- Opowiadanie: bruce - Powieść Reinkarno

Powieść Reinkarno

Za­pra­szam Was do za­po­zna­nia się z mało dziś po­pu­lar­ną, a prze­cież au­ten­tycz­ną opo­wie­ścią o nie­ty­po­wym po­dróż­ni­ku hisz­pań­skim. :)  Chcia­ła­bym jed­no­cze­śnie uspo­ko­ić, że za­miesz­czam tę pro­po­zy­cję, na­pi­sa­ną jakiś czas temu i na tym na razie pau­zu­ję, więc przy­nu­dzać zbyt­nio już nie będę, obie­cu­ję. :) 

Po­zdra­wiam, dzię­ku­ję za Wasz czas. :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Powieść Reinkarno

Uru­cho­mi­łam in­ter­net, aby spraw­dzić pocz­tę, ale cał­ko­wi­cie o tym za­po­mnia­łam, kiedy moją uwagę przy­cią­gnął zdu­mie­wa­ją­cy tytuł ar­ty­ku­łu: „Kim byłeś wcze­śniej?”. Szyb­ko po­grą­ży­łam się w lek­tu­rze. Dzien­ni­kar­ka prze­pro­wa­dza­ła wy­wiad z au­tor­ką nowej, pro­mo­wa­nej wła­śnie książ­ki z dzie­dzi­ny zja­wisk pa­ra­nor­mal­nych:

„– A zatem każdy z nas ma do prze­ży­cia kilka wcie­leń?

– Tak na­praw­dę: nie­skoń­czo­ną ich ilość.

– Są na to ja­kie­kol­wiek do­wo­dy? Pa­mię­ta­my nasze po­przed­nie życia?

– Nie pa­mię­ta­my ni­cze­go z prze­szło­ści. Do­wo­da­mi są je­dy­nie strzę­py wspo­mnień, uka­zu­ją­ce się cza­sa­mi w na­szych snach.

– To tro­chę mało, sama Pani przy­zna.

– Inne do­wo­dy opi­su­ję szcze­gó­ło­wo w mojej nowej książ­ce, do któ­rej za­ku­pu go­rą­co Pań­stwa za­chę­cam.

– W tej, po­ja­wia­ją­cej się wła­śnie w księ­gar­niach pu­bli­ka­cji, wspo­mi­na Pani, że w szcze­gól­nych przy­pad­kach ist­nie­je moż­li­wość po­wro­tu do któ­re­goś z po­przed­nich wcie­leń.

– Rze­czy­wi­ście, zda­rza­ją się takie po­wro­ty.

– Czym są po­dyk­to­wa­ne?

– To zło­żo­ne za­gad­nie­nie. Bywa, że w po­przed­nim życiu po­stę­pu­je­my nie­mo­ral­nie, nie­zgod­nie z na­szym su­mie­niem. Póź­niej ciąży nam to, choć nie do końca ro­zu­mie­my, skąd bie­rze się ów dys­kom­fort. Pod­świa­do­mie pra­gnie­my na­pra­wić po­przed­nie błędy.

– Mo­że­my sami pod­jąć taką de­cy­zję?

– Nie. To by­ło­by zbyt pro­ste. Każ­do­ra­zo­wo o na­szym po­wro­cie de­cy­du­je Re­in­kar­no.

– Co ozna­cza to słowo?

– Jest to po­ję­cie z ję­zy­ka ła­ciń­skie­go, a zna­czy: Pan Wę­drów­ki Dusz.

– Brzmi to, jak tani chwyt re­kla­mo­wy i opo­wieść z po­gra­ni­cza baśni lub fan­ta­sty­ki.

– A jed­nak wy­stę­pu­je na­praw­dę.

– Po­zo­sta­je nam prze­ko­nać się o tym pod­czas lek­tu­ry. Dzię­ku­ję za roz­mo­wę. Po wię­cej szcze­gó­łów owej kon­tro­wer­syj­nej teo­rii za­pra­sza­my Pań­stwa do naj­now­szej książ­ki Pani Pro­fe­sor…”.

Wy­łą­czy­łam kom­pu­ter i za­czę­łam roz­my­ślać nad tym, co prze­czy­ta­łam.

Ow­szem, mie­wa­łam mnó­stwo snów, nie­raz bar­dzo wy­raź­nych, ale one z re­gu­ły do­ty­czy­ły mo­je­go obec­ne­go życia, ja­kichś kon­kret­nych spraw, pro­ble­mów, ludzi… Czy to w ogóle moż­li­we, aby re­in­kar­na­cja była fak­tem? W do­dat­ku – moż­li­wość po­wro­tu do po­przed­nich wcie­leń?

Ro­ze­śmia­łam się z po­bła­ża­niem.

– Nie, nie­moż­li­we! – po­wie­dzia­łam do sie­bie cicho i za­ję­łam się co­dzien­ny­mi obo­wiąz­ka­mi.

Przez ko­lej­ne mie­sią­ce cał­ko­wi­cie za­po­mnia­łam o prze­czy­ta­nym wy­wia­dzie.

 

 

 

Aż pew­nej nocy ze­rwa­łam się, zbu­dzo­na strasz­li­wym kosz­ma­rem: do­oko­ła pod­ska­ki­wa­li jacyś lu­dzie, dzi­wacz­nie po­ubie­ra­ni w pióra i skąpe stro­je ze zwie­rzę­cych skór, a do tego uzbro­je­ni w dzidy. Wrzesz­cze­li coś w nie­zro­zu­mia­łym ję­zy­ku, zaś ja sta­łam, oto­czo­na zie­le­nią, chyba w lesie czy dżun­gli, i pa­trzy­łam na nich, trzę­sąc się z prze­ra­że­nia. Wy­czu­wa­łam, że na­sta­wie­nie dzi­ku­sów było wro­gie i cze­ka­ło mnie z ich stro­ny coś bar­dzo złego, praw­do­po­dob­nie mę­czeń­ska śmierć.

Otar­łam pot z czoła i sta­ra­łam się jesz­cze nieco zdrzem­nąć. Nagle po­my­śla­łam, że dziś czeka mnie długa wy­pra­wa i po­trze­bu­ję za­słu­żo­ne­go od­po­czyn­ku.

– Wy­pra­wa? Co za bzdu­ra! Dziś czeka mnie je­dy­nie ważne ze­bra­nie w biu­rze! – szep­nę­łam i mo­men­tal­nie za­snę­łam.

 

Kiedy się obu­dzi­łam, po­czu­łam obok cie­pło czy­je­goś ciała.

– Kim je­steś? – za­py­ta­łam zdu­mio­na, prze­cie­ra­jąc oczy i pró­bu­jąc do­strzec rysy twa­rzy nie­zna­jo­mej.

Ona do­tknę­ła czule dło­nią moich ust, nie po­zwa­la­jąc o nic wię­cej pytać.

– Cii…

– Co ty ro­bisz? – pró­bo­wa­łam się bro­nić, ale jakaś dziw­na siła mnie do niej przy­cią­ga­ła.

Ze zdu­mie­niem zo­ba­czy­łam, że mam mu­sku­lar­ne (a do tego nie­ty­po­wo owło­sio­ne) ręce oraz nogi i takąż samą, w do­dat­ku nagą klat­kę pier­sio­wą. Moja dłoń mi­mo­wol­nie po­wę­dro­wa­ła niżej i pod ma­te­rią spodni wy­czu­łam nie­na­tu­ral­ne zgru­bie­nie.

Byłam męż­czy­zną!

– Znam cię? – nie da­wa­łam za wy­gra­ną.

– Nie, ale wkrót­ce po­znasz, Gon­za­lo, bo je­stem twoim prze­zna­cze­niem – od­po­wie­dzia­ła szep­tem le­żą­ca obok, ubra­na w barw­ne pióra i skąpe odzie­nie ze skór ko­bie­ta.

– Gon­za­lo? – po­wtó­rzy­łam.

– Tak ci na imię, praw­da? – uśmiech­nę­ła się za­lot­nie. – Je­steś Gon­za­lo Gu­er­re­ro i pły­niesz z ważną misją na hisz­pań­skim stat­ku do Indii.

Ze­rwa­łam się i pod­bie­głam do naj­bliż­sze­go, okrą­głe­go okna. Morze. Wszę­dzie tylko fale. Rze­czy­wi­ście byłam na stat­ku i do­kądś pły­nę­łam!

– Spo­koj­nie. To tylko sen. Na pewno zaraz się z niego wy­bu­dzę – po­wie­dzia­łam do sie­bie, sta­ra­jąc się mia­ro­wo od­dy­chać.

– Witaj, Pa­try­cjo. – Ko­bie­ta bły­ska­wicz­nie zmie­ni­ła się w sta­re­go, si­wo­wło­se­go, po­staw­ne­go męż­czy­znę. Miał ja­sno­błę­kit­ne oczy, pra­wie prze­źro­czy­ste i prze­ni­kli­wy wzrok.

– Kim je­steś?

– Na­zy­wam się Re­in­kar­no.

– Kie­dyś już sły­sza­łam to imię…

– To praw­da. Czy­ta­łaś o mnie przed kil­ko­ma mie­sią­ca­mi w wy­wia­dzie in­ter­ne­to­wym, pa­mię­tasz?

– A, tak, tak. Pan Wę­drów­ki Dusz. Coś sobie przy­po­mi­nam. – Zdez­o­rien­to­wa­na roz­glą­da­łam się do­oko­ła.

Czu­łam coraz wy­raź­niej bu­ja­nie stat­ku.

– Czy ja rze­czy­wi­ście płynę do Indii?

– Tak po praw­dzie, to do Ame­ry­ki.

– W ciele męż­czy­zny?

– A jakże. Na­zy­wasz się Gon­za­lo Gu­er­re­ro. Je­steś hisz­pań­skim żoł­nie­rzem i szu­kasz nowej drogi życia.

– Ale to prze­cież nie­moż­li­we. Nie da się zmie­nić płci ani życia. Nie wie­rzę w rze­czy, opo­wia­da­ne przez tamtą pi­sar­kę!

– Wiel­ka szko­da.

– Czy… Skoro ty je­steś… Zaraz, ja wra­cam do mo­je­go po­przed­nie­go wcie­le­nia?

– Istot­nie. Już tu kie­dyś byłaś w tym samym ciele.

– A co tu ro­bi­ła ta ko­bie­ta? Tak dzi­wacz­nie ubra­na…

– Nie przy­po­mi­nasz jej sobie?

– Nie!

– A jej ubio­ru także nie? – pytał spo­koj­nie, bacz­nie mi się przy­glą­da­jąc.

– Te sny… Co jakiś czas mie­wa­łam kosz­ma­ry o dziw­nych lu­dziach, ata­ku­ją­cych mnie w buszu. Oni byli tak samo ubra­ni. Ta ko­bie­ta po­cho­dzi­ła od nich?

– Tak, na­le­ży do ich ple­mie­nia.

– To ja­kieś afry­kań­skie dzi­ku­sy?

– Nie, Pa­try­cjo. Na­praw­dę ni­cze­go nie pa­mię­tasz? Nie przy­po­mi­nasz sobie, dla­cze­go zde­cy­do­wa­łem o twoim po­wro­cie?

Za­sta­no­wi­łam się. Przed ocza­mi zo­ba­czy­łam znowu frag­men­ty ostat­nich snów – dżun­glę i ota­cza­ją­cych nas wo­jow­ni­ków. Tuż obok stali, po­dob­ni do mnie, ma­ry­na­rze o ja­snej kar­na­cji, prze­stra­sze­ni, w łach­ma­nach. Jeden z „na­szych” rzu­cił ka­mie­niem w dzi­kich ludzi. Tamci pod­nie­śli wrza­wę, po­rwa­li go wy­so­ko, na ręce i, wierz­ga­ją­ce­go oraz drą­ce­go się wnie­bo­gło­sy, wy­nie­śli poza dżun­glę. Nas pro­wa­dzi­li zaraz za nim. Na placu, wśród in­nych wo­ła­ją­cych rdzen­nych miesz­kań­ców Ame­ry­ki, rzu­ci­li jego ciało na zie­mię i prze­bi­li kil­ka­krot­nie dzi­da­mi. Potem, ko­na­ją­ce­go, prze­nie­śli ku świą­ty­ni. Spo­glą­da­łam z prze­ra­że­niem wraz z to­wa­rzy­sza­mi, jak wy­dzie­ra­no mu na ka­mien­nym oł­ta­rzu serce, skła­da­jąc w ofie­rze bogom.

– A! – wrza­snę­łam prze­stra­szo­na i za­kry­łam na mo­ment twarz dłoń­mi. – Co to było?!

– Za­ata­ko­wa­li­ście ple­mię Majów – przy­po­mniał mi spo­koj­nie Re­in­kar­no.

– My? To chyba oni za­ata­ko­wa­li nas! – za­prze­czy­łam obu­rzo­na.

– Je­steś pewna? Czy to Ma­jo­wie przy­pły­nę­li z bro­nią do Hisz­pa­nii? – za­py­tał cicho.

Za­mil­kłam.

Po­pa­trzy­łam przez okno w dal.

Teraz już pa­mię­ta­łam wszyst­ko.

W roku 1511 pły­nę­li­śmy z portu w Pa­na­mie z misją, aby pro­sić syna Krzysz­to­fa Ko­lum­ba, gu­ber­na­to­ra tak zwa­nych Indii Za­chod­nich, o roz­są­dze­nie sporu dwóch hisz­pań­skich po­dróż­ni­ków i ko­lo­ni­za­to­rów. U wy­brze­ży Ja­maj­ki nasz okręt roz­bił się jed­nak i dry­fo­wa­li­śmy, nie­sie­ni prą­da­mi, przez ko­lej­ne dni. Wy­czer­pa­nych i głod­nych, schwy­ta­li w końcu Ma­jo­wie. Więk­szość z nas prze­zna­czo­no na ofia­ry i zło­żo­no w świą­ty­niach, inni stali się nie­wol­ni­ka­mi, wy­ko­rzy­sty­wa­ny­mi do walki z są­sia­da­mi Majów oraz ko­lo­ni­za­to­ra­mi z Eu­ro­py.

Kiedy na te­re­nach przy­szłej Ame­ry­ki po­ja­wi­li się nowi kon­kwi­sta­do­rzy, wsz­czę­li­śmy bunt, a na­stęp­nie przy­stą­pi­li­śmy do od­dzia­łów jed­ne­go z naj­okrut­niej­szych do­wód­ców, Fer­dy­nan­da Cor­te­za, wy­mor­do­wu­jąc całe ple­mio­na rdzen­nych In­dian, w tym także star­ców, ko­bie­ty i dzie­ci. Potem w sła­wie i chwa­le po­wró­ci­łam jako bo­gacz do oj­czy­stej Hisz­pa­nii, gdzie żyłam w do­stat­ku jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat.

Po­pa­rzy­łam za­łza­wio­ny­mi ocza­mi na Re­in­kar­no.

– Teraz już pa­mię­tasz.

– Tak. Wszyst­ko – przy­zna­łam zdru­zgo­ta­na.

– Ro­zu­miesz zatem, dla­cze­go cię tu we­zwa­łem. Dla­cze­go dałem ci szan­sę.

– Tak, ro­zu­miem.

– I jaka jest twoja de­cy­zja? Czy chcesz po­wró­cić do prze­rwa­ne­go życia? Chcesz być nadal Pa­try­cją Le­śniew­ską i pra­co­wać w ka­to­wic­kim biu­rze?

Mil­cza­łam. Przy­po­mnia­łam sobie szcze­gó­ło­wo wszyst­kie okru­cień­stwa, któ­rych byłam świad­kiem, tkwiąc przed wie­ka­mi w ciele hisz­pań­skie­go że­gla­rza i zdo­byw­cy. A potem przy­po­mnia­łam sobie oczy in­diań­skich ko­biet i dzie­ci, które z zimną krwią mor­do­wa­łam.

Po­trzą­snę­łam głową, jak­bym chcia­ła zrzu­cić reszt­ki snu. Jed­nak to nie był sen. Cią­gle pły­nę­łam stat­kiem ku Ame­ry­ce. Po­pa­trzy­łam na dło­nie. Wy­da­wa­ło mi się, że widzę na nich wy­schnię­te i nie­moż­li­we do zmy­cia ślady krwi nie­win­nych In­dian.

– Mo­żesz jesz­cze się wy­co­fać – mówił spo­koj­nie i pa­trzył prze­ni­kli­wie prze­źro­czy­sty­mi ocza­mi.

– Nie.

– Wiesz, że mo­żesz zgi­nąć. I zo­stać prze­klę­tą na wieki. Chcesz tego?

– Wszyst­ko mi jedno – po­wie­dzia­łam pew­nym gło­sem. – To kwe­stia mo­je­go su­mie­nia. Nie będę nosić krwi bez­bron­nych na rę­kach!

– A zatem po­sta­no­wio­ne! – rzu­cił krót­ko i bły­ska­wicz­nie znik­nął.

 

Huk zde­rze­nia był nad wyraz silny. Okręt roz­trza­skał się o wy­brze­ża Ja­maj­ki. Byłam na po­wrót Hisz­pa­nem Gon­za­lo Gu­er­re­ro, daw­nym żoł­nie­rzem, obec­nie awan­tur­ni­kiem i żąd­nym łupów zdo­byw­cą.

Kiedy w dżun­gli oto­czy­li nas uzbro­je­ni Ma­jo­wie, po­pa­trzy­łam pierw­szy raz na nich, jak na ludzi. Mieli złe oczy i roz­gnie­wa­ne twa­rze, lecz trud­no było im się dzi­wić – bro­ni­li swej ziemi przed ko­lej­ny­mi in­tru­za­mi.

Skła­da­nie moich mor­do­wa­nych okrut­nie to­wa­rzy­szy na oł­ta­rzach świą­tyń przy­ję­łam tym razem jako fakt do­ko­na­ny, na który byłam przy­go­to­wa­na. Uzna­łam, że to od­wiecz­ne zwy­cza­je tych ple­mion, dzię­ko­wa­łam tylko Bogu za oca­le­nie mnie samej. I, mimo obu­rze­nia tych, któ­rzy wraz ze mną prze­ży­li jako jeńcy, za­czę­łam stop­nio­wo uczyć się zwy­cza­jów oraz ję­zy­ka Majów.

Wy­ko­rzy­sty­wa­no nas do cięż­kich prac, a także do walk z in­ny­mi ple­mio­na­mi, w końcu – nawet do oporu wobec na­szych ro­da­ków, zaj­mu­ją­cych zbroj­nie ko­lej­ne te­re­ny obu Ame­ryk.

Moi dawni to­wa­rzy­sze nie poj­mo­wa­li, dla­cze­go sama, z wła­snej woli, za­czę­łam uczyć Majów sztu­ki wo­jen­nej, for­te­li hisz­pań­skich, tak­ty­ki pod­cho­dów i uni­ków, wresz­cie za­zna­jo­mi­łam z prze­ra­ża­ją­cy­mi ich końmi. Ja przyj­mo­wa­łam ich język, oni – za­zna­ja­mia­li się stop­nio­wo z moimi umie­jęt­no­ścia­mi żoł­nier­ski­mi, dzię­ki któ­rym od­no­si­li licz­ne suk­ce­sy.

I wza­jem­nie za­czy­na­li­śmy czuć do sie­bie coraz więk­szy sza­cu­nek, z cza­sem prze­ra­dza­ją­cy się w za­ufa­nie.

Jako Gon­za­lo Gu­er­re­ro po­rzu­ci­łam eu­ro­pej­skie łach­ma­ny, wiarę i oby­cza­je, za­ło­ży­łam stro­je z piór i skór, wy­ta­tu­owa­łam ciało, prze­kłu­łam wargi i uszy, za­kła­da­jąc w tych miej­scach cha­rak­te­ry­stycz­ną bi­żu­te­rię, prze­isto­czy­łam się stop­nio­wo w ma­jań­skie­go wo­jow­ni­ka. Ku obu­rze­niu mojej daw­nej oj­czy­zny i jej zdo­byw­ców, od­rzu­ci­łam list Cor­te­za, da­ru­ją­cy mi wszyst­kie winy i za­chę­ca­ją­cy do przej­ścia na jego stro­nę. Jako je­dy­na po­zo­sta­łam w obo­zie Majów, oże­ni­łam się z Zazil Ha, córką wodza Na Chan Cana – ko­bie­tą, którą uka­zał mi na stat­ku Re­in­kar­no. Mia­łam z nią kil­ko­ro dzie­ci. Byłam szczę­śli­wa, speł­nio­na, po­go­dzo­na z losem.

A ten nie był dla nas, nie­ste­ty, ła­ska­wy.

Mimo wielu wy­gra­nych dzię­ki mo­je­mu szko­le­niu walk, Ma­jo­wie ule­gli w końcu zbroj­nym za­stę­pom okrut­nych kon­kwi­sta­do­rów. Po­le­głam, wal­cząc do końca ramię w ramię z moim ple­mie­niem, prze­ciw­ko Hisz­pa­nom, na polu bitwy w 1536 roku. Wraz ze mną zgi­nę­li wszy­scy moi nowi, śnia­do­skó­rzy dru­ho­wie.

Za­my­ka­łam oczy w ciele Gon­za­lo z czy­stym su­mie­niem i z czy­stym ser­cem. Szczę­śli­wa.

Wie­dzia­łam, że dla Hisz­pa­nów na wieki po­zo­sta­nę prze­klę­tym zdraj­cą. Li­czy­ło się jed­nak to, co czu­łam sama w sercu. A czu­łam nie­wy­mow­ną ulgę, że mo­głam tu po­wró­cić i że tym razem dane mi było po­stą­pić god­nie i uczci­wie. Ślady in­diań­skiej krwi bez­bron­nych na moich dło­niach znik­nę­ły bez­pow­rot­nie.

 

Zbu­dzi­łam się wy­spa­na, jak nigdy dotąd. Z uśmie­chem spoj­rza­łam przez okno na roz­po­czy­na­ją­cy się dzień.

Re­in­kar­no po­ja­wił się znowu, nie wia­do­mo skąd.

– Mo­głam wró­cić do tego życia?

– To na­gro­da za od­wa­gę. Dzię­ki tobie zmie­ni­ła się hi­sto­ria pod­bo­jów – po­wie­dział po­god­nym tonem.

– Je­stem taka dumna!

Spoj­rza­łam wy­raź­niej w szybę, a zaraz potem w lu­stro.

– Mam… ta­tu­aże! – stwier­dzi­łam za­sko­czo­na, wy­gi­na­jąc na boki ciało i uno­sząc lekko ko­szu­lę nocną.

– To praw­da. Zde­cy­do­wa­łem, że zo­sta­wię ci wspo­mnie­nia i do­dat­ko­wo tę pa­miąt­kę.

– Są pięk­ne.

– I ostat­nio bar­dzo modne. A szcze­gól­nie in­diań­skie.

– Nie mo­głam po­wstrzy­mać kon­kwi­sty… – po­wie­dzia­łam ze smut­kiem i przyj­rza­łam się ta­tu­ażom ma­jań­skim z wy­raź­ny­mi wi­ze­run­ka­mi wo­jow­ni­ków.

– Uspo­ko­ję cię, Pa­try­cjo. Jej nikt nie umiał­by po­wstrzy­mać. Po­dob­nie jak daw­nych wojen czy rzezi.

– To takie nie­spra­wie­dli­we. Po­ko­cha­łam tych ludzi. – Za­czę­łam pła­kać.

– Świat nie jest spra­wie­dli­wy. I nigdy nie bę­dzie. Ale tacy, jak ty, mogą wiele w nim zmie­nić.

– Po­cząt­ko­wo nie do­wie­rza­łam, ale jed­nak po­wró­ci­łam do po­przed­nie­go wcie­le­nia.

– Każdy ma taką moż­li­wość, jed­nak nie każdy chce.

– I ci, któ­rzy nie chcą, po­tra­fią z tym żyć?

– Bez pro­ble­mów. Za­da­wa­nie śmier­ci czy do­ko­ny­wa­nie pod­ło­ści czę­sto­kroć przy­cho­dzi lu­dziom znacz­nie ła­twiej niż na­pra­wia­nie wła­snych błę­dów.

– A ich su­mie­nia?

– Są wtedy czar­ne, jak smoła.

– I mogą z nimi funk­cjo­no­wać?

– Mogą.

– Mam ta­tu­aże nawet na dło­niach. – Po­ka­za­łam mu ob­raz­ki i otar­łam łzy.

– I one po­zo­sta­ną na wieki.

– Na mnie?

– A także na po­mni­kach Gon­za­lo. W pa­mię­ci rdzen­nych miesz­kań­ców Ame­ryk i ich po­tom­ków po­zo­sta­nie on bo­wiem na za­wsze wiel­kim bo­ha­te­rem.

– To przy­kre, że Hisz­pa­nie go wy­klę­li.

– Z cza­sem i oni zro­zu­mie­ją, że Gon­za­lo był pre­kur­so­rem no­we­go my­śle­nia, nie zaś po­spo­li­tym zdraj­cą i de­zer­te­rem.

– Do­ce­nią, co zro­bił?

– Tak. I to dzię­ki tobie.

– Sporo lat mu­sia­ło upły­nąć.

– Cza­sem hi­sto­ria nie jest zbyt ła­ska­wa dla swo­ich po­sta­ci. Dla Gon­za­lo Gu­er­re­ro już taka wkrót­ce się sta­nie.

– A ja?

– Teraz jako Pa­try­cja Le­śniew­ska mu­sisz ko­niecz­nie iść do pracy, bo nie­dłu­go czeka cię ważne ze­bra­nie!

– Jak ro­zu­miem, nie wy­ja­wisz mi ko­lej­nych wcie­leń?

– Ab­so­lut­nie! To ta­jem­ni­ca znana tylko mnie jed­ne­mu.

– Nie­zu­peł­nie. A pani pro­fe­sor, au­tor­ka książ­ki?

– Tej książ­ki? – Re­in­kar­no po­ka­zał mi nie­spo­dzie­wa­nie po­kaź­ną lek­tu­rę ze swoim zdję­ciem na okład­ce. Był na nim ubra­ny i ucze­sa­ny jak ko­bie­ta.

– A więc to ty je­steś au­tor­ką?

– Tak. Mogę sta­wać się, kim­kol­wiek ze­chcę.

– Spo­tka­my się w przy­szło­ści?

– Oczy­wi­ście. Do zo­ba­cze­nia w ko­lej­nych wcie­le­niach.

Znik­nął i odtąd jesz­cze go nie spo­tka­łam. Nadal żyję w ciele Pa­try­cji, sta­ra­jąc się po­stę­po­wać w zgo­dzie z wła­snym su­mie­niem i wy­zna­wa­ny­mi war­to­ścia­mi. I wie­rzę go­rą­co, że co jakiś czas Re­in­kar­no po­ma­ga takim jak ja po­pra­wić prze­szłość, zgod­nie z ich ide­ami.

 

 

 

(po­mnik Gon­za­lo i jego ro­dzi­ny w Paseo de Mon­te­jo w ju­ka­tań­skim mie­ście Mérida, Fa­ce­bo­ok)

Koniec

Komentarze

Znowu Bruce! :D Czę­sto Cię tu wi­du­ję/czy­tam. Czy­ta­ło się lekko, a te­ma­ty­ka bar­dzo mi pod­pa­so­wa­ła. Ogól­nie lubię mo­ty­wy re­in­kar­na­cji. Chyba naj­lep­sze (albo przy­naj­mniej z naj­więk­szą dawką fan­ta­sty­ki) z Two­ich opo­wia­dań, które do tej pory czy­ta­łem. Po­zdra­wiam!

Przemiło mi to przeczytać, wielkie podziękowania, chylę czoła, Adexx, i serdecznie pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Kolejna historia malowniczo przybliżająca odległe czasy i pozwalająca inaczej spojrzeć na wydarzenia, których doświadczał Gonzalo Guerrero.

 

– To jacyś afry­kań­scy dzi­ku­si? -> – To jakieś afry­kań­skie dzi­ku­sy?

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika dzikus.

 

frag­men­t moich ostat­nich snów – dżun­glę i ota­cza­ją­cych mnie wo­jow­ni­ków. Tuż obok stali, po­dob­ni do mnie, ma­ry­na­rze… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

ma­ry­na­rze o ja­snej kar­na­cji, prze­stra­sze­ni, w ob­dar­tych łach­ma­nach. → Zbędne dookreślenie. Łachmany są zniszczone z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję, Regulatorzy, zaraz poprawiam. :)

Pozdrawiam Cię serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Bruce. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka