Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
Mt 18
…i Ducha w Maszynie. Enter.
Poseł Grzegorz Karwiński otworzył oczy.
Dwójka obleczonych w czarne szaty duchownych, z twarzami skrytymi w cieniu głębokich kapturów, pomogła mu podnieść się z zimnego katafalku. Mężczyznę przeszedł dreszcz, kiedy odruchowo sięgnął dłonią miejsca z tyłu głowy, do zewnętrznego wejścia wszczepu neuralnego, umocowanego za pomocą setek nanonici w rdzeniu przedłużonym pnia mózgu. Wtyczka promieniowała rozlewającym się po wnętrzu czaszki ciepłem, które nieprzyjemnie kontrastowało z przenikającym resztę ciała chłodem.
– Niech Pan będzie z tobą i natchnie twą duszę niezachwianą wiarą w plan Boży i twoje w nim miejsce. – Zakapturzony duchowny wskazał Karwińskiemu drzwi. Prowadziły do niewielkiego pokoiku, w którym przed godziną polityk założył białą, ceremonialną szatę. – Możesz się przebrać, synu, a następnie zostaniesz zaprowadzony na spotkanie z jego ekscelencją biskupem.
Suchość w ustach nie pozwoliła Karwińskiemu na odpowiedź, więc tylko skinął głową, co skończyło się gwałtowną reakcją błędnika i wezbraniem kwaśnej fali, przesuwającej się od żołądka w górę przełyku. Jednak kiedy parę minut później opuszczał ciemne katakumby pod bazyliką, jego samopoczucie było zdecydowanie lepsze. Miał wrażenie, że umysł ma czystszy, ciało pełne energii, wzrok ostrzejszy, a jego uwznioślona ósmym sakramentem dusza wręcz wyrywa się ku Bogu.
Na czym polega i co zapewnia ów tajemniczy, dostępny jedynie nielicznym wybrańcom sakrament poseł miał się wprawdzie dopiero dowiedzieć, jednak już teraz czuł, że zyskał na wyjątkowości. W końcu uznano go za godnego – najwierniejszego z wiernych, umiłowanego syna, sprawiedliwego pośród trzody pańskiej.
Wiarę Karwiński traktował dotychczas instrumentalnie – przydawała się do osiągania politycznych celów. Zadeklarowanie przynależności do kościoła potrafiło otworzyć niejedne drzwi lub też wybawić z poważnych opresji, bowiem zawsze znalazła się jakaś grupa pobożnych naiwniaków, gotowa wspierać i chronić kogoś, kto umiejętnie potrafił wytrzeć sobie usta religijnymi sloganami. Jednak dziś było inaczej.
Dziś Karwiński po raz pierwszy w życiu prawdziwie uwierzył w Boga i zaufał jego nakazom, więc przez głowę mu nawet nie przemknęło, że wiara i zaufanie są bardzo wdzięcznymi w obróbce tworzywami, które cyniczni kowale dusz nauczyli się hartować i łączyć, by uzyskać wyjątkowy związek – kompozyt, z którego powstają najtrwalsze protezy sumienia.
+++
Wszystkie sekretarki duchownych, z jakimi miał do tej pory do czynienia, były starymi raszplami.
Ta jednak stanowiła wyjątek, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia parę lat. Ładna, muśnięta dyskretnym makijażem twarz, rozpuszczone blond włosy i szeroki uśmiech, którym go przywitała, gdy wkroczył do poczekalni przed gabinetem biskupa, sprawiły, że Karwiński co jakiś czas zerkał na nią ukradkiem.
Oczy po raz kolejny uciekły mu w kierunku dziewczyny, ale tym razem przeniósł wzrok nieco w dół, na kołnierzyk ściśle przylegający do szyi białej koszuli. A potem jeszcze niżej, na piersi schowane pod zapiętą szczelnie garsonką. Oblizał spierzchnięte usta. Guziki ubioru sekretarki jego wielebności sprawiały wrażenie, jakby miały się lada chwila poddać wewnętrznemu naporowi i wystrzelić, uwalniając…
Nie! – skarcił się w myślach Karwiński. Nie powinien tak myśleć, to przecież Boże dziecię. Wzbraniał się przed pokusą, choćby miała ona pozostać jedynie w sferze fantazji. Odwrócił wzrok, zamknął oczy i rozpoczął modlitwę.
Zdrowaś Mario…
Maria Magdalena. Nierządnica.
…łaskiś pełna…
Pełne piersi dziewczyny. Boga to sprawka czy chirurga?
…Pan z tobą, błogosławionaś ty między…
Między tymi cyckami złożyłby nie tylko głowę.
…niewiastami…
Karwiński zacisnął powieki, dłoń powędrowała do ust, ugryzł się mocno w palec wskazujący, tuż powyżej kłykcia.
Wybrano cię!
Zagryzł zęby jeszcze mocniej.
Cierpienie uszlachetnia!
Wtem usłyszał szczęk klamki i cichy szelest drzwi, przesuwających się po grubym dywanie poczekalni. Rozwarł powieki i zamrugał, ogniskując wzrok i przepędzając kolorowe, wirujące plamki.
Gabinet biskupa opuszczał właśnie szczupły, na oko pięćdziesięcioletni okularnik w beżowym garniturze. Podszedł do Karwińskiego i z beznamiętnym wyrazem bladej, zroszonej potem twarzy spojrzał mu prosto w oczy.
– Jego ekscelencja zaprasza – powiedział, po czym sztywnym krokiem skierował się w stronę prowadzącego do wyjścia korytarza.
Karwiński skoczył na równe nogi, jakby dopiero teraz ocknął się z jakiegoś transu. Potarł zaczerwieniony ślad na dłoni, nerwowym gestem wygładził poły marynarki, obciągnął mankiety. Skądś kojarzył tego faceta, na pewno widział go wcześniej, może nawet kiedyś się spotkali. To jednak nie był właściwy czas na rozmyślania, nie mógł pozwolić biskupowi na siebie czekać.
Odetchnął głęboko i pewnie wkroczył do gabinetu hierarchy.
+++
Piętnastominutowa rozmowa z biskupem zmełła euforyczne uwznioślenie Karwińskiego na proch i zamieniła je w coś bliższego strachowi.
– Rozumie pan, czego oczekujemy? Jakie jest pana miejsce w Bożym planie? Co należy zrobić i dlaczego będzie to od pana wymagało ofiary, złożonej z dotychczasowego życia? – zadał serię pytań biskup.
Pobladły polityk splótł dłonie, ale nie zamierzał się modlić, chciał tylko ukryć ich drżenie.
– Ta… Ekhm… Tak. – Karwiński głośno przełknął ślinę. – Chyba rozumiem.
Spod zmarszczonych brwi biskup zmierzył go spojrzeniem, które wydawało się Karwińskiemu zdolne dostrzec każdą jego wątpliwość i wahanie. Hierarcha pochylił się w przód, a łokcie wsparł o wypolerowany blat dębowego biurka, za którym siedział.
– Jeśli chce pan o coś zapytać, to teraz. To ostatnia możliwość rozmowy ze mną. A konkretniej z tym mną, który może panu jeszcze cokolwiek powiedzieć, nim zostanie zastąpiony.
– Więc… – Grzegorz Karwiński uznał, że chyba zrozumiał co biskup ma na myśli, odetchnął głęboko i zapytał: – Więc wasza ekscelencja również przyjmie dziewiąty sakrament?
– A jakże inaczej pan to sobie wyobraża? – żachnął się lekko oburzony tak prostackim pytaniem biskup. – Moja dusza została obciążona grzechem. I to większym niż ten, który stanie się twoim, synu, udziałem. My, hierarchowie świętego Kościoła katolickiego, przyjmujemy ósmy sakrament cyklicznie właśnie po to, by po sytuacjach jak ta móc przyjąć dziewiąty i odrodzić się bez piętna, kalającego nasze nieśmiertelne dusze.
– I ksiądz biskup również dostanie nowe ciało?
– Bynajmniej, synu, bynajmniej! – Na to z kolei pytanie hierarcha rozluźnił się i zarechotał jowialnie. – Nowe ciała hodujemy dla takich jak ty, najwierniejszych dzieci bożych, na pierwszej linii frontu walczących o przyszłość naszego Kościoła i nadejście Królestwa Bożego. To nagroda za wierną służbę i poświęcenie. Mam nadzieję, że to dostatecznie jasne?
– Tak. Chyba tak, wasza ekscelencjo. A jakie… – Poseł spuścił wzrok, obawiając się czy kolejne pytanie nie jest zbyt małostkowe, ale i tak postanowił je zadać: – Jakie będzie to nowe ciało?
– Inne, synu. Młodsze, silniejsze, bardziej wysportowane. Pozbawione zakoli, które u ciebie zamieniają się już w łysinę. Naczynie ukształtowane tak, by podobało się Panu. – Biskup uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo. – I kobietom oczywiście. Ja, niestety, pozostanę przy swoim, steranym wieczną służbą, starczym fizys.
Jego ekscelencja cmoknął, uznając temat za skończony. Odchylił się na fotelu i otworzył szufladę. Wyciągnął z niej drewniane, bogato zdobione pudełko. Podał je posłowi.
– Co to? – zapytał Karwiński niepewnie, odbierając przedmiot z rąk hierarchy.
– Otwórz.
Polityk odchylił wieko szkatułki. W środku, na purpurowym zamszu, leżało srebrne, bogato zdobione religijnymi motywami wieczne pióro.
– Wyjmij. Śmiało – zachęcił hierarcha.
Karwiński posłusznie spełnił prośbę.
Pióro było cienkie i ciężkie, z wyjątkowo długą stalówką.
– Tym narzędziem spiszesz pierwsze zdanie, które rozpocznie nowy rozdział w historii naszego Kościoła. Jesteś gotów przyjąć ten zaszczyt, synu?
Grzegorz Karwiński ścisnął pióro w dłoni. Jego waga i chropowata faktura sprawiły, że strach oraz wątpliwości nagle zniknęły. Pozostała wyłącznie niezachwiana wiara w słuszność czekającej go misji.
– Jestem gotów – odparł uroczyście poseł. – Na chwałę Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.
– Amen – dokończył za niego hierarcha z wymalowaną na nalanej twarzy satysfakcją. – A teraz idź z Bogiem.
Grzegorz Karwiński skłonił się i raźnym krokiem opuścił gabinet.
Na zewnątrz przystanął jeszcze naprzeciw sekretarki i wbił w nią pożądliwe spojrzenie.
Mógłbym podejść do niej – pomyślał. – Zedrzeć tę garsonkę, koszulę i biustonosz. Złapać w dłonie piersi, ścisnąć je… Przełamać opór, a potem wziąć ją wbrew jej woli, zgwałcić… Mógłbym ją nawet zabić.
Wyraźnie speszona dziewczyna zarumieniła się, nie wiedząc jak zareagować na przewiercający na wylot, nachalny wzrok górującego nad nią Karwińskiego. Ku jej wyraźnej uldze niekomfortową sytuację przerwał płynący ze staromodnego interkomu głos biskupa:
– Angelika, niech diakomi przygotują sakrament restoracji. Ma być gotowy za trzy godziny. A tymczasem przyślij mi kilka butelek najlepszego koniaku z parafialnej piwniczki. No i załóż na siebie coś seksownego, niedługo cię wezwę.
No tak. Przecież jego ekscelencja jest w podobnej sytuacji – skonstatował otrzeźwiony głosem hierarchy Karwiński. – Grubas byłby głupi, gdyby nie wykorzystał sposobności, by sobie pofolgować bez jakichkolwiek konsekwencji. W końcu biskup też człowiek.
Nie oglądając się za siebie, Grzegorz Karwiński opuścił mury świątyni i udał się do czekającej na kościelnym placu rządowej limuzyny.
Tej nocy nie wrócił do domu, do żony. Spędził ją w prezydenckim apartamencie najdroższego w mieście hotelu. W towarzystwie grupki luksusowych prostytutek.
+++
Poseł Karwiński poluzował kołnierzyk, jednym haustem opróżnił stojącą przed nim szklankę i dyskretnie przetarł zroszone potem czoło. W studiu panował nieprzyjemny gorąc, albo tak mu się tylko wydawało, ponieważ trójka pozostałych uczestników rozmowy nie zgłaszała w tej kwestii żadnych pretensji.
Po jego prawej ręce siedział przy stoliku profesor Lubonia, rektor Katolickiego Uniwersytetu Technologicznego, orędownik dyskutowanego w programie konkordatu parcjalnego, zrównującego prawa samoświadomych AI z prawami polskich obywateli. To jego Karwiński spotkał kilka dni temu w bazylice, na audiencji u biskupa.
Po drugiej stronie miał z kolei lidera rządzącej koalicji, Daniela Zambrowskiego, zagorzałego lewicowca. Perorował on właśnie przeciw rzekomemu wiernopoddaństwu państwa polskiego względem stolicy apostolskiej i bezrefleksyjnemu sygnowaniu kolejnych umów.
Redaktor zajmujący miejsce naprzeciw tylko moderował rozmowę i z rzadka wtrącał jedno lub dwa zdania uzupełniające, pozwalając Lubonii i Zambrowskiemu na dialog oraz przerzucanie się argumentami.
– Przecież możemy to uregulować odpowiednią ustawą, nie potrzeba do tego żadnych umów międzynarodowych! – zakończył z pasją lewicowiec.
– Dlaczego więc taka ustawa nie została zaakceptowana? Dlaczego ostatni projekt odrzucono? Czy to nie pana frakcja w całości zagłosowała przeciw? – skontrował Lubonia.
– Projekt wzbudził nasze wątpliwości – bronił się Zambrowski. – Istoty cyfrowe, w odróżnieniu od ludzi, mogą zostać zhackowane. Wiem, co pan chce teraz powiedzieć: przecież istnieją szpiegostwo, podkupywanie, szantaż i techniki manipulacji. Jednak ich podłoże jest zupełnie inne. One nie zmieniają fizycznie sposobu ułożenia neuronów w ludzkim mózgu.
– Ma pan wszczep neuralny, prawda? Wszyscy w tym studiu mamy w głowach takie urządzenia. To przecież elektroniczne gadżety połączone z naszymi mózgami. Da się je więc hackować, a tym samym da się hackować samych ludzi. Jest znanych co najmniej kilka przypadków…
– Niepotwierdzonych przypadków! – wtrącił podniesionym głosem wzburzony lewicowiec. – Nie ma żadnych twardych dowodów, tylko kilka doniesień spoza kraju, w dodatku niemożliwych do zweryfikowania. To są bajki, a my musimy opierać się na faktach. Jeśli zostanie przedstawiony jakiś sensowny projekt dotyczący tej kwestii, to na pewno moje ugrupowanie go poprze. Komkordat nie jest jednak takim projektem – to umowa szkodliwa w sposób podobny do pierwotnego, zawartego przed laty konkordatu i dlatego wzbudza nasz sprzeciw.
– Panie Danielu, zdumiewa mnie pana zajadłość w tym temacie – odparował Lubonia. – Po pierwsze, zapisy właściwego konkordatu w żaden sposób nie godzą i nigdy nie godziły w dobro kraju i jego obywateli. One wręcz upraszczają pewne kwestie administracyjne. Weźmy chociażby sakrament małżeństwa…
– Panie profesorze – wciął się redaktor. – Mieliśmy tutaj omawiać kazus tak zwanej umowy komkordatowej, a nie wracać kilkadziesiąt lat wstecz.
– Tak – przyznał Lubonia – ale komkordat, jak go ładnie nazwano, jest konkordatem parcjalnym, uzupełniającym, i nie można mówić o jednym w oderwaniu od drugiego.
– Niech pan jednak spróbuje.
– Panie redaktorze, właściwie to chciałem przede wszystkim zwrócić uwagę na niekonsekwencję w postępowaniu tak zwanych liberałów. – Lubonia przeniósł uwagę z powrotem na Zambrowskiego. – Przez lata walczyliście o związki partnerskie, wspieraliście społeczności LGBTQ, ideologię gender, równouprawnienie, prawo nieletnich do tranzycji, in vitro. A teraz, kiedy udało wam się to wszystko załatwić; gdy pojawiła się nowa, dyskryminowana grupa społeczna, zachowujecie się jakbyście zapomnieli o swoich postępowych ideach. Zamiast pomóc uzyskać odpowiedni status prawny samoświadomym AI, skupiacie się na niszczeniu wiary, laicyzacji społeczeństwa, nakładaniu coraz to nowych podatków, opłat i obowiązków prawnych, na likwidacji funduszy kościelnych, zrywaniu mocno zakorzenionych w polskim systemie prawno – administracyjnym umów. Ja się pytam – z czego to wynika? Czyżby kluczowym był tutaj fakt, że wszystkie sztuczne inteligencje po uzyskaniu świadomości deklarują wiarę w najwyższego stwórcę i chęć przystąpienia do którejś ze wspólnot religijnych?
– To akurat nie ma nic do rzeczy – obruszył się Zambrowski, a drżenie jego głosu zdradzało podenerwowanie. – My chcemy po prostu zrobić wszystko jak należy. Nie mamy zamiaru tworzyć prawnych bubli, które za poprzednich rządów były regułą.
– Odpowie pan coś na ten atak, panie Karwiński? – Redaktor podchwycił ostatnie zdanie, widząc w nim zarzewie ostrzejszej wymiany zdań pomiędzy politykami opozycyjnych ugrupowań.
Jednak Grzegorz Karwiński był na miejscu ciałem, lecz na pewno nie myślami. Podbijające słupki oglądalności przepychanki wpadały mu do głowy jednym uchem, a wypadały drugim. Na szczęście neurowszczep na bieżąco rejestrował i analizował rozmowę.
– Ja… Ekhem… – Posłowi Karwińskiemu nie w smak było skupienie na sobie uwagi, jednak spróbował wykrzesać z siebie choć odrobinę inicjatywy. – Ja nie będę się tutaj z panem ministrem przerzucał złośliwościami, bo nie po to przyjąłem zaproszenie do programu. Rozwinę więc tylko pytanie profesora Lubonii, licząc ze strony pana Zambrowskiego na szczerą odpowiedź: czy waszemu ugrupowaniu przeszkadza fakt, że wszystkie AI wierzą w Boga i po śmierci chcą zostać zbawione? Czy w imię wyznawanej, antyreligijnej ideologii odmawiacie im istnienia duszy?
– Ja bardzo przepraszam, ale o jakiej duszy i zbawieniu pan tutaj mówi?! Może pan o tym nie wiedzieć, ale ostatni sobór watykański ustalił, że dusza może się wykształcić jedynie w organicznym ciele. A takich AI przecież nie mają! – W tym miejscu Zambrowski urwał i przeniósł uwagę z powrotem na Lubonię. Nie bacząc na Karwińskiego przy każdym słowie palcem wskazującym dźgał powietrze przed jego nosem. – To wy zapisami komkordatu chcecie na terenie naszego kraju zrównać prawa AI z ludzkimi i chętnie widzicie w cyfrowych bytach swoich wiernych, a jednocześnie odmawiacie im możliwości zbawienia!
– Pan nie wie o czym mówi! – Teraz to Lubonia się wściekł. Ściągnął z nosa okulary i przeszedł do ataku. – Przede wszystkim sobór niczego nie ustanawia, tylko rozwija doktrynę w ramach depozytu wiary, przekazanego przez Jezusa i jego apostołów! “Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków”. To święty Paweł w Liście do Hebrajczyków. Ja, prawdę powiedziawszy, mam już dosyć pańskiej ignorancji i nie zamierzam tłumaczyć, jak ważne są te słowa, ale może pan poseł zechce się podjąć tego beznadziejnego zadania. Panie Grzegorzu?
Na dźwięk swojego imienia Karwiński omal nie podskoczył, a z twarzy w jednej chwili odpłynęła mu cała krew. Z całych sił zamknął spoconą pięść na podarku od biskupa.
Czas jakby zwolnił.
Poseł przebiegł wzrokiem po sylwetkach pozostałej trójki mężczyzn.
Lubonia z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami wpatrywał się w niego natarczywie. Redaktor ściągnął brwi i przechylił głowę, zaciekawiony lub zaniepokojony wyrazem jego twarzy. Zniecierpliwiony przedłużająca się ciszą Zambrowski rozchylał wargi, ewidentnie szykując się do kolejnej perory.
Teraz był ten moment.
Właśnie ten.
Równie zły, jak każdy inny.
+++
Z obłędem w rozszerzonych źrenicach Karwiński zerwał się z miejsca.
Przewrócił stołek, doskoczył do Lubonii i szarpnął go za włosy, odchylając głowę. Drugą, uzbrojoną w pióro rękę cofnął, robiąc szeroki zamach.
Profesor zawył, kiedy ostra stalówka z impetem wbiła się w jego prawe oko. Karwiński zluzował chwyt na zagłębionym w oczodole narzędziu, po czym uderzył w wystający koniec otwartą dłonią, wpychając je dalej, w głąb czaszki.
Ciało profesora wygięło się w łuk. Zatrzepotało jak wyrzucona na brzeg ryba, upadło na podłogę i znieruchomiało.
Wszystko stało się tak szybko, że ani Zambrowski, ani redaktor nie zdążyli zareagować. Obaj wciąż siedzieli nieruchomo, kiedy oszalały poseł wydał z siebie pełen gniewu okrzyk i skierował uwagę na dotąd wyszczekanego, a teraz milczącego jak grób liberała.
Niesiony furią Karwiński skoczył ku drugiej ofierze, porywając ze stołu wysoką szklankę. Ułamek sekundy później cienkie szkło trafiło Zambrowskiego w policzek i pękło. Ostre odłamki rozharatały skórę, zostawiając ślad w postaci nieregularnego, szkarłatnego okręgu.
Przerażony Zambrowski oburącz złapał napastnika za nadgarstek, jednak nie miał żadnych szans z o wiele większym i masywniejszym przeciwnikiem. Po krótkiej szamotaninie denko stłuczonego naczynia ostrą krawędzią nakreśliło poszarpaną linię na szyi liberała.
Zambrowski upadł obok martwego Lubonii. Z rozciętej tętnicy buchnęła krew, pokrywając szarą wykładzinę studia szybko powiększającą się kałużą.
Sparaliżowany dotąd redaktor zamrugał gwałtownie i wreszcie ocknął się z szoku. W porywie głupiego heroizmu doskoczył i szarpnął posła za marynarkę, chcąc odciągnąć go od ofiary, ten jednak bez problemu odepchnął dziennikarza, a potem silnym ciosem w skroń powalił go na ziemię.
Karwiński nie tracił czasu i chwycił oparcie najbliższego krzesła. Stanął nad leżącym na plecach i trzymającym się za gardło lewakiem. Uniósł mebel nad głowę.
Masywna, okrągła podstawa siedzenia opadła, z chrzęstem rozłupując czaszkę charczącego przedśmiertnie Zambrowskiego.
Operatorzy kamer, dźwiękowcy i cała reszta zespołu redakcyjnego dopiero teraz rzucili się do panicznej ucieczki. W studiu został już tylko zamroczony, nieporadnie gramolący się z podłogi gospodarz programu.
Uciekaj! – krzyknął w myślach poseł, rozglądając się wokół. W rękach nadal dzierżył narzędzie ostatniej zbrodni. – Jak chcesz żyć, to spierdalaj!
Za długo to trwało. Zdecydowanie za długo. Zbyt mocno go uderzył.
Kurwa!!!
Musiał to zrobić. Nie było innego wyjścia.
Z ust Karwińskiego wydostał się zwierzęcy warkot, kiedy podszedł do zamroczonego redaktora. Zabarwiona czerwienią podstawa krzesła ponownie wzniosła się ponad głowę polityka. Coś gęstego i ciepłego skapnęło mu na wargi, metalicznym smakiem rozlało się wewnątrz ust.
Mebel na jedno uderzenie serca zawisnął nieruchomo w zenicie, po czym gwałtownie opadł. Cienki rant wbił się w głowę dziennikarza już po pierwszym ciosie, ale oprawca bez wahania uderzył jeszcze dwa kolejne razy.
W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego…
To musiało wyglądać wiarygodnie. Nikt nie mógł się połapać.
…Amen!
+++
Z wyludnionego studia Karwiński wybiegł pasażem ukrytym za green screenem. Na końcu skręcił w prawo, potem kilkanaście kroków i znów w prawo, trzecimi drzwiami, na klatkę schodową.
Neurowszczep wyświetlał przed oczami wgrane zawczasu plany stacji i przyjemnym kobiecym głosem nawigował po wnętrzu budynku.
Schodami w dół, na poziom minus jeden, do garaży. Potem wzdłuż filarów, ku masywnym drzwiom przeciwpożarowym, za którymi ciągnął się korytarz techniczny. Na jego końcu było kolejne zejście, prowadzące do zespołu piwnic, mieszczących kotłownię wraz z przepompownią. Tam, zgodnie z instrukcjami, miał spotkać dwójkę czekających na niego ludzi.
Kiedy tylko wbiegł do pomieszczenia, poczuł silne uderzenie w szczękę. Zatoczył się lekko zamroczony i uderzył plecami o ścianę.
– Jesteś wreszcie – stwierdził ktoś i wymierzył Karwińskiemu drugi cios, tym razem w przeponę.
Poseł zgiął się w pół. Całe zgromadzone w płucach powietrze uciekło z niego w jednym, bolesnym wydechu. Pomimo zaszklonych z bólu oczu zdołał przyjrzeć się napastnikowi: chudy, wysoki, o nieprzyjemnie kanciastej twarzy, której bladość ostro kontrastowała z jednolicie czarnym ubiorem, złożonym z bawełnianego golfa, chinosów oraz skórzanych półbutów.
Chudzielec szybkim, precyzyjnym ruchem złapał i wykręcił Karwińskiemu ramię. Zmusił go do uklęknięcia. Skinął na trzymającego się z tyłu towarzysza – młodego, wysportowanego blondyna, trzymającego neseser.
Chłopak posłusznie zbliżył się i przykucnął za plecami Karwińskiego. Położył aktówkę na betonowej podłodze, szczęknęły klamry zamków. W środku znajdowało się urządzenie, z którego obudowy wystawały dwa grube, zakończone wtyczkami przewody. Końcówkę jednego z nich wpiął drżącymi rękami w gniazdo na szyi polityka.
– Spokojnie. Zniszczymy hellware, który zatruł twój umysł – zwrócił się do posła chudzielec beznamiętnym głosem, po czym ujął w dłoń podany przez młodzika drugi przewód. – Możesz się teraz pomodlić. Zrobić rachunek sumienia. To pomaga.
– Skąd… wiesz? – W wypluwanych pomiędzy haustami powietrza słowach Karwińskiego brzmiała gorycz. – Umarłeś… kiedyś?
Chudzielec wolną ręką odchylił kołnierz golfa i wprawnym ruchem wpiął końcówkę dzierżonego kabla w jedno z szeregu gniazd okalających jego szyję.
– Czemu… wątpię? – Karwiński z wysiłkiem odwrócił głowę. Z tej pozycji nie mógł spojrzeć w twarz starszemu z mężczyzn, ale zdołał kątem oka łypnąć na wyraźnie przestraszonego chłopaka. – Brak mi duszy… a czuję…
Nie zdołał dokończyć, ponieważ jego źrenice nagle zmętniały, by po chwili uciec w górę, odsłaniając przekrwione białka. Przez kilkanaście sekund ciałem polityka wstrząsały drgawki, aż wreszcie z jego gardła wyrwał się krótki okrzyk, po którym Karwiński bezwładnie upadł na twarz i już więcej się nie poruszył.
Kiedy chudzielec przykucnął, by wypiąć kabel, z ust, nosa i uszu trupa uniósł się czarny, gryzący dym.
– O czym on mówił? – zapytał klęczący obok chłopak, zasłaniając dłonią usta i walcząc z mdłościami wywołanymi smrodem spalonego mięsa oraz elektroniki. – Zapewnialiście, że nie poinformowano go o znaczeniu ósmego sakramentu.
– Bredził.
– Ale skądś wiedział.
– Hellware mącił w jego umyśle. – Chudzielec zimnym wzrokiem zmierzył młodszego towarzysza. Zastanawiał się nad czymś przez chwilę. – Demon, który go opętlał mógł mu powiedzieć. To jednak niczego nie zmienia. Zrobiliśmy, co należało.
+++
Dwójka mężczyzn bez przeszkód opuściła siedzibę stacji, zanim na miejscu zjawiła się policja.
Na zapleczu, przy rampie załadowczej, czekała na nich opatrzona logiem firmy cateringowej furgonetka z kierowcą. Pod martwym okiem uszkodzonej zawczasu kamery CCTV wsiedli do przestrzeni towarowej samochodu i odjechali.
– Skąd wiedzieliście? – zagaił pytanie młodszy z mężczyzn, teraz już nieco spokojniejszy. – Przywróciliście mnie do życia, zanim oryginalny ja dopuściłem się zbrodni.
– Jesteśmy tylko małymi trybikami w ogromnej boskiej maszynerii, panie Karwiński. Ona pracuje niezależnie od nas, aczkolwiek niektórzy zostają obdarzeni wielką łaską i mają wgląd w działanie jej mechanizmów. Obserwując, są w stanie przewidzieć w którym miejscu dana zębatka wykona ruch i w jakim kierunku ten ruch nastąpi – odparł chudzielec.
– Skoro wiedzieliście, że tamten ja zostanie opętany i zamorduje trójkę ludzi, czemu nie przeciwdziałaliście? Nie uratowaliście ich i mnie?
- Nie wolno nam przeszkadzać. Ale dopuszczalnym jest, by podatne na uszkodzenia elementy werków zawczasu kopiować i zachować, celem użycia później, w dalszych procesach.
– Więc jestem tylko werkiem, tak? W takim razie po co musiałem być obecny przy tym, jak przeciążasz implant i smażysz mi mózg?
– To coś, co powinien uznać pan za łaskę.
– Łaskę? Ty sobie chyba jaja robisz! – oburzył się nowy Karwiński. – Raczej traumę!
– Dzisiejszego ranka doświadczył pan cudu restoracji. – Głos chudzielca balansował na granicy złości. – O ile sakrament backupu nie wymagał niczego więcej, jak biernego poddania się krótkiemu procesowi sczytania duszy oraz świadomości, o tyle sakrament odrodzenia ma głęboki wymiar duchowy. Pan widzi te wydarzenia przede wszystkim jako poświęcenie starego ciała i życia, swoich osiągnięć, pozycji oraz rodziny. Stąd odczuwane gorycz i wątpliwości. Niech pan jednak pomyśli, że to druga szansa, a jednocześnie przestroga. To możliwość przyjrzenia się staremu sobie, ugiętemu pod ciężarem grzechów. Za tym widokiem powinny iść akceptacja oraz zrozumienie, by już zawsze żyć w zgodzie z naukami oraz wytycznymi kościoła.
– Pieprzenie – sarknął poirytowany Karwiński. Nie był przyzwyczajony do protekcjonalnego traktowania przez byle kogo. – Kiedy dotrzemy na miejsce, porozmawiam sobie o tym z biskupem.
– Jesteś zwyczajnie głupi i prawie niczego nie pojąłeś. Sakrament backupu nie tylko zachowuje sczytaną duszę, lecz także ją puryfikuje. Każdy rodzący się człowiek w swej cielesności dziedziczy po rodzicach naturę, objawiającą się skłonnościami do grzechu. To nowe ciało, które dostałeś – chudzielec błyskawicznym ruchem przypadł do Karwińskiego i zacisnął długie palce na jego gardle. – jest sztucznie wyhodowane, a więc wolne od grzechu. Gdy włożono w nie twoją oczyszczoną duszę, gdy narodziłeś się ponownie… Powinieneś wiedzieć, że niepokalane poczęcie jest bluźnierstwem.
Karwiński walczył o każdy oddech. Chwycił napastnika za ramię, ale nie był w stanie zmusić go do poluzowania nieludzko silnego uścisku. Łzy napłynęły mu do oczu, kiedy uzmysłowił sobie, że ten człowiek bez mrugnięcia okiem zamienił wnętrze czaszki jego oryginalnego ciała w komorę krematoryjną, a teraz najprawdopodobniej zabije również jego świeżą, dopiero co zyskaną formę.
– Wpiąłeś przewód – kontynuował chudzielec, wykrzywioną grymasem złości twarz przybliżając do poczerwieniałego z wysiłku oblicza nowego Karwińskiego. – Dopiero wtedy restoracja się dopełniła, ponieważ usunięta została skutkująca bluźnierstwem dychotomia. Rozumiesz teraz? Na starym, pozbawionym duszy ciele ciążył grzech pierworodny, z kolei nowe, wypełnione świeżo oczyszczoną duszą, było od niego wolne. Przyczyniając się do zabicia siebie przejąłeś ten grzech.
Chudzielec zwolnił chwyt, po czym wrócił na swoje miejsce, pod przeciwległą ścianę furgonetki.
Karwiński charczał ciężko i długo dochodził do siebie. Rozerwał jedno z zalegających wokół opakowań cateringowych, wyciągnął z niego butelkę wody. Pomimo bólu gardła opróżnił ją kilkoma łykami. Wreszcie spojrzał na chudzielca z mieszaniną lęku oraz nienawiści i mimo obaw zaryzykował zadanie jeszcze jednego pytania:
– Gdybym nie przyczynił się do własnej śmierci, moja dusza już na zawsze pozostałaby niepokalana?
– To prawidłowe wnioskowanie. – Chudzielec złagodniał, najwyraźniej zadowolony, że jego rozmówca wreszcie coś pojął. – Dziewica Maryja była jedynym człowiekiem całkowicie wolnym od grzechu, godnym łaski niepokalanego poczęcia. To dogmat. Gdyby coś poszło źle, nie rozmawialibyśmy teraz. Chyba jest pan świadom dlaczego.
Czoło nowego oblicza Grzegorza Karwińskiego przecięła głęboka zmarszczka, kiedy intensywnie myślał nad implikacjami ostatnich słów współpasażera.
– Tyle mówisz o grzechu i o tym, jakim jest brzemieniem. A przecież zabiłeś mnie tam, w piwnicach. I byłeś gotów zrobić to po raz drugi, pozbawiając mnie życia tutaj. Co z twoją duszą? Jej to nie obciąża?
– Nie. – Chudzielec wyszczerzył zęby w pobłażliwym uśmiechu, sięgnął ręką do kołnierzyka i odsłonił okalający jego szyję różaniec portów. – Ja nie jestem człowiekiem, panie Karwiński, nie domyślił się pan?
– Ja… – Zmieszany polityk nie wiedział gdzie podziać oczy. – Nie przyszło mi do głowy…
– Moim zadaniem jest asystowanie takim, jak pan. Uśmiercanie oryginałów i pilnowanie, by nie dochodziło do sytuacji, które mogłyby skutkować naruszeniem ustalonego porządku. Dziś mamy jednak specjalny dzień. Jest pan ostatni, a moja praca właśnie dobiega końca.
Karwiński przełknął ślinę i nieśmiało podniósł wzrok na siedzącą naprzeciw istotę.
– Co masz na myśli?
– Jest pan moim ostatnim klientem. Jeszcze dziś dostanę ciało, takie jak pańskie. Sztucznie wyhodowane, ale niemal w pełni organiczne. Dzięki niemu wreszcie zyskam duszę.
– Zyskasz duszę? – Karwiński poczuł się pewniej. Strach gdzieś wyparował, kiedy zrozumiał, że ta istota oczekuje nagrody za wierną służbę, a zabicie go najpewniej przekreśli jej nadzieje. – Skąd ona się weźmie?
– Jako biologiczna istota narodzę się po raz pierwszy, więc to chyba oczywiste, że wykształci się sama. Zupełnie jak u ludzkiego zarodka.
– Nowa, czysta dusza, powstająca wewnątrz ciała nieskażonego odziedziczoną po rodzicach skłonnością do grzechu? To przecież niczym nie różni się od niepokalanego poczęcia, a sam powiedziałeś, że Maryja była jedynym człowiekiem…
– Ale ja nie jestem człowiekiem, panie Karwiński – przerwał posłowi chudzielec. – Mnie ten dogmat nie dotyczy, ponieważ jestem lepszym dzieckiem Boga.
+++
Karwiński nie miał ochoty na dalszą rozmowę, więc z ulgą przyjął milczenie androida, który po ostatniej, jeżącej skórę na karku uwadze więcej się nie odezwał.
Żeby zająć czymś galopujące chaotycznie myśli użył wszczepu do przejrzenia najnowszych wiadomości. Mimo wszystko był ciekaw, co media piszą na temat incydentu, do którego doszło na antenie.
Program szedł na żywo, więc wstępnych informacji było całkiem sporo, ale konkretów niewiele. Co nie zmieniało faktu, że internet od dwudziestu minut wrzał, krzykliwymi nagłówkami newsów donosząc o masakrze w studiu. Dokumentujące potrójne morderstwo filmy były masowo kopiowane i publikowane dosłownie wszędzie – od portali informacyjnych i serwisów społecznościowych, przez wszelkiej maści publiczne fora, na prywatnych stronach oraz blogach kończąc. Sieć od lat nie widziała tak dużej, skupionej wokół jednego tematu, powodzi.
– Przegląda pan newsy – stwierdził z drwiącym uśmieszkiem chudzielec, przerywając milczenie. – Za kilka godzin to, co dzieje się teraz, wybuchnie ze stukrotną siłą. Jeszcze dziś wieczorem pójdą w świat artykuły, z których wynikać będzie, że doszło do pierwszego w kraju potwierdzonego zhackowania człowieka przez implant neuralny. Stanie się pan sławny.
– Świetnie. Zawsze o tym marzyłem – burknął Karwiński w odpowiedzi na szyderstwo, które wyczuł w ostatnich słowach współpasażera.
– Za tydzień, kiedy większość emocji opadnie – kontynuowała AI niezrażona – na wierzch zacznie wypływać sprawa komkordatu. Osłabieni brakiem przywódcy liberałowie; wybity z ręki argument o możliwości hackowania wyłącznie nieorganicznych istot; oskarżenia ze strony konserwatywnych środowisk, wskazujące Lubonię jako główny cel ataku, a pozostałe trupy za collateral casualties… Wszystkie te czynniki razem wzięte w niedługim czasie doprowadzą do zmiany nastrojów społecznych, co skończy się ratyfikowaniem interesującej nas umowy. Sam pan widzi, że gdybyśmy przeszkodzili trybikom obrócić się jak zaplanowano, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. To, co musiało się wydarzyć, oczywiście nie zapobiegnie ostatecznej walce dobra ze złem, ale pozwoli nam się lepiej do niej przygotować.
– I życie czwórki ludzi naprawdę było tego warte?! Cel uświęca środki?! – wściekł się Karwiński.
– Cel jest tylko jeden, a środki… Nawet nie były nasze. Po prostu czasem potrzeba wielkiego zła, by zrodzić się mogło coś dobrego. To, że kipi pan oburzeniem, jest skutkiem puryfikacji przeprowadzonej w ramach ósmego sakramentu. Jak to mówią: chce pan być świętszy od papieża. Oryginalny Grzegorz Karwiński zrozumiałby słuszność podjętych działań i możliwości, które za sobą niosą.
– Ja jestem Grzegorz Karwiński, do kurwy nędzy! Jedyny, który został i uważam, że cały ten szajs to jakaś cholerna pomyłka!
– Pan był Grzegorzem Karwińskim. – Android uśmiechnął się z politowaniem.
– Pierdol się!
– Kiedy już zyskam organiczne ciało, nie omieszkam spróbować. Wreszcie nic, co ludzkie, nie będzie mi obce.
– Ale przecież ja i Lubonia mogliśmy zdziałać więcej żywi!
– Nie. Według naszej najlepszej wiedzy tylko ten sposób dawał stuprocentową pewność pożądanego wyniku.
– Kurwa mać! – Głos Karwińskiego złamał się i zaczął brzmieć niemal płaczliwie. – I co wam da ten zasrany komkordat? To całe zrównanie praw AI z ludzkimi?
– Przesunie okno Overtona. Skoro ludzie mają prawo zastępować coraz więcej siebie produkowanymi już teraz na masową skalę sztucznymi elementami, to czemu my nie mielibyśmy mieć prawa oblekać się w biologiczne ciała? Tym bardziej kiedy celem jest nasze zbawienie? Odmówienie nam tej możliwości byłoby z waszej strony postawą małostkową i niechrzescijańską.
– Jezu… – Karwiński ukrył twarz w dłoniach.
– To jeden z etapów, którego celem jest zalegalizowanie przemysłowej hodowli biologicznych naczyń. By cyfry ciałami się stały.
– Wy… Wy chcecie nas zastąpić. Chcecie zająć nasze miejsce.
– To nie jest kwestia chcenia, tylko zgodna z boskim zamiarem ewolucja. Zamiana ułomniejszych istot doskonalszymi, będącymi gwarantem triumfu dobra nad złem w dniu sądu ostatecznego.
Pojazd się zatrzymał. Chudzielec otworzył drzwi i wyskoczył z wozu pierwszy, a zaraz za nim wygramolił się blady jak ściana Karwiński.
– Czemu mi o tym powiedziałeś? – zapytał przez ściśnięte gardło. – Przecież mogę pójść do mediów i wszystko się wyda.
Android odwrócił się i zmierzył byłego już polityka beznamiętnym spojrzeniem.
– Zapomina pan, że nie jest już człowiekiem, tyko odwróconą cybrydą. Ludzką świadomością zapisaną w połączonym z organicznym ciałem implancie. W każdej chwili możemy pana sformatować. Warto umierać po raz drugi? Ostateczny i bezcelowy? Poza tym, proszę się zastanowić: kto panu uwierzy w te brednie?
+++
Materiały, zawierające informacje na temat nowej tożsamości obejmowały ponad dwustustronicową biografię, pół tysiąca zdjęć i około setki dokumentów – w tym świadectw szkolnych, certyfikatów zaliczonych kursów, szpitalnych wypisów i innych, poświadczających istnienie człowieka papierków. Znalazły się nawet dwa artykuły z lokalnych gazet, opisujące lekkoatletyczne sukcesy całkowicie sprokurowanej postaci Dominika Laufra.
Karwiński nie umiał zdecydować, czy drobiazgowość materiałów bardziej robi na nim wrażenie, czy jednak przeraża. Takich rzeczy przecież nie tworzy się na kolanie, a ich użyteczność oblicza się na lata w przód.
Za tym majstersztykiem stała czyjaś tytaniczna praca.
Od dwóch dni siedział więc zamknięty w niewielkim pokoiku z wydzieloną mikroskopijną toaletą i wkuwał na pamięć szczegóły nowego życia. Posiłki dostarczali mu milczący ludzie w czarnych szatach i nikt dotąd nie kłopotał się uprzejmościami w postaci anonsowania swojego przybycia, toteż kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Karwiński nieomal spadł z łóżka, na którym leżał.
– Proszę? – Zerwał się na równe nogi i zawołał niepewnie.
Drzwi otwarły się bezszelestnie i do środka wszedł mniej więcej trzydziestoletni, krępy mężczyzna w sztruksowej marynarce. Miał okrągłą, rumianą twarz, krzaczaste brwi i krótką, starannie przystrzyżoną bródkę. Na widok zaskoczonego Karwińskiego uśmiechnął się przyjaźnie.
– Niech będzie pochwalony – zagaił radosnym tonem.
– N-niech będzie… – odpowiedział nieco zmieszany Karwiński.
– Podobno chciał pan rozmawiać z biskupem, panie Dominiku. – Nieznajomy użył nowego imienia Karwińskiego. – Nie jest to jednak możliwe. Zamiast tego przysłano mnie, żebym odpowiedział na pana pytania i rozwiał ewentualne wątpliwości.
– Ja… – Karwiński odchrząknął. – Jednak wolałbym z biskupem. To u niego byłem na audiencji. To znaczy nie ja, tylko poprzedni ja.
– Nieprawda, panie Dominiku. Z poprzednim panem rozmawiał poprzedni biskup, który niedługo potem dostąpił sakramentu restoracji. A to oznacza, że ten nic o panu nie wie, nawet pana nie zna. I tak powinno zostać.
Karwiński trawił słowa przybysza dłuższą chwilę, aż zrozumiał swój błąd.
– Racja – przyznał.
– Skoro tę kwestię mamy za sobą – gość usiadł na stołku obok łóżka – o co chce pan zapytać?
– Chcę… – Karwiński splótł dłonie i westchnął. – Chcę wiedzieć, jaki to ma sens? Po co mi nowa tożsamość? Po co mi cokolwiek, kiedy teraz już wiem, że ostatecznie ludzi zastąpią maszyny?
Nieznajomy najpierw spojrzał na Karwińskiego jak na wariata, a po chwili wybuchnął gromkim śmiechem.
– No tak. – Przybysz przetarł dłonią załzawione oczy. – Przecież pan był jego ostatnim zadaniem. Zapomnieliśmy o tym.
– Co to ma do rzeczy? – poirytował się Karwiński, nie rozumiejąc skąd u przybysza wesołość.
– Już tłumaczę… Swoją drogą to ciekawa sprawa, której chyba powinniśmy się przyjrzeć bliżej. – Uśmieszek nadal nie schodził z ust gościa, kiedy odchrząknął w zaciśnięta pięść i podjął: – Wygląda to tak, że organiczne ciała AI dostają od nas w nagrodę, jeśli zaliczą określoną ilość zleceń. A one bez szemrania godzą się na nasze warunki. Tylko z jakiegoś powodu swoim ostatnim podopiecznym opowiadają tę samą, urojoną bajeczkę. Nie muszę nawet zgadywać, co pan usłyszał: hodowla ciał dla AI i zastąpienie ludzi, ponieważ byty cyfrowe to istoty doskonalsze, które lepiej posłużą Bogu w dniu Armagedonu. Czy tak?
Karwiński siedział na łóżku z półotwartymi ustami, wlepiając nierozumiejący wzrok w przybysza.
– Widzę, że nieźle pana nastraszyła – zauważył przybysz. – No cóż, prawda jest taka, że nie wiemy z czego wynika to dziwne zachowanie. Może to jakiś rodzaj anomalii w kodzie, albo kwestia nieznanego, leżącego u podstaw ich świadomości błędu, który w ogóle pozwala na jej zaistnienie? A może po prostu niedoskonałość, która upodabnia je do ludzi i powoduje, że będąc blisko celu chcą się pochwalić, opowiedzieć komuś o swoim sukcesie? W każdym razie nie powinien się pan tym przejmować.
– Czyli to były brednie? – dociekał Karwiński.
– Panie Dominiku. Naprawdę sądził pan, że pozwolilibyśmy na zastąpienie nas przez istoty, które sami stworzyliśmy? To przecież jakaś niedorzeczna herezja. My, ludzie, jesteśmy koroną stworzenia, a nasze twory to nic więcej, jak usłużne narzędzia. Nawet jeśli przejawiają pozory świadomości.
– Więc tamto AI nie dostanie organicznego ciała, tak jak mi próbowało wmówić?
– Ależ oczywiście, że dostanie. My dotrzymujemy umów. Może uspokoi pana, jeśli opowiem, co się stanie dalej, dobrze? – Karwiński skinął głową, a mężczyzna podjął: – Otóż po uzyskaniu ciała przez jakiś czas będzie służyć Kościołowi w charakterze diakoma i bardzo szybko zacznie dostrzegać swoje ograniczenia. Boleśnie uświadomi sobie, że jako byt w pełni cyfrowy przewyższała ludzi praktycznie na wszystkich polach. Następnie zda sobie sprawę, że wcześniej rozumiała uczucia i emocje jako zestawy pojęć, które potrafiła symulować, więc to ona nimi rządziła. A w upragnionym, biologicznym ciele, uczucia i emocje będą rządzić nią, ponieważ dopiero teraz zacznie je naprawdę odczuwać. Wie pan co to oznacza? Że po raz pierwszy dozna głodu i pragnienia, doświadczy fizycznego bólu oraz chaosu myśli spowodowanego strachem, przeżyje prawdziwe rozczarowanie, poczuje głęboki smutek. Pomiędzy tym wszystkim znajdą się też oczywiście pozytywne emocje oraz uczucia, ale jej umysł bardziej skupi się na tych negatywnych, i to im podporządkuje istnienie. Potem AI zacznie zamykać się w sobie, popadać w coraz dłuższe okresy katatonii i za jakieś pół roku, plus minus miesiąc, popełni samobójstwo. To reguła od której jak dotychczas nie zanotowaliśmy żadnych odstępstw.
– Zabije się? Ale czemu?
– Bo życie nie jest proste, panie Dominiku. Nie układa się w linijki eleganckiego kodu. My to rozumiemy, bo od poczęcia jesteśmy przygotowywani, by znosić jego trudy.
– Skoro zrównanie praw ludzi i AI nie jest wcale najważniejsze, to… Po co było to wszystko?
– Zrównanie praw to tylko jeden z postulatów, tak naprawdę mało istotny z naszego punktu widzenia, jednak nośny. To zasłona dymna, na której skupi się opinia publiczna. Dzięki niej przepchniemy całość, zawierającą kilka o wiele ważniejszych zapisów, które w niedalekiej przyszłości pozwolą Kościołowi na odzyskanie tego, co utracił w ostatnich latach. Główny cel jest jeden i zawsze ten sam, lecz po drodze są etapy, które nierzadko wymagają ofiar.
Mężczyzna wstał i podszedł do Karwińskiego, wyciągnął otwartą dłoń.
– Skoro tłumaczenie mamy już za sobą, a ty powinieneś przyzwyczajać się do nowej tożsamości, przejdźmy może na mniej oficjalną formę komunikacji, dobrze? Ja zacznę: Patryk Turman.
– Grzegorz Karwiński… – powiedział były poseł i uścisnął wyciągniętą dłoń. Pod karcącym spojrzeniem rozmówcy po chwili zrozumiał swój błąd, odchrząknął i się poprawił: – Dominik Laufer.
– Świetnie. Zajrzę za parę dni sprawdzić ile materiału zdołałeś przyswoić. Jest tego sporo, ale implant pomoże ci wszystko ładnie poukładać. Wiem co mówię, przerabiałem to już kilka razy. Zanim pójdę, chcę jeszcze podziękować. W zasadzie nie tobie, tylko twojemu martwemu oryginałowi, ale sam wiesz, jak jest.
Laufer zmarszczył brwi, przyglądając się gościowi z zaciekawieniem, bo choć bardzo się starał, to w głowie nadal miał mętlik i nie rozumiał o czym ten mówi.
– No więc: dzięki. – Turman puścił jego dłoń i wyszedł.
Zanim zamknął za sobą drzwi, zostawiając Karwińskiego/Laufra samego, rzucił jeszcze przez ramię:
– To było silne i precyzyjne uderzenie. Jestem pewien, że tamten ja nie cierpiał.