- Opowiadanie: Aternus - Misteria w Manaalu

Misteria w Manaalu

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Misteria w Manaalu

 

1.

Komnata książęca wypełniona była gorzką ciemnością choroby. Wokół ogromnego łoża zgromadziły się najważniejsze osoby w księstwie. Ze smutkiem i bezradnością przyglądały się wychudłej postaci, leżącej między nimi, w myślach szukając czegoś do powiedzenia, doradzenia. Wszystko jednak było już od dawna wiadome: młody książę był bliski śmierci.

Każdy z obecnych odczuwał względem umierającego dziedzica coś innego – w przypadku mistrza Sorena były to rozpacz i wstyd. Nie wiedział, co odczuwa głębiej: rozpacz, że umiera najbliższa jego sercu istota, czy wstyd, że pomimo swojej rozległej wiedzy nie był w stanie jej uratować. Zdawał sobie sprawę, że książę Ismar nie będzie go obwiniał – Soren był przecież jednym z najwybitniejszych mistrzów w środkowej i wschodniej Aternie. Co innego księżna – ona, pomimo ośmiu lat przyjaźni, znienawidzi go w momencie, w którym ciało Christiana przestanie się poruszać. Wszystkie zaś zasługi mistrza w opiece nad księciem – od wyciągnięcia go z brzucha matki do fatalnej choroby – przepadną w ogniu wraz z jego ciałem.

Była natomiast rzecz, o której wszyscy myśleli, którą jednak z uczuciem ohydy odrzucali: Słowo. „Tak, nawet w najnędzniejszej nadziei jest jakiś porządek, jakaś pewność i logika. Nadzieja bowiem jest czymś, co jest z nami, ludźmi, od zawsze, od samego, zwierzęcego początku. To zaś nie ma nic wspólnego ani z nadzieją, ani z nauką, ani nawet z przypadkiem”, myślał mistrz Soren, zaciskając dłonie na ciemnej ramie łóżka. I chociaż wiedział, że odpowiedzią na wysuniętą przez niego propozycję będzie odmowa, tak musiał, dla własnego spokoju, spróbować. Podniósł więc wzrok z konającego ciała i skierował go na osobę księcia. W ciemnościach rozpoznał Ismara po jego gęstej brodzie. Po chwili jeden z Dwunastu Książąt wyczuł mocne spojrzenie mistrza – kiwnął głową, po czym we dwóch opuścili komnatę.

Odchodząc od drzwi w głąb ponurego korytarza, rozświetlanego wątłym blaskiem pochodni, Soren ukłonił się księciu, a następnie zaczął mówić cichym, lecz zdecydowanym, głosem:

– Obawiam się, książę, że nasz czas się kończy. Uważam, że powinniśmy spróbować, jakkolwiek ryzykowne by to nie było.

Oczy księcia, jak i jego twarz, pozostawały bez wyrazu – Soren wiedział jednak, że za oczami stojącego przed nim mężczyzny czai się zwierzęcy lęk; lęk przed Słowem, które groźniejsze jest niż ogień.

– Co może się wydarzyć? – krótko i sucho zapytał książę.

- Tak naprawdę wszystko, panie. Mogę go albo uzdrowić, albo okaleczyć, albo zabić. Sam mogę ucierpieć, jednak dla młodego księcia jestem w stanie poświęcić wszystko.

Książę nic na to nie odpowiedział. Milczenie trwało długo. W końcu zapytał:

- Pobierałeś swoje nauki w stolicy cesarstwa, prawda, mistrzu Sorenie?

– Tak, panie.

– Opiekowałeś się również samym cesarzem, pod nieobecność Cesarskiego Mistrza Słowa Leczniczego. Jak długo, mistrzu Sorenie?

– Prawie trzy miesiące, Panie.

– Czy kiedykolwiek używałeś na nim Słowa?

– Tak, panie. Również tu, w twoim pałacu, używałem go, aby pomóc tym, którzy przybywali do mnie o pomoc.

– Czy zawsze się udawało?

Mistrz Soren powoli pokręcił głową.

– Nie, Panie. Wszyscy jednak znali ryzyko i się na nie godzili. Pragnę mimo to zaznaczyć, że wielu Słowo uleczyło, nawet jeśli musieli to przypłacić jakiegoś rodzaju kalectwem.

– Muszę porozmawiać o tym z moją panią – odpowiedział książę, po czym udał się w kierunku komnaty, otworzył drzwi i wszedł do środka.

Mistrz Soren czekał cierpliwie, chociaż wiedział, że oczekiwanie nie ma sensu – propozycja tuż przed chwilą została odrzucona.

 

2.

 

Następnego dnia, po wizycie u Christiana, mistrz Soren udał się do księcia Ismara, z prośbą o możliwość wyjazdu do Vissilinu. W tym starożytnym mieście, które Aternus przed wiekami tak straszliwie upokorzył, znajdowała się Wielka Biblioteka. Soren liczył, że w jej liczących prawie tysiąc lat zbiorach znajdzie coś, co podpowie mu rozwiązanie.

– Dobrze, mistrzu Sorenie. Będziemy z nadzieją wyczekiwać twojego powrotu. Otrzymasz najszybszego konia oraz listy, dzięki którym unikniesz kontroli na terenach Dwunastu Księstw oraz Meelisu.

– Dziękuję, książę. Niech prowadzi cię Słowo.

Na to pozdrowienie książę nie odpowiedział.

 

3.

 

Po wydaniu służącym mu adeptom ostatnich instrukcji, dotyczących opieki nad młodym księciem, mistrz Soren przewiesił przez ramię skromną torbę i ruszył ku książęcym stajniom. Pogrążony w myślach dotyczących tajemniczej choroby nie od razu zauważył pączkujące na drzewach kwiaty. Zapach wędrującego między drzewami wiatru miał w sobie słodką woń zbliżającej się wiosny. „Jaka ona inna od gorzkich odorów lekarstw i chorego ciała”, pomyślał. „On nie powinien być tam, a tu. Wspinać się na drzewa, śmiać się, uciekać od opiekunek.”

Nagle ujrzał w swojej wyobraźni małą, piękną urnę, zawieszoną na drzewie, którą otaczały liczne kwiaty. Raz jeszcze poczuł lęk i rozpacz. „Nie, do tego dopuścić nie można”, pomyślał. Po chwili jednak odezwał się w jego głowie inny głos, nie należący do niego, a jego starego mistrza z Enesaaru: zapamiętaj moje słowa, Sorenie: trzy są zajęcia, którymi trudzi się człowiek, i które nigdy nie powinny odnaleźć swego domu – poeta, najemnik i lekarz.

Zbliżając się do stajni zobaczył idącego ku niemu młodego stajennego. Chłopak prowadził za lejce ogromnego konia, o bursztynowej sierści i jasnej grzywie. Koń nazywał się Błysk i należał do samego księcia.

– Nasz dobry pan życzył sobie, mistrzu, aby Błysk pomógł ci szybko dotrzeć do sławnego Miasta Mądrości. A gdybyś zgubił do nas drogę, on zawsze ci ją rozświetli.

Mistrz Słowa podszedł do potężnego konia, bojąc się go dotknąć. Miał wrażenie, że zwierzę wie o nim coś, o czym on sam nie mógł nic powiedzieć.

– Proszę, podziękuj ode mnie księciu. To wielki zaszczyt.

Sługa ukłonił się, po czym pomógł Sorenowi dosiąść konia. Gdy wszystko było już gotowe, lekarz ujął lejce o barwie lasu, przewleczone złotymi nićmi. Nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, Błysk pognał ku wschodniej granicy, wzdłuż której przebiegał Żelazny Szlak.

4.

 

W okolicach południa Soren znalazł się na Samotnym Wzgórzu, na którym przed czterema wiekami wznosiła się strażnicza wieża Mehrenu. Ruiny budowli sięgały mistrzowi zaledwie do piersi – po Drugiej Wojnie Głodu ocalała jedynie podstawa wieży oraz kilka stopni schodów.

Soren zszedł z konia i wyjąwszy z torby skromny prowiant, posilił się nim. Planował spędzić noc w oddalonej o pięć godzin gospodzie. Jeśli zaś wszystkie pokoje miały by być zajęte, liczył – po okazaniu listów od księcia – na gościnę u któregoś z okolicznych lordów.

Po skończonym posiłku wstał i zaczął wodzić wzrokiem po niewyraźnym horyzoncie. Od zachodniej strony, z której przyjechał, znajdował się Las Dzików – sławny las, w którym kilka razy na rok polowało wspólnie Dwunastu Książąt. Na wschód natomiast rozciągał się Cesarski Las, z którego pozyskiwano ciemne i wytrzymałe drewno, przeznaczone na budowę okrętów. Dwa lasy rozdzielał jeden z najważniejszych szlaków handlowych w Aternie – Żelazny Szlak. Docierał on aż do perłowych plaż Meelisu, położonych na południu, a także do stolicy cesarstwa, Enesaaru, gdzie niczym rzeka wpadał do ogromnego, podobnego morzu jeziora, zwanego Okiem Aternusa.

Jednak źródło tej rzeki nie było ani tak piękne, jak plaże Meelisu, ani tak dostojne, jak stolica Aterny – było ono mroczne i zimne, skalane krwią tysiąca niewolników przez wieki drążących we wnętrzu Wdowich Gór.

Mistrz Soren nie pochodził z terenów należących do Dwunastu Księstw – urodził się w małej wiosce, po zachodniej stronie Szarych Gór. Pamiętał, co jako dziecku opowiadały mu stare, półślepe i bezzębne baby, którym pomagał wypasać owce. Wszystko to jednak wydawało mu się wtedy zmyślone i nieprawdopodobne. Dopiero po wielu latach, gdy jako czterdziestoletni mistrz magii leczniczej znalazł się w Mehrenie, dowiedział się wszystkiego o ciemnym królestwie Manaalu. A rzeczy, które mu opowiadano, nie miały w sobie domieszki niechęci i zazdrości względem potężniejszego przeciwnika. Nie – opowieści, których słuchał, były suche i konkretne, nie nadające się do wyśpiewywania przez minstreli. Stanowiły świętość i jeśli o nich mówiono, to tylko po to, aby podtrzymać o nich pamięć. Pamiętaj, nigdy, przenigdy, nie wspominaj o Czarnej Polanie, ani o nią nie pytaj. To nie przypadek, że na ziemiach Dwunastu Księstw nie grzebie się zmarłych. Te słowa wypowiedziała do niego stara dwórka, która pewnego wieczoru przyszła do Sorena pod pretekstem porady lekarskiej.

O tym wszystkim myślał mag, patrząc w kierunku ciemnych gór. Silny blask słońca pozwalał mu nawet rozpoznać najwyższy ich szczyt – Wdowę. Przez długi czas myśli Sorena krążyły wokół tego górskiego szczytu, a on, chociaż chciał, nie mógł oderwać od niego wzroku.

Nagle przypomniała mu się inna rozmowa, którą odbył pięć lat temu na tarasie książęcego pałacu. Było późne popołudnie, a gorący wiatr, wiejący od Fatii, zelżał. W głębi pałacu trwał bal na cześć urodzin księcia Christiana. Do rozmyślającego samotnie Sorena dosiadł się stary inkwizytor, który – jak sam powiedział – zamieszkał w Mahreńskim klasztorze, aby w spokoju dożyć swoich dni. Był w odróżnieniu od Sorena zbyt okaleczony, żeby móc służyć jako Starszy Inkwizytor na jednym z książęcych dworów. Jedno z jego oczu rozciągnięte było ropną szramą od nosa do ucha, zaś z jego dziąseł co jakiś czas kapała gęsta, podobna do krwi, ciecz. Całe ciało miał powyginane, potrafił jednak samodzielnie chodzić i posługiwać się ramionami.

Soren nie pamiętał, o czym mówili wcześniej; wiedział natomiast, że w pewnym momencie rozmowa przeszła temat związany z możliwościami i ograniczeniami magii leczniczej na polu bitwy.

– Nie masz lepszych mistrzów Słowa w tej dziedzinie, niż Manaalczycy. Przez wiele lat służby miałem niejedną okazję obserwować ich w boju. Zawsze opanowani, milczący, skupieni na dokonaniu niezbędnych operacji. A ich narzędzia – ach! Co za stal, co za wykonanie! Oczywiście, liczni podejrzewają – moim zdaniem słusznie – że wiedzę czerpią z trujących studni, które nigdy nie powinny być otwarte, a nakryte ciężkim kamieniem. Pewnie dlatego tylko nieliczni – głównie lordowie z zachodniej Aterny oraz rodziny kupieckie z Pierścienia – decydują się ich zatrudniać. Inni wolą nawet umrzeć, niż zostać przez nich wyleczeni.

Soren nie wiedział, jak długo wspominał i rozmyślał, wpatrzony we Wdowie Góry. W końcu oderwał od nich wzrok i zaczął powoli prowadzić Błysk w kierunku szlaku. Gdy się na nim znalazł, wsiadł na konia i ujął lejce w dłonie. Zwierzę czekało, grzebiąc kopytami w wilgotnej, ale mocno ubitej, ziemi. W pobliżu nie było nikogo – jedyne, co Soren słyszał, to ciepły oddech konia i szum wiatru, przemykającego między gałęziami drzew. Widział niewiele więcej – każda z czterech dróg po kilkunastu metrach osuwała się w ciemność lasu. Mag poczuł, że jego serce bije niezwykle szybko, lecz przy tym głucho. Książę jest zawsze opanowany. W szał wpada jedynie wtedy, gdy musi pójść na ustępstwa Manaalowi. Ciało Sorena pokrywał pot – miał poczucie, że na wzgórzu za jego plecami stoi załoga wieży strażniczej, przyglądając mu się surowo i w milczeniu. Jakim prawem ci brudni niewolnicy, ci wstrętni klucznicy mogą stawiać jakiekolwiek żądania, mi, potomkowi lordów służących wielkiemu Tuulowi?! Cisza gęstniała, a myśli Sorena wirowały. Nie wiedział już lasu, a ogromny budynek Akademii w Vissylinie. „Czy zdążę dotrzeć do Vissilinu? Czy oni mi w ogóle pomogą?” Pomyślał o zarozumiałych demonologach, ubranych w swoje długie, jasne szaty, milczących, uprzejmie uśmiechniętych i równie uprzejmie każących czekać. Obawiam się, książę, że nasz czas się kończy.

W końcu myśli mistrza stały się jednym z tym głuchym i rozpędzonym dudnieniem serca. „Co robić, co robić?!”, pytał samego siebie, chociaż czuł głęboko w sobie, że już podjął decyzję.

 

5.

 

Soren nie wiedział, jak długo zajmie mu dotarcie do Manaalu – w Mehrenie nigdy nikt nie pytał o drogę do tego miasta. Mimo to miał nadzieję, że nim zajdzie słońce uda mu się znaleźć jakąś gospodę.

Okolica, przez którą jechał, nie różniła się znacząco od tych, które otaczały Mehren. Wszystko, co dzisiaj widział, stanowiło nie tak dawno jeden wielki las, o który nikt nie wojował. Wszystko zmieniło się, gdy Pierścień odrzucił ultimatum, wysunięte przez potężny wtedy Vissilin.

Nagle Soren znalazł się na otwartej przestrzeni – las cofnął się głęboko, ustępując licznym, wiejskim chatom. Mijając je, mag przyglądał się pracy mieszkańców, którzy stroili dachy i framugi okien w potężne girlandy. Co przykuło jego szczególną uwagę, to że na każdych drzwiach wyrzeźbiony był jakiś kwiat.

Kiedy powrócił wzrokiem na drogę, dostrzegł w oddali jakieś postacie, ubrane w ciemne szaty. Zaciekawiony, popędził delikatnie konia. Zbliżywszy się do czegoś, co wyglądało jak procesja, wydał cichy okrzyk zaskoczenia i niepokoju. Po chwili jednak zrozumiał: o tej porze roku czczono w Manaalu Święto Wiosny.

Drogą czołgali się nadzy ludzie. Wilgotna ziemia oblepiała ich ciała. Wzdłuż drogi natomiast szły odziane na czarno postacie, których twarze ukrywała ciemne woalki. Każda z nich trzymała w ramionach ogromny, pleciony kosz, wypełniony zasuszonymi płatkami kwiatów – w rytmicznych ruchach nabierały płatków z koszy i rzucały je na czołgające się ciała.

Soren chciał zapytać którąś z ubranych na czarno postaci o kierunek, czuł jednak, że nie można naruszać nieznanego mu rytuału. Nie odzywając się ani słowem zjechał z drogi, po czym nakazał Błyskowi kroczyć bardzo powoli, aby w żaden sposób nie zakłócać uroczystości. W pewnej chwili chciał nawet zejść z konia, przypomniał sobie jednak pewnego lorda z Meelisu, który powiedział mu:

– Nikomu z wyższych sfer nie wolno chodzić po Żelaznej Drodze. To droga stworzona przez niewolników, przestępców i dezerterów.

Soren spojrzał w kierunku Wdowich Gór, coraz lepiej widocznych; czuł, że kroczy ku niemu z ich strony ciemny chłód.

 

6.

 

Do Manaalu dotarł Soren tuż przed zachodem słońca – ostatnie godziny jazdy spędził na milczących rozmyślaniach. Czołgający się obok niego ludzie, obsypywani płatkami kwiatów, coś w nim poruszyli.

Wjeżdżając do miasta obawiał się, czy uda mu się znaleźć miejsce do przenocowania – do starożytnej nekropolii ściągali bowiem wszyscy, którzy chcieli czcić święto Przesilenia Wiosennego.

Jednak ku zdziwieniu mistrza strażnicy rozpoznali go i polecili mu udać się za nimi. Gdy tak jechali przez zatłoczone, rozśpiewane miasto, tonące w kwiatach i buchających wysoko ku niebu ogniach, Soren sądził, że Manaalczycy będą chcieli go uwięzić, jako kogoś o ogromnej wiedzy dotyczącej dworu Mehrenu. „Jak mogłem o tym nie pomyśleć!”, zarzucił sobie rozpaczliwie mag, posłusznie jadąc za strażnikami.

Ci jednak nie zabrali go do więzienia, a do pałacu, w którym czekał na niego jeden z manaalskich dworzan. Na widok Sorena wstał on i wyciągnął w kierunku maga dłoń. Jego twarz była poważna, a oczy ciemne. Ubrany był w elegancki, czarny strój, ozdobiony srebrną nicią, układającą się w niezrozumiałe dla Sorena symbole.

– Proszę usiąść, mistrzu – powiedział mężczyzna cichym głosem. – Oczekiwaliśmy na twoje przybycie. Sytuacja księcia Christiana jest nam doskonale znana.

Soren momentalnie zamiast lęku zaczął odczuwać gniew.

– Musicie w takim razie, panie, odczuwać ogromną satysfakcję – odparł sucho Soren, chociaż jego głos drgnął od złości. Nagle pomyślał: „Przecież sam tu przyjechałem, a na dodatek z prośbą”. Mimo to dokończył swoją wypowiedź. – Wasz wróg wkrótce dozna znacznego osłabienia.

– Nie życzymy źle księciu Christianowi. Wręcz przeciwnie. Chcemy, aby wyzdrowiał – jednak żeby to mogło się wydarzyć, potrzebny jest tobie, mistrzu Sorenie, inny rodzaj wiedzy. Wierzę, że to po niego przybyłeś.

– Z całym szacunkiem, panie, ale zależy mi na żywym księciu, a nie martwym. Moją domeną są żywi, a nie umarli.

Dworzanin uśmiechnął się delikatnie, a jego źrenice na moment się rozszerzyły. Przez chwilę nic nie mówił, pozwalając słudze podać wino i jedzenie. Wino podane było w potężnych pucharach, zdobionych przedstawieniami winorośli i łez. Soren wykorzystał okazję, aby zebrać myśli. Był pewien, że Manaalczycy nie chcą mu zrobić krzywdy – nie wiedział jednak, czego po nim oczekują.

– Jest to częste nieporozumienie – zaczął dworzanin że uważa się praktykowaną przez nas nekromancję za magię służącą śmierci. Nic bardziej mylnego – służy ona nie śmierci, a życiu.

Blask zachodzącego słońca padał przez wysokie okna na ciemną podłogę komnaty. Soren przyglądał się, jak po raz ostatni tego dnia przesuwa się ono po jego kolanach i złożonych na nich dłoniach.

– Co chcielibyście w zamian? – zapytał głucho mistrz Soren, patrząc poważnie w oczy siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny. Nagle poczuł się niepewnie. Nigdy wcześniej nie zadał takiego pytania. – Mam dużą wiedzę o poczynaniach i celach Dwunastu.

– Aby mieć dostęp do naszej wiedzy, konieczne jest stanie się jednym z nas. Musiałbyś, mistrzu Sorenie, wziąć udział w misteriach – odpowiedział dworzanin, ignorując gotowość maga do podzielenia się tajemnicami Książąt.

Sługa Słowa zamilkł. Dobrze wiedział, dlaczego się tu znalazł; siedzący naprzeciwko niego Manaalczyk również. Pomyślał o strasznej chorobie, która toczyła księcia Christiana. Postanowił zachować się nieufnie ostatni raz, nim przystąpi na propozycję. „Tyle przynajmniej mogę zrobić dla księcia Ismara”.

– Co wam da, że będę wprowadzony w misteria? Nie jestem przecież nikim wyjątkowym.

– Jest to o wiele za daleko idąca skromność, mistrzu Sorenie. A co do twojego pytania – powiedzmy, że zapłatą dla nas jest świadomość, że ktoś taki jak ty, mistrzu, nawrócił się i poznał prawdziwe oblicze zarówno życia, jak i śmierci. Przede wszystkim zaś: życia.

Po tych słowach wstał i klasnął w ręce. W drzwiach pojawił się znany już Sorenowi sługa.

– Najlepiej będzie, jak udasz się na spoczynek, drogi mistrzu. Jutro wielki dzień. Aaen zaprowadzi cię do twoich pokoi.

 

7.

 

Soren obudził się wczesnym rankiem – za oknem było jeszcze ciemno. Czuł, że przyśniło mu się coś ważnego. Długo siedział na krawędzi łóżka, próbując z otaczającego go ciemności wyłowić odpływający od niego sen. Pamiętał jedynie niekończącą się wędrówkę w głąb góry i nagą komnatę, z którą znalazł się samotnie w surowej, wykutej z największym trudem, komnacie.

Z rozmyślań wyrwał go Aaen. Piękno jego młodej twarzy było chłodne. Soren spodziewał się, że sługa przynosi jakiś posiłek.

– Wybacz, mistrzu, wszyscy jednak, którzy biorą udział w misteriach, muszą pościć od poranka do poranka. Przyniosłem natomiast wiosenną wodę do kąpieli i święte szaty. Woda jest zimna, czerpiemy ją bowiem z ożywczych łez Wdowy, spływających z jej oblicza.

Tu odwrócił się i wykonał drobny gest dłonią – po chwili do pokoju weszli inni, nieznani Sorenowi słudzy, niosąc ogromną balię z wodą.

– Kiedy będziesz gotowy, mistrzu, zejdź schodami na sam dół. Schody znajdują się po prawej stronie.

Soren kiwnął głową. Gdy już został sam, rozebrał się i zanurzył w lodowatej wodzie. Trudno mu było uwierzyć, że jeszcze wczoraj przechadzał się w swoich komnatach, ogrzewany przez ogień i wino.

Wkrótce był gotowy – szata, którą dał mu Aaen, była lekka i przewiewna. Rękawy zdobiły ziarna, pierś – kłosy. I jedno, i drugie wyszyte zostało grubą czarną nicią. Następnie sięgnął Soren po cienki pas, na którym z kolei wyszyte były srebrną nicią wszystkie pory roku. Przyglądając się im dokładnie, dostrzegł postacie, przypisane do każdej pory – nie potrafił jednak powiedzieć, kim te postacie były lub co symbolizowały. Na końcu ubrał sandały, które Aaen ułożył przed łóżkiem.

Wkrótce Soren znalazł się przed pałacem – czekał tam na niego dworzanin, który przyjmował go poprzedniego dnia. Również on ubrany był w czarną, świętą szatę.

Skinięciem głowy dworzanin nakazał, aby Soren szedł za nim. Okrążyli pałac do połowy i przeszli przez tylną bramę, pilnowaną przez strażników.

Gdy znaleźli się po drugiej stronie bramy, Soren zobaczył po raz pierwszy znane w całej Aternie łąki Manaalu, które teraz pokryte były tysiącami przebiśniegów. Mag podążał za dworzaninem, ledwo powstrzymując okrzyki zachwytu.

Ścieżka, którą szli, prowadziła w kierunku Wdowich gór. Soren zorientował się, że łąka oddzielona jest od miasta długim murem – aby na nią wejść, trzeba być gościem jednego z pałaców, przylegających do muru.

Dworzanin szedł przed mistrzem żwawym krokiem, nie odzywając się. Niebo nad dwójką idących mężczyzn było niczym owoc – fioletowo-błękitna skórka pękała pod naporem nieznanej siły, ukazując czerwony miąższ wschodzącego słońca.

Po niecałej godzinie dotarli do starej świątyni – Soren wnioskował o tym po licznych symbolach, zdobiących świątynię. Sam budynek poczerniały był od starości. Na jego szaro-czarnych ścianach wisiały dziesiątki łańcuchów, kajdan i żelaznych obroży. Ciężkie drzwi wejściowe ujęte zostały w mało już widoczny fresk, przedstawiający piec do przetapiania żelaza. Soren przypomniał sobie, że w prymitywnych czasach piece były czczone, a kowale uważani byli za magów. „A teraz jest Słowo i to nas czczą lub się boją”, pomyślał, przyglądając się pozostałym elementom budowli. Na samym jej szczycie stała Wdowa, bogini Wdowich Gór, czczona od samych początków Manaalu. Przyglądając się posągowi, Soren poczuł potęgę żeńskiego bóstwa. „Tak, musiała być nieskończonym pocieszeniem dla tych wszystkich niewolników, którzy przez setki lat kuli w skale, szukając żelaza dla wielkiego królestwa Tuulów”. Nagle ogarnęło go zwątpienie. „Czym jest nasza, abstrakcyjna wiara w Słowo, przy tej wielkiej pocieszycielce?”.

Z rozmyślań wyrwał go cichy głos dworzanina:

– Mistrzu, sądzę, że nie muszę ci mówić o tym, że misteria są nie tylko święte, ale i okryte tajemnicą. Ich uczestnikom nie wolno o nich opowiadać – w przeciwnym razie poniosą śmierć.

Soren pokiwał głową.

– A teraz przygotuj się. Za niedługo przybędą pozostali.

Dworzanin miał rację. Wkrótce po jego słowach Soren ujrzał długą procesję, złożoną z czarnych postaci. Szła ona powoli i w całkowitym milczeniu.

– W misteriach bierze udział cały dwór, w tym król i królowa, nekromanci oraz zaproszeni goście, chcący zgłębić mądrość Góry. Pamiętaj, Sorenie, że podczas misteriów wszyscy jesteśmy sobie równi – powiedział dworzanin, zbliżywszy się do maga. – Nie bój się, że nie będziesz wiedział, co robić. Jestem hhere, czyli kiełkującym ziarnem. Będę cię prowadził.

 

8.

 

Soren nie wiedział od jak dawna znajdował się z pozostałymi uczestnikami misterium we wnętrzu świątyni. Starał się medytować nad tajemnicą życia, tak, jak przykazał mu to bezimienny dworzanin. Nie potrafił jednak uchwycić co zgromadzeni wokół niego nekromanci – oraz magowie, tacy jak on, mający stać się nekromantami – rozumieją przez tajemnicę życia. Jako adepta Słowa uczono go w Enesaarze, że nekromancja jest domeną demonów i że jej celem jest zawsze obcowanie z już umarłym ciałem, a nie żywym – dlatego nie wolno uprawiać jej na terenie Aterny.

Wszystko jednak, czego doświadczył od rana, przeczyło temu. Najbardziej uderzyła Sorena procesja przez świeże groby – kapłan, prowadzący misteria, posypywał je ziarnami, które czerpał z ogromnej czaszy. Kiedy to robił, jego pomocnicy śpiewali coś, czego mistrz nie potrafił zrozumieć – była to stara i nieznana już dziś w Aternie mowa. Ta pieśń nie budziła w nim smutku i przerażenia, a spokój oraz nadzieję. Po skończonym obrządku procesja wróciła do świątyni, a kapłan umieścił czaszę na kamiennym ołtarzu. I chociaż wszystko było milczące, zimne i poważne niczym martwe ciało, wyczuwało się, że jest to tylko jakaś zasłona, skrywająca przed ślepymi prawdziwy wymiar życia i śmierci.

W końcu zaczęło zachodzić słońce. Ubrani w czarne szaty uczestnicy zanurzyli się w ciemnościach. W momencie, w którym misa wypełniła się czerwonym blaskiem wpadającego przez okrągłe okno słońca, kapłan powstał. Gdy znalazł się przy misie, uniósł ją i rozsypał pozostałe w niej ziarno po posadzce, głośno zawodząc. Przyłączyli się do niego pozostali uczestnicy. Męskie i kobiece głosy lamentowały na przemian. Po rozsypaniu ziarna kapłan obszedł ołtarz i stanął za nim– Soren usłyszał zgrzyt podnoszonej klapy. Stojący obok dworzanin kiwnął głową. Mistrz zbliżył się do klapy, która zionęła ciemnością.

Postawił pierwszy, niepewny krok – wyczuł stopą wąski, kamienny stopień. Schodził bardzo ostrożnie, nie chcąc się wywrócić. Po pewnym czasie szedł w ciemnościach, ani nie widząc, ani nie wyczuwając czyjejkolwiek obecności. Nie wiedział nawet, czy idzie we właściwym kierunku. Kiedy już myślał, że ciągnąca się w dół spirala się kończy – rozwierała się ona na nowo. Bolały go kolana, a dłonie miał mokre od potu. Nie zatrzymywał się jednak, czuł bowiem, że nikt tu nie wykaże się zrozumieniem.

W końcu ujrzał niewyraźny blask pochodni. Osłaniając wzrok zbliżył się do płomienia, który oświetlał wejście do jakiejś komnaty. Poczuł czyjąś dłoń na swoich plecach – dłoń nakazywała mu iść dalej.

Wnętrze komnaty było ogromne: na jej środku stał kapłan, a za nim dwóch – jak uznał Soren – wyższych sług, za którymi stało szczęściu kolejnych, niższych w hierarchii. Bezimienny dworzanin wziął mistrza słowa za rękę i nakazał mu stanąć za kapłanem i sługami. Po lewej stronie Sorena stanęło trzech innych magów, chcących poznać tajemnice nekromancji – pozostali uczestnicy stanęli pod ścianami, tworząc milczący krąg.

– Pamiętaj, spełniasz wszystkie polecenia mistrza misteriów – szepnął mu do ucha dworzanin. – Nawet jeśli będą cię brzydzić czy przerażać.

Soren pokiwał głową. Zaczął odczuwać duszność. Uszy miał zatkane, a wnętrze komnaty było dziwnie ciepłe. Rozumiał, że znajdował się głęboko we wnętrzu góry – być może głębiej od starożytnych katakumb.

Nagle podszedł do niego kapłan. Nakazał mu gestem rąk zdjąć pas, szatę oraz sandały. „Misteria bywają dziwne”, pomyślał Soren, posłusznie wykonując nakazaną mu rzecz. Kapłan wraz ze swoimi sługami przyglądał mu się przez chwilę, a następnie pomazał mu twarz i penisa czarną ziemią. Soren wzdrygnął się, nic jednak nie powiedział.

Gdy kapłan oznaczył już całą czwórkę, okrążył ich i ustawił się za nimi. Przez krótką chwilę nic się nie działo. Nagle mistrz usłyszał delikatne kroki – do komnaty wprowadzono cztery kobiety. Ustawiły się naprzeciwko czwórki mężczyzn, uśmiechając się. Były niezwykle piękne.

Kapłan wznowił śpiewy – wszyscy zaczęli śpiewać, a cztery kobiety zrzuciły swoje szaty i zbliżyły się do wyznaczonego im mężczyzny. Soren zawstydził się, posłusznie jednak położył się na ciepłym ciele kobiety.

– Nikt nas nie widzi i nie słyszy, ukochany – powiedziała mu do ucha. Soren oparł dłonie o zimną ziemię. Wszedł niechętnie w kobietę, bojąc się dotykać ją i całować. Na początku trudno było mu się skupić. Dawno nie miał okazji tego robić. W końcu jego ciało zlało się z ciałem kobiety, a śpiewy oraz zimna ziemia pod palcami zniknęły z jego myśli.

Po kilkunastu minutach wytrysnął. Kobieta odsunęła się od niego i stanęła na dawnym miejscu. Pozostali mężczyźni skończyli przed nim. „Co teraz?”, pomyślał, podnosząc się z trudem z ziemi. Pochodnie trzaskały, wciąż rzucając nikłe światło na środek sali. Uczestnicy milczeli, wpatrzeni w kapłana.

Hahas ahh hergha!

Dworzanin zbliżył się do Sorena, podając mu rolnicze narzędzia. Mistrz spojrzał na niego zdziwiony.

– Co on powiedział?

– Powiedział: zakopać ziarno. Musisz teraz przekopać ziemię, wykopać dół, a potem go zasypać.

– Dół na pojedyncze ziarno?

Dworzanin nic nie odpowiedział, jedynie wskazał na stojącą przed Sorenem kobietę. Ta uśmiechała się, jaśniejąc swoją bladością w ciemnościach komnaty. Mistrza ogarnęło przerażenie. Ciałem wstrząsnęły nieprzyjemne drżenie i nudności. Opiekun ścisnął mocno jego rękę, spojrzeniem dając do zrozumienia, że od tego nie ma odwrotu.

Soren podszedł do ziemi, oświetlanej przez pochodnię. Zaczął wykonywać znane mu z dzieciństwa ruchy, starając się nie myśleć o stojącej obok kobiecie. Myślał o swojej wiosce, o owcach, rodzicach i nieustannej ciężkiej pracy. Gdy dół był gotowy, kobieta wyciągnęła w kierunku mistrza dłoń. Musiał ją odprowadzić. Zrobił to, cały czas drżąc. Kobieta powoli zanurzyła się w ciemnościach dołu – widać było tylko ciemny czubek jej głowy. Dworzanin stał obok niego. Widząc, że Soren nic nie robi, raz jeszcze ścisnął jego ramię.

– Dalej.

Mistrz zasypał dokładnie dziurę, a następnie powrócił na swoje miejsce. Stał, mokry od potu. Chciał krzyczeć, lecz nie mógł. Żołądek skręcał się od niemożliwego do wytrzymania bólu.

Kapłan tymczasem stanął naprzeciwko czterech dołów. Za nim ustawili się jego słudzy. Wznowiono śpiewy, do których dołączyły niezrozumiałe dla Sorena gesty. Podczas tych śpiewów kilka zakapturzonych postaci krążyło między uczestnikami, podając im wino. Mistrz wypił chciwie swoją porcję. Wyczuł, że do napoju dodane zostały jakieś zioła – po chwili poczuł się spokojny; po kilku minutach śpiewał, sam nie wiedząc, skąd zna tekst pieśni. Ogarniała go jakaś trudna do określenia radość, ekstaza.

Po godzinie albo dwóch – mistrz nie był w stanie tego określić – śpiewy umilkły. Mistrz Soren przypomniał sobie o czwórce kobiet; musiały być już od dawna martwe. Jego radość naruszyło niewyraźne ukłucie niepokoju. Przyglądał się z napięciem kapłanowi, powoli i starannie rozbieranemu przez sługi. Po zdjęciu ostatnich szat, ukazało się Sorenowi straszliwie okaleczone i zdeformowane ciało. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Kapłan również – rozłożył ramiona i zaczął skandować ochrypłym głosem nieznane mistrzowi zaklęcia.

Już po pierwszych słowach ciało kapłana zaczęło się trząść. Soren widział, jak po podniesionych ramionach spływa krew; wkrótce potem do krwi dołączył mocz i kał, spływający nekromancie po nogach. Dwóch służących zbliżyło się do niego z ogromnymi dzbanami, wylewając je na ciało kapłana, dwóch innych natomiast okładało jego rany ziołami. Po chwili krew i mocz przestały ciec, biegunka jednak trwała dalej. Komnata wypełniła się odorem fekaliów. Przez krótki moment Soren dziwił się, że nikt nie wychodzi – przypomniał sobie jednak, że jest w towarzystwie już wtajemniczonych i praktykujących nekromantów.

Kapłan skandował dalej – pod wpływem zaklęć na jego plecach otworzyła się głęboka rana, na której krawędziach pieniła się cuchnąca jeszcze gorzej od kału ropa. Nekromanta wciąż skandował – Soren był przerażony i zafascynowany jego wytrzymałością. Chciał się wyrwać i podać odpowiednie mikstury, przypomniał sobie jednak, że nie jest na polu bitwy. Po chwili jeden ze sług podszedł do kapłana i przytrzymując go za gardło wlał w niego kilka cieczy z różnych butelek. Rana przestała rosnąć, a ropa cofnęła się.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo – nagle jednak coś oderwało się od ciała nekromanty; Soren zobaczył, że jeden ze sług z głębokim szacunkiem podnosi fragment ciała i kieruje się z nim do nieznanego mistrzowi miejsca. Kiedy przechodził obok niego, Soren zerknął na ciemne płótno, rozłożone na rękach sługi – leżały na nim wargi.

W końcu nekromanta przestał skandowań. Momentalnie przystąpili do niego główni słudzy, opatrując go i pojąc najróżniejszymi miksturami. Pozostali udali się w kierunku czterech dołów i delikatnie je odkopali. „Czego mogło dotyczyć te zaklęcie?”, zastanawiał się, drżąc na ciele.

Nagle usłyszał śmiechy. Wpatrywał się przez jakiś czas w ciemność. Po chwili wynurzyło się z niej blade, oblepione ciało kobiety, którą dwie godziny temu pogrzebał. Krzyknął wystraszony. Ona jednak uśmiechnęła się i położyła swoją dłoń na jego penisie. Dłoń, ku zdumieniu mistrza, nie była zimna, tylko gorąca. Zaczęła go całować i gryźć. W końcu raz jeszcze pociągnęła go w dół, ku czarnej ziemi. Uczestnicy misteriów zaczęli śpiewać – tym razem była to pieśń radosna, o tym Soren nie mógł wątpić. Ku swojemu zdziwieniu zaczął odczuwać gwałtowne podniecenie. Całował, drapał i wgłębiał się sobą w ciało kobiety.

Śpiewający utworzyli ciasny krąg wokół ośmiorga ciał, jęczących i tarzających się po czarnej ziemi. Nagle odsunęli się i zrobili małą lukę, przez którą przeszedł kapłan, niosąc na rękach cztery wieńce uplecione z kwiatów. Wybrani do misteriów przerwali i stanęli przed nekromantą, ciężko dysząc. Kapłan, doprowadzony do przytomności, uniósł lekko trzęsące się ramiona i nałożył na ich głowy korony z kwiatów.

 

*

 

Mistrz spodziewał się, że wspinaczka będzie długa i żmudna – ku swojemu zdziwieniu jednak wcale taka nie była. Nim zdążył przemyśleć wszystko to, co wydarzyło się w komnacie, już był na zewnątrz góry. Świeże powietrze, nasączone zapachem kwiatów, uderzyło go w twarz. Lekko mrużąc oczy przyglądał się w szarości świtu jeszcze ciemnemu niebu. Czuł jednak, że ranek jest już bliski.

Uczestnicy, nie przerywając radosnego śpiewu, zdjęli szaty i rozbiegli się parami, trójkami, a nawet czwórkami po ogromnej łące, w dłoniach trzymając pochodnie. Na środku łąki ułożony był stos skórzanych bukłaków z winem. Soren, wciąż nie wiedząc, co się dzieje, przyglądał się dziejącej się przed jego oczami radosnej, wiosennej orgii.

– Jestem Haar, Sorenie – odezwał się cichy głos dworzanina. Mistrz odwrócił się w kierunku nagiego mężczyzny. Na jego ciele były nieliczne rany i deformacje. – Stałeś się godny poznania sekretów nekromancji i manaalskiej medycyny. Nie martw się już o swego ukochanego księcia. Uratujesz go. – Po czym pocałował stojącego przed nim maga.

Soren odwzajemnił pocałunek; wypełniała go trudna do opisania radość. Czuł, że płacze, a jednak się śmiał; chciał upaść na ziemię i skulić się, a jednak biegał wraz z innymi po łące, pił wino i przyłączał się do kochających się w przebiśniegach ciał. Wiedział już, że ta lekkość nigdy go nie opuści.

 

9.

 

Ciało księcia Christiana było już od dawna umyte i ubrane w odpowiedni strój. Był środek nocy – książę Ismar siedział samotnie naprzeciwko kamiennego stołu, który jutro z rana zajmie się ogniem. Jego pani leżała w łóżku, odurzona specjalną miksturą, którą sporządził sługa mistrza Sorena.

Księcia niepokoiło, że więcej myśli o magu, niż o własnym, martwym synu. Posłańcy nie przynieśli żadnych wieści. Od wyjazdu Sorena minął tydzień; Christian umarł wczoraj.

Ismar nie był zły na mistrza – wiedział, że jego wyprawa do Vissilinu niczego nie da, a za odrzucenie Słowa odpowiedzialność ponoszą on i jego pani. Nie martwił się także o jego życie i zdrowie. Czuł po prostu, że z jego nadwornym lekarzem oraz ośmioletnim przyjacielem stało się coś złego; coś, co w jakimś sensie zagraża Ismarowi, jego rodzinie, a nawet księstwu.

Zaczął myśleć o jutrzejszym dniu. Do tej pory nie wybrał drzewa, na którym zawiśnie urna z prochami Christiana. Wybór drzewa miał duże znaczenie. „Za chwilę wstanę i raz jeszcze okrążę ogród”, postanowił, obracając w palcach szatę swojego syna. „Dobrze, że niektóre drzewa już zakwitły – stos nie będzie nagi”.

Do stołu prowadziły cztery kamienne ścieżki – łączyły się one ze sobą szeroką kwadratową drogą, okalającą centrum ogrodu. Był on położony dość daleko od pałacu. Wstęp do niego miała jedynie rodzina książęca, otaczały go bowiem drzewa, na których zawieszone były prochy ich przodków.

Cały zaś ogród oświetlało kilka pochodni – głównym jednak źródłem ciepła i światła był ogień, palący się niedaleko kamiennego stołu. Ogień ten płonąć miał przez całą noc – jutro rano zostanie, zgodnie z rytuałem, złożony na piersiach Christiana.

Książę wstał i zaczął przechadzać się po kamiennym kwadracie. Gdy zatrzymał się przy jednym z drzew, z którego gałęzi zwisały urny jego dziadków, poczuł silne zawroty głowy. Nim zdążył usiąść, osunął się na nogi, wymiotując. Nie wiedząc kiedy, stracił przytomność.

 

*

 

Ismar obudził się. Jego suknia była brudna od wymiocin. Dookoła wciąż była noc. „Dlaczego nikt mi nie pomógł?”, zapytał samego siebie z przerażeniem. Słabym okrzykiem zawołał strażników. Pochodnie płonęły wokół ogrodu. Coś jednak niepokoiło księcia – po chwili serce mu zamarło. Odwrócił się i zobaczył, że święty ogień został zgaszony. „Manaalczycy, na pewno Manaalczycy!”, pomyślał, czując wzbierającą w nim furię. „Nawet tego nie potrafią uszanować”. Nie wiedząc, co robić, ruszył ku jeszcze ciepłemu palenisku. „Christian!” wykrzyknął w myślach, czując zgrozę – ciało syna leżało jednak cały czas na kamiennym stole.

Nagle poczuł, że płacze. Czuł się samotny i bezradny. Głośno zawodząc odszedł od paleniska i osunął się na kolana, dłońmi obejmując kamienny stół. Nie wiedział, co się stało – było mu to w tym momencie obojętne. „Gdyby był tu Soren, gdyby tylko był tu Soren!”, powtarzał, uderzając głową o kamienną krawędź. „Być może odszedł, nie mogąc pogodzić się z nieuniknioną śmiercią Christiana; a może nie żyje; a może jedzie tu z rozwiązaniem, rozpaczliwie spóźniony”.

– Przyjacielu, gdzie jesteś! – zawołał. – Sorenie, Sorenie, przyjdź do mnie!

– Soren niedługo przyjdzie, ojcze – odpowiedział Christian. – Kazał mi się nie ruszać, a sam poszedł w jakiejś pilnej sprawie.

Ismar zamarł. Powoli ruszył w kierunku kamiennego stołu. Christian był żywy i ciepły. Nie mógł zrozumieć, co się stało.

– Gdzie ja jestem? – zapytało dziecko.

– W ogrodzie, Christianie, w ogrodzie – powiedział zduszonym głosem ksiażę. – Mistrz Soren musiał wykonać na tobie pewną operację.

– Użył Słowa? – oczy Christiana wyrażały lęk i podekscytowanie.

– Tak. To było bardzo ryzykowne, ale jesteś już zdrowy. Mi z trudem było na to patrzeć i spójrz, w pewnym momencie zwymiotowałem i zemdlałem.

Christian odsunął się z obrzydzeniem i śmiechem.

– Gdybym to ja zwymiotował na swój strój, to zabronilibyście mi zabawy w sadzie na miesiąc!

– To prawda. Będziesz mógł mi wymyślić karę. – Powoli się uspokajał. Przerażenie minęło. Pojawiła się ulga, a po niej radość. Po niej jednak przyszła nie do opanowania wściekłość. Już wiedział.

Objął dłońmi głowę Christiana. Rozpaczliwie czuł raz szczęście, raz gniew i obrzydzenie. „Wystarczyłby tylko jeden ruch; jeden ruch, a potem ułożyć go tak, jak był.” Rozejrzał się dookoła. Prochy przodków, zamknięte w urnach, nie poruszały się. Ismar zaczął drżeć na ciele. Wszyscy w pałacu wiedzieli. Nikt jednak poza pałacem nie wiedział. Tym bardziej pozostałych jedenastu książąt. Zacisnął dłonie na małej głowie Christiana. Potem je rozluźnił. I znowu zacisnął. Christian zaczął się śmiać.

Powiał wiosenny wiatr.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Udane opo­wia­da­nie – czy­ta­ło się bar­dzo do­brze. Two­rzysz mi­stycz­ny, mrocz­ny kli­mat, który bar­dzo lubię. Wy­da­rze­nia są opi­sa­ne w cie­ka­wy spo­sób. Liczę na kon­ty­nu­ację albo inne opo­wia­da­nia z tego uni­wer­sum. Przy­da­ło­by się ozna­cze­nie +18 – różni lu­dzie tu za­glą­da­ją, a to ra­czej nie jest tekst dla dzie­ci. Zo­sta­wiam kilka. Po­zdra­wiam!

Bardzo dziękuję za pozytywny i krytyczny komentarz! To miłe słowa, które motywują do pisania:) Oznaczę opowiadanie jako 18+!

WS

Wciągająca historia. Trochę tajemniczych zdarzeń, które nie były wprost wyjaśnione. wink

Okoliczności ostatecznego rozwiązania przedstawionego w zakończeniu trzeba sobie odpowiedzieć.

Pozdrawiam serdecznie smiley

Bardzo mi miło! Cieszę się, że te niedopowiedzenia stworzyły nastrój, o to mi chodziło i cieszę się, że opowiadanie zapewniło rozrywkę! :)

WS

Choroba jako zasługa medyka brzmi niezręcznie. 

 

Dialogi przeważnie zapisujesz źle, więc łap poradnik: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

– Opiekowałeś się również samym cesarzem, pod nieobecność Cesarskiego Mistrza Słowa Leczniczego – jak długo, mistrzu Sorenie?

Lepiej jak długo wrzucić do osobnego zdania, bo teraz wygląda jakby było didaskaliami dialogu, a nie jest.

 

 

Mistrz Soren czekał cierpliwie, chociaż wiedział, że oczekiwanie nie ma sensu – propozycja tuż przed chwilą została odrzucona.

Powinno spaść do kolejnego akapitu, bo to już nie jest dialog. 

 

Jak dla mnie przeznaczone do budowy, a nie na budowę.

 

Szlak wpadał do wody? Po co?

 

W moim odczuciu błędem jest wprowadzanie inkwizycji. Była to instytucja działająca w określonym czasie i miejscu, który nie ma nic wspólnego z Twoim królestwem. 

 

Jedno z jego oczu rozciągnięte było ropną szramą od nosa do ucha,

Barwnie ale bez sensu. Nie widzę dalej tego oka. Może mam rozciągnięte własne szramą, ale nie widzę ;P

 

których twarze ukrywała ciemna woalka.

Mieli wspólną? ;)

 

nim–

Brak spacji.

 

 

Klapa nie może zionąć.

 

Opowiadanie ciekawe, choć nierówne. Bardzo długo akcja ślimaczy się niemożebnie, by potem ruszyć z kopyta.

 

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Dziękuję bardzo za celne uwagi, naniosę poprawki! Co do oznaczania dialogów – faktycznie, źle je zapisuję, z jakiegoś powodu gryzą mnie te krótsze pauzy (oczywiście pozostaje to błędne). 

Natomiast w kwestii inkwizycji – tak, masz rację, przy czym na ten moment nie mam pomysłu, na co to zamienić. Inkwizycja jest pewną ‘sensacyjną’ nazwą, która przy tym bardzo dobrze pasuje do wszelkich opresyjnych i militarnych organizacji. 

Jeszcze raz dziękuję, miłego wieczoru!

WS

Nowa Fantastyka