
Postanowiłem nie czekać do świąt. :-)
Stara wersja tego opowiadania znajduje się o tutaj:
Postanowiłem nie czekać do świąt. :-)
Stara wersja tego opowiadania znajduje się o tutaj:
Była noc, a ja znajdowałem się w przytulnym wnętrzu mknącej przez śnieżny wygwizdów taksówki. Za oknem panował siarczysty mróz, który – jak jakiś Krampus – pokazywał rogi. Właściwie było na tyle późno, że mógłbym spokojnie pomyśleć o końcu zmiany, zwłaszcza że wypadała tego dnia Wigilia, no ale co poradzić, skoro przyjęło się już zgłoszenie i myśli o kolejnym. Ot, ludzka pazerność, ale spokojnie… mogę się wytłumaczyć. Chodzi o to, że nie mam rodziny, nie mam żadnych obowiązków domowych, więc tej szczególnej przedświątecznej nocy było mi po prostu wszystko jedno. Zdecydowałem się na pracę, a nie tkwienie kołkiem przed telewizorem. Przynajmniej nasłuchać się mogłem do woli (miast kolęd) nastrojowej ambientowej muzyczki, która wylewała się teraz z samochodowych głośników niczym ogromny wodospad Niagara. Stereofonicznie. Kwadrofonicznie. Ba, dookolnie!
Światło na zewnątrz zdawało się rozmyte, rozmazane, choć tak właściwie to było go niewiele. Biel i czerń kłuły w oczy, ponieważ inne barwy nie istniały, a w aucie? Panował cholernie przyjemny senny półmrok. Mrugały tylko nieliczne kontrolki przy kierownicy. Taksówkarz – jak to dumnie brzmi. Zwykle nie zapuszczałem się w te przywodzące na myśl slumsy zaułki, które nawet nie zaliczały się do tych tak zwanych obrzeży, ale teraz? Teraz jechałem na cmentarz. Tak, na cmentarz! Myślałem sobie: „dobry Boże, komu chciało się siedzieć na mrozie i rozmawiać ze świętej pamięci bliskimi tak długo? To normalne, że tuż przed świętami można było za nimi zatęsknić, ale żeby sterczeć aż tak do późna i, nie mając potem jak wrócić, wzywać taryfę, hm? A jaki to będzie koszt, jaka kaska?! No cóż, może na biednego nie trafiło? Pożyjemy, zobaczymy”.
Gdy mijałem pobliski lasek, przyszedł mi na myśl film o wiedźmie z Blair. Stary, ale jary klasyk… no może nie tak znowu stary, ale z całą pewnością obraz już kultowy. Można powiedzieć, że w samą porę ten przeklęty borek się skończył i dojechałem na miejsce cały i zdrowy. Nie wyłączałem silnika, lecz z wnętrza bacznie się rozglądałem. W końcu wysiadłem z wozu, zapaliłem papierosa i ponownie zlustrowałem okolicę. Warkot pojazdu, jakieś przelatujące ptaszydła, odgłos kościelnego dzwonu w oddali, szum wichru – oto tak typowe dźwięki nocy, które teraz zdawały się nienaturalnie spotęgowane, niczym w jakimś tanim horrorze. W pewnej chwili zimny wiatr niemal strącił mi czapkę z głowy, więc naciągnąłem ją z powrotem, tym razem mocniej. Zacząłem się znowu rozglądać. Na ulicy żywej duszy. Czy ktoś pozostał na cmentarzu? Tego nie miałem zamiaru za nic w świecie sprawdzać, o nie, nie! Wolałem czekać spokojnie i się nie wychylać, jak to się mówi. Czekałem więc i czekałem. No ale, kurde, ileż można?! Zaczynałem już tracić cierpliwość i złorzeczyć na głos. Ze trzy razy poleciała wiązanka bluzgów i, gdyby ktoś stał tuż obok, mógłby się poczuć jak widz pani Barbary – gwiazdy Internetu. W końcu spróbowałem zatelefonować, jednak brak zasięgu uniemożliwił mi realizację połączenia. Chciałem skontaktować się z bazą, lecz na próżno. Stary szmelc tylko charczał i charczał. Dogasiłem peta i wskoczyłem do forda, bo zrobiło mi się nagle strasznie zimno. Drzwi zatrzasnąłem, podkręciłem techniawkę, poprawiłem lusterko i nagle… aż podskoczyłem z wrażenia.
Z tyłu siedziała kobieta, która nie odezwała się ani słowem, nie przywitała się ani przedstawiła, a jedynie wręczyła karteczkę z adresem docelowym. Dzielnica Krzyki, miasto Wrocław, ulica jakaś tam, ble, ble, nieistotne. „A więc to jest ta klientka”, pomyślałem. Ukłoniłem się na powitanie, przyciszyłem muzyczkę i nacisnąłem lekko pedał gazu. Ruszyłem. Jadąc, pytająco przyglądnąłem się tajemniczym oczom dziewczyny, oczekując wyjaśnień, lecz w dalszym ciągu nikt nie mącił ciszy. Taryfą jeżdżę ładnych parę lat, więc nie zdziwiło mnie to milczenie, bowiem pasażerowie trafiają się różni. Są tacy, co to lubią sobie pogawędzić, zwierzyć się z największych grzechów i drobniejszych przewinień, ale są i tacy, z których trzeba wyciskać jak sok „zeznania”… albo którzy wolą po prostu nadstawiać ucha. Nie chcą przebywać w kompletnej ciszy, jak to mówią, grobowej, ale nie chcą też nadawać jak katarynka. I właśnie tacy – że tak powiem – najbardziej mi odpowiadają, najbardziej mi pasują. Wtedy „profesjonalnie” wkraczam do akcji ze swą życiową mądrością i prawię, rozprawiam o religii, polityce, plotkach, filmach, seksach, saksach, muzyce, Medyce, a nawet o filozofii zen. Boże, ty wszystko widzisz z góry i wszystko wiesz. I wiesz, że nie ma takiej dziedziny, na której normalny, średnio wykształcony taksówkarz by się nie znał, a jeśli nawet zdarzyłoby się, że jakimś dziwnym trafem by się jednak nie znał, to jest na tyle osłuchany w ludzkiej mowie składającej się ze zwierzeń i działających na wyobraźnię niedomówień, że i tak zawsze ma coś do powiedzenia, czyż nie? Spojrzałem więc raz jeszcze na panienkę i zacząłem bajać, a bajając – straszyć. Ponura muzyczka cholernie w tym dopomaga i jeszcze bardziej potęgowała nastrój narastającej z każdą chwilą grozy. Popłynęły słowa mrocznej opowiastki:
„Kiedyś operatorka w naszej firmie usługowo-transportowej przyjęła wieczorem dziwne zgłoszenie. Dziwne to mało powiedziane. Nie, nie trzeba było odbierać drużyny harcerskiej z cmentarza, i to na szczęście”. Chrząknąłem lekko zmieszany, bowiem zdałem sobie sprawę, że być może lekko się zagalopowałem, no ale nic. Po chwili chrząknąłem powtórnie, po czym kontynuowałem: „Dziwność zgłoszenia polegała na tym, że ktoś podający się za osobę zmarłą, którą operatorka znała jeszcze z czasów szkolnych, zamawiał kurs z cmentarza na Krzyki właśnie. Aldona, bo tak miała na imię koleżanka z pracy, potraktowała to jako niesmaczny dowcip. Wypowiedziała kilka gorzkich słów, po czym się rozłączyła. Po chwili jednak telefon zadzwonił ponownie i znów dało się słyszeć ten sam głos żartownisia. Swoją drogą to przykre, kiedy młodzi ludzie żegnają się z tym światem, nieważne zresztą z jakich powodów: jedni odchodzą przez narkotyki i pijaństwo, jeszcze inni giną w wypadkach, są i tacy, którym zdrowie nie pozwala na osiągnięcie lat sędziwych. Istne szaleństwo i kruchość, ulotność, ułomność człowieczego losu. No ale wracając do sedna: kiedy komórka rozdzwoniła się po raz trzeci z rzędu, Aldonka nie odebrała i dowcipniś, kimkolwiek był, musiał poddać się po paru sygnałach. A co ważniejsze: więcej się już nie odezwał. I taka to historia no… taka to historia”.
– I co pani na to? – zwróciłem się do pasażerki. – Podobała się opowiastka? Znam takich wiele, no ale czas nie pozwala na ich przedstawienie. Może kiedyś napiszę książkę albo zbiór opowiadań dla miesięcznika Nowa Fantastyka, he, he. Uwaga: dojeżdżamy, proszę pani!
Rzeczywiście do pokonania pozostało jeszcze parę zakrętów i wiadomo było, że za chwilę trzeba będzie przyjąć kolejne zgłoszenie, pojechać w ramach dobrowolnych nadgodzin po następnego klienta, i to w podskokach, że tak powiem. Śnieg mienił się niczym drogocenne kamienie w świetle reflektorów i ulicznych latarń. „O, jak to dobrze, że ktoś w ogóle odśnieża ten odcinek drogi” – myślałem. „I że pług w tej peryferyjnej części miasta kursuje przynajmniej kilka razy na tydzień”. W pewnej chwili ogarnął mnie błogostan – sen jak marzenie. Powoli traciłem pamięć i przestawałem jarzyć, co robiłem jeszcze przed czterema sekundami. Parę chwil wcześniej pojawiły się chyba tajemnicze światła, przemknęły mi przed nosem jakieś sanie i stado reniferów z dzwoneczkami, ale to mogło być i pewnie było przywidzenie, prawda? Uff, westchnąłem głęboko jak święty Mikołaj i po minucie cały i zdrowy zajechałem pod wskazany przez kobietę adres, domagając się zapłaty.
I znów zerknąłem w lusterko, i znów miałem powód do bycia zaskoczonym, wręcz zaniepokojonym. Pasażerka gdzieś znikła, zapadła się pod ziemię. No nie! Ogarnął mnie nagły przypływ wściekłości. Kurwa, kurwa, kurwa! Chwyciłem szybko za telefon, ale telefon nie odpowiadał. Wyskoczyłem z auta i pobiegłem pod zanotowany na karteczce adres. Zastukałem. Ktoś zapalił światła w środku, uchylił kotarę, wyjrzał przez okno, w końcu otworzył drzwi i rzekł: „Dobry wieczór, a co za licho tak późno do nas sprowadza, stało się co?”. „Czy się stało, czy się stało?! No pewnie, że się stało; ciele oknem wyleciało!” – miałem na końcu języka. Kobieta o siwych włosach i o lasce, przyodziana w szlafrok, wysunęła się z wolna na dwór i zaczęła bacznie rozglądać się na wszystkie strony, lecz nikogo nie zauważyła. Mnie nie zauważyła. Stałem się, a właściwie to od samego początku byłem dla niej niewidzialny. Zacząłem chrząkać, wrzeszczeć, przeklinać, a nawet śpiewać, a ona nic. Odwróciła się zniesmaczona, bo – jak się zdaje – nie przepadała za dzwonieniem po nocy i za żartami w złym guście, zwłaszcza ze swej od dawna już nieżyjącej córki. Tak, córki. To się lada chwila wyjaśni. No więc odwróciła się tylko i pokazała swoje plecy. Pokuśtykała z powrotem do domu, a następnie pogasiła światła. I tak oto zostałem sam. Znowu. Po tym wszystkim byłem tak zdruzgotany, że brak słów. Nie wiedziałem, co robić ani myśleć, a czacha mi dymiła, mówiąc kolokwialnie.
Wracając do taksówki, zahaczyłem butem o pożółkłą ze starości, zagrzebaną w śniegu gazetę, która znajdowała się na progu. Oj, to takie filmowe, nie? Spojrzałem w dół i przetarłem ze zdumienia oczy. Na stronie tytułowej widniał napis: „Zginęła tragicznie, wielu mężczyzn ze sobą zabrała”, pod którym to napisem odnalazłem zdjęcie urodziwej młodej kobiety. Taaak, znałem ją, znałem te cudowne oczy i wiedziałem, że ta tu wygląda zupełnie, jak moja milcząca pasażerka. Szok, niedowierzanie, powątpiewanie dopadły mnie jak gromy z jasnego nieba: wszystkie razem i każde z osobna. Nagle przyszło zrozumienie i otrzeźwienie.
Ale najgorsze, że mój firmowy pojazd nie stał w pobliżu; o nie, nie. Podszedłem kawałek… i jeszcze kawałek, i jeszcze… i spostrzegłem, że stoczył się do głębokiego, parometrowego rowu, gdzie potwornie się poobijał. I że na siedzeniu spoczywa zbrukane krwią ciało człowieka, którym jeszcze nie tak dawno byłem ja. Pełen najgorszych obaw wyszedłem na jezdnię, gdzie zacząłem dogłębnie przeżywać to, co mi się przytrafiło. Boże, jeszcze nigdy nie byłem trupem! Co trzeba robić? Co robią trupy, prócz tego, że nic nie robią, tylko ewentualnie gniją i straszą? I jak to właściwie jest być zimnym, sztywnym, sinym… no po prostu martwym?! Nastała pora, by złapać okazję i nie rozpaczać, ale potulnie wracać; no właśnie: wracać. Długo nie musiałem czekać. Po sekundzie zza zakrętu wyłoniła się czarna (tak, koniecznie czarna) taksówka, którą by można było nazwać widmową. Ale to, że się nagle wyłoniła, mieściło się jeszcze w normie, natomiast prawdziwa niespodzianka znajdowała się w środku. Kobieta za kółkiem, której historię dopiero co dane mi było poznać, postanowiła odwieźć mnie tam, gdzie moje miejsce. Tak oto udałem się z powrotem na cmentarz.
Perfidna opowiastka. W sumie bardzo mroczna, ale wywołała uśmiech na mojej twarzy.
Kurczę, może coś ze mną nie tak…
Wyszedł horror, ale bardzo miękki. Bohater traci życie, ale tak całkiem bez napięcia. To w sumie dla horroru to jest nawet wada;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
mróz siarczysty
Raczej siarczysty mróz?
„Kiedyś” – zainicjowałem
Czemu ten cudzysłów zamiast normalnie jak wypowiedź?
No spoko szorciak, fajnie poprowadzona została narracja więc lekko się czyta, jak to mówią: “dobrze wchodzi”.
Ale zgadzam się z Ambush, jak na horror to kompletnie zabrakło mi tu napięcia.
Pozdrawiam serdecznie
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Galicyjski, dzięki Ci za szybką łapankę. Cieszę się, że dobrze wchodzi ten mój tekst. Pozdrawiam również. :)
Dzięki wielkie, Ambush. Trzeba się liczyć ze zdaniem kogoś, kto: 1) jest z Krakowa, 2) ma panią Hiacyntę ustawioną jako zdjęcie profilowe. ;) Masz rację: zabrakło horroru w horrorze. Ale że wyszło trochę tak, że “wywołało uśmiech na (…) twarzy”, to nawet dobrze. Jest coś takiego, jak horror komediowy i ja go niekiedy uprawiam. Zresztą nic dziwnego, że powiało wesołością, skoro – cytując siebie – o choćby tutaj padły takie a nie inne słowa:
Boże, jeszcze nigdy nie byłem trupem! Co trzeba robić? Co robią trupy, prócz tego, że nic nie robią, tylko ewentualnie gniją i straszą? I jak to właściwie jest być zimnym, sztywnym, sinym… no po prostu martwym?!
Zacząłem wrzeszczeć, przeklinać, a nawet śpiewać, a ona nic.
Taksówkarz – jak to dumnie brzmi.
Ze trzy razy poleciała wiązanka bluzgów i, gdyby ktoś stał tuż obok, mógłby się poczuć jak widz pani Barbary – gwiazdy Internetu.
Boże, ty wszystko widzisz z góry i wszystko wiesz. I wiesz, że nie ma takiej dziedziny, na której normalny, średnio wykształcony taksówkarz by się nie znał, a jeśli nawet zdarzyłoby się, że jakimś dziwnym trafem by się jednak nie znał, to jest na tyle osłuchany w ludzkiej mowie składającej się ze zwierzeń i działających na wyobraźnię niedomówień, że i tak zawsze ma coś do powiedzenia, czyż nie?
Nie, nie trzeba było odbierać drużyny harcerskiej z cmentarza, i to na szczęście”. Chrząknąłem lekko zmieszany, bowiem zdałem sobie sprawę, że być może lekko się zagalopowałem, no ale nic.
Nieładnie jest cytować samego siebie, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Hej,
też mi się wydaje, że jak na horror jest tutaj zbyt komediowo :) Masz swobodny styl pisania, miejscami potoczny, co nadaje tekstowi naturalności i luzu.
Akcja dzieje się we Wrocławiu (Pozdrawiam Krzyki!) sam piszesz „Taksówkarz – jak to dumnie brzmi”, a jednak dałeś angielski tytuł. Ale to już moje osobiste skrzywienie, świerzbią mnie tytuły po angielsku. :D
Co mi się rzuciło w oko:
która wylewała się teraz z samochodowych głośników niczym jakiś ogromny wodospad Niagara.
Chyba lepiej by wyglądało:
wylewała się teraz z samochodowych głośników niczym jakiś ogromny wodospad.
lub
wylewała się teraz z samochodowych głośników niczym ogromny wodospad Niagara.
W pewnej chwili zimny wiatr niemal strącił mi czapkę z głowy, którą powtórnie zaciągnąłem, głębiej, tym razem.
Nie jestem pewna czy czapkę można zaciągnąć głębiej na głowę. Może lepiej tak: W pewnej chwili zimny wiatr niemal strącił mi czapkę z głowy, więc naciągnąłem ją z powrotem, tym razem mocniej.
Boże, jeszcze nigdy nie byłem trupem!
Uwielbiam.
Serdecznie pozdrawiam
Pięknie dziękuję, Marszawa. I ja pozdrawiam Krzyki!
Masz swobodny styl pisania, miejscami potoczny, co nadaje tekstowi naturalności i luzu.
To komplement. No i super, cieszę się, że tak uważasz.
jak na horror jest tutaj zbyt komediowo…
Polecam w takim razie starą wersję zatytułowaną “Taxi” (tytuł nieco bardziej polski i nie kojarzy się z tym słynnym filmem made in USA). Wersja jest nieco bardziej mroczna i, jakby to powiedzieć, poważna, taka bez robienia sobie jaj. :)
Serdecznie pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję (oczywiście skorzystam z Twoich wskazówek)! MZ
Klasyczny horror. Wizyta na cmentarzu w czasie, gdy powinno siedzieć się w domu. Tajemniczy pasażer. Opowieść zwiastująca przyszłe zdarzenia. Potem śmierć, której denat nie zauważa. Do tego zabawnie i lekko napisane z popkulturowymi odniesieniami. Mogłaby by być z tego etiuda filmowa.
Podobało mi się.
Klik. Pozdrawiam!
Czy mnie oczy nie mylą? Wszedłem w opowiadanie Taxi Driver a wyszedłem z Taksówkarza?
No dokładnie, AP. Cuda, cuda, powiadają. ;)
I to jest horror!
Miał być i jest. Dzięki. Pozdrawiam. :)
No to przypomniałam sobie opowiadanie sprzed ponad czterech lat i przeczytałam je z nie mniejszym zadowoleniem. :)
Maćku, tym razem nie polecę „Taksówkarza” do Biblioteki, bo opowiadanie już się w niej znalazło, a choć jest napisane ździebełko inaczej, pozostaje tym samym opowiadaniem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie ma sprawy, Reg. Ale za miłe słowa bardzo, ale to bardzo dziękuję. Pozdrawiam serdecznie! :)
PS. Szkoda, że nie znalazłaś błędów. U mnie w domu jest święto, kiedy mogę siedzieć i nanosić poprawki. Cały dzień przeznaczam na to i nie muszę robić nic innego. Miast przeznaczyć 10 min. na poprawki, przeznaczam cały boży dzień, a dopiero dnia następnego zabieram się za nowe rzeczy. To rodzaj rytuału. Tym razem zostałem go pozbawiony. :((
Maćku, dziękuję za wyrozumiałość. Serdeczności! :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Lektura była lekka, choć groza raczej subtelna. Mimo to opowiadanie bardzo udane. Pozdrawiam!
Dzięki, Adexx. Groza mnie pociąga, siedzę i wymyślam coś bardziej horrorowatego. Różnież pozdrawiam!