Salvatorea Morettiego zwano w półświatku „Il Vecchio”, co znaczy Stary. Łysa, wielka głowa zlewała się z karkiem, tworząc jakby jedną, masywną bryłę. Grubą łapą, ustrojoną w złote pierścienie, podniósł ze stolika inkrustowaną zapalniczkę i ponownie przypalił zaślinioną końcówkę cygara. Kwaśno się uśmiechnął.
Vincenzo spuścił głowę, wlepiając wzrok we własne stopy. Miał całkowicie przejebane – tego był absolutnie pewny. Miarka się przebrała, i to na własne życzenie. Stary wypuścił chmurę szarego dymu i zapytał:
– Vincenzo, drogi chłopcze, jak długo się znamy? – Jego twarz, jak twarz seniora rodu na rodzinnym spotkaniu, była spokojna i nie zdradzała emocji. Natomiast młodzieniec naprzeciwko ze strachu niemal narobił w spodnie.
– Znam pana od dziecka – wydukał Vincenzo, czując, jak nogi same zaczynają mu drgać. – Odkąd pamiętam – dodał.
– Czyli zdajesz sobie sprawę, czym się zajmuję?
– Tak, proszę pana.
– A pomimo tego postanowiłeś mnie oszukać?
– Ja nie chciałem, Don Moretti – próbował się tłumaczyć, chociaż było już zdecydowanie za późno.
– Pamiętam twoją babcię. Pochodziła z Sycylii, mój ojciec ją znał. To była porządna kobieta, z zasadami – powiedział Stary, wyjmując cygaro z ust i plując okruchami tytoniu. – Znała swoje miejsce w szeregu, ale gdy zachodziła potrzeba, potrafiła stanąć za swoimi. Mój ojciec też miał zasady. I ja je mam. Wszyscy je mamy. – Rozłożył szeroko dłonie. – Gdyby nie było zasad, już dawno gnilibyśmy w foliowych workach na dnie oceanu.
Zamilkł na chwilę, po czym kontynuował:
– A potem pojawiasz się ty. Jak jeden z wielu przybłędów proszących o pomoc. Wiesz, co się stanie, gdy nie oddasz na czas – ale mimo to bierzesz. Bez skrupułów. Nie myślisz, co będzie. Podnieca cię to, ten dreszczyk. A potem, gdy wszystko przewalisz, czujesz się jak gówno. Masz wyrzuty sumienia, ale tylko przez chwilę. Bo to ssanie w środku jest jak narkotyk. Musisz obstawiać. Sprzedasz dom, samochód… a jeśli trzeba, nawet żonę i dzieci. Ten głód – ty sam nim jesteś.
Pochylił się lekko.
– A kiedy przychodzi dzień spłaty, nie masz. Pobłażałem ci raz. Drugi. A ty znowu lecisz ze mną w chuja. Udajesz, że nie istnieję. Ale tu jestem. I jestem, kurwa, wściekły.
Vincenzo rozpłakał się, chlipał jak dzieciak.
– Płaczesz? Myślisz, że to ci pomoże? Teraz jest czas spłacania długów, jak przystało na prawdziwego mężczyznę. Spójrz na mnie do cholery! – Wlepił w niego świdrujące, wściekłe spojrzenie. – Patrz na mnie, cholerny gnoju, nie spuszczaj wzroku, bo ci oczy wykłuję!
Ochroniarz stojący za plecami chłopaka szarpnął nim do tyłu, brutalnie prostując. Przytrzymał głowę za włosy. Na spodniach Vincenzo pojawiła się mokra plama.
– Daję ci ostatnią szansę. Masz dwa tygodnie na spłacenie długu. Robię to tylko dlatego, że twoi przodkowie byli porządnymi Sycylijczykami. Tylko dlatego, rozumiesz, złamasie!?
– Rozumiem – wyszeptał, cały się trzęsąc.
Salvatore Moretti jakby się uspokoił. Patrzył z obrzydzeniem na mokre spodnie chłopaka.
– Cieszę się, że zrozumiałeś. Ale pamięć bywa zawodna. A ja chcę, żebyś o tym myślał cały czas.
Dwaj ludzie przytrzymali mu dłoń, kładąc ją na blacie stołu. Unieruchomili ciało. Grubas już dzierżył masywny, metalowy młotek.
– Ból będzie ci przypominał – wycedził.
Walnął z całej siły. Gruchocząc mu palce. Raz. Drugi. Trzeci. Vincenzo zawył jak zarzynany wieprz, a jego zwieracze znowu puściły. Smród rozniósł się po pomieszczeniu.
Wyrzucili go pod mostem. Asfalt był mokry, pokryty kałużami. Stare, dziurawe namioty wyrastały wzdłuż ulicy, pośród pudeł i śmieci. Nie miał siły wstać. Trząsł się, patrząc w niebo, a deszcz padał nieprzerwanie.
*
Marzyłeś o milionie dolarów? Masz bystry umysł i lubisz ryzyko? A może po prostu toniesz w długach? Witamy w „Milion albo Nic!”. Tutaj zrealizujesz swoje marzenia, lub uwolnisz od kłopotów tego świata. Zasady są proste! Odpowiadasz na 5 pytań. Każda poprawna odpowiedź przybliża Cię do MILIONA DOLARÓW! Ale uwaga. Jeśli przegrasz, reset pamięci aktywowany. Nie pamiętasz, że grałeś. Nie pamiętasz, że przegrałeś. Nie pamiętasz nic. Czy masz odwagę stanąć do gry? MILION ALBO NIC! już w ten piątek o 20:00! Zgłoś się, jeśli masz pewność, że to właśnie TY zgarniesz główną nagrodę! Zadzwoń: 013–9000–0009, lub wejdź na www.milionalbonicmsc.com. Czekamy na ciebie!
– Zgłoszę się. – Vincenzo patrzył w ekran telewizora, który wyświetlał kolejne reklamy. – To moja jedyna szansa.
– Nie wiem, czy nie lepiej od razu strzelić sobie w łeb. – Duncan Cole popukał się ostentacyjnie w czoło. – Wiesz co? Moja sztuczna noga jest od ciebie mądrzejsza.
Prawdziwą stracił podczas kampanii irackiej. Wujek Sam zafundował mu twardszą – z tytanu. Vincenzo tylko pokręcił głową.
– A co mam zrobić? Następnym razem nie skończy się na dłoni. – Uniósł zabandażowaną rękę. – Jeżeli czegoś nie zrobię, już jestem trupem. Kiedyś byłem dobry w te klocki. Inni wystawali na ulicy, grali w piłkę, bawili się w doktora, a ja czytałem encyklopedię, rozwiązywałem szarady i krzyżówki. Trenowałem mózg, nie mięśnie. Wszystko nadal siedzi mi w głowie.
– To żeś daleko na tym zaszedł – prychnął Cole, obnażając wielkie, żółte zęby. – Przez tę twoją mądrość mieszkasz teraz pod mostem w dziurawym namiocie. To ona ci podpowiedziała, żeby pożyczać kasę od najgorszego gangusa w mieście? – zapytał z przekąsem. – Ja tam wolę być biedny i głupi. Przynajmniej nie mam kłopotów.
Wygrzebał z brudnej puszki skrzywionego peta, obejrzał go z satysfakcją i przypalił.
Cole miał rację. Vincenzo dobrze o tym wiedział. Ten teleturniej to chory produkt. Tak samo chorzy byli ci, którzy go wymyślili. A mimo to, co tydzień przyciągał przed telewizory miliony widzów.
Gdyby udało się wygrać… spłaci dług, i jeszcze sporo zostanie. Może nawet stanie się sławny. Grubas nie odważy się go tknąć.
Tylko pięć pytań.
Pięć prostych pytań, i świat znowu nabierze kolorów.
*
W MindSetCorp przyjęli go już następnego dnia. Miał wrażenie, że czekają właśnie na takich jak on: życiowych rozbitków, nieudaczników przypartych do muru, ludzi bez żadnych perspektyw.
Podpisał wszystkie wymagane zgody i umowę. Przesadnie miły pracownik korporacji podsuwał mu pod nos kolejne dokumenty, jakby grał rolę w teatrzyku uprzejmości.
Gdy skończyli, zabrali go na badania.
Rudy lekarz, z przekrwionymi oczami, wypytywał o wszystkie możliwe choroby – te, które Vincenzo przeszedł, i te, których nigdy nie miał. Znudzonym głosem rzucił coś o ręce w gipsie. Vincenzo skłamał. Rudy tylko odhaczył coś w papierowej ankiecie.
Pobrali krew, zajrzeli w gardło i odbyt, zbadali wzrok, zrobili rezonans oraz tomografię całego ciała. Badania zgodności tkanek zostawili na koniec.
Tego dnia to było wszystko.
Kolejny odcinek teleturnieju mieli nagrywać w środę, a wyemitować w piątek.
*
Na scenę, luźnym, lekkim krokiem, wbiega prowadzący. Donośny głos z głośników rozbrzmiewa jak grzmot:
– Powitajcie naszego prowadzącego! Jedynego w swoim rodzaju, niesamowitego, zjawiskowego… Ajatollaha Niepamięci – Malcolma Kingstona!
Za robo-kamerami, na ogromnych ekranach ukrytych przed wzrokiem telewidzów, pojawiają się komunikaty:
WSTAJEMY – MOCNY APLAUZ!!!
Publiczność zrywa się z miejsc. Kobiety piszczą, mężczyźni wyją. Oklaski, wrzaski, euforia.
Malcolm Kingston staje na środku sceny niczym gwiazda rocka tuż przed bisem. Ściska nogi w kolanach, przegina się teatralnie. Cała sala tonie w mroku – oprócz niego, zalanego ostrym snopem światła.
Jest czarny jak heban, nosi blond afro, puszyste i absurdalne. Obcisłe dzwony obszyte złotymi cekinami opinają jego chude pośladki. Krótka, rozchylona kurtka à la John Travolta z Saturday Night Fever ukazuje nagi pępek z kolczykiem i łańcuch z ogromną literą „M” dyndający na gładkiej klatce piersiowej.
Sala szaleje.
Malcolm szczerzy zęby w szerokim, błyszczącym uśmiechu. Przez moment mieni się jak tandetna błyskotka. Potem unosi dłonie.
Wszyscy milkną.
Mrużąc oczy, rozgląda się wokół, jakby szukał ofiary albo mesjasza. Przez ułamek sekundy panuje grobowa cisza.
– Proszę nie regulować odbiorników – mówi luzackim, zabawnym tonem. – Ja naprawdę tak wyglądam.
Wśród publiczności słychać pojedyncze śmiechy. Na telebimach ukazuje się komunikat:
SKUPIENIE – CISZA
– Wiecie, co powiedział gość, który ostatnio wygrał nasz turniej?
– Nie wiemy! – krzyczy ktoś z publiki.
– Mówię mu: Pana odpowiedź jest poprawna! Wygrał pan milion dolarów! A on na to: O rany, nie wierzę! Co teraz?!
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą: Teraz reklamy, a potem zresetujemy panu pamięć!
Publiczność wybucha śmiechem. Malcolm zaczyna sunąć po scenie jak Michael Jackson.
– Czas przedstawić uczestników dzisiejszego show! – ryczy. – Oto oni!
Podłoga się rozsuwa, a na platformie wyjeżdżają trzy osoby.
– Patrycja Blackheart! Ma tak samo czarne serce jak ja, pomimo że jest biała.
Dziewczyna podnosi ręce i kłania się publiczności. Jej czerwone usta rozciągają się w nienaturalnym uśmiechu.
– Influencerka, gwiazda Internetu! – Malcolm celuje w nią dwoma palcami, jakby strzelał z rewolwerów. – Pragnie przekroczyć kolejną barierę, zgłębić tajemnice mózgu… i oby nie trzeba jej było na końcu zakładać pampersa! Przywitajcie ją ciepło!
Sala bije brawo.
– Kolejny to Terrence Vaughn, emerytowany geolog. Podobno to on odkrył Rów Mariański… albo Wielki Kanion. – Kingston teatralnie się zamyśla. – Cokolwiek to było, ma w domu skały z całego świata, w tym skamieniały kloc mastodonta.
Unosi dłonie – widzowie zrywają się z miejsc.
– Uwielbia podróże. Wygraną chce przeznaczyć na dom z basenem w Tajlandii i trzy seks androidy. Podobno te sztuczne laski nie są wodoodporne.
Gruba kobieta w trzecim rzędzie śmieje się tak, jakby dostała czkawki. Sala dołącza.
– Osobiście wolę żywe, ale o gustach się nie dyskutuje. Witaj w programie, Terry! Oklaski!!!
– Trzecim i ostatnim uczestnikiem jest Vincenzo Caruso. Wolny strzelec. Dla kondycji przemierza chodniki Los Angeles. Szczególnie upodobał sobie namiotowe miasteczka, obstawione kartonami. W wolnych chwilach rozwiązuje krzyżówki, podziwia przypływy oceanu i namiętnie gra w kasynach.
Malcolm zniża głos do szeptu. Sala cichnie.
– Nie dajcie się jednak nabrać… nie ma on nic wspólnego ze sławnym włoskim tenorem o tym samym nazwisku. Wielkie brawa! – Prowadzący odchodzi, klaszcząc w dłonie.
– Kilka słów dla przypomnienia – mówi to, jakby był zmuszony przez producenta. Ta formuła musi paść co program.
– Dla tych wszystkich, którzy oglądają nas po raz pierwszy: Każdy z zawodników ma przed sobą pięć pytań. Każde warte jest dwieście tysięcy dolarów. Odpowiedz na wszystkie – zgarniesz milion. Tylko pięć pytań i możesz być ustawiony do końca życia.
– Konwencja programu zakłada wyścig. Troje zawodników, każde z innym zestawem pytań. Kto odpowiada poprawnie – przesuwa się do przodu. Każdy ma prawo do jednego koła ratunkowego: pół na pół. To wszystko.
– Odpowiadamy w kolejności: pierwsza nasza dama, Miss Blackheart. Potem Terrence. Na końcu Vincenzo. A teraz najważniejsze – żeby nie było zbyt łatwo – po każdej błędnej odpowiedzi przeprowadzamy wymazanie fragmentu pamięci z mózgu uczestnika.
Wskazuje ręką:
– Obok was leżą specjalne hełmy. Proszę je założyć. Dokładnie zapiąć pod brodą. Wszystko jasne?
To pytanie retoryczne – ćwiczyli to wcześniej. Cała trójka potwierdza.
– Wobec tego… jesteśmy gotowi. Czy ktoś ma jakieś ostatnie życzenie?
Vincenzo poczuł się, jakby siedział na krześle elektrycznym. Nikt nic nie powiedział.
– Przypomnę tylko, że głównym sponsorem naszego programu jest MindSetCorp, twórcy rewolucyjnych technologii wspierających systemy ciała i duszy.
– Pięć minut reklam dla naszych widzów przed telewizorami… i zaczynamy. The show must go on!
*
Pierwsze pytanie dotyczyło astronomii i brzmiało:
Jak nazywa się największy księżyc Saturna?
A) Ganimedes
B) Enceladus
C) Tytan
D) Io
Miss Blackheart zastanawia się tylko chwilę.
– Odpowiedź „C”! Tytan! – krzyczy uradowana, a jej usta rozciąga szeroki, zwycięski uśmiech.
– To jest prawidłowa odpowiedź. Brawo! – Malcolm nawet nie sili się na budowanie napięcia. – Następne pytanie otrzymuje nasz niesamowity geolog.
Terrence Vaughn ukazuje całemu światu skupienie, komicznie marszcząc brwi.
– Twoje pytanie brzmi:
Kto w mitologii nordyckiej miał umrzeć zabity przez jemiołę?
A) Loki
B) Baldr
C) Hodr
D) Freyr
– Tak się składa, że bardzo lubię skandynawskie mity. Zaznaczam „B” – Baldr.
– Jesteś pewien? – upewnia się Malcolm. – Wymazywanie to nic fajnego.
– Jestem pewien – odpowiada stanowczo Vaughn.
– I to jest prawidłowa odpowiedź!!!
Na sali rozlega się burza oklasków.
– Właśnie wpadło ci na konto dwieście patyków!
Terrence unosi w geście triumfu obie zaciśnięte pięści.
– Ostatnie pytanie pierwszej kolejki. Vincenzo, jesteś gotowy?
– Tak.
– Pytanie brzmi:
Która dynastia rządziła Francją przed rewolucją francuską?
A) Burbonowie
B) Habsburgowie
C) Plantageneci
D) Wittelsbachowie
– Podpuszczają nas – mruczy Vincenzo. – Te pytania są za łatwe.
– Odpowiedź „A” jest prawidłowa – potwierdza pewnym tonem.
– Burbonowie?
– Tak.
– Dokładnie w punkt! Pierwsza runda zaliczona i obyło się bez wypalania! Wasza wiedza jest imponująca!
Malcolm wyciąga z kieszeni telefon – złoty, kiczowaty, jak cała jego persona.
– Zadzwonię do szefa – zapowiada. – Może zgodzi się podnieść wasze honoraria?
Na ekranach pojawia się wielki, migający napis:
APLAUZ!!!
Widownia eksploduje entuzjazmem.
– Oczywiście żartowałem – dodaje Malcolm z błyskiem w oku. – Ale i tak jestem pod wrażeniem. Chwila na reklamy i wracamy.
*
Vincenzo się nie spodziewał, ale rundę drugą też przeszli bez kłopotów. Czerwony guzik, który szalony prowadzący cały czas trzymał w dłoni, nie został wciśnięty. Nikt nie użył koła ratunkowego. Zapowiadało się ciekawie.
– Kolejka znowu przy Pani Czarne Serce. Czas na rundę trzecią. Jesteś gotowa?
– Zaczynajmy – rzuciła Patrycja, biorąc głęboki wdech i wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby.
– Pytanie brzmi:
Który z poniższych kompozytorów był prekursorem atonalności w muzyce klasycznej?
A) Claude Debussy
B) Johann Sebastian Bach
C) Arnold Schönberg
D) Ludwig van Beethoven
O Boże… – jęknął w myślach Vincenzo.
Dziewczyna patrzy na wyświetlony tekst, bezgłośnie poruszając uszminkowanymi ustami. Z wysiłkiem przełyka ślinę. Nie wie. Każdy już to widzi.
Malcolm bawi się czerwonym guzikiem, miętoląc go w dłoni jak grzesznik różaniec. Dziwne – nie przypomina o kole ratunkowym. A ona w nerwach zapomina, że je ma.
– Patrycja? Poprosimy o odpowiedź.
Zapadła cisza. Dwieście osób na widowni wstrzymuje oddech.
– Nie jestem pewna… – jej głos drży. – Daj mi jeszcze chwilę.
– Masz chwilę. Spokojnie się zastanów.
Nad czym ma się zastanawiać, kretynie! – Vincenzo słyszy swój wewnętrzny krzyk. Ona nie ma o tym bladego pojęcia. Powiedz jej o kole, idioto!
– Zaznaczam odpowiedź „A”, Claude Debussy – mówi cicho dziewczyna.
– Ostatecznie?
– Tak. Ostatecznie. – Oblizuje nerwowo wyschnięte usta
– Przykro mi, Miss Blackheart. To zła odpowiedź. Prekursorem atonalności był Arnold Schönberg. Właściwa odpowiedź to „C”.
Ajatollah Niepamięci rusza na środek sceny. Idzie z gracją rozpustnika z dzielnicy czerwonych latarni, ostentacyjnie kręcąc tyłkiem. Spod obleśnego afro wyziera obrzydliwy uśmiech. W dłoni trzyma guzik. Światła zamieniają się na czerwone. Wielkie ekrany pulsują ognistym napisem:
WYPALAJ!
Publika zrywa się z miejsc.
– Panno Czarne Serce. – Malcolm unosi rękę z guzikiem. – Zgodnie z regulaminem, dokonam na tobie wypalenia. Po zabiegu, jeśli dasz radę, nadal będziesz w grze. Czy mnie rozumiesz?
– Tak, rozumiem… – Rozgląda się przerażona, jakby zapominając, że urządzenie kasujące ma już na głowie.
– Co mam zrobić, ludzie?! – afro-maniak ryczy do publiczności.
– Wypalaj!!! – wrzeszczy dziki tłum. – Wypalaj! Wypalaj! Wypalaj!!!
Z sufitu wysuwa się wielka metalowa łapa, która chwyta dziewczynę i przytrzymuje w pionie. Rozlega się odgłos werbli. Dobosze ogłaszają egzekucję.
Vincenzo czuje ciarki na plecach.
Terrence otwiera usta z przejęcia, jakby miał łapać powietrze. Ślina cieknie mu po brodzie.
Malcolm wciska guzik. Na jego twarzy rozkwita ekstaza. Pod cekiniastymi spodniami rysuje się wzwód.
Patrycja sztywnieje. Pod hełmem migają elektryczne rozbłyski. Trzęsie się. Jęczy przeciągle. Drga w konwulsjach jak lalka porażona prądem.
Vincenzo odwraca głowę. Nie może na to patrzeć.
*
Miss Blackheart odpadła w czwartej rundzie. Tak samo Terrence, wyśmiewany przez prowadzącego geolog.
Ich mózgi zamieniły się w skwierczącą jajecznicę.
Sen o milionach lajków, o seksandroidach grających na fujarkach, zredukował się do elektronicznego świstu i pustki. Tylko wspomnienie, minione echo.
Vincenzo przeszedł.
Czwarte pytanie było z fizyki. Zawsze ją lubił. Zastanawiał się nawet, czy dlatego właśnie takie dostał. Przecież podawał w ankietach swoje preferencje, fizyka miała tam poczesne miejsce.
Pytanie brzmiało:
Rakieta o masie dwóch tysięcy kilogramów porusza się w próżni z prędkością pięciuset metrów na sekundę. Następnie odpala silniki i wyrzuca pięćset kilogramów spalin z prędkością tysiąca metrów na sekundę względem siebie.
Jaka jest nowa prędkość rakiety?
A) 750 m/s
B) 833 m/s
C) 900 m/s
D) 1000 m/s
Po krótkiej analizie Vincenzo doszedł do wniosku: zasada zachowania pędu.
Przywołał wzór, który znał od lat. Bez kartki i długopisu to było trudne – ale wizja wypalenia mózgu była doskonałym motywatorem.
Wynik oscylował w granicy 833 m/s.
– Zaznacz 833.
– Jesteś pewny? – Malcolm patrzył na niego zaskoczony, jakby nie dowierzał, że to się stało. Pewnie już ekscytował się kolejnym wypalaniem.
– Jestem. Zaznaczaj! – warknął Vincenzo. Gdyby mógł, rozszarpałby go przed kamerami. Ten obleśny typ wyzwalał w nim najbardziej zwierzęce instynkty.
– Szanowni państwo… Brawa!!
Prowadzący ostentacyjnie klaszcze. Zgromadzeni w studio ludzie wiwatują. Nawet nie patrzą już na podpowiedzi z reżyserki. Facet, który pozostał, właśnie uciekł plutonowi egzekucyjnemu. Zaimponował im.
Ale to nie był koniec.
Vincenzo czuł, że teraz mu doładują. Wymyślą coś takiego, czego nie zdoła rozwiązać. Coś, co miało go złamać.
Widział ten cholerny milion, świecący jak słońce o wczesnym poranku – nieśmiałe z początku, delikatnie wychylone. Pokazali mu kuferek i uchylili wieko.
Ale został jeszcze ostatni krok. Pytanie otwierające, które jednocześnie mogło go zabić.
Tętno rosło. Serce waliło jak młot. Próbował zachować spokój, ale nie potrafił.
Podawaj to cholerne pytanie, pozłacany kmiocie! – myślał, patrząc na Malcolma.
Na telebimach wyświetliła się liczba: 1 000 000. Jedynka i sześć zer. Magiczna cyfra. Symbol wygranej. Dziś już zabiła dwoje ludzi.
– Nie będę kolejnym. Nie będę! – Powtarzał to sobie jak mantrę.
Czas zwolnił. Podobno przed śmiercią tak jest.
Hełm uwierał go jak opaska tortur. Dłonie miał spocone, zaciskał je bezwiednie, boleśnie wbijając paznokcie w skórę.
– Oto twoje pytanie, Vincenzo – mówi Malcolm Kingston, mrużąc oczy z drwiącym uśmiechem. – Zmuś mnie, żebym tego nie użył.
W dłoni trzyma magiczne pudełeczko z czerwonym guzikiem.
Na ekranach pojawia się komunikat:
CISZA.
Cała sala milknie.
Vincenzo w głowie słyszy werble. Pluton egzekucyjny nadciąga. Kingston masuje opuszką palca przycisk, czas się sprawdzić.
Pytanie za milion brzmi:
Który z poniższych procesów NIE zachodzi w mitochondrium?
A) Cykl Krebsa
B) Beta-oksydacja kwasów tłuszczowych
C) Fosforylacja oksydacyjna
D) Synteza kwasów tłuszczowych
Vinc ma jeszcze koło ratunkowe.
Pojawia się światełko w tunelu.
– Poproszę pół na pół! – żąda, głosem ostrym jak brzytwa.
– Proszę bardzo. – Malcolm pstryka palcami.
Na ekranie znikają dwie odpowiedzi. Pozostają:
A) Cykl Krebsa
D) Synteza kwasów tłuszczowych
Nadal nie ma pojęcia, która jest właściwa.
Myśli. Długo.
– Vincenzo?
– Jeszcze chwila – odpowiada tym samym tonem, co niegdyś Miss Blackheart. A ona skończyła w czarnym worku. Dla niego pewnie też już taki szykują.
Nic nie przychodzi mu do głowy. Waha się. Czas ucieka.
– Zaznacz „A” – mówi w końcu. Nie da się już nic wymyślić.
– Jesteś pewny?
– Nie jestem, ale zaznacz! – warczy. Uprzejmość wyparowała.
– Zaznaczamy!
Vincenzo już wie.
Światła zmieniają barwę. Nie trzeba nic tłumaczyć.
– To zła odpowiedź. Prawidłowa to „D”, synteza kwasów tłuszczowych.
Afro wybiega na środek sceny.
– Co robimy, ludzie?! – wrzeszczy Malcolm do tłumu.
– Wypalamy!!! – ryczy sala.
Kciuki idą w dół, jak w rzymskim amfiteatrze. Sympatia znika. Zastępuje ją żądza krwi. Uwielbiają egzekucje. Kochają masakrować cudze mózgi.
Jajecznica już kipi. Wylewa się przez uszy.
Metalowa łapa chwyta Vincenzo. Trzyma mocno. Werble biją, napięcie sięga zenitu.
Pod hełmem iskrzy.
Pojawia się ból. Vincenzo krzyczy, w mózgu ma rozgrzany do czerwoności pręt, który wysysa wszystko niszcząc świadomość, wspomnienia. To nie tylko ból – to unicestwienie. Kawałek po kawałku, coraz bardziej i bardziej.
*
Hiroshi wzniósł kieliszek. Pozostali poszli w jego ślady, czekając, co powie.
– To wielki moment dla naszej firmy – odezwał się poważnie. – Stworzyliśmy przełomowy produkt. Najlepszą i bezkonkurencyjną, pięćsetbitową symulację dokorową na świecie.
Zamilkł na chwilę. Patrzył w pustkę, jakby właśnie widział coś więcej niż pozostali.
– Tworzy rzeczywistość bardziej prawdziwą od oryginału. Byłem tam. Przez cały czas myślałem, że to mój własny, prawdziwy świat. To niesamowite osiągnięcie, oszukać ludzki mózg. Sprawić, by uwierzył w coś, co nie istnieje. Nikomu dotąd się to nie udało. Tylko nam.
W jego oczach błysnęła duma.
– Jesteśmy pionierami nowej rzeczywistości. Kolejnym krokiem będzie wprowadzenie naszej Symki na rynek. Potrzebujemy wytrwałości i – zapewne – odrobiny szczęścia. Bo konkurencja nie śpi.
Uniósł kieliszek wyżej.
– Za powodzenie, przyjaciele!
– Za powodzenie! – odpowiedzieli chórem. Stuknęli się szkłem, w którym musował tani szampan.
Hiroshi wierzył, że niedługo się to zmieni.