- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Głosowanie

Głosowanie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Głosowanie

Bły­ski na czar­nym nie­bie i da­le­kie, stłu­mio­ne od­gło­sy nie po­zo­sta­wia­ją cie­nia wąt­pli­wo­ści. Tego wie­czo­ra na pewno bę­dzie padać. To widać gołym okiem i nie trze­ba tu wiel­kiej in­te­li­gen­cji. Ciem­ne chmu­ry zbie­ra­ją się już od dłuż­sze­go czasu. Wieje i szumi. To kwe­stia kilku, kil­ku­na­stu minut, aż lunie, a ja wy­sze­dłem na swoją co­dzien­ną, wie­czor­ną prze­chadz­kę.

Idę, sma­ga­ny wia­trem. Czuję przy­jem­ną wil­goć i chłód, co jest miłą od­mia­ną po skwa­rze upal­ne­go dnia.

Na chod­ni­ku widzę re­kla­mów­kę. Nie muszę się za­sta­na­wiać, o co cho­dzi. To taka nie­pi­sa­na tra­dy­cja i norma w tej dziel­ni­cy, że lu­dzie wy­sta­wia­ją różne stare rze­czy. Cza­sem cho­dzi oczy­wi­ście o unik­nię­cie opłat za uty­li­za­cję i wywóz śmie­ci, naj­czę­ściej jed­nak każdy dba, żeby nic nie zmar­no­wać.

Pod­cho­dzę bli­żej i za­uwa­żam książ­ki. Ra­czej same śmie­ci, ale coś mnie zbie­ra w moim małym, ży­dow­skim ser­dusz­ku. Bez za­sta­no­wie­nia biorę re­kla­mów­kę do ręki i prze­no­szę ją pod naj­bliż­szy dach.

W ta­kich mo­men­tach za­wsze przy­po­mi­na mi się pe­wien letni dzień, w którym sze­dłem w desz­czu w ro­dzin­nym mie­ście. Zo­ba­czy­łem wtedy kar­ton z roz­mię­kły­mi okład­ka­mi i zro­bi­ło mi się jakoś smut­no, i to tak bar­dzo, że pa­mię­tam to nawet po la­tach.

Ogól­nie bar­dzo lubię książ­ki. W wielu ważny jest nie tylko sam za­pach i smak, ale przede wszyst­kim za­war­ta w nich hi­sto­ria.

Cza­sa­mi zna­leźć można małą Mar­ga­rett, która mu­sia­ła szyb­ko do­ro­snąć, zmu­szo­na do prze­trwa­nia wśród gan­gów, od­da­jąc się innym, kłu­jąc się w żyłę i śpiąc na ulicy.

Gdzie in­dziej po­ja­wia się eks­cy­ta­cja, gęsia skór­ka i ma­gne­tyzm, obo­wiąz­ko­wo po spo­tka­niu wy­so­kie­go, przy­stoj­ne­go blon­dy­na. On oczy­wi­ście jest synem mi­lio­ne­ra, ona szarą mysz­ką, a obec­nie seks-ma­szy­ną, wy­nie­sio­ną na sa­lo­ny, roz­bu­dzo­ną i try­ska­ją­cą so­ka­mi na lewo i prawo.

Od kop­ciusz­ka do księż­nicz­ki – czy ktoś kie­dyś o tym nie ma­rzył?

Takie hi­sto­rie są pełne ro­man­ty­zmu, gdzie in­dziej uzu­peł­nio­ne bru­tal­nym i prza­śnym „a, a, a” albo jakąś inną wa­ria­cją, z opa­ska­mi, kaj­dan­ka­mi i kle­pa­niem w goły tyłek.

Oprócz tego zda­rza­ją się po­dró­że na ko­niec świa­ta albo misje he­ro­sów, po­dró­żu­ją­cych w ogrom­nych stat­kach mię­dzy­gwiezd­nych, pe­ne­tru­ją­cych nie­zmie­rzo­ne prze­strze­nie wszech­świa­ta. Tam na po­rząd­ku dzien­nym są la­se­ry o wiel­kich mo­cach, anio­ny, ta­chio­ny, hi­ber­na­cja i źli ko­smi­ci, któ­rzy za­wsze do­sta­ją mocno w kość.

By­wa­ją rów­nież po­wie­ści szpie­gow­skie, gdzie dziel­ny agent musi po­je­chać do im­pe­rium zła, wy­kraść jakiś pro­to­typ albo ważne do­ku­men­ty, a po dro­dze za­spo­ko­ić kilka spra­gnio­nych ko­biet.

Może też być pro­sia­czek, mały ksią­żę albo nauka li­te­rek, z kacz­ką, kurką i ko­ni­kiem gar­bu­skiem.

To tylko przy­kła­dy, ale łączy je jedno. Każda z tych ksią­żek zo­sta­ła przez kogoś na­pi­sa­na, po­pra­wio­na, wy­dru­ko­wa­na i sprze­da­na w iluś ko­piach. Za­wie­ra cząst­kę duszy i życia au­to­ra, ko­rek­to­ra, in­tro­li­ga­to­ra i wielu in­nych ludzi. To nieme świa­dec­two ich ta­len­tu i po­świę­co­ne­go czasu.

Tym razem na szczę­ście zdą­ży­łem. Udało oca­lić się cząst­kę czło­wie­czeń­stwa, za­klę­tą w lep­szym czy gor­szym pa­pie­rze. Pod da­chem jesz­cze raz prze­glą­dam za­war­tość re­kla­mów­ki i nagle na­tra­fiam na Bi­blię w ob­raz­kach. Sztyw­nie­ję. Zaraz obok jest salon fry­zjer­ski, a oni tam prze­cież mają ka­me­ry i ra­czej są wia­do­mej wiary.

A je­że­li po­my­ślą, że chcia­łem ich spro­wo­ko­wać? Co, jeśli od­pa­lą się ich in­stynk­ty? A wia­do­mo, co takim wpad­nie do bro­da­te­go łba?

Nie chcę nawet o tym my­śleć. Bi­blia tra­fia na moją półkę.

Tego wie­czo­ra długo sie­dzę za­to­pio­ny w swo­ich my­ślach.

Nie mogę za­snąć.

 

***

 

Wokół mnie jest morze be­to­nu. I żad­ne­go schro­nie­nia. Gład­ka po­wierzch­nia cią­gnie się aż po ho­ry­zont, do tego mocno pali tu słoń­ce.

Mój język jest wy­su­szo­ny na wiór, a ciało nie ma już czego od­da­wać. Wiem i czuję, że to mogą być moje ostat­nie chwi­le.

Jakiś czas temu pró­bo­wa­łem lizać beton, ale teraz nawet to mi prze­szło. Nie mam nawet siły wstać. Leżę nagi na prze­klę­tym be­to­nie i nie mogę skosz­to­wać nawet kro­pli wody.

To ko­niec.

 

***

 

Jest trze­cia w nocy. Wła­śnie się obu­dzi­łem i swę­dzi mnie tyłek, za­pew­ne z ner­wów. Znów mia­łem kosz­mar, tym razem ten z be­to­nem, któ­re­go nie można zmie­nić, choć­by sta­wa­ło się na gło­wie.

Dzie­ci na szczę­ście śpią, a są­siad­ka nie pro­du­ku­je wy­so­kie­go „a”. Mogę się sku­pić, usiąść przy wier­nym, czar­nym jak smoła lap­to­pie, który nie­jed­no już wi­dział.

Włą­czam go i się­gam po fi­li­żan­kę. Po­pi­jam kawę, po raz trzy­dzie­sty trze­ci po­pra­wia­jąc jedno zda­nie. Nie po­do­ba mi się, nie brzmi jesz­cze jak mu­zy­ka. Czy­tam cały aka­pit, a mój mózg dziel­nie mi se­kun­du­je, pró­bu­jąc po­pra­wiać w locie wszel­kie błędy. W końcu po set­kach zmian je­stem za­do­wo­lo­ny. Wiem, że pew­nie za dzień czy dwa znaj­dę tu jakąś li­te­rów­kę, ale to nie­waż­ne. Je­stem z sie­bie dumny.

Wsta­ję i prze­kra­dam się po­wo­li do to­a­le­ty.

Wra­cam. Znów chce mi się pić. Się­gam ręką, ale nie­ste­ty tak nie­szczę­śli­wie, że fi­li­żan­ka się prze­wra­ca.

Bzzzzz.

Czuję kop­nię­cie.

Za­pa­da mrok.

 

***

 

Ciem­ność, widzę ciem­ność, ciem­ność widzę.

Wokół nie ma nic, a wła­ści­wie jest, ale da­le­ko. Nie­wiel­kie świa­teł­ko jest jakby na wy­cią­gnię­cie ręki i nie zbli­ża się, gdy pró­bu­ję do niego iść. Ota­cza mnie mrok, w któ­rym co jakiś czas widać za­ry­sy la­ta­ją­cych po­sta­ci. Nie po­trze­ba wiel­kiej in­te­li­gen­cji, żeby stwier­dzić, że to upio­ry. La­ta­ją i na pewno chcia­ły­by mnie do­stać.

Nie ze mną te nu­me­ry.

Sku­piam się.

Na­praw­dę chcę iść w stro­nę świa­tła.

Nagle coś mnie chwy­ta i unosi. Lecę, na szczę­ście w do­brym kie­run­ku.

Do­strze­gam coraz wię­cej szcze­gó­łów.

To pokój z trze­ma ścia­na­mi i lam­pa­mi w ro­gach. Pro­wa­dzą z niego drzwi, do­kład­nie sześć par. Wszyst­kie mają nu­mer­ki, od zera do pięć. Wy­glą­da to tro­chę jak w kre­sków­ce Di­sneya, tej o po­two­rach, a w rogu na krze­śle sie­dzi znu­dzo­ny męż­czy­zna. Pa­trzy i zu­peł­nie ni­cze­mu się nie dziwi.

Je­stem coraz bli­żej. Nagle czuję, że je­stem wolny. Siłą roz­pę­du wla­tu­ję do środ­ka, od­bi­jam się od pod­ło­gi i w końcu leżę.

Nie wiem, czy umar­łem, czy nie, ale do­pie­ro teraz do­strze­gam, że ta­kich jak jest na­praw­dę wielu. Są wrzu­ca­ni do po­ko­ju, a męż­czy­zna tylko pa­trzy… i pa­trzy.

Nagle sły­szę mu­zy­kę, jakby or­kie­strę. Uchy­la­ją się drzwi z piąt­ką i wci­ska się tam jeden z ludzi z ze­wnątrz. Przy­le­ciał, wbiegł, a drzwi się za­trza­snę­ły.

Coraz bar­dziej in­try­gu­je mnie to miej­sce.

Co to jest? Jak się tu zna­la­złem?

Do­pie­ro teraz zdaję sobie spra­wę, że nie ma już drzwi z zerem. Za­miast nich w ścia­nie tkwi otwór, i przej­ście do dłu­gie­go ko­ry­ta­rza. Lu­dzie tacy jak ja walą wy­trwa­le w po­zo­sta­łe drzwi, a część od­pusz­cza i wy­cho­dzi wła­śnie tam.

– Co to za miej­sce? – Pytam się męż­czy­zny na krze­śle.

– To po­cze­kal­nia. – Kręci pal­ca­mi, po­ka­zu­jąc pokój. – A na końcu, przy piąt­ce, bi­blio­te­ka.

– Dokąd pro­wa­dzi ko­ry­tarz?

– To droga dla nie­udacz­ni­ków, któ­rzy nigdy się nie prze­bi­li.

W środ­ku nagle robi się tłok. Nad nami za­czy­na latać dron z na­pi­sem „kon­kurs”. Pró­bu­ję nie dać się tłu­mo­wi, ale on wy­py­cha mnie na ze­wnątrz.

Mam coraz mniej po­wie­trza.

 

****

 

– Aaaaaa! – Od­ru­cho­wo łapię się za mo­stek i biorę głę­bo­ki od­dech.

Okrop­nie boli mnie w pier­siach.

Kawa z kubka nie­szczę­śli­wie po­le­cia­ła na kabel od lamp­ki i naj­wy­raź­niej lekko kop­nął mnie prąd. Coś mi mocno tu nie pa­su­je, bo prze­cież są korki przy drzwiach, ale przyj­mu­ję to za dobrą mo­ne­tę.

Lap­top na szczę­ście oca­lał.

 

***

 

Dalej nie mogę spać. To strasz­ne. W dzień ra­tu­ję się kawą, a w nocy sie­dzę, pró­bu­jąc coś z sie­bie wy­krze­sać, potem za­sy­piam nad ranem i znów je­stem nie­wy­spa­ny.

Nie wiem już, co mam ze sobą zro­bić. Boję się stra­cić to, co osią­gną­łem, szcze­gól­nie, że z roku na rok staw­ka jest coraz wyż­sza. Mam coraz wię­cej, ale po­wo­li opa­dam z sił, do tego moje różne pro­jek­ty stra­ci­ły rację bytu. Nie wy­szły albo się zdez­ak­tu­ali­zo­wa­ły.

Świat też jest jakiś dziw­ny. Z jed­nej stro­ny po­li­tyk, który wcią­ga coś na wizji i nie ma cie­nia re­flek­sji w spra­wie miesz­ka­nia od eme­ry­ta, z dru­giej uśmiech­nię­ty gość „co szko­dzi obie­cać”, który mówi o po­chy­la­niu się nad każ­dym oby­wa­te­lem, a tak jakby wy­zy­wa od zdraj­ców co naj­mniej mi­lion wy­bor­ców pra­wi­cy.

To wła­śnie ta uśmiech­nię­ta Pol­ska, gdzie każdy na­rze­ka, a sześć­dzie­siąt pro­cent nie ma za­mia­ru zmie­niać ukła­du. Szam­bo, w któ­rym od razu pod­no­si się kwik, gdy ktoś mówi, że wia­do­me siły mają wię­cej do po­wie­dze­nia niż inni. Kraj z mchu i pa­pro­ci, co po­twier­dza NIK, w każ­dym ra­por­cie krzy­cząc, że prak­tycz­nie wszyst­ko jest zro­bio­ne wbrew prze­pi­som, któ­rych pro­du­ku­je się wię­cej i wię­cej.

Nie chcę nawet o tym my­śleć. Chyba wła­śnie dla­te­go po­zo­sta­je mi pi­sa­nie. To chyba moja te­ra­pia. Cie­ka­we, czy ktoś kie­dyś to do­ce­ni albo prze­czy­ta.

 

***

 

Cza­sa­mi w nocy śnię o prze­klę­tej po­cze­kal­ni.

Za­sta­na­wiam się, jak to jest, że nie mogę prze­bić szkla­ne­go su­fi­tu. Ostat­nio na­pi­sa­łem tek­sty na kon­kurs. Wi­dzia­łem, że po pierw­szych bar­dzo po­zy­tyw­nych re­cen­zjach dia­beł z ku­la­wą nogą się nimi nie za­in­te­re­so­wał. Lu­dzie mó­wi­li, że je­stem dobry, ale jak dzię­ko­wa­łem za ko­men­tarz, to kon­takt się urwał, i każdy tekst tra­fił do za­po­mnia­ne­go przez Boga miej­sca, skąd może tylko pa­trzeć na tych, któ­rym wszyst­ko przy­cho­dzi bez wy­sił­ku.

Nie wiem, czy to klą­twa po­cze­kal­ni czy nie, ale może uda się w przy­szłym życiu.

Je­że­li ja­kieś bę­dzie.

 

Epi­log

Życie cza­sem pisze na­praw­dę za­ska­ku­ją­ce sce­na­riu­sze. Widać to przy ostat­nich wy­bo­rach pre­zy­denc­kich, gdy od­pa­li­ły się emo­cje.

W ta­kich sy­tu­acjach czę­sto utrwa­la­my u in­nych prze­ko­na­nia, które chce­my zbu­rzyć, pró­bu­jąc je wy­ja­śnić, tym moc­niej, im bar­dziej się sta­ra­my. Nie­ustan­ne bom­bar­do­wa­nie afe­ra­mi po­wo­du­je, że lu­dzie się wy­łą­cza­ją i trwa­ją w swo­ich po­glą­dach, szcze­gól­nie, gdy nie ufają źró­dłom tych re­we­la­cji. A jakby tego mało, do­cho­dzi po­la­ry­za­cja i po­pie­ra­nie kogoś tylko dla­te­go, bo po­cho­dzi od „swo­ich” i stoi w opo­zy­cji do „tam­tych”.

Psy­cho­lo­go­wie mówią o syn­dro­mie sztok­holm­skim, sa­mo­obro­nie świa­do­mo­ści albo teo­rii toż­sa­mo­ści spo­łecz­nej. Mniej lub bar­dziej przy­na­le­ży­my do stada i chce­my je bro­nić albo ra­cjo­nal­nie wy­ja­śniać pro­ble­my, bo bez tego upadł­by nasz cały świa­to­po­gląd. Taka jest ludz­ka na­tu­ra i, choć­by skały srały, a je­zio­ra śpie­wa­ły, nie zmie­nią tego nawet tak zwane elity, czę­sto po­ka­zu­ją­ce ogrom­ną po­gar­dę i nie­chęć do dru­gie­go czło­wie­ka.

Sły­chać wycie? To zna­ko­mi­cie. Nic tak nie sma­ku­je jak za­pach trza­ska­ją­cych dup o po­ran­ku. Po tym, jak wszy­scy się za­cho­wa­li, łatwo można zo­ba­czyć, kto jest kim. Bo chłop­cy winią sys­tem, a męż­czyź­ni pra­cu­ją i w końcu go oba­la­ją.

A tak na po­waż­nie, to lu­dzie świa­to­wi i wy­kształ­ce­ni po­win­ni mieć cho­ciaż ślad ele­men­tar­nej wie­dzy i cze­kać koń­co­wych wy­ni­ków jak świ­nia grzmo­tu.

Pycha za­wsze dąży przed upad­kiem.

Czy te same me­cha­ni­zmy są wi­docz­ne w przy­pad­ku tek­stów w po­cze­kal­ni? Czy przez emo­cje umar­ło wiele do­brych ta­len­tów, za­rżnię­tych, zanim mogły się roz­wi­nąć? A może ci lu­dzie na­praw­dę nie po­tra­fi­li pisać? I to nie jest jednak żaden hor­ror?

Koniec

Komentarze

Cześć, Anonim

Dobrze napisane.

Myślę, że z twórczym pisaniem jest trochę tak, że każdy kto potrafi pisać, w sensie elementarnym tzn. w ogóle bycia piśmiennym, może pisać twórczo. Jestem zdania, że wiele można wypracować, jak warsztat, poprawność językową, znając zasady pisowni, i w ten sposób budować jakąkolwiek przestrzeń, oddziałowując na czytelnika. Jednak dla mnie, tzw. poprawność, to za mało – tego można się nauczyć. W tworzeniu, czy to za pomocą słowa, wyrazu lub działań plastycznych, szukam czegoś więcej. Styl i rozpoznawalność tzw. pióra, przychodzi z czasem, lub nie przychodzi wcale. Natomiast jeszcze inną kwestią jest opinia. Czytając i komentując, wyrażamy tylko własną opinię. 

Lubię transponowanie w tekstach, uwielbiam działanie wyobraźni, i jeśli nawet tekst zawiera dużo błędów językowych, jestem w stanie nad tym przejść, ponieważ potencjał drzemie gdzie indziej, w imaginacji. Tak, wiem, że wtedy źle się to czyta, ale to najmniejszy problem, kwestia poprawienia błędów. Z talentem pisarskim jest trochę tak, jak z głosem… albo dostajesz w prezencie głos (bo np.barwy głosu nie wypracujesz), albo go nie dostajesz. Pytanie tylko, co zrobisz z tym dalej. Pisanie, dla mnie, wymaga ogromnego nakładu pracy, czasu i determinacji, i nie jest proste. Ale lubię to. Plus szczypta szczęścia, jeśli ktoś aspiruje do sukcesów itp. 

Ufff… ale się naprodukowałem :-)

Pozdrawiam

Cześć,

 

Mam problem. Kto ich nie ma? – ale mój dotyczy Twojego tekstu.

„Mam coraz więcej, ale powoli opadam z sił” – bardzo dobre opowiadanie, ale… – do tego momentu. Dalej pewnie też jest w porządku, ale powiem tak: to już nie mój klimat.

Pierwsza część tekstu, jak wspomniałem, jest bardzo dobra – klimatyczna i świetnie oddająca stan bohatera.

 

Podchodzę bliżej i zauważam książki. Raczej same śmieci, ale coś mnie zbiera w moim małym, żydowskim serduszku. Bez zastanowienia biorę reklamówkę do ręki i przenoszę ją pod najbliższy dach.

W takich momentach zawsze przypomina mi się pewien letni dzień, w którym szedłem w deszczu w rodzinnym mieście. Zobaczyłem wtedy karton z rozmiękłymi okładkami i zrobiło mi się jakoś smutno.”

– Fajny, poruszający fragment.

 

Wokół mnie jest morze betonu. I żadnego schronienia. Gładka powierzchnia ciągnie się aż po horyzont, do tego mocno pali tu słońce.

Mój język jest wysuszony na wiór, a ciało nie ma już czego oddawać. Wiem i czuję, że to mogą być moje ostatnie chwile.

Jakiś czas temu próbowałem lizać beton, ale teraz nawet to mi przeszło. Nie mam nawet siły wstać. Leżę nagi na przeklętym betonie i nie mogę skosztować nawet kropli wody.”

Ten kawałek jest wyśmienity! Poezja w prozie – chapeau bas.

 

Do wspomnianego wyżej fragmentu opowiadanie jest świetne!

Pozdrawiam,

rr

Witaj. :)

 

Ze spraw technicznych wpadły mi w oko (tylko do przemyślenia):

Nie wiem, czy umarłem, czy nie, ale dopiero teraz dostrzegam, że takich jak jest naprawdę wielu. – brakuje „ja”?

– Co to za miejsce? – Pytam się mężczyzny na krześle. – małą literą?

 

Wiele mocnych słów, przemyśleń, żalów… Narrator skarży się:

„Ostatnio napisałem teksty na konkurs. Widziałem, że po pierwszych bardzo pozytywnych recenzjach diabeł z kulawą nogą się nimi nie zainteresował. Ludzie mówili, że jestem dobry, ale jak dziękowałem za komentarz, to kontakt się urwał, i każdy tekst trafił do zapomnianego przez Boga miejsca, skąd może tylko patrzeć na tych, którym wszystko przychodzi bez wysiłku.

Nie wiem, czy to klątwa poczekalni czy nie (…)”.

A jakoś narrator ani razu nie wspomniał, czy on czytał czyjekolwiek teksty, komentował, nominował, odpowiadał na komentarze, dyskutował? :) Ma żal do innych, a czemu nie do siebie? :) To ma być tak, że tylko inni mają poświęcać czas i uwagę jemu jedynemu? :) Nic w zamian? Nic od siebie? Warto to przemyśleć, zamiast użalać się nad sobą. :)

 

Co do polityki, nie chcę się wypowiadać, chociaż i tytuł i większość tekstu dotyczy właśnie jej. :)

Jedyne moje gorzkie przemyślenie po tym, co dzieje się ostatnio – wszyscy od lat zgodnie jako Naród walczmy z hejtem, urządzając publiczne marsze milczenia po każdej tragedii, grzmiąc, że „precz/nigdy więcej/nie zapomnimy/nie pozwolimy!”, ale jakoś zapobiegać tragediom nie umiemy, a nawet – wręcz przeciwnie – podżegamy, gdzie tylko się da i – czyim tylko da się kosztem. Nie zważamy na żadne granice, nawet te zdroworozsądkowe, nawet te – przyzwoitości. Gdyby miejsce zła zajęły: dobro, wzajemna życzliwość oraz zrozumienie i szacunek, wszystkim byłoby łatwiej, to prawda stara, jak świat i głoszona wielokrotnie we wspomnianej tu Biblii. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Ave, Anonimie!

 

Wyszła Ci taka trochę prozatorska “oda do poczekalni”. Forma nawet ciekawa, językowo całkiem całkiem, ale treści nie ogarniam. W sensie, nie mam pewności czy to jest satyra, użalanie się nad sobą, czy co właściwie. Fabuła jedynie szczątkowa, bo raczej nie o opowiedzenie jakiejkolwiek historii tu chodziło.

 

Po lekturze pozostaję z mieszanymi uczuciami. 

Witaj anonimie !!

 

Nic nie zrozumiałem z tekstu. Jakiś taki bardzo dziwaczny. Ale z pewnością nie jest to bełkot. Dlatego mój wielki podziw.

 

Pozdrawiam!

 

PS. Ja to chyba mam niskie IQ :(

Nowa Fantastyka