad wyraz silny. Okręt roztrzaskał się o wybrzeża Jamajki. Byłam na powrót Hiszpanem Gonzalo Guerrero, dawnym żołnierzem, obecnie awanturnikiem i żądnym łupów zdobywcą.
Kiedy w dżungli otoczyli nas uzbrojeni Majowie, popatrzyłam pierwszy raz na nich, jak na ludzi. Mieli złe oczy i rozgniewane twarze, lecz trudno było im się dziwić – bronili swej ziemi przed kolejnymi intruzami.
Składanie moich mordowanych okrutnie towarzyszy na ołtarzach świątyń przyjęłam tym razem jako fakt dokonany, na który byłam przygotowana. Uznałam, że to odwieczne zwyczaje tych plemion, dziękowałam tylko Bogu za ocalenie mnie samej. I, mimo oburzenia tych, którzy wraz ze mną przeżyli jako jeńcy, zaczęłam stopniowo uczyć się zwyczajów oraz języka Majów.
Wykorzystywano nas do ciężkich prac, a także do walk z innymi plemionami, w końcu – nawet do oporu wobec naszych rodaków, zajmujących zbrojnie kolejne tereny obu Ameryk.
Moi dawni towarzysze nie pojmowali, dlaczego sama, z własnej woli, zaczęłam uczyć Majów sztuki wojennej, forteli hiszpańskich, taktyki podchodów i uników, wreszcie zaznajomiłam z przerażającymi ich końmi. Ja przyjmowałam ich język, oni – zaznajamiali się stopniowo z moimi umiejętnościami żołnierskimi, dzięki którym odnosili liczne sukcesy.
I wzajemnie zaczynaliśmy czuć do siebie coraz większy szacunek, z czasem przeradzający się w zaufanie.
Jako Gonzalo Guerrero porzuciłam europejskie łachmany, wiarę i obyczaje, założyłam stroje z piór i skór, wytatuowałam ciało, przekłułam wargi i uszy, zakładając w tych miejscach charakterystyczną biżuterię, przeistoczyłam się stopniowo w majańskiego wojownika. Ku oburzeniu mojej dawnej ojczyzny i jej zdobywców, odrzuciłam list Corteza, darujący mi wszystkie winy i zachęcający do przejścia na jego stronę. Jako jedyna pozostałam w obozie Majów, ożeniłam się z Zazil Ha, córką wodza Na Chan Cana – kobietą, którą ukazał mi na statku Reinkarno. Miałam z nią kilkoro dzieci. Byłam szczęśliwa, spełniona, pogodzona z losem.
A ten nie był dla nas, niestety, łaskawy.
Mimo wielu wygranych dzięki mojemu szkoleniu walk, Majowie ulegli w końcu zbrojnym zastępom okrutnych konkwistadorów. Poległam, walcząc do końca ramię w ramię z moim plemieniem, przeciwko Hiszpanom, na polu bitwy w 1536 roku. Wraz ze mną zginęli wszyscy moi nowi, śniadoskórzy druhowie.
Zamykałam oczy w ciele Gonzalo z czystym sumieniem i z czystym sercem. Szczęśliwa.
Wiedziałam, że dla Hiszpanów na wieki pozostanę przeklętym zdrajcą. Liczyło się jednak to, co czułam sama w sercu. A czułam niewymowną ulgę, że mogłam tu powrócić i że tym razem dane mi było postąpić godnie i uczciwie. Ślady indiańskiej krwi bezbronnych na moich dłoniach zniknęły bezpowrotnie.
Zbudziłam się wyspana, jak nigdy dotąd. Z uśmiechem spojrzałam przez okno na rozpoczynający się dzień.
Reinkarno pojawił się znowu, nie wiadomo skąd.
– Mogłam wrócić do tego życia?
– To nagroda za odwagę. Dzięki tobie zmieniła się historia podbojów – powiedział pogodnym tonem.
– Jestem taka dumna!
Spojrzałam wyraźniej w szybę, a zaraz potem w lustro.
– Mam… tatuaże! – stwierdziłam zaskoczona, wyginając na boki ciało i unosząc lekko koszulę nocną.
– To prawda. Zdecydowałem, że zostawię ci wspomnienia i dodatkowo tę pamiątkę.
– Są piękne.
– I ostatnio bardzo modne. A szczególnie indiańskie.
– Nie mogłam powstrzymać konkwisty… – powiedziałam ze smutkiem i przyjrzałam się tatuażom majańskim z wyraźnymi wizerunkami wojowników.
– Uspokoję cię, Patrycjo. Jej nikt nie umiałby powstrzymać. Podobnie jak dawnych wojen czy rzezi.
– To takie niesprawiedliwe. Pokochałam tych ludzi. – Zaczęłam płakać.
– Świat nie jest sprawiedliwy. I nigdy nie będzie. Ale tacy, jak ty, mogą wiele w nim zmienić.
– Początkowo nie dowierzałam, ale jednak powróciłam do poprzedniego wcielenia.
– Każdy ma taką możliwość, jednak nie każdy chce.
– I ci, którzy nie chcą, potrafią z tym żyć?
– Bez problemów. Zadawanie śmierci czy dokonywanie podłości częstokroć przychodzi ludziom znacznie łatwiej niż naprawianie własnych błędów.
– A ich sumienia?
– Są wtedy czarne, jak smoła.
– I mogą z nimi funkcjonować?
– Mogą.
– Mam tatuaże nawet na dłoniach. – Pokazałam mu obrazki i otarłam łzy.
– I one pozostaną na wieki.
– Na mnie?
– A także na pomnikach Gonzalo. W pamięci rdzennych mieszkańców Ameryk i ich potomków pozostanie on bowiem na zawsze wielkim bohaterem.
– To przykre, że Hiszpanie go wyklęli.
– Z czasem i oni zrozumieją, że Gonzalo był prekursorem nowego myślenia, nie zaś pospolitym zdrajcą i dezerterem.
– Docenią, co zrobił?
– Tak. I to dzięki tobie.
– Sporo lat musiało upłynąć.
– Czasem historia nie jest zbyt łaskawa dla swoich postaci. Dla Gonzalo Guerrero już taka wkrótce się stanie.
– A ja?
– Teraz jako Patrycja Leśniewska musisz koniecznie iść do pracy, bo niedługo czeka cię ważne zebranie!
– Jak rozumiem, nie wyjawisz mi kolejnych wcieleń?
– Absolutnie! To tajemnica znana tylko mnie jednemu.
– Niezupełnie. A pani profesor, autorka książki?
– Tej książki? – Reinkarno pokazał mi niespodziewanie pokaźną lekturę ze swoim zdjęciem na okładce. Był na nim ubrany i uczesany jak kobieta.
– A więc to ty jesteś autorką?
– Tak. Mogę stawać się, kimkolwiek zechcę.
– Spotkamy się w przyszłości?
– Oczywiście. Do zobaczenia w kolejnych wcieleniach.
Zniknął i odtąd jeszcze go nie spotkałam. Nadal żyję w ciele Patrycji, starając się postępować w zgodzie z własnym sumieniem i wyznawanymi wartościami. I wierzę gorąco, że co jakiś czas Reinkarno pomaga takim jak ja poprawić przeszłość, zgodnie z ich ideami.

(pomnik Gonzalo i jego rodziny w Paseo de Montejo w jukatańskim mieście Mérida, Facebook)