
Błyski na czarnym niebie i dalekie, stłumione odgłosy nie pozostawiają cienia wątpliwości. Tego wieczora na pewno będzie padać. To widać gołym okiem i nie trzeba tu wielkiej inteligencji. Ciemne chmury zbierają się już od dłuższego czasu. Wieje i szumi. To kwestia kilku, kilkunastu minut, aż lunie, a ja wyszedłem na swoją codzienną, wieczorną przechadzkę.
Idę, smagany wiatrem. Czuję przyjemną wilgoć i chłód, co jest miłą odmianą po skwarze upalnego dnia.
Na chodniku widzę reklamówkę. Nie muszę się zastanawiać, o co chodzi. To taka niepisana tradycja i norma w tej dzielnicy, że ludzie wystawiają różne stare rzeczy. Czasem chodzi oczywiście o uniknięcie opłat za utylizację i wywóz śmieci, najczęściej jednak każdy dba, żeby nic nie zmarnować.
Podchodzę bliżej i zauważam książki. Raczej same śmieci, ale coś mnie zbiera w moim małym, żydowskim serduszku. Bez zastanowienia biorę reklamówkę do ręki i przenoszę ją pod najbliższy dach.
W takich momentach zawsze przypomina mi się pewien letni dzień, w którym szedłem w deszczu w rodzinnym mieście. Zobaczyłem wtedy karton z rozmiękłymi okładkami i zrobiło mi się jakoś smutno, i to tak bardzo, że pamiętam to nawet po latach.
Ogólnie bardzo lubię książki. W wielu ważny jest nie tylko sam zapach i smak, ale przede wszystkim zawarta w nich historia.
Czasami znaleźć można małą Margarett, która musiała szybko dorosnąć, zmuszona do przetrwania wśród gangów, oddając się innym, kłując się w żyłę i śpiąc na ulicy.
Gdzie indziej pojawia się ekscytacja, gęsia skórka i magnetyzm, obowiązkowo po spotkaniu wysokiego, przystojnego blondyna. On oczywiście jest synem milionera, ona szarą myszką, a obecnie seks-maszyną, wyniesioną na salony, rozbudzoną i tryskającą sokami na lewo i prawo.
Od kopciuszka do księżniczki – czy ktoś kiedyś o tym nie marzył?
Takie historie są pełne romantyzmu, gdzie indziej uzupełnione brutalnym i przaśnym „a, a, a” albo jakąś inną wariacją, z opaskami, kajdankami i klepaniem w goły tyłek.
Oprócz tego zdarzają się podróże na koniec świata albo misje herosów, podróżujących w ogromnych statkach międzygwiezdnych, penetrujących niezmierzone przestrzenie wszechświata. Tam na porządku dziennym są lasery o wielkich mocach, aniony, tachiony, hibernacja i źli kosmici, którzy zawsze dostają mocno w kość.
Bywają również powieści szpiegowskie, gdzie dzielny agent musi pojechać do imperium zła, wykraść jakiś prototyp albo ważne dokumenty, a po drodze zaspokoić kilka spragnionych kobiet.
Może też być prosiaczek, mały książę albo nauka literek, z kaczką, kurką i konikiem garbuskiem.
To tylko przykłady, ale łączy je jedno. Każda z tych książek została przez kogoś napisana, poprawiona, wydrukowana i sprzedana w iluś kopiach. Zawiera cząstkę duszy i życia autora, korektora, introligatora i wielu innych ludzi. To nieme świadectwo ich talentu i poświęconego czasu.
Tym razem na szczęście zdążyłem. Udało ocalić się cząstkę człowieczeństwa, zaklętą w lepszym czy gorszym papierze. Pod dachem jeszcze raz przeglądam zawartość reklamówki i nagle natrafiam na Biblię w obrazkach. Sztywnieję. Zaraz obok jest salon fryzjerski, a oni tam przecież mają kamery i raczej są wiadomej wiary.
A jeżeli pomyślą, że chciałem ich sprowokować? Co, jeśli odpalą się ich instynkty? A wiadomo, co takim wpadnie do brodatego łba?
Nie chcę nawet o tym myśleć. Biblia trafia na moją półkę.
Tego wieczora długo siedzę zatopiony w swoich myślach.
Nie mogę zasnąć.
***
Wokół mnie jest morze betonu. I żadnego schronienia. Gładka powierzchnia ciągnie się aż po horyzont, do tego mocno pali tu słońce.
Mój język jest wysuszony na wiór, a ciało nie ma już czego oddawać. Wiem i czuję, że to mogą być moje ostatnie chwile.
Jakiś czas temu próbowałem lizać beton, ale teraz nawet to mi przeszło. Nie mam nawet siły wstać. Leżę nagi na przeklętym betonie i nie mogę skosztować nawet kropli wody.
To koniec.
***
Jest trzecia w nocy. Właśnie się obudziłem i swędzi mnie tyłek, zapewne z nerwów. Znów miałem koszmar, tym razem ten z betonem, którego nie można zmienić, choćby stawało się na głowie.
Dzieci na szczęście śpią, a sąsiadka nie produkuje wysokiego „a”. Mogę się skupić, usiąść przy wiernym, czarnym jak smoła laptopie, który niejedno już widział.
Włączam go i sięgam po filiżankę. Popijam kawę, po raz trzydziesty trzeci poprawiając jedno zdanie. Nie podoba mi się, nie brzmi jeszcze jak muzyka. Czytam cały akapit, a mój mózg dzielnie mi sekunduje, próbując poprawiać w locie wszelkie błędy. W końcu po setkach zmian jestem zadowolony. Wiem, że pewnie za dzień czy dwa znajdę tu jakąś literówkę, ale to nieważne. Jestem z siebie dumny.
Wstaję i przekradam się powoli do toalety.
Wracam. Znów chce mi się pić. Sięgam ręką, ale niestety tak nieszczęśliwie, że filiżanka się przewraca.
Bzzzzz.
Czuję kopnięcie.
Zapada mrok.
***
Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę.
Wokół nie ma nic, a właściwie jest, ale daleko. Niewielkie światełko jest jakby na wyciągnięcie ręki i nie zbliża się, gdy próbuję do niego iść. Otacza mnie mrok, w którym co jakiś czas widać zarysy latających postaci. Nie potrzeba wielkiej inteligencji, żeby stwierdzić, że to upiory. Latają i na pewno chciałyby mnie dostać.
Nie ze mną te numery.
Skupiam się.
Naprawdę chcę iść w stronę światła.
Nagle coś mnie chwyta i unosi. Lecę, na szczęście w dobrym kierunku.
Dostrzegam coraz więcej szczegółów.
To pokój z trzema ścianami i lampami w rogach. Prowadzą z niego drzwi, dokładnie sześć par. Wszystkie mają numerki, od zera do pięć. Wygląda to trochę jak w kreskówce Disneya, tej o potworach, a w rogu na krześle siedzi znudzony mężczyzna. Patrzy i zupełnie niczemu się nie dziwi.
Jestem coraz bliżej. Nagle czuję, że jestem wolny. Siłą rozpędu wlatuję do środka, odbijam się od podłogi i w końcu leżę.
Nie wiem, czy umarłem, czy nie, ale dopiero teraz dostrzegam, że takich jak jest naprawdę wielu. Są wrzucani do pokoju, a mężczyzna tylko patrzy… i patrzy.
Nagle słyszę muzykę, jakby orkiestrę. Uchylają się drzwi z piątką i wciska się tam jeden z ludzi z zewnątrz. Przyleciał, wbiegł, a drzwi się zatrzasnęły.
Coraz bardziej intryguje mnie to miejsce.
Co to jest? Jak się tu znalazłem?
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nie ma już drzwi z zerem. Zamiast nich w ścianie tkwi otwór, i przejście do długiego korytarza. Ludzie tacy jak ja walą wytrwale w pozostałe drzwi, a część odpuszcza i wychodzi właśnie tam.
– Co to za miejsce? – Pytam się mężczyzny na krześle.
– To poczekalnia. – Kręci palcami, pokazując pokój. – A na końcu, przy piątce, biblioteka.
– Dokąd prowadzi korytarz?
– To droga dla nieudaczników, którzy nigdy się nie przebili.
W środku nagle robi się tłok. Nad nami zaczyna latać dron z napisem „konkurs”. Próbuję nie dać się tłumowi, ale on wypycha mnie na zewnątrz.
Mam coraz mniej powietrza.
****
– Aaaaaa! – Odruchowo łapię się za mostek i biorę głęboki oddech.
Okropnie boli mnie w piersiach.
Kawa z kubka nieszczęśliwie poleciała na kabel od lampki i najwyraźniej lekko kopnął mnie prąd. Coś mi mocno tu nie pasuje, bo przecież są korki przy drzwiach, ale przyjmuję to za dobrą monetę.
Laptop na szczęście ocalał.
***
Dalej nie mogę spać. To straszne. W dzień ratuję się kawą, a w nocy siedzę, próbując coś z siebie wykrzesać, potem zasypiam nad ranem i znów jestem niewyspany.
Nie wiem już, co mam ze sobą zrobić. Boję się stracić to, co osiągnąłem, szczególnie, że z roku na rok stawka jest coraz wyższa. Mam coraz więcej, ale powoli opadam z sił, do tego moje różne projekty straciły rację bytu. Nie wyszły albo się zdezaktualizowały.
Świat też jest jakiś dziwny. Z jednej strony polityk, który wciąga coś na wizji i nie ma cienia refleksji w sprawie mieszkania od emeryta, z drugiej uśmiechnięty gość „co szkodzi obiecać”, który mówi o pochylaniu się nad każdym obywatelem, a tak jakby wyzywa od zdrajców co najmniej milion wyborców prawicy.
To właśnie ta uśmiechnięta Polska, gdzie każdy narzeka, a sześćdziesiąt procent nie ma zamiaru zmieniać układu. Szambo, w którym od razu podnosi się kwik, gdy ktoś mówi, że wiadome siły mają więcej do powiedzenia niż inni. Kraj z mchu i paproci, co potwierdza NIK, w każdym raporcie krzycząc, że praktycznie wszystko jest zrobione wbrew przepisom, których produkuje się więcej i więcej.
Nie chcę nawet o tym myśleć. Chyba właśnie dlatego pozostaje mi pisanie. To chyba moja terapia. Ciekawe, czy ktoś kiedyś to doceni albo przeczyta.
***
Czasami w nocy śnię o przeklętej poczekalni.
Zastanawiam się, jak to jest, że nie mogę przebić szklanego sufitu. Ostatnio napisałem teksty na konkurs. Widziałem, że po pierwszych bardzo pozytywnych recenzjach diabeł z kulawą nogą się nimi nie zainteresował. Ludzie mówili, że jestem dobry, ale jak dziękowałem za komentarz, to kontakt się urwał, i każdy tekst trafił do zapomnianego przez Boga miejsca, skąd może tylko patrzeć na tych, którym wszystko przychodzi bez wysiłku.
Nie wiem, czy to klątwa poczekalni czy nie, ale może uda się w przyszłym życiu.
Jeżeli jakieś będzie.
Epilog
Życie czasem pisze naprawdę zaskakujące scenariusze. Widać to przy ostatnich wyborach prezydenckich, gdy odpaliły się emocje.
W takich sytuacjach często utrwalamy u innych przekonania, które chcemy zburzyć, próbując je wyjaśnić, tym mocniej, im bardziej się staramy. Nieustanne bombardowanie aferami powoduje, że ludzie się wyłączają i trwają w swoich poglądach, szczególnie, gdy nie ufają źródłom tych rewelacji. A jakby tego mało, dochodzi polaryzacja i popieranie kogoś tylko dlatego, bo pochodzi od „swoich” i stoi w opozycji do „tamtych”.
Psychologowie mówią o syndromie sztokholmskim, samoobronie świadomości albo teorii tożsamości społecznej. Mniej lub bardziej przynależymy do stada i chcemy je bronić albo racjonalnie wyjaśniać problemy, bo bez tego upadłby nasz cały światopogląd. Taka jest ludzka natura i, choćby skały srały, a jeziora śpiewały, nie zmienią tego nawet tak zwane elity, często pokazujące ogromną pogardę i niechęć do drugiego człowieka.
Słychać wycie? To znakomicie. Nic tak nie smakuje jak zapach trzaskających dup o poranku. Po tym, jak wszyscy się zachowali, łatwo można zobaczyć, kto jest kim. Bo chłopcy winią system, a mężczyźni pracują i w końcu go obalają.
A tak na poważnie, to ludzie światowi i wykształceni powinni mieć chociaż ślad elementarnej wiedzy i czekać końcowych wyników jak świnia grzmotu.
Pycha zawsze dąży przed upadkiem.
Czy te same mechanizmy są widoczne w przypadku tekstów w poczekalni? Czy przez emocje umarło wiele dobrych talentów, zarżniętych, zanim mogły się rozwinąć? A może ci ludzie naprawdę nie potrafili pisać? I to nie jest jednak żaden horror?
Cześć, Anonim
Dobrze napisane.
Myślę, że z twórczym pisaniem jest trochę tak, że każdy kto potrafi pisać, w sensie elementarnym tzn. w ogóle bycia piśmiennym, może pisać twórczo. Jestem zdania, że wiele można wypracować, jak warsztat, poprawność językową, znając zasady pisowni, i w ten sposób budować jakąkolwiek przestrzeń, oddziałowując na czytelnika. Jednak dla mnie, tzw. poprawność, to za mało – tego można się nauczyć. W tworzeniu, czy to za pomocą słowa, wyrazu lub działań plastycznych, szukam czegoś więcej. Styl i rozpoznawalność tzw. pióra, przychodzi z czasem, lub nie przychodzi wcale. Natomiast jeszcze inną kwestią jest opinia. Czytając i komentując, wyrażamy tylko własną opinię.
Lubię transponowanie w tekstach, uwielbiam działanie wyobraźni, i jeśli nawet tekst zawiera dużo błędów językowych, jestem w stanie nad tym przejść, ponieważ potencjał drzemie gdzie indziej, w imaginacji. Tak, wiem, że wtedy źle się to czyta, ale to najmniejszy problem, kwestia poprawienia błędów. Z talentem pisarskim jest trochę tak, jak z głosem… albo dostajesz w prezencie głos (bo np.barwy głosu nie wypracujesz), albo go nie dostajesz. Pytanie tylko, co zrobisz z tym dalej. Pisanie, dla mnie, wymaga ogromnego nakładu pracy, czasu i determinacji, i nie jest proste. Ale lubię to. Plus szczypta szczęścia, jeśli ktoś aspiruje do sukcesów itp.
Ufff… ale się naprodukowałem :-)
Pozdrawiam
Cześć,
Mam problem. Kto ich nie ma? – ale mój dotyczy Twojego tekstu.
„Mam coraz więcej, ale powoli opadam z sił” – bardzo dobre opowiadanie, ale… – do tego momentu. Dalej pewnie też jest w porządku, ale powiem tak: to już nie mój klimat.
Pierwsza część tekstu, jak wspomniałem, jest bardzo dobra – klimatyczna i świetnie oddająca stan bohatera.
„Podchodzę bliżej i zauważam książki. Raczej same śmieci, ale coś mnie zbiera w moim małym, żydowskim serduszku. Bez zastanowienia biorę reklamówkę do ręki i przenoszę ją pod najbliższy dach.
W takich momentach zawsze przypomina mi się pewien letni dzień, w którym szedłem w deszczu w rodzinnym mieście. Zobaczyłem wtedy karton z rozmiękłymi okładkami i zrobiło mi się jakoś smutno.”
– Fajny, poruszający fragment.
„Wokół mnie jest morze betonu. I żadnego schronienia. Gładka powierzchnia ciągnie się aż po horyzont, do tego mocno pali tu słońce.
Mój język jest wysuszony na wiór, a ciało nie ma już czego oddawać. Wiem i czuję, że to mogą być moje ostatnie chwile.
Jakiś czas temu próbowałem lizać beton, ale teraz nawet to mi przeszło. Nie mam nawet siły wstać. Leżę nagi na przeklętym betonie i nie mogę skosztować nawet kropli wody.”
– Ten kawałek jest wyśmienity! Poezja w prozie – chapeau bas.
Do wspomnianego wyżej fragmentu opowiadanie jest świetne!
Pozdrawiam,
rr
Witaj. :)
Ze spraw technicznych wpadły mi w oko (tylko do przemyślenia):
Nie wiem, czy umarłem, czy nie, ale dopiero teraz dostrzegam, że takich jak jest naprawdę wielu. – brakuje „ja”?
– Co to za miejsce? – Pytam się mężczyzny na krześle. – małą literą?
Wiele mocnych słów, przemyśleń, żalów… Narrator skarży się:
„Ostatnio napisałem teksty na konkurs. Widziałem, że po pierwszych bardzo pozytywnych recenzjach diabeł z kulawą nogą się nimi nie zainteresował. Ludzie mówili, że jestem dobry, ale jak dziękowałem za komentarz, to kontakt się urwał, i każdy tekst trafił do zapomnianego przez Boga miejsca, skąd może tylko patrzeć na tych, którym wszystko przychodzi bez wysiłku.
Nie wiem, czy to klątwa poczekalni czy nie (…)”.
A jakoś narrator ani razu nie wspomniał, czy on czytał czyjekolwiek teksty, komentował, nominował, odpowiadał na komentarze, dyskutował? :) Ma żal do innych, a czemu nie do siebie? :) To ma być tak, że tylko inni mają poświęcać czas i uwagę jemu jedynemu? :) Nic w zamian? Nic od siebie? Warto to przemyśleć, zamiast użalać się nad sobą. :)
Co do polityki, nie chcę się wypowiadać, chociaż i tytuł i większość tekstu dotyczy właśnie jej. :)
Jedyne moje gorzkie przemyślenie po tym, co dzieje się ostatnio – wszyscy od lat zgodnie jako Naród walczmy z hejtem, urządzając publiczne marsze milczenia po każdej tragedii, grzmiąc, że „precz/nigdy więcej/nie zapomnimy/nie pozwolimy!”, ale jakoś zapobiegać tragediom nie umiemy, a nawet – wręcz przeciwnie – podżegamy, gdzie tylko się da i – czyim tylko da się kosztem. Nie zważamy na żadne granice, nawet te zdroworozsądkowe, nawet te – przyzwoitości. Gdyby miejsce zła zajęły: dobro, wzajemna życzliwość oraz zrozumienie i szacunek, wszystkim byłoby łatwiej, to prawda stara, jak świat i głoszona wielokrotnie we wspomnianej tu Biblii. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Ave, Anonimie!
Wyszła Ci taka trochę prozatorska “oda do poczekalni”. Forma nawet ciekawa, językowo całkiem całkiem, ale treści nie ogarniam. W sensie, nie mam pewności czy to jest satyra, użalanie się nad sobą, czy co właściwie. Fabuła jedynie szczątkowa, bo raczej nie o opowiedzenie jakiejkolwiek historii tu chodziło.
Po lekturze pozostaję z mieszanymi uczuciami.
Witaj anonimie !!
Nic nie zrozumiałem z tekstu. Jakiś taki bardzo dziwaczny. Ale z pewnością nie jest to bełkot. Dlatego mój wielki podziw.
Pozdrawiam!
PS. Ja to chyba mam niskie IQ :(