- Opowiadanie: MichaelBullfinch - Priorytety, czyli co dzieli rodzinę na pół

Priorytety, czyli co dzieli rodzinę na pół

Opowiadanie pisałem z myślą o konkursie “Nawiedzone miejsca”, już kilka tygodni temu. Jak zorientowałem się, że nie dam rady sprostać limitowi znaków odpuściłem. Wróciłem do niego, bo chyba szkoda pomysłu, żeby się zmarnował. Może na lepsze wyszło, myślę, że przedłużanie zaszkodziłoby tekstowi. 

Opowiadanie zawiera wulgaryzmy i drastyczne sceny.

Bardzo dziekuję bruce i zygfrydowi89 za betę, to wiele dla mnie znaczy.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Priorytety, czyli co dzieli rodzinę na pół

I

 

Opo­wiem wam hi­sto­rię. Nie wiem, czy mnie sły­szy­cie, jesz­cze się nie wy­bu­dzi­li­ście w pełni, ale to bez znaczenia. Muszę to opowiedzieć, choćbym miał prowadzić monolog. Został mi tylko głos, a i ten wkrótce stracę. Może i słusz­nie, po­my­śli­cie, gdy usły­szy­cie, co mam do po­wie­dze­nia. Daj­cie sobie szan­sę, bo czeka was podobny los. 

Roz­pocz­nę od tego, że za­zwy­czaj wszyst­ko za­czy­na się od dro­bia­zgów. Od od­kła­da­nych roz­mów, zim­nej kawy wy­pi­tej w sa­mot­no­ści, bo druga po­łów­ka nie ma czasu. Od dzie­cię­ce­go py­ta­nia, które zby­wacie, bo jesteście zmęczeni. Nikt nie ogła­sza końca bli­sko­ści. Ona po pro­stu za­czy­na top­nieć, jak bał­wan, któ­re­go nie mieliście czasu ule­pić z córką, aż w końcu zro­bi­ła to sama, obrażona na was śmier­tel­nie. Potem możecie tylko ża­ło­wać. Czu­je­cie to, praw­da? Jak­bym was znał? Słu­chaj­cie dalej. 

Mi­łość nie znika. Ale cza­sem zo­sta­je przy­kry­ta war­stwą obo­wiąz­ku i ru­ty­ny. Nagle czło­wiek budzi się pew­nej nocy i nie wie, kiedy ostat­ni raz po­wie­dział „ko­cham”. Albo „prze­pra­szam”. Albo „je­stem”. Racja?

Oj­ciec mówił mi kie­dyś, że męż­czy­zna po­zna­je swoją war­tość do­pie­ro wtedy, gdy nie ucie­ka – ani w pracę, ani w piwo, ani na ryby, ani w świę­ty spo­kój. Może miał rację. Może wła­śnie wtedy wy­cho­dzi na jaw, czy po­tra­fi­cie kogoś ochro­nić, nawet jeśli nie macie siły chro­nić sie­bie. 

Ro­dzi­na bywa trud­na, wie­cie to na pewno. Ale to wła­śnie ona trzy­ma was za rękę, gdy grunt za­czy­na się kru­szyć. I kiedy przy­cho­dzi mo­ment próby – praw­dzi­wej, okrut­nej, osta­tecz­nej – nie za­bie­ra­cie ze sobą nic oprócz tego, co na­praw­dę ko­cha­li­ście. Albo kogo.  Tak kiedyś myślałem, ale zostałem brutalnie zweryfikowany, już niedługo zrozumiecie. Nie jest to tak proste, jak mogłoby się wydawać.

Czasem czujecie, że coś się zbliża. Milkniecie w połowie zdania, patrzycie na własne dziecko trochę dłużej. Nie wiecie, dlaczego. A potem przychodzi coś, co wyrywa dachy, wyłącza światło i wali was prosto w gębę. Wszystkie wasze wybory i lęki wypływają na powierzchnię.

Wtedy nie decydujecie głową. Wybiera coś głębiej. Coś, co nosiliście w sobie całe życie – nawet jeśli o tym zapomnieliście. Nie ma dobrych wyborów. Są tylko konieczne.

Priorytety.

Posłuchajcie mnie, bo to ostatni krzyk mojej opętanej duszy.

 

II

 

Ból głowy był nie do zniesienia. Leżałem na czymś twardym i zimnym, próbując otworzyć oczy. Pamiętałem tylko, że szedłem ulicą. Potem ciemność.

Zdołałem przekręcić się na bok, stękając z bólu. W nozdrza uderzył mnie zapach rdzy i oleju. Co, do cholery? Gdzie ja jestem?

Powoli otworzyłem oczy i poczułem, jak świat wiruje.

Zaraz, zaraz, o co tu chodzi? Byłem we­wnątrz wa­go­ni­ka – przypominał ta­ki z ko­lej­ki gór­skiej. Żółta olej­na farba już gdzieniegdzie odchodziła. Wszyst­ko było brud­ne, za­rdze­wia­łe i stare. Wstałem chwiejnie, wspierając się na me­ta­lo­wym pa­ne­lu, znajdującym się na środ­ku. Spojrzałem przez jedno z okien. Wa­go­nik delikatnie się kołysał – do­pie­ro teraz zdałem sobie sprawę, że wisiał na grubej, stalowej linie pod sufitem ogromnego magazynu. Może han­gar bę­dzie lep­szym okre­śle­niem. Był prawie pusty, oprócz kilku me­ta­lo­wych kon­te­ne­rów z lo­giem nie­zna­nej mi firmy. Rozejrzałem się – wszystko wydawało się opustoszałe, martwe. Na drugim końcu hangaru zauważyłem ogromne wrota, nad nimi szczelinę, przez którą lina prowadziła na zewnątrz. Za­czą­łem się coraz bar­dziej pocić, szara ko­szul­ka miejscami ciemniała. Włosy kle­iły się do czoła. Dobra, trze­ba ochło­nąć, po­my­śla­łem. Spraw­dzi­łem, czy drzwicz­ki są za­mknię­te. Szlag, za­mknię­te. Okna? Za­mknię­te. 

Na pa­ne­lu, który znajdował się na środ­ku, były dwa przy­ci­ski – oba wiel­kie i czer­wo­ne. Coś mnie ku­si­ło, żeby któ­ryś wci­snąć, ale do­brze wie­dzia­łem, jak to się za­wsze koń­czy w fil­mach, nie ze mną te nu­me­ry. Wdra­pa­łem się na panel, uwa­ża­jąc na przy­ci­ski i spró­bo­wa­łem otwo­rzyć właz na dach. Brzmia­ło jak plan. Pcha­łem, szar­pa­łem. Nic. Ani drgnę­ło. 

– Jeden wybór, jedno życie. Wi­ta­my w grze “Prio­ry­te­ty”! 

Prze­stra­szo­ny upa­dłem na zie­mię z hu­kiem, obi­ja­jąc się przy tym nie­mi­ło­sier­nie. Głos wy­do­by­wał się z ma­łe­go gło­śni­ka w pra­wym gór­nym rogu wa­go­ni­ka. Nie za­uwa­ży­łem go wcze­śniej. Po dru­giej stro­nie była za­in­sta­lo­wa­na ka­me­ra – cią­gle mnie podglądała. Jak mo­głem to prze­ga­pić? Chyba dalej nie doszedłem do siebie.

– Co to ma znaczyć?! – krzyknąłem. – Gdzie jestem? Kim ty jesteś?! 

Kręciłem się wokół wła­snej osi, bo nie wie­dzia­łem nawet, w którą stro­nę mam od­po­wia­dać. Do gło­śni­ka? Do ka­me­ry? Czy ten ktoś w ogóle mnie sły­szy? 

– Je­steś w grze “Prio­ry­te­ty”, a ja mam za­szczyt cię go­ścić! – wy­krzy­czał gło­śnik, nie zwra­ca­jąc uwagi na resztę moich pytań. Ja­kość sprzę­tu po­zo­sta­wia­ła wiele do ży­cze­nia, ro­zu­mia­łem wy­po­wia­da­ne słowa, ale po­rów­nał­bym to do szorstkiego, mechanicznego megafonu na dworcu.

– Jaka gra? O czym ty bre­dzisz? Wy­puść mnie! 

– Wy­pusz­czę, jeśli za­gra­my w grę. – Słowa brzmiały jak wyrok.

Zaczynałem się iry­to­wać. Co to za ir­ra­cjo­nal­na sy­tu­acja! Mia­łem się zgo­dzić na ja­kieś durne gier­ki z po­ry­wa­czem? No, tego jesz­cze nie było. Ktoś sobie robił ze mnie jaja, a ta ka­me­ra pew­nie miała na­gry­wać moją re­ak­cję. Przy­naj­mniej wtedy tak my­śla­łem. Twoje nie­do­cze­ka­nie, gnoju, zaraz ją strą­cę, po­my­śla­łem. Już za­czy­na­łem się znowu wspi­nać na panel, ale coś za­dud­ni­ło gło­śno. Drzwi na ścia­nie han­ga­ru się otwo­rzy­ły. Do środka wjechały dwa żółte wagoniki, powoli przesuwając się w moją stronę. Z każdą sekundą czułem, jak serce wbija mi się w gardło. Mu­sia­ła to być od­dziel­na ko­lej­ka, bo ja się nie poruszałem. Zo­ba­czy­łem w każ­dym z wa­go­ni­ków po jed­nej oso­bie i mnie za­mu­ro­wa­ło. Nie, to nie mogła być praw­da.

Osoba w lewym wa­go­ni­ku wa­li­ła pię­ścia­mi w okna. Wi­dzia­łem, że krzy­czy, choć nie byłem w sta­nie tego usły­szeć. Mama. Z każ­dym przejechanym metrem tra­ci­łem ja­kie­kol­wiek wąt­pli­wo­ści, że to po­mył­ka. Tata stał spo­koj­nie w dru­gim wa­go­ni­ku. Pa­trzył w zie­mię. Do­je­cha­li na od­le­głość jakichś dzie­się­ciu, może pięt­na­stu me­trów ode mnie. Wa­go­ni­ki, lekko się ko­ły­sząc, usta­wi­ły się jeden koło dru­gie­go, tak, że wi­dzia­łem oboj­e ro­dzi­ców przed sobą. Tata w końcu po­pa­trzył na mnie. Uśmiech­nął się lekko ką­ci­kiem ust – jak to miał w zwy­cza­ju i znowu opu­ścił głowę. Mama była za­la­na łzami, pa­trzy­ła na mnie trzy­ma­jąc dło­nie na szy­bie, jakby o coś bła­ga­ła. Ale o co? Wtedy jesz­cze nie mia­łem prawa się spo­dzie­wać, co zaraz na­stą­pi. Ab­sur­dal­na sy­tu­acja, w któ­rej nie spo­sób my­śleć racjonalnie.

– Wypuść nas! Sły­szysz, świ­rze? Czego ty, do cho­le­ry, od nas chcesz? – krzyk­ną­łem, za­ci­ska­jąc pię­ści. 

– Za­grać w grę, prze­cież mó­wi­łem. Za­cznij słu­chać, to gwa­ran­tu­ję ci, że bę­dzie­my się do­brze bawić! – od­parł we­so­ło głos z gło­śni­ka.  

Mia­łem ocho­tę ze­rwać go ze ścia­ny, tyle tylko, że ten ktoś mógł być je­dy­ną szan­są na wyj­ście z tego wa­riac­twa. Wizja tego, że moją na­dzie­ją był po­ry­wacz, nie na­pa­wa­ła mnie opty­mi­zmem. 

– Jaką grę? Prze­cież to są ja­kieś żarty! – wrza­sną­łem zde­ner­wo­wa­ny. 

– Za­gra­my w “Prio­ry­te­ty”, tak jak mó­wi­łem – wes­tchnął opraw­ca, jakby znu­dzo­ny cią­głym po­wta­rza­niem tego sa­me­go. Mu­sia­łem zro­bić nie­sły­cha­nie głu­pią minę, bo zaraz dodał. – Na­prze­ciw­ko cie­bie jest twoja ma­mu­sia i tatuś, tak? Świet­nie. Mo­żesz im po­ma­chać, pew­nie się cieszą, że cię widzą i sły­szą.

Pu­ści­łem to mimo uszu. Kim­kol­wiek był ten czło­wiek, ewi­dent­nie chciał mnie wy­pro­wa­dzić z rów­no­wa­gi. Nie po­zwo­lę na to, trze­ba my­śleć trzeź­wo. W głębi serca wie­dzia­łem jednak, że nie ja tutaj pa­nowałem nad sy­tu­acją. 

– Zaraz włą­czę sto­per – kon­ty­nu­ował po­ry­wacz. – W mi­nu­tę bę­dziesz mu­siał wy­brać, czy bar­dziej ko­chasz ma­mu­się, czy ta­tu­sia. Ten, kogo wska­żesz, wróci bez­piecz­nie do domu, a prze­gra­ny, cóż… zgi­nie. 

Gło­śnik trzesz­czał, ale nie­ste­ty zro­zu­mia­łem każde słowo. Serce biło jak opętane, cała trzeź­wość umy­słu, którą sobie obie­ca­łem, po­szła w las. Mia­łem wy­brać, który z moich ro­dzi­ców umrze? Zła­pa­łem się za głowę. Już chcia­łem coś po­wie­dzieć, sam nawet nie wiem co, ale po­ry­wacz i tak mnie uprze­dził. 

– Tak, wiem, nie je­steś w sta­nie wy­brać. Ko­chasz oboje tak samo, bla bla bla – po­wie­dział prze­śmiew­czo, po czym chichotał dłuż­szą chwi­lę. – Może po­mo­że ci fakt, że jak nie wy­bie­rzesz ni­ko­go, to zgi­nie cała wasza trój­ka? Wi­dzisz? Od razu ła­twiej – za­kpił. 

Głos za­czął się śmiać, a ja nie do­wie­rza­łem temu, co sły­szę. Pa­trzy­łem na za­la­ną łzami mamę, pró­bu­ją­cą coś do mnie krzy­czeć. Na tatę, który teraz spo­glą­dał mi pro­sto w oczy. Bał się, wi­dzia­łem to po nim. Zresz­tą, kto by się nie bał w ta­kiej sy­tu­acji, sam ledwo sta­łem na no­gach. Co tu zro­bić, co zro­bić, my­śla­łem. Mu­sia­ło być ja­kieś wyj­ście. Po­pa­trzy­łem na szybę. Wy­da­wa­ła się być stara i dość cien­ka, ale nawet jak­bym ją roz­bił, to byłem za wy­so­ko, za­bił­bym się spa­da­jąc. Zresz­tą nie zo­sta­wił­bym tak ro­dzi­ców.

– Jak włą­czę od­li­cza­nie, bę­dziesz sły­szał ro­dzi­ców – wy­rwał mnie z myśli głos z gło­śni­ka. – Na pa­ne­lu przed sobą masz dwa przy­ci­ski. Lewy ura­tu­je ma­mu­sie, prawy ta­tu­sia. Chyba wszyst­ko jasne, praw­da? To co? Za­czy­na­my? Masz mi­nu­tę, ina­czej bę­dzie­my mu­sie­li wszy­scy się po­że­gnać. Pa­mię­taj, prio­ry­te­ty! 

– Nie, cze­kaj! – za­wo­ła­łem, ale na ścia­nie, po lewej stro­nie han­ga­ru nagle za­iskrzył olbrzymi zegar cy­fro­wy, usta­wio­ny na od­li­cza­nie jed­nej mi­nu­ty. Mu­sia­łem się zła­pać pa­ne­lu, żeby nie upaść, tak za­krę­ci­ło mi się w gło­wie. Nie byłem w sta­nie wy­du­sić ani pół słowa. To był jakiś hor­ror. Usły­sza­łem dziw­ny klak­son i stało się to, czego oba­wia­łem się naj­bar­dziej. 

 

[00:59] 

Matka od razu po­de­szła do szyby. Nie pła­ka­ła. Już nie. Oczy miała sze­ro­ko otwar­te, zbyt sze­ro­ko – jakby wciąż nie wie­rzy­ła, że to się dzie­je. Wargi jej drża­ły. Szep­ta­ła coś pod nosem. Gło­śnik za­czął nada­wać dźwięk z jej wa­go­ni­ka. 

– Synku… Ty wiesz, że ja… ja nie chcę umie­rać. Ja nie mogę, ro­zu­miesz? Nie mogę tak po pro­stu znik­nąć. Zrób coś. 

– Mamo… – pró­bo­wa­łem coś po­wie­dzieć, ale słowa się nie skła­da­ły. 

[00:50] 

– Ja nie je­stem go­to­wa! – krzyk­nę­ła. – Nie tak! Nie tutaj! Mam życie, mam plany! Ty to wiesz! Ty to wiesz, praw­da? Za­wsze byłeś roz­sąd­ny… 

[00:45] 

Sta­łem jak za­mro­żo­ny. Nie umia­łem jej prze­rwać. Głos mamy przy­po­mi­nał szloch, ale nie pła­ka­ła. To był czy­sty strach. Pry­mi­tyw­ny, zwie­rzę­cy lęk. Stała przede mną jak obca ko­bie­ta, a jed­no­cze­śnie – matka. Ta sama, która kiedyś tu­li­ła mnie na do­bra­noc. Ta sama, która zaj­mo­wa­ła się Oliw­ką, kiedy ja z San­drą by­li­śmy w pracy. Ta sama, która teraz bła­ga­ła mnie, bym ją wybrał. Za­miast ojca. 

Spoj­rza­łem w bok. Tata mil­czał. Jakby go nie było. Pa­trzył gdzieś za mnie, na ścia­nę, jak spa­ra­li­żo­wa­ny. 

[00:38] 

 – Sły­szysz? Zo­sta­ło ci tylko parę se­kund. Wy­bierz. Pro­szę cię. Ja… ja je­stem silna, ja to udźwi­gnę. Ty też. Ale tylko jeśli… jeśli to prze­ży­jemy – matka dalej pró­bo­wa­ła do mnie tra­fić. 

[00:35] 

Pa­trzy­łem na nią i czu­łem, jak coś we mnie pęka. Nie cho­dzi­ło nawet o to, że bła­ga­ła. Tylko o to, że bła­ga­ła dla sie­bie. Nie dla mnie. Nie dla nas. Dla sie­bie. 

I wtedy usły­sza­łem głos z gło­śni­ka: 

– Czas de­cy­zji zbli­ża się do końca. Zo­sta­ło trzy­dzie­ści se­kund. 

[00:30] 

– Nie spo­dzie­wa­łem się, że tak to bę­dzie wy­glą­dać – po­wie­dział cicho oj­ciec. Nie do mnie. Bar­dziej do sie­bie.  

– Tato… – wy­du­si­łem. – Ja nie wiem… 

– Ja wiem. Wy­star­czy, że ja wiem – prze­rwał mi. 

Spoj­rzał na mnie z ła­god­no­ścią, która mnie roz­dar­ła.

– Ona chce żyć. Za­wsze była sil­na.

– Ale ty… – głos mi za­drżał. – Nie mogę… jak mam zde­cy­do­wać? 

[00:20] 

– Mu­sisz – po­wie­dział. Spoj­rzał w stro­nę matki. – Ja już mia­łem swoje życie. Prze­ży­łem je naj­le­piej, jak po­tra­fi­łem. Bez cie­bie ono i tak nie ma sensu. 

[00:15] 

Matka spu­ści­ła wzrok. Od­dy­cha­ła cięż­ko. Nic już nie mó­wi­ła. Chyba czuła, że po­wie­dzia­ła za dużo. 

[00:10] 

– Po­zo­sta­ło dzie­sięć se­kund. Pro­szę o do­ko­na­nie wy­bo­ru – po­wie­dział głos z gło­śni­ka. 

W gło­wie sły­sza­łem tylko jeden dźwięk – wła­sne serce. Nie biło. Dud­ni­ło. Jak młot. 

[00:08] 

Pod­sze­dłem. Po­wo­li. Jakby każdy krok ważył tonę. Za­trzy­ma­łem się przed pul­pi­tem. Dwa przy­ci­ski. Dwa ist­nie­nia. Nie byłem pe­wien, czy to mój wybór. Czy to nie świat zde­cy­do­wał już za mnie. 

[00:05] 

Spoj­rza­łem raz jesz­cze. Matka pa­trzy­ła bła­gal­nie. Oj­ciec – ze zro­zu­mie­niem. 

[00:03] 

Za­ci­sną­łem pię­ści. Łza po­pły­nę­ła po po­licz­ku, spa­dła i roz­trza­ska­ła się o me­ta­lo­wy panel. 

[00:02] 

 – Do­ko­naj wy­bo­ru na­tych­miast! – głos z gło­śni­ka już nie pro­sił. Teraz roz­ka­zy­wał. 

[00:01]

Cisza, która za­pa­dła, nie była zwy­czaj­na. To nie było po pro­stu „nic”. To była pust­ka. Jakby świat wstrzy­mał od­dech. 

Wci­sną­łem guzik. Jeden z dwóch. Nie pa­mię­tam, który. Palec sam wie­dział. Resz­ta mnie – nie. 

Nie wy­da­rzy­ło się nic. 

Przez chwi­lę my­śla­łem, że coś po­szło nie tak. Może me­cha­nizm nie za­dzia­łał. Może to była ko­lej­na część tej cho­rej gry – złu­dze­nie wy­bo­ru. Drzwicz­ki się nie otwo­rzy­ły, nikt nie strze­lał. Nawet nie zo­stał wy­pusz­czo­ny żaden gaz, który miał­by o­truć wybraną osobę. Matka i oj­ciec nadal stali przede mną. Ich cie­nie drża­ły, jakby nie byli re­al­ni. 

Spoj­rza­łem na nich. Oboje pa­trzy­li na mnie. 

Mama… ru­szy­ła się pierw­sza. Krok do przo­du, za­chwia­nie, nie­mal upa­dła. Potem drugi krok – pew­niej­szy. Wy­pro­sto­wa­ła się. Oczy roz­sze­rzo­ne, ręce przy ustach. Ale nie krzy­cza­ła. Nie pła­ka­ła. Nie mó­wi­ła nic. 

Po pro­stu żyła. 

Oj­ciec nie po­ru­szył się. Pa­trzył na mnie – tym samym spo­koj­nym wzro­kiem. 

– Nie­spo­dzian­ka! Masz mi­nu­tę na ostat­nią roz­mo­wę z ta­tu­siem. To część gry. Cie­ka­we, jak będą hu­mor­ki do­pi­sy­wać, skoro wie, że go za­bi­łeś – rzu­cił głos z gło­śni­ka, nie mogąc być bar­dziej bez­czel­nym. 

 Po­czu­łem tak ogrom­ną nie­na­wiść, że nie je­stem w sta­nie opi­sać tego sło­wa­mi. Za­ci­sną­łem pię­ści z taką siłą, że zro­bi­ły się całe białe. Po­pa­trzy­łem na pod­ło­gę, za­czą­łem szu­kać cze­goś, co mogę rzu­cić w to ustroj­stwo. Tylko, żeby ten ktoś się za­mknął, żeby prze­stał się bawić mną i moją ro­dzi­ną. Wi­dzia­łem, że mama coś mówi, ale już jej nie sły­sza­łem, chyba wy­łą­czo­no nam łącz­ność. Na jej twa­rzy był smu­tek i wstyd. Od­wró­ci­ła się w stro­nę wa­go­ni­ka taty, po­ło­ży­ła rękę na szybę i za­czę­ła coś mówić. Twarz miała czer­wo­ną od pła­czu. Za­uwa­ży­łem, że po­wta­rza cią­gle jedno słowo. Z ruchu warg do­my­śli­łem się, że mówi “prze­pra­szam”. Wa­go­nik mamy ru­szył. Tata krzy­czał, że ją kocha, że ma się nie przej­mo­wać i zająć wnucz­ką. Że wszyst­ko bę­dzie do­brze. Jego sły­sza­łem. Mama za­czę­ła znowu walić pię­ścia­mi w okno. Ma­cha­ła głową na znak, że się z tym nie zga­dza. Krzy­cza­ła coś, pła­ka­ła tak bar­dzo, że nie byłem w sta­nie na to pa­trzeć. Od­wró­ci­łem głowę. Po chwi­li usły­sza­łem gło­śny huk za­my­ka­nych drzwi. Zo­sta­łem sam z tatą. Ofia­ra i jego za­bój­ca. Jak mia­łem mu spoj­rzeć w oczy? Co ja naj­lep­sze­go zro­bi­łem? Sta­łem jak dziec­ko we mgle, które nie po­tra­fi­ło ogar­nąć świa­ta, walącego mu się na głowę. 

– Wiesz synu… kiedy byłeś mały, bałeś się burzy. Pa­mię­tasz? – Tata pa­trzył na mnie ła­god­nie, głos miał tro­chę słab­szy, jakby każda se­kun­da za­bie­ra­ła mu siły. – Mó­wi­łem ci wtedy, że każda burza kie­dyś mija. I mia­łem rację. Ale… nie mó­wi­łem ci jed­nej rze­czy. 

Za­mkną­łem oczy, nie mo­głem już wy­trzy­mać tego wzro­ku. 

– Mó­wi­łem tak, bo sam się bałem. Nie burzy, tylko tego, że kie­dyś mnie za­brak­nie. Że nie zdążę… na­uczyć cię wszyst­kie­go. Że nie bę­dziesz gotów. Ale wiesz co? – za­śmiał się krót­ko, cicho, bez cie­nia ra­do­ści. – Teraz widzę, że je­steś gotów. Zro­bi­łeś to, co trze­ba było. I choć serce mi pęka, je­stem z cie­bie dumny, synu.

– Chcia­łem ura­to­wać was oboje… 

– I tak byś nie mógł. A teraz przy­naj­mniej San­dra i mała nie stra­cą wszyst­kie­go. Ura­to­wa­łeś matkę. Ją i twoją ro­dzi­nę. To się liczy. 

Sta­łem jak spa­ra­li­żo­wa­ny. Czas się koń­czył, ale ja nie po­tra­fi­łem się po­ru­szyć. Głos w gło­śni­ku mil­czał. Ka­me­ra pa­trzy­ła jak oko bez­li­to­sne­go Boga. 

– Synu, to nie twoja wina, pa­mię­taj – głos taty był cie­pły, spo­koj­ny, z pew­nym po­li­to­wa­niem. Uśmiechnął się kącikiem ust.

– Tato… prze­pra­szam. – Gar­dło mia­łem tak za­ci­śnię­te, że nie byłem w sta­nie nic in­ne­go wy­ce­dzić. Żal, który czu­łem, był nie do opi­sa­nia.

Usły­sza­łem klak­son, ten sam, który wszyst­ko za­czął. Za­czep, trzymający wa­go­nik, otwo­rzył się z pi­skiem. Nawet nie wiem, kiedy tata za­czął spa­dać w swo­jej me­ta­lo­wej trum­nie. To się dzia­ło na­praw­dę. Wa­go­nik ude­rzył o zie­mię z wiel­kim hu­kiem. Chmu­ra brą­zo­we­go kurzu unio­sła się, po chwi­li do­pie­ro od­sła­nia­jąc znisz­cze­nia. Roz­bi­te szkło le­ża­ło do­oko­ła. Ścian­ki zmiaż­dżo­ne. Nikt nie byłby w sta­nie tego prze­żyć. Spod wiel­kiej po­gię­tej bla­chy wy­sta­wa­ła noga. Nie mo­głem na to pa­trzeć, to była jakaś pa­ra­no­ja. Mój tata nie żył. Nigdy nie wy­ba­czę tego ani sobie, ani temu, kto mnie do tego zmu­sił. Chcia­łem wyjść. Mo­dli­łem się, żeby to się w końcu skoń­czy­ło. 

– Wi­dzisz, nie było tak trud­no. – Usły­sza­łem we­so­ły głos do­bie­ga­ją­cy z gło­śni­ka.

– Ty chory skur­wie­lu! Wy­puść mnie stąd! – krzyk­ną­łem w furii. Gdy­bym tylko mógł, za­bił­bym tego czło­wie­ka go­ły­mi rę­ka­mi, tu i teraz. Za to, co zro­bił mi i mojej ro­dzi­nie. 

– Po­cząt­ki za­wsze są naj­trud­niej­sze, teraz pój­dzie już z górki – od­po­wie­dział prze­śla­dow­ca. 

Po­cząt­ki? Za­nie­mó­wi­łem. Jak to po­cząt­ki?

Wrota otwo­rzy­ły się z hu­kiem. Wje­cha­ły ko­lej­ne wa­go­ni­ki. Dziad­ko­wie – od stro­ny ojca, pa­trzy­li przez szybę w dół na roz­trza­ska­ne bla­chy. Na ciało swo­je­go syna. Nagle zro­zu­mia­łem. Teraz będę mu­siał wy­brać mię­dzy dziad­ka­mi. A co, jeśli póź­niej…, po­my­śla­łem. Nie mia­łem wtedy jesz­cze po­ję­cia, co tak na­praw­dę mnie czeka. 

 

III

 

– Go­to­wy na ko­lej­ną rundę? Tro­chę jesz­cze przed nami! – głos sza­leń­ca prze­szy­wał mnie na wylot. 

 Po ko­lej­nym wy­bo­rze i minutowej rozmowie z ofiarą, wa­go­nik z sy­kiem po­le­ciał w dół. Ude­rzył o zie­mię roz­bi­ja­jąc się gło­śno. Nie gło­śniej niż wyły moje wy­rzu­ty su­mie­nia. Nie pa­trzy­łem już w dół. 

Zanim zdą­ży­łem ode­tchnąć, wrota znów się otwo­rzy­ły. 

– Ko­lej­na para – po­wie­dział ten sam głos. Bez­na­mięt­ny. Me­ta­licz­ny. 

Wje­cha­ły dwa ko­lej­ne wagoniki. Za­trzy­ma­ły się na­prze­ciw­ko mnie. Zimne świa­tło padło na twa­rze. Kto tym razem? 

Brat ojca i jego żona. Rzad­ko ich wi­dy­wa­łem. Za­wsze zda­wa­li się su­ro­wi, da­le­cy. Oj­ciec mówił, że nie warto utrzy­my­wać z nimi kon­tak­tu, że byli kie­dyś okrut­ni wobec jego matki. 

Teraz wy­glą­da­li jak dzie­ci. Stali bez ruchu, może nawet nie wie­dząc, gdzie są. Ich oczy błysz­cza­ły od łez. 

Na ekra­nie – znów licz­nik.

[01:00] 

Już nie za­sta­na­wia­łem się, czy to sen. Prze­sta­łem też pytać, czy to spra­wie­dli­we. Ta gra nie miała nic wspól­ne­go z tym, co dobre. 

Li­czy­ły się tylko prio­ry­te­ty. 

Za­czą­łem my­śleć ka­te­go­ria­mi sys­te­mu. Oszczę­dza­nie życia. Zimna kal­ku­la­cja. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Kiedy prze­sta­łem czuć wy­rzu­ty su­mie­nia.  

Kto młod­szy? Kto sil­niej­szy? Kto może dać coś jeszcze świa­tu? 

Ciot­ka była chora. Brat ojca – choć mi daleki, po­dob­no pro­wa­dził firmę. Wciąż dzia­łał, funk­cjo­no­wał. 

Spoj­rza­łem im w oczy. Stryj ski­nął głową. Po­wo­li. Cicho. Jakby wie­dział, że zo­sta­nie. 

[00:10] 

Nie po­trze­bo­wa­łem już głosu, żeby mnie po­spie­szał. Sam wie­dzia­łem, kiedy pora. 

Wci­sną­łem przy­cisk. Wa­go­nik ciot­ki po­le­ciał w dół. Na­stęp­na para. 

Znów me­ta­licz­ne prze­sko­ki, me­cha­nicz­ny ruch. Dwie ko­bie­ty. Siostra matki i ku­zyn­ka, z którą kie­dyś kra­dłem jabł­ka z sadu. Tym razem było trud­niej. Obie zna­łem. Z obie­ma mia­łem pięk­ne wspo­mnie­nia. Ale coś się we mnie wy­pa­li­ło. Już nie pła­ka­łem. Już nie szep­ta­łem „prze­pra­szam”. Tylko pa­trzy­łem, ana­li­zo­wa­łem. Szu­ka­łem sy­gna­łu. 

Siostra mamy miała dzie­ci. Ku­zyn­ka – była sa­mot­na. To wy­star­czy­ło. Wybór. Przy­cisk. 

Wa­go­nik ku­zyn­ki spadł. Nie od­wra­ca­łem już wzro­ku. 

 

** 

 

Gra to­czy­ła się dalej. Para po parze. Dwie osoby. Dwa spoj­rze­nia. Jeden wybór. Mi­nu­ta na roz­mo­wę. Zro­zu­mie­nie. Po­wta­rza­nie, że to nie moja wina. Cza­sem pre­ten­sje. 

Brat na­zwał mnie po­two­rem. Może miał rację. Był młod­szy niż sio­stra, ale ona miała męża. Sta­ra­li się o dziec­ko. Prio­ry­te­ty. Pod­czas ostat­niej mi­nu­ty, zanim jego wa­go­nik spadł, roz­bi­ja­jąc się do­szczęt­nie, nawet nie chcia­łem go słu­chać. Nie ro­zu­miał, gdzie wtedy byłem, jaką misję mia­łem. Iry­to­wał mnie swo­imi blu­zga­mi i wy­zwi­ska­mi.

Z każdą ko­lej­ną de­cy­zją sta­wa­łem się kimś innym. Mniej sobą. Bar­dziej czymś po­trzeb­nym sys­te­mo­wi. Jakby ktoś chciał mnie prze­mie­nić – nie w kata. W na­rzę­dzie. W isto­tę zdol­ną do lo­gicz­ne­go cię­cia wię­zów bez za­wa­ha­nia. 

Nie mo­głem już znieść za­pa­chu tego miej­sca. Mie­sza­ni­ny rdzy, potu i żalu. Choć to ostatnie czułem coraz mniej.

 

IV

 

Ko­lej­ne dwa wa­go­ni­ki je­cha­ły w moją stro­nę. Było mi to już obo­jęt­ne. 

My­śla­łem, że teraz to tylko po­wta­rzal­ność, rutyna. Że wszedłem w rytm, wyłączyłem reszt­ki su­mie­nia. Czu­łem, że na dobre się zmieniłem. 

– Zo­sta­ła ostat­nia para! – wy­krzyk­nął głos z gło­śni­ka. 

Zo­ba­czy­łem jej ma­lut­ką, za­pła­ka­ną buzię. San­dra była w wagoniku obok. To nie­waż­ne, są prio­ry­te­ty.

Ale zaraz. Mia­łem po­ło­wę ludzi ura­to­wać, czy zabić? Już nie pa­mię­ta­łem, jaki cel mi przy­świe­cał. Wszyst­ko się zle­wa­ło. Głowa pul­so­wa­ła. Mia­łem misję i mu­sia­łem ją do­pro­wa­dzić do końca. Uśmiech­ną­łem się do córki i żony. W sumie, obo­jęt­ne, która umrze. Żadna nie była ide­al­na, mimo tego, co im się wy­da­wa­ło.  Dopiero wtedy to dostrzegłem.

Czu­łem, że głos cał­ko­wi­cie już prze­jął moje uczu­cia, moje emo­cje. Zmie­nił mnie – je­stem na­rzę­dziem, tak jak chciał. 

Jakby to ro­ze­grać, żeby osiągnąć jak naj­wię­cej? Chyba wiem, po­my­śla­łem. Głos ro­zu­miał mnie już bez słów. By­li­śmy jed­no­ścią. Opę­tał mnie. Za­czął się śmiać. Ja się śmia­łem. Mój po­mysł mu się spo­do­bał.

Nie sły­sza­łem już bła­gań San­dry. Nie sły­sza­łem pła­czu Oliw­ki. Nie mu­sia­łem też mar­no­wać kolejnych sześć­dzie­się­ciu se­kund na zbęd­ne roz­mo­wy. Wy­star­czy­ła pierwsza mi­nu­ta.

Nie wci­sną­łem żad­ne­go przy­ci­sku.  

Trzy ko­lej­ne wa­go­ni­ki do­łą­czy­ły do stosu wra­ków, a głos z roz­trza­ska­ne­go gło­śni­ka dalej się śmiał. Bez opa­mię­ta­nia. Mój głos.  

 

***

 

Cisza po wszyst­kim była gęsta jak ropa. Nikt już nie krzy­czał. Nikt nie bła­gał. Zegar zga­sł.

Le­ża­łem tam, jesz­cze przez chwi­lę czło­wie­kiem, który kie­dyś ko­chał, który kie­dyś się bał. Ale teraz? Teraz w mojej gło­wie nie było gło­sów. Żad­nych cu­dzych. Żad­nych wła­snych. Tylko jedna, wy­peł­nia­ją­ca mnie praw­da, cicha i ostra jak nóż. 

To nie oni byli tu ważni. To ja byłem for­mo­wa­ny. Krok po kroku. De­cy­zja po de­cy­zji. Z każdą ko­lej­ną śmier­cią coś we mnie rosło. Nie strach. Nie żal. Wła­dza. Czy­sta. Lo­do­wa­ta. Oswa­ja­na. Sma­ko­wa­na. Aż w końcu sta­łem się nim. Gło­sem

Gra nie była okrut­na. Była lo­gicz­na. Bez­li­to­sna tylko dla tych, któ­rzy jesz­cze się wa­ha­li, a ja się już nigdy nie będę wahał. Zro­zu­mia­łem, czym są prio­ry­te­ty. Zda­łem eg­za­min Ducha tego miej­sca. 

Teraz nie mam ciała. Łypię tylko jed­nym, me­cha­nicz­nym okiem z góry wa­go­ni­ka. Mówię do was przez gło­śnik. Nie mo­głem się do­cze­kać, aż w końcu po­pro­wa­dzę jakąś grę, ale oto je­ste­ście wy.  

 

V

 

O, widzę, że powoli się wybudzacie. W tym miejscu zakończę moją historię i zrobię to, co trzeba. Nie chcę was trzymać w niepewności. Cieszę się, że to ja jestem tym, który poprowadzi grę na nowych zasadach.

 

Dwójka ludzi. Małżeństwo  powoli wstaje z zimnej blachy wagonika. Patrzą na siebie zdezorientowani, w oczach mają strach i coś jeszcze – resztki człowieczeństwa, które kiedyś znałem. Kobieta płacze, mężczyzna blednie. Szukają wyjścia, badają wagonik, którego nigdy już nie opuszczą.

Jak ja ich rozumiem. Jeszcze niedawno byłem jak oni – człowiekiem. Jeszcze niedawno miałem wybory, które bolały. Jeszcze…

W moim umyśle coś zadrżało. Pamięć? Sumienie? Kawałek mnie, który jeszcze nie umarł? Usłyszałem głos ojca: A teraz przy­naj­mniej San­dra i mała nie stra­cą wszyst­kie­go. Ura­to­wa­łeś matkę. Ją i twoją ro­dzi­nę. To się liczy. 

Na sekundę uwierzyłem, że mogę wszystko przerwać. Że mogę ich uratować. Że mogę…

I wtedy poczułem, jak coś mnie owija. Jak zimne palce zaciskają się na moim umyśle.

– Nie – wyszeptał ktoś. – Teraz jesteś już mną.

Spróbowałem krzyknąć. Zrobić cokolwiek. Ale mój głos został połknięty przez ciszę. Ciszę głębszą niż śmierć.

 

Cie­ka­we, jak nowe zasady wpłyną na prze­bieg roz­gryw­ki, kiedy wybór jest wciąż jeden, a wybierających dwóch. Duch ma­ga­zy­nu bę­dzie dumny za ten po­mysł. Tak jesz­cze le­piej pozna i zro­zu­mie na­tu­rę ludzi.

Wie­dzia­łem, co robić. Wyostrzyłem obraz cyfrowego oka kamery i włą­czy­łem gło­śnik.  

– Jedno życie, jeden wybór. Wi­ta­my w grze “Prio­ry­te­ty” – po­wie­dzia­łem za­do­wo­lo­ny.

Wcześniej byłem tylko pion­kiem. 

Teraz je­stem grą. 

Koniec

Komentarze

Witam po becie, jak widzę tekst już w Poczekalni, zatem raz jeszcze powtórzę: 

Bardzo dobry horror, serdecznie Ci gratuluję. :)

Chętnie zgłoszę także do Piórka, bo się mu należy za oryginalność oraz tak szczegółowe wrażenia głównego bohatera. :)

Pozdrawiam serdecznie, dzięki, życzę powodzenia, podwójny klik. :) 

Pecunia non olet

Dziękuję bruce! Za pomoc. Za ciepłe słowa. Za podwójnego klika. Ogólnie dziękuję!

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Powodzenia, dzięki także. :)

Pecunia non olet

szara koszulka robiła się miejscami ciemniejsza

Może "miejscami ciemniała"?

Nie jest to oczywiście błąd, ale wydaje mi się, że tych nudnych czasowników "być", "mieć", "robić się", "stawać się" warto unikać, gdy da się to zrobić.

W głębi serca wiedziałem jednak, że nie ja tutaj panuję nad sytuacją. 

Czy po przecinku nie powinno tez być czasu przeszłego?

[00.01]

Chyba miał być ":". A jeśli chodziło o setne sekundy, to też inny zapis.

 

No jest to bardzo dobre opowiadanie pod wieloma względami. Intrygujące, sprawnie napisane, czyta się płynnie, emocje bohatera są barwnie i wiarygodnie przekazane, napięcie rośnie. Naprawdę miałem frajdę przy czytaniu.

 

W końcówce te emocje wygasają i zamiast rozdzierających emocji mamy taśmowe zabijanie ludzi. I trochę nie wiem, jak się do tego odnieść, bo z jednej strony jest całkowicie jasne, że taka właśnie była koncepcja tekstu, że bohater staje się wypruty z emocji, a z drugiej czytając byłem zawiedziony, bo efekt jest taki, że opowiadanie w finale “wyrzeka” się swojej najmocniejszej strony, czyli właśnie tego przekonującego opisu rozdarcia.

 

Jako wadę można też postrzegać pewne oderwanie od rzeczywistości. Bohater znajduje się w miejscu i sytuacji całkowicie sztucznych, zaprojektowanych do tego, żeby fabuła potoczyła się tak, a nie inaczej. Przez to ten przekonujący opis emocji niejako traci na wartości – czytelnik raczej nie będzie zastanawiał się, co by zrobił w takiej sytuacji itp.

 

Dużo mi się naklikało tego marudzenia, więc chciałem podkreślić, że te wady w moim odczuciu nie przekreślają sporych zalet tekstu, który zrobił na mnie wrażenie :O

 

Klikam i pozdrawiam

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Poprawione Zakapiorze!

Bardzo dziękuję za poprawki, przeczytanie i miłe słowa! Za wypisanie minusów również. O ile oderwanie od rzeczywistości, spodziewałem się, że komuś może nie podejść – o tyle nie spodziewałem się, że ta wielka zmiana emocjonalna będzie wygaszać emocje. Muszę to przemyśleć następnym razem, bo to ważna uwaga. 

Dzięki jeszcze raz!

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Cześć, Michael

Opowieść o priorytetach, które odczłowieczyły bohatera. Co prawda nie wiemy, jak to zrobiły, lecz w tle mamy rozgrywkę z rodzicami, ukochaną osobą i swoimi oczekiwaniami. Początek wiele obiecuje, choć – chyba – nie dotrzymuje. A może dotrzymuje? Sprawa duszna, indywidualna z up'gradem na płaszczyznę wspólną.

 

Niezły początek, może by go odchudzić, aby uniknąć multiplikacji określników. Są niepotrzebne, miast potęgować napięcie, spuszczają je. Przeczytaj:

> Opowiem wam historię. Nie wiem, czy mnie słyszycie, w końcu jeszcze się nie wybudziliście w pełni, ale to bez znaczenia. Muszę to opowiedzieć, choćbym miał prowadzić monolog. Został mi już tylko głos, a i ten wkrótce stracę. Może i słusznie, pomyślicie, jak usłyszycie, co mam do powiedzenia. Dajcie mi szansę, bo czeka was podobny los. 

Mamy człowieka w desperacji, który chce za wszelką cenę przekazać innym – sobie podobnym – wiadomość i dysponuje tylko głosem, który może zostać zignorowany. 

I teraz komentarz: podbijasz napięcie poprzez liczbę określeń (w końcu, jeszcze, bez znaczenia,; muszę, choćbym miał prowadzić monolog; tylko, już, wkrótce, został mi głos…), czytam zaciekawiona, lecz na boczku wciąż rejestruję szum. Gdyby wyciszyć szumy przekaz byłby mocniejszy, więc haczyk też. Po kolei:

*w końcu, jeszcze, w pełni – jeden dwa wystarczą, po co trzy?

*muszę, monolog – wystarczy jedno

*już, tylko, stracę – wystarczy jeden, dwa.

gdy zamiast "jak" prowadzi nas do sposobu, metody – jak to zrobisz, a nie do chwili, czasu, do kiedy, chyba że masz na myśli autentyczne jak to usłyszycie, tj. w jakiej formie

ostatnie wezwanie jest dziwne – cała sprawa jest ostrzeżeniem, więc może lepiej "dajcie sobie szansę, bo czeka was podobny los", bądź mocniej, więc "czeka was podobny, ten sam los".

 

pzd srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, bardzo pomysłowe i naszpikowane emocjami opowiadanie. Trochę kojarzy mi się z motywem porażenia wojną, gdy człowiek po tylu strasznych przeżyciach staje się obojętny na wszystko. I wcale nie potrzeba do tego żadnego opętania.

 

Jedyne do czego bym się przyczepiła to:

 

Witamy w grze “Priorytety”! 

Jesteś w grze “Priorytety”,

Wypuszczę, jeśli zagramy w grę.

Zagrać w grę, przecież mówiłem.

Zagramy w “Priorytety”, tak jak mówiłem.

 

Wpadliśmy tutaj w jakąś pętlę. Wiem, że to miało obrazować absurdalną sytuacja i tak dalej, ale miałam ochotę po prostu wyrwać ten głośnik ze ściany i krzyknąć: Dobra, już wiemy, zaczynamy grę! :D

 

Poza tym, świetny pomysł z przerywnikiem odliczającym minutę! Już nabyłam tajemne uprawnienia do klikania, więc klikam i pozdrawiam :)

Hej Asylum,

Dzięki za tak wyczerpujący komentarz i poprawę części, której w sumie byłem najmniej pewien. Poprawiłem większość wedle wskazówek. Mam nadzieję, że mimo wszystko, opowiadanie przypadło Ci do gustu.

Pozdrawiam!

 

Marszawa!

Dzięki, że wróciłaś. Głos z głośnika rzeczywiście w zamyśle miał irytować głównego bohatera, więc chyba również czytelnika, chociaż jak tak wypisałaś jedno pod drugim, to rzeczywiście brzmi to jak w zapętleniu haha!

Dziękuję za ciepłe słowa i cieszę się, że Twój pierwszy klik padł na moje opowiadanie! Mam nadzieję, że też dodasz coś w okresie jak ja nabędę tajemne uprawnienia i będę mógł odwdzięczyć się tym samym!

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Cześć Michaelu!

Odczłowieczenie, utrata siebie przez zmuszenie do zabijania – wydaje mi się, że ma o wiele szerszy kontekst, nie jest tylko pomysłem fantastycznym, ale odnosi się do prawdziwych sytuacji, związanych z funkcjonowaniem jednostki w totalitarnym systemie. I dlatego to opowiadanie ma dla mnie wydźwięk symboliczny. Tworzysz hermetyczny świat, z którego nie ma wyjścia na zewnątrz. Nie ma tu również miejsca ani dla odkupienia, ani dla katharsis.

Bardzo intrygujące opowiadanie.

Zgłoszę do biblioteki i pozdrawiam!

Hej chalbarczyk!

Bardzo dziękuję za tak pozytywną opinię!

I dlatego to opowiadanie ma dla mnie wydźwięk symboliczny.

Cieszę się, że to dostrzegasz, rzeczywiście miałem wiele na myśli pisząc ten tekst. Oczywiście prawdziwe znaczenie zostanie tylko ze mną, natomiast niezmiernie mi miło, kiedy ktoś odkrywa jakieś powiązania i symbolikę w tym co napiszę.

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam!

 

You cannot petition the Lord with prayer!

Dylemat wagonika doprowadzony do chorego absurdu. Nie myślałam, że można z tego zrobić grę z powtórzeniami. Świetny pomysł. Porąbany i obrzydliwy, ale świetny.

Ciekawy tekst, dobry.

Mogłabym się czepiać, że bohater bardzo szybko obojętnieje, ale w sumie nie miał dużo czasu do namysłu, do rozwoju, do wewnętrznej przemiany…

Interesujące jest, że w całej grze najlepsza jest ta decyzja, która w pierwszej rundzie wydaje się najgorsza – nie podejmować żadnej decyzji. Pozwolić, żeby cała trójka zginęła, a gra się skończyła. Chyba jednocześnie to jedyna decyzja poprawna etycznie, ale nie znam się na tym.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla!

Porąbany i obrzydliwy, ale świetny.

Dzięki haha!

Mogłabym się czepiać, że bohater bardzo szybko obojętnieje, ale w sumie nie miał dużo czasu do namysłu, do rozwoju, do wewnętrznej przemiany…

W sumie to nie wiemy dokładnie ile decyzji musiał podjąć.

Interesujące jest, że w całej grze najlepsza jest ta decyzja, która w pierwszej rundzie wydaje się najgorsza – nie podejmować żadnej decyzji. Pozwolić, żeby cała trójka zginęła, a gra się skończyła. Chyba jednocześnie to jedyna decyzja poprawna etycznie, ale nie znam się na tym.

To prawda, gdyby tylko wcześniej wiedział…

Czy ja wiem, czy jakikolwiek wybór w tej grze mógł być etyczny?

 

Dziękuję za miłe słowa. Niezmiernie się cieszę, że Ci się podobało!

Pozdrawiam!

You cannot petition the Lord with prayer!

Nowa Fantastyka