
Chyba jeszcze nigdy nie napisałem opowiadania w tak ekspresowym tempie. Mam nadzieję, że się spodoba. Miłej lektury :)
Uwaga, występują śladowe ilości wulgaryzmów
Chyba jeszcze nigdy nie napisałem opowiadania w tak ekspresowym tempie. Mam nadzieję, że się spodoba. Miłej lektury :)
Uwaga, występują śladowe ilości wulgaryzmów
W drodze
Do zmroku została nieco ponad godzina. Srebrny opel astra zjechał z drogi ekspresowej S5 na wysokości Tryszczyna. Autem podróżowały trzy osoby. Wszyscy ubrani na sportowo, jakby wybierali się na wieczorny jogging. Za kierownicą siedział Kuba – dwudziestoletni student historii, a obok niego Krzysztof – kolega z liceum. Obu połączyła pasja do urbexu. Kuba interesował się opuszczonymi miejscami, wyobrażał sobie, jak wyglądały w czasach swojej świetności, rozmyślał o ludziach, kiedyś z nimi związanych. Dziwną nostalgią i satysfakcją napełniały go namacalne dowody przemijania. Z kolei Krzysztof był miłośnikiem mocnych wrażeń. Lubił adrenalinę towarzyszącą wchodzeniu na teren opuszczonych budynków, często po ciemku, bez zgody właściciela. Razem prowadzili bloga „Przypomniane historie”. Dzisiaj planowali zdobyć materiały do kolejnej relacji, a towarzyszyła im Karolina, koleżanka Kuby ze studiów.
– Jak tam nastroje? – zapytał kierowca. – Według nawigacji powinnyśmy być za jakieś piętnaście minut.
– Twoim tempem to pewnie jeszcze z pół godziny – rzucił z przekąsem Krzysztof.
– To nie jest bolid F1, tylko astra w gazie. – Kuba skrzywił się z dezaprobatą. – Karola, nie żałujesz jeszcze, że dałaś się namówić?
– Jadę z dwójką facetów do zagubionego w lesie sierocińca, na nocne zwiedzanie. Trudno o lepsze plany na piątkowy wieczór. – Dziewczyna starała się, żeby to zabrzmiało beztrosko, ale zdradzało ją lekkie drżenie głosu.
– Jeszcze możesz się rozmyślić, tak zaczyna się każdy horror. – Krzysztof złowieszczo zniżył głos.
– Ok, ale tak na serio – zagadnęła dziewczyna. – Przeżyliście jakieś niebezpieczne sytuacje na waszych wyjazdach?
– Oczywiście. – Krzysztof nabrał powietrza, szykując się na dłuższy monolog.
– Daj spokój Krzychu – wtrącił się kierowca. – Nie strasz jej, bo nie da mi notatek z filozofii. – Spojrzał na dziewczynę w lusterko wsteczne i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Bywało, że trochę najedliśmy się strachu, bo gdzieś trzasnęły drzwi, gdzieś zaskrzypiały schody, albo wydawało się nam, że słyszymy kroki, ale to normalne. W takich miejscach, szczególnie nocą wyobraźnia płata figle. Raz tylko musieliśmy uciekać, bo ktoś zgłosił włamanie na policję i przyjechał patrol…
– Czyli właściwie łamiemy prawo?
– Teoretycznie powinniśmy mieć zgodę właściciela obiektu, ale często ciężko jest nawet ustalić, kto nim jest. To są najczęściej budynki na odludziu, takie którymi nikt się nie interesuje, zdewastowane przez wandali. My tylko wchodzimy i robimy dokumentację, żeby zachować od zapomnienia to co zostało, niczego nie zabieramy, niczego nie zostawiamy…
– Bla bla… – wtrącił się Krzychu. – Zostaw tą gadkę dla potomnych. Zaraz powinniśmy wjechać do lasu.
Srebrna astra zwolniła, przyjaciele zaczęli się rozglądać po okolicy. Otaczała ich typowa polska wieś. Przy drodze stały niskie chałupy, rozpościerały się przydomowe sady, kury chodziły samopas, pranie suszyło się na linkach. Okolica wyglądała bardzo urokliwie w promieniach zachodzącego słońca. Na chodniku przystanęła starsza kobieta, zmrużyła oczy i patrzyła na zbliżające się auto.
– Może dla pewności dopytamy tubylców o drogę? – rzucił Kuba. Nie było sprzeciwu, więc zatrzymał samochód przy kobiecie i opuścił szybę. – Dobry wieczór, szukamy opuszczonego dworku, podobno jest gdzieś w okolicy… – Starowinka popatrzyła podejrzliwie na wszystkich pasażerów. Dłużej zatrzymała wzrok na Karolinie, dziewczyna się uśmiechnęła, ale w oczach babcinki było coś dziwnego, coś co wbrew sielskiej atmosferze wywołało nieprzyjemny skurcz żołądka.
– Nie jedźcie tam – szepnęła kobieta i odeszła do pobliskiego domu. – Wszyscy poczuli się, jakby w aucie temperatura spadła o kilka stopni.
– No dobra. – Kuba podniósł szybę i powoli ruszył. – Może to nie był najlepszy pomysł, z nawigacją nie powinno być problemu. – Początkowe zdziwienie powoli minęło
– Jeszcze nawet nie zajechaliśmy na miejsce, a już robi nam się klimacik – zażartował Krzysztof, żeby rozluźnić atmosferę.
– Mówiliście, że jedziemy do sierocińca? – Zdziwiła się Karolina.
– Owszem – zaczął Kuba. – Ten budynek ma długą i ciekawą historię. – Krzysztof ostentacyjnie przewrócił oczami. – To właściwie późno klasycystyczny pałacyk wybudowany na podstawie projektu Wiktora Stabrowskiego…
– Nie przynudzaj! – Krzysztof w końcu nie wytrzymał. – Najistotniejsze, że później dworek służył jako sierociniec…
– Właściwie to nie do końca prawda, najpierw był tu PGR, a później szkoła…
– Dobra, dobra. Ja słyszałem o sierocińcu. – Krzychu zaczął konspiracyjnie szeptać – wiąże się z nim mroczna historia.
– Znowu zaczynasz? – Kuba skrzywił się. – To raczej miejska legenda.
– Jak już, to wiejska – odciął się Krzychu. – Podobno w latach siedemdziesiątych w dworku mieścił się sierociniec, ale funkcjonował tylko przez rok. Zamknięto go, bo wydarzył się jakiś wypadek. Niektórzy mówią, że wszystkie dzieci zniknęły bez śladu, razem z wychowawczynią…
– Tak, oczywiście i nie sądzisz, że takie wydarzenie odbiłoby się szerokim echem?
– Ówczesna władza zatuszowała wszystko, takie były czasy. – Krzychu wzruszył ramionami.
Minęli wioskę i wjechali do lasu. Kuba zerknął na telefon.
– Dziwne – mruknął. – Nawigacja zaczęła wariować. Pewnie straciłem sygnał przez te drzewa. Sprawdźcie u siebie.
– U mnie to samo – odparł Krzysiek.
– Mi też nie działa. – Karolina zmarszczyła czoło, wpatrując się w ekran. – Może to jakaś awaria?
– Nie sądzę – stwierdził Kuba. – Prędzej jakieś celowe zakłócanie sygnału. Nie ma tu w pobliżu jakiejś bazy wojskowej, czy coś?
– Z tego co mi wiadomo, to nie – odpowiedział kolega. – Co macie takie nietęgie miny? Strach was obleciał?
– Daj spokój, powiedz mi lepiej, gdzie mam teraz skręcić.
– Tam ktoś idzie. – Karolina wskazała ręką. – Podjedź, to zapytamy. Może tym razem pójdzie lepiej.
Na skraju drogi majaczyła niewyraźna postać. Zdawało się, że idzie w ich stronę, po czym nagle zniknęła im z oczu.
– Gazu, tym tempem nie dogonisz staruszka z balkonikiem – zażartował Krzysiek.
– Jak ci się nie podoba, to cię wysadzę i możesz iść pieszo.
– Dobra, dobra. – Żartowniś podniósł ręce w geście pojednania. – Nie obrażaj się, po prostu chciałbym już być na miejscu.
Kuba przyspieszył i jechali przez dłuższy czas, rozglądając się intensywnie.
– Nie ma go… – zdziwił się kierowca. – Jak kamień w wodę.
– Może to jakiś grzybiarz – stwierdził Krzysiek. – Poczuł zew i poszedł w las.
– O! – zawołała Karolina. – Jest jakaś droga w lewo, spróbujmy tutaj.
Skręcili, w szutrową alejkę. Korony drzew zamknęły się nad nimi, sprowadzając do wnętrza auta półmrok. Jechali chwilę w milczeniu i wpatrywali się w gęstniejące zarośla. Nagle kątem oka zobaczyli jakiś ruch. Coś zerwało się i przemknęło tuż przed maską samochodu. Karolina wrzasnęła, kiedy Kuba gwałtownie wcisnął hamulec.
– Co to było?! – zapytała dziewczyna. – Pies?
– Raczej dzik. – Kuba starał się zachować spokój, ale ręce drżały mu lekko na kierownicy.
– No, no, emocje jak na grzybobraniu – zażartował Krzychu. – Zaparkuj na poboczu, zdaje się, że już widać ten dworek.
Odkrywcy wysiedli z auta i wyciągnęli z bagażnika plecaki. Dalej ruszyli pieszo. Chwilę później ich oczom ukazał się okazały budynek, otoczony starym drzewostanem – który zapewne stanowił pozostałość po parku. Grupka niespiesznie zbliżyła się do frontowych drzwi. Słońce całkowicie zaszło za horyzont, a gęstniejący mrok zdawał się wypływać z zarośli i pochłaniać wszystko na swojej drodze. Cisza była tak absolutna, że wszyscy wzdrygnęli się, kiedy Krzysiek rozpiął swój plecak. Chłopak wyciągnął z niego czołówki i kamerę.
– No to zaczynamy – mruknął podając przyjaciołom latarki.
W środku
Trzy snopy światła niemal jednocześnie skupiły się na drzwiach frontowych. Mimo, że nadgryzione zębem czasu, wyglądały bardzo solidnie. Kuba był przekonany, że będą musieli szukać innego wejścia, ale dla formalności nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się skrzypiąc przeraźliwie. Przyjaciele popatrzyli po sobie.
– Panie przodem. – Krzysiek się uśmiechnął.
– Chyba żartujesz – parsknęła dziewczyna. – Zaczynam żałować, że w ogóle tu przyjechałam. To miejsce przyprawia o ciarki.
– O to właśnie chodzi w tej zabawie – odpowiedział i spojrzał na Kubę. – Jesteś kierownikiem wyprawy, czyń honory.
Kuba bez słowa przekroczył próg budynku, a za nim podążyła reszta grupy. Ich oczom ukazała się klatka schodowa, rzeźbione drewniane poręcze, stare wykładziny, ze ścian i sufitów odchodziła łuszcząca się farba.
– Jakoś tu czysto – zdziwił się Kuba. – Żadnych puszek, butelek, śmieci. Czyżby miejscowa inteligencja się tutaj nie zapuszczała?
– Tu jest jakieś zdjęcie. – Karolina wskazała na tablicę korkową przy wejściu. – Chyba dzieci z wychowawczynią… – Nagle odskoczyła, jak oparzona. – Chodźmy już stąd! – jej głos zabrzmiał alarmująco.
– Co się stało? – Koledzy byli już przy niej. Kuba przybliżył się do tablicy i skierował snop światła prosto na fotografię. Zdjęcie przedstawiało grupkę dzieci i kobietę, najprawdopodobniej ich wychowawczynię. Kuba od razu zorientował się w czym rzecz. Chociaż zdjęcie było czarno-białe, wszystkie postaci miały czerwone oczy. Wyglądało to upiornie.
– Teraz dopiero zrobiło się creepy. – Krzychu gwizdnął przeciągle.
– Ja już wymiękam. – Karolina objęła się rękoma, jakby nagle zrobiło jej się zimno – Dlaczego to zdjęcie tak wygląda?
– Pewnie ktoś dla żartów pomalował je pisakiem. – Kuba starał się uspokoić koleżankę. – Jak już tu jesteśmy, rozejrzyjmy się trochę, bo nie będzie co wpisać na blogu.
Przeszli korytarzem do lewego skrzydła budynku. Atmosfera zrobiła się napięta, nikt nie chciał tego przyznać na głos, ale miejsce napełniało niepokojem. Nie chodziło o to, że znaleźli się nocą, w upiornym opuszczonym budynku, pośrodku lasu. Na to byli przygotowani. Problem w tym, że odkąd spojrzeli na zdjęcie w holu, nie opuszczało ich uczucie czyjejś obecności. Jakby ktoś bacznie obserwował ich poczynania z ciemnych zakamarków, ukryty przed wzrokiem. Kuba uchylił drzwi do pierwszego pomieszczenia, zajrzeli do środka. W bladej poświacie księżyca, sączącej się przez brudne szyby, zobaczyli salę lekcyjną. Stare, poobijane ławki i krzesła ustawione były w równych rzędach, jakby za chwilę miały zacząć się zajęcia. Weszli powoli do środka.
– Dziwne – stwierdziła Karolina. – Sala wygląda na wysprzątaną, nawet nie ma kurzu.
W pomieszczeniu znajdowała się stara tablica, na której ktoś napisał: „Pani lubi ciszę”. Przyjaciele stanęli niepewnie na środku pomieszczenia.
– Mi to wygląda, jakby ktoś robił sobie tutaj zabawę w nawiedzony dom, może jakiś LARP, albo escape room… nawet fajny pomysł – stwierdził Kuba. – Chociaż nie znalazłem w necie żadnych informacji na ten temat.
Nagle gdzieś z góry rozległ się dźwięk, na który wszystkim serca podeszły do gardła.
– Ktoś tu jest. – Kuba szeroko otworzył oczy.
– To chyba śmiech dziecka. – Karolina z wrażenia zakryła usta dłońmi.
Ktoś znowu się zaśmiał, po czym usłyszeli szybkie kroki na klatce schodowej i trzaśnięcie frontowych drzwi.
– Spadamy stąd – rzucił Krzychu. – Nie podoba mi się to. Nie wiadomo co tym gnojkom przyjdzie do głowy.
Ruszyli szybkim krokiem do wyjścia. W holu nie było już nikogo. Kuba nacisnął klamkę i popchnął z całej siły, ale drzwi ani drgnęły.
– Kurwa! – wrzasnął Krzychu. – To już przegięcie.
– Proszę się wyrażać, nie jesteśmy na bazarze – chrapliwy kobiecy głos brzmiał, jakby należał do nałogowego palacza po ataku astmy.
– Koniec żartów, kto tu jest?! – Kuba zaczął się gorączkowo rozglądać, ale odpowiedziała mu złowroga cisza.
– Ktoś sobie robi z nas jaja, musimy się stąd zabierać, sprawdźcie okna – rzucił Kuba.
– Okratowane! – Karolina starała się opanować, ale powoli ogarniała ją panika. – Nie widziałam na zewnątrz tych krat.
– Ja też nie. – Kuba był wyraźnie zaniepokojony.
Wrócili szybko do sali lekcyjnej. Coś czmychnęło pod ustawione w kącie biurko.
– Tutaj też kraty. – W głosie Karoliny słychać było desperację – O Boże! – krzyknęła, wskazując w głąb sali – Czy to krew?!
Światło z trzech latarek skupiło się na tablicy, był na niej wymazany czymś czerwonym napis: „Uciekajcie”.
– Dzwonię na policję. – Karolina nerwowo wyszarpnęła telefon z kieszeni.
– Daj spokój – wtrącił Krzychu. – Możemy mieć przez to problemy. Po prostu znajdźmy stąd jakieś wyjście i spadajmy.
– Nie ma sygnału. – Dziewczyna ze strachem wpatrywała się w ekran smartfonu.
Usłyszeli hałas w korytarzu, najpierw szuranie, jakby ciągnięcie czegoś po podłodze, później kroki. Ktoś niespiesznie szedł w ich stronę. Wszyscy zastygli w bezruchu i wpatrywali się w drzwi. Po chwili zobaczyli w nich ciemną sylwetkę. Widzieli tylko zarys postaci, światło latarek w niewytłumaczalny sposób nie było w stanie rozświetlić korytarza. Postać przystanęła na chwilę, jakby się im przyglądała, po czym ruszyła dalej w głąb lewego skrzydła. Odgłos kroków był coraz słabszy, aż ucichł zupełnie. Przyjaciele popatrzyli po sobie z przerażeniem w oczach. Nie byli jeszcze gotowi przyznać, że wokół nich dzieje się coś paranormalnego, ale ta myśl coraz mocniej przebijała się do ich świadomości.
Bez wyjścia
– Co robimy? – szepnęła Karolina.
– Boczne wyjście? – zapytał Krzychu.
– Proszę zająć miejsca – chrapliwy głos rozbrzmiał gdzieś pod sufitem i odbił się echem w pustej sali.
Stali jak skamieniali. Znowu szuranie na korytarzu, po chwili kroki, tym razem wielu stóp. Do sali zaczęli wchodzić uczniowie. Szli jak w transie, powolne ruchy, puste spojrzenia. Wyglądało na to, że w ogóle nie odnotowali obecności trójki eksploratorów. Dzieci zajęły miejsca w ławkach. Za nimi szedł ktoś jeszcze. W drzwiach pojawiła się kobieta, na pierwszy rzut oka zwyczajna starsza pani, ubrana w buty na niskim obcasie, ołówkową spódnicę, koszulę i zapinany na guziki kardigan. Kobieta spojrzała na trójkę przyjaciół, jej oczy upiornie zalśniły w blasku księżyca. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując krzywe i nienaturalnie ostre zęby. Podeszła do tablicy i spojrzała na krwawy napis. Skrzywiła usta w brzydkim grymasie i chwyciła gruby drewniany wskaźnik.
– Stanisław… – wychrypiała. – Jesteś dzisiaj dyżurnym, dlaczego tablica nie jest gotowa?
Chłopak w pierwszej ławce skulił się ze strachu. Starucha podeszła do niego i postukała wskaźnikiem w ławkę. Uczeń z ociąganiem położył dłonie na blacie. Kobieta wzięła zamach i rąbnęła, aż trzasnęły kości palców. Chłopak zawył przeraźliwie, a nauczycielka zaczęła bez opamiętania okładać go kijem po głowie i ramionach. Bryznęła krew z rozciętego łuku brwiowego.
– Niczego… – sapała – się nie uczycie. Nie mam… już… na was… sił.
– Dobra! – Wrzasnął Krzysiek – wystarczy! Posraliśmy się ze strachu. Koniec przedstawienia, mamy dosyć. Możecie już przestać.
Kobieta przestała pastwić się nad chłopakiem i spojrzała na stojących z tyłu przyjaciół. Głowy uczniów również obróciły się jak na zawołanie, puste spojrzenia nie wyrażały nic, żadnych emocji.
– Krzysztofie… – Starucha pokręciła głową z dezaprobatą. – Musimy nad tobą popracować.
– Spierdalamy! – Krzysiek pociągnął przyjaciół, wyrywając ich z marazmu.
Wypadli pędem na korytarz i pobiegli w stronę bocznego wyjścia. Pierwszy dopadł do niego Kuba. Drzwi były zamknięte. Chłopak wziął rozpęd i uderzył w nie barkiem. Skrzypnęły, ale nie ustąpiły. Krzysiek poprawił kopniakiem, coś chrupnęło, Kuba uderzył jeszcze raz i zamek w końcu ustąpił. Nie czekając popędzili na zewnątrz. Chcieli od razu biec w stronę samochodu, ale stanęli jak wryci.
– Co jest do cholery?! – Krzychu rozejrzał się nerwowo.
Okolica zmieniła się nie do poznania. Otaczały ich nienaturalnie powykręcane, bezlistne drzewa. Ziemię spowijała gęsta warstwa mgły. Kawałek dalej zarośla zdawały się tworzyć nieprzebytą ścianę. Nigdzie nie było widać drogi, którą się tutaj dostali. Coś przedzierało się przez krzaki. Usłyszeli dziwne chrząkanie i skowyt.
– Chodźmy do głównego wejścia, stamtąd trafimy na drogę – przytomnie zaproponowała Karolina.
Popędzili wzdłuż ściany budynku, szelest zarośli był coraz bliżej. Stanęli na wprost drzwi frontowych. Nadal nie rozpoznawali otoczenia. Ruszyli przed siebie, tam, gdzie powinna być droga, wtedy z krzaków wprost przed nimi wypadło jakieś zwierzę. Krępe i masywne, w pierwszej chwili myśleli, że to dzik, wtedy stwór uniósł łeb i rozległo się przeciągłe wycie, zakończone chrząknięciem i kwikiem. Bestia spojrzała na nich przekrwionymi ślepiami i wyszczerzyła ostre, wilcze kły. Kuba drżącymi rękoma wyciągnął z plecaka gaz pieprzowy i spojrzał na przyjaciół. Kiwnęli głowami na znak, że muszą spróbować. Szli powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów, starali się ominąć zwierzę szerokim łukiem. Nie udało się, bestia ruszyła z kwikiem prosto na nich.
– Jebany świnio-wilk! – wrzasnął Krzychu.
Zwierzę błyskawicznie dopadło do Kuby, masywne szczęki zacisnęły się na łydce. Chłopak upadł i zaczął rozpaczliwie pryskać gazem, celując w pysk. Bestia w końcu odpuściła. Karolina szybko pochyliła się nad kolegą, noga nie wyglądała dobrze, z głębokich śladów po zębach sączyła się jasnoczerwona krew. W tym momencie z lasu wyłoniły się cztery kolejne świnio-dziki, kwicząc i skowycząc, powoli zbliżały się do trójki przyjaciół. Drzwi frontowe szkoły otwarły się, skrzypiąc przeraźliwie. Odkrywcy zrozumieli, że nie mają szans. Krzysiek i Karolina pomogli wstać Kubie. Cała trójka pospiesznie wycofała się do gmachu. Gdy tylko przekroczyli próg, drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
Lekcja pierwsza
Kuba jęczał z bólu, Karolinie udało się zatamować krwawienie prowizorycznym bandażem z zapasowej koszulki. Szok i przerażenie jeszcze nie minęło. Nawet nie zauważyli, kiedy otoczyli ich uczniowie zombie. Odkrywcy dali się poprowadzić do pomieszczenia, które okazało się kolejną salą lekcyjną, sadząc po wyposażeniu, salą biologiczną.
Krzysiek rozejrzał się nerwowo. Pod ścianami stały gabloty pełne pomocy naukowych. Półki uginały się od słojów z formaliną, z których martwymi oczami łypały żaby, jaszczurki i stworzenia o trudnej do odgadnięcia przynależności gatunkowej. W sali unosił się nieprzyjemny słodko-duszący odór. Przyjaciele potrzebowali chwili, żeby zebrać myśli i zorientować się w tej strasznej i absurdalnej sytuacji. Przysiedli w tylnych ławkach. Pomieszczenie nie miało okien, jedynym źródłem światła była stara lampa jarzeniowa na suficie. Kuba zdążył jeszcze pomyśleć, że to dziwne, bo w budynku nie było prądu.
– Witajcie – powiedziała nauczycielka, pojawiając się znikąd. – Proszę o ciszę – zachrypiała, chociaż nikt się nie odzywał. – Dzisiaj opowiem wam o biologii – pozwoliła sobie na dłuższą pauzę. – Mówią, że to nauka zajmująca się badaniem życia… ale według mnie to stwierdzenie zbyt ogólnikowe, niedoprecyzowane, mylące…
Kobieta przeszła wzdłuż ławek. Uczniowie kulili się, kiedy była obok, mimo, że ich twarze pozostawały bez wyrazu. Wydawało się, że to jakiś automatyczny odruch. Starucha zatrzymała się obok Krzyśka. Chłopak spojrzał jej z bliska w oczy i poczuł, jak oblewa go zimny pot. Zrozumiał, że nie patrzy na człowieka. Z ciemnej otchłani źrenic biło czyste zło. Cokolwiek przyjęło postać nauczycielki, nie było z tego świata, karmiło się ich bólem i strachem. Demon był tak blisko, że Krzysiek poczuł cuchnący zgnilizną oddech, zrobiło mu się niedobrze. Ogarnęła go słabość, nie był pewien, czy udałoby mu się wstać z ławki, a co dopiero zaatakować lub chociaż spróbować ucieczki.
– Rozejrzyjcie się – kontynuowała wywód. – Ile życia jest w tych gablotach? – Zatoczyła palcem wokół sali. – Fundamentem dla postępu w dziedzinie biologii są trupy. Paradoks polega na tym, że aby poznać życie, trzeba zabić. – Nauczycielka oblizała się. – Począwszy od małych owadzich trupków, przez martwe żaby, jaszczurki i ptaki, truchła psów, kotów i małp, kończąc na człowieku.
– Ale do rzeczy – ze świstem wciągnęła powietrze. – Dzisiaj dowiemy się jak działają mięśnie… – Krzysztofie, czy możesz nam powiedzieć coś na ten temat? Nie?… Nie szkodzi. Otóż mięśnie kurczą się na skutek impulsu elektrycznego. Kiedyś przeprowadzało się ćwiczenia na żabach. Odcięte kończyny płaza rażone prądem, reagują skurczem. Niestety do tego eksperymentu potrzebna jest świeża żaba… Nie mamy tutaj takowej, ale to nic, poradzimy sobie inaczej…
– Krzysztofie – zachrypiała. – Podejdź tutaj. – Kobieta zbliżyła się do biurka, na którym stało coś ukrytego pod płachtą materiału. Szybkim ruchem ściągnęła pokrowiec. Okazało się, że to niewielka, ale masywna gilotyna. Krzysiek poczuł, jak żołądek wywraca mu się na lewą stronę. Nogi miał jak z waty, kręciło mu się w głowie.
– No śmiało, nie wstydź się. – Demon rozciągnął usta w upiornym uśmiechu. – Zbigniew! Czesława! Pomóżcie koledze.
Dwójka uczniów wstała posłusznie, chwycili Krzyśka pod ramiona i poprowadzili do nauczycielki. Chłopak czuł się jak w koszmarze, nie mógł się poruszyć, nie mógł wydobyć słowa, zaczął modlić się, żeby to był zły sen. Niestety odczucia były zbyt realne, żeby się łudzić.
– Lewa, czy prawa ręka? – Nauczycielka zapytała, jakby chodziło o pobieranie krwi.
Krzysiek poczuł ucisk na karku, szarpnięcie za rękę, zaciskające się rzemienie, chłód stali. Rozległ się trzask. Nie poczuł bólu, spojrzał na dwójkę przyjaciół. Na ich bladych twarzach malowało się skrajne przerażenie. Zobaczył, że nauczycielka kładzie coś przed nim na ławce, wzrok mu się rozmazywał, ale poznał, że to ludzka dłoń. Kobieta przykładała do niej elektrody, a palce zwijały się konwulsyjnie. Chłopak spojrzał w dół na lewą rękę. Zobaczył sikający krwią kikut, poczuł obezwładniający ból, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Usłyszał jeszcze tylko jak nauczycielka świszczącym głosem opowiada, czego można się nauczyć przeprowadzając eksperyment z dekapitacją żaby i stracił przytomność.
Dormitorium
Krzysiek powoli otworzył oczy. Było ciemno, nie mógł przypomnieć sobie, gdzie jest. Wokół panowała cisza, nie licząc miarowego chrapania. Czuł pod plecami twardy materac, spróbował podnieść się do pozycji siedzącej, ale poczuł przeszywający ból w lewej dłoni i opadł z powrotem na plecy.
– Krzysiek – szepnęła Karolina. – Jak się czujesz?
Chłopak spojrzał z niedowierzaniem na obandażowany kikut.
– Pomóż mi wstać – powiedział przez zęby. – Gdzie jest Kuba?
– Tu jestem – rozległ się słaby głos spod okna.
Kuba siedział oparty plecami o ścianę. Twarz wykrzywiał mu grymas bólu, obejmował rękoma wyraźnie spuchniętą nogę. Znajdowali się w dużej sali, pod ścianami w równych odstępach ustawione były łóżka. Wszyscy uczniowie zdawali się pogrążeni w głębokim śnie.
– Co robimy? – szepnęła Karolina. – Czekamy do rana?
– Wątpię, żeby nadeszło… – wymamrotał Kuba. – Wydaje mi się, że utknęliśmy w jakimś koszmarze. Już dawno powinno świtać, nie wiem, gdzie jesteśmy, ale tu chyba ciągle trwa noc.
– Pamiętacie, jak znaleźliśmy się w tej sali? – zapytał Krzysiek.
– Nie. – Karolina pokręciła głową. – Straciliśmy przytomność, kiedy… No wiesz, a ocknęliśmy się już tutaj. Najpierw ja, potem Kuba.
– Próbowaliście jakoś porozmawiać z nimi? – chłopak wskazał zdrową ręką śpiących.
– Nie – szepnęła dziewczyna. – Nie wiemy po czyjej są stronie, wszyscy wyglądają, jakby byli w jakimś transie. Na dobrą sprawę nawet nie wiemy kim lub czym są – głos uwiązł jej w gardle.
– Może warto spróbować. – Kuba ukrył twarz w dłoniach. – Musimy się stąd wydostać i to szybko. Mam pewną teorię… – Chłopak zamyślił się.
– No, to podziel się. – Krzysiek się zniecierpliwił.
– Co, jeśli to rzeczywiście są uczniowie dawnej szkoły albo dzieciaki, które trafiły tu później, tak jak my…
– To by znaczyło, że są tu od kilkudziesięciu lat. – Karolina nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu.
– Tak, gdzieś poza światem, poza czasem… Uwięzieni przez tę kobietę demona. Wyglądają na całkowicie złamanych i podporządkowanych jej woli. Nie wiem jak inaczej to wszystko tłumaczyć. Może naćpaliśmy się i mamy zbiorową halucynację…
– Chciałbym. – Krzysiek powiedział słabo, patrząc na kikut ręki. – Ale chyba żadne halucynacje nie są tak realistyczne.
Pogrążeni w cichej dyskusji przyjaciele nie odnotowali, że jeden z uczniów przestał chrapać i powoli usiadł na łóżku. Skryta w półmroku twarz nie zdradzała żadnych emocji, ale w spojrzeniu widać było błysk zrozumienia. Chłopak cichutko zsunął się z łóżka, wymacał na podłodze kulę i zaczął kuśtykać w stronę drzwi. Teraz można było zobaczyć, że nie ma prawej stopy. Zatrzymał się tuż przy wyjściu. Przyjaciele w końcu zwrócili na niego uwagę. Uczeń wyciągnął rękę i gestem pokazał, żeby szli za nim. Chwilę popatrzył i ruszył na korytarz.
– Idziemy za nim? – zapytała Karolina.
– Nie mamy nic do stracenia – odparł Kuba.
Wyszli z pomieszczenia. Uczeń kierował się do Sali lekcyjnej, tej do której trafili na samym początku. Podszedł do tablicy, wyciągnął coś z kieszeni. Księżycowa poświata odbiła się od szklanego okrucha. Chłopak ukłuł się w palec, poczekał aż pojawi się kropla krwi i zaczął mazać po tablicy.
– Co robisz? Możesz nam pomóc? – Karolina zbliżyła się do ucznia. Chłopak nie reagował, dalej znaczył tablicę krwawym śladem. – Możesz z nami porozmawiać? – Karolina nie ustępowała.
Uczeń obrócił się do niej. Jego twarz zmieniła się, jakby zrzucił maskę. Teraz wyrażała ból i rozpacz. Pokręcił głową przecząco.
– Dlaczego nie?
Chłopak otworzył szeroko usta. Karolina zamarła, ktoś odciął mu język.
– Ona ci to zrobiła?
Potwierdził skinieniem głowy i nie chcąc tracić czasu powrócił do pisania. Po chwili mogli odczytać pierwsze słowa: mało czasu. Popatrzyli po sobie i z niecierpliwością czekali na ciąg dalszy. Zdawało się, że to trwa wieki, ale w końcu mogli odczytać: Zsyp węgla, podziemia, uciekajcie.
– Tam jest wyjście? – dopytał Kuba.
Skinienie głowy.
– Co ze stworzeniami na zewnątrz?
Uczeń popatrzył bezradnie i postukał palcem w słowo uciekajcie.
– Pójdziesz z nami?
Zaprzeczył i ze smutkiem wskazał na okaleczona nogę.
– Czy ktoś już się stąd wydostał?
Chłopak wzruszył ramionami, spojrzał nerwowo w stronę drzwi i zaczął pospiesznie zmazywać tablicę rękawem. Teraz wszyscy usłyszeli kroki. Szybko wybiegli z sali, ale w korytarzu natknęli się na grupę uczniów. Puste spojrzenia i martwe twarze wyglądały upiornie. Dopiero teraz przyjaciele dostrzegli, że większość stojących przed nimi postaci jest w jakiś sposób okaleczona. Chłopak bez oka, dziewczyna z brzydką blizną biegnącą przez cały policzek i brodę…
– Zapraszam na lekcję. – Chrapliwy głos dochodził gdzieś z góry.
Lekcja druga
Krzysiek aż się wzdrygnął, zrobiło mu się słabo. Nie chodziło o zwykły strach, coś dziwnego działo się z jego ciałem. Tracił nad nim kontrolę. Zerknął na towarzyszy, po ich spojrzeniach poznał, że czują się podobnie. Dali się pociągnąć po skrzypiących schodach na górę. Po chwili znaleźli się w kolejnej Sali lekcyjnej. Tutaj na regałach piętrzyły się stare książki. W kącie był stojak, na którym wisiała wyblakła mapa. W powietrzu unosił się zapach kurzu i stęchlizny. Szurnęły przesuwane krzesła, wszyscy zajęli miejsca przy ławkach. Nauczycielka zmaterializowała się za biurkiem.
– Dzień dobry – zaświszczała. – Dzisiaj zajmiemy się historią ludzkości. Oczywiście nie całą, bo chociaż z odpowiedniej perspektywy, nie jest to czas przesadnie długi, mimo wszystko nie zdążylibyśmy omówić wszystkiego na jednej lekcji. Przyjrzymy się wnikliwie zagadnieniu, nierozerwalnie związanemu z rozwojem społeczeństw – teatralnie zawiesiła głos. – Zbrodnia i kara… Jakkolwiek zbrodnie są niezwykle interesującym tematem, dzisiaj skupimy się na wymierzaniu sprawiedliwości. Każda wspólnota ludzka kieruje się jakimiś zasadami. To warunek konieczny do jej prawidłowego funkcjonowania. W przeciwnym razie zapanowuje chaos i anarchia. Dlatego ludzie właściwie od początku swego istnienia doskonalili sztukę zadawania sobie bólu.
– Tortury – powiedziała powoli, akcentując każdą sylabę i rozmarzyła się na chwilę. – Sztuka… tak… tak, nie bójmy się tego określenia, sztuka zadawania cierpienia. Zabić jest łatwo, ale sprawić, by ktoś chciał umrzeć, żeby uwolnić się od bólu, to już całkiem inna sprawa.
– Karolino… – Demon uśmiechnął się szeroko. – Z czym kojarzą się tobie tortury?
Dziewczyna zesztywniała ze strachu. Czuła jak niewidzialna ręka zaciska się na jej szyi, blokując dopływ powietrza. Nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie wykrztusić ani słowa. Przed oczami stanęły jej ilustracje średniowiecznych narzędzi tortur, dyby, łamanie kołem, żelazna dziewica. Nie mogła opędzić się od obrazów, serce podchodziło jej do gardła.
– Zapewne pomyślałaś o średniowieczu – kontynuowała nauczycielka. – Tak… ta epoka wniosła wiele kolorytu, niektóre techniki rozwinięto, narodziło się wiele nowych, ciekawych rozwiązań – skinęła z uznaniem głową. Nie każdy o tym pamięta, ale wcześniejsze wieki są równie interesujące. Na szczególne uznanie zasługuje kara wymyślona już w starożytności, opracowana przez Persów – przerwała na chwilę. – Bardzo utalentowany naród. Czy ktoś wie, o jaką torturę mi chodzi? Nie? Czy ktoś spotkał się z terminem skafizm? – rozejrzała się po sali – Krzysztof? Jakub? Nikt nie wie?
– Otóż słowo skafizm według różnych podań pochodzi od starożytnego greckiego słowa „skáfi”, tłumaczone jako koryto lub „skaphe”, które dosłownie oznacza „wydrążony”. Perska tortura zaczynała się od wykłucia oczu. – Demon oblizał się z zadowoleniem – Oślepionego skazańca umieszczano w łódce, w taki sposób, by jego kończyny i głowa wystawały poza burtę. Pomysłowe, prawda? Ale to dopiero początek…
– Skazańcowi polewano twarz czymś słodkim… mlekiem, miodem… co tam było pod ręką. Słodki zapach przyciągał muchy, które składały w oczodołach jajeczka, z których wylęgały się larwy. Po kilku dniach skazaniec błagał o śmierć, ale ta nie nadchodziła. Dbano o to, żeby ofiara nie umarła z głodu i pragnienia. Agonia mogła trwać bardzo długo… Niestety na lekcji nie mamy tyle czasu. – Nauczycielka uniosła bezradnie ręce. – A chciałabym, żeby nasze zajęcia były dla was obcowaniem z żywą historią. Musimy więc podjąć inny temat.
– Karolino… wspomniałaś coś o średniowieczu? – Bardzo ciekawe czasy… naprawdę jest w czym wybierać. Co powiesz na tak zwaną szczurzą torturę? Podejdź tu proszę.
Dziewczyna zaczęła się trząść na całym ciele. Nie była w stanie się poruszyć.
– Henryk! – Zbigniew! – Pomóżcie koleżance – zachrypiała starucha.
Karolina zdążyła tylko pomyśleć, że to nie może dziać się naprawdę. Poczuła, jak uczniowie chwytają ją pod ręce i wloką między ławkami. Nauczycielka schyliła się po coś ukrytego za biurkiem. Okazało się, że to niewielka klatka. Coś w środku poruszyło się i nerwowo zapiszczało. Kobieta otworzyła drzwiczki i wyjęła brunatnego szczura. Zwierzę zastygło. Czerwone, paciorkowate oczka wpatrywały się w Karolinę, niemal ze współczuciem, tak jakby szczur wiedział co się za chwilę stanie. Nauczycielka wrzuciła go bezceremonialnie do metalowego wiaderka i szybko przyłożyła wylot do brzucha dziewczyny.
– Przypuszczam, że nie muszę wam tłumaczyć na czym polega szczurza tortura? – Demon uśmiechał się. – Za chwilę przyłożę ogień do wiaderka, ponieważ metal jest dobrym przewodnikiem ciepła, naczynie szybko się nagrzeje… Gryzoń poczuje się zagrożony i rzuci się do ucieczki, w jedynym możliwym kierunku. Być może nie wiecie, ale szczury mają bardzo ostre zęby i pazury…
Karolina była bliska omdlenia, nadludzkim wysiłkiem szarpnęła się kilka razy, próbując się oswobodzić, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Nauczycielka rozpaliła niewielką pochodnię i przyłożyła ją do wiaderka. Blask ognia rzucił na ściany upiorne cienie. Szczur zaczął głośno piszczeć i szamotać się. Karolina poczuła jak doskoczył do jej brzucha i zaczął przegryzać kurtkę.
– Jestem wam winna uściślenie – nauczycielka spokojnie kontynuowała. – Szczurza tortura była stosowana w różnych okresach historii, nie tylko w średniowieczu, ale także w czasach nowożytnych. Być może zainteresuje was, że występuje też jako motyw w literaturze i filmach – np. w "Roku 1984" George’a Orwella… choć tam główną rolę odgrywała sama groźba użycia szczurów. Z bardziej współczesnych przykładów mamy „Pieśń lodu i ognia” Georga R. R. Martina. Celem tortury było nie tylko zadanie bólu, ale również wywołanie psychicznego terroru, wykorzystując instynktowny lęk ludzi przed szczurami.
Karolina nie słyszała już tego wywodu, świat skurczył się dla niej do wylotu metalowego wiaderka. Czuła już, jak ostre pazurki zaczynają ranić skórę. Zrobiło jej się dziwnie mokro, pomyślała, że to krew z rozciętego brzucha, ale wnet zrozumiała, że to tylko mocz. Zawstydziła się, ale nie zdążyła zrozumieć, jak irracjonalne to uczucie w takiej sytuacji. Poczuła, jak szczur zaczyna gryźć odkryte ciało. Wrzasnęła, a przynajmniej chciała wrzasnąć, bo z ust wydobył się tylko zduszony jęk.
– Źle się poczułaś? – Nauczycielka zachrypiała z udawaną troską. – Myślę, że już wystarczy… na dzisiaj.
Kobieta zabrała wiaderko, szczur natychmiast skorzystał z okazji i czmychnął do ciemnego kąta. Karolina, puszczona przez oprawców, osunęła się na podłogę.
Ucieczka
Krzysiek miał nieprzyjemne déjà vu. Ponownie ocknął się we wspólnej sypialni. Nadal było ciemno. Przyjaciele leżeli jeszcze nieprzytomni. Karolina rzucała się nerwowo na materacu i płakała przez sen.
– Karola – szepnął. – Obudź się.
Dziewczyna nagle usiadła i zaczęła się rozglądać z przerażeniem w oczach. Chciała coś powiedzieć, ale tylko zakryła usta dłonią i zaczęła bezgłośnie szlochać.
– Spokojnie. – Krzysiek objął ją zdrową ręką. – Przetrwałaś to, jesteś bardzo silna – szeptał.
– Musimy działać szybko. – Kuba przebudził się i podszedł do łóżka koleżanki.
– Podziemia?
– Tak, chodźmy szybko, im dłużej tu jesteśmy, tym mniejsze mamy szanse.
– Karola dasz radę? – Zaniepokoił się Kuba.
– Tak – odparła słabo.
Przyjaciele po cichutku wymknęli się z dormitorium. Uczeń, który wcześniej wskazał im drogę ucieczki, leżał na swoim łóżku i odprowadzał ich smutnym wzrokiem. Wyszli na korytarz, w panującej wokół ciszy każdy krok odbijał się echem od pustych ścian. Porozumiewali się bez słów. Kuba ruchem ręki wskazał, żeby skierowali się do prawego skrzydła budynku. Przeszli kawałek, gorączkowo rozglądając się w poszukiwaniu zejścia do podziemi. Na końcu korytarza dojrzeli prowadzące w dół schody. Popatrzyli po sobie niepewnie.
– Co, jeśli to jakaś pułapka? – Zapytał Kuba. – Może tam czeka na nas coś jeszcze gorszego?
– Dużo gorzej być nie może – parsknął Krzysiek. – Musimy chociaż spróbować. – Wyciągnął z kieszeni latarkę i niezgrabnie próbował założyć ją na głowę, pomagając sobie kikutem ręki.
– Pomogę ci – szepnęła Karolina.
– Dzięki – odparł z rezygnacją w głosie. – Ruszajmy, nie wiadomo, ile mamy czasu.
W miarę jak pokonywali kolejne stopnie, ciemność zdawała się gęstnieć wokół nich, wzmagając uczucie klaustrofobii. Mieli wrażenie, że to nie schody do piwnicy, a szyb kopalniany, który zaprowadzi ich głęboko pod ziemię. Zrobiło się duszno i wilgotno. Wydawało im się, że schody nigdy się nie skończą, światło latarek z trudem przebijało się przez mrok. W końcu dotarli na niższy poziom. Sufit na dole był niski. Kuba, najwyższy z trójki przyjaciół, musiał się pochylać. Korytarz ciągnął się w lewo i niknął w ciemności. Nie mogli dostrzec, co kryje się na jego końcu.
– Słyszeliście? – Karolina przystanęła.
– Nie… – Koledzy odpowiedzieli jednogłośnie.
– Jakby szepty. – Nie dawała za wygraną dziewczyna.
Teraz wszyscy zaczęli nasłuchiwać. Na początku cisza wydawała się absolutna, później gdzieś w oddali kropla spadła z głośnym pluśnięciem. Czekali jeszcze chwilę, ale poza kapiącą wodą nie wychwycili żadnych dźwięków. Powoli ruszyli dalej.
– Spójrzcie tutaj! – Krzysztof wskazał coś po prawej stronie.
Od szarego tynku wyraźnie odcinały się czarne bazgroły. Przyjaciele przez chwilę przyglądali się rysunkowi. Postać ludzka, ale o zniekształconych, nienaturalnie długich kończynach. Sylwetka pochylona, jakby czaiła się do skoku. Poniżej domek, jakby dziecko zapuściło się do piwnicy i pomalowało ścianę znalezioną bryłką węgla. Skośny dach, komin, okienka, dookoła rysunku proste linie, przypominające promienie słońca. Widok był niepokojący, wywoływał dziwny dyskomfort. Przyjaciele mieli wrażenie, że coś czai się tuż za ich plecami.
– Chodźmy dalej – szepnął Kuba. – Nic mnie już tutaj nie zdziwi.
– Znowu – pisnęła Karolina.
Tym razem wszyscy coś usłyszeli. Najpierw niezrozumiały szelest, jakby do piwnicy wdarł się podmuch wiatru. Po chwili mogli wychwycić niewyraźne słowa
– Jest blisko… – coś zaszumiało. – Uciekajcie… Do światła
Znowu zapadła cisza, stali chwilę w osłupieniu. Nagle usłyszeli kroki od strony klatki schodowej. Ktoś zbliżał się powoli, zaświszczał chrapliwy oddech. Przyjaciele puścili się biegiem. Dopadli do pierwszych drzwi, rozpaczliwie wypatrując drogi ucieczki. Pomieszczenie, do którego wbiegli zastawione było regałami, przez wąskie okienko pod sufitem sączyło się światło księżyca.
– Zakratowane! – krzyknęła Karolina.
– Chodźcie dalej! – odpowiedział Krzysiek – Musimy znaleźć ten zsyp węgla.
– A dokąd to wybierają się moi uczniowie? – Nauczycielka stała już w drzwiach, uśmiechając się złowieszczo. – Chyba nie chcieliście uciec z lekcji? To byłoby bardzo nieroztropne… Mamy jeszcze tyle materiału do zrealizowania.
Krzysiek znowu poczuł się słabo, wyglądało na to, że sama obecność demona odbierała siły i wolę walki. Spojrzał na przyjaciół, Karolina skuliła się pod ścianą, Kuba patrzył pustym wzrokiem. Wyglądał teraz jak jeden z uczniów zombie. Krzysiek zrozumiał, że koniec jest blisko. Jeżeli teraz nie podejmą walki, nie będzie już okazji. Chciał ruszyć do przodu, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Spróbował krzyknąć, zdziwił się jak słabo zabrzmiał jego własny głos.
– Czego od nas chcesz?
Nauczycielka zrobiła zdziwioną minę.
– Masz jeszcze odwagę pytać – stwierdziła. – Ale to minie… – Jeszcze trochę i wszystko minie.
Oczy jej się zaświeciły, podeszła bardzo blisko. Krzysiek znów poczuł cuchnący oddech.
– Krzysztofie… wydaje mi się, że ty już wszystko wiesz – zachrypiała. – Bystry z ciebie chłopak. Powinieneś wiedzieć, że stąd nie ma ucieczki. Straciliście na to szansę, przeszliście do mojego świata. Teraz musicie się dostosować do nowych zasad. Czas na kolejną lekcję. – Demon uśmiechnął się, ukazując ostre, pożółkłe zęby.
– Spierdalaj! – Wykrztusił chłopak.
– Coś ty powiedział?! – Kobieta wciągnęła ze świstem powietrze.
Krzysiek poczuł się nieco lepiej, jakby ten jawny sprzeciw dodał mu sił. Skupił sią na tym, jak bardzo chce się wydostać z tego miejsca. Pomyślał o swojej rodzinie, planach na przyszłość. Wyobraził sobie zachód słońca nad morzem. Potem spojrzał w puste oczy demona, który chciał mu to odebrać. Nie zastanawiając sią ani chwili wyprowadził potężny prawy sierpowy, rozległ się trzask. Chłopak miał wrażenie, że jego pięść zderzyła się z twardym workiem treningowym.
– Uciekamy! – Wrzasnął.
Przyjaciele obudzili się z letargu i ruszyli pędem do wyjścia. Demon zatoczył się, zawył chrapliwie i zaczął tracić ludzkie kształty. W miejscu oczu ziały teraz czarne dziury, a kończyny wygięły się pod dziwnym kątem i wydłużyły. Kuba od razu skierował się w niezbadaną część korytarza, w jednym z mijanych pomieszczeń dostrzegł hałdę węgla.
– Tutaj! – Krzyknął
Wbiegli do środka i od razu zobaczyli otwór pod sufitem.
– Za wysoko! – Karolina próbowała podskoczyć.
– Podsadzę cię. – Krzysiek spojrzał na kolegę, – Potem wciągniesz Karolinę i mnie.
Po chwili Kuba był już na zewnątrz i pomógł wydostać się koleżance. Krzysiek został w piwnicy sam, kątem oka zobaczył, że demon już wpełza przez drzwi. Chłopak wybił się z miejsca, złapał jedną ręką, ale nie dał rady, ześlizgnął się na zimną posadzkę. Natychmiast powtórzył skok, tym razem koledzy złapali się mocno. Kuba ciągnął z całych sił, ale coś było nie tak. Oczy Krzyśka były szeroko otwarte z przerażenia.
– Ciągnij! – błagał – Trzyma mnie za nogi!
Przez chwilę sytuacja była patowa, Kuba zaparł się nogami i stękał z wysiłku, ale nie miał wystarczająco siły. W oddali rozległo się złowieszcze wycie i charczenie. Koledzy spojrzeli sobie w oczy. Krzysiek rozluźnił chwyt, coś w jego oczach zgasło.
– Uciekajcie – zdołał tylko wykrztusić i osunął się z powrotem w ciemność.
Kuba stał przez chwilę nie dowierzając. Z osłupienia wyrwał go dobiegający z piwnicy przeraźliwy krzyk kolegi i demoniczny głos.
– Co ty sobie myślałeś?! – chrypiał potwór. – Stąd nie ma ucieczki. Wiesz jakie kary stosowano za ucieczkę niewolników? Zastanów się, nie zostało ci wiele kończyn…
W lesie rozległ się skowyt, tym razem bliżej. Karolina pociągnęła Kubę za rękaw.
– Biegnijmy! – Krzyknęła. – Nie pomożemy mu.
Ruszyli pędem przed siebie, byle dalej od upiornej szkoły. Nie mieli pojęcia w którą stronę się kierować. Kuba został lekko w tyle, poraniona noga dawała mu się mocno we znaki. Mijali kolejne powykręcane drzewa, przeskakiwali wykroty. Zdawało się, że odgłosy wycia zostały daleko z tyłu. Nie zwrócili uwagi, kiedy wokół nich zaczęła gęstnieć mgła, otulając dźwiękoszczelnym kokonem. Ich kroki były wygłuszone przez warstwę zeszłorocznych liści. Wkrótce, słyszeli już tylko własne, przyspieszone oddechy. Nagle stanęli jak wryci, prawie wpadli z rozpędu do wody.
– Jezioro – wysapał Kuba.
– Co teraz? – Karolina zaczęła się nerwowo rozglądać.
– Daj mi chwilę. – Chłopak przykucnął i wziął kilka głębszych wdechów. – Jeżeli dobrze pamiętam jezioro było na zachód od szkoły. Jeżeli chcemy dojść do wioski, najlepiej będzie, jak pójdziemy w prawo wzdłuż brzegu…
– A chcemy dojść do wioski?
– Dobre pytanie, masz lepszy pomysł? – Kuba rozłożył bezradnie ręce.
Coś głośno chlupnęło, skierowali latarki na taflę jeziora. Nie mogli dostrzec drugiego brzegu. Po powierzchni rozchodziły się koncentryczne fale. Nagle snop światła wyłowił z ciemności parę rozjarzonych zielono oczu. Jakieś stworzenie płynęło powolutku w ich stronę. Bóbr? Piżmak? Woleli tego nie sprawdzać. Szybkim krokiem ruszyli wzdłuż brzegu, utrzymując bezpieczną odległość. Szli w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach.
– Światło… – powiedziała Karolina
– Co?
– Te szepty w piwnicy… Uciekajcie do światła. – Zastanawiała się dziewczyna. – Głos wydawał mi się znajomy.
– Nawet jeśli ktoś chce nam pomóc, nic nam to nie daje. – Chłopak się skrzywił. – Jesteśmy w ciemnej dupie. Myślę, że najrozsądniej będzie spróbować dojść do wioski.
– Myślisz, że mamy jakiekolwiek szanse?
– Nie wiem… – Kuba zagryzł wargę. – Ale ja tam nie wrócę.
– Krzysiek…
– Wydostańmy się stąd – uciął chłopak. – Tylko tak będziemy mogli mu pomóc.
Znowu szli w milczeniu, próbując wypatrzyć cokolwiek w gęstej mgle. Księżyc schował się za chmurami, zrobiło się tak ciemno, że musieli uważać, żeby nie oddalić się za bardzo od brzegu jeziora. Przed nimi rozległo się głośne bulgotanie i parskanie. Przystanęli i zaczęli nasłuchiwać, wtedy chmury się przerzedziły i w bladej poświacie zobaczyli przed sobą plażę. Coś wychodziło z wody. Ciemne sylwetki wypełzały na czworakach, ciągnąc za sobą masywne ogony. Stworzenia uniosły się na tylnych łapach i zaczęły głośno węszyć. Po chwili synchronicznie obróciły łby w stronę dwójki uciekinierów i poczłapały żwawo w ich stronę, blokując dalszą drogę. Kuba nie namyślał się długo, pociągnął Karolinę w prawo i zaczęli pędem przedzierać się przez zarośla, oddalając się od jeziora. Kuba potknął się i upadł twarzą w zeschłe liście. Karolina podbiegła i pomogła mu wstać, przedzierali się przez kępę jeżyn. Kolczaste pędy boleśnie kaleczyły ręce i nogi, ale nie zważali na to. Usłyszeli wycie, było niebezpiecznie blisko. Chociaż brakowało im już powietrza w płucach, parli do przodu. W końcu gąszcz się przerzedził, wybiegli na skraj lasu. Kuba znowu upadł, ból w nodze stał się nie do zniesienia.
– Tam! – krzyknęła dziewczyna, wskazując coś w oddali.
Przed nimi rozpościerały się pola, a z nimi widać wyło niewielką chatkę. W jednym z okien majaczyło słabe światło. W tej samej chwili z lasu wypadły dwa wilki. Kuba popatrzył na koleżankę. Stanął między nią a zwierzętami
– Biegnij! Ty masz jeszcze szansę.
Dziewczyna zawahała się przez ułamek sekundy i zerwała się do biegu. Obejrzała się przez ramię. Kuba wyciągnął niewielki scyzoryk. Wyglądał żałośnie, stojąc naprzeciwko potężnych zwierząt o posturze dzików. Karolina już nie patrzyła, zmotywowana przerażeniem i uskrzydlona nadzieją, popędziła w stronę domostwa. Nie widziała, jak kolega rozpaczliwie próbuje zatrzymać bestie, jak jeden z wilków obala go na ziemię, a drugi wgryza się w ramię trzymające scyzoryk. Po chwili usłyszała, że jedno ze zwierząt puszcza się za nią w pogoń. Wpatrzyła się w rozświetlone okno, jeszcze tylko kilkaset metrów, liczyło się tylko to, żeby do niego dotrzeć.
Światło
Pierwszym, co usłyszała był stłumiony śpiew ptaków. Strasznie bolała ją głowa, z wysiłkiem podniosła powieki. Potrzebowała chwili, żeby wzrok przywykł do jasnego światła. Leżała na łóżku, w niewielkim pokoju. Promienie słońca przechodziły przez liście paprotki postawionej na oknie, oświetlając kredens z porcelanową zastawą i kolorową makatkę na ścianie. Karolinie kręciło się w głowie, miała sucho w ustach. Czuła się jak na potężnym kacu, albo raczej, jakby wybudziła się po długiej śpiączce. Powoli uniosła się do pozycji siedzącej. Zauważyła, że ktoś ubrał ją w siermiężną, babciną piżamę. Drzwi do pokoju były uchylone, wstała z łóżka i przeszła do salonu.
– Halo! – zawołała. – Jest tu ktoś? – Odpowiedziała jej cisza.
W pomieszczeniu niesamowicie pachniało. Wszędzie pod sufitem podwieszone były pęki kwiatów i ziół. Dziewczyna wyjrzała przez drzwi frontowe na podwórko. Chmury przesuwały się leniwie po błękitnym niebie. Delikatne podmuchy wiatru kołysały praniem, rozwieszonym na linkach. Kury przechadzały się beztrosko, w poszukiwaniu jedzenia. Dziewczyna zaczęła się trząść i szlochać.
– Nie powinnaś jeszcze wstawać dziecko. – Staruszka podeszła cicho i patrzyła z troską. – Nie bój się, jesteś bezpieczna. – Kobieta objęła Karolinę, zaprowadziła z powrotem do salonu i posadziła w fotelu. – Zrobię ci coś na wzmocnienie – powiedziała i zniknęła w kuchni.
Karolina próbowała pozbierać myśli, nie była pewna, co było snem, a co jawą. Staruszka wróciła, postawiła na stole dwa parujące kubki i usiadła po drugiej stronie.
– Gdzie ja jestem? – Zapytała dziewczyna
– W moim domu. – Kobieta uśmiechnęła się blado. – Miałaś dużo szczęścia dziecko.
– Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę?
– Tak.
– To znaczy, że Krzysiek i Kuba…
– Nie mieli tyle szczęścia…
– Czy oni…? – Karolina ukryła twarz w dłoniach.
– Żyją… – Staruszka westchnęła ciężko. – Obawiam się jednak, że woleliby umrzeć.
– Co to znaczy?
– Stamtąd nikomu nie udało się uciec. – Kobieta uśmiechnęła się blado i napiła z parującego kubka. – Jesteś pierwsza. No pij, bo wystygnie i straci moc.
– Ale… – Dziewczyna była jeszcze bardzo zdezorientowana.
– Wiem, że masz mnóstwo pytań. – Staruszka uciszyła ją gestem. – Nie znam odpowiedzi na wszystkie, a niektórych, uwierz mi, nie chcesz poznać. Liczy się to, że jesteś tutaj, cała i zdrowa.
– Kim pani jest? – Karolina zerknęła podejrzliwie na swój kubek.
– To zrozumiałe, że się boisz. Wiem przez co przeszłaś, widziałam – zamilkła na chwilę. – Jestem tylko starą kobietą, mieszkam tutaj od lat. Zbieram zioła, robię z nich herbaty i nalewki… Kiedyś pewnie nazwaliby mnie wiedźmą.
Karolina rozejrzała się uważnie po salonie. Ostatnie wydarzenia zaczęły wracać w nagłych przebłyskach. Światło w mroku, szaleńczy bieg, wycie i rozpaczliwe krzyki. Mała chatka pośród upiornej pustki. Ostatkiem sił dopadła do drzwi. W następnej chwili była już w środku, zapiera się plecami o drzwi, a coś po drugiej stronie drapie wściekle pazurami. Intensywny zapach kadzidła, pośrodku pokoju klęczy skurczona postać. Dookoła niej okrąg ułożony z ziół i zapalonych świec. Płomienie falują, jakby w środku zerwał się silny wiatr. Staruszka mamrocze coś pod nosem, ma zamknięte oczy i skrzywione z wysiłku oblicze, wyciąga rękę w zapraszającym geście. Karolina powoli wstaje, wchodzi do wyznaczonego okręgu i osuwa się na podłogę. Wszystko spowija ciemność.
– Te szepty w podziemiach… – W oczach dziewczyny pojawił się błysk zrozumienia.
– Nie mogłam inaczej pomóc. – Zielarka smutno pokręciła głową. – Jestem już stara i coraz słabsza.
– Wtedy na drodze, mogła pani nas ostrzec, nie pozwolić…
– Posłuchalibyście? – zapytała. – Uwierzylibyście starej wariatce? Jeszcze nigdy, nikt mnie nie posłuchał.
– Możemy im jakoś pomóc?
– To raczej niemożliwe. – Staruszka rozłożyła bezradnie ręce. – Sami już nie dadzą rady.
– Musi być sposób – nie ustępowała dziewczyna.
– Musiałabyś tam wrócić. – Kobieta zapatrzyła się w pustkę.
Powrót
Budynek starej szkoły stał na swoim miejscu. Karolina z bijącym mocno sercem pchnęła drzwi wejściowe i na wszelki wypadek zostawiła je otwarte. Układ pokoi był znajomy, ale w świetle dnia wszystko wyglądało zwyczajnie. Dziewczyna w pośpiechu przeszukiwała kolejne pomieszczenia. Większość świeciła pustkami, nie było śladu po sali biologicznej i historycznej. W pokoju, który zapamiętała jako dormitorium nie znalazła żadnych łóżek. Na drżących nogach zeszła do piwnicy, nie znalazła ani śladu po rysunkach na ścianach. Nagle usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami. Serce podeszło jej do gardła, rzuciła się biegiem do klatki schodowej, potknęła się kilka razy na nierównych stopniach. Wreszcie dopadła do drzwi i z ulgą stwierdziła, że te są otwarte. – To tylko wiatr – pomyślała. Wtedy jej wzrok przykuło stare zdjęcie na tablicy korkowej. Ostrożnie podeszła, żeby się przyjrzeć. Pamiętała tę fotografię, teraz wyglądała całkiem normalnie. Nauczycielka z grupą uczniów… Karolina zakryła usta, żeby stłumić krzyk. Poznała kobietę na zdjęciu, była młodsza, ale nie ulegało wątpliwości, że to babcia zielarka. Wśród uczniów było też dwóch nowych chłopców, łudząco podobnych do Krzyśka i Kuby.
Witaj. :)
Ze spaw technicznych mam wątpliwości (tylko do przemyślenia):
Kuba interesował się opuszczonymi miejscami, wyobrażał sobie, jak wyglądały w czasach swojej świetności, rozmyślał o ludziach, kiedyś z nimi związanymi. – związanych?
Błędne zapisy dialogu:
– Co robimy? – Szepnęła Karolina.
– Boczne wyjście? – Zapytał Krzychu.
– Jak tam nastroje? – Zapytał kierowca.
– Może dla pewności dopytamy tubylców o drogę? – Rzucił Kuba.
– Nie jedźcie tam – szepnęła kobieta i odeszła do pobliskiego domu. – Wszyscy poczuli się, jakby w aucie temperatura spadła o kilka stopni.
– No dobra. – Kuba podniósł szybę i powoli ruszył. – Może to nie był najlepszy pomysł, z nawigacją nie powinno być problemu. – Początkowe zdziwienie powoli minęło – tu też *dodatkowo brak kropki na końcu), zatem dialogi do generalnej poprawy (dział Publicystyka ma świetne Poradniki)
– Daj spokój Krzychu – przecinek przy Wołaczu?
To są najczęściej budynki na odludziu, takie (przecinek przed „który”?) którymi nikt się nie interesuje, zdewastowane przez wandali.
Skręcili, w szutrową alejkę. – zbędny przecinek?
A zatem interpunkcję też jeszcze trzeba starannie prześledzić i poprawić, ja już reszty nie wypisuję.
– Chyba żartujesz – parsknęła dziewczyna – zaczynam żałować, że w ogóle tu przyjechałam. To miejsce przyprawia o ciarki.
– Oto właśnie chodzi w tej zabawie – odpowiedział i spojrzał na Kubę – jesteś kierownikiem wyprawy, czyń honory. – czy w tym kontekście nie miało być osobno?
– Koniec żartów, kto tu jest?! – Kuba zaczął się gorączkowo rozglądać, ale Odpowiedziała mu złowroga cisza. – albo małą literą, albo brakuje części zdania?
Wrócili szybko do Sali lekcyjnej. – tu także?
Światło z trzech latarek skupiło się na tablicy, był na niej wymazany czyś czerwonym napis: „Uciekajcie”. – literówka?
Otaczały ich nienaturalnie powykręcane, bezlistne drzewa. (o spacje za dużo?) Ziemię spowijała gęsta warstwa mgły.
Fundamentem Biologii stanowi śmierć… – czemu wielką literą? (takich wyrazów jest w tekście znacznie więcej), zdanie ma chyba niepoprawną konstrukcję?
– Tak, gdzieś poza światem, poza czasem… uwięzieni przez tą kobietę demona. – gramatyczny – Biernik?
Pamiętała tą fotografię, teraz wyglądała całkiem normalnie. – ten sam błąd?
– Otóż słowo skafizm według różnych podań pochodzi od starożytnego greckiego słowa "skáfi", tłumaczone jako "koryto lub "skaphe", które dosłownie oznacza "wydrążony". – nie wszędzie cudzysłów jest zakończony
Poczuła, jak uczniowie chwytają ja pod ręce i wloką między ławkami. – literówka?
Dziewczyna nagle usiadła i z przerażeniem w oczach. Chciała coś powiedzieć, ale tylko zakryła usta dłonią i zaczęła bezgłośnie szlochać. – brak części pierwszego zdania?
Kuba stał przez chwilę niedowierzając. – ortograf – „nie” z czasownikiem
Przed nimi rozpościerały się pola, a z nimi majaczyła niewielka chatka. W jednym z okien majaczyło słabe światło. – powtórzenie?
Warto wspomnieć o wulgaryzmach.
Bardzo dużo zdań nie ma na końcu kropki.
Horror ma znakomitą fabułę, nieprzewidywalne zwroty akcji i masę drastycznych wątków, więc chętnie nominowałabym do Piórka, lecz ilość usterek językowych jest tu największą przeszkodą, a szkoda.
Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Cześć, BioHazard
Opowiadanie napisane dość sprawnie. Myślę, że znajdzie swoich odbiorców.
Zacząłeś bardzo dobrze, jako ekspozycja – niepokojący klimat, niewinna przejażdżka do opuszczonego, starego budynku. Ale później, jak dla mnie, całe napięcie zniknęło wraz z pojawieniem się nauczycielki i torturami. Dalej jest ucieczka, staw, babcia w chatce, która okazuje się wiedźmą, by na końcu przedstawić czytelnikowi, że to jednak demon.
Proszę, nie zrozum mnie źle. Nie jest to zły tekst. To tylko moje zdanie. Pewnie chodzi o to, że mnie jest trudno przestraszyć opisami scen odcinania nóg czy rąk :-)
Pozdrawiam
Pierwsze, co rzuca się w oczy to niestety liczne błędy w zapisie dialogów. Zakładam, że to przez wspomniany pośpiech, bo ogólnie język nie wydaje mi się zły. Fajnie, gdyby te dialogi poprawić przed dodaniem do biblioteki.
ale Odpowiedziała mu złowroga cisza
Wielka litera niepotrzebna.
Wrócili szybko do Sali lekcyjnej
jw
Skrzypnęły, ale nie ustąpiły.
Hmmm czy drzwi uderzone barkiem mogą skrzypnąć? Zwłaszcza, jeśli się od tego uderzenia nie otworzyły?
Opowiadanie jest dosyć nierówne. Miejscami jest bardzo fajnie – łazimy z bohaterami po opuszczonych korytarzach, drzwi się zamykają, dziwne odgłosy tu i ówdzie, no i ten nastrój grozy, czy wręcz creepypasty, daje się naprawdę mocno odczuć. A w innych miejscach mamy np. "uczniów zombie", którzy grzecznie odprowadzają bohaterów do sali, a co gorsza nie są w żaden sposób opisani – narrator rzuca słowo "zombie", jak najoczywistszą rzecz na świecie. No i w takich miejscach ten nastrój się sypie.
Na plus też zakończenie.
Pozdrawiam
Dlaczemu nasz język jest taki ciężki
Bardzo dziękuję za komentarze
Bruce
Dzięki za wytknięcie błędów. Postaram się w miarę możliwości wszystkie poprawić. Umieściłem też ostrzeżenie o wulgaryzmach
Hesket
Cieszę się, że przynajmniej na początku poczułeś nastrój.
GalicyjskiZakapior
Hmmm czy drzwi uderzone barkiem mogą skrzypnąć? Zwłaszcza, jeśli się od tego uderzenia nie otworzyły?
Bardziej chodziło mi o odgłos trzeszczącego pod wpływem uderzenia drewna, może źle to ująłem
Co do uczniów zombie, chyba zrobiłem za duży skrót myślowy. Pojęcie "zombie" wywodzi się z afroamerykańskiego kultu voodoo, gdzie oznacza osobę zniewoloną i nieświadomie wykonującą rozkazy, tak jak uczniowie w moim opowiadaniu, przynajmniej większość. Teraz zombie bardziej kojarzy się z żywym trupem.
Pozdrawiam
Bardzo dzięki, to zawsze tylko sugestie do przemyślenia. Pozdrawiam, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Cześć!
Przeczytane, dłuższy komentarz jutro. Póki co przeczytałem tylko kilka tekstów konkursowych, ale jak na razie Twój naprawdę dobrze wpasowuje się w tematykę. Historia jest prosta i jasna, od pierwszego do ostatniego akapitu serwujesz czytelnikowi/słuchaczowi grozę, pozornie zwyczajna eksploracja przeradza się w koszmar, jest się o kogo bać i naprawdę trudno przewidzieć, jak się to skończy. Zdjęcie, sierociniec, szkoła, zacnie to pokazałeś. Wykorzystujesz też większość (wszystkie?) wprowadzone elementy, przez co historia tworzy zamkniętą całość, a niejasne jest tylko to, co ma zostać niejasne.
3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Polecam do biblioteki i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Bardzo dziękuję za dobre słowa krar85, to motywuje do pisania i pracy nad sobą.
Również życzę powodzenia w konkursie :)