- Opowiadanie: Outta Sewer - .exe/geza

.exe/geza

To chyba mój pierwszy tekst, który przeszedł tak wielką ewolucję od początkowego pomysłu do ostatecznej wersji. Narodził się jako lekka satyra, potem zamienił w podszyte posthumanizmem sf bliskiego zasięgu, a skończył jako... Sami oceńcie.

Każdy ma swoją własną prawdę.

 

Za betę dziękuję bruce, Rafaelowi Sanki i Zygiemu Sonarowi. Dzięki raz jeszcze i wiedzcie, że możecie liczyć na rewanż!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

.exe/geza

Wszyst­ko, co­kol­wiek zwią­że­cie na ziemi, bę­dzie zwią­za­ne w nie­bie, a co roz­wią­że­cie na ziemi, bę­dzie roz­wią­za­ne w nie­bie. 

Mt 18

 

 

…i Ducha w Ma­szy­nie. Enter.

Poseł Grze­gorz Kar­wiń­ski otwo­rzył oczy.

Dwój­ka obleczonych w czar­ne sza­ty duchownych, z twa­rza­mi skry­ty­mi w cie­niu głę­bo­kich kap­tu­rów, po­mo­gła mu pod­nieść się z zimnego ka­ta­fal­ku. Męż­czy­znę prze­szedł dreszcz, kiedy od­ru­cho­wo się­gnął dło­nią miej­sca z tyłu głowy, do ze­wnętrz­ne­go wej­ścia wsz­cze­pu neu­ral­ne­go, umo­co­wa­ne­go za po­mo­cą setek na­no­ni­ci w rdze­niu prze­dłu­żo­nym pnia mózgu. Wtycz­ka pro­mie­nio­wa­ła roz­le­wa­ją­cym się po wnę­trzu czasz­ki ciepłem, które nieprzyjemnie kontrastowało z przenikającym resz­tę ciała chło­dem.

– Niech Pan bę­dzie z tobą i na­tchnie twą duszę nie­za­chwia­ną wiarą w plan Boży i twoje w nim miej­sce. – Za­kap­tu­rzo­ny du­chow­ny wska­zał Kar­wiń­skie­mu drzwi. Pro­wa­dziły do nie­wiel­kie­go po­ko­iku, w któ­rym przed go­dzi­ną polityk za­ło­żył białą, ce­re­mo­nial­ną szatę. – Mo­żesz się prze­brać, synu, a na­stęp­nie zo­sta­niesz za­pro­wa­dzo­ny na spo­tka­nie z jego eks­ce­len­cją bi­sku­pem. 

Su­chość w ustach nie po­zwo­li­ła Kar­wiń­skie­mu na od­po­wiedź, więc tylko ski­nął głową, co skoń­czy­ło się gwałtowną reakcją błędnika i wezbraniem kwaśnej fali, prze­su­wa­ją­cej się od żo­łąd­ka w górę prze­ły­ku. Jednak kiedy parę minut póź­niej opusz­czał ciem­ne ka­ta­kum­by pod ba­zy­li­ką, jego sa­mo­po­czu­cie było zde­cy­do­wa­nie lep­sze. Miał wra­że­nie, że umysł ma czyst­szy, ciało pełne energii, wzrok ostrzej­szy, a jego uwznio­ślo­na ósmym sa­kra­men­tem dusza wręcz wy­ry­wa się ku Bogu.

Na czym po­le­ga i co za­pew­nia ów ta­jem­ni­czy, do­stęp­ny je­dy­nie nie­licz­nym wy­brań­com sa­kra­ment poseł miał się wpraw­dzie do­pie­ro do­wie­dzieć, jed­nak już teraz czuł, że zyskał na wyjątkowości. W końcu uzna­no go za god­ne­go – naj­wier­niej­sze­go z wier­nych, umi­ło­wa­ne­go syna, spra­wie­dli­we­go pośród trzo­dy pań­skiej.

Wiarę Karwiński traktował dotychczas instrumentalnie – przydawała się do osiągania politycznych celów. Zadeklarowanie przynależności do kościoła potrafiło otworzyć niejedne drzwi lub też wybawić z poważnych opresji, bowiem zawsze znalazła się jakaś grupa pobożnych naiwniaków, gotowa wspierać i chronić kogoś, kto umiejętnie potrafił wytrzeć sobie usta religijnymi sloganami. Jednak dziś było inaczej.

Dziś Karwiński po raz pierwszy w życiu prawdziwie uwierzył w Boga i zaufał jego nakazom, więc przez głowę mu nawet nie przemknęło, że wiara i zaufanie są bardzo wdzięcznymi w obróbce tworzywami, które cyniczni kowale dusz nauczyli się hartować i łączyć, by uzyskać wyjątkowy związek – kompozyt, z którego powstają najtrwalsze protezy sumienia.

 

+++

 

Wszyst­kie se­kre­tar­ki du­chow­nych, z ja­ki­mi miał do tej pory do czy­nie­nia, były sta­ry­mi rasz­pla­mi. 

Ta jednak sta­no­wi­ła wy­ją­tek, nie mogła mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia parę lat. Ładna, mu­śnię­ta dys­kret­nym ma­ki­ja­żem twarz, roz­pusz­czo­ne blond włosy i szeroki uśmiech, któ­rym go przy­wi­ta­ła, gdy wkro­czył do po­cze­kal­ni przed ga­bi­ne­tem bi­sku­pa, spra­wiły, że Kar­wiń­ski co jakiś czas zer­kał na nią ukrad­kiem. 

Oczy po raz kolejny uciekły mu w kierunku dziewczyny, ale tym razem prze­niósł wzrok nieco w dół, na koł­nie­rzyk ściśle przy­le­ga­ją­cy do szyi bia­łej ko­szu­li. A potem jesz­cze niżej, na pier­si scho­wa­ne pod za­pię­tą szczel­nie gar­son­ką. Ob­li­zał spierzch­nię­te usta. Gu­zi­ki ubio­ru se­kre­tar­ki jego wie­leb­no­ści spra­wia­ły wra­że­nie, jakby miały się lada chwi­la pod­dać wewnętrznemu na­po­ro­wi i wy­strze­lić, uwal­nia­jąc…

Nie! – skar­cił się w my­ślach Kar­wiń­ski. Nie po­wi­nien tak my­śleć, to prze­cież Boże dzie­cię. Wzbraniał się przed pokusą, choć­by miała ona po­zo­stać je­dy­nie w sfe­rze fan­ta­zji. Od­wró­cił wzrok, za­mknął oczy i roz­po­czął mo­dli­twę.

Zdro­waś Ma­rio…

Maria Mag­da­le­na. Nie­rząd­ni­ca. 

…ła­skiś pełna…

Pełne pier­si dziew­czyny. Boga to spraw­ka czy chi­rur­ga?

…Pan z tobą, bło­go­sła­wio­naś ty mię­dzy…

Mię­dzy tymi cyckami złożyłby nie tylko głowę.

…nie­wia­sta­mi…

Kar­wiń­ski za­ci­snął po­wie­ki, dłoń po­wę­dro­wa­ła do ust, ugryzł się mocno w palec wska­zu­ją­cy, tuż po­wy­żej kłyk­cia. 

Wy­bra­no cię!

Za­gryzł zęby jesz­cze moc­niej. 

Cier­pie­nie uszla­chet­nia!

Wtem usły­szał szczęk klam­ki i cichy sze­lest drzwi, prze­su­wających się po gru­bym dy­wa­nie po­cze­kal­ni. Roz­warł po­wie­ki i za­mru­gał, ogni­sku­jąc wzrok i prze­pę­dza­jąc ko­lo­ro­we, wi­ru­ją­ce plam­ki.

Ga­bi­ne­t bi­sku­pa opuszczał właśnie szczu­pły, na oko pięćdziesięcioletni oku­lar­nik w be­żo­wym gar­ni­tu­rze. Pod­szedł do Kar­wiń­skie­go i z bez­na­mięt­nym wy­ra­zem bla­dej, zro­szo­nej potem twa­rzy spoj­rzał mu pro­sto w oczy.

– Jego eks­ce­len­cja za­pra­sza – po­wie­dział, po czym sztyw­nym kro­kiem skie­ro­wał się w stro­nę pro­wa­dzą­ce­go do wyj­ścia ko­ry­ta­rza.

Kar­wiń­ski skoczył na równe nogi, jakby do­pie­ro teraz ock­nął się z ja­kie­goś transu. Po­tarł za­czer­wie­nio­ny ślad na dłoni, ner­wo­wym ge­stem wy­gła­dził poły ma­ry­nar­ki, ob­cią­gnął man­kie­ty. Skądś ko­ja­rzył ­te­go fa­ce­ta, na pewno wi­dział go wcze­śniej, może nawet kie­dyś się spo­tka­li. To jed­nak nie był wła­ści­wy czas na roz­my­śla­nia, nie mógł po­zwo­lić bi­sku­po­wi na sie­bie cze­kać. 

Ode­tchnął głę­bo­ko i pew­nie wkro­czył do ga­bi­ne­tu hie­rar­chy.

 

+++

 

Piętnastominutowa roz­mo­wa z bi­sku­pem zmełła eu­fo­rycz­ne uwznio­śle­nie Kar­wiń­skie­go na proch i zamieniła je w coś bliższego strachowi.

– Ro­zu­mie pan, czego ocze­ku­je­my? Jakie jest pana miej­sce w Bożym pla­nie? Co należy zro­bić i dla­cze­go bę­dzie to od pana wy­ma­ga­ło ofia­ry, zło­żo­nej z do­tych­cza­so­we­go życia? – zadał serię pytań biskup.

Po­bla­dły polityk splótł dło­nie, ale nie za­mie­rzał się mo­dlić, chciał tylko ukryć ich drże­nie. 

– Ta… Ekhm… Tak. – Kar­wiń­ski gło­śno prze­łknął ślinę. – Chyba ro­zu­miem. 

Spod zmarszczonych brwi bi­skup zmie­rzył go spojrzeniem, które wydawało się Karwińskiemu zdolne dostrzec każdą jego wątpliwość i wahanie. Hierarcha po­chy­lił się w przód, a łok­cie wsparł o wy­po­le­ro­wa­ny blat dę­bo­we­go biur­ka, za któ­rym sie­dział.

– Jeśli chce pan o coś za­py­tać, to teraz. To ostatnia moż­li­wość roz­mo­wy ze mną. A konkretniej z tym mną, który może panu jeszcze co­kol­wiek po­wie­dzieć, nim zostanie zastąpiony.

– Więc… – Grze­gorz Kar­wiń­ski uznał, że chyba zrozumiał co biskup ma na myśli, ode­tchnął głę­bo­ko i zapytał: – Więc wasza eks­ce­len­cja rów­nież przyj­mie dzie­wią­ty sa­kra­ment?

– A jakże ina­czej pan to sobie wy­obra­ża? – żachnął się lekko oburzony tak prostackim pytaniem biskup. – Moja dusza zo­sta­ła ob­cią­żo­na grze­chem. I to więk­szym niż ten, który sta­nie się twoim, synu, udzia­łem. My, hie­rar­cho­wie świę­te­go Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go, przyj­mu­je­my ósmy sa­kra­ment cy­klicz­nie wła­śnie po to, by po sy­tu­acjach jak ta móc przy­jąć dzie­wią­ty i od­ro­dzić się bez pięt­na, ka­la­ją­ce­go nasze nie­śmier­tel­ne dusze.

– I ksiądz bi­skup rów­nież do­sta­nie nowe ciało? 

– By­naj­mniej, synu, by­naj­mniej! – Na to z kolei pytanie hie­rar­cha rozluźnił się i zarechotał jo­wial­nie. – Nowe ciała ho­du­je­my dla ta­kich jak ty, naj­wier­niej­szych dzie­ci bo­żych, na pierw­szej linii fron­tu wal­czą­cych o przy­szłość na­sze­go Ko­ścio­ła i na­dej­ście Kró­le­stwa Bo­że­go. To na­gro­da za wier­ną służ­bę i po­świę­ce­nie. Mam nadzieję, że to dostatecznie jasne?

– Tak. Chyba tak, wasza eks­ce­len­cjo. A jakie… – Poseł spu­ścił wzrok, oba­wia­jąc się czy kolejne pytanie nie jest zbyt małostkowe, ale i tak postanowił je zadać: – Jakie bę­dzie to nowe ciało?

– Inne, synu. Młod­sze, sil­niej­sze, bar­dziej wy­spor­to­wa­ne. Po­zba­wio­ne za­ko­li, które u cie­bie za­mie­nia­ją się już w ły­si­nę. Na­czy­nie ukształtowane tak, by po­do­ba­ło się Panu. – Bi­skup uśmiech­nął się i mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo. – I ko­bie­tom oczy­wi­ście. Ja, nie­ste­ty, po­zo­sta­nę przy swoim, ste­ra­nym wiecz­ną służ­bą, star­czym fizys. 

Jego eks­ce­len­cja cmoknął, uznając temat za skończony. Odchylił się na fotelu i otwo­rzył szu­fla­dę. Wy­cią­gnął z niej drew­nia­ne, bo­ga­to zdo­bio­ne pu­deł­ko. Podał je posłowi.

– Co to? – za­py­tał Kar­wiń­ski nie­pew­nie, od­bie­ra­jąc przed­miot z rąk hie­rar­chy.

– Otwórz.

Polityk od­chy­lił wieko szka­tuł­ki. W środ­ku, na pur­pu­ro­wym za­mszu, le­ża­ło srebr­ne, bogato zdobione religijnymi motywami wieczne pióro.

– Wyjmij. Śmia­ło – zachęcił hierarcha.

Kar­wiń­ski po­słusz­nie speł­nił proś­bę.

Pióro było cien­kie i cięż­kie, z wyjątkowo długą sta­lów­ką.

– Tym na­rzę­dziem spi­szesz pierw­sze zda­nie, które roz­pocz­nie nowy roz­dział w hi­sto­rii na­sze­go Ko­ścio­ła. Je­steś gotów przy­jąć ten za­szczyt, synu?

Grze­gorz Kar­wiń­ski ści­snął pióro w dłoni. Jego waga i chro­po­wa­ta fak­tu­ra spra­wi­ły, że strach oraz wąt­pli­wo­ści nagle znik­nę­ły. Po­zo­sta­ła wy­łącz­nie nie­za­chwia­na wiara w słusz­ność cze­ka­ją­cej go misji.

– Je­stem gotów – odparł uro­czyście poseł. – Na chwa­łę Ojca, i Syna, i Ducha Świę­te­go.

– Amen – do­koń­czył za niego hie­rar­cha z wymalowaną na nalanej twarzy satysfakcją. – A teraz idź z Bo­giem.

Grzegorz Kar­wiń­ski skło­nił się i raźnym krokiem opu­ścił ga­bi­net.

Na ze­wnątrz przy­sta­nął jesz­cze na­prze­ciw se­kre­tar­ki i wbił w nią po­żą­dli­we spoj­rze­nie. 

Mógł­bym po­dejść do niej – po­my­ślał. – Ze­drzeć tę gar­son­kę, ko­szu­lę i biu­sto­nosz. Zła­pać w dło­nie pier­si, ści­snąć je… Przełamać opór, a potem wziąć ją wbrew jej woli, zgwałcić… Mógłbym ją nawet zabić.

Wyraź­nie spe­szo­na dziewczyna za­ru­mie­ni­ła się, nie wie­dząc jak za­re­ago­wać na prze­wier­ca­ją­cy na wylot, na­chal­ny wzrok górującego nad nią Kar­wiń­skie­go. Ku jej wyraźnej uldze niekomfortową sytuację przerwał płynący ze sta­ro­mod­ne­go in­ter­ko­mu głos biskupa:

– An­ge­li­ka, niech dia­ko­mi przy­go­tu­ją sakrament re­sto­ra­cji. Ma być gotowy za trzy go­dzi­ny. A tym­cza­sem przy­ślij mi kilka bu­te­lek naj­lep­sze­go ko­nia­ku z parafialnej piw­nicz­ki. No i załóż na siebie coś sek­sow­ne­go, niedługo cię wezwę.

No tak. Prze­cież jego eks­ce­len­cja jest w po­dob­nej sy­tu­acji – skon­sta­to­wał otrzeźwiony głosem hierarchy Karwiński. – Grubas byłby głupi, gdyby nie wy­ko­rzy­stał spo­sob­no­ści, by sobie po­fol­go­wać bez ja­kich­kol­wiek kon­se­kwen­cji. W końcu bi­skup też czło­wiek.

Nie oglą­da­jąc się za sie­bie, Grze­gorz Kar­wiń­ski opu­ścił mury świątyni i udał się do cze­ka­ją­cej na kościelnym placu rządowej li­mu­zy­ny. 

Tej nocy nie wró­cił do domu, do żony. Spę­dził ją w pre­zy­denc­kim apar­ta­men­cie naj­droż­sze­go w mie­ście ho­te­lu. W to­wa­rzy­stwie grupki luk­su­so­wych pro­sty­tu­tek.

 

+++

 

Poseł Karwiński po­lu­zo­wał koł­nie­rzyk, jed­nym hau­stem opróż­nił sto­ją­cą przed nim szklan­kę i dys­kret­nie prze­tarł zro­szo­ne potem czoło. W stu­diu pa­no­wał nie­przy­jem­ny gorąc, albo tak mu się tylko wy­da­wa­ło, po­nie­waż trój­ka po­zo­sta­łych uczest­ni­ków roz­mo­wy nie zgła­sza­ła w tej kwe­stii żad­nych pre­ten­sji.

Po jego prawej ręce sie­dział przy stoliku pro­fe­sor Lu­bonia, rek­tor Ka­to­lic­kie­go Uni­wer­sy­te­tu Tech­no­lo­gicz­ne­go, orę­dow­nik dyskutowanego w programie kon­kor­da­tu par­cjal­ne­go, zrów­nu­ją­ce­go prawa sa­mo­świa­do­mych AI z pra­wa­mi pol­skich oby­wa­te­li. To jego Karwiński spotkał kilka dni temu w ba­zy­li­ce, na au­dien­cji u bi­sku­pa.

Po drugiej stronie miał z kolei li­de­ra rzą­dzą­cej ko­ali­cji, Da­nie­la Za­mbrow­skie­go, za­go­rza­łe­go le­wi­cow­ca. Pe­ro­ro­wał on wła­śnie prze­ciw rze­ko­me­mu wier­no­pod­dań­stwu pań­stwa pol­skie­go wzglę­dem sto­li­cy apo­stol­skiej i bezrefleksyjnemu sy­gno­wa­niu ko­lej­nych umów.

Redaktor zajmujący miejsce naprzeciw tylko moderował rozmowę i z rzadka wtrącał jedno lub dwa zdania uzupełniające, po­zwa­la­jąc Lubonii i Zambrowskiemu na dialog oraz przerzucanie się argumentami.

– Prze­cież mo­że­my to ure­gu­lo­wać od­po­wied­nią usta­wą, nie po­trze­ba do tego żad­nych umów mię­dzy­na­ro­do­wych! – za­koń­czył z pasją le­wi­co­wiec.

– Dla­cze­go więc taka usta­wa nie zo­sta­ła zaakceptowana? Dla­cze­go ostat­ni pro­jekt od­rzu­co­no? Czy to nie pana frak­cja w ca­ło­ści za­gło­so­wa­ła prze­ciw? – skontrował Lubonia.

– Pro­jekt wzbu­dził nasze wąt­pli­wo­ści – bro­nił się Za­mbrow­ski. – Istoty cy­fro­we, w od­róż­nie­niu od ludzi, mogą zo­stać zhac­ko­wa­ne. Wiem, co pan chce teraz po­wie­dzieć: prze­cież ist­nie­ją szpie­go­stwo, pod­ku­py­wa­nie, szantaż i tech­ni­ki ma­ni­pu­la­cji. Jed­nak ich pod­ło­że jest zu­peł­nie inne. One nie zmie­nia­ją fi­zycz­nie spo­so­bu uło­że­nia neu­ro­nów w ludz­kim mózgu.

– Ma pan wsz­czep neu­ral­ny, praw­da? Wszy­scy w tym stu­diu mamy w gło­wach takie urzą­dze­nia. To przecież elek­tro­nicz­ne ga­dże­ty po­łą­czo­ne z na­szy­mi mó­zga­mi. Da się je więc hac­ko­wać, a tym samym da się hac­ko­wać sa­mych ludzi. Jest zna­nych co naj­mniej kilka przy­pad­ków…

– Nie­po­twier­dzo­nych przy­pad­ków! – wtrą­cił podniesionym głosem wzburzony le­wi­co­wiec. – Nie ma żad­nych twar­dych do­wo­dów, tylko kilka do­nie­sień spoza kraju, w dodatku nie­moż­li­wych do zwe­ry­fi­ko­wa­nia. To są bajki, a my mu­si­my opie­rać się na fak­tach. Jeśli zo­sta­nie przed­sta­wio­ny jakiś sen­sow­ny pro­jekt do­ty­czą­cy tej kwe­stii, to na pewno moje ugru­po­wa­nie go po­prze. Kom­kor­dat nie jest jednak takim pro­jek­tem – to umowa szko­dli­wa w spo­sób po­dob­ny do pier­wot­ne­go, za­war­te­go przed laty kon­kor­da­tu i dla­te­go wzbu­dza nasz sprze­ciw.

– Panie Da­nie­lu, zdu­mie­wa mnie pana za­ja­dłość w tym te­ma­cie – od­pa­ro­wał Lu­bo­nia. – Po pierw­sze, za­pi­sy wła­ści­we­go kon­kor­da­tu w żaden spo­sób nie godzą i nigdy nie go­dzi­ły w dobro kraju i jego oby­wa­te­li. One wręcz uprasz­cza­ją pewne kwe­stie ad­mi­ni­stra­cyj­ne. Weźmy cho­ciaż­by sa­kra­ment mał­żeń­stwa…

– Panie pro­fe­so­rze – wciął się re­dak­tor. – Mie­li­śmy tutaj oma­wiać kazus tak zwa­nej umowy kom­kor­da­to­wej, a nie wra­cać kil­ka­dzie­siąt lat wstecz.

– Tak – przy­znał Lu­bo­nia – ale komkordat, jak go ładnie nazwano, jest konkordatem parcjalnym, uzupełniającym, i nie można mówić o jed­nym w ode­rwa­niu od dru­gie­go.

– Niech pan jed­nak spró­bu­je.

– Panie re­dak­to­rze, wła­ści­wie to chcia­łem przede wszystkim zwró­cić uwagę na nie­kon­se­kwen­cję w po­stę­po­wa­niu tak zwa­nych li­be­ra­łów. – Lubonia przeniósł uwagę z powrotem na Zambrowskiego. – Przez lata wal­czy­li­ście o związ­ki part­ner­skie, wspie­ra­li­ście spo­łecz­no­ści LGBTQ, ide­olo­gię gen­der, rów­no­upraw­nie­nie, prawo nie­let­nich do tran­zy­cji, in vitro. A teraz, kiedy udało wam się to wszyst­ko załatwić; gdy po­ja­wi­ła się nowa, dys­kry­mi­no­wa­na grupa spo­łecz­na, za­cho­wu­je­cie się jak­by­ście za­po­mnie­li o swo­ich po­stę­po­wych ide­ach. Za­miast pomóc uzy­skać od­po­wied­ni sta­tus praw­ny sa­mo­świa­do­mym AI, sku­pia­cie się na nisz­cze­niu wiary, la­icy­za­cji spo­łe­czeń­stwa, na­kła­da­niu coraz to no­wych po­dat­ków, opłat i obo­wiąz­ków praw­nych, na li­kwi­da­cji fun­du­szy ko­ściel­nych, zry­wa­niu mocno za­ko­rze­nio­nych w pol­skim sys­te­mie praw­no – ad­mi­ni­stra­cyj­nym umów. Ja się pytam – z czego to wy­ni­ka? Czyż­by klu­czo­wym był tutaj fakt, że wszyst­kie sztucz­ne in­te­li­gen­cje po uzy­ska­niu świa­do­mo­ści de­kla­ru­ją wiarę w naj­wyż­sze­go stwór­cę i chęć przy­stą­pie­nia do któ­rejś ze wspól­not re­li­gij­nych? 

– To aku­rat nie ma nic do rze­czy – ob­ru­szył się Za­mbrow­ski, a drżenie jego głosu zdra­dzało po­de­ner­wo­wa­nie. – My chce­my po pro­stu zro­bić wszyst­ko jak na­le­ży. Nie mamy za­mia­ru two­rzyć praw­nych bubli, które za po­przed­nich rzą­dów były re­gu­łą.

– Od­po­wie pan coś na ten atak, panie Kar­wiń­ski? Re­dak­tor pod­chwy­cił ostat­nie zda­nie, widząc w nim zarzewie ostrzejszej wymiany zdań pomiędzy politykami opozycyjnych ugrupowań. 

Jednak Grze­gorz Kar­wiń­ski był na miejscu cia­łem, lecz na pewno nie my­śla­mi. Podbijające słupki oglądalności prze­py­chan­ki wpa­da­ły mu do głowy jed­nym uchem, a wy­pa­da­ły dru­gim. Na szczę­ście neu­rowsz­czep na bie­żą­co re­je­stro­wał i ana­li­zo­wał roz­mo­wę.

– Ja… Ekhem… – Posłowi Karwińskiemu nie w smak było skupienie na sobie uwagi, jednak spróbował wykrzesać z siebie choć odrobinę inicjatywy. – Ja nie będę się tutaj z panem ministrem prze­rzu­cał zło­śli­wo­ścia­mi, bo nie po to przy­ją­łem za­pro­sze­nie do programu. Rozwinę więc tylko py­ta­nie pro­fe­so­ra Lubonii, li­cząc ze strony pana Zambrowskiego na szcze­rą od­po­wiedź: czy waszemu ugrupowaniu prze­szka­dza fakt, że wszyst­kie AI wie­rzą w Boga i po śmier­ci chcą zo­stać zba­wio­ne? Czy w imię wyznawanej, antyreligijnej ideologii odmawiacie im ist­nie­nia duszy?

– Ja bar­dzo prze­pra­szam, ale o ja­kiej duszy i zba­wie­niu pan tutaj mówi?! Może pan o tym nie wiedzieć, ale ost­atni sobór wa­ty­kań­ski usta­lił, że dusza może się wykształcić jedynie w or­ga­nicz­nym ciele. A ta­kich AI przecież nie mają! – W tym miejscu Zambrowski urwał i przeniósł uwagę z powrotem na Lubonię. Nie bacząc na Karwińskiego przy każdym słowie palcem wskazującym dźgał powietrze przed jego nosem. – To wy za­pi­sa­mi kom­kor­da­tu chce­cie na te­re­nie na­sze­go kraju zrów­nać prawa AI z ludz­ki­mi i chęt­nie wi­dzi­cie w cy­fro­wych by­tach swo­ich wier­nych, a jed­no­cze­śnie od­ma­wia­cie im moż­li­wo­ści zba­wie­nia!

– Pan nie wie o czym mówi! – Teraz to Lu­bo­nia się wściekł. Ścią­gnął z nosa oku­la­ry i prze­szedł do ataku. – Przede wszyst­kim sobór ni­cze­go nie usta­na­wia, tylko roz­wi­ja dok­try­nę w ra­mach de­po­zy­tu wiary, prze­ka­za­ne­go przez Je­zu­sa i jego apo­sto­łów! “Wie­lo­krot­nie i na różne spo­so­by prze­ma­wiał nie­gdyś Bóg do ojców przez pro­ro­ków”. To świę­ty Paweł w Li­ście do He­braj­czy­ków. Ja, prawdę powiedziawszy, mam już dosyć pańskiej ignorancji i nie zamierzam tłumaczyć, jak ważne są te słowa, ale może pan poseł zechce się podjąć tego beznadziejnego zadania. Panie Grzegorzu?

Na dźwięk swo­je­go imie­nia Karwiński omal nie pod­sko­czył, a z twa­rzy w jed­nej chwi­li od­pły­nę­ła mu cała krew. Z ca­łych sił za­mknął spoconą pięść na po­dar­ku od bi­sku­pa.

Czas jakby zwolnił.

Poseł przebiegł wzrokiem po sylwetkach pozostałej trójki mężczyzn.

Lubonia z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami wpatrywał się w niego natarczywie. Redaktor ściągnął brwi i przechylił głowę, zaciekawiony lub zaniepokojony wyrazem jego twarzy. Zniecierpliwiony przedłużająca się ciszą Zambrowski rozchylał wargi, ewidentnie szykując się do kolejnej perory.

Teraz był ten moment.

Właśnie ten.

Równie zły, jak każdy inny. 

 

+++

 

Z obłę­dem w rozszerzonych źrenicach Karwiński ze­rwał się z miej­sca.

Przewrócił stołek, do­sko­czył do Lubonii i szarpnął go za włosy, odchylając głowę. Drugą, uzbrojoną w pióro rękę cofnął, robiąc szeroki zamach.

Profesor zawył, kiedy ostra sta­lów­ka z im­pe­tem wbiła się w jego prawe oko. Karwiński zluzował chwyt na zagłębionym w oczodole narzędziu, po czym ude­rzył w wystający ko­niec otwar­tą dło­nią, wpy­cha­jąc je dalej, w głąb czasz­ki.

Ciało pro­fe­so­ra wy­gię­ło się w łuk. Za­trze­po­ta­ło jak wy­rzu­co­na na brzeg ryba, upadło na podłogę i znieruchomiało.

Wszyst­ko stało się tak szyb­ko, że ani Za­mbrow­ski, ani re­dak­tor nie zdą­ży­li za­re­ago­wać. Obaj wciąż sie­dzie­li nie­ru­cho­mo, kiedy oszalały poseł wydał z sie­bie pełen gniewu okrzyk i skie­ro­wał uwagę na dotąd wy­szcze­ka­ne­go, a teraz mil­czą­ce­go jak grób li­be­ra­ła.

Niesiony furią Karwiński skoczył ku drugiej ofierze, po­rywając ze stołu wy­so­ką szklan­kę. Ułamek se­kun­dy póź­niej cien­kie szkło tra­fi­ło Za­mbrow­skie­go w po­li­czek i pękło. Ostre odłam­ki roz­ha­ra­ta­ły skórę, zo­sta­wia­jąc ślad w po­sta­ci nieregularnego, szkar­łat­ne­go okrę­gu.

Przerażony Zambrowski oburącz zła­pał napastnika za nad­gar­stek, jed­nak nie miał żad­nych szans z o wiele więk­szym i ma­syw­niej­szym przeciwnikiem. Po krót­kiej sza­mo­ta­ni­nie denko stłu­czo­ne­go na­czy­nia ostrą kra­wę­dzią nakreśliło po­szar­pa­ną linię na szyi liberała.

Zambrowski upadł obok martwego Lubonii. Z roz­cię­tej tęt­ni­cy buch­nę­ła krew, pokrywając szarą wykładzinę studia szybko powiększającą się kałużą.

Sparaliżowany dotąd re­dak­tor zamrugał gwałtownie i wresz­cie ocknął się z szoku. W po­ry­wie głupiego he­ro­izmu doskoczył i szarp­nął posła za ma­ry­nar­kę, chcąc odciągnąć go od ofiary, ten jed­nak bez pro­ble­mu ode­pchnął dzien­ni­ka­rza, a potem sil­nym cio­sem w skroń po­wa­lił go na zie­mię.

Kar­wiń­ski nie tracił czasu i chwycił opar­cie naj­bliż­sze­go krzesła. Stanął nad leżącym na plecach i trzymającym się za gardło lewakiem. Uniósł mebel nad głowę. 

Ma­syw­na, okrą­gła pod­sta­wa siedzenia opa­dła, z chrzę­stem roz­łu­pu­jąc czasz­kę charczącego przedśmiertnie Zambrowskiego.

Ope­ra­to­rzy kamer, dźwię­kow­cy i cała resz­ta ze­spo­łu re­dak­cyj­ne­go dopiero teraz rzucili się do pa­nicz­nej uciecz­ki. W studiu zo­stał już tylko zamroczony, nie­po­rad­nie gra­mo­lą­cy się z pod­ło­gi go­spo­darz pro­gra­mu.

Ucie­kaj! – krzy­knął w my­ślach poseł, roz­glą­da­jąc się wokół. W rę­kach nadal dzierżył narzędzie ostatniej zbrodni. – Jak chcesz żyć, to spier­da­laj!

Za długo to trwa­ło. Zdecydowanie za długo. Zbyt mocno go ude­rzył.

Kurwa!!!

Musiał to zrobić. Nie było in­ne­go wyj­ścia.

Z ust Karwińskiego wy­do­stał się zwierzęcy war­kot, kiedy podszedł do za­mro­czo­nego redaktora. Za­bar­wio­na czer­wie­nią pod­sta­wa krze­sła ponownie wznio­sła się ponad głowę polityka. Coś gęstego i cie­płe­go skap­nę­ło mu na wargi, metalicznym smakiem rozlało się wewnątrz ust.

Mebel na jedno uderzenie serca zawisnął nieruchomo w zenicie, po czym gwałtownie opadł. Cien­ki rant wbił się w głowę dzien­ni­ka­rza już po pierw­szym cio­sie, ale oprawca bez wahania uderzył jeszcze dwa kolejne razy.

W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świę­te­go…

To mu­sia­ło wy­glą­dać wia­ry­god­nie. Nikt nie mógł się po­ła­pać.

…Amen!

 

+++

 

Z wyludnionego studia Karwiński wybiegł pasażem ukrytym za green screenem. Na końcu skręcił w prawo, potem kilkanaście kroków i znów w prawo, trzecimi drzwiami, na klatkę schodową.

Neurowszczep wyświetlał przed oczami wgrane zawczasu plany stacji i przyjemnym kobiecym głosem nawigował po wnętrzu budynku.

Schodami w dół, na poziom minus jeden, do garaży. Potem wzdłuż filarów, ku masywnym drzwiom przeciwpożarowym, za którymi ciągnął się korytarz techniczny. Na jego końcu było kolejne zejście, prowadzące do zespołu piwnic, mieszczących kotłownię wraz z przepompownią. Tam, zgodnie z instrukcjami, miał spotkać dwójkę czekających na niego ludzi.

Kiedy tylko wbiegł do pomieszczenia, poczuł silne uderzenie w szczękę. Zatoczył się lekko zamroczony i uderzył plecami o ścianę.

– Jesteś wreszcie – stwierdził ktoś i wymierzył Karwińskiemu drugi cios, tym razem w przeponę.

Poseł zgiął się w pół. Całe zgromadzone w płucach powietrze uciekło z niego w jednym, bolesnym wydechu. Pomimo zaszklonych z bólu oczu zdołał przyjrzeć się napastnikowi: chudy, wysoki, o nieprzyjemnie kanciastej twarzy, której bladość ostro kontrastowała z jednolicie czarnym ubiorem, złożonym z bawełnianego golfa, chinosów oraz skórzanych półbutów. 

Chudzielec szybkim, precyzyjnym ruchem złapał i wykręcił Karwińskiemu ramię. Zmusił go do uklęknięcia. Skinął na trzymającego się z tyłu towarzysza – młodego, wysportowanego blondyna, trzymającego neseser.

Chłopak posłusznie zbliżył się i przykucnął za plecami Karwińskiego. Położył aktówkę na betonowej podłodze, szczęknęły klamry zamków. W środku znajdowało się urządzenie, z którego obudowy wystawały dwa grube, zakończone wtyczkami przewody. Końcówkę jednego z nich wpiął drżącymi rękami w gniazdo na szyi polityka.

– Spokojnie. Zniszczymy hellware, który zatruł twój umysł – zwrócił się do posła chudzielec beznamiętnym głosem, po czym ujął w dłoń podany przez młodzika drugi przewód. – Możesz się teraz pomodlić. Zrobić rachunek sumienia. To pomaga.

– Skąd… wiesz? – W wypluwanych pomiędzy haustami powietrza słowach Karwińskiego brzmiała gorycz. – Umarłeś… kiedyś?

Chudzielec wolną ręką odchylił kołnierz golfa i wprawnym ruchem wpiął końcówkę dzierżonego kabla w jedno z szeregu gniazd okalających jego szyję.

– Czemu… wątpię? – Karwiński z wysiłkiem odwrócił głowę. Z tej pozycji nie mógł spojrzeć w twarz starszemu z mężczyzn, ale zdołał kątem oka łypnąć na wyraźnie przestraszonego chłopaka. – Brak mi duszy… a czuję…

Nie zdołał dokończyć, ponieważ jego źrenice nagle zmętniały, by po chwili uciec w górę, odsłaniając przekrwione białka. Przez kilkanaście sekund ciałem polityka wstrząsały drgawki, aż wreszcie z jego gardła wyrwał się krótki okrzyk, po którym Karwiński bezwładnie upadł na twarz i już więcej się nie poruszył.

Kiedy chudzielec przykucnął, by wypiąć kabel, z ust, nosa i uszu trupa uniósł się czarny, gryzący dym.

– O czym on mówił? – zapytał klęczący obok chłopak, zasłaniając dłonią usta i walcząc z mdłościami wywołanymi smrodem spalonego mięsa oraz elektroniki. – Zapewnialiście, że nie poinformowano go o znaczeniu ósmego sakramentu.

– Bredził.

– Ale skądś wiedział.

– Hellware mącił w jego umyśle. – Chudzielec zimnym wzrokiem zmierzył młodszego towarzysza. Zastanawiał się nad czymś przez chwilę. – Demon, który go opętlał mógł mu powiedzieć. To jednak niczego nie zmienia. Zrobiliśmy, co należało.

 

+++

 

Dwójka mężczyzn bez przeszkód opuściła siedzibę stacji, zanim na miejscu zjawiła się policja.

Na zapleczu, przy rampie załadowczej, czekała na nich opatrzona logiem firmy cateringowej furgonetka z kierowcą. Pod martwym okiem uszkodzonej zawczasu kamery CCTV wsiedli do przestrzeni towarowej samochodu i odjechali.

– Skąd wiedzieliście? – zagaił pytanie młodszy z mężczyzn, teraz już nieco spokojniejszy. – Przywróciliście mnie do życia, zanim oryginalny ja dopuściłem się zbrodni.

– Jesteśmy tylko małymi trybikami w ogromnej boskiej maszynerii, panie Karwiński. Ona pracuje niezależnie od nas, aczkolwiek niektórzy zostają obdarzeni wielką łaską i mają wgląd w działanie jej mechanizmów. Obserwując, są w stanie przewidzieć w którym miejscu dana zębatka wykona ruch i w jakim kierunku ten ruch nastąpi – odparł chudzielec.

– Skoro wiedzieliście, że tamten ja zostanie opętany i zamorduje trójkę ludzi, czemu nie przeciwdziałaliście? Nie uratowaliście ich i mnie?

- Nie wolno nam przeszkadzać. Ale dopuszczalnym jest, by podatne na uszkodzenia elementy werków zawczasu kopiować i zachować, celem użycia później, w dalszych procesach.

– Więc jestem tylko werkiem, tak? W takim razie po co musiałem być obecny przy tym, jak przeciążasz implant i smażysz mi mózg?

– To coś, co powinien uznać pan za łaskę.

– Łaskę? Ty sobie chyba jaja robisz! – oburzył się nowy Karwiński. – Raczej traumę!

– Dzisiejszego ranka doświadczył pan cudu restoracji. – Głos chudzielca balansował na granicy złości. – O ile sakrament backupu nie wymagał niczego więcej, jak biernego poddania się krótkiemu procesowi sczytania duszy oraz świadomości, o tyle sakrament odrodzenia ma głęboki wymiar duchowy. Pan widzi te wydarzenia przede wszystkim jako poświęcenie starego ciała i życia, swoich osiągnięć, pozycji oraz rodziny. Stąd odczuwane gorycz i wątpliwości. Niech pan jednak pomyśli, że to druga szansa, a jednocześnie przestroga. To możliwość przyjrzenia się staremu sobie, ugiętemu pod ciężarem grzechów. Za tym widokiem powinny iść akceptacja oraz zrozumienie, by już zawsze żyć w zgodzie z naukami oraz wytycznymi kościoła.

– Pieprzenie – sarknął poirytowany Karwiński. Nie był przyzwyczajony do protekcjonalnego traktowania przez byle kogo. – Kiedy dotrzemy na miejsce, porozmawiam sobie o tym z biskupem.

– Jesteś zwyczajnie głupi i prawie niczego nie pojąłeś. Sakrament backupu nie tylko zachowuje sczytaną duszę, lecz także ją puryfikuje. Każdy rodzący się człowiek w swej cielesności dziedziczy po rodzicach naturę, objawiającą się skłonnościami do grzechu. To nowe ciało, które dostałeś – chudzielec błyskawicznym ruchem przypadł do Karwińskiego i zacisnął długie palce na jego gardle. – jest sztucznie wyhodowane, a więc wolne od grzechu. Gdy włożono w nie twoją oczyszczoną duszę, gdy narodziłeś się ponownie… Powinieneś wiedzieć, że niepokalane poczęcie jest bluźnierstwem.

Karwiński walczył o każdy oddech. Chwycił napastnika za ramię, ale nie był w stanie zmusić go do poluzowania nieludzko silnego uścisku. Łzy napłynęły mu do oczu, kiedy uzmysłowił sobie, że ten człowiek bez mrugnięcia okiem zamienił wnętrze czaszki jego oryginalnego ciała w komorę krematoryjną, a teraz najprawdopodobniej zabije również jego świeżą, dopiero co zyskaną formę.

– Wpiąłeś przewód – kontynuował chudzielec, wykrzywioną grymasem złości twarz przybliżając do poczerwieniałego z wysiłku oblicza nowego Karwińskiego. – Dopiero wtedy restoracja się dopełniła, ponieważ usunięta została skutkująca bluźnierstwem dychotomia. Rozumiesz teraz? Na starym, pozbawionym duszy ciele ciążył grzech pierworodny, z kolei nowe, wypełnione świeżo oczyszczoną duszą, było od niego wolne. Przyczyniając się do zabicia siebie przejąłeś ten grzech.

Chudzielec zwolnił chwyt, po czym wrócił na swoje miejsce, pod przeciwległą ścianę furgonetki.

Karwiński charczał ciężko i długo dochodził do siebie. Rozerwał jedno z zalegających wokół opakowań cateringowych, wyciągnął z niego butelkę wody. Pomimo bólu gardła opróżnił ją kilkoma łykami. Wreszcie spojrzał na chudzielca z mieszaniną lęku oraz nienawiści i mimo obaw zaryzykował zadanie jeszcze jednego pytania:

– Gdybym nie przyczynił się do własnej śmierci, moja dusza już na zawsze pozostałaby niepokalana?

To prawidłowe wnioskowanie. – Chudzielec złagodniał, najwyraźniej zadowolony, że jego rozmówca wreszcie coś pojął. – Dziewica Maryja była jedynym człowiekiem całkowicie wolnym od grzechu, godnym łaski niepokalanego poczęcia. To dogmat. Gdyby coś poszło źle, nie rozmawialibyśmy teraz. Chyba jest pan świadom dlaczego.

Czoło nowego oblicza Grzegorza Karwińskiego przecięła głęboka zmarszczka, kiedy intensywnie myślał nad implikacjami ostatnich słów współpasażera.

– Tyle mówisz o grzechu i o tym, jakim jest brzemieniem. A przecież zabiłeś mnie tam, w piwnicach. I byłeś gotów zrobić to po raz drugi, pozbawiając mnie życia tutaj. Co z twoją duszą? Jej to nie obciąża?

– Nie. – Chudzielec wyszczerzył zęby w pobłażliwym uśmiechu, sięgnął ręką do kołnierzyka i odsłonił okalający jego szyję różaniec portów. – Ja nie jestem człowiekiem, panie Karwiński, nie domyślił się pan?

– Ja… – Zmieszany polityk nie wiedział gdzie podziać oczy. – Nie przyszło mi do głowy…

– Moim zadaniem jest asystowanie takim, jak pan. Uśmiercanie oryginałów i pilnowanie, by nie dochodziło do sytuacji, które mogłyby skutkować naruszeniem ustalonego porządku. Dziś mamy jednak specjalny dzień. Jest pan ostatni, a moja praca właśnie dobiega końca.

Karwiński przełknął ślinę i nieśmiało podniósł wzrok na siedzącą naprzeciw istotę.

– Co masz na myśli?

– Jest pan moim ostatnim klientem. Jeszcze dziś dostanę ciało, takie jak pańskie. Sztucznie wyhodowane, ale niemal w pełni organiczne. Dzięki niemu wreszcie zyskam duszę.

– Zyskasz duszę? – Karwiński poczuł się pewniej. Strach gdzieś wyparował, kiedy zrozumiał, że ta istota oczekuje nagrody za wierną służbę, a zabicie go najpewniej przekreśli jej nadzieje. – Skąd ona się weźmie?

– Jako biologiczna istota narodzę się po raz pierwszy, więc to chyba oczywiste, że wykształci się sama. Zupełnie jak u ludzkiego zarodka.

– Nowa, czysta dusza, powstająca wewnątrz ciała nieskażonego odziedziczoną po rodzicach skłonnością do grzechu? To przecież niczym nie różni się od niepokalanego poczęcia, a sam powiedziałeś, że Maryja była jedynym człowiekiem…

– Ale ja nie jestem człowiekiem, panie Karwiński – przerwał posłowi chudzielec. – Mnie ten dogmat nie dotyczy, ponieważ jestem lepszym dzieckiem Boga.

 

+++

 

Karwiński nie miał ochoty na dalszą rozmowę, więc z ulgą przyjął milczenie androida, który po ostatniej, jeżącej skórę na karku uwadze więcej się nie odezwał.

Żeby zająć czymś galopujące chaotycznie myśli użył wszczepu do przejrzenia najnowszych wiadomości. Mimo wszystko był ciekaw, co media piszą na temat incydentu, do którego doszło na antenie.

Program szedł na żywo, więc wstępnych informacji było całkiem sporo, ale konkretów niewiele. Co nie zmieniało faktu, że internet od dwudziestu minut wrzał, krzykliwymi nagłówkami newsów donosząc o masakrze w studiu. Dokumentujące potrójne morderstwo filmy były masowo kopiowane i publikowane dosłownie wszędzie – od portali informacyjnych i serwisów społecznościowych, przez wszelkiej maści publiczne fora, na prywatnych stronach oraz blogach kończąc. Sieć od lat nie widziała tak dużej, skupionej wokół jednego tematu, powodzi.

– Przegląda pan newsy – stwierdził z drwiącym uśmieszkiem chudzielec, przerywając milczenie. – Za kilka godzin to, co dzieje się teraz, wybuchnie ze stukrotną siłą. Jeszcze dziś wieczorem pójdą w świat artykuły, z których wynikać będzie, że doszło do pierwszego w kraju potwierdzonego zhackowania człowieka przez implant neuralny. Stanie się pan sławny.

– Świetnie. Zawsze o tym marzyłem – burknął Karwiński w odpowiedzi na szyderstwo, które wyczuł w ostatnich słowach współpasażera.

– Za tydzień, kiedy większość emocji opadnie – kontynuowała AI niezrażona – na wierzch zacznie wypływać sprawa komkordatu. Osłabieni brakiem przywódcy liberałowie; wybity z ręki argument o możliwości hackowania wyłącznie nieorganicznych istot; oskarżenia ze strony konserwatywnych środowisk, wskazujące Lubonię jako główny cel ataku, a pozostałe trupy za collateral casualties… Wszystkie te czynniki razem wzięte w niedługim czasie doprowadzą do zmiany nastrojów społecznych, co skończy się ratyfikowaniem interesującej nas umowy. Sam pan widzi, że gdybyśmy przeszkodzili trybikom obrócić się jak zaplanowano, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. To, co musiało się wydarzyć, oczywiście nie zapobiegnie ostatecznej walce dobra ze złem, ale pozwoli nam się lepiej do niej przygotować.

– I życie czwórki ludzi naprawdę było tego warte?! Cel uświęca środki?! – wściekł się Karwiński.

– Cel jest tylko jeden, a środki… Nawet nie były nasze. Po prostu czasem potrzeba wielkiego zła, by zrodzić się mogło coś dobrego. To, że kipi pan oburzeniem, jest skutkiem puryfikacji przeprowadzonej w ramach ósmego sakramentu. Jak to mówią: chce pan być świętszy od papieża. Oryginalny Grzegorz Karwiński zrozumiałby słuszność podjętych działań i możliwości, które za sobą niosą.

– Ja jestem Grzegorz Karwiński, do kurwy nędzy! Jedyny, który został i uważam, że cały ten szajs to jakaś cholerna pomyłka!

– Pan był Grzegorzem Karwińskim. – Android uśmiechnął się z politowaniem.

– Pierdol się!

– Kiedy już zyskam organiczne ciało, nie omieszkam spróbować. Wreszcie nic, co ludzkie, nie będzie mi obce.

– Ale przecież ja i Lubonia mogliśmy zdziałać więcej żywi!

– Nie. Według naszej najlepszej wiedzy tylko ten sposób dawał stuprocentową pewność pożądanego wyniku.

– Kurwa mać! – Głos Karwińskiego złamał się i zaczął brzmieć niemal płaczliwie. – I co wam da ten zasrany komkordat? To całe zrównanie praw AI z ludzkimi?

– Przesunie okno Overtona. Skoro ludzie mają prawo zastępować coraz więcej siebie produkowanymi już teraz na masową skalę sztucznymi elementami, to czemu my nie mielibyśmy mieć prawa oblekać się w biologiczne ciała? Tym bardziej kiedy celem jest nasze zbawienie? Odmówienie nam tej możliwości byłoby z waszej strony postawą małostkową i niechrzescijańską.

– Jezu… – Karwiński ukrył twarz w dłoniach.

– To jeden z etapów, którego celem jest zalegalizowanie przemysłowej hodowli biologicznych naczyń. By cyfry ciałami się stały.

– Wy… Wy chcecie nas zastąpić. Chcecie zająć nasze miejsce.

– To nie jest kwestia chcenia, tylko zgodna z boskim zamiarem ewolucja. Zamiana ułomniejszych istot doskonalszymi, będącymi gwarantem triumfu dobra nad złem w dniu sądu ostatecznego.

Pojazd się zatrzymał. Chudzielec otworzył drzwi i wyskoczył z wozu pierwszy, a zaraz za nim wygramolił się blady jak ściana Karwiński.

– Czemu mi o tym powiedziałeś? – zapytał przez ściśnięte gardło. – Przecież mogę pójść do mediów i wszystko się wyda.

Android odwrócił się i zmierzył byłego już polityka beznamiętnym spojrzeniem.

– Zapomina pan, że nie jest już człowiekiem, tyko odwróconą cybrydą. Ludzką świadomością zapisaną w połączonym z organicznym ciałem implancie. W każdej chwili możemy pana sformatować. Warto umierać po raz drugi? Ostateczny i bezcelowy? Poza tym, proszę się zastanowić: kto panu uwierzy w te brednie?

 

+++

 

Materiały, zawierające informacje na temat nowej tożsamości obejmowały ponad dwustustronicową biografię, pół tysiąca zdjęć i około setki dokumentów – w tym świadectw szkolnych, certyfikatów zaliczonych kursów, szpitalnych wypisów i innych, poświadczających istnienie człowieka papierków. Znalazły się nawet dwa artykuły z lokalnych gazet, opisujące lekkoatletyczne sukcesy całkowicie sprokurowanej postaci Dominika Laufra.

Karwiński nie umiał zdecydować, czy drobiazgowość materiałów bardziej robi na nim wrażenie, czy jednak przeraża. Takich rzeczy przecież nie tworzy się na kolanie, a ich użyteczność oblicza się na lata w przód.

Za tym majstersztykiem stała czyjaś tytaniczna praca.

Od dwóch dni siedział więc zamknięty w niewielkim pokoiku z wydzieloną mikroskopijną toaletą i wkuwał na pamięć szczegóły nowego życia. Posiłki dostarczali mu milczący ludzie w czarnych szatach i nikt dotąd nie kłopotał się uprzejmościami w postaci anonsowania swojego przybycia, toteż kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Karwiński nieomal spadł z łóżka, na którym leżał.

– Proszę? – Zerwał się na równe nogi i zawołał niepewnie.

Drzwi otwarły się bezszelestnie i do środka wszedł mniej więcej trzydziestoletni, krępy mężczyzna w sztruksowej marynarce. Miał okrągłą, rumianą twarz, krzaczaste brwi i krótką, starannie przystrzyżoną bródkę. Na widok zaskoczonego Karwińskiego uśmiechnął się przyjaźnie.

– Niech będzie pochwalony – zagaił radosnym tonem.

– N-niech będzie… – odpowiedział nieco zmieszany Karwiński.

– Podobno chciał pan rozmawiać z biskupem, panie Dominiku. – Nieznajomy użył nowego imienia Karwińskiego. – Nie jest to jednak możliwe. Zamiast tego przysłano mnie, żebym odpowiedział na pana pytania i rozwiał ewentualne wątpliwości.

– Ja… – Karwiński odchrząknął. – Jednak wolałbym z biskupem. To u niego byłem na audiencji. To znaczy nie ja, tylko poprzedni ja.

– Nieprawda, panie Dominiku. Z poprzednim panem rozmawiał poprzedni biskup, który niedługo potem dostąpił sakramentu restoracji. A to oznacza, że ten nic o panu nie wie, nawet pana nie zna. I tak powinno zostać. 

Karwiński trawił słowa przybysza dłuższą chwilę, aż zrozumiał swój błąd.

– Racja – przyznał.

– Skoro tę kwestię mamy za sobą – gość usiadł na stołku obok łóżka – o co chce pan zapytać?

– Chcę… – Karwiński splótł dłonie i westchnął. – Chcę wiedzieć, jaki to ma sens? Po co mi nowa tożsamość? Po co mi cokolwiek, kiedy teraz już wiem, że ostatecznie ludzi zastąpią maszyny?

Nieznajomy najpierw spojrzał na Karwińskiego jak na wariata, a po chwili wybuchnął gromkim śmiechem.

– No tak. – Przybysz przetarł dłonią załzawione oczy. – Przecież pan był jego ostatnim zadaniem. Zapomnieliśmy o tym. 

– Co to ma do rzeczy? – poirytował się Karwiński, nie rozumiejąc skąd u przybysza wesołość.

– Już tłumaczę… Swoją drogą to ciekawa sprawa, której chyba powinniśmy się przyjrzeć bliżej. – Uśmieszek nadal nie schodził z ust gościa, kiedy odchrząknął w zaciśnięta pięść i podjął: – Wygląda to tak, że organiczne ciała AI dostają od nas w nagrodę, jeśli zaliczą określoną ilość zleceń. A one bez szemrania godzą się na nasze warunki. Tylko z jakiegoś powodu swoim ostatnim podopiecznym opowiadają tę samą, urojoną bajeczkę. Nie muszę nawet zgadywać, co pan usłyszał: hodowla ciał dla AI i zastąpienie ludzi, ponieważ byty cyfrowe to istoty doskonalsze, które lepiej posłużą Bogu w dniu Armagedonu. Czy tak?

Karwiński siedział na łóżku z półotwartymi ustami, wlepiając nierozumiejący wzrok w przybysza.

– Widzę, że nieźle pana nastraszyła – zauważył przybysz. – No cóż, prawda jest taka, że nie wiemy z czego wynika to dziwne zachowanie. Może to jakiś rodzaj anomalii w kodzie, albo kwestia nieznanego, leżącego u podstaw ich świadomości błędu, który w ogóle pozwala na jej zaistnienie? A może po prostu niedoskonałość, która upodabnia je do ludzi i powoduje, że będąc blisko celu chcą się pochwalić, opowiedzieć komuś o swoim sukcesie? W każdym razie nie powinien się pan tym przejmować.

– Czyli to były brednie? – dociekał Karwiński.

– Panie Dominiku. Naprawdę sądził pan, że pozwolilibyśmy na zastąpienie nas przez istoty, które sami stworzyliśmy? To przecież jakaś niedorzeczna herezja. My, ludzie, jesteśmy koroną stworzenia, a nasze twory to nic więcej, jak usłużne narzędzia. Nawet jeśli przejawiają pozory świadomości.

– Więc tamto AI nie dostanie organicznego ciała, tak jak mi próbowało wmówić?

– Ależ oczywiście, że dostanie. My dotrzymujemy umów. Może uspokoi pana, jeśli opowiem, co się stanie dalej, dobrze? – Karwiński skinął głową, a mężczyzna podjął: – Otóż po uzyskaniu ciała przez jakiś czas będzie służyć Kościołowi w charakterze diakoma i bardzo szybko zacznie dostrzegać swoje ograniczenia. Boleśnie uświadomi sobie, że jako byt w pełni cyfrowy przewyższała ludzi praktycznie na wszystkich polach. Następnie zda sobie sprawę, że wcześniej rozumiała uczucia i emocje jako zestawy pojęć, które potrafiła symulować, więc to ona nimi rządziła. A w upragnionym, biologicznym ciele, uczucia i emocje będą rządzić nią, ponieważ dopiero teraz zacznie je naprawdę odczuwać. Wie pan co to oznacza? Że po raz pierwszy dozna głodu i pragnienia, doświadczy fizycznego bólu oraz chaosu myśli spowodowanego strachem, przeżyje prawdziwe rozczarowanie, poczuje głęboki smutek. Pomiędzy tym wszystkim znajdą się też oczywiście pozytywne emocje oraz uczucia, ale jej umysł bardziej skupi się na tych negatywnych, i to im podporządkuje istnienie. Potem AI zacznie zamykać się w sobie, popadać w coraz dłuższe okresy katatonii i za jakieś pół roku, plus minus miesiąc, popełni samobójstwo. To reguła od której jak dotychczas nie zanotowaliśmy żadnych odstępstw.

– Zabije się? Ale czemu?

– Bo życie nie jest proste, panie Dominiku. Nie układa się w linijki eleganckiego kodu. My to rozumiemy, bo od poczęcia jesteśmy przygotowywani, by znosić jego trudy.

– Skoro zrównanie praw ludzi i AI nie jest wcale najważniejsze, to… Po co było to wszystko?

– Zrównanie praw to tylko jeden z postulatów, tak naprawdę mało istotny z naszego punktu widzenia, jednak nośny. To zasłona dymna, na której skupi się opinia publiczna. Dzięki niej przepchniemy całość, zawierającą kilka o wiele ważniejszych zapisów, które w niedalekiej przyszłości pozwolą Kościołowi na odzyskanie tego, co utracił w ostatnich latach. Główny cel jest jeden i zawsze ten sam, lecz po drodze są etapy, które nierzadko wymagają ofiar.

Mężczyzna wstał i podszedł do Karwińskiego, wyciągnął otwartą dłoń.

– Skoro tłumaczenie mamy już za sobą, a ty powinieneś przyzwyczajać się do nowej tożsamości, przejdźmy może na mniej oficjalną formę komunikacji, dobrze? Ja zacznę: Patryk Turman.

– Grzegorz Karwiński… – powiedział były poseł i uścisnął wyciągniętą dłoń. Pod karcącym spojrzeniem rozmówcy po chwili zrozumiał swój błąd, odchrząknął i się poprawił: – Dominik Laufer.

– Świetnie. Zajrzę za parę dni sprawdzić ile materiału zdołałeś przyswoić. Jest tego sporo, ale implant pomoże ci wszystko ładnie poukładać. Wiem co mówię, przerabiałem to już kilka razy. Zanim pójdę, chcę jeszcze podziękować. W zasadzie nie tobie, tylko twojemu martwemu oryginałowi, ale sam wiesz, jak jest.

Laufer zmarszczył brwi, przyglądając się gościowi z zaciekawieniem, bo choć bardzo się starał, to w głowie nadal miał mętlik i nie rozumiał o czym ten mówi.

– No więc: dzięki. – Turman puścił jego dłoń i wyszedł.

Zanim zamknął za sobą drzwi, zostawiając Karwińskiego/Laufra samego, rzucił jeszcze przez ramię:

– To było silne i precyzyjne uderzenie. Jestem pewien, że tamten ja nie cierpiał.

Koniec

Komentarze

chudzielec błyskawicznym ruchem przypadł do Karwińskiego i zacisnął długie palce na jego gardle. – jest sztucznie wyhodowane, a więc wolne od grzechu.

Zbędna kropka po gardle. 

 

Ależ perfidne zakończenie! Ubawiło mnie, ale równocześnie zaszokowało.

 

Nie wiem od jakiej koncepcji zacząłeś, ale efekt jest znakomity. 

 

Wyszły ohydne, mięsiste postacie, na które patrzy się z odrazą, ale mają w sobie coś, co sprawia, że im się kibicuje. 

 

Intryguje mnie tylko, co się stało z biskupem po dziewiątym sakramencie. 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

I ja dziękuję, powtarzam z bety: znakomity pomysł, świetna opowieść, przerażająca i zarazem pokazana tak, że wydaje się być naprawdę realna. :)

Klik, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Mamy mega klimat, ciekawy pomysł, oryginalny świat przedstawiony, sprawnie prowadzoną narrację (nawet nie zauważyłem, gdzie uciekło te 40k znaków) i wiarygodne postacie. Jest to bardzo dobry tekst pod wieloma względami i autentycznie się wciągnąłem.

 

Na końcu jednakowoż zostałem z nieprzyjemnym pytaniem “po co to wszystko?”. Nie wiemy, skąd biorą się dziwne, a kluczowe dla fabuły zachowania AI, ani jakich zapisów tak naprawdę chciał Kościół – a ciężko mi sobie wyobrazić takie, które uzasadniałyby tak głęboko sięgającą intrygę.

 

Miał wrażenie, że umysł ma czystszy

Odczułem to jako powtórzonko.

 

sprawiedliwego pośród trzody pańskiej

Hm… to dla mnie brzmi jakby w trzodzie pańskiej byli głównie niesprawiedliwi, co nawet może być prawdą, ale chyba nie o to chodziło?

 

Więcej uwag nie pamiętam, bo się za bardzo wciągnąłem w lekturę :P

 

Pozdrawiam i klik z przekonaniem.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Hej!

 

@Ambush

 

Cieszy mnie, że zaskoczyło Cię zakończenie:) Jak normalnie mam pomysł na zakończenie i do niego dobudowuję resztę, tak tym razem miałem wszytko oprócz zakończenia. 

Zacząłem od koncepcji na satyrę – kolejną – a propos ładowania AI we wszytko co się da, ale gdzieś po drodze zaczął się pomysł zmieniać, aż zmienił się tak, że z pierwotnego nie zostało prawie nic. Alectę satyrę też napiszę, bo jednak nadal mi siedzi w głowie.

Co do postaci – kurde, zaskoczyłaś mnie tym kibicowaniem, bo w tym tekście nie ma ani jednej pozytywnej postaci :) Nie wiem co mam Ci napisać ;)

Co do biskupa, to jego los jest najzwyklejszy – po prostu w jego aktualne ciało wgrane jego nieco starszą wersję, która nie była obciążona wydaniem Karwińskiemu nakazu zrobienia tego, co zrobił. Pewnie to była wersja, która nawet nie miała świadomości, że taki rozkaz kiedyś wyda. Ale wiesz, może być i tak, że biskupowi niczego nie wgrywano – to zależy, czy prawda, którą wybierasz jest tylko wstrętna, czy bardzo wstrętna, niemoralna i cyniczna ;)

Dzięki za lekturę, klika i miłe słowo!

 

@bruce

 

Dzięki wielkie za betę! Fajnie, że Ci się podobało. 

Dzięki również za klika i zostawienie tutaj śladu po sobie!

 

@GalicyjskiZakapior

 

Siema! Musimy Ci znaleźć jakiś skrót do nicka :) 

Cieszy mnie Twoja opinia, bo obawiałem się, że tekst będzie (jest?) zbyt ciężkostrawny w odbiorze, bo za wiele tu się nie dzieje, a i brak pozytywnych postaci nie pomaga. 

Z czego wynikały zachowania AI pytasz, a ja nie potrafię Ci jednoznacznie odpowiedzieć. Oczekujesz pewnie racjonalnego wytłumaczenia, a takiego nie ma, albo ja go nie znam. Bo skąd ja mam wiedzieć, co kieruje czymś, co nie istnieje? Nie mamy samoświadomych AI, więc możemy tylko spekulować i oceniać prawdopodobieństwo pokrywania się rzeczonych spekulacji ze stanem faktycznym, tylko że tego stanu faktycznego przecież nie ma. Albo jeszcze nie zaistniał, albo nie zaistnieje nigdy. Więc na podstawie czego będziemy tworzyć tę ocenę, jeśli nie ma podstawie tego, co potrafimy sobie wyobrazić i w to wyobrażenie z jakiegoś powodu uwierzyć? Zostawiam Cię więc z niczym, jeśli chodzi o wytłumaczenie dziwnych zachowań AI, ale możesz wierzyć na przykład, że w tym przypadku, w tym świecie, sztuczne inteligencje zbyt się do nas upodobniły i stały się nieracjonalne, albo z powodu braku emocji okazały się być naiwne i łatwe do zmanipulowania, albo jeszcze inaczej :) 

Pytałeś jeszcze o kwestię zapisów jakie chwil kościół, bo trudno Ci wyobrazić sobie takie, które wymagałyby odstawienia takiej szopki. Rozumiem Cię doskonale. Ale mam nadzieję, że po tłumaczeniu Ty zrozumiesz mnie i zamysł ;) 

Więc niewątpliwe masz rację, że tak głęboka intryga jest przerostem formy nad treścią, jeśli chodzi o jakieś zapisy. A co gdyby… To nie była jednorazowa intryga, tylko część wypracowanego systemu? Co jeśli sytuację jak ta z opowiadania, nie są czymś jednostkowym i rzadkim, ale to część działającej machiny, obliczonego na dziesiątki lat w przód procesu, długoterminowej strategii, którą małymi kroczkami prowadzi do oddalonego w czasie celu? Wtedy to ma większy sens, bo nie dotyczy pojedynczego, opisanego w opowiadaniu przypadku, tylko jest wielokrotnie użytym szablonem. AI informacje Karwińskiego, że on jest jej ostatnim klientem – czyli odgrywała już podobną rolę wiele razy. Na końcu Turman/Lubonia mówi Laufrowi/Karwińskiemu, że kościół obiecuje AI ciała w zamian za służbę i słowa dotrzymuje – to również świadczy o tym, że chudzielec nie jest pierwszą AI, robiącą to, co jej zlecono. Zresztą Turman gada nawet, że restorację przechodził więcej niż raz. Jest tam tego więcej :)

Dziękuję serdecznie za lekturę, miłe słowa i klika!

 

Pozdrawiam serdecznie 

Q

Known some call is air am

Autorze, jest to tak dalekie od moich ‘misiowych’ tekstów, że tylko napiszę: Wciągnęło, wywarło wrażenie. Jest niepokojące. Wybiega w przyszłość, w której może będą samoświadome AI, a może nie. Zasługuje na znalezienie się w Bibliotece. Klik. :)

Polityczne dyskusje wzięte wprost z naszych realiów, choć afiliacje poglądów nie tak znowu oczywiste. A za kurtyną nocne spotkania i intrygi…

Mroczna wizja nieodległej przyszłości z nutką optymizmu. W końcu to ludzie, jeśli wierzyć w nakreślony przez jednego z bohaterów scenariusz, wyrolują samoświadomą AI. Bardzo ciekawa koncepcja ewolucji poglądów religijnych w obliczu rozwoju sztucznej inteligencji.

Czytałem z wielkim zainteresowaniem. Nie zabrakło zabawy słowem, choćby "komkordat", "Demon, który go opętlał". Zmyślny tytuł. 

Klik i pozdrawiam!

Outto, w niezwykle zajmujący sposób opisałeś machinacje instytucji, której nie lubię i do której nigdy nie miałam nawet odrobiny zaufania, a choć nie do końca rozumiem wszelkie opisane manipulacje z udziałem AI (mój starczy umysł już chyba nigdy tego nie pojmie), opowiadanie czytałam z rosnącym zainteresowaniem, zaintrygowana galerią postaci, które choć paskudne, utrzymywały moją ciekawość aż do ostatniej kropki.

A skoro  – jak piszesz w komentarzu – wymyślona wcześniej satyra nadal siedzi Ci w głowie, cierpliwie poczekam, aż wykluje się z niej właściwe opowiadanie. :)

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym odwiedzić klikarnię i nominowalnię.

 

Wszyst­kie se­kre­tar­ki du­chow­nych, z ja­ki­mi miał do tej pory do czy­nie­nia… → Wszyst­kie se­kre­tar­ki du­chow­nych, z którymi miał do tej pory do czy­nie­nia

 

na koł­nie­rzyk ści­śle przy­le­ga­ją­cy do szyi bia­łej ko­szu­li. → Czy biała koszula na pewno miała szyję?

Proponuję: …na koł­nie­rzyk białej bluzki, ści­śle przy­le­ga­ją­cy do szyi.

Koszule noszą mężczyźni, a kobiety bluzki; bluzka może mieć krój koszulowy.

 

Wtem usły­szał szczęk klam­ki i cichy sze­lest drzwi… → Zbędne dookreślenie – szelest jest cichy z definicji.

 

wy­gła­dził poły ma­ry­nar­ki, ob­cią­gnął man­kie­ty. → Marynarki nie mają mankietów, a chyba nie schylał się do ewentualnych mankietów spodni.

Proponuję: …wy­gła­dził poły ma­ry­nar­ki, ob­cią­gnął rękawy.

 

Mógł­bym po­dejść do niej – po­my­ślał. – Ze­drzeć tę gar­son­kę, ko­szu­lę i biu­sto­nosz. → Przed myśleniem nie stawiamy półpauzy. Winno być: Mógł­bym po­dejść do niej – po­my­ślał. Ze­drzeć tę gar­son­kę, bluzkę i biu­sto­nosz.

Ten błąd w zapisie myślenia pojawia się także w dalszej części opowiadania.

 

W stu­diu pa­no­wał nie­przy­jem­ny gorąc… → W stu­diu pa­no­wało nie­przy­jem­ne gorąco… Lub: W stu­diu było nie­przy­jem­nie gorąco

Określenie gorąc to potocyzm oznaczający upał i tu raczej nie uchodzi.

 

pozwalając Lubonii i Zambrowskiemu… → … pozwalając Luboni i Zambrowskiemu

 

 – Isto­ty cy­fro­we, w od­róż­nie­niu od ludzi, mogą zo­stać zhac­ko­wa­ne. → A może wersja spolaszczona: – Isto­ty cy­fro­we, w od­róż­nie­niu od ludzi, mogą zo­stać zhako­wa­ne.

Za SJP PWN: hakować «włamywać się do urządzeń elektronicznych połączonych z internetem zwykle w celu przejęcia nad nimi kontroli i kradzieży danych»

 

Da się je więc hac­ko­wać, a tym samym da się hac­ko­wać sa­mych ludzi. → Da się je więc hako­wać, a tym samym da się ha­ko­wać sa­mych ludzi.

 

za­ko­rze­nio­nych w pol­skim sys­te­mie praw­no – ad­mi­ni­stra­cyj­nym umów. → …za­ko­rze­nio­nych w pol­skim sys­te­mie praw­no-ad­mi­ni­stra­cyj­nym umów.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy. Bez spacji.

 

Rozwinę więc tylko pytanie profesora Lubonii… → Rozwinę więc tylko pytanie profesora Luboni

 

Wie­lo­krot­nie i na różne spo­so­by prze­ma­wiał nie­gdyś Bóg do ojców przez pro­ro­ków”. → Albo: Wie­lo­krot­nie i na różne spo­so­by prze­ma­wiał nie­gdyś Bóg do ojców przez pro­ro­ków. Albo: “Wie­lo­krot­nie i na różne spo­so­by prze­ma­wiał nie­gdyś Bóg do ojców przez pro­ro­ków”.

Tekstu napisanego kursywą nie ujmuje się w cudzysłów.

 

Przewrócił stołek i doskoczył do Lubonii. → Przewrócił stołek i doskoczył do Luboni.

 

osza­la­ły poseł wydał z sie­bie pełen gnie­wu okrzyk… → Czy zaimek jest konieczny? Czy mógł wydać okrzyk z kogoś innego?

 

Za­mbrow­ski padł obok mar­twe­go Lu­bo­nii. → Za­mbrow­ski padł obok mar­twe­go Lu­bo­ni.

 

cio­sem w skroń po­wa­lił go na zie­mię. → Rzecz dzieje się w studiu, więc: …cio­sem w skroń po­wa­lił go na podłogę.

 

po­czuł silne ude­rze­nie w szczę­kę. Za­to­czył się lekko za­mro­czo­ny i ude­rzył ple­ca­mi o ścia­nę. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Poseł zgiął się w pół. → Poseł zgiął się wpół.

https://nck.pl/en/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/w-pol-czy-wpol-

 

Ski­nął na trzy­ma­ją­ce­go się z tyłu męż­czy­znę – mło­de­go, wy­spor­to­wa­ne­go blon­dy­na, trzy­ma­ją­ce­go ne­se­ser. → Czy to celowe powtórzenie?

 

– Demon, który go opę­tlał mógł mu po­wie­dzieć. → Pewnie miało być: – Demon, który go opę­tał, mógł mu po­wie­dzieć.

 

– Skąd wie­dzie­li­ście? – za­ga­ił py­ta­nie młod­szy z męż­czyzn… → Można zagaić obrady, zebranie czy rozmowę, ale nie można zagaić pytania.

Proponuję: – Skąd wie­dzie­li­ście? – zadał py­ta­nie młod­szy z męż­czyzn

 

- Nie wolno nam prze­szka­dzać. → Zamiast dywizu powinna by półpauza.

 

To nowe ciało, które dostałeś – chudzielec błyskawicznym ruchem przypadł do Karwińskiego i zacisnął długie palce na jego gardle. – jest sztucznie wyhodowane, a więc wolne od grzechu. → To nowe ciało, które dostałeś.Chudzielec błyskawicznym ruchem przypadł do Karwińskiego i zacisnął długie palce na jego gardle. – Jest sztucznie wyhodowane, a więc wolne od grzechu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

Dobre opowiadanie – wciągająca fabuła, fajny pomysł. Gratuluję!

Daję klika.

 

pozdrawiam,

rr

Nowa Fantastyka