
Tym razem sięgam w historii do wieku XIX. Polski wówczas nie ma. A może wręcz przeciwnie – jest? Zapraszam i dziękuję za Wasz czas. :)
Tym razem sięgam w historii do wieku XIX. Polski wówczas nie ma. A może wręcz przeciwnie – jest? Zapraszam i dziękuję za Wasz czas. :)
– Pokaż rękę, panie… – wycedziła starowina, wykrzywiając siwą głowę. Spoglądała przy tym zezowatymi oczami w nadziei na łatwy zarobek.
– Nie wierzę w te bzdury – szepnął poddenerwowany doradca monarchy, przyglądając się z ukosa sterczącym na brodzie Cyganki brodawkom, które wyglądały zdecydowanie odrażająco. – Owe cygańskie ozdoby, stroje i zwyczaje zawsze działały na mnie odpychająco.
– Milcz, Nikoła, jestem ciekaw, co mi powie – uciął zdecydowanie car Aleksander, podając kobiecie dłoń i zajmując wskazane miejsce przy niewielkim stoliku.
– Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość. – Rosyjski komisarz skłonił się lekko i zacisnął zęby.
A staruszka pochwyciła prawicę mężczyzny i zachrypiała:
– Sławnyś i sławne czyny zapiszą twe imię w dziejach świata.
Aleksander uśmiechnął się dumnie i rozsiadł wygodniej.
– Zmiany wielkie planujesz zaprowadzić w monarchii, umocnić swą pozycję, pozyskać nowych sojuszników i zacieśnić istniejące już przymierza – gadała dalej i wpatrywała się uważnie w środek pulchnej dłoni.
A car potakiwał z zadowoleniem, mrużąc oczy.
– A jednak śmierć tysięcy ciąży na sumieniu, niczym ołów… – stwierdziła nagle posępnym głosem.
– Miarkuj się, babo! – przerwał jej ostrym tonem doradca cesarza Rosji. – Do Imperatora mówisz! Równie łatwo zarobić możesz pieniądz, jak i cięgi!
Cyganka popatrzyła z oburzeniem i kontynuowała:
– Nie dajesz szczęścia swej żonie. Zdradzasz ją z kobietami rozmaitych aparycji. A do tego ciemiężone …
– Miej baczenie, że nawet za ostrożniej wypowiadane słowa, równych tobie śmiałków wieszamy na szubienicach! – ryknął znowu towarzyszący carowi dyplomata.
– Mnie wasze groźby niestraszne – odpowiedziała mu słodkim głosem. – Tutaj władzy nijakiej nie macie, panie.
– To się jeszcze może odmienić, zapewniam cię, Cyganicho! – zagroził, lecz umilkł na wyraźne wskazanie Aleksandra.
– Czy będę najpotężniejszym władcą Rosji? – dopytywał zniecierpliwiony monarcha. – Zapiszę się w historii świata? Gadaj, do diaska!
Cyganka popatrzyła uważnie w jego rozpalone oczy, po czym uśmiechnęła się, ukazując poczerniałe i mocno przerzedzone zębiska.
– No, gadaj, co widzisz! – ponaglał Aleksander.
– Widzę siedem podniesień ręki na ciebie, panie! Albowiem już dziś stałeś się znanym wszem i wobec… – zaczęła obiecująco – … katem niewinnego polskiego narodu – dokończyła, ciągle trzymając wypielęgnowaną dłoń monarchy.
– Brednie! – Zdenerwowany car wyrwał rękę i zdzielił nią staruszkę prosto w głowę, zwalając wróżbitkę na pokrytą grubym, barwnym dywanem podłogę.
– Mówiłem, Wasza Wysokość, strata czasu! – poparł go doradca i kopnął kobiecinę kilkakrotnie w okolice klatki piersiowej z taką siłą, że aż słychać było łamanie kości.
Obaj wybiegli z namiotu cygańskiego, licząc na szybkie skonanie wykrwawiającej się wróżbiarki.
– I los pokarał cię już śmiercią syna najulubieńszego. A na tym nie koniec… – wystękała z trudem ku półotwartym drzwiom staruszka i zamknęła oczy.
Zdawać się mogło, że oddaje ducha, żegnając się z tym światem.
Po kilku jednak minutach, usłyszawszy cichnący odgłos carskiego powozu, Cyganka wstała spokojnie, poprawiła posiwiałe, bujne loki, a potem spojrzała na swoje skryte pod barwnymi tkaninami piersi, prawie zmiażdżone i całe zakrwawione, brudzące czerwienią dywan oraz ozdobioną koronkami suknię.
– Takiś hardy, Aleksandrze? Obaczym, czy sprostasz rzuconej teraz klątwie.
Nagle pochwyciła obiema dłońmi środek swej sukni w okolicach piersi i rozdarła na boki długimi szponami zbroczoną tkaninę oraz chuderlawe ciało. Rozerwane strzępy mięsa zwisały z jej klatki piersiowej, a ona spokojnie obrywała kolejne, aż dostała się do odsłoniętych częściowo kości żeber. Wbrew oczekiwaniom dwóch uchodzących do Rosji mężczyzn, cały szkielet kobiety znowu był odbudowany i po niedawnych złamaniach nie pozostał żaden ślad.
Stojąc tak z rozerwanymi trzewiami, stara Cyganka zakrzyknęła:
– Do mnie, syneczkowie, do mnie czym prędzej przybywajcie!
A spoglądała przy tym, jakby mówiła do kości. I istotnie tak właśnie było!
Z jej rozdartego, skrwawionego wnętrza, jaśniejącego teraz zdumiewającą, złotą poświatą, wyskoczyło siedem połączonych nadal ze sobą par żeber, otaczających serce, które teraz, odsłonięte w całej okazałości, biło rytmicznie.
Rozdzielone pary żeber stanęły przed nią w rzędzie, jedna obok drugiej, stopniowo rosnąc i przemieniając się w ludzkie postacie silnych, ogorzałych mężczyzn. Ubrani byli w podobne, kolorowe, cygańskie szaty.
– Co każesz, matiuszko? – zapytali chórem.
– Nie mówcie tak do mnie, syneczkowie, już nieraz prosiłam.
– Kiedy my po rusku cię zwiemy, bo tak wypada! – odrzekli zgodnym chórem.
– Czemuż to?
– Bo my Rosjanie!
– Nie, nieprawda! Tfu! Uchowaj Bóg! – Zdenerwowana splunęła, ale zaraz popatrzyła na nich z nieukrywaną dumą i radością.
Rozerwany tułów starowiny powrócił do dawnego wyglądu, podobnie jak, jeszcze niedawno pełna krwi i strzępów, barwna, długa suknia, tudzież dywan podłogowy.
– Nie? – zdumieli się razem.
– My Polacy! Tyle razy powtarzałam!
– Ale Polski nie ma, matiuszko…
– Jest!
– Gdzie? – Rozłożyli ręce, udając, że rozglądają się dookoła.
– Tu, i tu, i tu! – To mówiąc dotykała po kolei swej głowy, serca, aż na końcu uniosła obie dłonie. – Czas, aby ją w was obudzić!
– Rozkazuj, matiuszko, a zrobimy wszystko! – zawołali znowu razem.
Popatrzyła niby to karcąco, ale nie przestawała się uśmiechać.
– Mateńko – poprawili się i także uśmiechnęli.
Cyganka klasnęła w dłonie. Przy stoliku, nie wiedzieć, skąd, pojawiło się kilka krzeseł. Siedmiu braci Żebrowych usiadło na nich wraz z matką. Staruszka klasnęła znowu. Zza kotary nadleciała szklana kula, zawisła nad stolikiem na wysokości ich głów i pokazała opisywane sceny.
– Ty, syneczku – mówiła staruszka, wskazując jednego z mężczyzn – będziesz Dmitrijem Karakozowem. Po ukończeniu studiów pojedziesz do Petersburga. Pod bramą Letniego Ogrodu zaczaisz się na cara i wymierzysz do niego z pistoletu – instruowała go, przedstawiając wszystkim w lekko drgającej, zaczarowanej kuli opisywaną, pierwszą próbę zamachu.
– Tak uczynię, matko. – Mężczyzna wstał, ukłonił się jej z szacunkiem, ucałował pomarszczoną, podaną dłoń, po czym wskoczył do kuli i jako zamachowiec wyciągnął rękę z bronią w kierunku nadchodzącego monarchy.
Pozostali z zapartym tchem obserwowali przy magicznym stoliku, jak przypadkowy przechodzień zauważył młodzieńca, błyskawicznie podbiegł i podbił rękę Dmitrija, wskutek czego ten wystrzelił w górę. Zaraz też zjawiła się policja carska, schwytała próbującego uciekać zamachowca, a niedługo potem został on stracony.
Powrócił do nich w postaci ducha i przybrał znowu postać żywego śmiertelnika, Żebrowego.
Tymczasem starowinka wskoczyła do kuli, zajęła na krótką chwilę miejsce, w którym stał Dmitrij i nie tak dawno jeszcze mierzył do zaskoczonego monarchy.
– Przepowiedziałam… – wyszeptała do niego i zniknęła, wyskakując tuż za synem i usadawiając się obok pozostałych na krześle przy zaczarowanym stoliku.
– Nikoła, widziałeś ją?! – zawołał przerażony Aleksander.
– Kogo, Wasza Wysokość? Policję? – dopytywał towarzyszący mu doradca Mikołaj.
– Tę… No, tę… staruszkę… – wystękał niepewnie, lecz zaraz machnął ręką i odszedł czym prędzej ku pałacowi.
– Matko, zawiodłem… – Zwiesił głowę ze smutkiem wracający syn, klękając przy jej kolanach.
– Nie, syneczku – pocieszyła go, całując czule w skroń. – Rozpocząłeś to, co nieuniknione!
Uradowany słowami staruszki młodzian usiadł przy braciach i wszyscy znowu wpatrywali się wspólnie w drgającą w powietrzu, mieniącą się kolorami magiczną kulę.
Cyganka zwróciła się do kolejnego syna:
– Ty zostaniesz teraz Antonim Berezowskim.
– Brzmi dziwnie swojsko, lecz przecież… – Zdumiony mężczyzna patrzył w kulę, rozpoznając znajome budowle.
– Masz słuszność, syneczku, car Aleksander jest w naszym Paryżu, nie zważając na moje przestrogi! To tutaj właśnie strzelisz do niego, będąc w ciele byłego polskiego powstańca.
Młodzian wskoczył posłusznie w głąb kuli i jako zamachowiec oddał strzał z dwulufowego pistoletu, lecz niespodziewanie podczas eksplozji kule raniły jego samego oraz konia, stojącego przy powozie znienawidzonego monarchy. Carowi nic się nie stało.
Tym razem Polaka zatrzymał tłum Francuzów, oglądających paradę wojskową, następnie aresztowano go, a po kilku dniach osądzono, wymierzając karę ciężkich robót i tym samym nie odbierając mu życia. Oburzony Romanow potraktował to jako osobistą zniewagę i czym prędzej opuścił Francję.
– Tak mnie upokorzyć, tak obrazić! I to na oczach całej Europy! Jak on śmiał?! – gorączkował się Aleksander, wracając do Rosji. – Temu Bonapartemu wydaje się, że jest kontynuatorem czynów sławnego cesarza Francuzów, a nawet nie dorasta swemu stryjowi, Napoleonowi, do pięt! Było sprzymierzyć się nam z Prusami, bo wszak Francja zawsze trzymać będzie stronę zbrojnej rewolty, zawsze poprze Polaków.
– Na szczęście, jedynie dyplomatycznie, Wasza Wysokość, nigdy zbrojnie – uspokoił go siedzący obok doradca. – Jednakże, masz słuszność. Jeszcze nie wszystko stracone, Prusy z pewnością poprą naszą inicjatywę w tej materii i przystąpią do sojuszu…
I w tym przypadku, tuż po nieudanym zamachu, car ujrzał przez krótki moment ducha Cyganki, mówiącego wyraźnie:
– Przepowiedziałam ci…
Nikt inny jej tam nie widział ani nie słyszał. Lecz monarcha zrozumiał, że to klątwa zabitej staruszki ciąży nad nim i ciążyć będzie aż po śmierć. Nie wiedział, że napotkana przed laty i skatowana przez niego wróżbiarka nie jest zwykłą śmiertelniczką.
Drugi syn także przybył z zaczarowanej cygańskiej kuli niezadowolony i smutny. A mimo to matka, powróciwszy chwilę później, pochwaliła go za odwagę i zaprosiła znowu do stolika.
– Teraz, syneczkowie najmilejsi – zwróciła się do towarzyszących jej mężczyzn – przyspieszymy nieco bieg dziejów, bo na kolejną próbę przyszłoby nam poczekać aż dwanaście lat!
Przytaknęli i pilnie, niczym uczniowie w szkolnych ławach, czekali na polecenia.
– Tym razem to ty zaatakujesz cara jako Aleksander Sołowjow. – Cyganka pokazała palcem następnego syna.
Wraz z nim wskoczyła do szklanej kuli.
Zrozpaczony zamachowiec, tkwiąc w ogrodach cesarskich, najpierw zasalutował, a potem strzelał do uciekającego ku Pałacowi Zimowemu władcy tak długo, aż wyczerpał cały magazynek, a jednak żadna z kul nawet nie drasnęła znienawidzonego Romanowa.
Kiedy policja ujęła już sprawcę, monarcha odważył się wyjrzeć przez pałacowe okno. I ponownie w miejscu, w którym jeszcze nie tak dawno odbywał tradycyjny spacer, a potem został zaatakowany przez młodego rewolwerowca, teraz tkwiła starowinka w cygańskich łachmanach, mówiąca do niego tak wyraźnie, jakby stała tuż obok:
– Przepowiedziałam ci, Aleksandrze…
– Aresztować ją, aresztować! – darł się rozwścieczony car, lecz po staruszce nie było śladu.
Choć obecnie miejsce przy pałacu zapełniały rzesze strażników, nikt znowu jej nie widział ani też nie słyszał.
– Mateńko, nie masz mi za złe, że nawet z tak bliska nie zabiłem mordercy? – dopytywał skruszony nieudacznictwem trzeci syn.
– Nie, syneczku najmilejszy, żadnej tu twej winy nie ma. – Pogładziła go czule po bujnych, czarnych włosach. – Dzięki naszym staraniom kolejni zamachowcy utworzą organizację „Narodnaja Wola” i ich kolejne próby staną się coraz bardziej niebezpieczne dla strachliwego, podłego cara.
– To dobrze, prawda? – dopytywali wszyscy.
– A jakże! Będzie się coraz bardziej bał – dodała z tajemniczym uśmiechem.
Teraz wirująca w powietrzu czarodziejska kula powiększyła się kilkakrotnie i pokazała ośmiorgu widzom trzy miejsca przy torach kolejowych.
– Car będzie wracać pociągiem z Krymu do Petersburga. W ciele Andrieja Żelabowa podłożysz zatem ładunki wybuchowe w Odessie, Aleksandrowsku i Moskwie – instruowała czwartego syna, ten zaś słuchał uważnie i pokornie kiwał głową.
– Musi się udać! – zawołali z uśmiechami inni.
– Obaczymy – skwitowała krótko Cyganka, robiąc poważną minę i ostudzając tym zapał oraz nadzieje mężczyzn.
Zrozumieli w lot, że będzie to kolejna nieudana próba.
I rzeczywiście. Także i tym razem szczęście sprzyjało Imperatorowi Wszechrusi – przez Odessę pociąg wcale nie przyjechał, w Aleksandrowsku zapalnik nie eksplodował, zaś w Moskwie omyłkowo wysadzono inny wagon!
Spiskowców, udających ekipę budowlaną, szybko schwytano i uwięziono.
Po bezpiecznym odjeździe z zagrażających atakami stacji, wizerunek Cyganki ukazał się Romanowowi w samym wagonie.
– Przepowiedziałam ci, Aleksandrze Mikołajewiczu… – znowu urwała zdanie, pozostawiając jedynie trawiącą umysł monarchy niepewność.
– Powiedz do końca, co masz powiedzieć, a potem zamilknij na wieki, babo przeklęta! – ryknął ze złością do jej rozpływających się w powietrzu rysów Aleksander, ale wywołało to tylko szok towarzyszącej mu ochrony.
A car dyszał i rzęził od nagłej duszności, niczym w gorączce, coraz bardziej zalękniony i mniej pewny jutra. Powracający obraz zabitej w tak nikczemny sposób przed laty staruszki napawał go niezmiernym lękiem. Był przekonany, że to demon śledzi każdy jego ruch i każdy wyjazd.
– Mateńko, źle podpiąłem przewody, a w dodatku nie sprawdziłem zamiany wagonu cara i jego służby – przyznał ze zwieszoną głową wracający z wnętrza kuli Żebrowy.
– Nic to, synku kochany. – I jego ucałowała na pocieszenie cygańska matka. – Ziarno niepokoju zasiane, car nie prześpi już odtąd w spokoju żadnej nocy. Teraz czeka nas nieco trudniejsze zadanie…
Z krzesła wstał najwyższy Żebrowy, bo to na nim spoczęły oczy Cyganki.
– Jestem na twe rozkazy, mateńko – stwierdził posłusznie, po czym wskoczył w środek pomniejszonej kuli.
Pozostali obserwowali jego działania z zapartym tchem, a matka mówiła, zarówno jemu, instruując, jak i im, opowiadając o biegu zdarzeń:
– Jako jeden z działaczy Narodnej Woli, Stiepan Chałturin, najmiesz się do pracy w Pałacu Zimowym jako budowlaniec o fałszywym nazwisku Batyszkow.
– Nie lepiej strzelać, matko? – zapytał inny syn. – Albo wysadzić znowu pociąg z carem? Po co pchać się w sam środek żmijowego gniazda?
– Inni też tak myśleli – odpowiedziała spokojnie. – To miał być plan awaryjny, jeśli tamten, poprzedni, spali na panewce. Jak widzieliście, nie udało się, wagon cara przyjechał nietknięty. Trzeba było zatem szukać inszego sposobu.
– Lecz, co może zdziałać jeden robotnik w ogromnej siedzibie carskiej, pełnej gwardzistów, ochrony i służby? – powątpiewał inny syn.
– Będzie cierpliwie, dzień za dniem, dniówka za dniówką, znosił do środka dynamit! – skwitowała Cyganka.
– W celu? – zdumieli się inni.
– Wysadzenia całego Pałacu Zimowego! Taki przynajmniej był jego pierwotny plan.
– Całego pałacu? Toż to ogromne przestrzenie! Ile go tam przeniesie?
– Ponad sto piętnaście kilogramów!
– Sam jeden? Niemożliwe… I policja nie wpadła na trop?
– Cóż, syneczkowie, a i owszem. Wprawdzie przypadkowo natknęła się na spisek, znalazła w mieszkaniu innego członka organizacji plany pałacu i nieco nitrogliceryny, lecz mimo tego nie podjęto żadnych poważniejszych działań.
Siedząc wokół kuli, obserwowali dramatyczne wydarzenia, relacjonowane przez matkę.
– Nawet tak wielka ilość dynamitu nie wysadzi całego pałacu! – podsumował jeden z synów.
– Masz słuszność, kochanieńki. Dlatego wasz brat w ciele zamachowca Chałturina, zrozumiawszy to, wszystkie dotychczas przyniesione materiały wybuchowe umieszczał tylko w podłodze pod carską jadalnią. Spiskowcy otrzymali bowiem wiadomość, że pewnego konkretnego lutowego dnia car będzie gościć i tam właśnie podejmować przybyłego z Bułgarii księcia Aleksandra Battenberga.
– Oho, nasz brat już uchodzi z pałacu! – stwierdził z zaciekawieniem jeden z Żebrowych.
– Znaczy się: ładunek gotowy do wysadzenia! – podchwycił drugi, spoglądając z zainteresowaniem w środek kuli.
– Ale gdzie Romanow?
Nim Cyganka zdążyła odpowiedzieć, potężna eksplozja wstrząsnęła siedzibą cara.
– Udało się? – wypytywali bracia, wpatrując się w kłęby dymu.
– Pałac rozerwany i zniszczony od wewnątrz, wiele ofiar, lecz… Aleksandrowi znowu się udało! – wyjaśniła Cyganka.
Magiczna kula przeniosła ich ku zasypanym przez śnieżną zamieć torom kolejowym. Bracia spojrzeli zaskoczeni na matkę.
– Wskutek potężnej śnieżycy, pociąg oczekiwanego gościa spóźnił się na tyle, że powóz carski nie zdążył dotrzeć nawet do Pałacu Zimowego, a co dopiero do jego jadalni – powiedziała do nich i wskoczyła do kuli.
– Najjaśniejszy Panie, pałac wysadzony! – donosił jadącemu w karecie carowi wysłany gwardzista.
Nagle w jego miejscu ukazała się twarz Cyganki, która zaskrzeczała do Romanowa, a potem szybko zniknęła:
– Przepowiedziałam ci, Aleksandrze Mikołajewiczu, prób…
– Co dalej, co dalej?! – gorączkował się, rzucając rozcapierzonymi pazurami na przestraszonego wysłannika pałacowego, więc ten czym prędzej odjechał od powozu.
Gość bułgarski patrzył oniemiały na nagły atak gniewu swego gospodarza. Albowiem Cyganki, prócz cara, znowu nikt nie widział.
– Chałturin także zawiódł – poinformował zmartwiony syn, wracając z czarodziejskiej kuli i klękając przed matką.
– Nie do końca, syneczku – pocieszyła go Cyganka. – Zdołał zbiec i wkrótce weźmie udział w innym zamachu.
– Na Romanowa? – zapytał z nadzieją klęczący syn.
– Nie, na innego oprawcę. W carskiej Rosji ich nigdy nie brakowało. I nigdy nie zbraknie!
Znowu wszyscy zasiedli przy stoliku.
– Sierpniowym rankiem powóz cara tradycyjnie przejedzie przez Most Kamienny. Tam wraz z towarzyszami będziesz czekać na niego, synku, jako Andriej Żelabow. – Starowina tłumaczyła Żebrowemu, kiedy ten wstawał, wskakiwał do wnętrza kuli i usadawiał się przy moście. – W wodoszczelnych poduszkach zamachowcy zatopili na dnie rzeki cały ładunek dynamitu, a przewody doprowadzili do drewnianego pomostu. Plan zdawał się być doskonały.
Zgromadzeni przy magicznym stoliku Cyganki z uwagą śledzili rozwój wydarzeń.
A jednak i ta próba zamachu okazała się nieudana – kareta carska przejechała przez most bez jakichkolwiek problemów.
Mimo tego staruszka pokazała się drzemiącemu monarsze w oknie powozu, mówiąc:
– Przepowiedziałam ci, Aleksandrze Mikołajewiczu, prób zamachów…
Ten zaś, zaspany, przetarł oczy ze zdumienia, lecz uznał, że to najwidoczniej tylko senny koszmar, gdyż o żadnym zamachu mowy nie było. I dopiero dużo później policja carska wpadła na trop jego przygotowania.
– Matko, mimo znakomitego opracowania, i ten plan zawiódł – stwierdził ze smutkiem szósty syn.
– Nie twoja wina, kochaneńki, że towarzysz, odpowiedzialny za odpalenie ładunków, zaspał i przyjechał pod most zdecydowanie za późno – pocieszyła go matka.
– Czy tego cara nie da się zgładzić? – zdumiał się ostatni Żebrowy. – Tyle prób i nic! Jakby sami Anieli ogromnym zastępem nad nim czuwali!
– Istotnie, tak by się zdawać mogło, lecz uspokoję was, syneczkowie. Bóg zdecydowanie sprzyjać nie może takim nikczemnikom!
– Dzięki Najwyższemu – odetchnęli wszyscy.
– I to twoje zadanie będzie, synku najmilejszy. – Cyganka mrugnęła znacząco do siódmego mężczyzny. – Inżynier z Narodnej Woli, Nikołaj Kibalczyc, tym razem przygotował wam szklane bańki wypełnione całkowicie nitrogliceryną. Trzeba tylko nimi rzucić celem rozbicia, a same wybuchną.
– Jestem Rosjaninem? – dopytywał zniecierpliwiony tak długim czekaniem na swoją kolej siódmy Żebrowy.
– Nie, Polakiem.
– Walczę za naszą Polskę?
– Cóż, Ignacy Hryniewiecki jest wprawdzie Polakiem, lecz nie pamięta ojczyzny swych przodków. Walczy z caratem, jak towarzysze. W jego ciele dokonasz rzeczy wielkich, synku.
– A zatem jazda! – krzyknął ochoczo Żebrowy i wskoczył do kuli.
Pozostali spojrzeli uważnie na pokazywane w zaczarowanym artefakcie wydarzenia.
– Nawet aresztowanie przywódcy Narodnej Woli, Andrieja Żelabowa, nie zniechęciło zamachowców przed planowanym na 13 marca 1881 roku atakiem – relacjonowała Cyganka. – Ukochana pojmanego, Sofia Pierowska, kontynuowała ze wspólnikami przygotowania. Po naradzie z premierem car pojechał na paradę wojskową, a z niej do Zamku Michałowskiego. W drodze powrotnej do Pałacu Zimowego, wzdłuż Newskiego Prospektu, czekali już zamachowcy.
Najpierw ku karocy wyskoczył Nikołaj Rysakow, lecz woźnica umiejętnie skręcił i bomba spadła na tylne kolo, raniąc przypadkowego przechodnia i Kozaka z gwardii carskiej.
Rysakowa błyskawicznie zatrzymano, a Romanow, niepomny na ostrzeżenia służby, przekonany o swej nieśmiertelności i sprzyjającemu nadal szczęściu, wysiadł, następnie podszedł do spiskowca, grożąc palcem i mówiąc pewnym głosem:
– Jak widzisz, żyję. Śmierć mnie zawsze omija. Nigdy nie uda się wam pozbawić mnie życia!
A potem wzniósł oczy ku niebu i powiedział:
– Dzięki ci, Boże, za ocalenie.
– Nie za wcześnie dziękujesz Bogu? – zapytał Rysakow.
Nagle jego postać przeobraziła się w pomarszczoną Cygankę, która zaskrzeczała do monarchy:
– Przepowiedziałam ci, Aleksandrze Mikołajewiczu, prób zamachów siedem!
Car pobladł. Spojrzał na zgromadzonych dookoła ludzi, lecz zorientował się, że znowu nikt nie widzi prześladującej go latami staruchy. Romanow szybko odwrócił się i skierował ku karecie.
Nagle z tłumu wypadł Ignacy Hryniewiecki, wyciągnął z torby owiniętą w papier szklaną kulę z nitrogliceryną i rzucił ją prosto pod nogi cara. Rozległ się straszliwy huk, a po nim dym na moment przesłonił wszystko.
– Ziściło się! Tak się kończy pasmo morderstw i bezprawia, syneczkowie! – powiedziała z triumfem Cyganka, kiedy wszyscy spoglądali już znad stolika w głąb szklanej kuli.
Wśród wielu rannych, leżał i sam Aleksander Drugi, w kałuży krwi, z rozerwanymi trzewiami i kończynami. Kazał się wieźć do pałacu, gdzie wkrótce skonał, podobnie jak w szpitalu jego zabójca.
Wskutek zdrady przerażonego Rysakowa, spiskowców błyskawicznie schwytano i stracono. Odciętą głowę Hryniewieckiego policja umieściła w holu swej komendy w specjalnym słoju ze spirytusem ku przestrodze.
– Mateńko, czy już teraz będzie nasza Polska? – zapytali znowu chórem bracia Żebrowi.
– Nie, syneczkowie najmilejsi, na nią przyjdzie nam jeszcze poczekać – odpowiedziała z uśmiechem.
– Po cośmy zatem urządzali te zamachy? – dopytywali zdumieni.
– Aby pokazać światu, że niemożliwe możliwym staje się zawsze, gdy wierzyć mocno i nieustannie czynić starania.
– Co z nami teraz będzie?
– Jako Żebrowi pójdziecie w świat, założycie rodziny i osiądziecie wraz z nimi na stałe w wybranych siołach, pamiętając zawsze o swym pochodzeniu i dokonaniach.
– A ty, mateńko?
– Pozostanę w mojej paryskiej samotni i nadal będę przepowiadać ludziom ich przyszłe dzieje.
– Nie powrócisz do Polski?
– Kto wie, może i kiedyś tak się stanie, gdy już Polska na powrót trafi na mapy Europy i świata. A na razie jestem z nią cały czas.
– Bo ona jest i tu, i tu, i tu – powiedzieli wszyscy wraz matką, dotykając kolejno głów, serc i na końcu wznosząc zaciśnięte prawice. – Polska jest w nas i zawsze w nas będzie!
Hej bruce!
Fajna historyczna opowieść, podszyta odrobiną cygańskiej magii. :)
Nietuzinkowa ekipa zamachowców, a w tle nasza kochana Ojczyzna. Czytało się lekko i przyjemnie.
Poniżej, to co wpadło mi w oko:)
– Pokaż rękę, panie… – wycedziła starowina, wykrzywiając siwą głowę. Spoglądała przy tym zezowatymi oczami w nadziei na łatwy zarobek.
może?
Łypiąc przy tym bystrymi oczami w nadziei na łatwy zarobek.
Była mądrą kobietą, więc ten zez psuje mi jej wizerunek, chyba, że miał coś oznaczać?
– Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość. – Komisarz rosyjski skłonił się lekko i zacisnął zęby.
Tu słowo “komisarz” może nie pasować do epoki. Komisarze kojarzą się z czasami komunistycznymi. To czysto rewolucyjny wytwór bolszewików.
Pisałaś dalej “doradca”, co według mnie lepiej pozycjonowało tę postać.
Alternatywnie, może hrabia? Często to arystokraci towarzyszyli monarchom.
Oczywiście wszystko według Twojego uznania. :)
Pozdrawiam!
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
George’u Hornwoodzie, serdeczne podziękowania za uwagi, wskazówki i cały komentarz. :)
Zez babiny miał oczywiście spotęgować odczucie odrazy Mikołaja, który ciągle się skarży, że nie cierpi Cyganów.
Tu słowo “komisarz” może nie pasować do epoki. Komisarze kojarzą się z czasami komunistycznymi. To czysto rewolucyjny wytwór bolszewików.
Aż zerknęłam do netu, bo może faktycznie teraz opracowania podają inne wyjaśnienia tego terminu, ale czytam:
“W kontekście historycznym, "komisarz carski" oznaczał urzędnika mianowanego przez cara do pełnienia określonych zadań, często nadzorczych lub administracyjnych, na danym terenie lub w określonej dziedzinie”.
Klasyczny przykład z netu – Nowosilcow: “W latach 1815–1830 komisarz carski przy Radzie Stanu KP. Wróg polskich ruchów wolnościowych“.
Ja właśnie w tym znaczeniu użyłam tego wyrazu. ;) Nie wiem, ale chyba jest to ok?
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
bruce
Skoro tak, to “komisarz” zdecydowanie powinien pozostać.
Jest jak najbardziej ok. :)
Pozdrawiam!
Nie istnieje ani dobro, ani zło. Są tylko czyny i ich konsekwencje.
doradca Rosji
“doradca władcy Rosji” miało być? Mogę nie mieć racji.
Komisarz rosyjski skłonił
Hmm raczej “rosyjski komisarz”?
Fajna opowieść, głównie broni się klimatem (magia czyniona przez wyrywanie żeber, mniam) i masą historycznych ciekawostek.
Troszkę zastanawiają mnie tacy polsko-patriotyczni Cyganie. Dzisiaj na pewno takich znajdziemy, ale w czasach rozbiorowych, gdy nawet sporo chłopstwa jeszcze nie było uświadomione narodowo? Hm.
Klikam i pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Hej,
w bardzo interesujący sposób napisałaś patriotyczną historię i wplotłaś w nią masę magii i ciekawostek. Świetnie się to czytało, mimo że nie brakowało mroczniejszych, momentami wręcz makabrycznych scen. Synowie cyganki… albo los wyjątkowo im nie sprzyjał, albo rzeczywiście nie grzeszyli sprytem. :D Dobrze, że mieli taką wyrozumiałą matkę!
Spodobało mi się zakończenie. Było takie… słodko-gorzkie. Z jednej strony wprawiło coś w ruch, ale z drugiej nie dało jeszcze wolności.
Klikam i pozdrawiam! :)
George’u Hornwoodzie, bardzo dziękuję i pozdrawiam. :)
GalicyjskiZakapiorze, istotnie Cygani są tu wpleceni celowo w tak nietypowy sposób, aby zwrócić uwagę na zapomniana rolę mniejszości (albowiem walczyły one z caratem – np. w ostatnim zamachu jedną z czołowych działaczek organizacji terrorystycznej była właśnie ich przedstawicielka; tak naprawdę natomiast w spiskach brali udział członkowie innej mniejszości – Żydzi, stąd późniejsze mordy na nich jako odwet za udany zamach). :) Natomiast sama Cyganka jest jak najbardziej autentyczna. :) Rzeczywiście przepowiedziała ona carowi siedem zamachów. :)
Te określenia dałam w pełni świadomie, lecz – skoro rażą, zmienię, dzięki. :)
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za klik. :)
Marszawo, dziękuję za komentarz i klik; cóż, to dzieje i nazwiska autentyczne – tyle razy próbowano zgładzić cara Aleksandra II Romanowa. :) Udało się dopiero za siódmym razem. :) Trzeba przyznać, że szczęście długo mu sprzyjało. :)
Pozdrawiam serdecznie. ;)
Pecunia non olet