- Opowiadanie: BioHazard - Światło w mroku

Światło w mroku

Chyba jesz­cze nigdy nie na­pi­sa­łem opo­wia­da­nia w tak eks­pre­so­wym tem­pie. Mam na­dzie­ję, że się spodo­ba. Miłej lek­tu­ry :)

 

Uwaga, wy­stę­pu­ją śla­do­we ilo­ści wul­ga­ry­zmów

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, krar85

Oceny

Światło w mroku

W dro­dze 

 

Do zmro­ku zo­sta­ła nieco ponad go­dzi­na. Srebr­ny opel astra zje­chał z drogi eks­pre­so­wej S5 na wy­so­ko­ści Trysz­czy­na. Autem po­dró­żo­wa­ły trzy osoby. Wszy­scy ubra­ni na spor­to­wo, jakby wy­bie­ra­li się na wie­czor­ny jog­ging. Za kie­row­ni­cą sie­dział Kuba – dwu­dzie­sto­let­ni stu­dent hi­sto­rii, a obok niego Krzysz­tof – ko­le­ga z li­ceum. Obu po­łą­czy­ła pasja do urbe­xu. Kuba in­te­re­so­wał się opusz­czo­ny­mi miej­sca­mi, wy­obra­żał sobie, jak wy­glą­da­ły w cza­sach swo­jej świet­no­ści, roz­my­ślał o lu­dziach, kie­dyś z nimi zwią­za­ny­ch. Dziw­ną no­stal­gią i sa­tys­fak­cją na­peł­nia­ły go na­ma­cal­ne do­wo­dy prze­mi­ja­nia. Z kolei Krzysz­tof był mi­ło­śni­kiem moc­nych wra­żeń. Lubił ad­re­na­li­nę to­wa­rzy­szą­cą wcho­dze­niu na teren opusz­czo­nych bu­dyn­ków, czę­sto po ciem­ku, bez zgody wła­ści­cie­la. Razem pro­wa­dzi­li bloga „Przy­po­mnia­ne hi­sto­rie”. Dzi­siaj pla­no­wa­li zdo­być ma­te­ria­ły do ko­lej­nej re­la­cji, a to­wa­rzy­szy­ła im Ka­ro­li­na, ko­le­żan­ka Kuby ze stu­diów. 

– Jak tam na­stro­je? – za­py­tał kie­row­ca. – We­dług na­wi­ga­cji po­win­ny­śmy być za ja­kieś pięt­na­ście minut.

– Twoim tem­pem to pew­nie jesz­cze z pół go­dzi­ny – rzu­cił z prze­ką­sem Krzysz­tof. 

– To nie jest bolid F1, tylko astra w gazie. – Kuba skrzy­wił się z dez­apro­ba­tą. – Ka­ro­la, nie ża­łu­jesz jesz­cze, że dałaś się na­mó­wić? 

– Jadę z dwój­ką fa­ce­tów do za­gu­bio­ne­go w lesie sie­ro­ciń­ca, na nocne zwie­dza­nie. Trud­no o lep­sze plany na piąt­ko­wy wie­czór. – Dziew­czy­na sta­ra­ła się, żeby to za­brzmia­ło bez­tro­sko, ale zdra­dza­ło ją lek­kie drże­nie głosu. 

– Jesz­cze mo­żesz się roz­my­ślić, tak za­czy­na się każdy hor­ror. – Krzysz­tof zło­wiesz­czo zni­żył głos.

– Ok, ale tak na serio – za­gad­nę­ła dziew­czy­na. – Prze­ży­li­ście ja­kieś nie­bez­piecz­ne sy­tu­acje na wa­szych wy­jaz­dach?

– Oczy­wi­ście. – Krzysz­tof na­brał po­wie­trza, szy­ku­jąc się na dłuż­szy mo­no­log. 

– Daj spo­kój Krzy­chu – wtrą­cił się kie­row­ca. – Nie strasz jej, bo nie da mi no­ta­tek z fi­lo­zo­fii. – Spoj­rzał na dziew­czy­nę w lu­ster­ko wstecz­ne i uśmiech­nął się po­ro­zu­mie­waw­czo. – By­wa­ło, że tro­chę na­je­dli­śmy się stra­chu, bo gdzieś trza­snę­ły drzwi, gdzieś za­skrzy­pia­ły scho­dy, albo wy­da­wa­ło się nam, że sły­szy­my kroki, ale to nor­mal­ne. W ta­kich miej­scach, szcze­gól­nie nocą wy­obraź­nia płata figle. Raz tylko mu­sie­li­śmy ucie­kać, bo ktoś zgło­sił wła­ma­nie na po­li­cję i przy­je­chał pa­trol… 

– Czyli wła­ści­wie ła­mie­my prawo?

– Teo­re­tycz­nie po­win­ni­śmy mieć zgodę wła­ści­cie­la obiek­tu, ale czę­sto cięż­ko jest nawet usta­lić, kto nim jest. To są naj­czę­ściej bu­dyn­ki na od­lu­dziu, takie któ­ry­mi nikt się nie in­te­re­su­je, zde­wa­sto­wa­ne przez wan­da­li. My tylko wcho­dzi­my i ro­bi­my do­ku­men­ta­cję, żeby za­cho­wać od za­po­mnie­nia to co zo­sta­ło, ni­cze­go nie za­bie­ra­my, ni­cze­go nie zo­sta­wia­my… 

– Bla bla… – wtrą­cił się Krzy­chu. – Zo­staw tą gadkę dla po­tom­nych. Zaraz po­win­ni­śmy wje­chać do lasu.

Srebr­na astra zwol­ni­ła, przy­ja­cie­le za­czę­li się roz­glą­dać po oko­li­cy. Ota­cza­ła ich ty­po­wa pol­ska wieś. Przy dro­dze stały ni­skie cha­łu­py, roz­po­ście­ra­ły się przy­do­mo­we sady, kury cho­dzi­ły sa­mo­pas, pra­nie su­szy­ło się na lin­kach. Oko­li­ca wy­glą­da­ła bar­dzo uro­kli­wie w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Na chod­ni­ku przy­sta­nę­ła star­sza ko­bie­ta, zmru­ży­ła oczy i pa­trzy­ła na zbli­ża­ją­ce się auto. 

– Może dla pew­no­ści do­py­ta­my tu­byl­ców o drogę? – rzu­cił Kuba. Nie było sprze­ci­wu, więc za­trzy­mał sa­mo­chód przy ko­bie­cie i opu­ścił szybę. – Dobry wie­czór, szu­ka­my opusz­czo­ne­go dwor­ku, po­dob­no jest gdzieś w oko­li­cy… – Sta­ro­win­ka po­pa­trzy­ła po­dejrz­li­wie na wszyst­kich pa­sa­że­rów. Dłu­żej za­trzy­ma­ła wzrok na Ka­ro­li­nie, dziew­czy­na się uśmiech­nę­ła, ale w oczach bab­cin­ki było coś dziw­ne­go, coś co wbrew siel­skiej at­mos­fe­rze wy­wo­ła­ło nie­przy­jem­ny skurcz żo­łąd­ka. 

– Nie jedź­cie tam – szep­nę­ła ko­bie­ta i ode­szła do po­bli­skie­go domu. – Wszy­scy po­czu­li się, jakby w aucie tem­pe­ra­tu­ra spa­dła o kilka stop­ni.

– No dobra. – Kuba pod­niósł szybę i po­wo­li ru­szył. – Może to nie był naj­lep­szy po­mysł, z na­wi­ga­cją nie po­win­no być pro­ble­mu. – Po­cząt­ko­we zdzi­wie­nie po­wo­li mi­nę­ło 

– Jesz­cze nawet nie za­je­cha­li­śmy na miej­sce, a już robi nam się kli­ma­cik – za­żar­to­wał Krzysz­tof, żeby roz­luź­nić at­mos­fe­rę. 

– Mó­wi­li­ście, że je­dzie­my do sie­ro­ciń­ca? – Zdzi­wi­ła się Ka­ro­li­na. 

– Ow­szem – za­czął Kuba. – Ten bu­dy­nek ma długą i cie­ka­wą hi­sto­rię. – Krzysz­tof osten­ta­cyj­nie prze­wró­cił ocza­mi. – To wła­ści­wie późno kla­sy­cy­stycz­ny pa­ła­cyk wy­bu­do­wa­ny na pod­sta­wie pro­jek­tu Wik­to­ra Sta­brow­skie­go… 

– Nie przy­nu­dzaj! – Krzysz­tof w końcu nie wy­trzy­mał. – Naj­istot­niej­sze, że póź­niej dwo­rek słu­żył jako sie­ro­ci­niec… 

– Wła­ści­wie to nie do końca praw­da, naj­pierw był tu PGR, a póź­niej szko­ła… 

– Dobra, dobra. Ja sły­sza­łem o sie­ro­ciń­cu. – Krzy­chu za­czął kon­spi­ra­cyj­nie szep­tać – wiąże się z nim mrocz­na hi­sto­ria. 

– Znowu za­czy­nasz? – Kuba skrzy­wił się. – To ra­czej miej­ska le­gen­da. 

– Jak już, to wiej­ska – od­ciął się Krzy­chu. – Po­dob­no w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych w dwor­ku mie­ścił się sie­ro­ci­niec, ale funk­cjo­no­wał tylko przez rok. Za­mknię­to go, bo wy­da­rzył się jakiś wy­pa­dek. Nie­któ­rzy mówią, że wszyst­kie dzie­ci znik­nę­ły bez śladu, razem z wy­cho­waw­czy­nią… 

– Tak, oczy­wi­ście i nie są­dzisz, że takie wy­da­rze­nie od­bi­ło­by się sze­ro­kim echem? 

– Ów­cze­sna wła­dza za­tu­szo­wa­ła wszyst­ko, takie były czasy. – Krzy­chu wzru­szył ra­mio­na­mi. 

Mi­nę­li wio­skę i wje­cha­li do lasu. Kuba zer­k­nął na te­le­fon. 

– Dziw­ne – mruk­nął. – Na­wi­ga­cja za­czę­ła wa­rio­wać. Pew­nie stra­ci­łem sy­gnał przez te drze­wa. Sprawdź­cie u sie­bie. 

– U mnie to samo – od­parł Krzy­siek. 

– Mi też nie dzia­ła. – Ka­ro­li­na zmarsz­czy­ła czoło, wpa­tru­jąc się w ekran. – Może to jakaś awa­ria? 

– Nie sądzę – stwier­dził Kuba. – Prę­dzej ja­kieś ce­lo­we za­kłó­ca­nie sy­gna­łu. Nie ma tu w po­bli­żu ja­kiejś bazy woj­sko­wej, czy coś? 

– Z tego co mi wia­do­mo, to nie – od­po­wie­dział ko­le­ga. – Co macie takie nie­tę­gie miny? Strach was ob­le­ciał? 

– Daj spo­kój, po­wiedz mi le­piej, gdzie mam teraz skrę­cić. 

– Tam ktoś idzie. – Ka­ro­li­na wska­za­ła ręką. –  Pod­jedź, to za­py­ta­my. Może tym razem pój­dzie le­piej. 

Na skra­ju drogi ma­ja­czy­ła nie­wy­raź­na po­stać. Zda­wa­ło się, że idzie w ich stro­nę, po czym nagle znik­nę­ła im z oczu. 

– Gazu, tym tem­pem nie do­go­nisz sta­rusz­ka z bal­ko­ni­kiem – za­żar­to­wał Krzy­siek. 

– Jak ci się nie po­do­ba, to cię wy­sa­dzę i mo­żesz iść pie­szo. 

– Dobra, dobra. – Żar­tow­niś pod­niósł ręce w ge­ście po­jed­na­nia. – Nie ob­ra­żaj się, po pro­stu chciał­bym już być na miej­scu. 

Kuba przy­spie­szył i je­cha­li przez dłuż­szy czas, roz­glą­da­jąc się in­ten­syw­nie.  

– Nie ma go… – zdzi­wił się kie­row­ca. – Jak ka­mień w wodę.

– Może to jakiś grzy­biarz – stwier­dził Krzy­siek. – Po­czuł zew i po­szedł w las.  

– O! – za­wo­ła­ła Ka­ro­li­na. – Jest jakaś droga w lewo, spró­buj­my tutaj. 

Skrę­ci­li, w szu­tro­wą alej­kę. Ko­ro­ny drzew za­mknę­ły się nad nimi, spro­wa­dza­jąc do wnę­trza auta pół­mrok. Je­cha­li chwi­lę w mil­cze­niu i wpa­try­wa­li się w gęst­nie­ją­ce za­ro­śla. Nagle kątem oka zo­ba­czy­li jakiś ruch. Coś ze­rwa­ło się i prze­mknę­ło tuż przed maską sa­mo­cho­du. Ka­ro­li­na wrza­snę­ła, kiedy Kuba gwał­tow­nie wci­snął ha­mu­lec.

– Co to było?! – za­py­ta­ła dziew­czy­na. – Pies? 

– Ra­czej dzik. – Kuba sta­rał się za­cho­wać spo­kój, ale ręce drża­ły mu lekko na kie­row­ni­cy. 

– No, no, emo­cje jak na grzy­bo­bra­niu – za­żar­to­wał Krzy­chu. – Za­par­kuj na po­bo­czu, zdaje się, że już widać ten dwo­rek. 

Od­kryw­cy wy­sie­dli z auta i wy­cią­gnę­li z ba­gaż­ni­ka ple­ca­ki. Dalej ru­szy­li pie­szo. Chwi­lę póź­niej ich oczom uka­zał się oka­za­ły bu­dy­nek, oto­czo­ny sta­rym drze­wo­sta­nem – który za­pew­ne sta­no­wił po­zo­sta­łość po parku. Grup­ka nie­spiesz­nie zbli­ży­ła się do fron­to­wych drzwi. Słoń­ce cał­ko­wi­cie za­szło za ho­ry­zont, a gęst­nie­ją­cy mrok zda­wał się wy­pły­wać z za­ro­śli i po­chła­niać wszyst­ko na swo­jej dro­dze. Cisza była tak ab­so­lut­na, że wszy­scy wzdry­gnę­li się, kiedy Krzy­siek roz­piął swój ple­cak. Chło­pak wy­cią­gnął z niego czo­łów­ki i ka­me­rę. 

– No to za­czy­na­my – mruk­nął po­da­jąc przy­ja­cio­łom la­tar­ki. 

 

W środ­ku 

 

Trzy snopy świa­tła nie­mal jed­no­cze­śnie sku­pi­ły się na drzwiach fron­to­wych. Mimo, że nad­gry­zio­ne zębem czasu, wy­glą­da­ły bar­dzo so­lid­nie. Kuba był prze­ko­na­ny, że będą mu­sie­li szu­kać in­ne­go wej­ścia, ale dla for­mal­no­ści na­ci­snął klam­kę. Drzwi otwo­rzy­ły się skrzy­piąc prze­raź­li­wie. Przy­ja­cie­le po­pa­trzy­li po sobie. 

– Panie przo­dem. – Krzy­siek się uśmiech­nął. 

– Chyba żar­tu­jesz – par­sk­nę­ła dziew­czy­na. – Za­czy­nam ża­ło­wać, że w ogóle tu przy­je­cha­łam. To miej­sce przy­pra­wia o ciar­ki. 

– O to wła­śnie cho­dzi w tej za­ba­wie – od­po­wie­dział i spoj­rzał na Kubę. – Je­steś kie­row­ni­kiem wy­pra­wy, czyń ho­no­ry. 

Kuba bez słowa prze­kro­czył próg bu­dyn­ku, a za nim po­dą­ży­ła resz­ta grupy. Ich oczom uka­za­ła się klat­ka scho­do­wa, rzeź­bio­ne drew­nia­ne po­rę­cze, stare wy­kła­dzi­ny, ze ścian i su­fi­tów od­cho­dzi­ła łusz­czą­ca się farba.

– Jakoś tu czy­sto – zdzi­wił się Kuba. – Żad­nych pu­szek, bu­te­lek, śmie­ci. Czyż­by miej­sco­wa in­te­li­gen­cja się tutaj nie za­pusz­cza­ła? 

– Tu jest ja­kieś zdję­cie. – Ka­ro­li­na wska­za­ła na ta­bli­cę kor­ko­wą przy wej­ściu. – Chyba dzie­ci z wy­cho­waw­czy­nią… – Nagle od­sko­czy­ła, jak opa­rzo­na. – Chodź­my już stąd! – jej głos za­brzmiał alar­mu­ją­co. 

– Co się stało? – Ko­le­dzy byli już przy niej. Kuba przy­bli­żył się do ta­bli­cy i skie­ro­wał snop świa­tła pro­sto na fo­to­gra­fię. Zdję­cie przed­sta­wia­ło grup­kę dzie­ci i ko­bie­tę, naj­praw­do­po­dob­niej ich wy­cho­waw­czy­nię. Kuba od razu zo­rien­to­wał się w czym rzecz. Cho­ciaż zdję­cie było czar­no-bia­łe, wszyst­kie po­sta­ci miały czer­wo­ne oczy. Wy­glą­da­ło to upior­nie.

– Teraz do­pie­ro zro­bi­ło się cre­epy. –  Krzy­chu gwizd­nął prze­cią­gle. 

– Ja już wy­mię­kam. – Ka­ro­li­na ob­ję­ła się rę­ko­ma, jakby nagle zro­bi­ło jej się zimno – Dla­cze­go to zdję­cie tak wy­glą­da? 

– Pew­nie ktoś dla żar­tów po­ma­lo­wał je pi­sa­kiem. – Kuba sta­rał się uspo­ko­ić ko­le­żan­kę. – Jak już tu je­ste­śmy, ro­zej­rzyj­my się tro­chę, bo nie bę­dzie co wpi­sać na blogu.

Prze­szli ko­ry­ta­rzem do le­we­go skrzy­dła bu­dyn­ku. At­mos­fe­ra zro­bi­ła się na­pię­ta, nikt nie chciał tego przy­znać na głos, ale miej­sce na­peł­nia­ło nie­po­ko­jem. Nie cho­dzi­ło o to, że zna­leź­li się nocą, w upior­nym opusz­czo­nym bu­dyn­ku, po­środ­ku lasu. Na to byli przy­go­to­wa­ni. Pro­blem w tym, że odkąd spoj­rze­li na zdję­cie w holu, nie opusz­cza­ło ich uczu­cie czy­jejś obec­no­ści. Jakby ktoś bacz­nie ob­ser­wo­wał ich po­czy­na­nia z ciem­nych za­ka­mar­ków, ukry­ty przed wzro­kiem. Kuba uchy­lił drzwi do pierw­sze­go po­miesz­cze­nia, zaj­rze­li do środ­ka. W bla­dej po­świa­cie księ­ży­ca, są­czą­cej się przez brud­ne szyby, zo­ba­czy­li salę lek­cyj­ną. Stare, po­obi­ja­ne ławki i krze­sła usta­wio­ne były w rów­nych rzę­dach, jakby za chwi­lę miały za­cząć się za­ję­cia. We­szli po­wo­li do środ­ka. 

– Dziw­ne – stwier­dzi­ła Ka­ro­li­na. – Sala wy­glą­da na wy­sprzą­ta­ną, nawet nie ma kurzu. 

W po­miesz­cze­niu znaj­do­wa­ła się stara ta­bli­ca, na któ­rej ktoś na­pi­sał: „Pani lubi ciszę”. Przy­ja­cie­le sta­nę­li nie­pew­nie na środ­ku po­miesz­cze­nia. 

– Mi to wy­glą­da, jakby ktoś robił sobie tutaj za­ba­wę w na­wie­dzo­ny dom, może jakiś LARP, albo esca­pe room… nawet fajny po­mysł – stwier­dził Kuba. – Cho­ciaż nie zna­la­złem w necie żad­nych in­for­ma­cji na ten temat. 

Nagle gdzieś z góry roz­legł się dźwięk, na który wszyst­kim serca po­de­szły do gar­dła.

– Ktoś tu jest. – Kuba sze­ro­ko otwo­rzył oczy. 

– To chyba śmiech dziec­ka. – Ka­ro­li­na z wra­że­nia za­kry­ła usta dłoń­mi. 

Ktoś znowu się za­śmiał, po czym usły­sze­li szyb­kie kroki na klat­ce scho­do­wej i trza­śnię­cie fron­to­wych drzwi.

– Spa­da­my stąd – rzu­cił Krzy­chu. – Nie po­do­ba mi się to. Nie wia­do­mo co tym gnoj­kom przyj­dzie do głowy. 

Ru­szy­li szyb­kim kro­kiem do wyj­ścia. W holu nie było już ni­ko­go. Kuba na­ci­snął klam­kę i po­pchnął z całej siły, ale drzwi ani drgnę­ły. 

– Kurwa! – wrza­snął Krzy­chu. – To już prze­gię­cie. 

– Pro­szę się wy­ra­żać, nie je­ste­śmy na ba­za­rze – chra­pli­wy ko­bie­cy głos brzmiał, jakby na­le­żał do na­ło­go­we­go pa­la­cza po ataku astmy.

– Ko­niec żar­tów, kto tu jest?! – Kuba za­czął się go­rącz­ko­wo roz­glą­dać, ale od­po­wie­dzia­ła mu zło­wro­ga cisza.

– Ktoś sobie robi z nas jaja, mu­si­my się stąd za­bie­rać, sprawdź­cie okna – rzu­cił Kuba. 

– Okra­to­wa­ne! – Ka­ro­li­na sta­ra­ła się opa­no­wać, ale po­wo­li ogar­nia­ła ją pa­ni­ka. – Nie wi­dzia­łam na ze­wnątrz tych krat. 

– Ja też nie. – Kuba był wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­ny.

Wró­ci­li szyb­ko do sali lek­cyj­nej. Coś czmych­nę­ło pod usta­wio­ne w kącie biur­ko.

– Tutaj też kraty. – W gło­sie Ka­ro­li­ny sły­chać było de­spe­ra­cję – O Boże! – krzyk­nę­ła, wska­zu­jąc w głąb sali – Czy to krew?! 

Świa­tło z trzech la­ta­rek sku­pi­ło się na ta­bli­cy, był na niej wy­ma­za­ny czymś czer­wo­nym napis: „Ucie­kaj­cie”.

– Dzwo­nię na po­li­cję. – Ka­ro­li­na ner­wo­wo wy­szarp­nę­ła te­le­fon z kie­sze­ni. 

– Daj spo­kój – wtrą­cił Krzy­chu. – Mo­że­my mieć przez to pro­ble­my. Po pro­stu znajdź­my stąd ja­kieś wyj­ście i spa­daj­my.

– Nie ma sy­gna­łu. – Dziew­czy­na ze stra­chem wpa­try­wa­ła się w ekran smart­fo­nu. 

Usły­sze­li hałas w ko­ry­ta­rzu, naj­pierw szu­ra­nie, jakby cią­gnię­cie cze­goś po pod­ło­dze, póź­niej kroki. Ktoś nie­spiesz­nie szedł w ich stro­nę. Wszy­scy za­sty­gli w bez­ru­chu i wpa­try­wa­li się w drzwi. Po chwi­li zo­ba­czy­li w nich ciem­ną syl­wet­kę. Wi­dzie­li tylko zarys po­sta­ci, świa­tło la­ta­rek w nie­wy­tłu­ma­czal­ny spo­sób nie było w sta­nie roz­świe­tlić ko­ry­ta­rza. Po­stać przy­sta­nę­ła na chwi­lę, jakby się im przy­glą­da­ła, po czym ru­szy­ła dalej w głąb le­we­go skrzy­dła. Od­głos kro­ków był coraz słab­szy, aż ucichł zu­peł­nie. Przy­ja­cie­le po­pa­trzy­li po sobie z prze­ra­że­niem w oczach. Nie byli jesz­cze go­to­wi przy­znać, że wokół nich dzie­je się coś pa­ra­nor­mal­ne­go, ale ta myśl coraz moc­niej prze­bi­ja­ła się do ich świa­do­mo­ści. 

 

Bez wyj­ścia 

 

– Co ro­bi­my? – szep­nę­ła Ka­ro­li­na. 

– Bocz­ne wyj­ście? – za­py­tał Krzy­chu. 

– Pro­szę zająć miej­sca – chra­pli­wy głos roz­brzmiał gdzieś pod su­fi­tem i odbił się echem w pu­stej sali.

Stali jak ska­mie­nia­li. Znowu szu­ra­nie na ko­ry­ta­rzu, po chwi­li kroki, tym razem wielu stóp. Do sali za­czę­li wcho­dzić ucznio­wie. Szli jak w tran­sie, po­wol­ne ruchy, puste spoj­rze­nia. Wy­glą­da­ło na to, że w ogóle nie od­no­to­wa­li obec­no­ści trój­ki eks­plo­ra­to­rów. Dzie­ci za­ję­ły miej­sca w ław­kach. Za nimi szedł ktoś jesz­cze. W drzwiach po­ja­wi­ła się ko­bie­ta, na pierw­szy rzut oka zwy­czaj­na star­sza pani, ubra­na w buty na ni­skim ob­ca­sie, ołów­ko­wą spód­ni­cę, ko­szu­lę i za­pi­na­ny na gu­zi­ki kar­di­gan. Ko­bie­ta spoj­rza­ła na trój­kę przy­ja­ciół, jej oczy upior­nie za­lśni­ły w bla­sku księ­ży­ca. Uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, uka­zu­jąc krzy­we i nie­na­tu­ral­nie ostre zęby. Po­de­szła do ta­bli­cy i spoj­rza­ła na krwa­wy napis. Skrzy­wi­ła usta w brzyd­kim gry­ma­sie i chwy­ci­ła gruby drew­nia­ny wskaź­nik.  

– Sta­ni­sław… – wy­chry­pia­ła. – Je­steś dzi­siaj dy­żur­nym, dla­cze­go ta­bli­ca nie jest go­to­wa?

Chło­pak w pierw­szej ławce sku­lił się ze stra­chu. Sta­ru­cha po­de­szła do niego i po­stu­ka­ła wskaź­ni­kiem w ławkę. Uczeń z ocią­ga­niem po­ło­żył dło­nie na bla­cie. Ko­bie­ta wzię­ła za­mach i rąb­nę­ła, aż trza­snę­ły kości pal­ców. Chło­pak zawył prze­raź­li­wie, a na­uczy­ciel­ka za­czę­ła bez opa­mię­ta­nia okła­dać go kijem po gło­wie i ra­mio­nach. Bry­znę­ła krew z roz­cię­te­go łuku brwio­we­go. 

– Ni­cze­go… – sa­pa­ła – się nie uczy­cie. Nie mam… już… na was… sił.

– Dobra! – Wrza­snął Krzy­siek – wy­star­czy! Po­sra­li­śmy się ze stra­chu. Ko­niec przed­sta­wie­nia, mamy dosyć. Mo­że­cie już prze­stać.

Ko­bie­ta prze­sta­ła pa­stwić się nad chło­pa­kiem i spoj­rza­ła na sto­ją­cych z tyłu przy­ja­ciół. Głowy uczniów rów­nież ob­ró­ci­ły się jak na za­wo­ła­nie, puste spoj­rze­nia nie wy­ra­ża­ły nic, żad­nych emo­cji. 

– Krzysz­to­fie… – Sta­ru­cha po­krę­ci­ła głową z dez­apro­ba­tą. – Mu­si­my nad tobą po­pra­co­wać. 

– Spier­da­la­my! – Krzy­siek po­cią­gnął przy­ja­ciół, wy­ry­wa­jąc ich z ma­ra­zmu.

Wy­pa­dli pędem na ko­ry­tarz i po­bie­gli w stro­nę bocz­ne­go wyj­ścia. Pierw­szy do­padł do niego Kuba. Drzwi były za­mknię­te. Chło­pak wziął roz­pęd i ude­rzył w nie bar­kiem. Skrzyp­nę­ły, ale nie ustą­pi­ły. Krzy­siek po­pra­wił kop­nia­kiem, coś chrup­nę­ło, Kuba ude­rzył jesz­cze raz i zamek w końcu ustą­pił. Nie cze­ka­jąc po­pę­dzi­li na ze­wnątrz. Chcie­li od razu biec w stro­nę sa­mo­cho­du, ale sta­nę­li jak wryci. 

– Co jest do cho­le­ry?! – Krzy­chu ro­zej­rzał się ner­wo­wo. 

Oko­li­ca zmie­ni­ła się nie do po­zna­nia. Ota­cza­ły ich nie­na­tu­ral­nie po­wy­krę­ca­ne, bez­list­ne drze­wa.  Zie­mię spo­wi­ja­ła gęsta war­stwa mgły. Ka­wa­łek dalej za­ro­śla zda­wa­ły się two­rzyć nie­prze­by­tą ścia­nę. Ni­g­dzie nie było widać drogi, którą się tutaj do­sta­li. Coś prze­dzie­ra­ło się przez krza­ki. Usły­sze­li dziw­ne chrzą­ka­nie i sko­wyt.

– Chodź­my do głów­ne­go wej­ścia, stam­tąd tra­fi­my na drogę – przy­tom­nie za­pro­po­no­wa­ła Ka­ro­li­na. 

Po­pę­dzi­li wzdłuż ścia­ny bu­dyn­ku, sze­lest za­ro­śli był coraz bli­żej. Sta­nę­li na wprost drzwi fron­to­wych. Nadal nie roz­po­zna­wa­li oto­cze­nia. Ru­szy­li przed sie­bie, tam, gdzie po­win­na być droga, wtedy z krza­ków wprost przed nimi wy­pa­dło ja­kieś zwie­rzę. Krępe i ma­syw­ne, w pierw­szej chwi­li my­śle­li, że to dzik, wtedy stwór uniósł łeb i roz­le­gło się prze­cią­głe wycie, za­koń­czo­ne chrząk­nię­ciem i kwi­kiem. Be­stia spoj­rza­ła na nich prze­krwio­ny­mi śle­pia­mi i wy­szcze­rzy­ła ostre, wil­cze kły. Kuba drżą­cy­mi rę­ko­ma wy­cią­gnął z ple­ca­ka gaz pie­przo­wy i spoj­rzał na przy­ja­ciół. Kiw­nę­li gło­wa­mi na znak, że muszą spró­bo­wać. Szli po­wo­li, nie wy­ko­nu­jąc gwał­tow­nych ru­chów, sta­ra­li się omi­nąć zwie­rzę sze­ro­kim łu­kiem. Nie udało się, be­stia ru­szy­ła z kwi­kiem pro­sto na nich. 

– Je­ba­ny świ­nio-wilk! – wrza­snął Krzy­chu.

Zwie­rzę bły­ska­wicz­nie do­pa­dło do Kuby, ma­syw­ne szczę­ki za­ci­snę­ły się na łydce. Chło­pak upadł i za­czął roz­pacz­li­wie pry­skać gazem, ce­lu­jąc w pysk. Be­stia w końcu od­pu­ści­ła. Ka­ro­li­na szyb­ko po­chy­li­ła się nad ko­le­gą, noga nie wy­glą­da­ła do­brze, z głę­bo­kich śla­dów po zę­bach są­czy­ła się ja­sno­czer­wo­na krew. W tym mo­men­cie z lasu wy­ło­ni­ły się czte­ry ko­lej­ne świ­nio-dzi­ki, kwi­cząc i sko­wy­cząc, po­wo­li zbli­ża­ły się do trój­ki przy­ja­ciół. Drzwi fron­to­we szko­ły otwar­ły się, skrzy­piąc prze­raź­li­wie. Od­kryw­cy zro­zu­mie­li, że nie mają szans. Krzy­siek i Ka­ro­li­na po­mo­gli wstać Kubie. Cała trój­ka po­spiesz­nie wy­co­fa­ła się do gma­chu. Gdy tylko prze­kro­czy­li próg, drzwi za­trza­snę­ły się z hu­kiem.

 

Lek­cja pierw­sza 

 

Kuba ję­czał z bólu, Ka­ro­li­nie udało się za­ta­mo­wać krwa­wie­nie pro­wi­zo­rycz­nym ban­da­żem z za­pa­so­wej ko­szul­ki. Szok i prze­ra­że­nie jesz­cze nie mi­nę­ło. Nawet nie za­uwa­ży­li, kiedy oto­czy­li ich ucznio­wie zom­bie. Od­kryw­cy dali się po­pro­wa­dzić do po­miesz­cze­nia, które oka­za­ło się ko­lej­ną salą lek­cyj­ną, sa­dząc po wy­po­sa­że­niu, salą bio­lo­gicz­ną.  

Krzy­siek ro­zej­rzał się ner­wo­wo. Pod ścia­na­mi stały ga­blo­ty pełne po­mo­cy na­uko­wych. Półki ugi­na­ły się od sło­jów z for­ma­li­ną, z któ­rych mar­twy­mi ocza­mi ły­pa­ły żaby, jasz­czur­ki i stwo­rze­nia o trud­nej do od­gad­nię­cia przy­na­leż­no­ści ga­tun­ko­wej. W sali uno­sił się nie­przy­jem­ny słod­ko-du­szą­cy odór. Przy­ja­cie­le po­trze­bo­wa­li chwi­li, żeby ze­brać myśli i zo­rien­to­wać się w tej strasz­nej i ab­sur­dal­nej sy­tu­acji. Przy­sie­dli w tyl­nych ław­kach. Po­miesz­cze­nie nie miało okien, je­dy­nym źró­dłem świa­tła była stara lampa ja­rze­nio­wa na su­fi­cie. Kuba zdą­żył jesz­cze po­my­śleć, że to dziw­ne, bo w bu­dyn­ku nie było prądu.

– Wi­taj­cie – po­wie­dzia­ła na­uczy­ciel­ka, po­ja­wia­jąc się zni­kąd. – Pro­szę o ciszę – za­chry­pia­ła, cho­ciaż nikt się nie od­zy­wał. – Dzi­siaj opo­wiem wam o bio­lo­gii – po­zwo­li­ła sobie na dłuż­szą pauzę. – Mówią, że to nauka zaj­mu­ją­ca się ba­da­niem życia… ale we­dług mnie to stwier­dze­nie zbyt ogól­ni­ko­we, nie­do­pre­cy­zo­wa­ne, my­lą­ce… 

Ko­bie­ta prze­szła wzdłuż ławek. Ucznio­wie ku­li­li się, kiedy była obok, mimo, że ich twa­rze po­zo­sta­wa­ły bez wy­ra­zu. Wy­da­wa­ło się, że to jakiś au­to­ma­tycz­ny od­ruch. Sta­ru­cha za­trzy­ma­ła się obok Krzyś­ka. Chło­pak spoj­rzał jej z bli­ska w oczy i po­czuł, jak ob­le­wa go zimny pot. Zro­zu­miał, że nie pa­trzy na czło­wie­ka. Z ciem­nej ot­chła­ni źre­nic biło czy­ste zło. Co­kol­wiek przy­ję­ło po­stać na­uczy­ciel­ki, nie było z tego świa­ta, kar­mi­ło się ich bólem i stra­chem. Demon był tak bli­sko, że Krzy­siek po­czuł cuch­ną­cy zgni­li­zną od­dech, zro­bi­ło mu się nie­do­brze. Ogar­nę­ła go sła­bość, nie był pe­wien, czy uda­ło­by mu się wstać z ławki, a co do­pie­ro za­ata­ko­wać lub cho­ciaż spró­bo­wać uciecz­ki.

– Ro­zej­rzyj­cie się – kon­ty­nu­owa­ła wywód. – Ile życia jest w tych ga­blo­tach? – Za­to­czy­ła pal­cem wokół sali. – Fun­da­men­tem dla po­stę­pu w dzie­dzi­nie bio­lo­gii są trupy. Pa­ra­doks po­le­ga na tym, że aby po­znać życie, trze­ba zabić. – Na­uczy­ciel­ka ob­li­za­ła się. – Po­cząw­szy od ma­łych owa­dzich trup­ków, przez mar­twe żaby, jasz­czur­ki i ptaki, tru­chła psów, kotów i małp, koń­cząc na czło­wie­ku.

– Ale do rze­czy – ze świ­stem wcią­gnę­ła po­wie­trze. – Dzi­siaj do­wie­my się jak dzia­ła­ją mię­śnie… – Krzysz­to­fie, czy mo­żesz nam po­wie­dzieć coś na ten temat? Nie?… Nie szko­dzi. Otóż mię­śnie kur­czą się na sku­tek im­pul­su elek­trycz­ne­go. Kie­dyś prze­pro­wa­dza­ło się ćwi­cze­nia na ża­bach. Od­cię­te koń­czy­ny płaza ra­żo­ne prą­dem, re­agu­ją skur­czem. Nie­ste­ty do tego eks­pe­ry­men­tu po­trzeb­na jest świe­ża żaba… Nie mamy tutaj ta­ko­wej, ale to nic, po­ra­dzi­my sobie ina­czej… 

– Krzysz­to­fie – za­chry­pia­ła. – Po­dejdź tutaj. – Ko­bie­ta zbli­ży­ła się do biur­ka, na któ­rym stało coś ukry­te­go pod płach­tą ma­te­ria­łu. Szyb­kim ru­chem ścią­gnę­ła po­kro­wiec. Oka­za­ło się, że to nie­wiel­ka, ale ma­syw­na gi­lo­ty­na. Krzy­siek po­czuł, jak żo­łą­dek wy­wra­ca mu się na lewą stro­nę. Nogi miał jak z waty, krę­ci­ło mu się w gło­wie.

– No śmia­ło, nie wstydź się. – Demon roz­cią­gnął usta w upior­nym uśmie­chu. – Zbi­gniew! Cze­sła­wa! Po­móż­cie ko­le­dze.

Dwój­ka uczniów wsta­ła po­słusz­nie, chwy­ci­li Krzyś­ka pod ra­mio­na i po­pro­wa­dzi­li do na­uczy­ciel­ki. Chło­pak czuł się jak w kosz­ma­rze, nie mógł się po­ru­szyć, nie mógł wy­do­być słowa, za­czął mo­dlić się, żeby to był zły sen. Nie­ste­ty od­czu­cia były zbyt re­al­ne, żeby się łu­dzić.  

– Lewa, czy prawa ręka? – Na­uczy­ciel­ka za­py­ta­ła, jakby cho­dzi­ło o po­bie­ra­nie krwi.

Krzy­siek po­czuł ucisk na karku, szarp­nię­cie za rękę, za­ci­ska­ją­ce się rze­mie­nie, chłód stali. Roz­legł się trzask. Nie po­czuł bólu, spoj­rzał na dwój­kę przy­ja­ciół. Na ich bla­dych twa­rzach ma­lo­wa­ło się skraj­ne prze­ra­że­nie. Zo­ba­czył, że na­uczy­ciel­ka kła­dzie coś przed nim na ławce, wzrok mu się roz­ma­zy­wał, ale po­znał, że to ludz­ka dłoń. Ko­bie­ta przy­kła­da­ła do niej elek­tro­dy, a palce zwi­ja­ły się kon­wul­syj­nie. Chło­pak spoj­rzał w dół na lewą rękę. Zo­ba­czył si­ka­ją­cy krwią kikut, po­czuł obez­wład­nia­ją­cy ból, zro­bi­ło mu się ciem­no przed ocza­mi. Usły­szał jesz­cze tylko jak na­uczy­ciel­ka świsz­czą­cym gło­sem opo­wia­da, czego można się na­uczyć prze­pro­wa­dza­jąc eks­pe­ry­ment z de­ka­pi­ta­cją żaby i stra­cił przy­tom­ność.

Do­rmi­to­rium 

 

Krzy­siek po­wo­li otwo­rzył oczy. Było ciem­no, nie mógł przy­po­mnieć sobie, gdzie jest. Wokół pa­no­wa­ła cisza, nie li­cząc mia­ro­we­go chra­pa­nia. Czuł pod ple­ca­mi twar­dy ma­te­rac, spró­bo­wał pod­nieść się do po­zy­cji sie­dzą­cej, ale po­czuł prze­szy­wa­ją­cy ból w lewej dłoni i opadł z po­wro­tem na plecy.

– Krzy­siek – szep­nę­ła Ka­ro­li­na. – Jak się czu­jesz?

Chło­pak spoj­rzał z nie­do­wie­rza­niem na oban­da­żo­wa­ny kikut. 

– Pomóż mi wstać – po­wie­dział przez zęby. – Gdzie jest Kuba? 

– Tu je­stem – roz­legł się słaby głos spod okna.

Kuba sie­dział opar­ty ple­ca­mi o ścia­nę. Twarz wy­krzy­wiał mu gry­mas bólu, obej­mo­wał rę­ko­ma wy­raź­nie spuch­nię­tą nogę. Znaj­do­wa­li się w dużej sali, pod ścia­na­mi w rów­nych od­stę­pach usta­wio­ne były łóżka. Wszy­scy ucznio­wie zda­wa­li się po­grą­że­ni w głę­bo­kim śnie.

– Co ro­bi­my? – szep­nę­ła Ka­ro­li­na. – Cze­ka­my do rana? 

– Wąt­pię, żeby na­de­szło… – wy­mam­ro­tał Kuba. – Wy­da­je mi się, że utknę­li­śmy w ja­kimś kosz­ma­rze. Już dawno po­win­no świ­tać, nie wiem, gdzie je­ste­śmy, ale tu chyba cią­gle trwa noc.

– Pa­mię­ta­cie, jak zna­leź­li­śmy się w tej sali? – za­py­tał Krzy­siek. 

– Nie. – Ka­ro­li­na po­krę­ci­ła głową. – Stra­ci­li­śmy przy­tom­ność, kiedy… No wiesz, a ock­nę­li­śmy się już tutaj. Naj­pierw ja, potem Kuba.

– Pró­bo­wa­li­ście jakoś po­roz­ma­wiać z nimi? – chło­pak wska­zał zdro­wą ręką śpią­cych. 

– Nie – szep­nę­ła dziew­czy­na. – Nie wiemy po czy­jej są stro­nie, wszy­scy wy­glą­da­ją, jakby byli w ja­kimś tran­sie. Na dobrą spra­wę nawet nie wiemy kim lub czym są – głos uwiązł jej w gar­dle.

– Może warto spró­bo­wać. – Kuba ukrył twarz w dło­niach. – Mu­si­my się stąd wy­do­stać i to szyb­ko. Mam pewną teo­rię… – Chło­pak za­my­ślił się. 

– No, to po­dziel się. – Krzy­siek się znie­cier­pli­wił.

– Co, jeśli to rze­czy­wi­ście są ucznio­wie daw­nej szko­ły albo dzie­cia­ki, które tra­fi­ły tu póź­niej, tak jak my… 

– To by zna­czy­ło, że są tu od kil­ku­dzie­się­ciu lat. – Ka­ro­li­na ner­wo­wo ro­zej­rza­ła się po po­miesz­cze­niu. 

– Tak, gdzieś poza świa­tem, poza cza­sem… Uwię­zie­ni przez tę ko­bie­tę de­mo­na. Wy­glą­da­ją na cał­ko­wi­cie zła­ma­nych i pod­po­rząd­ko­wa­nych jej woli. Nie wiem jak ina­czej to wszyst­ko tłu­ma­czyć. Może na­ćpa­li­śmy się i mamy zbio­ro­wą ha­lu­cy­na­cję…

– Chciał­bym. – Krzy­siek po­wie­dział słabo, pa­trząc na kikut ręki. – Ale chyba żadne ha­lu­cy­na­cje nie są tak re­ali­stycz­ne.

Po­grą­że­ni w ci­chej dys­ku­sji przy­ja­cie­le nie od­no­to­wa­li, że jeden z uczniów prze­stał chra­pać i po­wo­li usiadł na łóżku. Skry­ta w pół­mro­ku twarz nie zdra­dza­ła żad­nych emo­cji, ale w spoj­rze­niu widać było błysk zro­zu­mie­nia. Chło­pak ci­chut­ko zsu­nął się z łóżka, wy­ma­cał na pod­ło­dze kulę i za­czął kuś­ty­kać w stro­nę drzwi. Teraz można było zo­ba­czyć, że nie ma pra­wej stopy. Za­trzy­mał się tuż przy wyj­ściu. Przy­ja­cie­le w końcu zwró­ci­li na niego uwagę. Uczeń wy­cią­gnął rękę i ge­stem po­ka­zał, żeby szli za nim. Chwi­lę po­pa­trzył i ru­szył na ko­ry­tarz.

– Idzie­my za nim? – za­py­ta­ła Ka­ro­li­na. 

– Nie mamy nic do stra­ce­nia – od­parł Kuba. 

Wy­szli z po­miesz­cze­nia. Uczeń kie­ro­wał się do Sali lek­cyj­nej, tej do któ­rej tra­fi­li na samym po­cząt­ku. Pod­szedł do ta­bli­cy, wy­cią­gnął coś z kie­sze­ni. Księ­ży­co­wa po­świa­ta od­bi­ła się od szkla­ne­go okru­cha. Chło­pak ukłuł się w palec, po­cze­kał aż po­ja­wi się kro­pla krwi i za­czął mazać po ta­bli­cy. 

– Co ro­bisz? Mo­żesz nam pomóc? – Ka­ro­li­na zbli­ży­ła się do ucznia. Chło­pak nie re­ago­wał, dalej zna­czył ta­bli­cę krwa­wym śla­dem. – Mo­żesz z nami po­roz­ma­wiać? – Ka­ro­li­na nie ustę­po­wa­ła. 

Uczeń ob­ró­cił się do niej. Jego twarz zmie­ni­ła się, jakby zrzu­cił maskę. Teraz wy­ra­ża­ła ból i roz­pacz. Po­krę­cił głową prze­czą­co.

– Dla­cze­go nie? 

Chło­pak otwo­rzył sze­ro­ko usta. Ka­ro­li­na za­mar­ła, ktoś od­ciął mu język.

– Ona ci to zro­bi­ła? 

Po­twier­dził ski­nie­niem głowy i nie chcąc tra­cić czasu po­wró­cił do pi­sa­nia. Po chwi­li mogli od­czy­tać pierw­sze słowa: mało czasu. Po­pa­trzy­li po sobie i z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­li na ciąg dal­szy. Zda­wa­ło się, że to trwa wieki, ale w końcu mogli od­czy­tać: Zsyp węgla, pod­zie­mia, ucie­kaj­cie.

– Tam jest wyj­ście? – do­py­tał Kuba.

Ski­nie­nie głowy. 

– Co ze stwo­rze­nia­mi na ze­wnątrz?

Uczeń po­pa­trzył bez­rad­nie i po­stu­kał pal­cem w słowo ucie­kaj­cie. 

– Pój­dziesz z nami? 

Za­prze­czył i ze smut­kiem wska­zał na oka­le­czo­na nogę.

– Czy ktoś już się stąd wy­do­stał? 

Chło­pak wzru­szył ra­mio­na­mi, spoj­rzał ner­wo­wo w stro­nę drzwi i za­czął po­spiesz­nie zma­zy­wać ta­bli­cę rę­ka­wem. Teraz wszy­scy usły­sze­li kroki. Szyb­ko wy­bie­gli z sali, ale w ko­ry­ta­rzu na­tknę­li się na grupę uczniów. Puste spoj­rze­nia i mar­twe twa­rze wy­glą­da­ły upior­nie. Do­pie­ro teraz przy­ja­cie­le do­strze­gli, że więk­szość sto­ją­cych przed nimi po­sta­ci jest w jakiś spo­sób oka­le­czo­na. Chło­pak bez oka, dziew­czy­na z brzyd­ką bli­zną bie­gną­cą przez cały po­li­czek i brodę… 

– Za­pra­szam na lek­cję. – Chra­pli­wy głos do­cho­dził gdzieś z góry.

 

Lek­cja druga 

 

Krzy­siek aż się wzdry­gnął, zro­bi­ło mu się słabo. Nie cho­dzi­ło o zwy­kły strach, coś dziw­ne­go dzia­ło się z jego cia­łem. Tra­cił nad nim kon­tro­lę. Zer­k­nął na to­wa­rzy­szy, po ich spoj­rze­niach po­znał, że czują się po­dob­nie. Dali się po­cią­gnąć po skrzy­pią­cych scho­dach na górę. Po chwi­li zna­leź­li się w ko­lej­nej Sali lek­cyj­nej. Tutaj na re­ga­łach pię­trzy­ły się stare książ­ki. W kącie był sto­jak, na któ­rym wi­sia­ła wy­bla­kła mapa. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach kurzu i stę­chli­zny. Szur­nę­ły prze­su­wa­ne krze­sła, wszy­scy za­ję­li miej­sca przy ław­kach. Na­uczy­ciel­ka zma­te­ria­li­zo­wa­ła się za biur­kiem. 

– Dzień dobry – za­świsz­cza­ła. – Dzi­siaj zaj­mie­my się hi­sto­rią ludz­ko­ści. Oczy­wi­ście nie całą, bo cho­ciaż z od­po­wied­niej per­spek­ty­wy, nie jest to czas prze­sad­nie długi, mimo wszyst­ko nie zdą­ży­li­by­śmy omó­wić wszyst­kie­go na jed­nej lek­cji. Przyj­rzy­my się wni­kli­wie za­gad­nie­niu, nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne­mu z roz­wo­jem spo­łe­czeństw – te­atral­nie za­wie­si­ła głos. – Zbrod­nia i kara… Jak­kol­wiek zbrod­nie są nie­zwy­kle in­te­re­su­ją­cym te­ma­tem, dzi­siaj sku­pi­my się na wy­mie­rza­niu spra­wie­dli­wo­ści. Każda wspól­no­ta ludz­ka kie­ru­je się ja­ki­miś za­sa­da­mi. To wa­ru­nek ko­niecz­ny do jej pra­wi­dło­we­go funk­cjo­no­wa­nia. W prze­ciw­nym razie za­pa­no­wu­je chaos i anar­chia. Dla­te­go lu­dzie wła­ści­wie od po­cząt­ku swego ist­nie­nia do­sko­na­li­li sztu­kę za­da­wa­nia sobie bólu. 

– Tor­tu­ry – po­wie­dzia­ła po­wo­li, ak­cen­tu­jąc każdą sy­la­bę i roz­ma­rzy­ła się na chwi­lę. – Sztu­ka… tak… tak, nie bójmy się tego okre­śle­nia, sztu­ka za­da­wa­nia cier­pie­nia. Zabić jest łatwo, ale spra­wić, by ktoś chciał umrzeć, żeby uwol­nić się od bólu, to już cał­kiem inna spra­wa.

– Ka­ro­li­no… – Demon uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Z czym ko­ja­rzą się tobie tor­tu­ry? 

Dziew­czy­na ze­sztyw­nia­ła ze stra­chu. Czuła jak nie­wi­dzial­na ręka za­ci­ska się na jej szyi, blo­ku­jąc do­pływ po­wie­trza. Nawet gdyby chcia­ła, nie by­ła­by w sta­nie wy­krztu­sić ani słowa. Przed ocza­mi sta­nę­ły jej ilu­stra­cje śre­dnio­wiecz­nych na­rzę­dzi tor­tur, dyby, ła­ma­nie kołem, że­la­zna dzie­wi­ca. Nie mogła opę­dzić się od ob­ra­zów, serce pod­cho­dzi­ło jej do gar­dła. 

– Za­pew­ne po­my­śla­łaś o śre­dnio­wie­czu – kon­ty­nu­owa­ła na­uczy­ciel­ka. – Tak… ta epoka wnio­sła wiele ko­lo­ry­tu, nie­któ­re tech­ni­ki roz­wi­nię­to, na­ro­dzi­ło się wiele no­wych, cie­ka­wych roz­wią­zań – ski­nę­ła z uzna­niem głową. Nie każdy o tym pa­mię­ta, ale wcze­śniej­sze wieki są rów­nie in­te­re­su­ją­ce. Na szcze­gól­ne uzna­nie za­słu­gu­je kara wy­my­ślo­na już w sta­ro­żyt­no­ści, opra­co­wa­na przez Per­sów – prze­rwa­ła na chwi­lę. – Bar­dzo uta­len­to­wa­ny naród. Czy ktoś wie, o jaką tor­tu­rę mi cho­dzi? Nie? Czy ktoś spo­tkał się z ter­mi­nem ska­fizm? – ro­zej­rza­ła się po sali – Krzysz­tof? Jakub? Nikt nie wie?

– Otóż słowo ska­fizm we­dług róż­nych podań po­cho­dzi od sta­ro­żyt­ne­go grec­kie­go słowa „skáfi”, tłu­ma­czo­ne jako ko­ry­to lub „ska­phe”, które do­słow­nie ozna­cza „wy­drą­żo­ny”. Per­ska tor­tu­ra za­czy­na­ła się od wy­kłu­cia oczu. – Demon ob­li­zał się z za­do­wo­le­niem – Ośle­pio­ne­go ska­zań­ca umiesz­cza­no w łódce, w taki spo­sób, by jego koń­czy­ny i głowa wy­sta­wa­ły poza burtę. Po­my­sło­we, praw­da? Ale to do­pie­ro po­czą­tek…

– Ska­zań­co­wi po­le­wa­no twarz czymś słod­kim… mle­kiem, mio­dem… co tam było pod ręką. Słod­ki za­pach przy­cią­gał muchy, które skła­da­ły w oczo­do­łach ja­jecz­ka, z któ­rych wy­lę­ga­ły się larwy. Po kilku dniach ska­za­niec bła­gał o śmierć, ale ta nie nad­cho­dzi­ła. Dbano o to, żeby ofia­ra nie umar­ła z głodu i pra­gnie­nia. Ago­nia mogła trwać bar­dzo długo… Nie­ste­ty na lek­cji nie mamy tyle czasu. – Na­uczy­ciel­ka unio­sła bez­rad­nie ręce. – A chcia­ła­bym, żeby nasze za­ję­cia były dla was ob­co­wa­niem z żywą hi­sto­rią. Mu­si­my więc pod­jąć inny temat. 

– Ka­ro­li­no… wspo­mnia­łaś coś o śre­dnio­wie­czu? – Bar­dzo cie­ka­we czasy… na­praw­dę jest w czym wy­bie­rać. Co po­wiesz na tak zwaną szczu­rzą tor­tu­rę? Po­dejdź tu pro­szę. 

Dziew­czy­na za­czę­ła się trząść na całym ciele. Nie była w sta­nie się po­ru­szyć.

– Hen­ryk! – Zbi­gniew! – Po­móż­cie ko­le­żan­ce – za­chry­pia­ła sta­ru­cha. 

Ka­ro­li­na zdą­ży­ła tylko po­my­śleć, że to nie może dziać się na­praw­dę. Po­czu­ła, jak ucznio­wie chwy­ta­ją ją pod ręce i wloką mię­dzy ław­ka­mi. Na­uczy­ciel­ka schy­li­ła się po coś ukry­te­go za biur­kiem. Oka­za­ło się, że to nie­wiel­ka klat­ka. Coś w środ­ku po­ru­szy­ło się i ner­wo­wo za­pisz­cza­ło. Ko­bie­ta otwo­rzy­ła drzwicz­ki i wy­ję­ła bru­nat­ne­go szczu­ra. Zwie­rzę za­sty­gło. Czer­wo­ne, pa­cior­ko­wa­te oczka wpa­try­wa­ły się w Ka­ro­li­nę, nie­mal ze współ­czu­ciem, tak jakby szczur wie­dział co się za chwi­lę sta­nie. Na­uczy­ciel­ka wrzu­ci­ła go bez­ce­re­mo­nial­nie do me­ta­lo­we­go wia­der­ka i szyb­ko przy­ło­ży­ła wylot do brzu­cha dziew­czy­ny.

– Przy­pusz­czam, że nie muszę wam tłu­ma­czyć na czym po­le­ga szczu­rza tor­tu­ra? – Demon uśmie­chał się. – Za chwi­lę przy­ło­żę ogień do wia­der­ka, po­nie­waż metal jest do­brym prze­wod­ni­kiem cie­pła, na­czy­nie szyb­ko się na­grze­je… Gry­zoń po­czu­je się za­gro­żo­ny i rzuci się do uciecz­ki, w je­dy­nym moż­li­wym kie­run­ku. Być może nie wie­cie, ale szczu­ry mają bar­dzo ostre zęby i pa­zu­ry… 

Ka­ro­li­na była bli­ska omdle­nia, nad­ludz­kim wy­sił­kiem szarp­nę­ła się kilka razy, pró­bu­jąc się oswo­bo­dzić, ale nie przy­nio­sło to żad­ne­go efek­tu. Na­uczy­ciel­ka roz­pa­li­ła nie­wiel­ką po­chod­nię i przy­ło­ży­ła ją do wia­der­ka. Blask ognia rzu­cił na ścia­ny upior­ne cie­nie. Szczur za­czął gło­śno pisz­czeć i sza­mo­tać się. Ka­ro­li­na po­czu­ła jak do­sko­czył do jej brzu­cha i za­czął prze­gry­zać kurt­kę.

– Je­stem wam winna uści­śle­nie – na­uczy­ciel­ka spo­koj­nie kon­ty­nu­owa­ła. – Szczu­rza tor­tu­ra była sto­so­wa­na w róż­nych okre­sach hi­sto­rii, nie tylko w śre­dnio­wie­czu, ale także w cza­sach no­wo­żyt­nych. Być może za­in­te­re­su­je was, że wy­stę­pu­je też jako motyw w li­te­ra­tu­rze i fil­mach – np. w "Roku 1984" Geo­r­ge’a Or­wel­la… choć tam głów­ną rolę od­gry­wa­ła sama groź­ba uży­cia szczu­rów. Z bar­dziej współ­cze­snych przy­kła­dów mamy „Pieśń lodu i ognia” Geo­r­ga R. R. Mar­ti­na. Celem tor­tu­ry było nie tylko za­da­nie bólu, ale rów­nież wy­wo­ła­nie psy­chicz­ne­go ter­ro­ru, wy­ko­rzy­stu­jąc in­stynk­tow­ny lęk ludzi przed szczu­ra­mi.

Ka­ro­li­na nie sły­sza­ła już tego wy­wo­du, świat skur­czył się dla niej do wy­lo­tu me­ta­lo­we­go wia­der­ka. Czuła już, jak ostre pa­zur­ki za­czy­na­ją ranić skórę. Zro­bi­ło jej się dziw­nie mokro, po­my­śla­ła, że to krew z roz­cię­te­go brzu­cha, ale wnet zro­zu­mia­ła, że to tylko mocz. Za­wsty­dzi­ła się, ale nie zdą­ży­ła zro­zu­mieć, jak ir­ra­cjo­nal­ne to uczu­cie w ta­kiej sy­tu­acji. Po­czu­ła, jak szczur za­czy­na gryźć od­kry­te ciało. Wrza­snę­ła, a przy­naj­mniej chcia­ła wrza­snąć, bo z ust wy­do­był się tylko zdu­szo­ny jęk. 

– Źle się po­czu­łaś? – Na­uczy­ciel­ka za­chry­pia­ła z uda­wa­ną tro­ską. – Myślę, że już wy­star­czy… na dzi­siaj.

Ko­bie­ta za­bra­ła wia­der­ko, szczur na­tych­miast sko­rzy­stał z oka­zji i czmych­nął do ciem­ne­go kąta. Ka­ro­li­na, pusz­czo­na przez opraw­ców, osu­nę­ła się na pod­ło­gę. 

 

Uciecz­ka 

 

Krzy­siek miał nie­przy­jem­ne déjà vu. Po­now­nie ock­nął się we wspól­nej sy­pial­ni. Nadal było ciem­no. Przy­ja­cie­le le­że­li jesz­cze nie­przy­tom­ni. Ka­ro­li­na rzu­ca­ła się ner­wo­wo na ma­te­ra­cu i pła­ka­ła przez sen.

– Ka­ro­la – szep­nął. – Obudź się.

Dziew­czy­na nagle usia­dła i za­czę­ła się roz­glą­dać z prze­ra­że­niem w oczach. Chcia­ła coś po­wie­dzieć, ale tylko za­kry­ła usta dło­nią i za­czę­ła bez­gło­śnie szlo­chać. 

– Spo­koj­nie. – Krzy­siek objął ją zdro­wą ręką. – Prze­trwa­łaś to, je­steś bar­dzo silna – szep­tał.

– Mu­si­my dzia­łać szyb­ko. – Kuba prze­bu­dził się i pod­szedł do łóżka ko­le­żan­ki.

– Pod­zie­mia?

– Tak, chodź­my szyb­ko, im dłu­żej tu je­ste­śmy, tym mniej­sze mamy szan­se.

– Ka­ro­la dasz radę? – Za­nie­po­ko­ił się Kuba. 

– Tak – od­par­ła słabo. 

Przy­ja­cie­le po ci­chut­ku wy­mknę­li się z do­rmi­to­rium. Uczeń, który wcze­śniej wska­zał im drogę uciecz­ki, leżał na swoim łóżku i od­pro­wa­dzał ich smut­nym wzro­kiem. Wy­szli na ko­ry­tarz, w pa­nu­ją­cej wokół ciszy każdy krok od­bi­jał się echem od pu­stych ścian. Po­ro­zu­mie­wa­li się bez słów. Kuba ru­chem ręki wska­zał, żeby skie­ro­wa­li się do pra­we­go skrzy­dła bu­dyn­ku. Prze­szli ka­wa­łek, go­rącz­ko­wo roz­glą­da­jąc się w po­szu­ki­wa­niu zej­ścia do pod­zie­mi. Na końcu ko­ry­ta­rza doj­rze­li pro­wa­dzą­ce w dół scho­dy. Po­pa­trzy­li po sobie nie­pew­nie. 

– Co, jeśli to jakaś pu­łap­ka? – Za­py­tał Kuba. – Może tam czeka na nas coś jesz­cze gor­sze­go? 

– Dużo go­rzej być nie może – par­sk­nął Krzy­siek. – Mu­si­my cho­ciaż spró­bo­wać. – Wy­cią­gnął z kie­sze­ni la­tar­kę i nie­zgrab­nie pró­bo­wał za­ło­żyć ją na głowę, po­ma­ga­jąc sobie ki­ku­tem ręki. 

– Po­mo­gę ci – szep­nę­ła Ka­ro­li­na.

– Dzię­ki – od­parł z re­zy­gna­cją w gło­sie. – Ru­szaj­my, nie wia­do­mo, ile mamy czasu. 

W miarę jak po­ko­ny­wa­li ko­lej­ne stop­nie, ciem­ność zda­wa­ła się gęst­nieć wokół nich, wzma­ga­jąc uczu­cie klau­stro­fo­bii. Mieli wra­że­nie, że to nie scho­dy do piw­ni­cy, a szyb ko­pal­nia­ny, który za­pro­wa­dzi ich głę­bo­ko pod zie­mię. Zro­bi­ło się dusz­no i wil­got­no. Wy­da­wa­ło im się, że scho­dy nigdy się nie skoń­czą, świa­tło la­ta­rek z tru­dem prze­bi­ja­ło się przez mrok. W końcu do­tar­li na niż­szy po­ziom. Sufit na dole był niski. Kuba, naj­wyż­szy z trój­ki przy­ja­ciół, mu­siał się po­chy­lać. Ko­ry­tarz cią­gnął się w lewo i nik­nął w ciem­no­ści. Nie mogli do­strzec, co kryje się na jego końcu.

– Sły­sze­li­ście? – Ka­ro­li­na przy­sta­nę­ła. 

– Nie… – Ko­le­dzy od­po­wie­dzie­li jed­no­gło­śnie.

– Jakby szep­ty. – Nie da­wa­ła za wy­gra­ną dziew­czy­na. 

Teraz wszy­scy za­czę­li na­słu­chi­wać. Na po­cząt­ku cisza wy­da­wa­ła się ab­so­lut­na, póź­niej gdzieś w od­da­li kro­pla spa­dła z gło­śnym plu­śnię­ciem. Cze­ka­li jesz­cze chwi­lę, ale poza ka­pią­cą wodą nie wy­chwy­ci­li żad­nych dźwię­ków. Po­wo­li ru­szy­li dalej. 

– Spójrz­cie tutaj! – Krzysz­tof wska­zał coś po pra­wej stro­nie. 

Od sza­re­go tynku wy­raź­nie od­ci­na­ły się czar­ne ba­zgro­ły. Przy­ja­cie­le przez chwi­lę przy­glą­da­li się ry­sun­ko­wi. Po­stać ludz­ka, ale o znie­kształ­co­nych, nie­na­tu­ral­nie dłu­gich koń­czy­nach. Syl­wet­ka po­chy­lo­na, jakby cza­iła się do skoku. Po­ni­żej domek, jakby dziec­ko za­pu­ści­ło się do piw­ni­cy i po­ma­lo­wa­ło ścia­nę zna­le­zio­ną brył­ką węgla. Sko­śny dach, komin, okien­ka, do­oko­ła ry­sun­ku pro­ste linie, przy­po­mi­na­ją­ce pro­mie­nie słoń­ca. Widok był nie­po­ko­ją­cy, wy­wo­ły­wał dziw­ny dys­kom­fort. Przy­ja­cie­le mieli wra­że­nie, że coś czai się tuż za ich ple­ca­mi. 

– Chodź­my dalej – szep­nął Kuba. – Nic mnie już tutaj nie zdzi­wi.  

– Znowu – pi­snę­ła Ka­ro­li­na. 

Tym razem wszy­scy coś usły­sze­li. Naj­pierw nie­zro­zu­mia­ły sze­lest, jakby do piw­ni­cy wdarł się po­dmuch wia­tru. Po chwi­li mogli wy­chwy­cić nie­wy­raź­ne słowa 

– Jest bli­sko… – coś za­szu­mia­ło. – Ucie­kaj­cie… Do świa­tła 

Znowu za­pa­dła cisza, stali chwi­lę w osłu­pie­niu. Nagle usły­sze­li kroki od stro­ny klat­ki scho­do­wej. Ktoś zbli­żał się po­wo­li, za­świsz­czał chra­pli­wy od­dech. Przy­ja­cie­le pu­ści­li się bie­giem. Do­pa­dli do pierw­szych drzwi, roz­pacz­li­wie wy­pa­tru­jąc drogi uciecz­ki. Po­miesz­cze­nie, do któ­re­go wbie­gli za­sta­wio­ne było re­ga­ła­mi, przez wą­skie okien­ko pod su­fi­tem są­czy­ło się świa­tło księ­ży­ca. 

– Za­kra­to­wa­ne! – krzyk­nę­ła Ka­ro­li­na. 

– Chodź­cie dalej! – od­po­wie­dział Krzy­siek – Mu­si­my zna­leźć ten zsyp węgla. 

– A dokąd to wy­bie­ra­ją się moi ucznio­wie? – Na­uczy­ciel­ka stała już w drzwiach, uśmie­cha­jąc się zło­wiesz­czo. – Chyba nie chcie­li­ście uciec z lek­cji? To by­ło­by bar­dzo nie­roz­trop­ne… Mamy jesz­cze tyle ma­te­ria­łu do zre­ali­zo­wa­nia.

Krzy­siek znowu po­czuł się słabo, wy­glą­da­ło na to, że sama obec­ność de­mo­na od­bie­ra­ła siły i wolę walki. Spoj­rzał na przy­ja­ciół, Ka­ro­li­na sku­li­ła się pod ścia­ną, Kuba pa­trzył pu­stym wzro­kiem. Wy­glą­dał teraz jak jeden z uczniów zom­bie. Krzy­siek zro­zu­miał, że ko­niec jest bli­sko. Je­że­li teraz nie po­dej­mą walki, nie bę­dzie już oka­zji. Chciał ru­szyć do przo­du, ale nogi od­mó­wi­ły mu po­słu­szeń­stwa. Spró­bo­wał krzyk­nąć, zdzi­wił się jak słabo za­brzmiał jego wła­sny głos. 

– Czego od nas chcesz? 

Na­uczy­ciel­ka zro­bi­ła zdzi­wio­ną minę. 

– Masz jesz­cze od­wa­gę pytać – stwier­dzi­ła. – Ale to minie… – Jesz­cze tro­chę i wszyst­ko minie. 

Oczy jej się za­świe­ci­ły, po­de­szła bar­dzo bli­sko. Krzy­siek znów po­czuł cuch­ną­cy od­dech.

– Krzysz­to­fie… wy­da­je mi się, że ty już wszyst­ko wiesz – za­chry­pia­ła. – By­stry z cie­bie chło­pak. Po­wi­nie­neś wie­dzieć, że stąd nie ma uciecz­ki. Stra­ci­li­ście na to szan­sę, prze­szli­ście do mo­je­go świa­ta. Teraz mu­si­cie się do­sto­so­wać do no­wych zasad. Czas na ko­lej­ną lek­cję. – Demon uśmiech­nął się, uka­zu­jąc ostre, po­żół­kłe zęby.

– Spier­da­laj! – Wy­krztu­sił chło­pak. 

– Coś ty po­wie­dział?! – Ko­bie­ta wcią­gnę­ła ze świ­stem po­wie­trze. 

Krzy­siek po­czuł się nieco le­piej, jakby ten jawny sprze­ciw dodał mu sił. Sku­pił sią na tym, jak bar­dzo chce się wy­do­stać z tego miej­sca. Po­my­ślał o swo­jej ro­dzi­nie, pla­nach na przy­szłość. Wy­obra­ził sobie za­chód słoń­ca nad mo­rzem. Potem spoj­rzał w puste oczy de­mo­na, który chciał mu to ode­brać. Nie za­sta­na­wia­jąc sią ani chwi­li wy­pro­wa­dził po­tęż­ny prawy sier­po­wy, roz­legł się trzask. Chło­pak miał wra­że­nie, że jego pięść zde­rzy­ła się z twar­dym wor­kiem tre­nin­go­wym.

– Ucie­ka­my! – Wrza­snął.

Przy­ja­cie­le obu­dzi­li się z le­tar­gu i ru­szy­li pędem do wyj­ścia. Demon za­to­czył się, zawył chra­pli­wie i za­czął tra­cić ludz­kie kształ­ty. W miej­scu oczu ziały teraz czar­ne dziu­ry, a koń­czy­ny wy­gię­ły się pod dziw­nym kątem i wy­dłu­ży­ły. Kuba od razu skie­ro­wał się w nie­zba­da­ną część ko­ry­ta­rza, w jed­nym z mi­ja­nych po­miesz­czeń do­strzegł hałdę węgla.

– Tutaj! – Krzyk­nął 

Wbie­gli do środ­ka i od razu zo­ba­czy­li otwór pod su­fi­tem.

– Za wy­so­ko! – Ka­ro­li­na pró­bo­wa­ła pod­sko­czyć. 

– Pod­sa­dzę cię. – Krzy­siek spoj­rzał na ko­le­gę, – Potem wcią­gniesz Ka­ro­li­nę i mnie. 

Po chwi­li Kuba był już na ze­wnątrz i po­mógł wy­do­stać się ko­le­żan­ce. Krzy­siek zo­stał w piw­ni­cy sam, kątem oka zo­ba­czył, że demon już wpeł­za przez drzwi. Chło­pak wybił się z miej­sca, zła­pał jedną ręką, ale nie dał rady, ze­śli­zgnął się na zimną po­sadz­kę. Na­tych­miast po­wtó­rzył skok, tym razem ko­le­dzy zła­pa­li się mocno. Kuba cią­gnął z ca­łych sił, ale coś było nie tak. Oczy Krzyś­ka były sze­ro­ko otwar­te z prze­ra­że­nia. 

– Cią­gnij! – bła­gał – Trzy­ma mnie za nogi! 

Przez chwi­lę sy­tu­acja była pa­to­wa, Kuba za­parł się no­ga­mi i stę­kał z wy­sił­ku, ale nie miał wy­star­cza­ją­co siły. W od­da­li roz­le­gło się zło­wiesz­cze wycie i char­cze­nie. Ko­le­dzy spoj­rze­li sobie w oczy. Krzy­siek roz­luź­nił chwyt, coś w jego oczach zga­sło. 

– Ucie­kaj­cie – zdo­łał tylko wy­krztu­sić i osu­nął się z po­wro­tem w ciem­ność.

Kuba stał przez chwi­lę nie­ do­wie­rza­jąc. Z osłu­pie­nia wy­rwał go do­bie­ga­ją­cy z piw­ni­cy prze­raź­li­wy krzyk ko­le­gi i de­mo­nicz­ny głos. 

– Co ty sobie my­śla­łeś?! – chry­piał po­twór. – Stąd nie ma uciecz­ki. Wiesz jakie kary sto­so­wa­no za uciecz­kę nie­wol­ni­ków? Za­sta­nów się, nie zo­sta­ło ci wiele koń­czyn… 

W lesie roz­legł się sko­wyt, tym razem bli­żej. Ka­ro­li­na po­cią­gnę­ła Kubę za rękaw. 

– Bie­gnij­my! – Krzyk­nę­ła. – Nie po­mo­że­my mu. 

Ru­szy­li pędem przed sie­bie, byle dalej od upior­nej szko­ły. Nie mieli po­ję­cia w którą stro­nę się kie­ro­wać. Kuba zo­stał lekko w tyle, po­ra­nio­na noga da­wa­ła mu się mocno we znaki. Mi­ja­li ko­lej­ne po­wy­krę­ca­ne drze­wa, prze­ska­ki­wa­li wy­kro­ty. Zda­wa­ło się, że od­gło­sy wycia zo­sta­ły da­le­ko z tyłu. Nie zwró­ci­li uwagi, kiedy wokół nich za­czę­ła gęst­nieć mgła, otu­la­jąc dźwię­kosz­czel­nym ko­ko­nem. Ich kroki były wy­głu­szo­ne przez war­stwę ze­szło­rocz­nych liści. Wkrót­ce, sły­sze­li już tylko wła­sne, przy­spie­szo­ne od­de­chy. Nagle sta­nę­li jak wryci, pra­wie wpa­dli z roz­pę­du do wody.  

– Je­zio­ro – wy­sa­pał Kuba.

– Co teraz? – Ka­ro­li­na za­czę­ła się ner­wo­wo roz­glą­dać.

– Daj mi chwi­lę. – Chło­pak przy­kuc­nął i wziął kilka głęb­szych wde­chów. – Je­że­li do­brze pa­mię­tam je­zio­ro było na za­chód od szko­ły. Je­że­li chce­my dojść do wio­ski, naj­le­piej bę­dzie, jak pój­dzie­my w prawo wzdłuż brze­gu… 

– A chce­my dojść do wio­ski?

– Dobre py­ta­nie, masz lep­szy po­mysł? – Kuba roz­ło­żył bez­rad­nie ręce.

Coś gło­śno chlup­nę­ło, skie­ro­wa­li la­tar­ki na taflę je­zio­ra. Nie mogli do­strzec dru­gie­go brze­gu. Po po­wierzch­ni roz­cho­dzi­ły się kon­cen­trycz­ne fale. Nagle snop świa­tła wy­ło­wił z ciem­no­ści parę roz­ja­rzo­nych zie­lo­no oczu. Ja­kieś stwo­rze­nie pły­nę­ło po­wo­lut­ku w ich stro­nę. Bóbr? Piż­mak? Wo­le­li tego nie spraw­dzać. Szyb­kim kro­kiem ru­szy­li wzdłuż brze­gu, utrzy­mu­jąc bez­piecz­ną od­le­głość. Szli w mil­cze­niu, po­grą­że­ni we wła­snych my­ślach.

– Świa­tło… – po­wie­dzia­ła Ka­ro­li­na 

– Co?

– Te szep­ty w piw­ni­cy… Ucie­kaj­cie do świa­tła. – Za­sta­na­wia­ła się dziew­czy­na. – Głos wy­da­wał mi się zna­jo­my.

– Nawet jeśli ktoś chce nam pomóc, nic nam to nie daje. – Chło­pak się skrzy­wił. – Je­ste­śmy w ciem­nej dupie. Myślę, że naj­roz­sąd­niej bę­dzie spró­bo­wać dojść do wio­ski. 

– My­ślisz, że mamy ja­kie­kol­wiek szan­se? 

– Nie wiem… – Kuba za­gryzł wargę. – Ale ja tam nie wrócę. 

– Krzy­siek…

– Wy­do­stań­my się stąd – uciął chło­pak. – Tylko tak bę­dzie­my mogli mu pomóc. 

Znowu szli w mil­cze­niu, pró­bu­jąc wy­pa­trzyć co­kol­wiek w gę­stej mgle. Księ­życ scho­wał się za chmu­ra­mi, zro­bi­ło się tak ciem­no, że mu­sie­li uwa­żać, żeby nie od­da­lić się za bar­dzo od brze­gu je­zio­ra. Przed nimi roz­le­gło się gło­śne bul­go­ta­nie i par­ska­nie. Przy­sta­nę­li i za­czę­li na­słu­chi­wać, wtedy chmu­ry się prze­rze­dzi­ły i w bla­dej po­świa­cie zo­ba­czy­li przed sobą plażę. Coś wy­cho­dzi­ło z wody. Ciem­ne syl­wet­ki wy­peł­za­ły na czwo­ra­kach, cią­gnąc za sobą ma­syw­ne ogony. Stwo­rze­nia unio­sły się na tyl­nych ła­pach i za­czę­ły gło­śno wę­szyć. Po chwi­li syn­chro­nicz­nie ob­ró­ci­ły łby w stro­nę dwój­ki ucie­ki­nie­rów i po­czła­pa­ły żwawo w ich stro­nę, blo­ku­jąc dal­szą drogę. Kuba nie na­my­ślał się długo, po­cią­gnął Ka­ro­li­nę w prawo i za­czę­li pędem prze­dzie­rać się przez za­ro­śla, od­da­la­jąc się od je­zio­ra. Kuba po­tknął się i upadł twa­rzą w ze­schłe li­ście. Ka­ro­li­na pod­bie­gła i po­mo­gła mu wstać, prze­dzie­ra­li się przez kępę jeżyn. Kol­cza­ste pędy bo­le­śnie ka­le­czy­ły ręce i nogi, ale nie zwa­ża­li na to. Usły­sze­li wycie, było nie­bez­piecz­nie bli­sko. Cho­ciaż bra­ko­wa­ło im już po­wie­trza w płu­cach, parli do przo­du. W końcu gąszcz się prze­rze­dził, wy­bie­gli na skraj lasu. Kuba znowu upadł, ból w nodze stał się nie do znie­sie­nia.

– Tam! – krzyk­nę­ła dziew­czy­na, wska­zu­jąc coś w od­da­li. 

Przed nimi roz­po­ście­ra­ły się pola, a z nimi widać wyło nie­wiel­ką chat­kę. W jed­nym z okien ma­ja­czy­ło słabe świa­tło. W tej samej chwi­li z lasu wy­pa­dły dwa wilki. Kuba po­pa­trzył na ko­le­żan­kę. Sta­nął mię­dzy nią a zwie­rzę­ta­mi 

– Bie­gnij! Ty masz jesz­cze szan­sę. 

Dziew­czy­na za­wa­ha­ła się przez uła­mek se­kun­dy i ze­rwa­ła się do biegu. Obej­rza­ła się przez ramię. Kuba wy­cią­gnął nie­wiel­ki scy­zo­ryk. Wy­glą­dał ża­ło­śnie, sto­jąc na­prze­ciw­ko po­tęż­nych zwie­rząt o po­stu­rze dzi­ków. Ka­ro­li­na już nie pa­trzy­ła, zmo­ty­wo­wa­na prze­ra­że­niem i uskrzy­dlo­na na­dzie­ją, po­pę­dzi­ła w stro­nę do­mo­stwa. Nie wi­dzia­ła, jak ko­le­ga roz­pacz­li­wie pró­bu­je za­trzy­mać be­stie, jak jeden z wil­ków obala go na zie­mię, a drugi wgry­za się w ramię trzy­ma­ją­ce scy­zo­ryk. Po chwi­li usły­sza­ła, że jedno ze zwie­rząt pusz­cza się za nią w pogoń. Wpa­trzy­ła się w roz­świe­tlo­ne okno, jesz­cze tylko kil­ka­set me­trów, li­czy­ło się tylko to, żeby do niego do­trzeć. 

 

Świa­tło 

 

Pierw­szym, co usły­sza­ła był stłu­mio­ny śpiew pta­ków. Strasz­nie bo­la­ła ją głowa, z wy­sił­kiem pod­nio­sła po­wie­ki. Po­trze­bo­wa­ła chwi­li, żeby wzrok przy­wykł do ja­sne­go świa­tła. Le­ża­ła na łóżku, w nie­wiel­kim po­ko­ju. Pro­mie­nie słoń­ca prze­cho­dzi­ły przez li­ście pa­prot­ki po­sta­wio­nej na oknie, oświe­tla­jąc kre­dens z por­ce­la­no­wą za­sta­wą i ko­lo­ro­wą ma­kat­kę na ścia­nie. Ka­ro­li­nie krę­ci­ło się w gło­wie, miała sucho w ustach. Czuła się jak na po­tęż­nym kacu, albo ra­czej, jakby wy­bu­dzi­ła się po dłu­giej śpiącz­ce. Po­wo­li unio­sła się do po­zy­cji sie­dzą­cej. Za­uwa­ży­ła, że ktoś ubrał ją w sier­mięż­ną, bab­ci­ną pi­ża­mę. Drzwi do po­ko­ju były uchy­lo­ne, wsta­ła z łóżka i prze­szła do sa­lo­nu. 

– Halo! – za­wo­ła­ła. – Jest tu ktoś? – Od­po­wie­dzia­ła jej cisza. 

W po­miesz­cze­niu nie­sa­mo­wi­cie pach­nia­ło. Wszę­dzie pod su­fi­tem pod­wie­szo­ne były pęki kwia­tów i ziół. Dziew­czy­na wyj­rza­ła przez drzwi fron­to­we na po­dwór­ko. Chmu­ry prze­su­wa­ły się le­ni­wie po błę­kit­nym nie­bie. De­li­kat­ne po­dmu­chy wia­tru ko­ły­sa­ły pra­niem, roz­wie­szo­nym na lin­kach. Kury prze­cha­dza­ły się bez­tro­sko, w po­szu­ki­wa­niu je­dze­nia. Dziew­czy­na za­czę­ła się trząść i szlo­chać. 

– Nie po­win­naś jesz­cze wsta­wać dziec­ko. – Sta­rusz­ka po­de­szła cicho i pa­trzy­ła z tro­ską. – Nie bój się, je­steś bez­piecz­na. – Ko­bie­ta ob­ję­ła Ka­ro­li­nę, za­pro­wa­dzi­ła z po­wro­tem do sa­lo­nu i po­sa­dzi­ła w fo­te­lu. – Zro­bię ci coś na wzmoc­nie­nie – po­wie­dzia­ła i znik­nę­ła w kuch­ni. 

Ka­ro­li­na pró­bo­wa­ła po­zbie­rać myśli, nie była pewna, co było snem, a co jawą. Sta­rusz­ka wró­ci­ła, po­sta­wi­ła na stole dwa pa­ru­ją­ce kubki i usia­dła po dru­giej stro­nie.

– Gdzie ja je­stem? – Za­py­ta­ła dziew­czy­na 

– W moim domu. – Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się blado. – Mia­łaś dużo szczę­ścia dziec­ko. 

– Czy to wszyst­ko wy­da­rzy­ło się na­praw­dę? 

– Tak. 

– To zna­czy, że Krzy­siek i Kuba… 

– Nie mieli tyle szczę­ścia…  

– Czy oni…? – Ka­ro­li­na ukry­ła twarz w dło­niach. 

– Żyją… – Sta­rusz­ka wes­tchnę­ła cięż­ko. – Oba­wiam się jed­nak, że wo­le­li­by umrzeć. 

– Co to zna­czy? 

– Stam­tąd ni­ko­mu nie udało się uciec. – Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się blado i na­pi­ła z pa­ru­ją­ce­go kubka. – Je­steś pierw­sza. No pij, bo wy­sty­gnie i stra­ci moc.  

– Ale… – Dziew­czy­na była jesz­cze bar­dzo zdez­o­rien­to­wa­na. 

– Wiem, że masz mnó­stwo pytań. – Sta­rusz­ka uci­szy­ła ją ge­stem. – Nie znam od­po­wie­dzi na wszyst­kie, a nie­któ­rych, uwierz mi, nie chcesz po­znać. Liczy się to, że je­steś tutaj, cała i zdro­wa.

– Kim pani jest? – Ka­ro­li­na zer­k­nę­ła po­dejrz­li­wie na swój kubek. 

– To zro­zu­mia­łe, że się boisz. Wiem przez co prze­szłaś, wi­dzia­łam – za­mil­kła na chwi­lę. – Je­stem tylko starą ko­bie­tą, miesz­kam tutaj od lat. Zbie­ram zioła, robię z nich her­ba­ty i na­lew­ki… Kie­dyś pew­nie na­zwa­li­by mnie wiedź­mą.

Ka­ro­li­na ro­zej­rza­ła się uważ­nie po sa­lo­nie. Ostat­nie wy­da­rze­nia za­czę­ły wra­cać w na­głych prze­bły­skach. Świa­tło w mroku, sza­leń­czy bieg, wycie i roz­pacz­li­we krzy­ki. Mała chat­ka po­śród upior­nej pust­ki. Ostat­kiem sił do­pa­dła do drzwi. W na­stęp­nej chwi­li była już w środ­ku, za­pie­ra się ple­ca­mi o drzwi, a coś po dru­giej stro­nie dra­pie wście­kle pa­zu­ra­mi. In­ten­syw­ny za­pach ka­dzi­dła, po­środ­ku po­ko­ju klę­czy skur­czo­na po­stać. Do­oko­ła niej okrąg uło­żo­ny z ziół i za­pa­lo­nych świec. Pło­mie­nie fa­lu­ją, jakby w środ­ku ze­rwał się silny wiatr. Sta­rusz­ka mam­ro­cze coś pod nosem, ma za­mknię­te oczy i skrzy­wio­ne z wy­sił­ku ob­li­cze, wy­cią­ga rękę w za­pra­sza­ją­cym ge­ście. Ka­ro­li­na po­wo­li wsta­je, wcho­dzi do wy­zna­czo­ne­go okrę­gu i osuwa się na pod­ło­gę. Wszyst­ko spo­wi­ja ciem­ność.

– Te szep­ty w pod­zie­miach… – W oczach dziew­czy­ny po­ja­wił się błysk zro­zu­mie­nia. 

– Nie mo­głam ina­czej pomóc. – Zie­lar­ka smut­no po­krę­ci­ła głową. – Je­stem już stara i coraz słab­sza. 

– Wtedy na dro­dze, mogła pani nas ostrzec, nie po­zwo­lić…

– Po­słu­cha­li­by­ście? – za­py­ta­ła. – Uwie­rzy­li­by­ście sta­rej wa­riat­ce? Jesz­cze nigdy, nikt mnie nie po­słu­chał.

– Mo­że­my im jakoś pomóc? 

– To ra­czej nie­moż­li­we. – Sta­rusz­ka roz­ło­ży­ła bez­rad­nie ręce. – Sami już nie dadzą rady.

– Musi być spo­sób – nie ustę­po­wa­ła dziew­czy­na. 

– Mu­sia­ła­byś tam wró­cić. – Ko­bie­ta za­pa­trzy­ła się w pust­kę.

 

Po­wrót 

 

Bu­dy­nek sta­rej szko­ły stał na swoim miej­scu. Ka­ro­li­na z bi­ją­cym mocno ser­cem pchnę­ła drzwi wej­ścio­we i na wszel­ki wy­pa­dek zo­sta­wi­ła je otwar­te. Układ pokoi był zna­jo­my, ale w świe­tle dnia wszyst­ko wy­glą­da­ło zwy­czaj­nie. Dziew­czy­na w po­śpie­chu prze­szu­ki­wa­ła ko­lej­ne po­miesz­cze­nia. Więk­szość świe­ci­ła pust­ka­mi, nie było śladu po sali bio­lo­gicz­nej i hi­sto­rycz­nej. W po­ko­ju, który za­pa­mię­ta­ła jako do­rmi­to­rium nie zna­la­zła żad­nych łóżek. Na drżą­cych no­gach ze­szła do piw­ni­cy, nie zna­la­zła ani śladu po ry­sun­kach na ścia­nach. Nagle usły­sza­ła gło­śne trza­śnię­cie drzwia­mi. Serce po­de­szło jej do gar­dła, rzu­ci­ła się bie­giem do klat­ki scho­do­wej, po­tknę­ła się kilka razy na nie­rów­nych stop­niach. Wresz­cie do­pa­dła do drzwi i z ulgą stwier­dzi­ła, że te są otwar­te. – To tylko wiatr – po­my­śla­ła. Wtedy jej wzrok przy­ku­ło stare zdję­cie na ta­bli­cy kor­ko­wej. Ostroż­nie po­de­szła, żeby się przyj­rzeć. Pa­mię­ta­ła tę fo­to­gra­fię, teraz wy­glą­da­ła cał­kiem nor­mal­nie. Na­uczy­ciel­ka z grupą uczniów… Ka­ro­li­na za­kry­ła usta, żeby stłu­mić krzyk. Po­zna­ła ko­bie­tę na zdję­ciu, była młod­sza, ale nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, że to bab­cia zie­lar­ka. Wśród uczniów było też dwóch no­wych chłop­ców, łu­dzą­co po­dob­nych do Krzyś­ka i Kuby. 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

Ze spaw technicznych mam wątpliwości (tylko do przemyślenia):

Kuba interesował się opuszczonymi miejscami, wyobrażał sobie, jak wyglądały w czasach swojej świetności, rozmyślał o ludziach, kiedyś z nimi związanymi. – związanych?

Błędne zapisy dialogu:

– Co robimy? – Szepnęła Karolina. 

– Boczne wyjście? – Zapytał Krzychu. 

– Jak tam nastroje? – Zapytał kierowca.

– Może dla pewności dopytamy tubylców o drogę? – Rzucił Kuba.

– Nie jedźcie tam – szepnęła kobieta i odeszła do pobliskiego domu. – Wszyscy poczuli się, jakby w aucie temperatura spadła o kilka stopni.

– No dobra. – Kuba podniósł szybę i powoli ruszył. – Może to nie był najlepszy pomysł, z nawigacją nie powinno być problemu. – Początkowe zdziwienie powoli minęło – tu też *dodatkowo brak kropki na końcu), zatem dialogi do generalnej poprawy (dział Publicystyka ma świetne Poradniki)

 

– Daj spokój Krzychu – przecinek przy Wołaczu?

To są najczęściej budynki na odludziu, takie (przecinek przed „który”?) którymi nikt się nie interesuje, zdewastowane przez wandali.

Skręcili, w szutrową alejkę. – zbędny przecinek?

 

A zatem interpunkcję też jeszcze trzeba starannie prześledzić i poprawić, ja już reszty nie wypisuję.

 

 

– Chyba żartujesz – parsknęła dziewczyna – zaczynam żałować, że w ogóle tu przyjechałam. To miejsce przyprawia o ciarki. 

Oto właśnie chodzi w tej zabawie – odpowiedział i spojrzał na Kubę – jesteś kierownikiem wyprawy, czyń honory. – czy w tym kontekście nie miało być osobno?

– Koniec żartów, kto tu jest?! – Kuba zaczął się gorączkowo rozglądać, ale Odpowiedziała mu złowroga cisza. – albo małą literą, albo brakuje części zdania?

Wrócili szybko do Sali lekcyjnej. – tu także?

Światło z trzech latarek skupiło się na tablicy, był na niej wymazany czyś czerwonym napis: „Uciekajcie”. – literówka?

 

Otaczały ich nienaturalnie powykręcane, bezlistne drzewa. (o spacje za dużo?)  Ziemię spowijała gęsta warstwa mgły.

 

Fundamentem Biologii stanowi śmierć… – czemu wielką literą? (takich wyrazów jest w tekście znacznie więcej), zdanie ma chyba niepoprawną konstrukcję?

 

– Tak, gdzieś poza światem, poza czasem… uwięzieni przez kobietę demona. – gramatyczny – Biernik?

Pamiętała fotografię, teraz wyglądała całkiem normalnie. – ten sam błąd?

 

– Otóż słowo skafizm według różnych podań pochodzi od starożytnego greckiego słowa "skáfi", tłumaczone jako "koryto lub "skaphe", które dosłownie oznacza "wydrążony". – nie wszędzie cudzysłów jest zakończony

 

Poczuła, jak uczniowie chwytają ja pod ręce i wloką między ławkami. – literówka?

Dziewczyna nagle usiadła i z przerażeniem w oczach. Chciała coś powiedzieć, ale tylko zakryła usta dłonią i zaczęła bezgłośnie szlochać. – brak części pierwszego zdania?

Kuba stał przez chwilę niedowierzając. – ortograf – „nie” z czasownikiem

Przed nimi rozpościerały się pola, a z nimi majaczyła niewielka chatka. W jednym z okien majaczyło słabe światło. – powtórzenie?

 

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Bardzo dużo zdań nie ma na końcu kropki.

 

Horror ma znakomitą fabułę, nieprzewidywalne zwroty akcji i masę drastycznych wątków, więc chętnie nominowałabym do Piórka, lecz ilość usterek językowych jest tu największą przeszkodą, a szkoda.

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Cześć, BioHazard

Opowiadanie napisane dość sprawnie. Myślę, że znajdzie swoich odbiorców. 

Zacząłeś bardzo dobrze, jako ekspozycja – niepokojący klimat, niewinna przejażdżka do opuszczonego, starego budynku. Ale później, jak dla mnie, całe napięcie zniknęło wraz z pojawieniem się nauczycielki i torturami. Dalej jest ucieczka, staw, babcia w chatce, która okazuje się wiedźmą, by na końcu przedstawić czytelnikowi, że to jednak demon. 

Proszę, nie zrozum mnie źle. Nie jest to zły tekst. To tylko moje zdanie. Pewnie chodzi o to, że mnie jest trudno przestraszyć opisami scen odcinania nóg czy rąk :-) 

Pozdrawiam

Pierwsze, co rzuca się w oczy to niestety liczne błędy w zapisie dialogów. Zakładam, że to przez wspomniany pośpiech, bo ogólnie język nie wydaje mi się zły. Fajnie, gdyby te dialogi poprawić przed dodaniem do biblioteki.

 

ale Odpowiedziała mu złowroga cisza

Wielka litera niepotrzebna.

 

Wrócili szybko do Sali lekcyjnej

jw

 

Skrzypnęły, ale nie ustąpiły.

Hmmm czy drzwi uderzone barkiem mogą skrzypnąć? Zwłaszcza, jeśli się od tego uderzenia nie otworzyły?

 

Opowiadanie jest dosyć nierówne. Miejscami jest bardzo fajnie – łazimy z bohaterami po opuszczonych korytarzach, drzwi się zamykają, dziwne odgłosy tu i ówdzie, no i ten nastrój grozy, czy wręcz creepypasty, daje się naprawdę mocno odczuć. A w innych miejscach mamy np. "uczniów zombie", którzy grzecznie odprowadzają bohaterów do sali, a co gorsza nie są w żaden sposób opisani – narrator rzuca słowo "zombie", jak najoczywistszą rzecz na świecie. No i w takich miejscach ten nastrój się sypie.

 

Na plus też zakończenie.

 

Pozdrawiam

 

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Bardzo dziękuję za komentarze

 

Bruce

 

Dzięki za wytknięcie błędów. Postaram się w miarę możliwości wszystkie poprawić. Umieściłem też ostrzeżenie o wulgaryzmach

 

Hesket

 

Cieszę się, że przynajmniej na początku poczułeś nastrój.

 

GalicyjskiZakapior

Hmmm czy drzwi uderzone barkiem mogą skrzypnąć? Zwłaszcza, jeśli się od tego uderzenia nie otworzyły?

Bardziej chodziło mi o odgłos trzeszczącego pod wpływem uderzenia drewna, może źle to ująłem

 

Co do uczniów zombie, chyba zrobiłem za duży skrót myślowy. Pojęcie "zombie" wywodzi się z afroamerykańskiego kultu voodoo, gdzie oznacza osobę zniewoloną i nieświadomie wykonującą rozkazy, tak jak uczniowie w moim opowiadaniu, przynajmniej większość. Teraz zombie bardziej kojarzy się z żywym trupem.

 

Pozdrawiam

 

 

 

 

 

Bardzo dzięki, to zawsze tylko sugestie do przemyślenia. Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć!

 

Przeczytane, dłuższy komentarz jutro. Póki co przeczytałem tylko kilka tekstów konkursowych, ale jak na razie Twój naprawdę dobrze wpasowuje się w tematykę. Historia jest prosta i jasna, od pierwszego do ostatniego akapitu serwujesz czytelnikowi/słuchaczowi grozę, pozornie zwyczajna eksploracja przeradza się w koszmar, jest się o kogo bać i naprawdę trudno przewidzieć, jak się to skończy. Zdjęcie, sierociniec, szkoła, zacnie to pokazałeś. Wykorzystujesz też większość (wszystkie?) wprowadzone elementy, przez co historia tworzy zamkniętą całość, a niejasne jest tylko to, co ma zostać niejasne.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Polecam do biblioteki i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Bardzo dziękuję za dobre słowa krar85, to motywuje do pisania i pracy nad sobą.

 

Również życzę powodzenia w konkursie :)

Nowa Fantastyka