- Opowiadanie: ośmiornica - Tatuażysta

Tatuażysta

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Tatuażysta

Brodawkowate wykwity przeżerały wytatuowaną na skórze twarz, zmieniając ją w groteskowy obraz rodem z koszmaru. W maskę z gnijącego mięsa i ropy.

„Wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne zwiększają ryzyko wystąpienia nowotworu…”

​Monotonny głos profesora wypłynął ze wspomnień i dźwięczał w moich uszach. Już wtedy miałam wytatuowaną połowę pleców, więc ten wykład zapadł mi w pamięć. Wyglądało na to, że zmory, które mnie po nim dręczyły, przedarły się na jawę.

– To moja żona – powiedział głucho Marek Sawicki, wskazując brodą zdeformowany wizerunek na przedramieniu. – Zmarła przed miesiącem, a teraz ja… Tu…

Zatoczył łuk ręką i potrząsnął głową. Mężczyzna miał czterdzieści lat na karku, wysportowaną sylwetkę i złośliwy nowotwór pożerający mu skórę. Siedział przede mną, napięty jak skazaniec przed odczytaniem wyroku. Aby choć trochę go uspokoić, rozmawiałam z nim spokojnym, monotonnym tonem. Tym samym, którym przemawiałam do zasypiającego na zawsze Rokiego… Urwałam w połowie, czując, że głos może mnie zawieść.

Roki zmarł miesiąc temu i pozostawił w moim sercu krwawiącą pustkę.

Spotkałam go na pierwszym roku ekonomii i przygarnęłam, choć moje życie stanowiło posklejaną na ślinę improwizację. Większość wolnego czasu spędzałam nad książkami, próbując znaleźć w nich sens, którego brakowało mi w rzeczywistości. Miejsca na psa nie było, ale kiedy spojrzałam w te smutne oczy, wiedziałam, że połączył nas Wszechświat. Każdy kolejny dzień z nim tylko mnie w tym utwierdzał.

Tamtego wieczoru uciekałam przed deszczem do domu, a on siedział przywiązany do słupa. Sam. Przerażony. Wychudzony, z mokrą sierścią przyklejoną do żeber. Porzucony kundel, który stał się dla mnie wszystkim. Dzięki niemu po raz pierwszy w życiu poczułam, jaką radość daje uratowanie kogoś i jaką siłę zyskujemy, kiedy zaczynamy wierzyć, że nasze działania mają sens. To właśnie przez Rokiego rzuciłam ekonomię i poszłam na Akademię Medyczną. Chciałam ratować innych – tak jak kiedyś uratowałam jego.

Mężczyzna, który znajdował się w moim gabinecie, miał dokładnie takie samo spojrzenie jak Roki, kiedy go znalazłam.

Przez otaczający mnie od trzydziestu dni kożuch smutku przedarła się fala determinacji. Miesiąc temu umarł Roki, miesiąc temu ten człowiek stracił żonę. Musiałam mu pomóc. Po prostu musiałam. Wszechświat znów zaczął działać.

 

***

 

Wyniki histopatologii i tomografia wdeptały w ziemię resztki nadziei: zmiana była złośliwa, a przerzuty stały się faktem, potwierdzonym na obrazie. 

Przeciągnęłam dłonią po twarzy. Jak to możliwe, że nacieki rozwinęły się tak szybko? Przecież Sawicki zauważył pierwsze objawy zaledwie miesiąc temu. Czyżby szok po śmierci żony doprowadził do załamania się systemu odpornościowego? Nie. To brzmiało jak tania teoria z poradnika „medycyny alternatywnej”. Zamiast wnikać w tę bzdurę, skupiłam się na faktach: zmiana zaczęła się na tatuażu. To nie mógł być przypadek.

Weszłam na ResearchGate i wpisałam słowa kluczowe. W odpowiedzi wyskoczyła z setka artykułów. Następne dwie godziny spędziłam na przedzieraniu się przez abstrakty, lecz nie znalazłam niczego, co mogłoby mi pomóc. Miałam się poddać, kiedy przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić, czy ktoś już wcześniej pytał o szybko progresujące zmiany powiązane z tatuażem. I wtedy trafiłam. Serce przeskoczyło o jeden rytm, kiedy wyświetliło mi się nazwisko: doktor Wiechowski. Równo rok temu interesowało go dokładnie to samo. Ekscytacja zamieniła się w rozgoryczenie, kiedy zaczęłam czytać dyskusję. Jego pacjent zmarł wkrótce po diagnozie.

Odchyliłam się na krześle i wpatrzyłam w kąt pokoju. Wybrałam medycynę, żeby pomagać ludziom, żeby ratować im życie, a ostatnio zewsząd otaczała mnie śmierć. Kostucha stała tuż obok, rechocząc z moich wysiłków.

„Musisz się wreszcie uodpornić”. – Słyszałam co rusz od starszych kolegów. Ci co bardziej chamscy dodawali jeszcze: „Każdy lekarzyk ma swój cmentarzyk i ty, dziunia, nie będziesz wyjątkiem”. 

Powtarzali to w kółko jak jakąś cholerną mantrę. Tylko czy nie o to właśnie chodzi? O determinację? O walkę do końca – nawet jeśli nikt już o nią nie prosi? Kim będę, jeśli zacznę odpuszczać? Nikim. Byle kim. Tylko ta walka mnie definiuje. Tylko ona sprawia, że wszystko inne ma sens.

Zebrałam się w sobie, wzięłam głęboki oddech i odnalazłam doktora Wiechowskiego. W Warszawie! W Centrum Onkologii Szpitala MSWiA. Czy to możliwe, że jego pacjent skorzystał z usług tego samego tatuażysty? Może uda mi się to sprawdzić. A jeśli się potwierdzi, że nieatestowany tusz przyczynił się do choroby… dopilnuję, żeby ten, kto za to odpowiada, zapłacił. 

​Mimowolnie potarłam wytatuowany bark. Pomyśleć, że tatuaże jednym przynoszą raka, a innym miliony. Ta akcja z Kryśką… czysty obłęd. Gdyby wytatuowała sobie numery po fakcie, ale nie. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy, naigrywając się z niej, oglądaliśmy losowanie. I trafiła. Każdą jedną cyfrę!

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, po czym znów skupiłam się na komputerze. Odszukałam kontakt do sekretariatu szpitala MSWiA. Napisałam maila z opisem przypadku, prosząc o opinię doktora Wiechowskiego. Na dziś zrobiłam wszystko, co mogłam. Jutro spotkam się z Sawickim. I niestety nie będę miała dla niego dobrych wieści.

 

***

 

 Marek Sawicki nie pojawił się na wizycie ani nie odbierał też telefonów. Powinnam dobitniej przedstawić mu sytuację? Upewnić się, że zrozumiał, jak pilne jest rozpoczęcie terapii? Nie. On wiedział. Przerażenie w jego oczach nie pozostawiało wątpliwości. Więc dlaczego nie przyszedł!?

Tłum na korytarzu, te ściągnięte twarze ludzi czekających na wyrok lub przebłysk nadziei, tylko potęgował moją frustrację. Zdusiłam ją i wepchnęłam głęboko w kłąb niechcianych emocji – tych, na które czas miał przyjść później albo nigdy. Przybrałam maskę spokojnego profesjonalizmu i wezwałam pierwszą.

Wiele godzin później, kiedy skończyłam przyjmować ostatniego pacjenta, poprosiłam Basię z recepcji, żeby ponownie spróbowała zadzwonić.

– Nie odbiera – powiedziała, odkładając słuchawkę.

Było już późno, a ja chciałam wrócić do domu. Ale wtedy coś ścisnęło mnie w piersi. Przypomniałam sobie, że gdy otworzę drzwi, nikt mnie nie przywita. Nikt nie ucieszy się na mój widok, nie obskoczy w wariackim tańcu radości. Pustka. Śmierć. Rechot Kostuchy.

– Zapiszesz mi jego adres? – poprosiłam.

– Chyba do niego nie pojedziesz? To wbrew zasadom.

– Rozpoznano u niego złośliwą zmianę, która rozwija się w przerażającym tempie. Jeśli niczego nie zrobię, niedługo będzie za późno.

– Mógł przyjść, ale się nie pojawił. Podjął decyzję, powinnaś to uszanować.

Poderwałam głowę i utkwiłam w Basi twarde spojrzenie.

– Może to wcale nie była decyzja? Może coś się stało?

– Nie powinnaś tego robić. – W głosie koleżanki przebrzmiewała troska. – Jeśli nie nauczysz się zachowywać dystansu, ta praca cię zniszczy.

Znowu to samo, nigdy się nie zrozumiemy.

– Napisz mi ten adres.

Basia westchnęła głośno, ale zrobiła to, o co prosiłam.

 

***

 

Otworzył drzwi dokładnie w chwili, gdy zaczynałam odwracać się na pięcie. Wyglądał jak wrak. Oczy miał podkrążone, zapadnięte, rozbiegane. Na mój widok zmarszczył brwi.

– Doktor Wiktoria Malinowska – przedstawiłam się, rozczarowana, że mnie nie rozpoznał.

Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a zaciśnięte wargi drgnęły, tworząc wymuszony uśmiech.

– Dobry wieczór, pani doktor. Niech pani wejdzie.

Odsunął się na bok i wpuścił mnie do małego korytarza z wieszakiem, lustrem i rzędem butów. Rozpoznałam kobiece kozaki i pantofle. Zrobiło mi się dziwnie, kiedy uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie należały do jego żony. Jeszcze dziwniej się poczułam, kiedy wprowadził mnie do salonu. Na wprost wejścia wisiał obraz – portret kobiety przełożony czarną wstążką. Pod nim migotał zapalony znicz.

– Nie przyszedł pan na wizytę – powiedziałam, odrywając spojrzenie od wizerunku zmarłej.

Sawicki potarł policzek nerwowym gestem, po czym odsunął krzesło i ciężko na nie opadł.

– W ogóle nie powinienem do pani przychodzić. Nikt już nie może mi pomóc.

Nieproszona usiadłam po drugiej stronie stołu.

– Wyniki nie są pomyślne, ale nie powinniśmy się poddawać – powiedziałam stanowczo, choć nazywanie ich „niepomyślnymi” było eufemizmem ocierającym się o kłamstwo.

– Uważa pani, że istnieje dla mnie nadzieja? – zapytał.

– Musimy zrobić badanie z kontrastem, a potem rozpocząć chemioterapię.

Przez jego twarz przebiegł nerwowy grymas.

– Obieca mi pani, że to mi pomoże? Że uda się mnie uratować?

Zaschło mi w gardle. Odwróciłam wzrok. I zamarłam.

Komoda. Ściany. Półki. Meblościanka. Wszędzie zdjęcia. Setki zdjęć tej samej kobiety. Na większości wyglądała na nieświadomą. Ujęcia z ukrycia, niepozowane. Wyjątkiem były te ślubne, wyeksponowane na środku komody, oprawione w złote ramki. A pomiędzy tym wszystkim wisiały poprzyklejane taśmą do ściany stacje drogi krzyżowej. Powiększone, krzykliwe, wydrukowane na kiepskiej atramentówce.

Zwątpiłam, czy słusznie zrobiłam, przychodząc tu sama, i to tak późnym wieczorem. Ten człowiek nie wyglądał na kogoś całkiem normalnego, a żałoba nie mogła wyjaśniać wszystkiego.

– To moja żona, Regina – powiedział, kiedy zbyt długo wpatrywałam się w zdjęcia. – Bardzo się kochaliśmy.

Przeniosłam wzrok na jego przedramię i wytatuowaną na nim twarz.

– Pana choroba rozwija się w nienaturalnym tempie – powiedziałam, starając się, by mój głos zabrzmiał rzeczowo i bezemocjonalnie. – W szpitalu wojskowym mieli podobny przypadek. Ich pacjent też zrobił sobie tatuaż. Podejrzewam, że użyty tusz mógł przyspieszyć progresję zmian. Może mi pan podać adres salonu?

Jego reakcja była natychmiastowa. Ramiona opadły. Twarz skurczyła się w dziwnym, trudnym do odczytania grymasie.

– Nie – odpowiedział.

– Nie? – powtórzyłam zaskoczona. Zbyt zaskoczona, żeby to ukryć. – Zdaje pan sobie sprawę, że pańska choroba mogła zostać wywołana przez nieatestowany, rakotwórczy tusz? Jeśli poda mi pan adres, być może będę mogła panu pomóc.

– A więc obiecaj, że mnie uratujesz. Obiecaj w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego!

– Ale… – zaczęłam, a głos mi się załamał. Nie tego się spodziewałam. Ta rozmowa skręciła w jakiś chory, absurdalny zaułek. Czy on już całkiem oszalał? Czego ode mnie oczekiwał? Gwarancji? Ślubów? Oświadczeń podpisanych własną krwią? Złość zaczęła mi pulsować pod skórą, podsycana całym zmęczeniem dnia. – Niczego nie mogę obiecać! To pana zdrowie. Pana życie. Pana wybór.

Gwałtownym ruchem złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął ponad stołem. Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej, w rozgorączkowanych oczach błyszczało szaleństwo.

– Przysięgnij, że mnie uleczysz, albo spierdalaj do diabła!

Wyszarpnęłam rękę i uciekłam.

 

***

 

Zatrzasnęłam drzwi swojego mieszkania i usiadłam na podłodze. Oparłam plecy o chłodną ścianę, a czoło o kolana. Miałam ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie. Zbyt dużo sprzecznych emocji sprawiło jednak, że tylko siedziałam w bezruchu, słuchając zatopionego w ciszy jednostajnego tykania zegara.

W końcu wstałam i wyciągnęłam z kuchennej szafki butelkę wina. Nie powinnam pić na pusty żołądek. Nie powinnam pić, bo praca. Nie powinnam pić w ogóle. A jednak wychyliłam od razu pół szklanki, pozwalając, by alkohol stłumił burzę w moim wnętrzu. Zostały po niej tylko upór i gniew – znacznie cichsze, lecz wciąż nieugięte. Znowu przypomniałam sobie, dlaczego w ogóle wybrałam te studia. Dlaczego robię to, co robię. Żaden psychol z tatuażem i obsesją na punkcie zmarłej żony nie sprawi, że się zatrzymam.

Zanim zdążyłam się rozmyślić, usiadłam przy stole i napisałam kolejnego maila do szpitala MSWiA. Tym razem prosiłam o szczegóły dotyczące salonu tatuażu. Jeśli będę miała szczęście, dokumentacja zmarłego pacjenta może zawierać na ten temat jakąś wzmiankę.

Następnego dnia dowiedziałam się, że szczęście faktycznie mi dopisało.

 

 

***

 

Salon znajdował się w podwórzu starej, zapomnianej kamienicy wyglądającej jak miejsce, w którym można złapać wszystko: HIV, zapalenie wątroby, paciorkowca, rzeżączkę, wąglik, czarną ospę i raka. Zamierzałam dopilnować, żeby zainteresował się nim sanepid i przetrzepał od piwnicy po dach. Ale najpierw chciałam zobaczyć to sama.

W środku cuchnęło piwniczną wilgocią oraz starym atramentem. Słaba żarówka rzucała mdłe światło na zużyty fotel z popękaną skórą. Za starą ladą pokrytą popękaną okleiną i katalogami wyblakłych wzorów stał mężczyzna, pasujący do tego miejsca, jak diament wyrzucony w błoto; zbyt elegancki, zbyt doskonały. Wpatrywał się we mnie z tajemniczym uśmiechem. Na widok takiego faceta serce powinno zabić mi szybciej, ale zamiast tego zamarło. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że ciało pragnęło uciekać, choć głowa wciąż szukała logicznych powodów dlaczego.

Wypuściłam powoli powietrze. Tusz. Przyszłam tu zapytać o tusz. Informacja, której powinien bez problemu udzielić potencjalnej klientce. Zanim zebrałam się w sobie, odezwał się pierwszy.

– Witam, pani doktor.

Mój mózg potrzebował chwili, żeby przetworzyć te słowa. Pani doktor? Skąd on wiedział?

– Oczywiście, że wiem, kim pani jest. Wiem również, dlaczego pani tu przyszła. – Jego głos był spokojny, niemal kojący.

– Dzwonił tu Sawicki, prawda? – rzuciłam szybko.

Pokręcił głową.

– Pan Sawicki modli się teraz, żeby mnie nie spotkać. Żeby nie mieć ze mną nic do czynienia. Niewdzięczny. Szoruje kolanami od stacji do stacji, łudząc się, że istnieje dla niego ratunek. Z ludźmi tak zawsze: jak trwoga, to do Boga.

Roześmiał się, suchym, metalicznym śmiechem bez cienia wesołości. 

– Bawi cię to? – wypaliłam, zanim racjonalna część mnie zatrzymała słowa w gardle. – Twoi klienci chorują i umierają. Zabijasz ich.

 – Wszyscy wiedzieli, jaka jest cena. Wszyscy wyrazili na nią zgodę. – powiedział. – Ja tylko pomogłem im zdobyć to, czego pragnęli. Pan Sawicki dostał Reginę. A kiedy zmarła, przyszedł czas, aby zapłacił.

O wszystkim wiedział! Z gniewu, który we mnie rozgorzał, niemal zdzieliłam go w twarz.

– Sawicki umiera na raka!

– Oczywiście, przecież nie wyrwę duszy z żyjącego ciała. I zanim pani zapyta – uniósł palec, gdy otwierałam już usta – tatuaż to tylko przypieczętowanie cyrografu. Nie hoduję raka w buteleczkach tuszu.

– Cyrografu? Robisz ze mnie idiotkę? – wybuchłam. – Dopilnuję, żebyś trafił do więzienia.

I wtedy znalazł się tuż przy mnie. Po prostu… W jednej chwili stał przy ladzie, w następnej już przede mną. Nie słyszałam kroków. Niczego. Spoglądał mi głęboko w oczy hipnotyzującym, przeszywającym wzrokiem, od którego nie potrafiłam się uwolnić. Cofnęłam się odruchowo, uderzając biodrem o oparcie fotela.

– Jak? – wydukałam.

Czy miałam atak epilepsji? Chwilową utratę świadomości? Kiedy on tutaj podszedł?

– Nie powinnaś składać obietnic, których nie możesz dotrzymać, Wiktorio – powiedział miękko, ignorując pytanie. – Ale już to wiesz, prawda?

Zesztywniałam, jakby każde jego słowo oplatało mnie niewidzialną nicią i zaciskało ją coraz mocniej. A on kontynuował.

– Dlatego nie mówisz śmiertelnie chorym, że wszystko będzie dobrze. Dlatego nie powiedziałaś Rokiemu, że jedziecie tylko na wycieczkę.

Zaschło mi w ustach. Czyżbym trafiła na kolejnego świra? Następny pieprzony stalker, kumpel Sawickiego? Uśmiechnął się do mnie, jakby czytał w moich myślach i zaczął kartkować katalog tatuaży, który wyciągnął, zupełnie nie wiem skąd. W odróżnieniu od tych ułożonych na ladzie ten, który teraz oglądał, nie przedstawiał graficznych wzorów, lecz obrazy oddane niemal z fotograficzną dokładnością. Oprócz ludzkich twarzy były w nim dłonie unoszące stos złotych monet, oplatająca czyjąś szyję diamentowa kolia, człowiek za kółkiem ferrari, sylwetka oświetlona światłem fleszy, szachowy król na środku pustego pola oraz… kulki z numerami na tle czterolistnej koniczyny. Tatuaż Kryśki!

– Obsesja to piękna rzecz, wiesz? – powiedział. – Paląca potrzeba, która sprawia, że serce bije szybciej, dłonie się pocą, a umysł nie zaznaje spokoju. Znasz to uczucie, prawda? 

– Nie mam żadnych obsesji!

Spojrzał na mnie. Jego oczy błysnęły ostrym, nienaturalnym światłem, jak jarzeniówki w tanim barze.

– Co więc sprawia, że grzebiesz w cudzym życiu, że siedzisz po nocy, szukasz i rozsyłasz maile? Chcesz pomagać. Chcesz wiedzieć. A ja mogę ci to umożliwić.

– O czym ty mówisz? – spytałam piskliwie. – Kim ty właściwie jesteś?

– Już się domyślasz, kim jestem, ale wciąż nie chcesz tego przed sobą przyznać – powiedział łagodnie, jakby tłumaczył coś dziecku. – Jesteś na to zbyt nowoczesna, zbyt światła. Ale cóż mogę na to poradzić? Nic. Każdy ma wolny wybór. Wybór, żeby do mnie przyjść, wybór, żeby się leczyć.

Zamilkł, ale jego słowa wciąż odbijały się echem w mojej głowie, stopniowo układając się w sens, który moja świadomość uparcie próbowała odrzucić. Leczyć… leczyć…

– Pomożesz mi ich uleczyć?

Zacmokał i się skrzywił.

– Leczenie to domena Boga. Ja mogę dać ci jedynie wiedzę. Pozwolę ci zrozumieć każdą chorobę, każdą przyczynę. – Obniżył tembr głosu, który teraz stał się kuszący, niemal namiętny i działał na mnie jak zaciąganie się jointem. Sprawił, że cały wcześniejszy strach ulotnił się w jednej sekundzie. – Każdy, kto do ciebie przyjdzie, odejdzie z odpowiedzią – mówił. – To dar, na który zasłużyłaś. Tylko ty posiadasz siłę i niezłomność, aby w pełni go wykorzystać.

Nagle dotarło do mnie, że zbyt surowo go oceniłam. Przecież nie mogłam go obwiniać o chorobę Sawickiego. Tusz wywołujący raka? Absurd. Sam salon, choć na początku wydał mi się odpychający, teraz zaczął wyglądać zupełnie inaczej. Był trochę retro, ale przecież takie miejsca mają swój urok, prawda?

– Wyobrażasz sobie, ilu mogłabyś uratować? A o śmierć tych, których nie zdołasz ocalić, już nigdy nie będziesz się obwiniać.

– Za jaką cenę? – wykrztusiłam, zszokowana, że w ogóle o to pytam.

Jego uśmiech stężał.

– Dusza, oczywiście.

Wzdrygnęłam się i cofnęłam o krok. Powinnam odwrócić się na pięcie i wyjść. Nie słuchać go. Nie wdawać się w rozmowę. Zadzwonić po sanepid, psychiatrę, policję… Ale zamiast tego myśli odpłynęły w zupełnie innym kierunku. Kiedy ostatni raz robiłam sobie tatuaż? Po zdaniu LEKu? Dawno temu. Zbyt dawno.

– Wiesz, że jeśli wyjdziesz, umrze wielu spośród twoich obecnych i przyszłych pacjentów.

To była głupota. Totalne szaleństwo. Wiedza za cenę duszy? Samotny fotel nieodparcie przyciągał mój wzrok. A jeśli to wszystko nie było tylko grą? Jeśli rzeczywiście istnieje szansa na znalezienie odpowiedzi za cenę czegoś, co przecież nie istnieje… dlaczego miałabym nie spróbować? Wydziarać się i wygrać, jak Kryśka?

– Ilu mogłabym uratować? – spytałam w końcu.

– Więcej, niż zdołasz policzyć.

Przestał wertować katalog. Jego palce zatrzymały się na jednej ze stron. Spojrzałam odruchowo. Grafika przedstawiała Rokiego. Jego pysk promieniał szczęściem – tym samym wyrazem radości, który zawsze widziałam, kiedy wracałam do domu.

Patrzyłam na niego zahipnotyzowana. Czy powinnam się zgodzić? Coś ściskało mi gardło, dławiąc słowa. Przecież codziennie podejmowałam decyzje, od których zależało ludzkie życie, ale ta mnie zmroziła. Dlaczego? Nie wiedziałam.

Niespodziewanie zawibrował telefon, wytrącając mnie z transu.

– To szaleństwo! – krzyknęłam.

 Obróciłam się i wybiegłam, jakby gonił mnie sam diabeł.

 

***

 

​Sawicki zmarł tydzień później. Jego śmierć mnie nie poruszyła; dostał to, na co zasłużył.

Inaczej było teraz.

Dłonie bolały mnie od uciśnięć, głos od wykrzykiwanych poleceń. Adrenalina nie pomogła, podobnie amidoran. Monitory wskazywały asytolię, kpiąc z mojej niedawnej pewności siebie.

Jeszcze kilka dni temu wierzyłam, że agresywna chemioterapia to najlepsza droga. Ordynator sugerował mniej inwazyjne podejście, ale byłam pewna, że wiem lepiej. Niestety zbyt późno rozpoznałam postępującą niewydolność serca.

Pacjentka była młoda, miała dwójkę dzieci i całe życie przed sobą. Miała…

Uciskałam dalej, świadoma, że to już tylko rozpaczliwa rutyna. Żebra uginały mi się pod dłońmi, ale ona nie wracała.

– Czas zgonu: czternasta dwadzieścia trzy – powiedział ktoś zmęczonym, bezbarwnym głosem.

Zabrałam ręce. Moje palce drżały, choć reszta ciała była sztywna jak u kukły.

Pielęgniarka obok unikała mojego wzroku, ale czułam jej milczący wyrzut. Coś we mnie pękło. Nawet jeśli dusza istniała, a ja miałabym ją stracić, by zdobyć wiedzę pozwalającą uniknąć takich błędów, byłam gotowa zapłacić tę cenę.

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Ośmiornico!

 

Motyw zabierania duszy w zamian za spełnienie pragnień w skondensowanej, odświeżonej wersji.

Sam konkurs prosi się o takie historie, które literatura przemaglowała już niezliczoną ilość razy, więc biorę na to poprawkę. I tutaj wychodzi naprawdę dobrze – niby od początku, z racji faktu, że przeczytałem tytuł, wiadomo, kto za tym wszystkim stoi, a jednak wprawnie szafujesz motywami działania głównej bohaterki. W zwięzły sposób kreślisz motywacje poszczególnych osób, ukazujesz beznadzieję, którą bohaterka, wydaje się, decyduje zignorować i ostatecznie dokonuje wyboru. To trochę jak zagrać w totolotka, mając świadomość, jak działają loterie.

Lektura może nie odkrywcza i wyrywająca z butów, ale bardzo wiarygodna.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj. :)

Wątpliwości co do spraw technicznych (zawsze – tylko do przemyślenia):

„Wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne zwiększają ryzyko wystąpienia nowotworu…” – brak kropki na końcu zdania?

Aby choć trochę go uspokoić, rozmawiałam z nim spokojnym, monotonnym ton. – brak końca wyrazu?

W odpowiedzi wyskoczyła ze setka artykułów. – bez „e”?

„Musisz się wreszcie uodpornić”. – Słyszałam co rusz od starszych kolegów. Ci co bardziej chamscy dodawali jeszcze: „Każdy lekarzyk ma swój cmentarzyk i ty, dziunia, nie będziesz wyjątkiem”. – mam wątpliwości co do tych zapisów (?)

– Nie powinnaś tego robić (brak kropki?) – W głosie koleżanki przebrzmiewała troska.

Dr Wiktoria Malinowska – przedstawiłam się, rozczarowana, że mnie nie rozpoznał. – skrót wyrazem?

– Nie? – powtórzyłam, zaskoczona. – bez przecinka?

Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że ciało pragnęło uciekać, choć głowa wciąż szukała logicznych powodów (przecinek?) dlaczego.

Informacja, którą powinien bez problemu udzielić potencjalnej klientce. – której?

 

 

Bardzo poruszający, mocny tekst. Przyznam, zakończenie nieco mnie zaskoczyło szybkością, ale rozumiem, że dopowiedzenie jest w domyśle. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia w Konkursie, klik. :)

Pecunia non olet

Dzień dobry,

 

Gratuluję udanego tekstu – spodobał mi się.

Kupuję motywację bohaterki i jej postępowanie.

Opowiadanie bez zbędnych fajerwerków – idealnie w punkt, wszystkiego jest tu w sam raz.

 

Pozdrawiam i klikam na punkcik,

rr

Krokusbruce, Robert Raks dziękuję odwiedziny pod tekstem i za komentarze. 

Krokus, niestety tematyka konkursu spaliła też twist, ale cieszę się, że mimo wszystko opowiadanie dało radę się obronić.

bruce, dzięki za łapankę. Zawsze mam problem gdzie zakończyć opowiadanie i za bardzo lubię otwarte zakończenia. Tutaj pomyślałam, że nie było już potrzeby opisywania powrotu do salonu. Bohaterka oczywiście kazała wytatuować sobie pieska ;)

Robert Raks, bardzo się cieszę, że tekst się spodobał. Dzięki za miłe słowa i za klik.

Bardzo dobry tekst, mocny, a przeżycia bohaterki są opisane wyjątkowo przekonująco. Udźwignęłaś trudną tematykę. Tempo i styl narracji są stałe i bardzo trafione, nie mamy przesadnej szczegółowości, ale jest na tyle opisów, żeby wyobraźnia działała.

 

Tytuł to troszeczkę spoiler. Nie zepsuło mi to frajdy z czytania, ale gdyby był inny, byłoby jeszcze lepiej.

 

– Doktor Wiktoria Malinowska – przedstawiłam się, rozczarowana, że mnie nie rozpoznał.

Ludzie raczej nie przedstawiają się w ten sposób komuś, kogo już widzieli. Podejrzewam, że chciałaś wcisnąć imię bohaterki, żeby diabeł mógł je znać, no ale IMO to nie zagrało.

 

Pozdrawiam, klikam i polecam uwadze Loży

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Mocne opowiadanie. Najlepsze jest to, że ona odda duszę, właśnie dlatego, że jest dobra. Czyli jesteś przekorna autorko;)

Podobało mi się również nie ckliwe (może poza matką dwójki dzieci) ukazanie choroby i bólu. 

Lekarka nieco za dobra i za szlachetna, nie chodzi o to, że nie może taka być, ale że jednowymiarowa. Chociaż jak odda duszę, to się pewnie zmieni ;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

GalicyjskiZakapior dziękuje, za tak pozytywny komentarz i nominację :) Cieszę się, że tytuł nie spalił opowiadania. Podobał mi się jako tytuł roboczy i tak jakoś zostało.

Ludzie raczej nie przedstawiają się w ten sposób komuś, kogo już widzieli.

Rzeczywiście zabrzmiało to mało naturalnie. Pomyślę, co z tym zrobić.

 

 Ambush Miło cię widzieć. Zgadza się, ośmiornice to bardzo przekorne stwory ;)

 

Lekarka nieco za dobra i za szlachetna, nie chodzi o to, że nie może taka być, ale że jednowymiarowa.

Martwi mnie, że tak ją odebrałaś, bo miałam trochę inne wyobrażenie tej postaci. Lekarka nie miała być ani dobra, ani szlachetna, tylko obsesyjna i przekonana o własnej racji. To, że pomagała pacjentom, tak naprawdę napędzało jej poczucie własnej wartości:

Tylko czy nie o to właśnie chodzi? O determinację? O walkę do końca – nawet jeśli nikt już o nią nie prosi? Kim będę, jeśli zacznę odpuszczać? Nikim. Byle kim. Tylko ta walka mnie definiuje. Tylko ona sprawia, że wszystko inne ma sens.

Wszyscy wokół – nawet pacjent – próbowali jej pokazać, że powinna odpuścić, ale ona reagowała na to gniewem i brnęła dalej. Ostatecznie to właśnie ten upór i przekonanie, że wie lepiej, doprowadziły w zakończeniu do śmierci pacjentki.

Cóż, kiedy odda duszę, na pewno jej się nie poprawi, ale przynajmniej będzie miała ładny tatuaż ;)

Nowa Fantastyka