
Świt sączył się powoli do wnętrza wigwamu Pewnego Apacza. Mężczyzna zerknął niechętnie w jego kierunku i przywitał solidną dawką przekleństw. Brzask, zrażony przyjęciem, odwrócił się na pięcie i odszedł śpiesznie, ale nie można mu było odmówić wdzięku.
Indianin szybko przekonał się, że to nie był najlepszy pomysł. Od wielu lat wstawał o tej porze, aby ulżyć pęcherzowi. Kiedy zabrakło zwyczajowego budzenia, biologiczny zegar wojownika rozregulował się kompletnie. Nerki podały go do sądu i musiał się gęsto tłumaczyć na dziesiątkach wielogodzinnych rozpraw przed żądną sensacji publicznością.
Mało tego, Szaman od miesiąca przebywał na Alasce w gościnie u bardzo dalekiej krewnej o wdzięcznym imieniu Cindy i takiejże figurze. Pewien Apacz nie miał kogo poprosić o pomoc. Po setkach kilometrów przemierzonych po duktach i drogach gruntowych wpadł wreszcie na pomysł, aby świt przebłagać. Usadowił się którejś nocy koło namiotu sąsiada i cierpliwie czekał. Kiedy z mroku wyłonił się świt, Indianin podarował mu własnoręcznie wykonaną laurkę, garść nowalijek z przywigwamowego ogródka i przyrzekł, że opowie jedenaście niesamowitych historii. Świt, który niedawno odbył kurs na negocjatora, obwieścił, że uzależnia swą decyzję od tego, czy rzeczone historie przypadną mu do gustu.
I
Gdy majowy wiatr, znudzony rozchylaniem moich nozdrzy, zrobił sobie przerwę, spojrzałem na licznych reprezentantów przyrody ożywionej kipiących wręcz energią i zakrzyknąłem w uniesieniu: „Wiosna idzie, panie sierżancie!”.
– Co to za sierżant? – spytał mój znajomy, Stefan, nie kryjąc zaciekawienia.
– Nie znasz klasyki polskiego kina – stwierdziłem z niemałą satysfakcją.
– Zakończyłem ekscytację rodzimymi filmami na Krzyżakach Aleksandra Forda.
– Proszę o więcej szczegółów.
– Jagienka złamała mi serce, wychodząc za Zbyszka. Do tej pory się nie zrosło. Nie pomogła nawet żywica epoksydowa.
– Nic nie jest w stanie ci pomóc – odparłem zniesmaczony.
– Przynajmniej nie muszę chodzić we włoskich gajerach, by odciągnąć uwagę od nadzwyczajnej brzydoty gęby.
W jednej chwili prysł miły nastrój. Zaczerpnąłem powietrza i powiedziałem bardzo powoli, akcentując każdą sylabę:
– Odwołaj to, Stefanie, albo zdzielę cię tomahawkiem!
– Nigdy – syknął i pomknął chyżo w stronę domu.
Nie ruszyłem w pościg. Pomyślałem, że nie ma sensu ryzykować zabłocenia gustownego stroju w pogoni za zwykłym cymbałem. Pomny wszak na mą złą sławę, Stefan ukrył się bezterminowo w najbliższych niedostępnych górach.
Przyroda w tym czasie nadal dokonywała cudów, albowiem żadna głupia rozmowa nie była w stanie zakłócić rozkładu dnia Chronosa.
II
Na drugi dzień rano postanowiłem opuścić przytulny wigwam i poszukać śladów heroizmu w „odmętach rzeczywistości”. Chciałem choć przez jeden dzień poczuć się jak superbohater rodem z amerykańskich komiksów. Włożyłem do plecaka kilka unikatowych egzemplarzy „Spider-Mana” z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku i dalejże szukać kreatur względnie szumowin. Gruntowne śledztwo nie przyniosło jednak pożądanych efektów. Indagowani usprawiedliwiali się niepamięcią albo odsyłali do lekarza rodzinnego po stosowne skierowanie. Kiedy zamierzałem się już poddać, spotkałem kolegę z wojska przebywającego właśnie na beztroskich wakacjach u wuja sybaryty. I tenże przypomniał mi, iż nie sztuką jest posiadać nadludzkie moce i ganiać za bandziorami. Do dużo większych wyzwań należy wytłumaczenie nastolatkowi, jak sprowadzić ułamek do wspólnego mianownika.
Zawstydzony wróciłem do siebie i zacząłem wertować podręczniki dzieci. Takie mi się od tego wypieki na twarzy porobiły, że otworzyłem piekarnię.
III
Choć od niepamiętnych czasów zdawałem sobie sprawę, że alians między drogą gruntową a deszczem nie należy do udanych, stanąłem na werandzie i przeklinałem błoto. W sposób nader sugestywny i na cały boży świat. Bez względu na poprawność polityczną oraz wytyczne aktualnego szamana, który zalecał powściągliwość w negatywnej ocenie pobratymców.
Przypadek zrządził, że koło mego wigwamu przechodziła ciotka Bezwarunkowa Akceptacja. Nie bacząc na konwenanse, przypomniała, że na terenie rezerwatu znajdują się liczne strefy ciszy. I dobrze by było, gdybym zamknął „japę”. Nie zamierzałem słuchać żadnego dictum acerbum w trakcie „darcia japy”. Przypomniałem więc kobiecie, że ona potrafi wygenerować przez minutę tyle decybeli, co wszystkie młoty udarowe w ciągu roku.
– To potwarz! – zakrzyknęła niewiasta i zemdlała z oburzenia.
Ciało natomiast osunęło się majestatycznie w błoto. Chlupnęło zaiste po królewsku.
– Przynajmniej pomyślała o innych. Lepsza taka kładka niż żadna – mruknąłem i przeszedłem wolnym krokiem po jestestwie squaw na drugą stronę ulicy.
Kiedy seniorka wróciła do rzeczywistości, pamiętała tylko, że ktoś głupi i nadzwyczaj brzydki deptał po jej organizmie. Uznała, że to efekt spowodowanych upadkiem halucynacji i nie zwlekając, powlekła się do domu.
IV
Dopadła mnie natychmiast, kiedy tylko otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że muszę iść do wucetu. Niemoc wykorzystała to, że rano jestem bezbronny jak dziecko, ponieważ na skutek źle zbilansowanej diety mylę jeszcze jawę ze snem, i w te pędy wślizgnęła się do mej podświadomości. Zaległem w łożu. Zostałem de facto skazany na najgorszą odmianę braku aktywności. Jedynie radosne pogwizdywania flory bakteryjnej świadczyły o tym, że tli się we mnie życie.
Niemoc nie traciła czasu i buszowała w najlepsze pośród najgłębiej ukrytych tajemnic i kompleksów. Kiedy już zamierzała wniknąć w pokłady moich wspomnień z wakacji w dwa tysiące dziewiątym roku nad Bałtykiem, nagle pojawił się duży, karminowy napis: „Copyright by narrator”.
– Co za cholera? – zapytała głośno.
– Ochrona własności intelektualnej – wyjaśniłem z godnością.
– Następnym razem przyjdę z prawnikiem.
– Nie będziesz miała okazji – powiedziałem stanowczo. – Od dzisiaj zamierzam jeść więcej warzyw i owoców, dzięki czemu stworzę ochronne pole siłowe.
Wnet słowo stało się ciałem.
V
Jak powszechnie wiadomo, to nie Sumerowie wymyślili tomahawki. Tyle że nie mogli się z tym pogodzić. Zebrali się więc przed ratuszem w Ur, aby wspólnymi siłami zbudować wehikuł czasu. Planowali przenieść się do współczesności i ukraść Pewnemu Apaczowi ukochaną broń. Budowali przez trzy tysiące lat, aż przyszedł niejaki Saddam i pogonił towarzystwo.
Na pamiątkę ich domów z dykty ukuto termin: „dyktat”. Stąd niedaleko było już do dyktatury. Ta ostatnia bardzo się spodobała Husajnowi, resztę można znaleźć w podręczniku historii najnowszej Iraku (str. 52-60).
Sumerom w międzyczasie porosły brody i brzuchy, ale wehikułu jak nie wynaleźli, tak nie wynaleźli. Zaczęli właśnie popadać w grupowy pesymizm, lecz wtedy pojawiłem się znienacka i dałem im w podarunku najnowszy model tomahawka, wyposażony w Wi-Fi i klawiaturę dotykową. Sumerowie w ramach rewanżu pogonili dotychczasowego idola Gilgamesza i w trymiga stworzyli „Epos o Pewnym Apaczu”.
A potem odbyła się uczta z mnóstwem jedzenia bogatego w węglowodany, skrobię oraz tłuszcze nienasycone.
VI
Zapisałem pod dzisiejszą datą w sekretnym pamiętniku: „Do zapamiętania na przyszłość: Nie wchłaniać whisky całą powierzchnią skóry. Zwłaszcza przed długą i męczącą podróżą”. Alkohol, który buszował sobie beztrosko w moim układzie krwionośnym tudzież nerwowym, sprawił, że popadłem w wielkie tarapaty. Od pewnego czasu nosiłem się z zamiarem zwrócenia uwagi opinii publicznej na problem degradacji Wielkiego Kanionu, tyle tylko, że nie znosiłem publicznych wystąpień. Etanol sprawił jednak, że zwołałem pośpiesznie konferencję prasową w Waszyngtonie i wygłosiłem następujące oświadczenie: „Jak miło spojrzeć na ten cud natury, wyrzeźbiony w skałach przez rzekę Colorado. Należy go zachować dla przyszłych pokoleń w stanie nienaruszonym. W związku z tym, że to woda jest największym zagrożeniem dla kanionu, postuluję, aby przenieść go na Saharę i na wszelki wypadek przykryć folią spożywczą. Howgh!”.
Trzeba przyznać, że pomoc psychiatryczna działała w USA sprawnie. Abstrahując od tego, że nawet w kaftanie bezpieczeństwa wyglądałem niezwykle atrakcyjnie, wypada jasno powiedzieć, że nie zostałem sam ze swoimi problemami. Bogaty zbiór różnokolorowych pigułek uprzyjemnił mi pobyt w zakładzie zamkniętym.
VII
Uniosłem powoli, lecz godnie powieki. Oczy szybko przyzwyczaiły się do panującego w szopie półmroku. Skuszony wizją snu na świeżym sianie, spędziłem w niej ostanie kilkanaście godzin. Owa niepozorna, drewniana buda posiadała rzadko spotykaną zaletę: znajdowała się w samym środku puszczy odwiecznej i nie była narażona na wizyty nieproszonych gości.
Sprawdziłem odruchowo, czy wszystkie najważniejsze części organizmu zachowały dotychczasowe miejsca. Kontrola wypadła pomyślnie, skierowałem się więc ku wyjściu. Kiedy tylko przekroczyłem próg, usłyszałem przejmujący krzyk. Widomy znak tego, że fale dźwiękowe nie uległy modzie na próżnowanie i nadal szybko rozchodziły się w powietrzu.
Straciłem ochotę na ciągłe udowadnianie światu oraz sobie, jaki ze mnie bohater. Pobiegłem więc ile sił w nogach w przeciwnym kierunku. Potem okazało się, że krzykacza wilcy zjedli i w ogromnym kompleksie leśnym znowu zapanowała cisza. Smardze tudzież porosty oraz kupry odyńców rosły jak marzenie.
Od tej pory wielokrotnie korzystałem z walorów szopy i z wielkim zapałem tresowałem wilki.
VIII
W czasoprzestrzeni dochodziło ostatnio do przebrzydłych, a przy tym niebezpiecznych kombinacji. Czarne dziury grzeszyły niesubordynacją. Planety miały gdzieś swoich mieszkańców, a komety i asteroidy latały tak, jak je Pan stworzył – bez żadnego skrępowania. Z tym że, jak już w coś trafiły, to niemożebny pierdut odciskał się w każdym atomie materii. Wszechświat cierpiał na niespotykaną dotąd skalę. Nie mogłem znieść tego stanu rzeczy.
Trzeba działać – pomyślałem i natychmiast podjąłem stosowne kroki. W pierwszej kolejności odwiedziłem Szamana.
– Wiem, co cię sprowadza w moje wysokie progi – oświadczył czarownik.
– Głównym powodem owych wynaturzeń jest brak kawy. Niezawodni laotańscy naukowcy twierdzą, iż właśnie kofeina odpowiada za wszelkie dobro we wszechświecie. Ponadto na drugiej zmianie zwalcza zło pod każdą postacią za rozsądne pieniądze.
– Chylę czoła przed niezwykłym intelektem.
– Nie trać czasu na czcze gadanie. Zostało go niewiele.
Pomknąłem niczym pocisk karabinowy do Waszyngtonu i wydzierżawiłem od rządu USA kilkaset rakiet. Następnie napełniłem je rozpuszczalną prima sort i wystrzeliłem w przestrzeń kosmiczną. Teraz wystarczy poczekać na efekty. Chciałbym dożyć dnia, kiedy stary poturbowany wszechświat doceni poranną kawusię i wciągnie w ogromne nozdrza jej niepowtarzalny aromat. Pociągnie solidny łyk napoju, zagryzie zacnym ciastkiem i uśmiechnie się do mnie filuternie.
IX
Moja ostatnia wizyta w banku obfitowała w wiele odkryć. Uświadomiłem sobie, iż kasa potrafi przysporzyć dużo satysfakcji za śmiesznie niską prowizję. Pieniądze wędrują za jej pośrednictwem w ciekawe, ale i nieznane fiskusowi miejsca. Potem wracają wszak, aby nieustannemu cyklowi wymiany gotówki stało się zadość. Zwykli ludzie nazwali ten proces nader prozaicznie: „Kurwa, znowu podwyżki”.
Kasa to magia, która od zawsze przyciągała korowód nowych i ciągle anonimowych twarzy. To miejsce z własnym systemem bezpieczeństwa w postaci czujnie drzemiącego ochroniarza i służbą zdrowia w osobie pani Basi, która zawsze poratuje potrzebujących polopiryną lub ibuprofenem.
Dawała pewność siebie wprost proporcjonalną do grubości szyby, która dzieliła schludnie ubraną pracownicę od klienta. Tyle że ów ostatni czuł się stłamszony działaniami machiny finansowo-biurokratycznej. Lecz musiał się z nią zmierzyć, wstępując do gmachu. Niczym ranna lwica ze stadem hien. Dlatego odczuwał niezmiennie ogromną radość po wyjściu z banku bez względu na wynik konfrontacji.
I jak tu nie lubić kasy?
X
Znowu leje jak z Cerbera – pomyślałem, patrząc przez okno.
Długotrwałe opady atmosferyczne zawsze mnie przygnębiały, poszedłem więc do znajomka, by poprawić sobie humor.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – zagadnąłem do niego ochoczo, kiedy tylko wdzięcznemu: „Ding-dong” dochodzącemu z dzwonka u wejścia do jego domostwa stało się zadość i otworzyły się drzwi.
– Co tam? – zapytał mężczyzna, przyoblekłszy uprzednio twarz w maskę obojętności.
– W tym sęk, że nic. Nudzę się – odparłem, ziewając jak sfrustrowana panda.
– Byłeś kiedyś w Rowie Mariańskim? – zapytał zupełnie poważnie, tak jakby chodziło o najzwyklejszą rzecz na świecie.
– Nie bardzo – mruknąłem kompletnie zaskoczony.
– W takim razie zapraszam.
– Pewnie chcesz wiedzieć, co widzę – relacjonowałem z dna Oceanu Spokojnego, zaraz po tym, jak opadł muł i zmysły zaczęły ze mną współpracować. – Cudów nie ma: mnóstwo zimnej wody, kolekcja biodrówek Ophry Winfrey, okrzemki wielkie jak ego Donalda Trumpa, bursztynowa komnata. Niestety, brak najmniejszego śladu bytności Mariana.
– Szukaj dalej! To właśnie on wisi mi pięć stów. A wyznać muszę, że ostatnia wyprawa do „Zakopca” wielkie uczyniła pustki na koncie moim.
Po kilku godzinach znalazłem cwaniaczka. Zrobił sobie kryjówkę ze sterty opakowań z tworzywa sztucznego. Wyciągnąłem delikwenta za uszy i oskubałem z kasy. Poczułem się spełniony.
XI
Znam ludzi, którzy twierdzą, że jeleń konsumuje zawadiacko, żubr nonszalancko, a słoń nadzwyczaj buńczucznie. Szkoda, że jedynie duże zwierzęta zainteresowały szeroką rzeszę badaczy. Cierpią na tym niepozorne, ale ogromnie interesujące ryjówki. Gryzonie, o których mowa, zaliczano zawsze do niezwykle odpornych psychicznie i nie ruszało ich byle wymieranie gatunków czy eksplozje supernowych.
Trudno sobie wyobrazić, aby stworzenie mieszkające w norze, o przemianie materii na poziomie prędkości światła oraz nazwie zaczerpniętej z języka rasowych abnegatów nie było twardzielem. Każdy, kto wszedł ryjówce w drogę, nie wytrzymywał napięcia psychicznego i ulegał wielkiej panice. Co doprowadzało do ogromnego skoku ciśnienia krwi i jej eksplozji przez wszystkie otwory organizmu.
Chyba że grizzly, który mi to opowiedział, spędził kilka nocy na trzęsawisku i po raz kolejny wziął omamy za rzeczywistość. Tak czy inaczej, warto przyjrzeć się niezwykłemu stworzeniu, zwłaszcza kiedy grubą warstwą zalega na bujnej trawie.
Kiedy Świt zorientował się, że to koniec opowieści, westchnął głęboko i wyraz niesmaku pojawił się na jego twarzy.
– Co się tak krzywisz? – warknął Pewien Apacz. – Taki jesteś ważny, a pożytek z ciebie żaden. Wystarczy popatrzeć na twoje małe dłonie. W razie kryzysu nie zdołasz wykopać najmniejszej ziemianki czy narąbać drew. Nic tu po tobie.
Od tego czasu wojownik wykluczył układ moczowy z organizmu. Skupił się wyłącznie na pokarmowym i w ten sposób zapoczątkował hedonistyczny okres w swoim życiu.
Witaj. :)
Przezabawna odsłona przygód kultowego bohatera obfituje w najrozmaitsze nawiązania i pomysły. :)
Klikam nade wszystko za humor oraz powyższe atuty. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Bardzo mi miło, że ktoś docenia poczucie humoru. Dziękuje bardzo i pozdrawiam.
I ja dziękuję, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Darku, dobrze, że opisujesz przygody Pewnego Apacza, nie sięgając po grozę, horror i dystopię. Cenię Twój humor, nie przaśny ani rubaszny. Przy takim tekście można odpocząć z uśmiechem i zaciekawieniem, jaka będzie następna przygoda. Niech nam żyje Pewien Apacz długo, jak najdłużej. Klik :)
Darku, dobrze, że opisujesz przygody Pewnego Apacza, nie sięgając po grozę, horror i dystopię. Cenię Twój humor, nie przaśny ani rubaszny. Przy takim tekście można odpocząć z uśmiechem i zaciekawieniem, jaka będzie następna przygoda. Niech nam żyje Pewien Apacz długo, jak najdłużej. Klik :)
Pewien Apacz w przeciwieństwie do mnie kompletnie się nie starzeje. Tyle że ja też się dobrze bawię, w czasie wymyślania jego przygód. Pozdrawiam.
Chyba polubię bizarro i Niedobre Literki…
Pozdrawiam Pewnego Apacza.
Dum spiro spero. Albo coś koło tego...
No tak, Świt trwa niezbyt długo, więc opowieści Pewnego Apacza musiały być mocno skondensowane. Jednocześnie nie pojmuję, że pięknie opowiedziane przygody nie poruszyły Świtu do głębi i przyjął je, delikatnie mówiąc, z mieszanymi uczuciami.
…do grubości szyby, jaka dzieliła kasjerkę od klienta. → …do grubości szyby, która dzieliła kasjerkę od klienta. Lub: …do grubości szyby, oddzielającej kasjerkę od klienta.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Świetne poczucie humory, lekka forma i ciekawe wykorzystanie absurdu. Bardzo dobrze mi się to czytało. Powyższy tekst jest kontynuacją jakichś wcześniejszych tekstów?
REG – “Jednocześnie nie pojmuję, że pięknie opowiedziane przygody nie poruszyły Świtu do głębi i przyjął je, delikatnie mówiąc, z mieszanymi uczuciami” – lepiej bym tego nie ujął. Pozostaję mi tylko podziękować i pozdrowić serdecznie.
Kavek – istnieje całe uniwersum Pewnego Apacza na niniejszym portalu. Zachęcam do lektury i pozdrawiam.
Fascynator – dlaczego chyba. zawsze możesz polubić bizarro. Najwyżej odlubisz i będziesz miał okazję polubić znowu. Pozdrawiam.
Darku, dziękuję za pozdrowienia – ode mnie mnóstwo serdeczności.
Pozostaję z nadzieją, że inne pory dnia pozwolą Pewnemu Apaczowi wypowiedzieć się równie potoczyście i zajmująco.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Południe, wieczór noc… przede mną mnóstwo możliwości. Dziękuję, że mi to uświadomiłaś.
I przed Tobą i przed Pewnym Apaczem jest jeszcze tak wiele…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Czemu Pewien Apacz sam się nie piszę? Gdyby zdobył sławę i pieniądze byłbym skłonny wziąć je na siebie. Nie jestem egoistą i potrafię pomóc.
Przypuszczam, że jak do tej pory nikt nie uświadomił Pewnemu Apaczowi, że drzemie w nim taki talent, ale możliwe też, że wszyscy o tym wiedzą, ale obawiają się, że Pewien Apacz zacząłby wycinać litery tomahawkiem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Muszę sprawdzić, czy ma aktualne pozwolenie na broń. W innym wypadku litery mogą czuć się bezpieczne. I wszystkie szpetne charaktery.
Tomahawk nie podlega, można ciąć i rąbać. Ale nie wszystko i z umiarem,
bo ręka zaboli…
Dum spiro spero. Albo coś koło tego...
Muszę sprawdzić, czy ma aktualne pozwolenie na broń.
Pewien Apacz, moim zdaniem, jest ryzykantem, ale nie desperatem, więc pozwolenie na broń na pewno ma.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fascynator – BGM-109 Tomahawk – amerykański taktyczny pocisk manewrujący. Ja jednak sprawdzę kwity.
Reg – czytam, że wiesz więcej ode mnie. Zazdroszczę Ci przenikliwości. Co ja tam wiem!?
Darku, Pewnego Apacza poznałam jakieś jedenaście lat temu, więc chyba trochę już o nim wiem, ale z pewnością nie znam go tak dobrze jak Ty.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg – pamiętam początki tej znajomości. Los naprawdę płata figle.
I do dziś nie mogę pojąć, jak mogłam wtedy napisać, że z Pewien Apacz raczej nie będzie moim ulubionym bohaterem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg – przepraszam za zwlokę, ale obowiązki służbowe mnie zaabsorbowały. Tylko krowa nie zmienia poglądów, a mam powody, by uważać, że nie należysz do tych, skądinąd sympatycznych zwierząt.
Darku, wybaczam wszelkie zwłoki, z którymi miałeś okoliczność, bo jak się okazuje, nie to było najważniejsze – sprawy służbowe mają priorytet.
Nie do końca wiem, jakie powody Tobą kierują, ale istotnie, krową nie jestem – nie ryczę, nie daję mleka, rosół ze mnie byłby mdły, a tatar niestrawny.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg –
Ave, Darku!
Tekst sympatyczny, aczkolwiek momentami historia sprawia wrażenie lekko chaotycznej. Albo to zmęczenie materiału po mojej stronie, trudno mi ocenić.
Momentami uśmiechnęło, jak chociażby we fragmencie o ochronie własności intelektualnej.
Pozdrawiam serdecznie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Hejka, darku71, uff, zabrałeś mnie na szaloną przejażdżkę wraz z Apaczem.
Lubię indywiduum, które powołałeś do życia, jego przygody, skojarzenia i kolizje mnie bawią. Rzeczywistość jest śmieszna i szalona jednocześnie, trudno w niej doszukać się racjonalności, choć wciąż, nieustannie ryję, aby cośkolwiek odkryć, zrozumieć. Nadaremnie, sądzę, gdyż przy ograniczaniu poletka znika całość, niegdysiejsze Big Picture bądź Blue Ocean, dawno stały się fake’em i słusznie, więc tropię nowe idee. Może coś się urodzi, lecz na to potrzeba czasu, którego brakuje.
Na wszelki wypadek nie rezygnowałabym z układu moczowego, w końcu jesteśmy organizmem, więc coś pochłaniamy i wydalamy, w związku z tym trzeba zadbać o przepływ i otwory.
Ostatnio bawiłam się chatami, nie sposób opisać myśli i odczuć, które mi się narzucały, gdy z nią pracowałam, generalnie shit i maskowanie rzeczywistości, jak zwykle.
pzd srd :-))
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.