- Opowiadanie: Haski93 - Dym nad Jagódką

Dym nad Jagódką

Oceny

Dym nad Jagódką

 

Da­rion za­uwa­żył dym uno­szą­cy się w od­da­li. Po chwi­li ude­rzy­ła go woń nie­sio­na przez wiatr.

 

"Za­pach pa­lo­nych ciał" – po­my­ślał. Bar­dzo do­brze znał ten smród. Nie raz pod­kła­dał ogień, pod stos chru­stu, uło­żo­ny zgrab­nie jak cho­choł na zimę.

 

Nie­na­wi­dził tego robić, lecz nie mógł się sprze­ci­wić. Brat Knut nie to­le­ro­wał nie­po­słu­szeń­stwa na co dzień, a już na pewno nie przy pa­le­niu cza­row­nic. Za pierw­szym razem, gdy Da­rion miał pod­pa­lić stos, ten stał jak posąg, trzy­ma­jąc sztyw­no po­chod­nię. Cał­ko­wi­cie nie­zdol­ny do wy­ko­na­nia roz­ka­zu. Za co zo­stał wy­na­gro­dzo­ny rózgą na goły zad, a wiedź­ma i tak spło­nę­ła. Od tam­tej chwi­li ten krzyk prze­śla­do­wał go w sen­nych kosz­ma­rach. Na­to­miast ko­lej­nym razem, po­szło mu już le­piej, choć nie obyło się bez "spe­cjal­nej za­chę­ty". A gdy zo­ba­czył, jak z ust pa­lo­nej wiedź­my wy­szły żmije, prze­stał kwe­stio­no­wać me­to­dy swego na­uczy­cie­la.

 

Dłuż­szą chwi­le za­ję­ło mu do­tar­cie w po­bli­że wsi Ja­gód­ka. Nie spie­szył się, bacz­nie ob­ser­wo­wał oko­li­ce, wy­pa­tru­jąc zbó­jów. W końcu scho­wał się w małym za­gaj­ni­ku tuż przy rzece, gdzie zwy­kle o tej porze chłop­ki w pocie czoła piorą szma­ty. I po na­my­śle przy­wią­zał wier­ne­go siwka do brzo­zy.

 

– Po­cze­kaj tu na mnie – szep­nął mu do ucha.

 

A Wichr szturch­nął go py­skiem w pierś, jakby ro­zu­miał.

 

Ostroż­nie pod­szedł do naj­bliż­szej z cha­łup, i sta­nął pod ścia­ną. Na­step­nie po­wo­li wy­chy­lił się za rogu by spraw­dzić sy­tu­ację.

 

Nie­ste­ty, miał rację. Znak na nie­bie i swąd w po­wie­trzu nie mogły kła­mać. Obraz sie­lan­ko­wej nie­gdyś wsi, gdzie stara Gien­ko­wa gro­zi­ła kijem dzie­ciom za roz­go­nio­ne gęsi, za­mie­nił się w krwa­wy obraz su­ro­wej rze­czy­wi­sto­ści. Za pierw­szym razem do­strzegł zglisz­cza kilku chat i spa­lo­ny wóz, przy któ­rych le­ża­ły zwę­glo­ne zwło­ki.

 

"Mu­sie­li za­ata­ko­wać w nocy, gdy spali" – po­my­ślał. Zacisną pięśći. – "Kur­wie syny".

 

Dla pew­no­ści spoj­rzał drugi raz. Tym razem zo­ba­czył ku­le­ją­ce­go burka, który szedł przez wieś. Bie­dak co jakiś czas się za­trzy­my­wał, wę­sząc nosem po­wie­trze, jak by kogoś szu­kał. Po chwi­li, w jed­nej z chat na­prze­ciw­ko dys­kret­nie uchy­li­ły się drzwi. 

Burek, czuj­ny jak za­wsze, na­tych­miast po­de­rwał się z miej­sca i po­mknął w tamtą stro­nę, zwin­nie prze­ci­ska­jąc się przez wąską szpa­rę. 

 

– Ktoś jed­nak prze­żył – wy­szep­tał do sie­bie.

 

Za­ak­cep­to­wał ry­zy­ko i wy­szedł zza chaty, kie­ru­jąc się za bur­kiem. Za­trzy­mał się przed nie­daw­no uchy­lo­ny­mi drzwia­mi gło­śno za­czął mówić:

 

– Kto­kol­wiek tam jest, nie bój­cie się mnie. Je­stem brat Da­rion z za­ko­nu Świę­te­go Je­rze­go. Nie raz tu by­wa­łem w po­dró­ży, może pa­mię­ta­cie mnie. – Prze­tarł rę­ka­wem pot z czoła.

 

Lecz nikt się nie ode­zwał, ani nie nawet szczek­nął.

 

– Mogę pomóc, mam jedzenie, a i le­czyć po­tra­fię.

 

Po tych sło­wach zo­ba­czył ruch w okien­ku. Para ma­łych oczu z przy­kle­jo­nym do szyby no­skiem pa­trzy­ła pro­sto w oczy Da­rio­na.

 

– Mo­żesz wyjść, nic ci nie zro­bię. Wi­dzia­łem, że twój pies ku­le­je, jemu też mogę pomóc. – Pró­bo­wał na­kło­nić dziec­ko do wyj­ścia. – Znam soł­ty­sa Ma­cie­ja, czę­sto mnie go­ścił u sie­bie. Ma córkę Mi­len­kę, wiesz co się z nimi stało? – cią­gną mo­no­log.

 

– Chyba wszy­scy nie żyją – po­wie­dział pi­skli­wy chło­pię­cy głos zza okien­ka.

 

– Przy­kro mi, mały. Je­steś cały? – spy­tał tro­skli­wie.

 

– Mnie nic, ale Kry­zysa ktoś dziabnął w łapę i leci krew – wy­szep­tał prze­stra­szo­ny chło­piec.

 

– Mogę go opa­trzeć, jak chcesz. Jak masz na imię, chłop­cze? – Zmru­żył oczy od słoń­ca.

 

Drzwi się uchy­li­ły, a z głębi drew­nia­nej chaty wy­ło­ni­ła się syl­wet­ka ma­łe­go czło­wie­ka.

 

– Siem­ko na mnie wo­ła­ją – od­po­wie­dział drżą­cym gło­sem.

 

Chło­pak miał może 10 lat. Stał wy­stra­szo­ny na bo­sych sto­pach, ubra­ny tylko w brud­ne szare sukno prze­pa­sa­ne czer­wo­nym pasem. Sło­mia­na czu­pry­na i zmę­czo­ne od pła­czu oczy chwy­ci­ły mni­cha za serce.

 

– Hau! Hau! – Dziel­ny Kry­zys wy­szedł z po­mię­dzy nóg Siem­ka.

– Szczek! Wrrr… – war­czał nie od­pusz­cza­jąc.

 

– Dziel­ne­go masz straż­ni­ka, mały. Mimo, że ktoś go po­tur­bo­wał, dalej cię broni. Kry­zys uspo­kój się, na wszyst­kie świę­to­ści! – wy­cią­gnął rękę do psa.

 

Kry­zys nie był zwy­kłym wiej­skim psem. Siem­ko z ojcem na­uczy­li go wielu sztu­czek, a pies do­sko­na­le wy­czu­wał ludz­kie in­ten­cje. Gdy pew­ne­go razu za­du­sił kurę na­le­żą­cą do Ja­nu­ta, ten w ze­mście we­tknął gwoź­dzie w sar­ni­nę i podał psu. Kry­zys nie głupi po­wą­chał, spoj­rzał czło­wie­ko­wi w oczy i… ce­lo­wo na­szczał na mięso. Cała wieś śmia­ła się z Ja­nu­ta jesz­cze przez rok.

 

– Już do­brze, pie­sku, zaraz ci po­mo­gę. – Siem­ko pa­trzył, jak mnich gła­skał jego przy­ja­cie­la.

 

– Nic mu nie bę­dzie? – Ści­sną w ręce ma­łe­go drew­nia­ne­go konia.

 

– Już pa­trzę. – Mnich ostroż­nie od­su­wał ku­dła­te kę­dzior­ki na udzie, gdzie widać było ciem­ną krew. – To nic groź­ne­go, nic mu nie bę­dzie, na szczę­ście. Trze­ba tylko za­ło­żyć opa­tru­nek.

 

"Pew­nie do­sta­łeś kopa bie­da­ku" – po­my­ślał.

 

Simko przy­tu­lił mocno psa, a łzy po­cie­kły mu po po­licz­kach.

 

– No już mały. Gdzie twoi ro­dzi­ce? – za­py­tał tro­skli­wym gło­sem.

 

Chło­piec od­kle­ił głowę od przy­ja­cie­la i prze­tarł rę­ka­wem za­smar­ka­ny nos.

 

– W izbie leżą, przy­kry­łem ich. – Wska­zał brud­nym od za­schnię­tej krwi pal­cem przez drzwi, a łzy znów mu po­cie­kły.

 

– Nie płacz. Twoi ro­dzi­ce odeszli, mały. Już nie cierpią. Chodź, usią­dzie­my tu. – Przy­tu­lił dziec­ko do sie­bie i usie­dli na drew­nia­nej ławce, która miała już swoje lata.

 

– Po­wiesz mi, Siem­ko, jak to było? – Po­gła­skał ma­łe­go po gło­wie.

 

Małe ciał­ko za­dy­go­ta­ło jak osika, mimo to kiw­nął głową.

 

– Dużo to ja nie wiem… bo żem spał. A oni w nocy przy­szli, wła­śnie jak spa­li­śmy wszy­scy – za­czął opo­wia­dać ner­wo­wo. – Tatko mnie zbu­dził, mówił: "Sta­waj, Siem­ko, zbóje ata­ku­ją wio­skę". I kazał mi wejść pod pod­ło­gę, do schow­ka. Potem przy­szli do na­szej chaty… – Ści­sną drew­nia­ne­go konia mocno. – Za­czę­li krzy­czeć, pytać gdzie dzie­ci są. Przez szpa­rę zo­ba­czy­łem jak trzy­ma­ją mamę, Tatko chciał jej pomóc ale go za­bi­li. – Za­ci­sną mocno oczy, wy­ci­skając łzy. – Dalej już nie wiem za­mkną­łem oczy i za­sło­ni­łem uszy. – Mały wbił się w mni­cha.

 

Małe palce za­ci­snę­ły się na zgrzeb­nym ma­te­ria­le tak mocno, że Da­rion po­czuł, jak pa­znok­cie ry­su­ją mu skórę nawet przez grube sukno. Jakby bał się, że znów zo­sta­nie sam jak po­przed­niej nocy.

 

– Już do­brze mały, jestem tu, by ci pomóc. Naj­pierw zaj­mie­my się Kry­zy­sem, a potem po­my­śli­my, co z tobą. – Przy­tu­lił chło­pa­ka i wstał.

 

Ostroż­nie wziął psa na ręce, mimo, że odór zje­żo­nej sier­ści i za­schnię­tej krwi ści­snął mu noz­drza. Wszy­scy razem po­szli do za­gaj­ni­ka za rzecz­ką, gdzie Da­rion opa­trzył nogę wier­ne­go druha Siem­ka.

 

– Za ty­dzień czy dwa bę­dzie zdrów jak ryba. – Odło­żył ban­daż do sakwy.

 

Wichr par­sk­nął noz­drza­mi, po­twier­dza­jąc dia­gno­zę za­kon­ni­ka.

 

– Dzię­ku­ję. – Odło­żył gład­kie­go ko­ni­ka na zie­mię i klęk­nął przy swoim dru­chu mię­dzy bia­ły­mi brzo­za­mi. – Do­brze, mały. Scho­wasz się tu z Kry­zy­sem i po­cze­ka­cie na mnie. Ja muszę spraw­dzić, czy ktoś jesz­cze prze­żył. – Prze­tarł pot z czoła.

– A ty miej na nich oko. – Zwró­cił się do siwka.

 

– Do­brze, tylko uwa­żaj­cie tam. – Przy­lgnął do brzo­zy, wy­cią­gnął nogi, a pies po­ło­żył mu głowę na ko­la­nach.

 

Da­rion ostroż­nie otwo­rzył drzwi do chaty chłop­ca. W wej­ściu po­wi­tał go me­ta­licz­ny odór śmier­ci. W środ­ku była tylko jedna izba z gli­nia­nym pie­cem, przy któ­rym stała drew­nia­na pry­cza, na któ­rej sy­pia­no. Resz­ta cha­łu­py była zde­mo­lo­wa­na: po­tłu­czo­ne na­czy­nia, prze­wró­co­ne stoły i stoł­ki, roz­be­be­szo­ne kufry. Lecz pierw­sze, co rzu­ci­ło mu się w oczy, to za­krwa­wio­na derka przy­kry­wa­ją­ca zwło­ki ro­dzi­ców Siem­ka. Na kle­pi­sku za­uwa­żył, też ślady cią­gnię­cia zwłok.

 

 

„Mu­siał sam ich uło­żyć. Bied­ny malec" – po­my­ślał.

 

Od­krył derkę, a smród roz­cię­tych w pasie zwłok męż­czy­zny ude­rzył tak sil­nie, że mu­siał za­kryć nos. To nie była czy­sta śmierć – jego je­li­ta były w po­ło­wie na ze­wnątrz. Na­to­miast ko­bie­ta le­ża­ła w po­tar­ga­nej weł­nia­nej sukni, z pier­sią na wierz­chu i pod­cię­tym gar­dłem.

 

– Kur­wie syny! – wy­ce­dził. – Zgwał­ci­li i za­mor­do­wa­li, bądź od­wrot­nie. – Dłoń mi­mo­wol­nie chwy­ci­ła za topór pod płasz­czem.

 

Przy­krył mał­żon­ków z po­wro­tem derką i zmó­wił mo­dli­twę za ich dusze. Póź­niej spraw­dził resz­tę do­mostw, ale je­dy­ne, co zna­lazł, to cisza i śmierć. Wszyst­kie cenne rze­czy zo­sta­ły zra­bo­wa­ne – nie zo­sta­wi­li ani ziar­na żyta, ani choć­by jed­nej kury. Bra­ko­wa­ło jesz­cze jed­ne­go ele­men­tu tej małej spo­łecz­no­ści. Da­rion nie zna­lazł po­zo­sta­łych dzie­ci – ani ży­wych, ani mar­twych.

 

„Za­bra­li je. Tylko po co?" – zadał sobie py­ta­nie.

 

Na placu za­uwa­żył ślady, któ­rym przyj­rzał się bli­żej. Były głę­bo­kie, z ostry­mi kra­wę­dzia­mi – ta­ki­mi, jakie zo­sta­wia­ją okute koła. Po­dą­żył za śla­da­mi wozu, które pro­wa­dzi­ły go na po­łu­dnie, za wieś, w kie­run­ku Gór Ni­skich, gdzie znaj­do­wał się Grim­hold.

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Haski93

Ciekawa historia, napisana obrazowo, dzięki czemu wyobraźnia pracuje. Tekst zawiera sporo błędów językowych, ale nie będę ich cytował, bo skupiłem się na fabule. Zastanawiam się, jakie będą dalsze losy bohaterów. 

Pozdrawiam

Ciężko powiedzieć coś więcej, bo tekst jest krótki, ale podobało mi się. Dobre tempo, opisy w punkt, może możnaby trochę podkręcić dialog z chłopcem na temat jego rodziców, ale i tak jest ok. Historia mnie zainteresowała.

Witaj. :)

Gratuluję tutejszego debiutu i to zaledwie kilka dni po rejestracji. :) Zachęcam do zapoznania się z działem Publicystyka i zawartymi w nim poradnikami, w tym – językowymi i – dla Nowicjuszy autorstwa Drakainy. :) W HP mamy także wiele wątków, pomocnych przy wszelkich wątpliwościach merytorycznych, językowych czy dialogowych itp. :)

Zgadzam się z Przedmówcami, że fragment ma potencjał, lecz wymaga jeszcze pewnego rozwinięcia, zaś strona językowa jest do generalnej poprawy. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dziękuję wszystkim za przeczytanie i skomentowanie. Byłbym wdzięczny, gdybyście wskazali mi przynajmniej kilka błędów – dzięki temu będę wiedział, na czym się skupić.

Poprawiłem tekst. Czy teraz jest poprawnie?

Niestety, o ile dobrze widzę dialogi nadal niepoprawnie. sad

Pecunia non olet

Mam nadzieję, że tym razem poprawiłem odpowiednio dialogi. ????

Mam nadzieję, że tym razem poprawiłem odpowiednio dialogi. ????

Nie trzeba aż czterech pytajników. :)

Haski93, jak rozumiem – pytanie jest skierowane do mnie, zerkam zatem kolejny raz, choć bardzo rzadko bez bety wracam do tych samych tekstów trzykrotnie i niestety nadal w wielu miejscach dialogi są błędnie zapisane. Spójrz na zasady ich zapisu w podanych przeze mnie poradnikach.

Powodzenia, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Rozumiem. Co do tych znaków zapytania – pierwotnie była tam emotikona (buźka), ale jakoś zamieniła się w pytajniki. Nie wiem, dlaczego.

 

Aha, na spokojnie, czyli cztery pytajniki przypadkowe, ok. :) 

W razie czego możesz zawsze o zdania, których pisowni nie jesteś pewien, pytać w specjalnie do tego przeznaczonym wątku w HP. ;) Wszyscy tu tak robimy, pomagając sobie nawzajem, podobnie jak wszyscy szlifujemy pisownię dialogów, bo nikt nie jest bezbłędny i każdy z nas jest amatorem. ;) 

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka