I
Opowiem wam historię. Nie wiem, czy mnie słyszycie, jeszcze się nie wybudziliście w pełni, ale to bez znaczenia. Muszę to opowiedzieć, choćbym miał prowadzić monolog. Został mi tylko głos, a i ten wkrótce stracę. Może i słusznie, pomyślicie, gdy usłyszycie, co mam do powiedzenia. Dajcie sobie szansę, bo czeka was podobny los.
Rozpocznę od tego, że zazwyczaj wszystko zaczyna się od drobiazgów. Od odkładanych rozmów, zimnej kawy wypitej w samotności, bo druga połówka nie ma czasu. Od dziecięcego pytania, które zbywacie, bo jesteście zmęczeni. Nikt nie ogłasza końca bliskości. Ona po prostu zaczyna topnieć, jak bałwan, którego nie mieliście czasu ulepić z córką, aż w końcu zrobiła to sama, obrażona na was śmiertelnie. Potem możecie tylko żałować. Czujecie to, prawda? Jakbym was znał? Słuchajcie dalej.
Miłość nie znika. Ale czasem zostaje przykryta warstwą obowiązku i rutyny. Nagle człowiek budzi się pewnej nocy i nie wie, kiedy ostatni raz powiedział „kocham”. Albo „przepraszam”. Albo „jestem”. Racja?
Ojciec mówił mi kiedyś, że mężczyzna poznaje swoją wartość dopiero wtedy, gdy nie ucieka – ani w pracę, ani w piwo, ani na ryby, ani w święty spokój. Może miał rację. Może właśnie wtedy wychodzi na jaw, czy potraficie kogoś ochronić, nawet jeśli nie macie siły chronić siebie.
Rodzina bywa trudna, wiecie to na pewno. Ale to właśnie ona trzyma was za rękę, gdy grunt zaczyna się kruszyć. I kiedy przychodzi moment próby – prawdziwej, okrutnej, ostatecznej – nie zabieracie ze sobą nic oprócz tego, co naprawdę kochaliście. Albo kogo. Tak kiedyś myślałem, ale zostałem brutalnie zweryfikowany, już niedługo zrozumiecie. Nie jest to tak proste, jak mogłoby się wydawać.
Czasem czujecie, że coś się zbliża. Milkniecie w połowie zdania, patrzycie na własne dziecko trochę dłużej. Nie wiecie, dlaczego. A potem przychodzi coś, co wyrywa dachy, wyłącza światło i wali was prosto w gębę. Wszystkie wasze wybory i lęki wypływają na powierzchnię.
Wtedy nie decydujecie głową. Wybiera coś głębiej. Coś, co nosiliście w sobie całe życie – nawet jeśli o tym zapomnieliście. Nie ma dobrych wyborów. Są tylko konieczne.
Priorytety.
Posłuchajcie mnie, bo to ostatni krzyk mojej opętanej duszy.
II
Ból głowy był nie do zniesienia. Leżałem na czymś twardym i zimnym, próbując otworzyć oczy. Pamiętałem tylko, że szedłem ulicą. Potem ciemność.
Zdołałem przekręcić się na bok, stękając z bólu. W nozdrza uderzył mnie zapach rdzy i oleju. Co, do cholery? Gdzie ja jestem?
Powoli otworzyłem oczy i poczułem, jak świat wiruje.
Zaraz, zaraz, o co tu chodzi? Byłem wewnątrz wagonika – przypominał taki z kolejki górskiej. Żółta olejna farba już gdzieniegdzie odchodziła. Wszystko było brudne, zardzewiałe i stare. Wstałem chwiejnie, wspierając się na metalowym panelu, znajdującym się na środku. Spojrzałem przez jedno z okien. Wagonik delikatnie się kołysał – dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wisiał na grubej, stalowej linie pod sufitem ogromnego magazynu. Może hangar będzie lepszym określeniem. Był prawie pusty, oprócz kilku metalowych kontenerów z logiem nieznanej mi firmy. Rozejrzałem się – wszystko wydawało się opustoszałe, martwe. Na drugim końcu hangaru zauważyłem ogromne wrota, nad nimi szczelinę, przez którą lina prowadziła na zewnątrz. Zacząłem się coraz bardziej pocić, szara koszulka miejscami ciemniała. Włosy kleiły się do czoła. Dobra, trzeba ochłonąć, pomyślałem. Sprawdziłem, czy drzwiczki są zamknięte. Szlag, zamknięte. Okna? Zamknięte.
Na panelu, który znajdował się na środku, były dwa przyciski – oba wielkie i czerwone. Coś mnie kusiło, żeby któryś wcisnąć, ale dobrze wiedziałem, jak to się zawsze kończy w filmach, nie ze mną te numery. Wdrapałem się na panel, uważając na przyciski i spróbowałem otworzyć właz na dach. Brzmiało jak plan. Pchałem, szarpałem. Nic. Ani drgnęło.
– Jeden wybór, jedno życie. Witamy w grze “Priorytety”!
Przestraszony upadłem na ziemię z hukiem, obijając się przy tym niemiłosiernie. Głos wydobywał się z małego głośnika w prawym górnym rogu wagonika. Nie zauważyłem go wcześniej. Po drugiej stronie była zainstalowana kamera – ciągle mnie podglądała. Jak mogłem to przegapić? Chyba dalej nie doszedłem do siebie.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknąłem. – Gdzie jestem? Kim ty jesteś?!
Kręciłem się wokół własnej osi, bo nie wiedziałem nawet, w którą stronę mam odpowiadać. Do głośnika? Do kamery? Czy ten ktoś w ogóle mnie słyszy?
– Jesteś w grze “Priorytety”, a ja mam zaszczyt cię gościć! – wykrzyczał głośnik, nie zwracając uwagi na resztę moich pytań. Jakość sprzętu pozostawiała wiele do życzenia, rozumiałem wypowiadane słowa, ale porównałbym to do szorstkiego, mechanicznego megafonu na dworcu.
– Jaka gra? O czym ty bredzisz? Wypuść mnie!
– Wypuszczę, jeśli zagramy w grę. – Słowa brzmiały jak wyrok.
Zaczynałem się irytować. Co to za irracjonalna sytuacja! Miałem się zgodzić na jakieś durne gierki z porywaczem? No, tego jeszcze nie było. Ktoś sobie robił ze mnie jaja, a ta kamera pewnie miała nagrywać moją reakcję. Przynajmniej wtedy tak myślałem. Twoje niedoczekanie, gnoju, zaraz ją strącę, pomyślałem. Już zaczynałem się znowu wspinać na panel, ale coś zadudniło głośno. Drzwi na ścianie hangaru się otworzyły. Do środka wjechały dwa żółte wagoniki, powoli przesuwając się w moją stronę. Z każdą sekundą czułem, jak serce wbija mi się w gardło. Musiała to być oddzielna kolejka, bo ja się nie poruszałem. Zobaczyłem w każdym z wagoników po jednej osobie i mnie zamurowało. Nie, to nie mogła być prawda.
Osoba w lewym wagoniku waliła pięściami w okna. Widziałem, że krzyczy, choć nie byłem w stanie tego usłyszeć. Mama. Z każdym przejechanym metrem traciłem jakiekolwiek wątpliwości, że to pomyłka. Tata stał spokojnie w drugim wagoniku. Patrzył w ziemię. Dojechali na odległość jakichś dziesięciu, może piętnastu metrów ode mnie. Wagoniki, lekko się kołysząc, ustawiły się jeden koło drugiego, tak, że widziałem oboje rodziców przed sobą. Tata w końcu popatrzył na mnie. Uśmiechnął się lekko kącikiem ust – jak to miał w zwyczaju i znowu opuścił głowę. Mama była zalana łzami, patrzyła na mnie trzymając dłonie na szybie, jakby o coś błagała. Ale o co? Wtedy jeszcze nie miałem prawa się spodziewać, co zaraz nastąpi. Absurdalna sytuacja, w której nie sposób myśleć racjonalnie.
– Wypuść nas! Słyszysz, świrze? Czego ty, do cholery, od nas chcesz? – krzyknąłem, zaciskając pięści.
– Zagrać w grę, przecież mówiłem. Zacznij słuchać, to gwarantuję ci, że będziemy się dobrze bawić! – odparł wesoło głos z głośnika.
Miałem ochotę zerwać go ze ściany, tyle tylko, że ten ktoś mógł być jedyną szansą na wyjście z tego wariactwa. Wizja tego, że moją nadzieją był porywacz, nie napawała mnie optymizmem.
– Jaką grę? Przecież to są jakieś żarty! – wrzasnąłem zdenerwowany.
– Zagramy w “Priorytety”, tak jak mówiłem – westchnął oprawca, jakby znudzony ciągłym powtarzaniem tego samego. Musiałem zrobić niesłychanie głupią minę, bo zaraz dodał. – Naprzeciwko ciebie jest twoja mamusia i tatuś, tak? Świetnie. Możesz im pomachać, pewnie się cieszą, że cię widzą i słyszą.
Puściłem to mimo uszu. Kimkolwiek był ten człowiek, ewidentnie chciał mnie wyprowadzić z równowagi. Nie pozwolę na to, trzeba myśleć trzeźwo. W głębi serca wiedziałem jednak, że nie ja tutaj panowałem nad sytuacją.
– Zaraz włączę stoper – kontynuował porywacz. – W minutę będziesz musiał wybrać, czy bardziej kochasz mamusię, czy tatusia. Ten, kogo wskażesz, wróci bezpiecznie do domu, a przegrany, cóż… zginie.
Głośnik trzeszczał, ale niestety zrozumiałem każde słowo. Serce biło jak opętane, cała trzeźwość umysłu, którą sobie obiecałem, poszła w las. Miałem wybrać, który z moich rodziców umrze? Złapałem się za głowę. Już chciałem coś powiedzieć, sam nawet nie wiem co, ale porywacz i tak mnie uprzedził.
– Tak, wiem, nie jesteś w stanie wybrać. Kochasz oboje tak samo, bla bla bla – powiedział prześmiewczo, po czym chichotał dłuższą chwilę. – Może pomoże ci fakt, że jak nie wybierzesz nikogo, to zginie cała wasza trójka? Widzisz? Od razu łatwiej – zakpił.
Głos zaczął się śmiać, a ja nie dowierzałem temu, co słyszę. Patrzyłem na zalaną łzami mamę, próbującą coś do mnie krzyczeć. Na tatę, który teraz spoglądał mi prosto w oczy. Bał się, widziałem to po nim. Zresztą, kto by się nie bał w takiej sytuacji, sam ledwo stałem na nogach. Co tu zrobić, co zrobić, myślałem. Musiało być jakieś wyjście. Popatrzyłem na szybę. Wydawała się być stara i dość cienka, ale nawet jakbym ją rozbił, to byłem za wysoko, zabiłbym się spadając. Zresztą nie zostawiłbym tak rodziców.
– Jak włączę odliczanie, będziesz słyszał rodziców – wyrwał mnie z myśli głos z głośnika. – Na panelu przed sobą masz dwa przyciski. Lewy uratuje mamusie, prawy tatusia. Chyba wszystko jasne, prawda? To co? Zaczynamy? Masz minutę, inaczej będziemy musieli wszyscy się pożegnać. Pamiętaj, priorytety!
– Nie, czekaj! – zawołałem, ale na ścianie, po lewej stronie hangaru nagle zaiskrzył olbrzymi zegar cyfrowy, ustawiony na odliczanie jednej minuty. Musiałem się złapać panelu, żeby nie upaść, tak zakręciło mi się w głowie. Nie byłem w stanie wydusić ani pół słowa. To był jakiś horror. Usłyszałem dziwny klakson i stało się to, czego obawiałem się najbardziej.
[00:59]
Matka od razu podeszła do szyby. Nie płakała. Już nie. Oczy miała szeroko otwarte, zbyt szeroko – jakby wciąż nie wierzyła, że to się dzieje. Wargi jej drżały. Szeptała coś pod nosem. Głośnik zaczął nadawać dźwięk z jej wagonika.
– Synku… Ty wiesz, że ja… ja nie chcę umierać. Ja nie mogę, rozumiesz? Nie mogę tak po prostu zniknąć. Zrób coś.
– Mamo… – próbowałem coś powiedzieć, ale słowa się nie składały.
[00:50]
– Ja nie jestem gotowa! – krzyknęła. – Nie tak! Nie tutaj! Mam życie, mam plany! Ty to wiesz! Ty to wiesz, prawda? Zawsze byłeś rozsądny…
[00:45]
Stałem jak zamrożony. Nie umiałem jej przerwać. Głos mamy przypominał szloch, ale nie płakała. To był czysty strach. Prymitywny, zwierzęcy lęk. Stała przede mną jak obca kobieta, a jednocześnie – matka. Ta sama, która kiedyś tuliła mnie na dobranoc. Ta sama, która zajmowała się Oliwką, kiedy ja z Sandrą byliśmy w pracy. Ta sama, która teraz błagała mnie, bym ją wybrał. Zamiast ojca.
Spojrzałem w bok. Tata milczał. Jakby go nie było. Patrzył gdzieś za mnie, na ścianę, jak sparaliżowany.
[00:38]
– Słyszysz? Zostało ci tylko parę sekund. Wybierz. Proszę cię. Ja… ja jestem silna, ja to udźwignę. Ty też. Ale tylko jeśli… jeśli to przeżyjemy – matka dalej próbowała do mnie trafić.
[00:35]
Patrzyłem na nią i czułem, jak coś we mnie pęka. Nie chodziło nawet o to, że błagała. Tylko o to, że błagała dla siebie. Nie dla mnie. Nie dla nas. Dla siebie.
I wtedy usłyszałem głos z głośnika:
– Czas decyzji zbliża się do końca. Zostało trzydzieści sekund.
[00:30]
– Nie spodziewałem się, że tak to będzie wyglądać – powiedział cicho ojciec. Nie do mnie. Bardziej do siebie.
– Tato… – wydusiłem. – Ja nie wiem…
– Ja wiem. Wystarczy, że ja wiem – przerwał mi.
Spojrzał na mnie z łagodnością, która mnie rozdarła.
– Ona chce żyć. Zawsze była silna.
– Ale ty… – głos mi zadrżał. – Nie mogę… jak mam zdecydować?
[00:20]
– Musisz – powiedział. Spojrzał w stronę matki. – Ja już miałem swoje życie. Przeżyłem je najlepiej, jak potrafiłem. Bez ciebie ono i tak nie ma sensu.
[00:15]
Matka spuściła wzrok. Oddychała ciężko. Nic już nie mówiła. Chyba czuła, że powiedziała za dużo.
[00:10]
– Pozostało dziesięć sekund. Proszę o dokonanie wyboru – powiedział głos z głośnika.
W głowie słyszałem tylko jeden dźwięk – własne serce. Nie biło. Dudniło. Jak młot.
[00:08]
Podszedłem. Powoli. Jakby każdy krok ważył tonę. Zatrzymałem się przed pulpitem. Dwa przyciski. Dwa istnienia. Nie byłem pewien, czy to mój wybór. Czy to nie świat zdecydował już za mnie.
[00:05]
Spojrzałem raz jeszcze. Matka patrzyła błagalnie. Ojciec – ze zrozumieniem.
[00:03]
Zacisnąłem pięści. Łza popłynęła po policzku, spadła i roztrzaskała się o metalowy panel.
[00:02]
– Dokonaj wyboru natychmiast! – głos z głośnika już nie prosił. Teraz rozkazywał.
[00:01]
Cisza, która zapadła, nie była zwyczajna. To nie było po prostu „nic”. To była pustka. Jakby świat wstrzymał oddech.
Wcisnąłem guzik. Jeden z dwóch. Nie pamiętam, który. Palec sam wiedział. Reszta mnie – nie.
Nie wydarzyło się nic.
Przez chwilę myślałem, że coś poszło nie tak. Może mechanizm nie zadziałał. Może to była kolejna część tej chorej gry – złudzenie wyboru. Drzwiczki się nie otworzyły, nikt nie strzelał. Nawet nie został wypuszczony żaden gaz, który miałby otruć wybraną osobę. Matka i ojciec nadal stali przede mną. Ich cienie drżały, jakby nie byli realni.
Spojrzałem na nich. Oboje patrzyli na mnie.
Mama… ruszyła się pierwsza. Krok do przodu, zachwianie, niemal upadła. Potem drugi krok – pewniejszy. Wyprostowała się. Oczy rozszerzone, ręce przy ustach. Ale nie krzyczała. Nie płakała. Nie mówiła nic.
Po prostu żyła.
Ojciec nie poruszył się. Patrzył na mnie – tym samym spokojnym wzrokiem.
– Niespodzianka! Masz minutę na ostatnią rozmowę z tatusiem. To część gry. Ciekawe, jak będą humorki dopisywać, skoro wie, że go zabiłeś – rzucił głos z głośnika, nie mogąc być bardziej bezczelnym.
Poczułem tak ogromną nienawiść, że nie jestem w stanie opisać tego słowami. Zacisnąłem pięści z taką siłą, że zrobiły się całe białe. Popatrzyłem na podłogę, zacząłem szukać czegoś, co mogę rzucić w to ustrojstwo. Tylko, żeby ten ktoś się zamknął, żeby przestał się bawić mną i moją rodziną. Widziałem, że mama coś mówi, ale już jej nie słyszałem, chyba wyłączono nam łączność. Na jej twarzy był smutek i wstyd. Odwróciła się w stronę wagonika taty, położyła rękę na szybę i zaczęła coś mówić. Twarz miała czerwoną od płaczu. Zauważyłem, że powtarza ciągle jedno słowo. Z ruchu warg domyśliłem się, że mówi “przepraszam”. Wagonik mamy ruszył. Tata krzyczał, że ją kocha, że ma się nie przejmować i zająć wnuczką. Że wszystko będzie dobrze. Jego słyszałem. Mama zaczęła znowu walić pięściami w okno. Machała głową na znak, że się z tym nie zgadza. Krzyczała coś, płakała tak bardzo, że nie byłem w stanie na to patrzeć. Odwróciłem głowę. Po chwili usłyszałem głośny huk zamykanych drzwi. Zostałem sam z tatą. Ofiara i jego zabójca. Jak miałem mu spojrzeć w oczy? Co ja najlepszego zrobiłem? Stałem jak dziecko we mgle, które nie potrafiło ogarnąć świata, walącego mu się na głowę.
– Wiesz synu… kiedy byłeś mały, bałeś się burzy. Pamiętasz? – Tata patrzył na mnie łagodnie, głos miał trochę słabszy, jakby każda sekunda zabierała mu siły. – Mówiłem ci wtedy, że każda burza kiedyś mija. I miałem rację. Ale… nie mówiłem ci jednej rzeczy.
Zamknąłem oczy, nie mogłem już wytrzymać tego wzroku.
– Mówiłem tak, bo sam się bałem. Nie burzy, tylko tego, że kiedyś mnie zabraknie. Że nie zdążę… nauczyć cię wszystkiego. Że nie będziesz gotów. Ale wiesz co? – zaśmiał się krótko, cicho, bez cienia radości. – Teraz widzę, że jesteś gotów. Zrobiłeś to, co trzeba było. I choć serce mi pęka, jestem z ciebie dumny, synu.
– Chciałem uratować was oboje…
– I tak byś nie mógł. A teraz przynajmniej Sandra i mała nie stracą wszystkiego. Uratowałeś matkę. Ją i twoją rodzinę. To się liczy.
Stałem jak sparaliżowany. Czas się kończył, ale ja nie potrafiłem się poruszyć. Głos w głośniku milczał. Kamera patrzyła jak oko bezlitosnego Boga.
– Synu, to nie twoja wina, pamiętaj – głos taty był ciepły, spokojny, z pewnym politowaniem. Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Tato… przepraszam. – Gardło miałem tak zaciśnięte, że nie byłem w stanie nic innego wycedzić. Żal, który czułem, był nie do opisania.
Usłyszałem klakson, ten sam, który wszystko zaczął. Zaczep, trzymający wagonik, otworzył się z piskiem. Nawet nie wiem, kiedy tata zaczął spadać w swojej metalowej trumnie. To się działo naprawdę. Wagonik uderzył o ziemię z wielkim hukiem. Chmura brązowego kurzu uniosła się, po chwili dopiero odsłaniając zniszczenia. Rozbite szkło leżało dookoła. Ścianki zmiażdżone. Nikt nie byłby w stanie tego przeżyć. Spod wielkiej pogiętej blachy wystawała noga. Nie mogłem na to patrzeć, to była jakaś paranoja. Mój tata nie żył. Nigdy nie wybaczę tego ani sobie, ani temu, kto mnie do tego zmusił. Chciałem wyjść. Modliłem się, żeby to się w końcu skończyło.
– Widzisz, nie było tak trudno. – Usłyszałem wesoły głos dobiegający z głośnika.
– Ty chory skurwielu! Wypuść mnie stąd! – krzyknąłem w furii. Gdybym tylko mógł, zabiłbym tego człowieka gołymi rękami, tu i teraz. Za to, co zrobił mi i mojej rodzinie.
– Początki zawsze są najtrudniejsze, teraz pójdzie już z górki – odpowiedział prześladowca.
Początki? Zaniemówiłem. Jak to początki?
Wrota otworzyły się z hukiem. Wjechały kolejne wagoniki. Dziadkowie – od strony ojca, patrzyli przez szybę w dół na roztrzaskane blachy. Na ciało swojego syna. Nagle zrozumiałem. Teraz będę musiał wybrać między dziadkami. A co, jeśli później…, pomyślałem. Nie miałem wtedy jeszcze pojęcia, co tak naprawdę mnie czeka.
III
– Gotowy na kolejną rundę? Trochę jeszcze przed nami! – głos szaleńca przeszywał mnie na wylot.
Po kolejnym wyborze i minutowej rozmowie z ofiarą, wagonik z sykiem poleciał w dół. Uderzył o ziemię rozbijając się głośno. Nie głośniej niż wyły moje wyrzuty sumienia. Nie patrzyłem już w dół.
Zanim zdążyłem odetchnąć, wrota znów się otworzyły.
– Kolejna para – powiedział ten sam głos. Beznamiętny. Metaliczny.
Wjechały dwa kolejne wagoniki. Zatrzymały się naprzeciwko mnie. Zimne światło padło na twarze. Kto tym razem?
Brat ojca i jego żona. Rzadko ich widywałem. Zawsze zdawali się surowi, dalecy. Ojciec mówił, że nie warto utrzymywać z nimi kontaktu, że byli kiedyś okrutni wobec jego matki.
Teraz wyglądali jak dzieci. Stali bez ruchu, może nawet nie wiedząc, gdzie są. Ich oczy błyszczały od łez.
Na ekranie – znów licznik.
[01:00]
Już nie zastanawiałem się, czy to sen. Przestałem też pytać, czy to sprawiedliwe. Ta gra nie miała nic wspólnego z tym, co dobre.
Liczyły się tylko priorytety.
Zacząłem myśleć kategoriami systemu. Oszczędzanie życia. Zimna kalkulacja. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy przestałem czuć wyrzuty sumienia.
Kto młodszy? Kto silniejszy? Kto może dać coś jeszcze światu?
Ciotka była chora. Brat ojca – choć mi daleki, podobno prowadził firmę. Wciąż działał, funkcjonował.
Spojrzałem im w oczy. Stryj skinął głową. Powoli. Cicho. Jakby wiedział, że zostanie.
[00:10]
Nie potrzebowałem już głosu, żeby mnie pospieszał. Sam wiedziałem, kiedy pora.
Wcisnąłem przycisk. Wagonik ciotki poleciał w dół. Następna para.
Znów metaliczne przeskoki, mechaniczny ruch. Dwie kobiety. Siostra matki i kuzynka, z którą kiedyś kradłem jabłka z sadu. Tym razem było trudniej. Obie znałem. Z obiema miałem piękne wspomnienia. Ale coś się we mnie wypaliło. Już nie płakałem. Już nie szeptałem „przepraszam”. Tylko patrzyłem, analizowałem. Szukałem sygnału.
Siostra mamy miała dzieci. Kuzynka – była samotna. To wystarczyło. Wybór. Przycisk.
Wagonik kuzynki spadł. Nie odwracałem już wzroku.
**
Gra toczyła się dalej. Para po parze. Dwie osoby. Dwa spojrzenia. Jeden wybór. Minuta na rozmowę. Zrozumienie. Powtarzanie, że to nie moja wina. Czasem pretensje.
Brat nazwał mnie potworem. Może miał rację. Był młodszy niż siostra, ale ona miała męża. Starali się o dziecko. Priorytety. Podczas ostatniej minuty, zanim jego wagonik spadł, rozbijając się doszczętnie, nawet nie chciałem go słuchać. Nie rozumiał, gdzie wtedy byłem, jaką misję miałem. Irytował mnie swoimi bluzgami i wyzwiskami.
Z każdą kolejną decyzją stawałem się kimś innym. Mniej sobą. Bardziej czymś potrzebnym systemowi. Jakby ktoś chciał mnie przemienić – nie w kata. W narzędzie. W istotę zdolną do logicznego cięcia więzów bez zawahania.
Nie mogłem już znieść zapachu tego miejsca. Mieszaniny rdzy, potu i żalu. Choć to ostatnie czułem coraz mniej.
IV
Kolejne dwa wagoniki jechały w moją stronę. Było mi to już obojętne.
Myślałem, że teraz to tylko powtarzalność, rutyna. Że wszedłem w rytm, wyłączyłem resztki sumienia. Czułem, że na dobre się zmieniłem.
– Została ostatnia para! – wykrzyknął głos z głośnika.
Zobaczyłem jej malutką, zapłakaną buzię. Sandra była w wagoniku obok. To nieważne, są priorytety.
Ale zaraz. Miałem połowę ludzi uratować, czy zabić? Już nie pamiętałem, jaki cel mi przyświecał. Wszystko się zlewało. Głowa pulsowała. Miałem misję i musiałem ją doprowadzić do końca. Uśmiechnąłem się do córki i żony. W sumie, obojętne, która umrze. Żadna nie była idealna, mimo tego, co im się wydawało. Dopiero wtedy to dostrzegłem.
Czułem, że głos całkowicie już przejął moje uczucia, moje emocje. Zmienił mnie – jestem narzędziem, tak jak chciał.
Jakby to rozegrać, żeby osiągnąć jak najwięcej? Chyba wiem, pomyślałem. Głos rozumiał mnie już bez słów. Byliśmy jednością. Opętał mnie. Zaczął się śmiać. Ja się śmiałem. Mój pomysł mu się spodobał.
Nie słyszałem już błagań Sandry. Nie słyszałem płaczu Oliwki. Nie musiałem też marnować kolejnych sześćdziesięciu sekund na zbędne rozmowy. Wystarczyła pierwsza minuta.
Nie wcisnąłem żadnego przycisku.
Trzy kolejne wagoniki dołączyły do stosu wraków, a głos z roztrzaskanego głośnika dalej się śmiał. Bez opamiętania. Mój głos.
***
Cisza po wszystkim była gęsta jak ropa. Nikt już nie krzyczał. Nikt nie błagał. Zegar zgasł.
Leżałem tam, jeszcze przez chwilę człowiekiem, który kiedyś kochał, który kiedyś się bał. Ale teraz? Teraz w mojej głowie nie było głosów. Żadnych cudzych. Żadnych własnych. Tylko jedna, wypełniająca mnie prawda, cicha i ostra jak nóż.
To nie oni byli tu ważni. To ja byłem formowany. Krok po kroku. Decyzja po decyzji. Z każdą kolejną śmiercią coś we mnie rosło. Nie strach. Nie żal. Władza. Czysta. Lodowata. Oswajana. Smakowana. Aż w końcu stałem się nim. Głosem.
Gra nie była okrutna. Była logiczna. Bezlitosna tylko dla tych, którzy jeszcze się wahali, a ja się już nigdy nie będę wahał. Zrozumiałem, czym są priorytety. Zdałem egzamin Ducha tego miejsca.
Teraz nie mam ciała. Łypię tylko jednym, mechanicznym okiem z góry wagonika. Mówię do was przez głośnik. Nie mogłem się doczekać, aż w końcu poprowadzę jakąś grę, ale oto jesteście wy.
V
O, widzę, że powoli się wybudzacie. W tym miejscu zakończę moją historię i zrobię to, co trzeba. Nie chcę was trzymać w niepewności. Cieszę się, że to ja jestem tym, który poprowadzi grę na nowych zasadach.
Dwójka ludzi. Małżeństwo powoli wstaje z zimnej blachy wagonika. Patrzą na siebie zdezorientowani, w oczach mają strach i coś jeszcze – resztki człowieczeństwa, które kiedyś znałem. Kobieta płacze, mężczyzna blednie. Szukają wyjścia, badają wagonik, którego nigdy już nie opuszczą.
Jak ja ich rozumiem. Jeszcze niedawno byłem jak oni – człowiekiem. Jeszcze niedawno miałem wybory, które bolały. Jeszcze…
W moim umyśle coś zadrżało. Pamięć? Sumienie? Kawałek mnie, który jeszcze nie umarł? Usłyszałem głos ojca: A teraz przynajmniej Sandra i mała nie stracą wszystkiego. Uratowałeś matkę. Ją i twoją rodzinę. To się liczy.
Na sekundę uwierzyłem, że mogę wszystko przerwać. Że mogę ich uratować. Że mogę…
I wtedy poczułem, jak coś mnie owija. Jak zimne palce zaciskają się na moim umyśle.
– Nie – wyszeptał ktoś. – Teraz jesteś już mną.
Spróbowałem krzyknąć. Zrobić cokolwiek. Ale mój głos został połknięty przez ciszę. Ciszę głębszą niż śmierć.
Ciekawe, jak nowe zasady wpłyną na przebieg rozgrywki, kiedy wybór jest wciąż jeden, a wybierających dwóch. Duch magazynu będzie dumny za ten pomysł. Tak jeszcze lepiej pozna i zrozumie naturę ludzi.
Wiedziałem, co robić. Wyostrzyłem obraz cyfrowego oka kamery i włączyłem głośnik.
– Jedno życie, jeden wybór. Witamy w grze “Priorytety” – powiedziałem zadowolony.
Wcześniej byłem tylko pionkiem.
Teraz jestem grą.