- Opowiadanie: dawidiq150 - Eksperymenty z rybami

Eksperymenty z rybami

Cześć!

 

Zrobiłem mnóstwo poprawek i chciałbym się dowiedzieć jaki jest efekt końcowy. Zapraszam do przeczytania. Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy zdecydowali się do mnie zaglądnąć :D

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Eksperymenty z rybami

Detektyw Kazimierz, wraz ze swoim przyjacielem i pomocnikiem Darkiem szli przez najbardziej zatłoczony targ w Danfracie, stolicy Huszkini, państwa położonego na południu kontynentu. Należało tutaj dobrze pilnować swojego portfela, gdyż kieszonkowcy byli prawdziwą zmorą targu. Mimo, że za kradzież można było dostać nawet dziesięć lat.

Ich celem, było spotkać się z wróżką o imieniu Marianna, która uchodziła za najlepszą jasnowidzącą w Danfracie i okolicznych miastach. Wizyta u niej kosztowała czterysta szegli, prawie tyle co nierasowy źrebak. Jednak jakość jej usług cieszyła się wspaniałą sławą. Miała podobno prawdziwy talent i szerokie umiejętności.

Targ, dla wygody podzielony był na trzy strefy; dla biednych, średnio zamożnych i bogatych. Siedziba Marianny oczywiście znajdowała się w tej ostatniej.

– Jesteśmy, to tutaj – powiedział uradowany detektyw do swojego druha, błądzili bowiem prawie pół godziny.

Przed nimi stał namiot, zbudowany z drewnianych belek i grubego płótna. „Wróżbiarskie usługi” – tak głosił szyld nad wejściem.

Kazimierz zerknął na zegarek.

– Jesteśmy siedem minut przed czasem. Ale wejdźmy, może już nas przyjmie.

W środku, w przeciwieństwie do upału jaki panował na zewnątrz było przyjemnie chłodno. Wróżka miała na tyle duże zarobki, żeby zakupić elektryczne przyrządy do wytwarzania chłodnego powietrza. Był to jeden z ostatnich wynalazków, najnowsza technologia.

Przywitała ich sekretarka, siostra Marianny, która urodziła się bez daru.

– Panowie są umówieni?

– Tak, na jedenastą trzydzieści.

– Jak nazwisko?

– Kazimierz Pyrka

– Aaa tak, proszę, możecie już wejść.

Ruszyli więc dalej i po rozsunięciu zwisającego z góry płótna, zastępującego drzwi, znaleźli się w osobliwym gabinecie, w którym za niedużym, pustym stołem siedziała młoda, niezbyt ładna kobieta. Była jednak bardzo ekstrawagancko wystrojona. Miała kok ozdobiony srebrnym i złotym pyłem, zielono czerwoną suknię, na której wyhaftowano wszystkie znaki zodiaku i jakieś różne symbole. Obwieszona była mnóstwem różnistej biżuterii, która cała musiała kosztować fortunę.

Za nią znajdowały się półki, na których mężczyźni zauważyli ciekawe przedmioty, będące do użytku jasnowidzącej, ale też na sprzedaż. Różnej wielkości i kształtu czaszki, szklane kule, talie tarota, także książki i słoiki z małymi żywymi zwierzątkami, takimi jak na przykład pająki, skorpiony, a nawet dziwne, miniaturowe nietoperze. Było tego mnóstwo, ale detektyw Kazimierz zamiast lustrować dokładnie otoczenie, przeszedł od razu do rzeczy.

– Po tragedii, jaka miała miejsce trzy tygodnie temu, kiedy jak pani pewnie wie, zmarło ponad trzy tysiące osób, ludzie domagają się znalezienia winnych. Czy może pani, dzięki swoim zdolnościom ich wskazać?

– Jak najbardziej mogę. Będzie to jednak dla mnie bardzo wyczerpujące, tak że przez kilka dni będę musiała odpoczywać. Dlatego cena jest dwukrotnie większa.

– Niech będzie! Dobrze, zgadzam się.

Wróżka odwróciła się w stronę swoich półek i zaczęła coś mruczeć do siebie pod nosem. Mężczyźni usłyszeli:

– … potrzebuję dużej, nowej nieużywanej kuli…

Kobieta otworzyła pudło, które leżało w rogu pomieszczenia i wyjęła nową szklaną kulę, owiniętą gąbką. Następnie położyła ją na stole. Potem wyjęła z szuflady kilka kartek papieru i długopis.

– Za chwilę wejdę w trans i spiszę wszystko. Będą to fakty, które się wydarzyły. Spiszę, kto był wszystkiemu winny. Zajmie to może kilkanaście minut i nie możecie mi przeszkadzać. Dobrze?

Detektyw, ze swoim pomocnikiem potwierdzili skinieniem głów.

Wtedy Marianna splunęła na dłoń, a ślinę rozmazała na kuli. Potem, zaczęła się w nią uważnie wpatrywać. Minęło może pięć sekund i kula zajaśniała wszystkimi kolorami tęczy. Oczy wróżki wywróciły się do wewnątrz, ukazując białka. Trwała tak kilka minut. Potem, gdy ten stan minął, zastąpił go inny. Wróżka zaczęła się trząść, oczy wypełniły jej łzy, wzięła wtedy długopis i zaczęła automatycznie pisać.

Gdy widzenie się zakończyło, Marianna wręczyła zapisane kartki Kazimierzowi.

– Proszę, to wszystko. – powiedziała.

Potem detektyw zapłacił za usługę i razem ze swoim towarzyszem wyszli na zewnątrz.

– Chodźmy do mnie. Nie mogę się doczekać, by to przeczytać.

Gdy byli w mieszkaniu Kazimierza, przy zimnym piwie, detektyw wziął dokument i zaczął czytać na głos.

 

&&&

 

„Na obrzeżach miasta o nazwie Krońki znajdowało się siedem bogatych, zajmujących ogromny obszar rezydencji. Należały one do majętnych ludzi, dobrze znających się nawzajem. Wszystkie zamieszkane były przez liczne rodziny. Oprócz jednej, w której żył tylko pewien alchemik z dwójką dzieci. Szesnastoletnią córką i dziesięcioletnim synem.

Wielka posesja miała mnóstwo pokoi, z których nikt nie korzystał. Posunięty w latach mężczyzna, był dobrym ojcem, bardzo kochał swoje dzieci, natomiast na przestrzeni lat, mężem okazał się nie do zniesienia. Dlatego żona go opuściła. Jakiś czas trwała walka o to, kto weźmie dzieci w opiekę. Mężczyzna, który był geniuszem alchemii i mnóstwo wynalazków, które stworzył dało mu wielkie bogactwo, wynajął najlepszych prawników. Koniec końców, sąd przyznał mu opiekę nad obojgiem dzieci.

Mężczyzna, z uwagi na swój wolny zawód, miał mnóstwo czasu dla swoich pociech. W obrębie posesji, znajdowało się małe jeziorko, do którego zabierał syna Bartka co drugi dzień, by łowić ryby.

Jeśli chodzi o córkę Martę, to uwielbiała grać z tatą w karty.

Alchemik miał swój warsztat, obszerny pokój, w którym pracował. A także wielką piwnicę, gdzie trzymał przeróżne składniki do mikstur. Uczulał dzieci, by niczego nie dotykały, ale nie zabraniał im przychodzenia i przyglądania się jak pracuje. Oglądanie różnych doświadczeń, było bowiem dla dzieciaków wielką frajdą.

I tak pewnego razu, zdarzyło się, że mężczyzna musiał daleko wyjechać, na miesiąc, na jakieś bardzo ważne spotkanie związane z pracą. Wynajął więc gosposię, która miała opiekować się jego pociechami.

– Trzymajcie się i bądźcie grzeczne – powiedział, gdy odjeżdżał wynajętym dyliżansem.

– Będziemy tęsknić tatusiu – córka machała tacie na pożegnanie.

– Będziemy tęsknić – powtórzył malec, również machając.

Następnego dnia, około południa, Bartek wszedł do pokoju taty w celu zabrania pożywki dla ryb. Uwielbiał bowiem je karmić. Wiedział, gdzie ojciec ją trzyma, w rogu pokoju był wielki wór, w którym znajdowała się, obfita w potrzebne witaminy sucha karma, której recepturę stworzył sam alchemik. Marta była wtedy w szkole.

Zabrał tyle co zawsze, tzn. około pół kilograma. Potem z workiem poszedł nad jezioro.

Wszedł na molo i wpatrzył się w bardzo przeźroczystą wodę. Za każdym razem można było zobaczyć kilka rodzajów ryb. Malec dzielił je na małe, średnie i całkiem duże, ważące nawet dwa kilogramy. Karmił ryby jakieś pół godziny, jednak bez taty nie było to taką frajdą.

Wieczorem, leżąc w łóżku, wyklarował mu się ciekawy pomysł.

– Poeksperymentuję jak tata. Jutro wrzucę rybom coś innego zamiast karmy.

Rano, wynajęta do opieki kobieta obudziła dzieci. Zjadły śniadanie i Marta poszła do szkoły. Bartek natomiast, nie mógł się doczekać pójścia nad jezioro, nawet później był trochę głodny, bo nie zjadł pełnego śniadania. Gdy tylko mógł, pobiegł szybko do piwnicy taty.

Schodziło się tam po schodach. Tuż przy zejściu był włącznik światła i chłopiec go wcisnął. Następnie zszedł na dół. Pomieszczenie było dość duże. Podłoga klepiskowa, a ściany ceglane, pomalowane białą farbą.

Ujrzał posegregowane wielkie wory, pełne sproszkowanych substancji. Każdy mógł zawierać jej, od kilku, do nawet kilkudziesięciu kilogramów. Worów było około dwudziestu. Wszystkie miały doczepione kartoniki z nazwą, lecz w obcym języku.

– Może na początek wezmę trochę tego żółtego proszku – pomyślał.

Podniósł wiadro, które stało nieopodal, była w nim także szufelka do nabierania. I wziął się do roboty.

Napełnił całe wiaderko i spróbował unieść. Okazało się dość ciężkie. Postanowił, że wtaszczy je na górę, a potem użyje taczek, by przetransportować je do jeziora.

Chwilę później, zdyszany, był na górze. Następnie wykonał dalszą część planu. I po pół godzinie dotarł na molo.

– No moje rybki, mam dla was niespodziankę – podśpiewywał sobie ucieszony.

Zaczął szufelką nabierać żółtą substancję, przypominającą piasek i sypać ją do jeziora. Ku wielkiej uciesze od razu zauważył efekt swojej pracy. Woda, po zetknięciu z proszkiem za sprawą jakiejś reakcji chemicznej zaczęła ciemnieć. Tak, że po dłuższej chwili, gdy chłopak opróżnił wiadro, część jeziora w pobliżu mola była czarna jak smoła. Nie można było już zobaczyć ryb.

– To tylko początek mojego eksperymentu, moje rybeńki – myślał.

Następnego dnia zabrał z piwnicy proszek składający się z malutkich bryłek, o białym kolorze, przypominający sól. Chciał go skosztować, ale bał się strucia. Pamiętał jak ojciec mówił, że niektóre ze składników przez niego używanych, są silnie trujące, więc ostatecznie tego nie zrobił.

Gosposia zauważyła chłopaka, jak prowadził taczki i spytała trochę surowym tonem:

– Co ty robisz?

Na to on bardzo niegrzecznie odparł:

– To nie pani sprawa! Niech się pani zajmie sprzątaniem albo czymś innym po co pani tu została zatrudniona.

– Jesteś bardzo opryskliwy – kobieta była zbulwersowana. – Opowiem to twojemu tacie.

– Nic złego nie robię, karmię tylko ryby w jeziorze.

Gdy Bratek dotarł na molo, woda była tak jak po jego eksperymencie czarna. Teraz zaczął sypać proszek, który mógł być solą kuchenną, albo jakąś jej inną odmianą.

Prawie opróżnił wiadro, gdy ku swojej uciesze zobaczył, że ryby raz za razem wyskakują z wody. Działo się tak w okolicach mola. Tam gdzie substancja się rozpuściła.

– Ale jazda – Bartek był bardzo zadowolony ze swojego eksperymentu.

Kolejnego dnia, kontynuując swoją zabawę, gdy przybył na molo zobaczył, że wiele ryb w pobliżu mola, pływało na powierzchni do góry brzuchem. Zmartwiło go to, ale nie zrezygnował. Jeszcze dwa kolejne dni przywoził taczkami alchemiczne substancje i nie tylko z mola rozpuszczał w wodzie. Tak, że w innych częściach jeziora wytrącił się żółty osad, a woda stała się lekko galaretowata. Zabawę przerwały mu niezwykle obfite deszcze, które nawiedziły okolicę.

Przez ponad tydzień, bez ustanku lało jak z cebra. Pobliska rzeka wylała. Tak samo jak prywatne jezioro Bartka. Zabrudzona przez chłopaka woda, zmieszała się z nurtem kilkunastokrotnie powiększonej rzeki. Ostatecznie wpływając do morza oddalonego o osiem kilometrów od miasta Krońki.

 

&&&

 

Minęło sześć lat.

 

Nadszedł kwiecień i tym samym sezon rybacki. Kutry wypłynęły na pełne morze. Jeden z nich miał nazwę „Rekin”.

Mając pełne sieci, marynarze „Rekina” chwycili za kołowrotki i zaczęli nimi kręcić. Wszystko wskazywało na niezły połów. Już po chwili, ujrzeli mnóstwo śledzi, szprotów, storni i innych ryb.

Wysypano ryby, w wydzielonym na kutrze miejscu, lecz kilka minut później stało się coś tragicznego. Dwaj marynarze, którzy podeszli oglądnąć ryby z bliska, padli martwi z sinymi twarzami.

Ci, którzy to zauważyli prędko podbiegli i zobaczyli coś bardzo osobliwego. Złowione ryby miały obrośnięte boki dziwnymi, niewielkimi purchawkami, które nadymały się, by potem wydalić jakiś, różowy gaz. Okazał się on zabójczy, lecz trucizna nie zabijała od razu, potrzeba było kilku minut. Z załogi jednak nie przeżył nikt.

Żaden, z czternastu kutrów nie powrócił do portu. Natomiast purchawki nieprzerwanie pracowały tak, że wieczorem, gdy było już ciemno, trujące opary pchane wiatrem, wleciały nad ląd zabijając zarówno ludzi jak i zwierzęta.”

– A więc to tak – powiedział Kazimierz kładąc zapisane kartki na stole.

Koniec

Komentarze

Witaj, Dawidzie. :)

Tekst sprawia wrażenie jednego z rozdziałów – mniejszej części jakiejś dużo większej powieści. Zachęcam Cię gorąco do jej napisania. :) Zakończenie jakby nieco urwane. :) 

Natomiast sam pomysł, opisy targu i posiadłości alchemika, historia na kartkach, spisana przez wróżkę, jej namiot i tajemnicze (po podaniu mikstur) ryby zasługują na gorące brawa. :) 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć droga bruce !!!!

 

Nawet nie wiesz jak się cieszę z takiej oceny. Będę brnął dalej w doskonaleniu umiejętności pisarskich. I też interpunkcję muszę ogarnąć.

 

Może mi się kiedyś UDA. Napisać książkę. Na razie jestem już nawet blisko wydania zbioru opowiadań. Będzie ich 23. Pracuję, dużo poprawiam. Dla mnie jest to świetne.

 

Ale widzę, że ty też coraz więcej piszesz. Pojawiło się nowe Twoje opko, na pewno przeczytam :)))

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Dziękuję bardzo, Dawidzie. :)

Trzymam kciuki za Twoją książkę i dalszą pasję oraz radość z pisania. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka