- Opowiadanie: maciekzolnowski - Trudna sztuka baskingu

Trudna sztuka baskingu

Tekst przeznaczony jest dla osób dorosłych! I chyba bardziej dla facetów niż kobiet. Wyszedł mi... erotyk. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

marzan

Oceny

Trudna sztuka baskingu

Wyznanie fetyszysty-artysty

Jestem rajstopowcem. Lubię dziewczyny w rajtuzach. Wiem, że to dziwne, dziwne i zboczone, ale taki właśnie jestem: inny. Grzeszny. Nade wszystko jednak posiadam – to mnie definiuje – tytuł zawodowy instrumentalisty i utrzymuję się z gry ulicznej. Czy te dwa światy – świat rajstop oraz uniwersum muzyki – da się jakoś połączyć? Okazuje się, że tak, że się da. Szczególnie zimą albo wtedy, gdy jest po prostu zimno, zimno i wilgotno. Wychodzę wtedy na ulicę (wychodzę także i latem, ale o lecie może innym razem) i gram w przejściu podziemnym, bawię ludzi sztuką i, łącząc przyjemne z pożytecznym, usiłuję coś zarobić, jakiś grosz, bo mówimy tutaj o groszach, nie o milionach przecież.

No ale jak to u licha zrobić, by surowa aura nie pokrzyżowała planów dawania ludziom radości oraz czerpania przyjemności z muzykowania? Okazuje się, że można to osiągnąć w jedyny sensowny sposób, a mianowicie trzeba uruchomić wyobraźnię i wyobrażać sobie wszystkie te przechodzące kobietki rozebrane do bielizny, do samych tylko majteczek, do samiuśkich rajstopek. Tak, tak, uruchomić wyobraźnię – to jedyne antidotum na surowość polskiego klimatu, na trudne warunki życia, na trudne warunki pracy. I co potem? Potem wystarczy już tylko rżnąć, rżnąć i jeszcze raz rżnąć, um-pa-pa, um-pa-pa; a w myślach? W myślach trzeba zaglądać pod sukienki i spódniczki i całować rozgrzane piersi i damskie wibrujące pośladki, a wszystko to w rytm muzyki. I raz, i dwa! Ruchy mogą być wolne albo przybierać na sile i przyspieszać, no to już zależy od inwencji oraz od interpretowanego akurat szlagieru. I tak na dźwięk „Bésame mucho” należy powędrować z głową gdzieś między uda wyimaginowanej partnerki, czyli tam, gdzie rozpoczyna się część majtkowa rajstop, a pierwsze takty walca „Nad pięknym modrym Dunajem” przywitać z głową opartą o brzuch wyśnionej, wymarzonej partnerki, dokładnie tam, dokąd owa część garderoby sięga, a sięga aż do pępka albo i wyżej. Chodzi wszak o temperaturę. Ma być gorąco. Może też być przy okazji romantycznie. Przy akompaniamencie rzewnej melodii z „Titanica” na pewno. W międzyczasie – ma rada – nie zaszkodzi zagrać „Gdybym był bogaty”, bo przecież – wszyscy wiedzą – my, muzycy, mamy gest i stać nas na to, by „zaskrzypkować się na dachu” na śmierć. W końcu bogactwo sprzyja miłości, jeśli naprawdę chce się w wyobraźni przydybać zdobycz z górnej półki, z wyższej sfery missek i modelek. I najważniejsze: należy koniecznie podążać za ruchem melodii. Jeśli melodia się wznosi to i nam niech się zdaje, że się wznosimy, że lecimy, szybujemy, wirujemy, jeśli zaś opada to opadajmy my razem z nią. Ot, mała analogia z górami, a także z krągłościami i wszelkimi zakamarkami kobiecego ciała. Góra – dół, góra – dół! Wypukłość i wklęsłość, wypukłość i wklęsłość! Um-pa-pa, um-pa-pa! Jedziemy z muzycznym koksem!

Śpieszę tu jednak z małym uzupełnieniem, bo nie napisałem całej prawdy. A prawda wygląda tak, że płeć piękna jest jednym wielkim rozpraszaczem, za sprawą którego niepodobna się nie pomylić. Wiem, bo wielokrotnie już tego doświadczyłem. Raz na przykład wchodziła po schodach pewna blondynka w miniówie, w związku z czym, stojąc w przejściu, a więc na dole, widoczek miałem przedni. I już miałem ciupnąć refren „Ojca chrzestnego”, już, już witałem się z gąską, bo znam ten refren jak własną kieszeń, a tu jak nie zafałszuję, jak nie spartolę tej mojej chałtury, jak nie zaskrzypi mi ta struna, co zaskrzypieć nie powinna. No cóż… powiedzmy, że to są wypadki przy pracy, z którymi się trzeba liczyć i które należy zaakceptować, bowiem – jako się rzekło – piękna płeć rozprasza, bawi się naszą uwagą, a raczej jej brakiem. I nic, absolutnie nic się na to nie poradzi. Amen.

Reasumując: czasem jak jest brzydka pogoda, a ja gram w przejściu, spoglądam lubieżnym – wstyd się przyznać – wzrokiem na przechodzące obok panienki w rajstopach i miniówach i wyobrażam sobie, że mnie te panienki rozgrzewają własnymi ciałkami: udami, nogami, piersiami, rękami i tak dalej. I od razu jest cieplej i lepiej się pyka, że też pozwolę sobie tutaj na małe nawiązanie do: „Pyk, pyk z fajeczki”. Ech, jak dziwnie jest być facetem oraz duszą artystyczną! Założę się, że pięknościom, które mnie mijają, nawet do głowy nie przyjdzie, jak nieczyste są fantazje tu zaprezentowane i że te fantazje dotyczą ich stóp, kolan, łydek, ud i tak dalej. Ciekawe, co by było, gdyby umiały czytać w myślach, jak w tym filmie: „Czego pragną kobiety”? Co by powiedziały i czy zmieniłby się ich odbiór dzikiej, spontanicznej, szalonej mej gry? I raz, i dwa! Um-pa-pa, um-pa-pa! I trzy, i cztery!!! Um-pa-pa, um-pa-pa!!! Bum-cyk-cyk!!! 

 

Małe, wredne, purpurowe…

Z czym kojarzy ci się Miś Paddington? Z kreskówką, z pewną książeczką dla dzieci… Prawda. Mnie osobiście konotuje się ze zbędnym, nikomu niepotrzebnym stresem, niewspółmiernym do sytuacji, która go wyzwala. Dlaczego stresem? Już wyjaśniam. Otóż od czasu do czasu zjawiam się ze swą zabytkową violą d’amore w okolicach Paddingtonu, gdzie znajduje się podziemne przejście dla pieszych z najcudowniejszą na świecie akustyką. Ów zakątek Londynu zdobi pomnik Misia – okazały, grubiutki i cały intensywnie czerwony. Mijające go tłumy turystów chcą ujrzeć Little Venice zapewne.

No dobrze… a teraz wyobraź sobie siebie, jak stoisz z instrumentem i się straszliwie, ale to straszliwie pocisz, gdyż za chwilę znajdziesz się w zasięgu uwagi przechodniów, w jej centrum i sam staniesz się Misiem. I będziesz cały jak on purpurowy.

Starszej pani wypadł z ust żelek – nasmarowałem smyczek kalafonią; jakieś dziecko zapłakało – nastroiłem sprzęt grający; ktoś się w kimś zakochał, a ktoś odkochał – zrobiłem głęboki wdech. Może jesteś następny w kolejce do odrzucenia i wzgardzenia? Jak sądzisz? Jeśli się nie spodobasz, to kto wie? Sygnały płynące z otoczenia odbierasz spotęgowane do niebotycznych wprost rozmiarów, słyszysz głośno i wyraźnie, wręcz fortissimo, widzisz w niemal zwolnionym tempie, powoli i dokładnie.

No i zaczynasz swój performance. Muzyczka płynie. I co z tego, że piękna. Nikt uwagi nie zwraca na buskera. Busking to jedna z najtrudniejszych sztuk. Musisz naprawdę bardzo się starać, by zostać zauważonym, by zdobyć serca słuchaczy, nie przeszkadzając strażnikom galerii handlowej. A tam serca! Wystarczy parę miedziaków do futerału.

Twe przeżycia zdają się być nieistotne, są czymś niewspółmiernym i na wyrost. Są jak słoneczne dni-dziczki, składające się na drugie, nikomu niepotrzebne lato; jak wybujała nadmiernie winorośl, której nikt w ogrodzie mieć nie chce; albo jak nigdy niekoszona trawa na ziemi niczyjej. Jesteś, mój drogi, chwastem. Chwastem albo – to lepiej zabrzmi – nazuną z haiku Basho.

Paddington tymczasem stoi i się bezczelnie raduje, śmieje ci się w twarz. Twe strachy ma za nic. Za chwilę ożyje i sam zaintonuje koncert. I tak przechodnie interesują się nim bardziej aniżeli tobą, muzyku. Krasy niedźwiadek z violą w kolorze plastra miodu – oto widomy obraz wyolbrzymionych lęków. Małe toto, ładniutkie, a takie kurna wredne!

 

Niemuzykalni pochłaniacze bułek ze Slough

Matka–Murzynka opycha się bułami. Jest pierwszym lepszym przypadkowym przechodniem, jakich pełno tego dnia na High Street. Brytyjskie, poprawne politycznie wiatry są jej przychylne: jesienne słoneczko przyjemnie grzeje i nawet afrykański deszcz na głowę nie leje. Jej maluszki, tłoczące się gromadnie wkoło niej – wykapana matka, krew z krwi, kość z kości, pulchna pupka z pulchnej pupki – również ochoczo wcinają. Rzekłbyś: multikulti w wydaniu tak czystym, jak to tylko można sobie wyobrazić, i nieskazitelnie wprost szlachetnym niczym diament karbonado. Choć może już za chwilę będzie to monokulti. W Anglii? Na pewno.

To najmłodsze z pozycji dziecięcego wózeczka zauważa kącikiem oczka grajka ulicznego. I zaczyna się nim interesować na swój dziecięcy naiwniutki sposób. Spogląda mianowicie: a to na buskera, a to znów na bułę; na buskera, i znów na bułkę; i ponownie na buskera… Bułka w końcu zwycięża w nierównej walce o pospolitą uwagę z wcale niepospolitą, a nade wszystko boską muzyką klasyków wiedeńskich – europejczyków z krwi i kości, paneuropejczyków, białasów. Może gdyby na stradivariusach grał, bo ponoć grać potrafił, sam Patrick Swayze w towarzystwie ochroniarzy i fotoreporterów, to zainteresowanie przechodniów byłoby większe, a ich uszy mniej drewniane. I nasz maluszek porzuciłby bułkę dla Patricka, a tak jest jak jest i lepiej nie będzie.

Ale grajek nie zdradza rozgoryczenia. Z pasją robi swoje. Produkuje się tak, jakby sam chciał się za chwilę stać muzyką; tak, jakby umierał z każdą nutą, a rodził się wraz z kolejną. Ostatnimi czasy angielska królowa – ta niemłoda już BrzydUla z banknotów i monet – zdaje się doń uśmiechać bardziej z rzadka niźli z gęsta.

Kiedyś było inaczej, ale wiadomo… po tłustych muszą zawsze nastać lata chude. Dziś bułkożercy (i ich jeszcze bardziej bułkożerne dzieci) nieskorzy są do dzielenia się z nim ani z nią, ani w ogóle z nikim. To bułka, a wraz z nią także: mlaskanie, przełykanie, cmoktanie, sapanie, wąchanie oraz różne oblicza ślinotoku rozbrzmiewa w ich martwych, litosferycznych duszach. Swe moniaki zapewne przeznaczą na kolejne, kolejne i jeszcze raz kolejne bułki. Nie żyjemy przecież po to, ażeby jeść; jemy po to, aby żyć, a żyć – to znaczy wchrzaniać: kajzerki, rogale, weki, bagietki, grahamki, jagodzianki, drożdżówki oraz oczywiście wspomniane bułki… O tak, bułki – coraz ich więcej. A zatem smacznego. Mniam, mniam! 

Koniec

Komentarze

Maćku, niespełna osiem i pół tysiąca znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na SZORT. Przypominam, że na tym portalu opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobał mi się język, nastrój i przemyślenia.

Do tego stopnia, że tym razem po prostu nie chce mi się gmerać w interpunkcji, tylko wolę chłonąć atmosferę i wczuwać się w narratora.

Wszystkie części dobre nawet z osobna, a razem składają się w naprawdę ciekawy obrazek.

W bibliotece grajkowi będzie cieplej, a inne opowiadania wprawdzie groszem nie szastają, ale towarzystwo zacne.

Dzięki, Reg. Poprawione.

Bardzo mi miło, że się podobało, Marzanie. Dziękuję pięknie. 

Mnie osobiście do gustu przypadł szort trzeci, bo porusza dwie ważne sprawy: 1) “nie żyjemy po to, by jeść; jemy, by żyć”, 2) brak wspólnego mianownika, wspólnego kontekstu kulturowego w rzeczywistości multikulti. 

 

Cześć!

Nastrój wprowadzony przez pierwszą część – groteski i żartu – szybko znika. Myśli, świat widziany oczami ulicznego artysty, nabierają innego odcienia. Nawet wkrada się tu klimat poetyckiej prozy Schulza, na przykład tutaj:

słoneczne dni-dziczki, składające się na drugie, nikomu niepotrzebne lato

:)

Ciekawy eksperyment z konwencjami.

Pozdrawiam!

 

Żaden czytelnik tego szorta nie będzie miał wątpliwości, że muzyka jest dla Ciebie szalenie ważna, a że przy okazji wspominasz o rajstopkach, Misiu i bułach… Nieźle to wszystko połączyłeś i równie nieźle opisałeś.

O rajstopkach, jeśli mnie pamięć nie myli, pisałeś już dość dawno i mam wrażenie, że rajstopowcem byłeś już w dzieciństwie.

 

Matka–Mu­rzyn­ka opy­cha się bu­ła­mi. → Matka-Mu­rzyn­ka opy­cha się bu­ła­mi.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

sło­necz­ko przy­jem­nie grze­je i nawet afry­kań­ski deszcz na głowę nie leje. → Czy to celowy rym?

 

mu­zy­ką kla­sy­ków wie­deń­skich – eu­ro­pej­czy­ków z krwi i kości… → …mu­zy­ką kla­sy­ków wie­deń­skich – Eu­ro­pej­czy­ków z krwi i kości

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka