
Takie pierwsze opowiadanie, mam nadzieję, że się spodoba.
Nie jestem z niego w pełni zadowolony, ale... zapewne nigdy bym nie był.
Takie pierwsze opowiadanie, mam nadzieję, że się spodoba.
Nie jestem z niego w pełni zadowolony, ale... zapewne nigdy bym nie był.
Okolice miasta Estergard – południowa część prowincji Aneavell.
Piąty rok po upadku Imperium.
Na tych wyżynnych, niemal opustoszałych terenach odbywały się właśnie coroczne wyloty młodych harpii – obrzydliwych kreatur z ciałem przypominającym wielkiego orła oraz łysą, bladą twarzą, na której znajdował się długi, zakrzywiony dziób.
Większość z nich nie przeżywała pierwszych stu dni bez opieki rodziców. Ginęły w szponach drapieżników, takich jak gryfy czy smoki, ale były też zabijane przez ludzi, którzy uważali ich obecność za zły omen. Wedle legend potrafiły pozbawić kobiety płodności, czy rozszarpywać bydło. W rzeczywistości, o ile człowiek nie zstąpił ze szlaku kamienistych wzgórz i nie zbliżył się do gniazda, był całkowicie bezpieczny, a i wtedy harpie nie stanowiły śmiertelnego zagrożenia.
Padlina z ich ciał zdarzała się więc niezwykle rzadko, w zasadzie tylko wtedy, gdy ciało bezwładnie spadło gdzieś pod korony drzew, skąd latające monstra nie były w stanie jej wypatrzeć.
– Cóż za szczęście… – odparł podstarzały mężczyzna, z krótką, nierówną brodą. Wypatrzył on niemal nienadgryzione truchło dorodnej harpii – dokładnie to, czego potrzebował.
– Aria będzie zachwycona! – krzyknął rozradowany, podbiegając w kierunku zdechłego potwora. Dookoła zaczynało roić się od owadów, a woń stęchlizny unosiła się po okolicy coraz intensywniej. Jakimś cudem nie zjawił się tu żaden wilk czy niedźwiedź. Fortuna zdecydowanie była dziś po jego stronie, lecz pozostał mu jeszcze jeden problem do rozwiązania. Harpia potrafiła ważyć niewiele mniej od dorosłego człowieka, a jego wychudzone, starzejące się ciało mogło nie dać sobie rady z przytarganiem tak ciężkiej zdobyczy.
Ostatecznie zdecydował się zdjąć z siebie gruby, wełniany płaszcz, z którym nie rozstawał się nawet latem, stanowiąc dla niego pewnego rodzaju pamiątkę.
– Upiorę go później w rzece… – pomyślał i rozłożył go na ziemi, z wielkim trudem wciągając na niego ciało. Przewrócił ciało na materiał, przygryzając wargę od wysiłku. Splótł rogi płaszcza, wbijając pięści w tkaninę. Nie było to najwygodniejsze, ponieważ musiał pozostawać schylony, lecz i tak było to dużo lepsze i lżejsze od targania harpii na swoich ramionach.
– Wróciłem! – powiedział donośnym, chropowatym głosem, otwierając drzwi do swojego tymczasowego domu, jakim stała się niewielka kamienna wieża, położona w samym środku lasu. Musiała służyć kiedyś jako chatka leśniczego lub alchemika, lecz od dłuższego czasu pozostawała opuszczona. Jej konstrukcja obrosła gęstym bluszczem, a wnętrze pełne było brudu i starych gratów, nieprzedstawiających żadnej wartości.
Mężczyzna nie mieszkał sam – towarzyszyła mu zmutowana kreatura, której to pochodzenia nie sposób było ustalić; z pozoru przypominała zgarbionego, przerośniętego człowieka, ale jej zęby były znacznie większe i spiczaste. Posiadała też wielkie, ostre pazury, z którymi z łatwością szło przeciąć drewno, a być może nawet stal. Jej jasne, półślepe oczy zdobione były czarną obwódką, wyglądającą niemalże na namalowaną. Skóra stworzenia była popękana, odsłaniając nienaturalnie wyrośnięte mięśnie, które uniemożliwiały swobodne poruszanie oraz powodowały koszmarny ból przy jakimkolwiek kontakcie z otoczeniem. Niezależnie od zastosowania, z jakim to coś powstało, z całą pewnością można uznać ten eksperyment za fiasko.
Stworzenie zostało nazwane przez mężczyznę ludzkim imieniem Aria, lecz nie było w stanie się wysłowić. Potrafiło jedynie wydawać z siebie cichy, wysoki skowyt, przypominający wilka wyjącego do księżyca lub cierpiącego psa. Mimika Arii również była ograniczona, przez co trudno było dokładnie zrozumieć, co czuje.
– Przyniosłem ci małe co nieco, moja droga! – Brodacz uśmiechnął się sztucznie, jakby obawiał się, czy to, co znalazł, na pewno ją zadowoli.
Aria, gdy tylko ujrzała truchło, natychmiast się na nie rzuciła, niemal nie wywracając niestarannie wyrzeźbionego stołu. Nie jadła nic od kilku dni. Z dzikim szałem rozrywała kawały mięsa, plamiąc jasną brodę swojego pana ciemną krwią, przypominającą atrament.
Mężczyzna odsunął się od niej o kilka kroków, na wszelki wypadek łapiąc za swą podniszczoną, złamaną laskę. Był magiem ziemi, ale od kilku dni jego zdolności znacząco się pogorszyły. Zbyt mocno przywiązał się do swojej broni, a gdy ta się zniszczyła, trudno mu było powrócić do czarowania gołymi rękami.
Za wszelką cenę starał się przypomnieć sobie nauki o magii naprawiania, która to pozwoliłaby mu naprawić laskę, lecz jak do tej pory bezskutecznie. Miał o niej jedynie szczątkową wiedzę, za małą nawet, by naprawić gnijącą, dziurawą podłogę.
Udało mu się za to przypomnieć sobie o czymś innym – niektórzy magowie, tuż przed śmiercią, decydują się na zamianę swojego ciała w drzewa, z których możliwe jest wyrobienie laski przewodzącej magię. Proces ten był trudny do przeprowadzenia, lecz kilku doświadczonych magów, potrafiło tego dokonać. Znał nawet położenie jednego z takich drzew, lecz bardzo nie chciał używać właśnie jego, gdyż należało do bliskiej mu osoby.
– Będziesz musiała mi wybaczyć… – szepnął, a głos mu lekko zadrżał – Muszę chronić Arię przed niebezpieczeństwem, więc będę zmuszony cię zniszczyć. – Z jego oczu wyciekło kilka łez, które natychmiast wytarł. Na tym etapie wiedział już dobrze, że innej drogi nie ma.
– Nazajutrz, udamy się w podróż… – powiedział do Arii, choć ta wciąż zajęta była pałaszowaniem harpii. – Być może będę potrzebował twojej pomocy, więc dobrze się przygotuj. Zajmie nam to cały dzień, jeśli nawet nie dłużej, ale obiecuję, że po powrocie dostarczę ci kilka takich harpii! Jeśli będzie trzeba, wyrwę je ze szponów gryfów gołymi rękami!
Bestia nie odpowiadała, nie dała nawet znaku, że w jakimkolwiek stopniu zrozumiała polecenie, ale mężczyzna w ogóle się tym nie przejął. Aria zawsze była mu posłuszna, gdyby tak nie było, już dawno skończyłby w jej żołądku. Był dumny z tego, że zdołał ją oswoić.
Zgodnie z planem, wyruszyli z samego rana. Mag nie potrafił spać zbyt długo, nękany złowrogimi wizjami. Wiedział, że musi jak najszybciej skonstruować nową laskę. Droga do magicznego drzewa nie była daleka, lecz należało przejść przez leśną ścieżkę, na której okazyjnie pojawiały się wygłodniałe potwory i inne dzikie zwierzęta. Istniała również dłuższa alternatywa przez pobliską górę, lecz tam grasowały nie tylko gryfy, a również mantikory czy smoki – przynajmniej w ludzkich bajaniach, w które podświadomie wierzył, nie mając odwagi przekonać się o prawdzie na własnej skórze.
Szli powoli i ostrożnie, nawet na opustoszałej łące, prowadzącej do lasu, na której leżały porwane sztandary oraz ciała zmarłych żołnierzy. Mag wolałby nie spotkać po drodze żadnego przechodnia. Wygląd Arii mógłby spowodować wiele problemów, a takim miejscu ukrycie się w krótkim czasie było praktycznie niemożliwe. Choć okolica nie tętniła ostatnimi czasy życiem, należało zachować ostrożność.
Potwór warczał zawzięcie na wszystko, co zobaczył, nawet niewielkie wróble, przelatujące dookoła. Mag wtulił się w swoją podłamaną różdżkę, co chwile składając modły do każdego znanego mu boga i bogini. Wyglądali, jakby przechodzili przez ciemny labirynt, wypełniony pułapkami i potworami, a nie spokojną, niewielką łączkę.
Gdy w końcu wkroczyli do lasu, mag poczuł wielką ulgę, choć wciąż musiał trzymać się na baczności. Sam niejednokrotnie musiał zabijać tutaj wilki czy nawet wychudzone niedźwiedzie. Na tych terenach jeszcze nie dawno toczyła się krwawa wojna, więc większość lokalnej zwierzyny była przerabiana na pokarm dla setek tysięcy zbrojnych, którzy na dodatek wyjałowiły ziemię, na której pasły się dzikie zwierzęta, na przykład kozy. Populacja odradzała się, jednak zbyt wolno, by w pełni zażegnać kryzys żywieniowy wśród drapieżników i ludzi.
– Od kilku lat nie jadłem dobrego mięsa… – Mag uśmiechnął się do Arii – zżerasz mi prawie wszystko, co zdołam znaleźć, ale cóż, ważne, byś ty rosła duża i silna, moja droga.
Bestia wyszczerzyła budzący grozę kły, wykazując niezadowolenie tudzież obawę, słysząc kroki.
Po krótkiej chwili również starzec je usłyszał.
– Prędko, chowaj się! – krzyknął, a sam wystawił zza ramienia swoją podniszczoną różdżkę. Cały się trząsł, a jego serce biło tak głośno, że zagłuszało jego własne myśli. Jeśli będzie to coś groźniejszego od pospolitej zwierzyny, szansa na przeżycie była nikła.
– Wyjdź stąd, starcze! – zażądał donośny, kobiecy głos. – Ten las nie jest bezpieczny!
Już po chwili stanęła przed nim niewielka, młoda blondynka, ubrana w szerokie, przyduże szaty w odcieniu beżu oraz wielki kapelusz. Jedynie jej niewielka na tle ubrań głowa zdradzała jej rzeczywistą posturę. Wyglądała dość komicznie, ale nie należało jej lekceważyć.
– Ogłuchłeś!? Przebywa tu przerażający potwór. Jeśli życie ci miłe, uciekaj stąd jak najszybciej.
Mag długo nie odpowiadał, starając się stwierdzić, czy młoda, prawdopodobnie czarodziejka stanowi zagrożenie. Nie posiadała przy sobie laski, istniała więc spora szansa, że dysponuje niezwykle silną kontrolą many. Najbezpieczniej było działać zgodnie z jej zaleceniami. Problem był w tym, że mag nie mógł się wycofać.
– Nie mogę zawrócić! Nieważne co tu się znajduję, muszę iść dalej – odparł stanowczo.
– Eh… – młoda czarodziejka nie wyglądała na zaskoczoną. Zapewne nie po raz pierwszy ktoś ignorował jej zalecenia. – Kolejny śmiałek, który nie rozumie powagi sytuacji. Śmiało! Może przynajmniej pomożesz mi ją wytropić… siedzę tu już od kilku dni. – Na samą myśl poczuła głód. W ciągu dni spędzonych na odludziu nie jadła zbyt wiele, a większość jej zapasów już się wyczerpała.
Mag natychmiast poszedł dalej, dając znak Arii, która cały ten czas ukrywała się gdzieś w zaroślach, by nie wychodziła z ukrycia i szła za nim. Gałęzie co chwilę wbijały jej się w mięśnie, powodując niemiłosierny ból, lecz starała się pozostać tak cicho, jak tylko mogła.
– Mam wrażenie, że coś nas śledzi… – oznajmiła dziewczyna, która na nieszczęście postanowiła zabrać się wraz z magiem. – Słyszę, że coś sporego przechodzi przez krzaki, i to chyba nie jest dzik.
– To dzik, z całą pewnością, znam te lasy. – odparł bez namysłu, brzmiąc dość wiarygodnie. Mimo to czarodziejka nie traciła czujności, co chwilę obracając się w stronę krzaków, nie wykrywając jednak ukrytego potwora.
– To moja pierwsza taka misja, ale myślę, że dam sobie radę. W szkole walczyłam już z kilkoma potworami – mówiła bardziej do siebie niż do niego, próbując pozbyć się obaw. – Myślałam, że cała ta bestia szybko się zjawi… przecież powinna być głodna.
– Potwory nie są głupie. Są zapewne mądrzejsze od co poniektórych ludzi. – skomentował ponuro Mag, dysząc ze zmęczenia. Z racji wieku, coraz gorzej znosił długie piesze wyprawy.
Po około godzinie postanowił zrobić sobie krótką przerwę. Dziewczyna została razem z nim, gdyż bała się zostawić go samego. Lub zostać sama.
Usiedli na pniach, przez dłuższą chwilę się do siebie nie odzywając. Mężczyzna nie był przyzwyczajony do towarzystwa innych ludzi. Od kilkunastu lat widział może kilka osób i z żadnym z nim nie zamienił więcej niż kilku słów. Dawniej musiało być inaczej, wiedział o tym, ale nie pamiętał tego zbyt dobrze.
Dziewczyna z niezwykłą wnikliwością przyglądała się jego twarzy, jakby zobaczyła w nim kogoś znajomego.
– Przepraszam pana… – podjęła – ale czy nie nazywa się pan przypadkiem Robath Agarath?
Mag rozszerzył oczy na samą myśl o tym imieniu. Dźwięk, który przez lata przykurzał się w najciemniejszym zakamarku jego pamięci, nagle ożył. Jego palce zacisnęły się na płaszczu, a źrenice zwęziły się niemal jak u kota.
Choć zdążył niemal wyprzeć to ze swojej pamięci. Tak, to było jego imię.
– Nazywam się Seraphine Vellt! Uczęszczałam na Uniwersytet Aneavellski tak jak pan! Słyszałam od starszych kolegów, że był pan niesamowitym nauczycielem! Nawet widziałam pana, jak byłam mała… tak mi się przynajmniej zdaje.
Robath nie odpowiadał. Jego zachowanie mówiła samo za siebie, ale to nie to niepokoiło go najmocniej. Samo wspomnienie swojego dawnego życia wywołało u niego ból. Czasy jego młodości, jego największych sukcesów, zaprzepaszczona przez jednego gamonia, który przez przypadek nakrył go na czymś, na czym nie powinien. Później upadek cesarstwa jeszcze mocniej wszystko zrujnował. Zupełnie jakby przeznaczenie pragnęło unicestwić go za zuchwałość, z jaką przekraczał zakazane granice.
– Szkoda, że… już nie istnieje… – dopowiedziała Seraphine, wpatrując się w ziemię. Czuła się trochę nieswojo przez to, że jej rozmówca w ogóle się nie odzywał. Być może w ogóle nie powinna zacząć z nim rozmowy, ale od kiedy tylko zaczęła mu się przyglądać czuła, że może to być legendarny naukowiec, który opracował zaklęcie przywiązania – splątujące przeciwnika przy pomocy wyrastających z ziemi, grubych traw. Nie było ono długotrwałe, ale potrafiło przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Sama przez wiele lat starała się je opanować, ale dużo lepiej szła jej nauka klasycznej magii ofensywnej.
– Szkoda… – odparł w końcu Robath. – Chociaż nie! Dobrze im tak! To kara za to, że mnie wyrzucili! – krzyknął z wściekłością, uderzając pięścią w konar drzewa.
– Ale… co pan takiego zrobił? – Seraphine poczuła się jeszcze bardziej niepewnie. – Byłam pewna, że po prostu pan odszedł, szukając spokoju…
– Szukałem zrozumienia, nie spokoju. – odrzekł. – Pracowałem nad mutacjami, chciałem opracować stworzenia, które mogłyby służyć ludzkości, które zamiast nas pożerać, mogłyby zastąpić nas w wielu pracach, ale jest to zakazane przez obawy tchórzy… Więc, kiedy jakiś smarkacz przez przypadek mnie nakrył i doniósł na mnie, zostałem wyrzucony. – Jego umysł zaczął się rozjaśniać, ale nie przynosiło mu to absolutnie żadnej radości. Wręcz przeciwnie, czuł coraz większy, psychiczny ból, gdy mimowolnie przypominał sobie swoje dawne, utracone życie oraz to, co doprowadziło go do teraźniejszości.
– Rozumiem… – Seraphinie zdecydowanie nie miała ochoty dłużej poruszać tego tematu. Odwróciła swój wzrok i wstała z pnia, chcąc jak najszybciej ruszyć dalej. Nie czuła się bezpiecznie w obecności takiego człowieka.
– Również idę. – poinformował, gdy tylko spostrzegł, że zamierza kontynuować drogę.
– Cóż… nie zamierzam jeszcze wychodzić z lasu, więc pójdę… w lewo! Szerokiej drogi, proszę pana!
– Szerokiej drogi…
Robath uśmiechnął się sam do siebie. W końcu został sam.
– Aria, no wyłaź! – krzyknął radośnie, nie mogąc się doczekać, aż ujrzy swoją towarzyszkę. Ta jednak nie wychodziła. Usłyszał za to warknięcie. Warknięcie przerażonej Arii.
Kilkanaście kroków za nim, pojawiła się właśnie ona, warcząc i powoli się wycofując przez zbliżającym się do niej, niewiarygodnie chudym i złowrogim wilkołakiem. Jego futro było w kolorze czystej smoły, miał przynajmniej osiem stóp wysokości, a jego brzuch pokryty był licznymi bliznami. To nie był młody drapieżca, a doświadczony potwór, dawno zatracony i wyzbyty wszelkich ludzkich zachowań. Wyszczerzył brudne, żółte zęby z potężnymi kłami, z czego jeden z nich był skruszony. Warknął i intensywnie przyglądał się raz mniejszemu potworowi, raz starcowi, który zamarł z przerażenia.
Ucieczka nie wchodziła w grę; wilkołak dogoniłby ich bez najmniejszego problemu. Jedyne, co pozostała, to samobójcza walka – miał więc zamiar wypuścić ze swej laski zaklęcie, gdy w ich stronę przybiegła Seraphine, stając na jednej ze skał.
Serce waliło jej jak oszalałe. To nie było to samo, co walka na zamkniętej arenie, gdzie zawsze mogła liczyć na pomoc. Mimo to zdołała się opanować – wiedziała doskonale, co chcę i co powinna zrobić.
Rzuciła na potwora salwę lodowych pocisków, który wbijając się w niego z ogromną prędkością, rozdarły jego grubą skórę.
Bestia ryknęła, natychmiast rzucając się w stronę młodej dziewczyny. Wilkołak był szybki jak wiatr, gdyby nie natychmiastowy zeskok, dziewczyna już by nie żyła, gdy potężna łapa, zakończona silnymi pazurami przejechała po kamieniu, wydrążając w nim dziury.
– Co za siła… – pomyślał przerażony Robath, mając na uwadzę, że potwór nie jest nawet w pełni sił. Jego uwaga szybko przestała się jednak skupiać na wilkołaku. Nie planował tego dnia umierać.
– Szybko, uciekaj! – krzyknęła dziewczyna, wykonując fikołek i na nową przybierając pozę bojową.
Jej ciało w kilka sekund zostało związane z glebą. Na tyle mocno, że nie była w stanie szybko się wyswobodzić.
Gdy odwróciła się za siebie, spostrzegła, że Robatha już nie było.
Mag jedynie słyszał z oddali przerażające odgłosy rozrywanej na strzępy dziewczyny. Wilkołak był wygłodzony, przez co nie zamierzał marnować energii na gonienie pozostałej dwójki. Natychmiast przystąpił do konsumpcji, nie trudząc się nawet o przegryzienie dziewczynie karku.
Po kilku minutach nieustannego biegu udało im się uciec. Miejsce wysokich, gęsto rosnących drzew wreszcie zajęła stroma ścieżka, prowadzoną na niewielki, niemal łysy pagórek.
– Przeżyliśmy! – Robath wytarł swoją łysiejącą głowę z potu, rozglądając się za Arią, która przystanęła tuż obok. – Nic ci nie jest! Tak bardzo się cieszę! Już myślałem, że po nas!
Przez chwilę pomyślał o zmarłej dziewczynie, zastanawiając się jedynie, jak brutalnie została zamordowana. Wilkołak wzbudził w nim niezwykłą ekscytację – jego siła, gdyby została okiełznana, mogłaby stanowić niepojętą wartość bojową. Marzył, by kiedyś oswoić coś tak dzikiego, nieosiągalnego, choć zdawał sobie sprawę, jak ciężkie będzie to zadanie.
Uśmiechnął się w delikatnie, po czym ruszył dalej.
– Gdybym tylko był nieco młodszy – szepnął, na krótko znikając w świat swoich fantazji.
Aria znów zawarczała w jego stronę niczym dziecko zazdrosne o swoją mamę. Była poharatana i ledwo utrzymywała się na nogach, ale czuła po minie swojego opiekuna, że cel ich podróży jest już niedaleko.
Bez trudu weszli na pagórek, wpatrując się w jedynie rosnące tam drzewo – w zasadzie bardziej rosnącą sadzonkę, niż pełnoprawne drzewo. Śmierć maga musiała nastąpić stosunkowo nie dawno.
Mimo to było wystarczające duże, by móc wytworzyć z niego nową magiczną laskę dla Robatha. Zanim jednak przystąpił do wycinki, położył się w jego niewielkim cieniu.
– Kochana Deadrio, jak w zasadzie umarłaś? Nawet tego nie pamiętam… ogólnie niewiele pamiętam z tego, co działo się z nami po ślubie. Może to przez to, że byłem pochłonięty pracą… No i patrz teraz, gdzie wylądowałem! Jestem staruchem, zapomnianym przez świat, błąkającym się po lasach! – spojrzał w stronę drzewa, jakby naprawdę widział w nim odbicie swojej dawnej miłości, która zginęła przy porodzie ich dziecka.
Pogłaskał on siedzącą nieopodal Arię, zachowując się jak najszczęśliwszy mężczyzna pod słońcem. Jego oczy już dawno przestały pojmować rzeczywistość w normalny sposób, ale nie potrafił sobie z tym poradzić. Teraz, mógł w końcu – choć na krótki moment – poczuć w tym wszystkim ukojenie. Był tu, wraz ze wszystkimi, na których mu zależało, bezpieczny.
– Żegnaj, kochana. Wiedz, że żałuję tego, jak to się potoczyło… Zobaczymy się jeszcze kiedyś, wierzę w to. Wtedy pokażę ci Miasto Miliona, tak, jak zawsze chciałaś. Jest nieco rozczarowujące, prawdę mówiąc, ale skoro będziemy tam wszyscy razem… Sądzę, że byłoby nam dobrze i na pustkowiu.
Wyjął z kieszeni niewielką siekierkę i kilkoma celnymi cięciami zwalił młode drzewko, które z trzaskiem upadło na ściółkę. Złapał je i spojrzał w kierunki zachodzącego słońca. Tego dnia było wyjątkowo pięknie i bezchmurnie, chociaż czuł przeszywające go krople zimnego deszczu.
– Musimy wrócić przez góry, córeczko. Oby bogowie mieli nas w swojej opiece…
Cześć Barteq!
Dobrze Ci się udało opisać świat pełen bestii. Postać maga jest interesująca, dobrze napisana, relacje z Arią są przekonujące, ale też mogłyby być bardziej intensywne.
Opowiadanie robi wrażenie części większej całości, być może przez retrospekcje.
Jest jedna nielogiczność: jeśli czarodziejka szuka bestii, aby z nimi walczyć, to widząc Arię i maga nie krzyknęłaby “uciekajcie”, ale raczej chciałaby ją zaatakować i obronić maga przed nią.
Widzę, że lubisz opisywać świat magii, zaklęć etc. najlepiej jednak wychodzą Ci postacie, ich wewnętrzny świat uczuć i myśli. Są bardzo plastyczne.
Rzuciły mi się w oczy takie błędy, które możesz od razu poprawić:
literówki:
a i wtedy harpię nie stanowiły śmiertelnego zagrożenia.
a i wtedy harpie nie stanowiły śmiertelnego zagrożenia.
Mimika Arii również była ograniczona, przez co trudno było dokładnie zrozumieć, co czuję.
Mimika Arii również była ograniczona, przez co trudno było dokładnie zrozumieć, co czuje
że dysponuję niezwykle silną kontrolą many.
że dysponuje niezwykle silną kontrolą many.
Nie ważne co tu się znajduję,
Nieważne co tu się znajduje,
tam mi się przynajmniej zdaję.
tak mi się przynajmniej zdaje.
– Przyniosłem ci małe co nieco, moja droga! – brodacz uśmiechnął się sztucznie, jakby obawiał się, czy to, co znalazł, na pewno ją zadowoli.
– Przyniosłem ci małe co nieco, moja droga! – Brodacz uśmiechnął się sztucznie, jakby obawiał się, czy to, co znalazł, na pewno ją zadowoli.
– Umyję go później w rzece… – pomyślał
lepiej chyba:
Upiorę go później, pomyślał
Czasami niektóre zdania wydają się zbyt rozwlekłe, np.
Aria, gdy tylko ujrzała truchło, natychmiast się na nie rzuciła, niemal nie wywracając niewielkiego, nierówno i niestarannie wyrzeźbionego stołu.
Do określenia stołu stosujesz aż cztery określenia, a on nie jest w tym zdaniu ważny, tylko bohaterka. Chcę powiedzieć, że niepotrzebny opis stołu odciąga czytelnika od akcji. Jest też wątpliwość do sformułowania: wyrzeźbiony stół. Jak miałby on wyglądać? Rzeźbione nogi od stołu – ok, np. w kształcie łap, inkrustowany stół – ok, wyrzeźbiony stół na płaskorzeźbie – ok.
Udało mu się za to przypomnieć sobie o czymś innym – niektórzy magowie, tuż przed śmiercią, decydują się pozwolić na zamianę swojego ciała w drzewa,
Udało mu się za to przypomnieć sobie o czymś innym – niektórzy magowie, tuż przed śmiercią, decydują się pozwolić na zamianę swojego ciała w drzewa,
Bestia wyszczerzyła budzący grozę kły, wykazując niezadowolenie tudzież obawę, słysząc kroki nienależące do nich.
Niezbyt dobrze to brzmi. Może tak:
Bestia musiała coś usłyszeć, bo wyszczerzyła kły z niezadowoleniem.
Bestia usłyszała czyjeś kroki i wyszczerzyła groźne kły.
Nie ma potrzeby pisać, że “nienależące”, bo to jest jasne z kontekstu.
Z racji na wiek, coraz gorzej znosił
Z racji wieku, coraz gorzej znosił
Czułą się lekko nieswojo przez to,
Czuła się trochę nieswojo przez to,
przystąpił do konsumpcji,
Dziwnie to brzmi, jak groteska
Przeczytałam z zainteresowaniem. Pozdrawiam!
Cześć BarteQo,
Gratuluję opowiadania – jest interesujące.
Zapewne można je jeszcze trochę dopracować, ale jak na początek, nie jest źle.
Pozwól, że ze swojej strony wskażę Ci miejsca, które sugerowałbym poprawić:
„na której pasły się dzikie na przykład dzikie kozy” – w tym zdaniu chyba wkradł się błąd. Może miało być: na której pasły się dzikie zwierzęta, na przykład dzikie kozy”?
“Przepraszam pana… – podjęła – ale czy nie nazywa się pan przypadkiem Robath Agarath” – to może nie jest błąd, ale sformułowanie „pan” brzmi dość współcześnie. Zastanów się, czy w konwencji fantasy nie lepiej byłoby użyć bardziej archaicznej formy, np.: Przepraszam, czy wy, panie – podjęła – nie nazywacie się przypadkiem Robath Agarath?
Pozdrawiam,
rr
Czołem
Padlina z ich ciał zdarzała się więc niezwykle rzadko, w zasadzie tylko wtedy, gdy ciało bezwładnie spadło gdzieś pod korony drzew, skąd latające monstra nie były w stanie jej wypatrzeć.
Ten akapit odnosi się do latających monstrów, a końcówka poprzedniego mówiła o zagrożeniu ze strony ludzi. Ot, taka niekonsekwencja.
Udało mu się za to przypomnieć sobie o czymś innym
udało mu się za to przypomnieć sobie coś innego.
a tych terenach jeszcze nie dawno toczyła się krwawa wojna, więc większość lokalnej zwierzyny była przerabiana na pokarm dla setek tysięcy zbrojnych, którzy na dodatek wyjałowiły ziemię, na której pasły się dzikie zwierzęta, na przykład kozy.
Wyjałowili, zakładam. Niektóre zdania opisowe są dość podrzędnie poskładane, mi to utrudnia odbiór. Nie żeby zdania nie mogły być długie, ale tak jakoś za dużo wstawek, za mało jednego celu w zdaniu.
Bestia wyszczerzyła budzący grozę kły, wykazując niezadowolenie tudzież obawę, słysząc kroki.
Po krótkiej chwili również starzec je usłyszał.
Trochę bez sensu zbudowana konstrukcja. Ona słyszy kroki, ale mag nie, a to od jego strony prowadzisz narrację. Czytelnik też nie wie o co chodzi i moment zaskoczenia przez to umyka.
młoda czarodziejka nie wyglądała na zaskoczoną.
Zwróć uwagę, że jeszcze akapit wcześniej operowaliśmy probabilistyką, czy ona jest czarodziejką. W międzyczasie nie pojawiła się żadna nowa przesłanka, zatem nie powinno być nagle stwierdzenia, że na pewno nią jest.
Na samą myśl poczuła głód. W ciągu dni spędzonych na odludziu nie jadła zbyt wiele, a większość jej zapasów już się wyczerpała.
Dlaczego nagle narracja z jej strony? Owszem, można taki konstrukt stosować, ale nie pasuje mi to do klasycznego fantasy, bez zabawy konwencją. W ogóle nie rozumiem tego nagłego przejścia na jej perspektywę.
Wybacz, nie robię łapanki stylistycznej, ale błędy również są.
Natomiast błędy nie przeszkadzają mi w odbiorze. Co przeszkadza, to właśnie okrutny chaos narracyjny. Źle rozłożone akcenty fabuły, przez co pomijałem kwestie, które okazały się istotne, do tego niewiele dramaturgii, choć dzieje się sporo. Np. czarodziejka – kompletnie nie rozumiem po co się pojawiła. Okay, potrzebny był dialog i zapewne chciałeś pokazać, że główny bohater bardziej zainteresował się siłą potwora niż jej śmiercią. Ale nie trzyma się to, wydaje się sztuczne, a jej postać służąca wyłącznie tym celom.
Popracowałbym nad tym, bardzo psuje pomysł, który jest niezły i oryginalny. Do tego główny bohater wydaje się ciekawą, nieoczywistą postacią. Tym bardziej prowadziłbym narrację konsekwentnie z jego strony.
Mam nadzieję, że krytyka w miarę konstruktywna :). Chętnie poznam głównego bohatera bardziej w innych tekstach.
Pozdrawiam!
Witaj. :)
Gratuluję tutejszego debiutu i zachęcam do zapoznania się z Poradnikami w dziale Publicystyka, np. tym autorstwa Drakainy dla Nowicjuszy. :) Tam także są informacje o poprawnej pisowni.
Moi Przedmówcy już poświęcili czas na kwestie językowe, czekają one ciągle na poprawę, zatem skupię się tylko na treści. :) Opisy emocji, wyglądu bestii oraz zachowania bohaterów są bardzo realistyczne i – gdyby nie mnóstwo usterek językowych – można by było je śledzić z uwagą przez całą opowieść. :)
Kliknę do Biblioteki za stworzony świat, ale poprawki trzeba nanieść koniecznie, bo bez nich opowiadanie wiele traci.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Nie jestem z niego w pełni zadowolony, ale… zapewne nigdy bym nie był.
Normalne. Tym się akurat nie warto przejmować.
Okolice miasta Estergard – południowa część prowincji Aneavell.
Piąty rok po upadku Imperium.
Mmmm, to może być dobre wprowadzenie, ale nie musi. Wszystko zależy od tego, czy dalej w tekście wyjaśnisz, jakie to ma znaczenie, gdzie jesteśmy i co nastąpiło po upadku Imperium (upadek dowolnego imperium jest procesem rozciągniętym w czasie, nie ma konkretnej daty – dopiero historycy ustalają jakąś, ale mieszkańcy imperium nie budzą się pewnego dnia w imperium upadłym).
Na tych wyżynnych, niemal opustoszałych terenach odbywały się właśnie coroczne wyloty młodych harpii – obrzydliwych kreatur z ciałem przypominającym wielkiego orła oraz łysą, bladą twarzą, na której znajdował się długi, zakrzywiony dziób
Hmmm. Mogłoby to być zgrabniejsze.
potrafiły pozbawić
Aliteracja.
, czy rozszarpywać
Zbędny przecinek.
nie zstąpił ze szlaku kamienistych wzgórz
Hmm? Szlaku wzgórz?
był całkowicie bezpieczny, a i wtedy harpie nie stanowiły śmiertelnego zagrożenia
Wtedy, kiedy był bezpieczny?
Padlina z ich ciał zdarzała się więc niezwykle rzadko, w zasadzie tylko wtedy, gdy ciało bezwładnie spadło gdzieś pod korony drzew, skąd latające monstra nie były w stanie jej wypatrzeć.
Nie ma tu łączności logicznej, bo chyba chodzi Ci o padlinę harpii, a sugerujesz ludzi. Których nie wypada nazywać padliną. https://wsjp.pl/haslo/podglad/58361/padlina Poza tym trudno spadać inaczej niż bezwładnie, a monstra siedzące na koronach drzew (to sugeruje budowa zdania) raczej widzą to, co leży pod drzewem.
– Cóż za szczęście… – odparł podstarzały mężczyzna, z krótką, nierówną brodą.
Nie mógł "odeprzeć" bo z nikim nie rozmawia: – Cóż za szczęście… – mruknął podstarzały mężczyzna o krótkiej, nierówno przyciętej brodzie.
Wypatrzył on niemal nienadgryzione truchło dorodnej harpii – dokładnie to, czego potrzebował.
Zbędny zaimek, a poprzednie zdanie wyglądało mocno ironicznie. Człowiek szczerze uradowany nie mówi z wielokropkiem: Wypatrzył niemal nienadgryzione truchło dorodnej harpii, dokładnie to, czego potrzebował.
– Aria będzie zachwycona! – krzyknął rozradowany, podbiegając w kierunku zdechłego potwora.
Są różne gusta, ale podbiegać można raczej do czegoś, nie w kierunku.
Dookoła zaczynało roić się od owadów, a woń stęchlizny unosiła się po okolicy coraz intensywniej.
To truchło gnije w tempie przyspieszonym? Normalnie takie przemiany zachodzą dość wolno.
Jakimś cudem nie zjawił się tu żaden wilk czy niedźwiedź.
Zapewniasz. Jeśli to istotne, da się przekazać zgrabniej, jeśli nie – tnij, nie żałuj.
Fortuna zdecydowanie była dziś po jego stronie, lecz pozostał mu jeszcze jeden problem do rozwiązania.
Tnij zaimki.
a jego wychudzone, starzejące się ciało mogło nie dać sobie rady z przytarganiem tak ciężkiej zdobyczy.
Nie uniezależniaj ciał od ludzi. Purpurowo to wypada. A tak w ogóle, nie pomyślał, żeby zabrać pomocnika? Wózek?
Ostatecznie zdecydował się zdjąć z siebie gruby, wełniany płaszcz, z którym nie rozstawał się nawet latem, stanowiąc dla niego pewnego rodzaju pamiątkę.
Imiesłów przejmuje agensa od podmiotu. Czyli wychodzi na to, że facet stanowił pamiątkę dla płaszcza… Poza tym trzeba przyciąć: Ostatecznie zdecydował się zdjąć gruby, wełniany płaszcz, z którym nie rozstawał się nawet latem, opończa była dla niego bowiem pamiątką.
rozłożył go na ziemi, z wielkim trudem wciągając na niego ciało
Imiesłów nie może też zastąpić orzeczenia zdania celowego: rozłożył płaszcz na ziemi, by z wielkim trudem wciągnąć na niego ciało.
Przewrócił ciało na materiał, przygryzając wargę od wysiłku.
To wciągnął – czy przewrócił? I co ma do tego gryzienie warg?
Splótł rogi płaszcza, wbijając pięści w tkaninę.
Czyli co zrobił? Związał w supeł?
Nie było to najwygodniejsze, ponieważ musiał pozostawać schylony, lecz i tak było to dużo lepsze i lżejsze od targania harpii na swoich ramionach.
Spróbowałbyś coś tak ciągnąć… a płaszcz się zniszczy. Tnij zaimki, a "swoich" tutaj nie pasuje czysto językowo (mogłoby być "własnych", ale lepiej przyciąć): Nie było to najwygodniejsze, musiał iść schylony, ale i tak dużo ciężej byłoby targać harpię na barkach.
– Wróciłem! – powiedział donośnym, chropowatym głosem
Przydałoby się światło (pusta linijka), skoro to nowa scena. Poza tym – chropowaty głos to taki, jak u ciotki, która pali od czterdziestu lat. Bezdźwięczny i ochrypły: https://wsjp.pl/haslo/podglad/47835/chropowaty/5151060/glos Nie bardzo pasuje z donośnością: https://wsjp.pl/haslo/podglad/37689/donosny
otwierając drzwi do swojego tymczasowego domu, jakim stała się niewielka kamienna wieża, położona w samym środku lasu.
Ciach: otwierając drzwi swojego tymczasowego domu, kamiennej wieżyczki w samym środku lasu.
Musiała służyć kiedyś jako chatka leśniczego lub alchemika
Z pewnością niegdyś służyła leśniczemu, może alchemikowi.
Jej konstrukcja obrosła gęstym bluszczem
Raczej mury, bo sama konstrukcja jest w środku.
starych gratów, nieprzedstawiających żadnej wartości.
Graty na tym polegają, że nie przedstawiają wartości. Nie dopowiadaj takich rzeczy, bo zwykle nie warto.
Mężczyzna nie mieszkał sam – towarzyszyła mu zmutowana kreatura, której to pochodzenia nie sposób było ustalić; z pozoru przypominała zgarbionego, przerośniętego człowieka, ale jej zęby były znacznie większe i spiczaste.
Mężczyzna nie mieszkał sam: towarzyszyła mu zmutowana kreatura, której pochodzenia nie sposób było ustalić. Przypominała zgarbionego, przerośniętego człowieka, ale zęby miała długie i spiczaste.
Posiadała też wielkie, ostre pazury, z którymi z łatwością szło przeciąć drewno
Posiada się tylko majątek: Wielkimi, ostrymi pazurami z łatwością mogłaby ciąć drewno.
oczy zdobione były czarną obwódką, wyglądającą niemalże na namalowaną
Oczy mogły być ozdobione (aspekt dokonany!) ale jeśli masz na myśli coś w stylu makijażu na Egipcjankę, to może troszkę go opisz?
Skóra stworzenia była popękana, odsłaniając nienaturalnie wyrośnięte mięśnie, które uniemożliwiały swobodne poruszanie oraz powodowały koszmarny ból przy jakimkolwiek kontakcie z otoczeniem.
Mięśnie nie powodują bólu. Nie chodzi Ci o to, że spękania skóry go powodowały? (Ponadto: Brandon Sanderson dobrym pisarzem jest, ale niekoniecznie należy od niego ściągać.): Spękana skóra stworzenia obłaziła z przerośniętych mięśni. [A resztę opisz w akcji – pokaż, jak ta bidula usiłuje się poruszać, ale skomli z bólu, na przykład.]
Niezależnie od zastosowania, z jakim to coś powstało
Nie po polsku. Jeśli musi być taka konstrukcja zdania, to: od zamierzenia.
Stworzenie zostało nazwane przez mężczyznę ludzkim imieniem Aria, lecz nie było w stanie się wysłowić.
Brak łączności logicznej i pustosłowie: Mężczyzna wołał ją ludzkim imieniem, Aria, choć nie umiała mówić. [Tak, łączności logicznej nadal nie ma, ściśle biorąc.]
Mimika Arii również była ograniczona, przez co trudno było dokładnie zrozumieć, co czuje.
A miała w ogóle ludzką twarz? Myślę, że wycięłabym to w ogóle i dała później nieprzeniknione miny, szklane spojrzenia itp.
Brodacz uśmiechnął się sztucznie, jakby obawiał się, czy to, co znalazł, na pewno ją zadowoli.
Dlaczego? Sztuczny uśmiech wskazuje raczej na nieczyste intencje.
niemal nie wywracając niestarannie wyrzeźbionego stołu
Omal nie wywracając. Hmm. Rzeźbiony stół? Może i niestarannie, ale rzeźbienie jest pewnym nadmiarem ponad ściśle użytkową funkcję. Mieszkał tu uczeń snycerza? Czy ten detal ma znaczenie?
Nie jadła nic od kilku dni.
Nie jadła od kilku dni. Albo: Nic nie jadła od kilku dni. Albo: Od kilku dni nic nie jadła.
Z dzikim szałem rozrywała kawały mięsa
W dzikim szale wyrywała kawały mięsa.
plamiąc jasną brodę swojego pana ciemną krwią
Wygląda to ciut… groteskowo. To chlapanie.
na wszelki wypadek łapiąc za swą podniszczoną, złamaną laskę
"Za" zbędne. Podniszczona laska to taka zużyta, którą pies parę razy obgryzł, ale złamana to już inna kategoria. Jeśli laska jest ważna, możesz ją trochę opisać. Ogólna reguła jest taka – im coś ważniejsze, tym więcej można o tym mówić.
Był magiem ziemi, ale od kilku dni jego zdolności znacząco się pogorszyły. Zbyt mocno przywiązał się do swojej broni, a gdy ta się zniszczyła, trudno mu było powrócić do czarowania gołymi rękami.
Niezgrabne. Był magiem ziemi, ale od kilku dni, gdy ulubiona laska pękła, nie mógł przywyknąć do rzucania zaklęć bez jej pomocy.
Za wszelką cenę starał się przypomnieć sobie nauki o magii naprawiania, która to pozwoliłaby mu naprawić laskę, lecz jak do tej pory bezskutecznie.
Nie po polsku: Usiłował sobie przypomnieć jakieś strzępy wiadomości o magii naprawiania, dzięki której mógłby scalić laskę, lecz, jak dotąd, nic z tego nie wychodziło.
Miał o niej jedynie szczątkową wiedzę, za małą nawet, by naprawić gnijącą, dziurawą podłogę.
J.w.: Nie potrafił nawet naprawić przegniłych klepek podłogi.
Udało mu się za to przypomnieć sobie o czymś innym – niektórzy magowie, tuż przed śmiercią, decydują się na zamianę swojego ciała w drzewa, z których możliwe jest wyrobienie laski przewodzącej magię
Nie po polsku, poza tym wygląda to na fakt powszechnie znany – a średnio przydatny (w końcu ilu jest takich magów i ilu z nich mogło wybrać właśnie ten las?): Przypomniał sobie za to, że niektórzy magowie przed śmiercią przemieniają się w drzewa, z drewna których można wyciąć laski przewodzące magię.
Proces ten był trudny do przeprowadzenia, lecz kilku doświadczonych magów, potrafiło tego dokonać.
Tnij pustosłowie. Nie stawiaj przecinka między podmiot a orzeczenie. Właściwie – jaką korzyść daje magowi taka przemiana? Po co miałby to robić? Jako sposób na nieśmiertelność jest trochę… niepraktyczna. W końcu nie można nawet uciec przed amatorem magicznych różdżek.
Znał nawet położenie jednego z takich drzew, lecz bardzo nie chciał używać właśnie jego, gdyż należało do bliskiej mu osoby.
Dobra, najpierw problemem miało być znalezienie odpowiedniego drzewa, teraz dylemat moralny. Mam nadzieję, że na tym się skończy, bo nie można tak ciągle zmieniać natury problemu: Wiedział nawet o takim drzewie, ale za ludzkiego życia było mu kimś bliskim.
– Będziesz musiała mi wybaczyć… – szepnął, a głos mu lekko zadrżał – Muszę chronić Arię przed niebezpieczeństwem, więc będę zmuszony cię zniszczyć.
– Będziesz musiała mi wybaczyć… – szepnął, głos lekko mu zadrżał. – Muszę chronić Arię, dlatego poświęcam ciebie.
Z jego oczu wyciekło kilka łez, które natychmiast wytarł. Na tym etapie wiedział już dobrze, że innej drogi nie ma.
Tnij: Otarł łzy. Wiedział, że nie ma wyboru.
Nazajutrz, udamy się w podróż
Tu bez przecinka.
Był dumny z tego, że zdołał ją oswoić.
Był dumny, że zdołał ją oswoić. Hmm, myślałam, że to on przeprowadziłten eksperyment, który sugerowałeś, a to była jego córeczka czy ktoś. Ale w sumie to się nie wyklucza.
Mag nie potrafił spać zbyt długo, nękany złowrogimi wizjami.
Mętne. Nie spał długo, bo miał koszmary, czy w ogóle źle sypiał, czy tylko kiedy miał koszmary, czy…?
skonstruować nową laskę
Laskę raczej wyciąć, wyrzeźbić, zrobić.
Droga do magicznego drzewa nie była daleka, lecz należało przejść przez leśną ścieżkę, na której okazyjnie pojawiały się wygłodniałe potwory i inne dzikie zwierzęta.
"Okazyjnie" to można rower kupić. A jeśli tylko przecina tę ścieżkę, to i prawdopodobieństwo spotkania zwierza niewielkie. Gorzej, gdyby tą ścieżką szedł.
Istniała również dłuższa alternatywa przez pobliską górę, lecz tam grasowały nie tylko gryfy, a również mantikory czy smoki – przynajmniej w ludzkich bajaniach, w które podświadomie wierzył, nie mając odwagi przekonać się o prawdzie na własnej skórze.
Niestylistyczne. Poza tym – droga przez górę? Może: Mógłby też przejść przez wzgórza, ale trwałoby to ponad trzy dni, w dodatku grasowały tam nie tylko gryfy, ale również mantikory, może nawet smoki. Tak przynajmniej głosiła plotka, a on nie miał odwagi sprawdzać jej na własnej skórze.
Szli powoli i ostrożnie, nawet na opustoszałej łące, prowadzącej do lasu, na której leżały porwane sztandary oraz ciała zmarłych żołnierzy.
Łąka nie jest drogą i nie prowadzi donikąd. Co to znaczy "opustoszały"? I na łące (polanie chyba? przecież punkt startowy jest w lesie?) są właśnie widoczni, więc powinni uważać. No i – kiedy była ta bitwa? Przyjmuję, że dość dawno, ale to zupełna zgadywanka: Powoli i ostrożnie przebyli polanę, klucząc między porwanymi sztandarami i szkieletami żołnierzy.
Mag wolałby nie spotkać po drodze żadnego przechodnia. Wygląd Arii mógłby spowodować wiele problemów, a takim miejscu ukrycie się w krótkim czasie było praktycznie niemożliwe.
Tnij, nie rozgaduj się.
Mag wtulił się w swoją podłamaną różdżkę, co chwile składając modły do każdego znanego mu boga i bogini.
Modły się do bóstw zanosi (składa się ofiary), ale jak, u licha, chcesz się wtulić w laskę? Czyli w kij?
Wyglądali, jakby przechodzili przez ciemny labirynt, wypełniony pułapkami i potworami, a nie spokojną, niewielką łączkę.
Bóg i bogini? Hmm? A łączka – jak przed chwilą pokazałeś – wcale tak sielankowo nie wygląda.
Gdy w końcu wkroczyli do lasu, mag poczuł wielką ulgę, choć wciąż musiał trzymać się na baczności
Idiom: mieć się na baczności https://wsjp.pl/haslo/podglad/42423/ktos-ma-sie-na-bacznosci
Na tych terenach jeszcze nie dawno toczyła się krwawa wojna, więc większość lokalnej zwierzyny była przerabiana na pokarm dla setek tysięcy zbrojnych, którzy na dodatek wyjałowiły ziemię, na której pasły się dzikie zwierzęta, na przykład kozy.
Niedawno łącznie. Zbrojni raczej ziemię nawożą, ekhm. Tratują roślinność, tak, ale ona szybko odrasta. Całość niestylistyczna i przegadana, w sumie o wojnie powiedziałeś już dość przy okazji łączki.
Populacja odradzała się, jednak zbyt wolno, by w pełni zażegnać kryzys żywieniowy wśród drapieżników i ludzi.
Zdania jak z dziennika telewizyjnego fatalnie wpływają na zawieszenie niewiary.
Bestia wyszczerzyła budzący grozę kły, wykazując niezadowolenie tudzież obawę, słysząc kroki.
Powoli, powoli! Nie zapewniaj. Bestia wyszczerzyła budzące grozę kły. Kropka.
Po krótkiej chwili również starzec je usłyszał.
Po krótkiej chwili starzec usłyszał kroki.
– Prędko, chowaj się! – krzyknął, a sam wystawił zza ramienia swoją podniszczoną różdżkę.
I tymi krzykami nie zwróci uwagi tego kogoś, kto idzie? Różdżka jest zniszczona https://wsjp.pl/haslo/podglad/75067/podniszczyc i jak ją "wystawić zza ramienia"?
Cały się trząsł, a jego serce biło tak głośno, że zagłuszało jego własne myśli.
Cały się trząsł, serce biło mu tak głośno, że zagłuszało myśli.
Jeśli będzie to coś groźniejszego od pospolitej zwierzyny, szansa na przeżycie była nikła.
Ale może nie będzie. Mag wychodzi na strasznego panikarza, przecież mówiłeś, że z niedźwiedziami sobie radził.
Ten las nie jest bezpieczny!
A tobie co do tego, paniusiu? ;)
Już po chwili stanęła przed nim niewielka…
Stanęła przed nim drobna, młoda blondynka w obszernej beżowej szacie. Mała główka ginęła w cieniu szerokoskrzydłego kapelusza. Jakkolwiek zabawnie by nie wyglądała, nie zamierzał jej lekceważyć.
Ogłuchłeś!? Przebywa tu przerażający potwór.
Zgrzyt stylistyczny. Może być tak: Ogłuchłeś!? Tu grasuje potwór! Albo tak: Czyżbyś stracił słuch? W okolicy znajduje się przerażający potwór. Ale nie można mieszać stylów.
Jeśli życie ci miłe
Idiom: Jeśli ci życie miłe.
Mag długo nie odpowiadał, starając się stwierdzić, czy młoda, prawdopodobnie czarodziejka stanowi zagrożenie.
Mag długo nie odpowiadał, usiłując rozstrzygnąć, czy panna, prawdopodobnie czarodziejka, stanowi zagrożenie.
Nie posiadała przy sobie laski, istniała więc spora szansa, że dysponuje niezwykle silną kontrolą many.
Nie miała przy sobie laski, co pozwalało przypuszczać, że dysponuje znaczną potęgą.
Najbezpieczniej było działać zgodnie z jej zaleceniami. Problem był w tym, że mag nie mógł się wycofać.
Nie mógł też, nie wiem, skłamać, że się cofa i przeczekać? Najbezpieczniej było jej posłuchać. Problem leżał w tym, że mag nie mógł się wycofać.
Nieważne co tu się znajduję, muszę iść dalej – odparł stanowczo.
Nieważne, co się tu znajduje, muszę iść dalej – powiedział stanowczo.
– Eh… – młoda czarodziejka nie wyglądała na zaskoczoną. Zapewne nie po raz pierwszy ktoś ignorował jej zalecenia.
– Eh… – Młoda czarodziejka nie wyglądała na zaskoczoną. Zapewne nie po raz pierwszy odmawiano spełnienia jej rozkazu.
Kolejny śmiałek, który nie rozumie powagi sytuacji. Śmiało! Może przynajmniej pomożesz mi ją wytropić… siedzę tu już od kilku dni.
Mało naturalne. To ona w końcu chce, czy nie chce, żeby facet sobie poszedł?
Na samą myśl poczuła głód.
Skaczesz po głowach. Jaki tu ma być rodzaj narracji?
W ciągu dni spędzonych na odludziu nie jadła zbyt wiele, a większość jej zapasów już się wyczerpała.
Powtórzenie. Gdzie ona ma zapasy, w magicznej torebce?
Mag natychmiast poszedł dalej, dając znak Arii, która cały ten czas ukrywała się gdzieś w zaroślach, by nie wychodziła z ukrycia i szła za nim.
Mag natychmiast ruszył dalej, dając znak Arii, kryjącej się w zaroślach, by nie wychodziła z ukrycia i szła za nim.
Gałęzie co chwilę wbijały jej się w mięśnie, powodując niemiłosierny ból, lecz starała się pozostać tak cicho, jak tylko mogła.
Być cicho, ale powiedziałeś, że wystarczy dotyk, żeby bolało. Gałązki i liście mogą się ocierać, smagać itp.
– Mam wrażenie, że coś nas śledzi… – oznajmiła dziewczyna, która na nieszczęście postanowiła zabrać się wraz z magiem. – Słyszę, że coś sporego przechodzi przez krzaki, i to chyba nie jest dzik.
No, właśnie. To było do przewidzenia (co nie jest uwagą do Ciebie, tylko do maga – Twoi bohaterowie mogą i powinni popełniać błędy, byle to miało konsekwencje). Tylko po co ona za nim lezie? Dokąd się zabrać?
znam te lasy. – odparł bez namysłu, brzmiąc dość wiarygodnie
P. poradnik ( https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ ): znam te lasy – odparł bez namysłu. Nie tłumacz, że "brzmiał" (ludzie nie brzmią) wiarygodnie.
Mimo to czarodziejka nie traciła czujności, co chwilę obracając się w stronę krzaków, nie wykrywając jednak ukrytego potwora.
Ciach: Mimo to czarodziejka co chwilę zerkała w stronę krzaków, choć nie widziała ukrytego potwora.
mówiła bardziej do siebie niż do niego, próbując pozbyć się obaw.
Tnij wyjaśnienia, dlaczego ktoś coś robi – to powinno być widać z kontekstu i dialogu.
cała ta bestia
Ta cała bestia.
Są zapewne mądrzejsze od co poniektórych ludzi. – skomentował ponuro Mag, dysząc ze zmęczenia. Z racji wieku, coraz gorzej znosił długie piesze wyprawy.
Nie kopiuj stylu dziennika, a "mag" to nie imię (chyba): Są zapewne mądrzejsze od co poniektórych ludzi – skomentował ponuro mag. Był już nieźle zdyszany. Starzał się i coraz gorzej znosił długie piesze wyprawy.
Po około godzinie postanowił zrobić sobie krótką przerwę. Dziewczyna została razem z nim, gdyż bała się zostawić go samego. Lub zostać sama.
Niewiele to mówi. Co powiesz na: Po jakiejś godzinie przysiadł na pieńku, żeby odsapnąć. Dziewczyna przysiadła na drugim. Pewnie bała się go zostawiać, a może nie chciała zostać sama.
Usiedli na pniach, przez dłuższą chwilę się do siebie nie odzywając.
Przez dłuższą chwilę milczeli. Kropka.
Od kilkunastu lat widział może kilka osób i z żadnym z nim nie zamienił więcej niż kilku słów.
Z żadnym osobem? W ciągu kilkunastu lat widział ich tylko paru i z żadnym nie zamienił więcej niż kilku słów.
Dawniej musiało być inaczej, wiedział o tym, ale nie pamiętał tego zbyt dobrze.
Ciach: Dawniej na pewno spotykał ludzi, ale nie pamiętał tego zbyt dobrze.
Dziewczyna z niezwykłą wnikliwością przyglądała się jego twarzy, jakby zobaczyła w nim kogoś znajomego.
Hmmm.
– Przepraszam pana… – podjęła – ale czy nie nazywa się pan przypadkiem Robath Agarath?
Nie skacz tak z "pan" na "ty" – to coś znaczy, to ma znaczenie, jak się do siebie odnosimy. Ponadto – jeżeli po wszystkich miastach tego imperium, co to upadło (a na razie nie wpłynęło to zbytnio na fabułę) nie wiszą jego znakomite konterfekty, a facet od kilkunastu lat prowadzi żywot pustelnika, to gdzie ona mogła go widzieć?
Mag rozszerzył oczy na samą myśl o tym imieniu.
Rozszerzanie się tęczówek jest czynnością odruchową. Nie podlega świadomej kontroli.
Dźwięk, który przez lata przykurzał się w najciemniejszym zakamarku jego pamięci, nagle ożył
Strasznie patetyczne. I miesza dwie metafory – żywe (albo półżywe) stworzenia się nie kurzą (wytwarzają kurz, ale się nie kurzą).
Jego palce zacisnęły się na płaszczu, a źrenice zwęziły się niemal jak u kota.
Palce dźwięku? Podmiot domyślny (i odniesienie zaimka) zdanie dziedziczy po ostatnim, które zawierało coś w tym samym rodzaju i liczbie. Drugie "się" zbędne.
Choć zdążył niemal wyprzeć to ze swojej pamięci. Tak, to było jego imię.
Nie po polsku. Tak, choć niemal zdołał je wymazać z własnej pamięci, tak brzmiało jego nazwisko.
Uczęszczałam na Uniwersytet Aneavellski tak jak pan!
Zawołaj "uczęszczałam". I to z radosnym entuzjazmem… Z Uniwersytetu Aneavell, tak, jak pan!
Jego zachowanie mówiła samo za siebie, ale to nie to niepokoiło go najmocniej.
Co próbujesz powiedzieć?
Samo wspomnienie swojego dawnego życia wywołało u niego ból.
"Swojego" w ogóle wytnij. Jest zbędne, a poza tym gramatycznie niepoprawne. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/swoj;12270.html https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/swoj-a-jego;20593.html
Czasy jego młodości, jego największych sukcesów, zaprzepaszczona przez jednego gamonia, który przez przypadek nakrył go na czymś, na czym nie powinien.
Co zostało zaprzepaszczone? Bo nic tu nie ma rodzaju żeńskiego, ani nawet logicznie nie pasuje.
Później upadek cesarstwa jeszcze mocniej wszystko zrujnował.
Cesarstwo upadło, ale uniwersytety pozostały? Hmm?
Zupełnie jakby przeznaczenie pragnęło unicestwić go za zuchwałość, z jaką przekraczał zakazane granice.
Poza patosem – teraz facet wychodzi na niezłego egocentryka.
Szkoda, że… już nie istnieje…
… co nie istnieje? To w końcu uniwersytet działał pięć lat temu i nagle przestał, czy działa nadal, czy co?
Czuła się trochę nieswojo przez to, że jej rozmówca w ogóle się nie odzywał.
To można w ogóle wyciąć.
Być może w ogóle nie powinna zacząć z nim rozmowy, ale od kiedy tylko zaczęła mu się przyglądać czuła, że może to być legendarny naukowiec, który opracował zaklęcie przywiązania – splątujące przeciwnika przy pomocy wyrastających z ziemi, grubych traw.
:D Może w ogóle nie powinna zaczynać rozmowy, ale od kiedy tylko zaczęła mu się przyglądać, czuła, że to może być właśnie legendarny badacz, który opracował zaklęcie przywiązania, oplątujące przeciwnika wyrosłą z ziemi grubą trawą.
Nie było ono długotrwałe, ale potrafiło przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.
Zaklęcie nie może odnieść korzyści. Nie trwało to długo, ale mogło przechylić szalę zwycięstwa na korzyść rzucającego.
To kara za to, że mnie wyrzucili! – krzyknął z wściekłością, uderzając pięścią w konar drzewa.
? Histeryzuje trochę. "Z wściekłością" wytnij, zbędne. I – konar?
– Ale… co pan takiego zrobił? – Seraphine poczuła się jeszcze bardziej niepewnie. – Byłam pewna, że po prostu pan odszedł, szukając spokoju…
Hmm?
spokoju. – odrzekł.
P. poradnik.
Pracowałem nad mutacjami, chciałem opracować stworzenia, które mogłyby służyć ludzkości, które zamiast nas pożerać, mogłyby zastąpić nas w wielu pracach, ale jest to zakazane przez obawy tchórzy…
A, klasyczny szalony naukowiec. Czy tam mag. Pracowałem nad mutacjami, chciałem wyhodować stworzenia, które mogłyby służyć ludzkości, które zamiast nas pożerać, mogłyby zastąpić nas w wielu pracach, ale tchórze tego zakazali…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jego umysł zaczął się rozjaśniać, ale nie przynosiło mu to absolutnie żadnej radości. Wręcz przeciwnie, czuł coraz większy, psychiczny ból, gdy mimowolnie przypominał sobie swoje dawne, utracone życie oraz to, co doprowadziło go do teraźniejszości.
A wcześniej miał demencję? Ciachnij to i pokaż, jak się miota.
Odwróciła swój wzrok
Nie mogła odwrócić cudzego.
Nie czuła się bezpiecznie w obecności takiego człowieka.
A taki z niej był kozak przed chwilą… Nie, to akurat dobrze, niech się panna konfrontuje z własnymi wyobrażeniami o sobie.
– Również idę. – poinformował, gdy tylko spostrzegł, że zamierza kontynuować drogę.
Ciach: – Ja też idę – oznajmił mag.
Robath uśmiechnął się sam do siebie. W końcu został sam.
Hmm. Jeśli historyjka jest prawdziwa (na co wskazuje monolog wewnętrzny bohatera), to chyba trochęgłupio postąpił. Imperium moze już nie ma, może to nie jest więcej nielegalne, ale… ?
– Aria, no wyłaź! – krzyknął radośnie, nie mogąc się doczekać, aż ujrzy swoją towarzyszkę.
– Aria, no, wyłaź! – krzyknął radośnie, nie mogąc się doczekać widoku swojej towarzyszki.
Kilkanaście kroków za nim, pojawiła się właśnie ona, warcząc i powoli się wycofując przez zbliżającym się do niej, niewiarygodnie chudym i złowrogim wilkołakiem.
To wyszła czy nie wyszła? "złowrogi" nic nie mówi: Pojawiła się kilkanaście kroków za nim, warcząc i powoli się wycofując przed wychudłym, najeżonym wilkołakiem.
Jego futro było w kolorze czystej smoły, miał przynajmniej osiem stóp wysokości, a jego brzuch pokryty był licznymi bliznami.
Smoła jest niezbyt czysta, wzrostu wilkołaka nie ma sensu mierzyć, a jego brzucha raczej nie widać, jeśli stoi na czterech łapach.
dawno zatracony i wyzbyty wszelkich ludzkich zachowań
Nie po polsku. Już dawno zatracił się i wyzbył ludzkich odruchów.
Wyszczerzył brudne, żółte zęby z potężnymi kłami, z czego jeden z nich był skruszony.
Kły to zęby: Wyszczerzył żółte kły, z których jeden był nadkruszony.
Warknął i intensywnie przyglądał się raz mniejszemu potworowi, raz starcowi, który zamarł z przerażenia.
A może: Czerwone ślepia spoglądały to na mniejszego potwora, to na zamarłego z przerażenia starca?
Jedyne, co pozostała, to samobójcza walka – miał więc zamiar wypuścić ze swej laski zaklęcie, gdy w ich stronę przybiegła Seraphine, stając na jednej ze skał.
Podobno laska nie działa? I gdzie tu skały? Jedyne, co pozostało, to zginąć w walce. Już miał wypuścić z laski zaklęcie, gdy Seraphine wskoczyła na skałę.
Serce waliło jej jak oszalałe. To nie było to samo, co walka na zamkniętej arenie, gdzie zawsze mogła liczyć na pomoc. Mimo to zdołała się opanować – wiedziała doskonale, co chcę i co powinna zrobić.
Tnij. Nie jest dobrze skakać od jednego punktu widzenia do drugiego, i to jeszcze bez światła. To myli czytelnika.
Rzuciła na potwora salwę lodowych pocisków, który wbijając się w niego z ogromną prędkością, rozdarły jego grubą skórę.
Wystrzeliła w potwora salwę lodowych pocisków, które rozdarły grubą skórę.
Bestia ryknęła, natychmiast rzucając się w stronę młodej dziewczyny.
Scena walki. Krótkie zdania. Równoważniki: Bestia z rykiem rzuciła się w stronę dziewczyny.
Wilkołak był szybki jak wiatr, gdyby nie natychmiastowy zeskok, dziewczyna już by nie żyła, gdy potężna łapa, zakończona silnymi pazurami przejechała po kamieniu, wydrążając w nim dziury.
Rozumiem, że wilkołacza keratyna jest mocniejsza: Pazury zgrzytnęły po kamieniu, ale panna biegła już w stronę maga.
– Co za siła… – pomyślał przerażony Robath, mając na uwadzę, że potwór nie jest nawet w pełni sił. Jego uwaga szybko przestała się jednak skupiać na wilkołaku. Nie planował tego dnia umierać.
Bez sensu – przecież zagrożeniem dla jego życia jest wilkołak. Jeśli nie będzie się na nim skupiał, to może jednak zginąć. Poza tym uciąć, skrócić i wyrzucić.
krzyknęła dziewczyna, wykonując fikołek i na nową przybierając pozę bojową
Urocze, ale bezsensowne popisy. Jak bardzo profesjonalnie ona ma wyglądać?
Jej ciało w kilka sekund zostało związane z glebą. Na tyle mocno, że nie była w stanie szybko się wyswobodzić.
Hmm, nieźle, nieźle. Trochę niezręcznie, ale nieźle.
Gdy odwróciła się za siebie, spostrzegła, że Robatha już nie było.
Już nie ma – w języku polskim nie stosujemy następstwa czasów.
odgłosy rozrywanej na strzępy dziewczyny
Odgłosy rozrywania dziewczyny na strzępy.
Wilkołak był wygłodzony, przez co nie zamierzał marnować energii na gonienie pozostałej dwójki. Natychmiast przystąpił do konsumpcji, nie trudząc się nawet o przegryzienie dziewczynie karku.
Wilkołak był wygłodzony, więc nie marnował energii na pościgi i rzucił się na dostępne mięso, nie trudząc się nawet przegryzieniem dziewczynie karku.
Po kilku minutach nieustannego biegu udało im się uciec.
Przecież ich nie gonił.
Miejsce wysokich, gęsto rosnących drzew wreszcie zajęła stroma ścieżka, prowadzoną na niewielki, niemal łysy pagórek.
Prowadząca. Wybierz się do Lasów Oliwskich i zobacz, jak to wygląda.
Robath wytarł swoją łysiejącą głowę z potu,
Zbędny zaimek.
Tak bardzo się cieszę!
"Bardzo" zbędne.
Przez chwilę pomyślał o zmarłej…
Jeszcze nie… Przez chwilę zastanawiał się jedynie, jak brutalnie pannica została zagryziona. Wilkołak wzbudził w nim podniecenie. Co za siła! Okiełznana, mogłaby być nieoceniona w boju. Marzył, by kiedyś oswoić coś tak dzikiego, nieosiągalnego, choć zdawał sobie sprawę, jak trudne to zadanie.
Uśmiechnął się w delikatnie, po czym ruszył dalej.
Uśmiechnął się pod nosem, po czym ruszył dalej.
na krótko znikając w świat swoich fantazji.
Znikając w świecie, ale – hmm?
zawarczała w jego stronę
Hmm. Na niego?
czuła po minie swojego opiekuna
Po minie raczej poznawała.
cel ich podróży
"Ich" zbędne.
– w zasadzie bardziej rosnącą sadzonkę, niż pełnoprawne drzewo.
Sadzonka to też drzewo. Młode, smukłe, ale drzewo.
Śmierć maga musiała nastąpić stosunkowo nie dawno.
Niedawno. Skoro nasz dzielny bohater znał gościa i wiedział, gdzie jest jego drzewo, to chyba wie, kiedy to było? Jaki tu jest narrator? https://pl.wikipedia.org/wiki/Typologia_narracji
Mimo to było wystarczające duże, by móc wytworzyć z niego nową magiczną laskę dla Robatha.
Mimo to było wystarczająco duże, by zrobić z niego nową magiczną laskę dla Robatha.
Zanim jednak przystąpił do wycinki
Zanim jednak mag przystąpił do wycinki.
Jestem staruchem, zapomnianym przez świat, błąkającym się po lasach!
Mmm, sam tego chciał, nie?
zginęła przy porodzie ich dziecka
Zmarła przy porodzie. Zaaaraz. I ktoś ją tutaj przeniósł? Z całym dobrodziejstwem inwentarza? Przez pełne zwierza bory? Krwawiącą? Słabą? Hmm? A jeśli zmieniła się w sadzonkę w mieście, i ktoś ją dopiero zasadził, to skąd o tym wie niezbyt dobry mąż?
Pogłaskał on siedzącą nieopodal Arię, zachowując się jak najszczęśliwszy mężczyzna pod słońcem.
"On" zbędne. Pogłaskał Arię, jakby był najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem.
Jego oczy już dawno przestały pojmować rzeczywistość w normalny sposób, ale nie potrafił sobie z tym poradzić.
Oczy niczego nie pojmują – tylko rejestrują obrazy. Pojmuje rozum.
Teraz, mógł w końcu – choć na krótki moment – poczuć w tym wszystkim ukojenie.
O co chodzi?
spojrzał w kierunki
Literówka.
Tego dnia było wyjątkowo pięknie i bezchmurnie, chociaż czuł przeszywające go krople zimnego deszczu.
Hmmm.
No, niezły świr.
Zasadniczo historia wygląda na początek czegoś większego – zaczyna kilka wątków, żadnego nie kończy, a bohater jest raczej anty. Ale – mimo problemów z gramatyką, doborem słów oraz z wyobrażaniem sobie, co właściwie chcesz napisać… chyba rokuje. Chyba. Pamiętaj, że pisanie jest trudne. Nie zniechęcaj się po szóstej przeróbce tego samego tekstu (eeech…). I czytaj. Czytaj, czytaj, czytaj. Nie nowości, bo niechlujnie są wydane, i nie samą beletrystykę, bo im więcej wiesz, tym lepiej działa Ci wyobraźnia. Może coś z tego będzie. Może nie. Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz, ale tak na serio. Czyli najlepiej, jak możesz, nie po łebkach.
Pilnuj zaimków, wyobrażaj sobie to, co opisujesz – na razie rzeczy trochę wiszą w próżni, z harpii na przykład nic nie wynika, a lasy ogołocone ze zwierzyny mają wprawdzie sens, ale pętająca się po tych lasach młoda idiotka już mniej (ona nie ma innych problemów? przecież właśnie upadło imperium! gdzie anarchia? chłopi powinni chodzić żąć zbrojną kupą, a ta sobie łazi, żeby ją coś zeżarło). Choć muszę uczciwie przyznać, że widziałam o wiele bardziej niepowiązane teksty. Więc…
Zastanów się, czy w konwencji fantasy nie lepiej byłoby użyć bardziej archaicznej formy,
Racja.
Zwróć uwagę, że jeszcze akapit wcześniej operowaliśmy probabilistyką, czy ona jest czarodziejką.
I to też prawda.
Np. czarodziejka – kompletnie nie rozumiem po co się pojawiła.
Żeby ją zeżarło, proste :)
Okay, potrzebny był dialog i zapewne chciałeś pokazać, że główny bohater bardziej zainteresował się siłą potwora niż jej śmiercią
Co nie do końca wybrzmiało, skoro bohater w tamtym momencie przede wszystkim się potwora bał.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.