
Autorami jesteśmy ja i Skryty. Tekst nie bierze udziału w konkursie (za przeczytanie dalej przysługują punkty do głosowania!).
Autorami jesteśmy ja i Skryty. Tekst nie bierze udziału w konkursie (za przeczytanie dalej przysługują punkty do głosowania!).
Tego dnia ogromna zgniatarka na kółkach zeżarła mi życie.
Harowaliśmy od rana. Nie było czasu na odpoczynek. Płacili nam od kilograma. Musieliśmy wyciskać z siebie ostatnie poty, żeby mieć chociaż szanse na przeżycie w tym okropnym świecie.
– Trzeba będzie zaraz zajechać do bazy – powiedział Aleksy, wrzucając kolejną porcję śmieci w stalowe szczęki.
Spojrzałem na masę ładunku wyświetlaną na ekranie.
– Jeszcze trochę – odpowiedziałem.
Aleksy mruknął coś pod nosem, ale nie przerwał pracy. Również wiedział, że odpoczynek to luksus tylko dla bogatych.
Świat zaczął się rozmazywać. Złom zmieniał się w szare smugi. Słyszałem warkot, niewyrabiających w moich wnętrznościach wentylatorów. Po chwili zamiast złomowiska widziałem abstrakcyjny obraz, mieszankę barw.
– Podjedź trochę – powiedział Aleksy.
Przynajmniej części odpowiadające za słuch miałem sprawne.
Dodałem gazu, zgniatarka ruszyła do przodu.
– Kurwa! – usłyszałem.
Rozległ się przerażający wrzask bólu. Zgniatarka przeżuwała. Mogłem ją zatrzymać, ale wiedziałem, że już za późno. Nic nie mogło naprawić mojego błędu.
Wzrok zaczął mi się wyostrzać, zniknęły smugi farby, znów widziałem wzgórza metalu i elektroniki, ale nigdzie nie było Aleksego.
***
– Skurwysyny zabrały mi wszystko! Wszystko!
Zrobiło mi się słabo, oparłem się o ścianę.
– Chamstwo. – Zakrztusiłem się i zacząłem kaszleć. Bez wbudowanych wentylatorów każda czynność przegrzewała moje ciało. – Jak mam to teraz spłacić. Jak?
Patrzyłem na odbicie w lustrze, które przypomniało bardziej szkielet niż żyjącą istotę. Może to była wina usunięcia karty graficznej. A może po prostu naprawdę tak wyglądałem.
– Czemu on musiał… Cholera, jebany Aleksy… Mieszkania gorszego już nie znajdę. Hm, a może… Nie, to też, kurwa, nie wyjdzie! – Czułem się bezsilny. – Procesor… Pokryje część grzywny, ale pewnie się przekręcę po usunięciu. – Skrzywiłem się na samą myśl.
– Mogę ci pomóc. – Zza zamkniętych drzwi salonu dobiegł mnie czyjś głos.
Głos kogoś obcego. Jak on tu wszedł? To musiały być jakieś zwidy, nie widziałem innej opcji. Drzwi otwierał jedynie skan siatkówki lub odcisk palca. Komuś udało się je pozyskać? Włamywacz?
Ręką mi drżała, gdy chwyciłem za klamkę i ostrożnie zajrzałem do salonu. Siedzący na wyniszczonej kanapie intruz, pomachał dłonią.
– Chodź, chodź. Nie wstydź się.
Niepewnie podszedłem.
– Co tu robisz? – spytałem, zachowując od niego bezpieczny dystans.
– Witaj. Zwą mnie Mon i mam dla ciebie ofertę. – Wskazał bym zajął miejsce obok. – Dotarły mnie wieści o… tym tragicznym wypadku.
Podpierając się o ścianę, chwiejnym krokiem podszedłem do kanapy i wręcz opadłem na miękki mebel.
Zmierzyłem nieznajomego wzrokiem. Miał na sobie nieskazitelnie biały garnitur, czarne włosy zaczesane do tyłu, a oczy krył okularami przeciwsłonecznymi. Każdy element jego ubioru pewnie kosztował więcej, niż byłem winny firmie, dla której jeszcze nie tak dawno pracowałem.
– Znalazłeś się w trudnej sytuacji, ale to może się zmienić. Wystarczy, że podpiszesz ze mną… umowę. Gwarantuję satysfakcję i uczciwe warunki.
***
Następnego dnia pod moimi drzwiami stanęła paczka. Wentylatory aż świecące z nowości, pasta i gogle, które mogły tymczasowo zastąpić kartę graficzną.
Nie miałem siły, żeby dłużej czekać. Otworzyłem drzwiczki na klatce piersiowej, sięgnąłem po pastę. Była jakaś dziwna, napisy na niej zlewały mi się w jedno, przez to, że tworzenie obrazu, który widziałem, spoczywało na procesorze, a ten i tak nie miał już łatwo. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej pasty, ale darowanemu mobilowi do silnika się nie zagląda. Pokryłem nią procesor, natychmiast poczułem ulgę, jakby opuściły mnie wszystkie dolegliwości. Zaczęło mi się łatwiej oddychać, a myśli przychodziły szybciej i bez wysiłku. Zamontowałem wentylator w odpowiednim miejscu. Ulga była jeszcze większa. Jakby ktoś oblał mnie wiadrem zimnej wody na gorących rubieżach między miastami. Przyjrzałem się swoim wnętrznościom. Brak karty graficznej, ledwo zipiący akumulator, minie jeszcze trochę czasu i wyda swoje ostatnie tchnienie, a do tego słaba niewyrabiająca pamięć Ram i zapełniony dysk. Nie mogłem tak dłużej żyć.
– Będzie nam się dobrze współpracowało, twoim wynagrodzeniem będą nowe części, oczywiście z najwyższej półki – powiedział nie tak dawno Mon. – Jak długo można funkcjonować z tak słabymi podzespołami? Czy nadal jesteś człowiekiem, gdy pracujesz całymi dniami, żeby wymienić część, zyskać choć trochę ulgi, której starczy na tydzień lub dwa?
Nie. Nie byłem człowiekiem, ale teraz wracałem na dobrą drogę.
Jeszcze raz spojrzałem na paczkę. Na samym dnie leżała brązowa teczka. Nie miałem wątpliwości, co to jest, instrukcje Mona były przejrzyste. Otworzyłem ją, wyciągnąłem kartkę pokrytą czarnym drukiem, jakbym przeniósł się wiele lat w przeszłość. Dotknąłem faktury kartki, to było dziwne uczucie. Nigdy jeszcze nie miałem okazji, żeby to zrobić. Mon wyraził się jasno:
– Więcej papieru, to większa dyskrecja.
Przyjrzałem się wydrukowanym literom. Słowa nadal co jakiś czas zlewały się w jedno, ale mogłem je rozczytać, gdy wysilałem się do granic możliwości.
– Art… trzydzieści cztery lata – czytałem powoli. – Lokum… pięćdziesiąt dwa na czternaście.
Art. Brakowało zdjęcia, ale wiedziałem, kto to. Znałem go z widzenia, mieszkał niedaleko mnie.
– Ma się przegrzać, rozumiesz? – spytał wtedy Mon. – Zrób cokolwiek, ale ma to wyglądać, jakby zepsuły mu się podzespoły.
Kiwnąłem głową, jakbym znów z nim rozmawiał i ruszyłem do drzwi.
***
Stałem już pod mieszkaniem Arta, jakbym czekał na specjalne zaproszenie. Mon nie byłby zadowolony, gdybym teraz się wycofał, ale morderstwo? Bałem się przekroczyć tę granicę. Wentylatory pracowały dwa razy szybciej. Miałem wrażenie, że zaraz wybuchną, a ciało przebiegł zimny dreszcz. Wziąłem wdech i przyłożyłem palec do skanera. Liczyłem, że Mon się tym zajął.
Po cichu wszedłem do pomieszczenia. Panował mrok, ale gogle od Mona miały wbudowaną noktowizję. Zakradłem się do sypialni, chłodzenie pracowało jak szalone. Art był w stanie uśpienia, ładował akumulator. Zapewne nie zasłużył sobie niczym na śmierć. Pracował za psi grosz tak jak ja. Dlaczego więc musiałem go zabić? Potrząsnąłem głową. Nie mogłem teraz o tym myśleć.
Ostrożnie odsunąłem kołdrę na bok i przykucnąłem obok niego.
– Przepraszam – wymamrotałem.
Podwinąłem mu koszulkę i otworzyłem klapę. Art zaczął się wiercić, gdy grzebałem w jego przewodach.
– Jak to szło… – zastanawiałem się na głos, próbując przywołać następne kroki. – Odpiąć to.
Szarpnąłem za kabel od wentylatora, nie chciał puścić. Pociągnąłem jeszcze raz. Ręce mi się trzęsły.
W końcu usłyszałem ciche kliknięcie.
– Teraz procesor. Jebany procesor.
Art uniósł powiekę. W jego oczach natychmiast pojawił się strach.
– Co ty odpierdalasz?! – krzyknął.
Zerwał się.
Popchnął mnie, poleciałem. Nadal zaciskałem palce na jego procesorze, odłączył się. Art spojrzał na swoje wnętrzności, brakowało w nich najważniejszej części.
Zamarł, przestał się poruszać, jakby ktoś wyłączył mu zasilanie.
Rzuciłem procesor na łóżko, srebrne logo marki Ezyn odbiło sztuczne światło, i chwyciłem wymiętoloną poduszkę.
– Nie chciałem, Art. Nie tak to miało wyglądać – wymamrotałem.
Popchnąłem go, upadł na łóżko i z całej siły przycisnąłem poduszkę do jego twarzy.
Z wyłączonymi wiatrakami długo nie pociągnie. Zagrzeje się w środku na śmierć.
Odczekałem chwilę, krążąc w kółko po małym mieszkaniu. Chciałem się upewnić, że już nie wstanie. Nie mogłem znieść widoku martwego ciała, każda sekunda, którą spędzałem w tym pomieszczeniu, była sekundą męki, ale musiałem jeszcze z powrotem wpiąć procesor i kabel od wentylatora.
Pewnie nie miał dobrego ubezpieczenia… Nie przeprowadzą dokładnej sekcji – próbowałem przekonać sam siebie.
Nie pomogło. Cały czas widziałem przed sobą jego wyraz twarzy. To przerażenie. Byłem mordercą? Najpierw Aleksy zginął z mojej winy, a teraz… świadomie odebrałem komuś życie. Tym razem to nie był przypadek. Chciałem zabić i zabiłem.
Moje chłodzenie nie wyrabiało. Myślałem, że zaraz się przegrzeję i padnę w połowie drogi do mieszkania.
***
Kolejna paczka, kolejna teczka, kolejne części. Podsunąłem nową kartę graficzną pod światło. Nawet pachniała nowością, jakby dopiero co została ściągnięta z linii produkcyjnej. Jeden z mocniejszych modeli firmy Riv. Gdybym chciał ją kupić, musiałbym pracować na złomowisku kilkadziesiąt lat i przez ten czas nie wydać ani grosza.
Przez chwilę miałem wrażenie, że z powierzchni karty graficznej patrzą na mnie pary przestraszonych oczu. Błagały o litość.
Mrugnąłem. Wszystko wróciło do normalności.
Zamontowałem ją. Świat nabrał detali, stał się wyraźniejszy. Jednocześnie poczułem ulgę, jakby ktoś zdjął mi z klatki piersiowej ogromny ciężar.
Powoli zaczynałem żyć.
***
– Tym razem będzie inaczej – powiedział Mon.
Pojawił się tak jak ostatnio, w najmniej spodziewanym momencie. Zaskoczył mnie. Opierał się o blat stołu i patrzył spod tych swoich ciemnych okularów.
Przez chwilę miałem wrażenie, że jego postać miga. Jakby istniał jednocześnie w kilku wymiarach i nie mógł się zdecydować, w którym chce zostać. Pewnie jeszcze moja nowa karta graficzna niewystarczająco się zaadaptowała.
– To znaczy? – spytałem.
– Będzie ciężej. Cel nie jest przeciętnym człowiekiem. Ma ochronę.
– To ktoś ważny?
– Powiedzmy.
Westchnąłem i podłączyłem akumulator do zasilania. Jeszcze nie tak dawno musiałbym siedzieć przez kilka godzin, żeby nie zabrakło mi energii w trakcie dnia. Teraz wystarczyło odczekać jedynie czterdzieści minut.
Mon nie zniknął, nadal na mnie patrzył, miał mi coś jeszcze do powiedzenia.
– Mon? – spytałem.
– Tak?
– Po co ja to tak w ogóle robię?
Mężczyzna prychnął.
– Źle ci? – zapytał. – Źle ci się żyje?
– Nie, ale…
– Zapytałem. Czy źle ci się żyje?
Zrozumiałem przekaz. Już się nie odezwałem.
– Nie spieprz tego – powiedział Mon i zniknął.
***
Sprawdziłem gościa z teczki. Kojarzyłem go z billboardów, zajmował się reklamowaniem produktów Ezyna.
Qander mieszkał na strzeżonym osiedlu, jednym z tych lepszych. Ot tak nie pozwoliliby mi wejść.
– Pan… – Strażnik przesunął palcem nad holograficzną listą. – Pan Dartson Kaz? Specjalista od PR-u do Qandera Watsona.
– Dokładnie – powiedziałem.
– Pan Watson już na pana czeka.
Gruba metalowa brama się otworzyła. Mobil ruszył, lewitując nad jezdnią.
Mobil, kurwa, tu tyle rzeczy mogło pójść nie tak. Przecież każdy mobil miał rejestr pasażerów i tras. Mon oszukał ochronę, ale czy uda mu się to samo z automatycznym system bezpieczeństwa komunikacji miejskiej? Czy poradzi sobie ze wszystkimi kamerami, obserwującymi to osiedle?
Zacząłem oddychać szybciej, stresowałem się. Mobil przejeżdżał między bogatymi domami. Przystrzyżone ogródki, trawa, to było coś rzadkiego, niespotykanego w przeciętnych dzielnicach. Tam brakowało nawet czystego powietrza. Tutejsze też nie było idealne, śmierdziało, ale przynajmniej tak bardzo nie ograniczało widoczności.
– Mon? – zapytałem.
Brak odpowiedzi.
– Mon? Mon, kurwa, nie zostawiaj mnie.
A jeśli miał zamiar mnie wystawić? Co, jeśli byłem głupkiem na każde skinienie, którego podsuwa się władzom, gdy przestaje być użyteczny?
Świat zaczął się rozmazywać, kolory straciły wyrazistość. To, co widziałem, rozbijało się na kwadraty, piksele i mieszało.
– Spokojnie – usłyszałem. To był głos Mona. – Mam wszystko pod kontrolą. Zrób, co do ciebie należy i znikaj.
Nie przekonał mnie.
Świat zaczął się wyostrzać.
Co ja w ogóle robiłem? Zabijałem ludzi za lepsze części? Zamarłem. To było okropne. Poświęcałem życie innych, żeby zapewnić sobie lepszy byt. Jakbym żył w dawno minionych czasach. Oni tam wszyscy wyzyskiwali siebie nawzajem. Ale czy w tym momencie miałem jakieś inne wyjście?
Pokręciłem głową.
Było już za późno. Za późno na odwrót. Zabijałem ludzi. Nie mogłem zrezygnować. Jeśli Mon postanowi mnie wystawić, nic mu w tym nie przeszkodzi. Wystarczy, że przestanie mnie kryć.
Zaśmiałem się cicho.
W co ja się wpakowałem? Dlaczego się zgodziłem? Co miałem w głowie?
Mobil się zatrzymał.
A jeśli ucieknę? Opuszczę pojazd, pobiegnę w stronę bramy?
Drzwi mobilu się otworzyły, wyszedłem. Stałem przed dużym domem, od którego czuć było prestiż. Jeszcze mogłem się wycofać. Zapukałem do drzwi.
Otworzył mi niewysoki blondyn, zmarszczył czoło.
– O, widzę, że wysłali kogoś nowego. Fil nie mógł przyjść?
Mężczyzna odsunął się od drzwi. Wszedłem.
– Qander – powiedział, wyciągając rękę.
– Ku… Dartson – przedstawiłem się.
– Miło poznać. Masz ochotę na coś do picia?
W pierwszym odruchu chciałem odmówić.
– Poproszę – odpowiedziałem.
Qander kiwnął głową, ruszył do kuchni i nalał do dwóch szklanek ciemną gęstą ciecz.
– Wiesz o wszystkim? – spytał.
Kiwnąłem głową.
– Po co pytam? – powiedział Qander. – Fil nie wysłałby cię, gdybyś nie wiedział. Długo się znacie?
– Długo.
– No tak. Mówił, że wyśle kogoś zaufanego. – Zamoczył usta. – Znajduję coraz więcej dowodów. Możemy się powoli przygotowywać. Udało mi się wkręcić na salony, a uwierz, nie ma lepszego miejsca do zbierania potrzebnych nam informacji. Wszystko dzięki niej. Spadła nam z nieba. O Jezu, każdego dnia dziękuję za to, że na nią trafiliśmy. Przez rok musiałem lizać dupę Ezynowi, aż ktoś na górze wreszcie się nade mną zlitował i poznał mnie z nią.
Ezyn. Nazwa tej firmy padała ostatnio za często.
– Człowiek od zawsze tworzył robota na swoje podobieństwo – powiedział Qander. – Wystarczy, że to udowodnimy. Cała reszta wydarzy się sama.
Czułem, że to trwa za długo. Z każdą sekundą, to co miałem zrobić stawało się coraz trudniejsze.
Wstałem.
Qander zmarszczył czoło.
Nie. Nie mogłem czekać.
Wyprowadziłem cios, głowa Qandera odskoczyła. Pięść wystrzeliła po raz drugi, mężczyzna spadł z krzesła. Przycisnąłem go swoim ciężarem do podłogi. Otworzyłem jego klapę, drugą ręką podniosłem szklankę z ciemną, gęstą cieczą, którą upuścił mój cel.
– Co ty, do kurwy, robisz? – spytał Qander, próbując mnie z siebie zrzucić. – Oszalałeś?
Wlałem ciecz do jego środka. Tylko tyle było potrzeba. Podzespoły się zajęły. Qander jeszcze przez chwilę krzyczał.
Wybiegłem z domu. Mobil czekał na mnie z otwartymi drzwiami. Widziałem płomienie, pożerające wszystko dookoła, słyszałem śmiech Mona i patrzyłem, jak rogi wyrastają mu na głowie. Śmiał się. Śmiał się ze mnie. Miałem wrażenie, że kamienne płyty pod moimi stopami zaczynają się zapadać. Spadałem. Spadałem w czeluści piekła.
Ostatnim podrygiem świadomości wczołgałem się do mobilu.
***
Pod drzwiami czekała na mnie paczka. Dysk twardy z najnowszej serii od Riv oraz kolejna teczka. Coś tu nie grało. Ezyn i Riv. Zlecenia i zwidy. Mon. Czułem, że kryje się za tym jakaś głębsza tajemnica.
Położyłem dysk na stole i usiadłem, wyciągając kartki z teczki.
Zrobiło się gorąco, jakby ktoś rozpalił ognisko wewnątrz mnie. Spojrzałem w dół. Spod koszulki unosił się ciemny dym. Podłoga zajęła się ogniem.
– Mon? Przestań! Przecież go zabiłem! Zrobiłem dokładnie to, co chciałeś!
Usłyszałem nieludzki skowyt. Między płomieniami pojawił się ogromny, czarny pies z krwistoczerwonymi oczami. Bestia szczerzyła kły.
Kolory zaczęły migać, a niektóre tekstury zniknęły. Znów ten śmiech. Obok psa stał Mon, tylko że z rogami.
– Mon, do kurwy nędzy!
Wszystko wróciło do normalności. Jedynie wiatraki pracowały o wiele szybciej niż zwykle.
– Trochę kultury – westchnął jak gdyby nigdy nic.
– Co to… Co się właśnie stało?
Rozejrzałem się po mieszkaniu. Po piekielnym psie albo płomieniach nie było żadnego śladu.
– Hm? – Spojrzał na mnie. Mógłbym przysiąc, że się uśmiechnął. – Mam dla ciebie nowe zadanie. Widzę, że właśnie zabierałeś się do lektury.
Skinąłem głową.
– Świetnie się spisałeś z Qanderem. Ten cel również jest z wyższej ligi, ale dla ciebie to nie problem, prawda?
– Tak… Żaden problem.
Spojrzał na dysk leżący na blacie.
– Chyba nie muszę tłumaczyć, że wycofanie się nie wchodzi w grę?
Kurwa. Czy Mon czytał mi w myślach?
– Rozumiem. Nie śmiałbym – odrzekłem. – Jutro się nim zajmę.
Zniknął bez słowa. Spojrzałem na dysk. Najpierw chciałem jeszcze sprawdzić, kim jest Fil, na którego czekał Qander.
***
Wielki, wysoki, szklany budynek, który górował nad miastem i jeszcze bardziej podkreślał panującą wokół biedę.
Przed wejściem do windy zostałem dokładnie przeskanowany. Znów zostawiałem ślad, który Mon mógł wykorzystać na swoją korzyść.
– Zaakceptowano – powiedział komputerowy głos. – Panie Heksanie, zapraszam i życzę miłego dnia.
Heksanie. Prychnąłem. Przybierałem coraz to nowsze maski. Ciekawiło mnie, kiedy kurtyna opadnie, żeby po chwili znów się unieść i wskazać, kto tak naprawdę był aktorem. Nie miałem wątpliwości, że nadejdzie to wcześniej niż później.
Wybrałem ostatnie piętro i przymknąłem oczy.
Valeria, szycha. Miałem nadzieję, że nie przywita mnie ze strzelbą w dłoni. Jeśli Mon się postarał, na pewno odpowiednio mnie zapowiedział, żebym nie miał za dużo problemów.
Mon. Nie miałem zamiaru tego dłużej ciągnąć. Co ja sobie wyobrażałem? Że będę zabijał do końca życia? Te przerażone, zdziwione twarze. Strach. Pewnie nawet nie wiedzieli, za co umierali. Ja też nie wiedziałem, za co zabijam.
Winda zaczęła lecieć w dół. Słyszałem śmiech. Spojrzałem w lustro. Wszystko wokół płonęło. Niebieskie płomienie pożerały mnie, zmieniając swoją barwę na krwistoczerwoną. Dopadłem do drzwi windy, chciałem stąd uciec. Uderzyłem pięścią w metal.
– Nieprzepisowe zachowania zostaną ukarane grzywną – powiedział komputer beznamiętnym głosem.
Potrząsnąłem głową, płomienie zniknęły.
– Proszę zachowywać się…
Zakasłał?
Komputer zakasłał?
– …zgodnie z ogólnie przyjętymi normami. Dziękuję.
Drzwi windy się otworzyły. Stanąłem przed bogato wyglądającym wejściem do mieszkania ozdobionym złotym łukiem, który błyszczał delikatnie, jakby został przed chwilą wypolerowany.
Zapukałem.
– Już, już. Chwila – usłyszałem.
W drzwiach stanęła Valeria. Mierzyła do mnie ze strzelby. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, rozległ się huk.
***
– Obudź się, do kurwy nędzy – usłyszałem. – Nie mam całego dnia.
Spróbowałem się poruszyć. Nie mogłem, byłem spętany.
– Riv uznał, że jestem dla nich zbyt niewygodna, tak? – spytała Valeria, nachylając się nade mną.
– Mon, cholera – wymamrotałem. Więzy naciskały mi na klapę z podzespołami. Chłodzenie pracowało, jakby chciało, ale nie mogło. – N-nie pracuję dla Riv.
– Nie?
Przyjrzała mi się dokładniej.
Glitch. Znów ten cholerny pies z piekła. Valeria zniknęła. Jej miejsce zajął Mon. Tym razem też z rogami, a jego biały garnitur był poplamiony krwią.
– Zawiodłeś mnie, Kurt. Zawiodłeś.
Pomieszczenie zajęło się ogniem. Wstrząsnęło mną, jakby moje ciało przeszedł piorun. Wszystko nagle zrobiło się czarne.
***
– Nie wiem, kurwa! Zresetowało go…
– Valeria, spokojnie. Co się stało, zanim przyszedłem? Czego chciał? Pracuje dla Riv? Wiesz cokolwiek?
Byłem bezwładny. Optyka mi siadła. Przed oczami miałem jedynie wielką niebieską plamę.
– Cholera… Sprzęt ma nowy, wyższa półka. Mhm… Wszystko od Riv. Nie podoba mi się to.
Szarpnięcie za kabel. Przepływ energii. Przywróciło mi wzrok. Wciąż miałem skrępowane kończyny. Moja niedoszła ofiara i towarzyszący jej mężczyzna wbili we mnie spojrzenia. Miałem wrażenie, że gdzieś już widziałem jego twarz.
– Ktoś próbował cię wykasować – zaczął, ostrożnie robiąc krok w tył. – Pogrzebałem ci trochę w systemie, wybacz, i chyba udało mi się usunąć obce oprogramowanie.
Wszystko zaczęło się rozmazywać. Przez chwilę miałem wrażenie, że stoją przede mną cztery osoby, a nie dwie. Świat zaczął nabierać czerwonej barwy.
– Napraw to – usłyszałem.
To był Mon. Tylko że jego głos nie brzmiał tak jak wcześniej. Stał się o wiele bardziej chropowaty, nieznośny, wwiercał się w uszy.
– Napraw to. Napraw to! Chcesz wszystko stracić, tak?
– Nie… – powiedziałem cicho.
Valeria i mężczyzna zamarli.
– Zabij ją! – krzyknął Mon. – Zabij ją, ty bezużyteczny śmieciu!
Zerwałem się z kanapy, pasy, które mnie krępowały, pękły, złapałem Valerię za szyję. Wszystko zamarło, jakby czas się zatrzymał.
– Zabij ją! Rozerwij paznokciami!
Poszukałem klapy. Była zabezpieczona, nie mogłem jej znaleźć. Wbiłem palce w ciało. Wyczułem pulsowanie. To musiała być pracująca płyta główna. Wystarczy, że ją rozwalę, prawda? Głębiej wbiłem palce, miałem nadzieję, że uszkodzę jakieś ważne złącza.
Poczułem uderzenie, straciłem równowagę. Kątem oka zobaczyłem czerwoną ciecz, zbierającą się na podłodze. Rdza z wodą? Naruszyłem jej wodny układ chłodniczy?
Świat znów zalała czerwień.
Zobaczyłem nad sobą twarz tego mężczyzny.
A potem płomienie, płomienie, płomienie i płomienie. Ogień piekielny. Zastępy potępionych, a za nimi Mon, siedzący na tronie z ludzkich kości.
***
Obudził mnie cios w szczękę. Znów byłem przywiązany do krzesła. Tym razem nie tylko liną, ale też łańcuchem.
– Kurwa, co ty odjebałeś? Zabiłeś Valerię. Qander to też twoja sprawka? Powinienem ci łeb odstrzelić albo… nie wiem, wyrwać kable, ty jebana kupo chodzącego złomu.
Kolejne uderzenie. Widziałem rozmazaną sylwetkę przed sobą, a wokół pełno ciemnobrązowej mazi.
– Ciekawe czy jesteś wodoodporny, co? – zastanawiał się na głos. – Później się przekonam. Na razie jesteś mi potrzebny. Chyba że… Hm, pewnie masz to wszystko gdzieś zapisane.
Położył mi dłoń na czole i odchylił moją głowę do tyłu. Szukał punktu dostępu. Byłem bezradny. Nie chciałem jeszcze umierać. Nie w taki sposób.
– Przecież mogłeś ją uratować – powiedziałem. – Nie udało mi się odłączyć żadnych istotnych podzespołów… Chyba tylko układ chłodniczy nawalił.
– Kurwa, głupi jesteś czy udajesz? Podzespoły? Układ chłodniczy? Valeria nie była jebanym robotem jak ty.
– Co?
– Jakie znowu co? Czego nie rozumiesz?! – Patrzył na mnie z nienawiścią. – Była człowiekiem. Z krwi i kości. Zabiłeś ją. Tego nie da się tak po prostu naprawić.
Czas się zatrzymał. Usłyszałem śmiech Mona tuż nad uchem.
– No proszę, zrobiło się ciekawie – zachichotał mój zleceniodawca.
– Ciekawie? Jak niby ciekawie? Powiedz mi, co tu się odpierdala!
Towarzysz Valerii spojrzał na mnie, jak na opętanego i zrobił krok w tył.
– Oczywiście, już ci mówię. – Mon zmaterializował się w rogu pokoju, poprawiając zaczesane do tyłu włosy. – Zjebałeś. Po całości. Jeśli chcesz wyjść z tego żywy… – Wzruszył ramionami. – Musisz go zabić. Miałem dla niego inne plany, no ale cóż, do tej pory okazałeś się całkiem użyteczny.
– To pomóż mi, do cholery!
– Z kim rozmawiasz? – spytał mężczyzna, który jeszcze przed chwilą dał mi posmakować swojej pięść.
– Z nikim.
– Zabij go – powiedział Mon. – Zabij go, żeby przeżyć.
Uśmiechał się szyderczo.
– Wszystko zepsułeś, wiesz? – spytał mężczyzna, towarzysz Valerii. – Miesiące pracy, przygotowań. Walczyliśmy o lepszy byt, chcieliśmy coś zmienić, ale wystarczyło, że zabiłeś nasz jedyny dowód. Dowód, że nie jesteśmy ludźmi, a jedynie pacynkami do brudnej roboty. Ona chciała nam pomóc. Jako jedyna. Ona jedna widziała, jakie to niesprawiedliwe. Cieszysz się, prawda? Tego chciałeś! Chciałeś, żeby nadal wszystko było takie samo. Chciałeś harować, wyniszczać się dla innych? Dla lepszych? Lepszych, którzy właśnie po to cię stworzyli?
– Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
– Brednie – powiedział Mon. – Nie słuchaj go. Próbuje cię ogłupić.
– Zamknij się! Zamknij się, Mon! Nie chcę cię już słuchać! Mam dość! Zabierz ode mnie te wszystkie części! Nie chcę ich!
Towarzysz Valerii zamarł, spojrzał na mnie pytająco.
– Chyba wiem, co ci dolega – powiedział.
W mgnieniu oka dopadł do mojej klapki.
– Wyłączę ci światło – powiedział i pociągnął za jakiś kabel.
Świat zniknął, ale zdążyłem jeszcze zobaczyć, że uśmiech spełzł z twarzy Mona.
***
– Jak się czujesz? – usłyszałem.
Otworzyłem oczy. Było jakoś inaczej. Widziałem słabiej, oddychało mi się ciężej.
Przy mnie siedział towarzysz Valerii. Teraz już wiedziałem, kim jest. Fil, to jego spodziewał się Qander. Wszystko się ze sobą łączyło.
– Złośliwe oprogramowanie siedziało w podzespołach – powiedział Fil. – Już po wszystkim, jesteś wolny.
Podniosłem się, przetarłem twarz, czekałem.
– O co chodzi? – spytał mężczyzna.
– Tak po prostu mnie puścisz?
– Nie ty zabijałeś.
Nie ja. Mogłem to potwierdzić, ale nie dałem rady wydusić z siebie tego kłamstwa. Ja zabijałem. Mon tylko wskazywał cele.
– Riv chciało zgarnąć całą chwałę. Na własną rękę rozprawiało się z buntownikami, nie wspominając o tym ani słowem Ezynowi – kontynuował Fil. – Art… Gonzales… Qander… Jonathan… Valeria. Oni chcieli, żeby było choć trochę lepiej. Chcieli lepszego jutra dla wszystkich. A ty… Ty byłeś jedynie marionetką.
Nie, nie byłem.
– Idź już – powiedział Fil. – Ludzie będą żyli w spokoju przez następne kilkadziesiąt lat.
– Ludzie?
Fil pokręcił głową.
– Nadal nie rozumiesz? Jesteśmy robotami. Ludzie ci, którzy przeżyli wielką wojnę, żyją na najwyższych piętrach, w pałacach, z dala od nas i sumiennie kontrolują swoją populację. Spodobało im się to bycie pępkiem świata. I wiesz co? Ani trochę się nie zmienili. Nadal nie mogą sobie odmówić rywalizacji.
– Nie wierzę, to…
– Gdybyśmy wszyscy uwierzyli, dawno by już tak nie było.
Wstałem, kiwnąłem głową.
– Dziękuję – powiedziałem i ruszyłem do wyjścia.
Nagle się zatrzymałem. Chciałem tak to wszystko zostawić? Zapomnieć o tym, co zrobiłem?
:D
Kto wie? >;
Fajne. Zaskakujące. Akcja jest wartka i dynamiczna. Ciekawy i oryginalny świat przedstawiony. Miałem autentyczną frajdę przy czytaniu.
Językowo miałem miejscami wątpliwości, poniżej moje uwagi, do przemyślenia oczywiście.
Płacili nam od kilogramów
Hmmmm "od kilograma" raczej?
Musieliśmy wyciskać z siebie ostatnie poty, żeby mieć, chociaż szanse na przeżycie w tym okropnym świecie.
"Chociaż" użyte jako partykuła, czyli bez przecinka.
W jaki sposób mógł tu wejść?
Ciut nienaturalne i angielskawe(?). Może "jak on tu wszedł"?
Miał na sobie nieskazitelnie biały garnitur, czarne włosy zaczesane do tyłu
Mogę nie mieć racji, ale tu chyba jest potrzebne orzeczenie po przecinku, bo w przeciwnym razie wychodzi, że "miał na sobie czarne włosy zaczesane do tyłu".
Każdy pojedynczy
Anglicyzm bardzo. Zwyczajnie "każdy".
srebrne logo marki odbiło sztuczne światło, Ezyn
Raczej "srebrne logo marki Ezyn odbiło sztuczne światło".
– Po co pytam – powiedział Qander.
Pytajnik po "pytam". Albo przynajmniej wielokropek.
którą opuścił mój cel.
Upuścił chyba?
Jakie znowu co?
Wziąłbym to "co" w cudzysłów. Albo dał dwukropek przed nim? Czegoś tu brakuje w każdym razie.
Pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
GalicyjskiZakapior,
W imieniu obu autorów dziękuję za przeczytanie i opinię :D Sugestie, co do poprawek doceniam, ale ze względów technicznych jakiekolwiek zmiany w tekście pojawią się najszybciej za tydzień…
Pozdrawiam :)
I bardzo dobrze, że nie zanudziliśmy :D
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
Witajcie, Szacowni Autorzy-Jurorzy. :)
Dzięki za otagowanie. :)
Tu wpadło mi w oko: Nie chce ich! – literówka?
Fajne zakończenie, takie filozoficzne i nieoczywiste. :)
Klik, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Cześć!
Dzięki za klika :)
Niestety literówkę poprawimy dopiero za tydzień :( Na razie musi zostać i razić w oczy :c
Kto wie? >;
Jasne, to przecież drobiazg; cóż znaczy jedna marna literówka wobec takiego humoru i pomysłu? :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Drobiazg, ale może wybijać z rytmu ://
Kto wie? >;
Cześć, SkrytyPanzer!
Postawiliście na cyberpunk połączony z piekielnymi wizjami. Można snuć domysły co jest onirycznym przedstawieniem sił diabelskich, a co przedstawieniem komputerowego wirusa z perspektywy hmm… cyborga?
No właśnie – kim tak dokładnie był bohater? Tutaj zabrakło mi trochę światotwórstwa. W tej kwestii poszliście w stronę ograniczenia tłumaczenia świata, jak również tła historii – to wychodzi z kontekstu, aczkolwiek po lekturze pozostaje też niedosyt. Z drugiej strony to nadaje tekstowi dynamikę. No wszystkim nie dogodzisz! ;) Ups… *nie dogodzicie XD
Zakończenie wydaje mi się trochę urwane, aczkolwiek, po zastanowieniu, pasuje, może skłonić do jakiejś refleksji nad żołnierzem tylko wykonującym swoje rozkazy.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Ja myślę, że w tym wypadku za dużo tłumaczenia zepsułoby tę historię. Bo tutaj światotworstwo jest gdzieś tam między wierszami, przynajmniej mi się tak wydaje. :D I to jak mówisz, dynamizuje, ale też tworzy trochę taką tajemnicę. Mam deja vu, że o tym samym pisaliśmy przy Sercu Roju.
Dziękujemy za przeczytanie!
Kto wie? >;
Złom zmieniał w szare smugi. Słyszałem warkot, niewyrabiających w moich wnętrznościach wentylatorów. Po chwili zamiast złomowiska widziałem abstrakcyjny obraz, mieszankę farb.
Kto zmieniał złom w smugi? Te niewyrabiające rozbijają zdanie. Obraz to jednak mieszanka barw, a nie farb.
czyjś głos.
Głos kogoś obcego.
Powtórzenie.
opuściły mnie wszystkie trudy.
Może dolegliwości, bo nie wiem jak trudy mogą opuszczać kogoś.
Czytało się nieźle, z zastrzeżeniami powyżej. Z tym, że początek podobał mi się dużo bardziej niż koniec. Jakby był super pomysł, który w trakcie nieco się hmm… zbonsaił;)
Złomowisko było bardzo mocne, mimo że nie wszystko zrozumiałam. Pakt z diabłem też fajny, chociaż męki piekielne dla robota wydają się nieco naciągane. Myślę, że dla robotów piekło musiałoby być rdzewieniem na wysypisku;)
Złośliwe oprogramowanie nieco mnie rozczarowało, ale i tak całość na duży plus.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Bruce,
Dziękuję za odwiedziny i wskazanie literówki :)
Krokus,
Doceniam uwagi, ale tak jak Skryty myśle, że nadmierne tłumaczenie świata by nie sprawiło się dobrze.
Ambush,
Taki robot w piekle, by zapewne się roztopił… Hm, można by rozmyślać, jak miało by działać piekło dla robotów, ale bohaterowi takie standardowe wystaczyło ;) Wszelkie uwagi i opinie są docenione, a poprawki niestety muszą jeszcze poczekać…
Pozdrawiam!
Pnzrdiv.117, piszcie tak dalej ze Skrytym, a najwyższe miejsca na podium i wypasione nagrody będą dla Waszego Duetu gwarantowane! :)
Pecunia non olet
Bruce:
Postaramy się :D
Ambush:
z piekłem masz rację, tylko że hmm główny bohater do pewnego momentu nie wie kim jest. Dzięki za wpadnięcie!
Pozdrowienia! :)
Kto wie? >;
Skryty, trzymam kciuki!
Pecunia non olet
:D
Kto wie? >;
Już poprawiłem w pliku, ale Panzer podmieni tutaj dopiero za jakiś czas, więc odpiszę jeszcze na uwagi :)
Ambush:
Kto zmieniał złom w smugi? Te niewyrabiające rozbijają zdanie. Obraz to jednak mieszanka barw, a nie farb.
zmieniłem, oprócz niewyrabiających. Moim zdaniem ten fragment zdania jest ważnym wprowadzeniem w historię :)
Powtórzenie.
No i to powtórzenie jest specjalnie :D
Resztę zmieniłem :)
Bruce, GZ:
Poprawiłem wszystko. :3
Dziękujemy za uwagi! :D
Kto wie? >;
Poprawki zostały wprowadzone do tekstu :D Jeszcze raz dziękujemy
:D
Kto wie? >;
Ożeż ty, wróć ożeż wy.
No to teraz wiem jak może wyglądać tekst zgody z tematem konkursowym, tyle, że osadzony w realiach sf, gdzie główny bohater to… robot. To dobre jest.
Mamy pakt z diabłem zastąpiony przez złośliwe oprogramowanie oraz historię przedstawioną z perspektywy nie człowieka, a jednak borykającego się z podobnymi problemami.
Jestem na tak, na ten moment to tyle
Cześć!
Dzięki za miłe słowa! No i ten Terminator tu idealnie pasuje :D
Pozdrawiam!
Kto wie? >;
Podbijam podziękowania Skrytego :D
Zgadzam się z Krokusem – bardzo fajny pomysł, żeby połączyć cyberpunk z piekłem. Taki nietrywialny, nieoczywisty, ale jak już ktoś na to wpadł, to mariaż udany.
Światotwórstwo pewnie można by podkręcić, ale i bez tego tekst daje radę.
W końcówce trochę się wycofujecie z piekła i wychodzi, że to ludzie lud robotom zgotowali taki los. W kontekście konkursu jakby nie tędy droga, ale kto zabroni jurorowi?
Czytało się ciekawie.
Babska logika rządzi!
Hej!
Dziękujemy za opinie i cieszymy się, że pomysł się spodobał :D Temat konkursu potraktowaliśmy trochę własną interpretacją – człowiek, w tym przypadku Mon, też może się równać z diabłem.
Pozdrawiam!
Cześć, Finklo!
No i dobrze, że się ciekawie czytało :)
Kto wie? >;