
Na podstawie sławnej w Szkocji historii o żyjącej na przełomie XVII i XVIII wieku Maggie Dickson. Jak widać, życie pisze czasem scenariusze rodem z najstraszniejszego horroru. :)
Zapraszam, pozdrawiam i dziękuję za Wasz czas. :)
Na podstawie sławnej w Szkocji historii o żyjącej na przełomie XVII i XVIII wieku Maggie Dickson. Jak widać, życie pisze czasem scenariusze rodem z najstraszniejszego horroru. :)
Zapraszam, pozdrawiam i dziękuję za Wasz czas. :)
Tamten wrześniowy poranek 1724 roku był mglisty i chłodny. W kierunku szkockiego Musselburgh zmierzał powoli kondukt żałobny. Drepczące w nim starowinki popłakiwały cicho, bo tak wypadało. W końcu wieziono trumnę młodej kobiety, by pochować ją w rodzinnej miejscowości.
Większość orszaku stanowili mieszkańcy Edynburga, bo to właśnie na jego okrytym złą sławą placu Grassmarket o brzasku powieszona została przestępczyni.
Część idących za trumną osób odchodziła stopniowo, wracając do domów, a ich miejsce zajmowali przybysze z Musselburgh, mający towarzyszyć aż do cmentarza straconej na drewnianej szubienicy dziewczynie.
Jazda po wyboistym, nierównym trakcie nie należała do łatwych, toteż trzeba było wieźć trumnę ostrożnie i powoli.
Nieoczekiwanie idących najbliżej wozu strażników miejskich wytrącił z zamyślenia trudny do sprecyzowania hałas.
– Czy to były… odległe strzały? – spytał niepewnie jeden z nich imieniem Edmund.
– Bardziej dalekie dudnienie bębna. Albo grzmot? – próbował zgadnąć drugi, po czym powrócił do rozpoczętej przed kilkoma godzinami rozmowy: – A zatem, drogi Edmundzie, po złożeniu w grobie należy jeszcze spisać wszystko, jak było, aby zakończyć nakazane prawem formalności w sprawie przewiny powieszonej niewiasty.
– Tak, w rzeczy samej, Oskarze – odparł drugi. – Wdowa, niejaka Małgorzata Dickson, dwudziestopięcioletnia mieszkanka Musselburgh, trudniąca się handlem rybami, ukryła wiadomość o poczęciu, urodzeniu i rychłej śmierci dziecka, co, wedle słów oskarżonej, a potem straconej, nastąpiło tuż po porodzie.
– Proces sądowy wraz z wyrokiem mamy już spisane – dopowiadał Edmund. – Zgon jest poświadczony przez biegłego w swym fachu lekarza, wszystko absolutnie zgodne z regulaminem. Lada chwila zamkniemy tę sprawę.
– Masz całkowitą słuszność. Resztę dokumentacji na temat egzekucji uzupełnimy po pochowaniu trumny. I niechże będzie to przestrogą dla kolejnych… – Oskar przerwał, ponieważ znowu usłyszeli hałas, niestety, znacznie bliżej siebie.
Edmund pobladł. Nie zamierzał powiedzieć tego na głos, ale jego twarz mówiła nawet więcej. W końcu nie wytrzymał:
– Oskarze, czy mi się zdaje, czy te odgłosy dobiegają z… trumny?
Kolega nie zamierzał odpowiadać, gdyż zdało mu się to całkowicie zbędne. Zamiast tego z panicznym krzykiem rzucił się do ucieczki w stronę Edynburga. Edmund podążył w ślad za nim.
Kolejni strażnicy, zdumieni zachowaniem tamtych, słysząc tajemnicze stuki, dla odmiany zaczęli intonować pieśni żałobne, aby zagłuszyć podejrzane hałasy.
– Diabli przybyli po nasze grzeszne dusze?
– Inne jakoweś siły nieczyste? – Między śpiewanymi strofami pytali szeptem jeden drugiego, strwożeni i spoglądający z przestrachem na trumnę.
Kiedy ta podskoczyła, oszołomieni stróże prawa pobiegli w ślad za kompanami.
Woźnica zorientował się wreszcie, że za plecami rozlega się tajemnicze stukanie, a przy wozie nie ma żadnej ochrony. Zbulwersowany zatrzymał się, zsiadł i zaczął pilnie nasłuchiwać.
Tłum z orszaku żałobnego otoczył go, wpatrując się w trumnę, a kiedy podskoczyła, kilka najbliżej stojących kobiet zemdlało, kilka w rozpaczy pobiegło w stronę miasta, a mężczyźni w osłupieniu spoglądali na drewniane wieko.
Makabryczny jęk, dochodzący z wnętrza, przeraził cały orszak pogrzebowy. Ludzie w panice odbiegli. Jedynie woźnica, zdenerwowany i równocześnie mocno zalękniony, trzęsącymi rękami odszukał na wozie łom, którym począł otwierać zabitą gwoździami trumnę.
Ukazała się mu pobladła, niczym zjawa, kobieca postać z mocno podkrążonymi oczami i w zgrzebnej, szarej sukni. Stękając usiadła w trumnie i popatrzyła prosto w oczy woźnicy.
– Ktoś ty, zjawo przeklęta?! – krzyknął mężczyzna, czyniąc na piersi znak krzyża.
– Mów mi Maggie! – zasyczała z lekkim uśmiechem, którego nikt już nie mógł zobaczyć, albowiem woźnica też odbiegł w panice.
Kiedy dotarł do Edynburga, pochwycił go strażnik miejski Edmund.
– Gdzie wóz?
– Został tam, o, na drodze! – Trzęsąc się wskazał ręką daleką trasę do Musselburgh.
– Nie zawiozłeś wozu z trumną na cmentarz?
– Szatan go opętał! Co miałem robić?! – ryknął z rozpaczą starszy mężczyzna i pognał czym prędzej do domu.
– Co teraz? – zagadnął z niepewną miną Oskar.
– Musimy tam wrócić – odparł Edmund.
– Do diabelskiego wysłannika z piekieł? – wykrztusił pobladły Oskar.
– Nie wiemy, co tam się wydarzyło. A zadanie trzeba wykonać!
– Dobrze, weźmy zatem jeszcze kilkunastu naszych i jedźmy.
Jak uradzili, tak zrobili, ruszając konno ku pozostawionemu wśród pól wozowi. Dotarli do niego o zmierzchu, kiedy już szarzało.
Trumna spoczywała na nim nadal, była otwarta, zaś wieko, odrzucone na drogę, leżało prawdopodobnie tak, jak je pozostawił odbiegający woźnica.
Podjechali niepewnie, uspokajając poddenerwowane konie. Zajrzeli do środka. Ciało powieszonej spoczywało tak, jakby nic się tu nie zdarzyło.
– Staruszek bredził o jakimś diable, szkoda czasu, musimy sami zawieźć i pochować tę trumnę – zawyrokował zdenerwowany Edmund, schodząc z konia. – Grabarz pewnie nadal tam czeka.
– Chc…esz jechać na cmentarz? – Struchlały Oskar rozejrzał się dookoła. – Już noc zapada.– Przełknął ślinę przez ściśnięte strachem gardło.
Podjechali pozostali strażnicy.
Edmund wskazał kilku z nich, aby pomogli mu przykryć na powrót trumnę. Ledwo zbliżyli się z wiekiem do ciała, ono niespodziewanie ożyło, postać usiadła, po czym spojrzała na Edmunda szeroko rozwartymi oczami i powiedziała głośno:
– Mów mi Maggie!
– Aaa! Wszelki duch! – wrzasnął Edmund, upuszczając wieko na nogi kompanów.
Tamci odskoczyli, łapiąc się za obolałe stopy, a następnie za uzdy swych zdenerwowanych koni.
Edmund podszedł bliżej i zapytał szeptem:
– Diable, czegóż chcesz od nas, grzeszników? Czemuś opanował ciało tej winowajczyni, nie pozwalając jej pochować?
– Diable? – powtórzyła ze zdumieniem postać w trumnie.
– Po co przyszedłeś i nękasz nas? Czego ci potrzeba?
– Chciałabym najpierw napić się wody. No i ogrzać. Zmarzłam.
– Co takiego? – Oskar nareszcie dostał w dłoń pochodnię i zbliżył się do wozu z trumną. – Kim jesteś? – zapytał zaskoczony.
– Jestem Małgorzata Dickson. Wszyscy nazywają mnie Maggie – odparła kobieta po napiciu się wody, podanej przez Edmunda.
– To niemożliwe. Przecież widzieliśmy twoją śmierć. Lekarz sądowy poświadczył zgon. Miałaś zostać… To znaczy twoje ciało…
Dziewczyna rozejrzała się zdumiona, uświadamiając sobie miejsce i czas.
– Gdzie jestem? Siedzę w trumnie? Wieziecie mnie na cmentarz?
– Wieźliśmy. Dopóki byłaś martwa!
– A teraz?
– No przecież nie możemy pochować żywej kobiety! – rzekł do przyjaciela zakłopotany Edmund, odciągając go na bok.
– Masz rację. Szczególnie, że już raz została powieszona! Nie do nas należy decyzja. Z powrotem do Edynburga! To rzecz dla sądu, nie dla miejskich strażników!
W międzyczasie dostarczono przerażonego woźnicę, posadzono znowu na wozie i nakazano wracać do miasta, które rankiem było miejscem stracenia ożywionej cudem kobiety.
Po kilku tygodniach burzliwych obrad sąd zadecydował, że nie można sądzić ani powiesić Małgorzaty ponownie, gdyż kara była już wykonana – formalnie ogłoszono przecież jej zgon po przeprowadzonej, publicznej egzekucji. Dokonał tego znany i ceniony lekarz sądowy. Maggie została zatem ułaskawiona, do czego przychylił się nawet Kościół szkocki, który ogłosił, że jej cudowne ocalenie to niewątpliwie akt Boskiej interwencji.
Małgorzata wróciła do Musselburgh, wyszła za mąż i urodziła kilkoro dzieci. Później przeniosła się do Edynburga i wraz z bliskimi założyła tuż przy placu – miejscu swej dawnej egzekucji karczmę o nazwie: „Pół-Powieszona Maggie” (działającą do dziś jako słynny pub “Maggie Dickson’s”).
Wita w niej gości upiornym wyglądem i słowami: „Mów mi Maggie!”, kładąc nacisk na przyciągającą tłumy turystów atmosferę grozy, panującą w tym niezwykłym miejscu. Dość powiedzieć, że wystrój wnętrza jest nader osobliwy, z licznymi elementami fragmentów szubienic, trumien bądź ponurych cmentarzysk.
A potem, wieczorami, licząc zyski z prowadzonego interesu, śmieje się diabolicznie wraz z mężem, także demonem, tyle że siedzącym w ciele lekarza sądowego z osiemnastowiecznego Edynburga:
– Ależ tępi ci ludzie! Przez tyle lat nadal wierzą, że jestem ocaloną przez Boga Maggie Dickson!
(źródło: www.maggiedicksons.co.uk)
Cześć, Bruce
No, całkiem niezła historia. Kiedyś montowano dzwoneczki, w razie W, jakby niedoszły nieboszczyk, okazał się być całkiem żywy. Rozumiem, że to szczególne wydarzenie idealnie pasowało, jako horror, ale… Bruce :-) Jakoś nie potrafię się bać czytając Ciebie :-) Piszę to w pozytywnym znaczeniu. Jednak mój brak odczuwania grozy, nie zmienia tego, że tekst uważam za dobry. Dlatego klik ode mnie.
Swoją drogą… kobieta cudem przeżyła, zapewne li tylko dzięki przypadkowi, ale jak to bywało, przeto bóg ją ocalił. Gorzej, gdyby nie zdążyła się wybudzić przed pochowaniem. Średnia przyjemność otworzyć oczy w trumnie.
Pozdrawiam
O, widzę tu stylizację językową oraz wyrafinowaną próbę skoku na kasę…
Cześć, Heskecie. :)
Wiem, wiem, to moje straszenie – ciągle jak u przedszkolaka… :))
Dzięki za klik; swoim komentarzem przypomniałeś mi, bodajże dawno już oglądane “Opowieści z krypty” z wieloma podobnymi przypadkami przebudzenia dopiero po zasypaniu. Makabra… :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Miło mi, Exedunderze, że zajrzałeś i do tego mojego opka. Stylizacje językowe nie bardzo mi się udają, ale ciągle szlifuję. :)
Pozdrawiam serdecznie, dzięks. :)
Pecunia non olet
Bo tak wypadało, hehe!;)
W końcu wieziono trumnę młodej kobiety, by pochować ją w rodzinnej miejscowości.
Dałabym na końcu, bo w końcu czytam jako wreszcie.
wracając do domów, by ich miejsce zajmowali przybysze
A tu bym dała a ich miejsce, bo dla mnie by pasowałoby gdyby liczba miejsc była limitowana.
Intrygująca historia. Tylko sama nie wiem, czy wierzyć w Twoją tezę, czy podejrzewać, że Maggie faktycznie przeżyła egzekucję i jedynie zemdlała, czy wpadła w śmierć kliniczną.
Podobno nieudane egzekucje zdarzały się od czasu do czasu.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Witaj, Kochana Ambush. :) Dzięki za opinię. :)
Dałabym na końcu, bo w końcu czytam jako wreszcie.
Tak właśnie miałaś to odczytać – wreszcie/bo przecież/ostatecznie. :)
Ok, miejsce poprawiam, dzięki. :)
Intrygująca historia. Tylko sama nie wiem, czy wierzyć w Twoją tezę, czy podejrzewać, że Maggie faktycznie przeżyła egzekucję i jedynie zemdlała, czy wpadła w śmierć kliniczną.
Podobno nieudane egzekucje zdarzały się od czasu do czasu.
Niestety/stety – historia jest prawdziwa, ja ją ubarwiłam fantastyką – w trumnie stukała ożywiona kobieta. Pub jest do dziś, pod tą nazwą. Tyle, że oczywiście ona go nie założyła i nie prowadzi do dziś. :) Mieszkała jeszcze ok. 40 lat w rodzinnej miejscowości, gdzie założyła nową rodzinę. :)
A Twoje ostatnie zdanie przyprawia autentycznie o dreszcz – zgadzam się, tego mogło być sporo.
Pozdrawiam serdecznie.
Pecunia non olet
Hej bruce,
Bywam regularnie w Edynburgu, kocham to miasto, ale szczerze powiem, że mimo, że słyszałem o tej historii, to zawsze jakoś umykało mi odwiedzenie tego pubu. Nie wiem też czy on nie nazywa się przypadkiem po prostu “Maggie Dickson’s”. Przynajmniej taki pub tam mijałem i na internecie jak sprawdzam to też widzę o takiej nazwie. W każdym razie muszę w tym roku w końcu o niego zahaczyć.
Historia bardzo ciekawa – zarówno prawdziwa, jak i Twoja wersja.
Pozdrawiam!
You cannot petition the Lord with prayer!
MichaeluBullfinchu, witam, dzięki za wpis; ja te dane znalazłam w necie, bardzo możliwe, że nazwę skrócono, sama nigdy tam nie byłam i na pewno nigdy już nie będę. :) Skoro widziałeś taki, zmienię nazwę, dziękuję za bieżące info. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Czemu demonom miałoby zależeć na robieniu hajsu? Nie powinny w tym pubie wodzić ludzi na pokuszenie czy coś? :P
ocalałą przez Boga
Jeśli przez kogoś, to “ocaloną” chyba? Mogę nie mieć racji.
Musselburgh
Edynburga
Moje serce krwawi, gdy widzę taką niekonsekwencję, ale to akurat wina Komisji Nazw, a nie Twoja :O
Ciekawa historia, twist fantastyczny mimo tej wątpliwości powyżej też można uznać za udany.
Pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Nigdy nie mów nigdy, życzę Ci, żebyś kiedyś jeszcze zwiedziła Edynburg!
Co do pubu to nie jestem pewien na 100%, więc nie chciałbym być tutaj wyrocznią.
Pozdrawiam!
You cannot petition the Lord with prayer!
Dali się nabrać, ale średniowieczni ludzie raczej szybciej rozpalili by stos, niż uwierzyli w cudowne zmartwychwstanie. Tym bardziej, że demon miał chyba chęć na początku ich postraszyć:) Lubię takie klimaty, dobrze się czytało.
Pozdrawiam
GalicyjskiZakapiorze, witam i dziękuję; podejrzewam, że robienie hajsu ma być jedynie przykrywką dla innych, niecnych działań. :)
Wskazany wyraz zaraz podmienię, dziękuję. :)
Nazwy faktycznie w tych opowieściach przeważają właśnie w takiej formie. A ja – niekoniecznie pewna – wolę posługiwać się nimi właśnie. :)
A historia rzeczywiście nieprawdopodobna. :)
Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :)
MichaeluBullfinchu, dziękuję; zdecydowanie bardziej wierzę Tobie, który pub wielokrotnie widziałeś, niźli netowi. :) Co do wyjazdów, najeździłam się już w życiu tyle, że czas teraz na zasłużony odpoczynek. :) Choć – kto wie? :)
Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze dziękuję. :)
George’u Hornwoodzie, witam i dziękuję za opinię oraz tak trafny komentarz – o tym samym myślałam, czytając tę historię oraz pisząc potem na jej podstawie opko – tytułową bohaterkę uratowała nade wszystko epoka, w której żyła. Średniowiecze całkiem inaczej by z nią “postąpiło”. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Każda historia mojej imienniczki zawsze mnie cieszy. Cóż, jak widać Małgorzaty zawsze były bardzo kontrowersyjnie i lubiły konszachty z diabłem.
Opowiadanie czyta się płynnie, groza jest, ale taka w Twoim stylu, żeby za mocno nie przestraszyć. Dziękuję za namiar na kolejne miejsce z pieczą “niegrzecznej” Małgorzaty
Jadę tam na whisky z lodem
Pozdrawiam ciepło i kliczek, bo Gocha jest bohaterką.
"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem
O, tak – Małgorzaty są rzeczywiście niezwykłe. :)
Dzięki, GOCHAW, pozdrawiam.
Pecunia non olet
Cześć Bruce!
Zrazu wygląda jak niezbyt straszna historia na dobranoc, ale jak się bardziej zastanowić, to ciarki przebiegną po plecach. W Twoich opowieściach zamazuje się granica między historią a fantazją, a nawet bym powiedziała, fantazja staje się bardzo rzeczywista.
Klikam i pozdrawiam!
Chalbarczyk, wielkie podziękowania, staram się zawsze wpleść nieco fantazji, choć oczywiście podstawowym zamierzeniem jest podzielenie się z Wami niesamowitymi opowieściami, które wydarzyły się naprawdę, bo to życie jest ich głównym Autorem. :)
Pozdrawiam serdecznie.
Pecunia non olet
Bruce, kolejny Twój horror, który przeczytałem, powoduje, że takie opowieści niesamowite w Twoim wydaniu mogę czytać i polecać innym. Zawsze można się czegoś niezwykłego dowiedzieć. Tym razem, dodatkowo, utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że po śmierci chciałbym być skremowanym, żeby przypadkiem nie obudzić się w grobie. Klik. :)
uwielbiam takie historie, a czas i miejsce akcji potęgują wrażenia :)
co do opowiadania: chyba sam mistrz Poe nie napisałby go lepiej;
serdecznie pozdrawiam, klikając
To przemiłe, Koalo75, ja chyba faktycznie nie umiem porządnie nastraszyć, ale – przyznam szczerze – nie bardzo też chcę. :) Od śmierci Męża Córa ma wyraźne wytyczne – też mam być skremowana i pochowana z Najbliższymi, żeby taniej i łatwiej. :) Teraz dochodzi kolejny argument. ;)
Serdeczne dzięki, pozdrawiam ciepło. Doceniam bardzo, że tu przybyłeś, mimo horroru; dziękuję.
AS, wielkie dzięki, jestem zaszczycona, choć brawa należą się nade wszystko historii, piszącej tak niesamowite scenariusze (ten, na szczęście, zakończony dla skazanej pomyślnie), z których jeden tylko ubarwiłam fantastyką. :)
Pozdrawiam serdecznie.
Pecunia non olet
bruce, jak zawsze wyciągasz i nadajesz fabuły intrygującej historii. Tutaj akurat nie mam pewności, czy chciałaś pójść w absurd, grozę, czy intrygę (podstęp), a chyba trochę za mało znaków, by ująć wszystkie, w związku z czym klimat trochę skacze i w żadne z powyższych wczuć mi się trudno. Niemniej, jest zręcznie (co oczywiste w Twoim wypadku) napisane i ciekawe, subtelna fantastyka, ładna taka :). Cieszę się, że przeczytałem.
Pozdrawiam!
Beeeecki, Twoje rozterki są jak najbardziej słuszne i doskonale je rozumiem – przyznam, że sama nie bardzo wiedziałam, jak ugryźć tę historię – makabryczna z pewnością, nikt przecież nie chciałby znaleźć się na miejscu tej dziewczyny, obecnie opracowania historyczne podkreślają zgodnie, że dziś za takie “przestępstwa” często nie byłoby żadnej kary, a już na pewno nie tak surowa; z drugiej strony dla postaci tytułowej w sumie sprawa zakończyła się nader szczęśliwie; do tego wyobrażałam sobie odczucia uczestników konduktu pogrzebowego, a także późniejsze spory w sądzie… :)
Pozdrawiam serdecznie, wielkie dzięki za odwiedziny i wpis. :)
Pecunia non olet
a także późniejsze spory w sądzie… :)
Był taki case w Stanach, nie tak dawno, 2019 chyba – facet przeżył śmierć kliniczną i wniósł o to, że w takim razie odsiedział już dożywocie, bo przecież umarł :). Ale sądy tego nie kupiły, z tego co pamiętam.
Ha, ha, ha! Dobre!
Pecunia non olet