
Opowiadanie, parokrotnie zmieniane, planowałam zgłosić na konkurs roślinny, lecz zrezygnowałam. Znowu sięgam, jak przy opowieści o Dorotce, do lokalnej legendy Będzina. :) Zapraszam i z góry dziękuję za Wasz czas. Pozdrawiam. :)
Opowiadanie, parokrotnie zmieniane, planowałam zgłosić na konkurs roślinny, lecz zrezygnowałam. Znowu sięgam, jak przy opowieści o Dorotce, do lokalnej legendy Będzina. :) Zapraszam i z góry dziękuję za Wasz czas. Pozdrawiam. :)
– Nie bardzo mi się widzi dzisiejsza wycieczka do muzeum, ale zrobię wszystko, żeby tylko nie pisać klasówy z chemii. – Sandra powitała nas uśmiechem, czekając już pod budynkiem liceum na umówioną zbiórkę.
– Szczególnie, że to ostatnia przed maturą. A wszyscy wiemy, jaką sympatią darzymy ten przedmiot – dopowiedział rozbawiony Julek, całując ją czule w policzek. – Z naszego ogródka. – Szarmancko wręczył dziewczynie biały hiacynt.
Przygryzłam wargi. W jednej chwili znienawidziłam wszystkie hiacynty rosnące na tej planecie. Ile ja bym dała, aby to mnie tak witał. Niestety, musiałam pogodzić się z myślą, że zdecydowanie nie jestem w jego typie. Uchodził za jednego z najprzystojniejszych chłopaków w szkole, zmieniał dziewczyny błyskawicznie, lecz mnie nigdy nie zaproponował chodzenia. Z ponurą miną przyglądałam się ich splecionym dłoniom i porozumiewawczym mrugnięciom.
– Babka z historii napomknęła wczoraj na lekcji, że, poza stałymi ekspozycjami wystaw, na uwagę zasługują jeszcze: fasada muzeum, ogród wokół niego, rzeźby i wyjątkowe pomieszczenia w samym budynku. Ponoć jest tam jakaś Złota Sala – konspiracyjnie informowała Alicja, ostatnia z naszej paczki.
(Pałac Mieroszewskich, strona oficjalna Muzeum Zagłębia w Będzinie)
Zazwyczaj trzymaliśmy się w czwórkę, razem odrabiali lekcje, chodzili do bibliotek, wymieniali notatkami czy streszczeniami lektur. Lata osiemdziesiąte nakazywały każdemu rozsądnemu uczniowi nawiązywać taką współpracę, aby dzięki niej łatwiej przetrwać szkolną gehennę. I, przysłowiowo, w tym szaleństwie tkwiła metoda. Byliśmy zawsze przygotowani, mieliśmy porządnie odrobioną każdą pracę domową czy przyniesioną na lekcję wymaganą rzecz, na przykład eksponat, prasę albo też ilustrację. Nic zatem dziwnego, że nasza czwórka uchodziła za najlepszą grupę w szkole. To od nas pożyczało się notatki, to do nas szło się z zapytaniem w razie jakichkolwiek wątpliwości czy sugestii. My załatwialiśmy przeniesienie sprawdzianu czy kartkówki, my staliśmy na czele całej klasy, kiedy planowane były wspólne wagary albo postawienie się nielubianemu belfrowi.
– Jeśli tak się nazywa, niewykluczone, że można w niej znaleźć złoto – zainteresowała się Sandra, wąchając intensywnie pachnący kwiat.
– Zwłaszcza, że jest niedostępna dla zwiedzających – poparła ją Ala.
– Proszę was, przecież nie trzymano by w ten sposób złota. – Pokręciłam głową z niedowierzaniem, uśmiechając się pobłażliwie.
– A czemu nie? Eksponaty z czasów starożytnych są dużo droższe i cenniejsze – upierała się Sandra.
– Lecz trudniej je upchnąć po kradzieży – dodałam.
– Ludka, nie mów, że pomyślałaś o tym samym. – Ala uśmiechnęła się do mnie chytrze.
– W jakim sensie?
– No, wspomniałaś o kradzieży.
– Żeby podkreślić jej ewentualną bezsensowność. Zresztą, kto by się włamywał do muzeum?
– My! – rzucił nagle Julek mrugając w charakterystyczny sposób.
Zatkało mnie.
– Tak, jasne. Nałożymy kominiarki? – zażartowałam.
– Ja mam! – Pokazał mi wyciągniętą z kieszeni czarną czapkę.
– I ja! – Sandra zrobiła to samo.
– Swoją trzymam w plecaku – stwierdziła Alicja.
Popatrzyłam na nich zdumiona. Wybuchli śmiechem.
– Ludka, weź wyluzuj, przecież się nabijamy!
– Wiem, wiem, ale macie naprawdę szalone pomysły.
Czekaliśmy pod szkołą dalej. Nadchodzili kolejni uczniowie, a my gadaliśmy o niczym, aby zabić nudę i nie zamarznąć.
– Kurde, mam nadzieję, że w ciągu dnia wyjrzy słońce, bo jest makabrycznie zimno! – Sandra zadrżała i szybko przytuliła do Julka.
– Jak na dwudziesty pierwszy kwietnia – tragicznie! – poparła ją Ala. – Kiedy rano wstałam, termometr za oknem pokazywał plus dwa. Odczuwalnie jest gdzieś w okolicach zera.
– Marzec był zdecydowanie cieplejszy!
– Ludzie, przecież nawet na pochodach pierwszego maja często maszerujemy w śniegu. To norma, że wiosny takie zimne.
– Lepiej powiedzcie coś ciekawego o tym muzeum – przypomniał Julek. – Są tam jakieś duchy? Straszy po nocach, czy nieszczególnie? – Nadal w świetnym humorze spoglądał na odległy przystanek i wysiadających z autobusu pasażerów. – Nareszcie przyjechała! – Dostrzegł wśród zbliżającego się tłumu historyczkę i skłonił lekko głowę.
– Najwyżej postraszy nas jeździec na dwugłowym koniu albo pustelnik Benda, czyli dawny rycerz i okrutnik, ukarany za brutalne rządy zabiciem całej jego rodziny – odpowiedziała z uśmiechem przechodząca obok Dorota.
Po kwadransie jechaliśmy już do Muzeum Zagłębia w centrum Będzina.
– Interesowałaś się kiedyś dawnymi właścicielami, Mieroszewskimi? – dopytywała mnie w autokarze Ala.
– Raczej niespecjalnie – odburknęłam niechętnie, nasłuchując ciamkania zakochanej pary, siedzącej za nami i wdychając mimowolnie ujmujący zapach hiacynta.
– Może to rodzina? W końcu też się tak nazywałaś – nie dawała za wygraną.
– Razem z mamą zmieniłam nazwisko na jej panieńskie zaraz po tym, jak ojciec nas rzucił. Nie bardzo interesują mnie jego koligacje czy krewniacy.
– Kto wie, może jesteś jedyną spadkobierczynią majątku Mieroszewskich? – kontynuowała dochodzenie Ala.
– Ludka hrabianką! – Do rozmowy włączyła się roześmiana Sandra, wstając, opierając się o nasze fotele i kiwając nam nad głowami otrzymanym hiacyntem. Nawet nie poczułam, jak kilka drobnych kwiatów spada na moje włosy.
– Hrabianka Ludwika Mieroszewska, całkiem fajnie brzmi! – wtórowała jej Ala.
– Przestańcie. Nie znoszę tego nazwiska.
– Panie profesorze Siemieński, będziemy wdzięczni za oprowadzenie naszej grupy po tym wyjątkowym zabytku. – Po wejściu do muzeum historyczka wdzięczyła się do podstarzałego przewodnika, lecz on kiwał jedynie głową i uparcie wpatrywał się we mnie.
– Chyba wpadłaś mu w oko – rzucił Julek.
Wzruszyłam ramionami zaczerwieniona i zła, jak osa.
Wreszcie nauczycielka nie wytrzymała i zwróciła się wprost do wyraźnie czymś zszokowanego Siemieńskiego, wskazując mnie dłonią i lekko obejmując ramieniem:
– Panie Wincenty, rodzina naszej uczennicy, Ludwiki, jest prawdopodobnie spokrewniona z założycielami tego pałacu, w którym obecnie mieści się Muzeum Zagłębia.
– Panienka nazywa się Mieroszewska? – zainteresował się przewodnik.
Zamierzałam puścić ostrą wiązankę o moim ojcu i tym, co myślę o całej jego rodzince, ale Ala ubiegła mnie:
– Zmieniła nazwisko, ale tata naszej koleżanki to Józef Mieroszewski.
– Nie dość, że Ludwika, to na dodatek córka Józefa… – powiedział zamyślony, ciągle przewiercając mnie dziwacznym wzrokiem.
Nagle wzrok zdumionego Wincentego Siemieńskiego przeniósł się ponad moje oczy, w okolice czubka głowy, a potem na dłoń Sandry i trzymany kwiat.
– To hiacynt!
Cała nasza grupa wraz z nauczycielką zamilkła. Patrzyliśmy niepewnie, gdy mężczyzna z zaskakującym wyrazem twarzy bez słowa odszedł w głąb muzeum.
– Panie profesorze! Panie Wincenty Siemieński! Dokąd pan idzie?! – Historyczka pobiegła za nim. – A co z naszą wycieczką? Miał nas pan przecież oprowadzić! Panie Wincenty!
– Ten gość to chyba jakiś szajbus – stwierdził sceptycznie Maciek.
– Zdecydowanie nie ma wszystkich klepek – mruknął Mariusz.
– Przebywanie w muzeum bywa niebezpieczne! – rzucił ze śmiechem Andrzej.
– Skoro już tu jesteśmy, pooglądajmy sami to muzealne cudo, a potem szybko do chaty! – zaproponował Krzysiek.
Rozdzieliliśmy się na mniejsze grupki i udali w różnych kierunkach.
– O co mu mogło chodzić z tym kwiatkiem? – zastanawiała się Sandra. – Wyglądał tak, jakby się go wystraszył.
– I te oczy wlepione w Ludwikę! – dodała Ala. – Może faktycznie słyszał o twoich krewnych?
– To nie moi krewni, tylko mojego starego, a ja nie chcę go znać! – wypaliłam z gniewem.
– Słuchajcie, dziewczyny, jeżeli los dał nam taką szansę, nie zmarnujmy jej! – Julek znowu patrzył dookoła z szaleńczym błyskiem w oczach i niepokojącym wyrazem twarzy.
– Co masz na myśli? – Nie wiem, po co zadałam to pytanie, bo przecież znałam odpowiedź.
– Złotą Salę! – syknął i spojrzał w bok. – Ulotnijmy się! Szybko!
Pognałyśmy za nim po schodach, a potem do końca skrytego w mroku korytarza. Zdyszani rozglądaliśmy się za jakąś kryjówką, gdy nagle obok przebiegła dziewczyna w eleganckim, balowym stroju. Upięte starannie włosy i fason błękitnej sukni zwróciły naszą uwagę.
– Chyba kręcą tu jakiś film, albo organizują występy w ubraniach sprzed wieków. Może z epoki napoleońskiej? – Julek zerknął za nią, ale przepadła z drugiej strony korytarza.
Chodziliśmy po kolejnych salach, przemierzaliśmy odgrodzone dekoracyjnymi sznurami i meblami skrzydła budynku, bezskutecznie próbując natrafić na cokolwiek, przypominającego cenny kruszec.
– Ani śladu Złotej Sali – martwił się Julek.
– Może trzeba wejść jeszcze wyżej? – zastanawiała się Ala.
– Spróbować nie zaszkodzi – zgodził się.
Zaczęliśmy szukać klatki schodowej, pierwszy dotarł Julek, wskoczył na stopnie i biegł po dwa, coraz szybciej, jakby ktoś go ścigał. Raptem zza jakichś drzwi znowu wyskoczyła dziewczyna w długiej, błękitnej sukni. Tym razem stanęła oko w oko z chłopakiem i zamarła, wpatrzona w jego twarz.
– Jednak wróciłeś – powiedziała słodkim głosem i szeroko się uśmiechnęła. – Wiedziałam, że o mnie nie zapomnisz.
On też spoglądał zdumiony.
– Ludka, to ty? Czemu się tak ubrałaś? I co ty w ogóle gadasz? – wydukał wreszcie.
A ona zaśmiała się perliście i w podskokach popędziła przez korytarz.
Słysząc swoje imię zawołałam, gramoląc się powoli na półpiętrze:
– Co mówisz?!
Zanim dotarłam do niego, po dziewczynie nie było już śladu.
– Czemu założyłaś tę suknię? I gdzie jest teraz? – zapytał ostrym tonem, spoglądając na moje dżinsy i bluzę.
Wszystkie trzy patrzyłyśmy na niego zaskoczone.
– To Ludwika lata po budynku w tej kiecy! – poinformował wzburzonym tonem Sandrę i Alicję.
– Co? – zaśmiałam się. – Biegam w czym?
– Po co …
Dziewczęcy śmiech zza ukrytego w mroku zakrętu przerwał Julkowi, więc tylko machnął ręką i pognał w tamtym kierunku.
– Julciu, co ty?! Dokąd? Zaczekaj! – Sandra spojrzała zasmucona.
– O co mu chodziło? – Ala spojrzała przenikliwie.
– Nie mam pojęcia. Gadał coś o sukni. Musiał mnie z kimś pomylić. Przecież razem z wami pokonywałam te przeklęte stopnie.
– One są jakieś dziwne. – Ala popatrzyła niechętnie na klatkę schodową. – W szkole mamy znacznie więcej pięter, a jednak codziennie przebiegamy je kilkakrotnie bez najmniejszego problemu. A tu wejście na parę kondygnacji kosztowało nas sporo trudu. Ja ledwo żyję.
– Ja też – dyszała Sandra.
– Jakby ich przybywało, stawały się jednocześnie liczniejsze, wyższe i większe – poparłam koleżanki, masując obolałe uda i ocierając pot z czoła.
W dole usłyszeliśmy nawoływania.
– Historyczka wróciła i dziwi się, gdzie wszystkich wcięło. – Nasłuchiwała rozbawiona Alicja, relacjonując konspiracyjnie.
– Może powinniśmy iść i przynajmniej się pożegnać? – Niepewnie patrzyłam na dziewczyny.
– Nie, bo każe nam szukać pozostałych, a pewnie wszyscy już wybyli do domów.
– No to i my chodźmy – przytaknęłam. – Jestem zmęczona tym bieganiem po piętrach.
– W żadnym wypadku! Zapomniałaś? Szukamy złota.
– Już je znalazłem! – Podekscytowany Julek patrzył jak w transie.
Poprowadził nas na piąte piętro pałacowe. Pojęcia nie miałam, że jest tu aż tyle kondygnacji! Złota Sala wyglądała imponująco, cała lśniąca i mieniąca się od blasku szlachetnego kruszcu, z którego było wykonane bądź pokryte dosłownie wszystko, co się tam znajdowało: krzesła, zasłony, ściany, kominek, rzeźby, posadzka i sufit z ozdobnym żyrandolem.
Stałyśmy, jak zahipnotyzowane, oglądając to cudo i dysząc ciężko po pokonaniu kolejnych pięter.
– Więc ona naprawdę istnieje – szepnęła zachwycona Ala.
– Ile tu złota! – wzdychała Sandra.
– Genialna sprawa! – dodałam, wpatrując się w otoczenie.
Nagle z oddali rozległa się cicha muzyka klasyczna. Jej takty powoli przybierały na sile. Nie kojarzyłam, czy ją znam, ale była dostojna i porywająca. Na środek sali wyskoczyła w pląsach dziewczyna w błękitnej sukni i tym razem stanęła jak wryta, patrząc na mnie. Byłam niemniej zdumiona. Oglądała moje spodnie, bluzę i plecak. Reszta paczki zamarła.
– Jesteście… dwie? – wymamrotał z rozdziawioną paszczęką Julek, przerywając ciszę.
– Ludka, masz sobowtóra! – Sandra podeszła do nieznajomej.
– A, to hiacynt! – wrzasnęła przeraźliwie dziewczyna i odskoczyła na widok trzymanego w jej dłoni kwiatka. Odruchowo potarła szyję i dekolt.
– Chyba się go… boi – szepnął zszokowany Julek. – Pamiętacie, ten przewodnik też dziwnie zareagował na widok hiacynta.
– Czytałam kiedyś w jakimś babskim piśmie, że niektóre kwiatki mocno uczulają.
Ja nadal taksowałam nieufnie dziewczynę.
– Juleczku, kim oni są? – Nieznajoma zwróciła się do Julka.
– Skąd ta babka zna twoje imię? – Sandra ostrym tonem zareagowała na zdumiewającą poufałość podejrzanej postaci.
– Nie mam pojęcia – wystękał niepewnie chłopak.
– Jak możesz? Przecież jesteśmy zaręczeni! – Nieznajoma z wyrzutem patrzyła, jak Sandra chwyta i mocno ściska jego dłoń.
– Zaręczeni? Chodząc ze mną oświadczyłeś się równocześnie bliźniaczce Ludwiki?! – wybuchła Sandra.
– A skąd! – wrzasnął Julek. – Pierwszy raz widzę na oczy to dziwadło. No, może drugi. Kilka minut wcześniej spotkałem ją na korytarzu, ale byłem przekonany, że to Ludka bawi się w chowanego. Przecież obie wyglądają identycznie!
– No właśnie, a ty co nam powiesz, Ludwiko? – włączyła się nagle Ala.
– Panienka mnie zna? – zapytała ją nieznajoma.
Wszyscy czworo popatrzyliśmy po sobie.
– Ty też jesteś Ludwika? – odważyłam się zadać to pytanie, kotłujące się w mojej głowie od paru sekund.
– Tak. Jestem Ludwika Mieroszewska. Córka hrabiego Józefa Mieroszewskiego, właściciela tego pałacu. A panienka?
– Ja także.
– Co: także? – Z początku nie zrozumiała.
– Też nazywam się Ludwika i moim ojcem jest Józef Mieroszewski.
Dziewczyna w błękitnej sukni zastygła przez moment, niczym posąg.
– A Juleczek? – dopytała żałośnie.
– Jest mój! – rzuciła hardo Sandra.
– Obiecywałeś mi miłość, wierność, i tak szybko zdradziłeś, niewdzięczniku?! – wrzasnęła dziewczyna z pałacu, ściągając gniewnie brwi. – Nie pozwolę! Zbyt długo na ciebie czekałam, ukochany!
– Rzuć w nią kwiatkiem! – krzyknął do Sandry i wyrwał jej z dłoni hiacynt, po czym wycelował w zbliżającą się Ludwikę Mieroszewską.
Kwiat upadł na delikatną, jasną twarz, a ta z miejsca pokryła się czerwonymi pęcherzami.
– Czemu?! – wysyczały z wściekłością poczerniałe usta i cała Ludwika zmieniła się w rozjuszonego demona. Wzleciała ponad nasze głowy, a sącząca się z pękających pęcherzy ropa spadała na nasze twarze, boleśnie je raniąc.
Do Złotej Sali wbiegł pobladły ze strachu przewodnik muzeum, poznany przez nas wcześniej profesor Wincenty Siemieński.
– Ludwiko, uspokój się! Jesteś chora, musisz brać leki i dużo wypoczywać!
– Zamilcz! To wy wraz z ojcem wmówiliście mi chorobę psychiczną, aby siłą zaciągnąć przed ołtarz!
– Zaklinam cię! Błagam na wszystko, zaniechaj go! To nie jest Julian Niemojewski! Ma tylko jego twarz, lecz to nie on! – wrzeszczał do wzburzonego ducha swojej małżonki.
Błękitna Hrabianka podleciała do mężczyzny, wykrzywiając usta. Po dawnej delikatności i uroku tej panny nie pozostał żaden ślad.
– Odejdź, Wincenty! Nigdy cię nie kochałam! Ojciec zmusił mnie do tego ożenku, lecz na zawsze pozostałam wierna mojej pierwszej miłości i temu, któremu oddałam rękę.
– Julian zaginął w Rosji podczas odwrotu Napoleona. Minęło tyle czasu… Musisz wreszcie przyjąć do wiadomości, że nie żyje!
– To nieprawda! Wrócił do mnie! Tulił, całował i przepraszał. Po wielu latach! Kiedy zwycięska Rosja zajęła już te ziemie. I teraz jest przy mnie znowu! – krzyczała z coraz większą rozpaczą, wskazując przerażonego chłopaka. – Stęsknione dziewczęce serce wszędzie rozpozna ukochanego!
– Zostaw go! Jesteś moją żoną!
– Tylko z nazwy, lecz nigdy z miłości!
– Wiem, i pogodziłem się z tym. – Przewodnik muzeum niespodziewanie spokorniał, ze smutkiem zwiesił głowę i stał tak czas jakiś bez słowa.
Błękitna Ludwika uspokoiła się, podleciała do niego i dotknęła dłonią ramienia. Czule powiedziała do męża:
– To niczyja wina, Wincenty. Byłam ci posłuszna z rozkazu ojca. Lecz moje serce należy do niego. – Pokazała znowu Julka.
Podleciała i popatrzyła z żarliwością w oczy zaskoczonego nastolatka.
– Zawsze do ciebie należało, Juleczku. Odkąd zobaczyliśmy się podczas przemarszu wojsk napoleońskich Księstwa Warszawskiego, a nasze oczy spotkały się i zastygły w niemym podziwie, wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. To była miłość od pierwszego spojrzenia…
Zdruzgotany Siemieński wyjął z porzuconej przy wejściu teczki magnetofon i włączył, a z kasety popłynął ciepły, męski głos:
– Gdy zobaczyłem cię pierwszy raz, serce oszalało z miłości i już wiedziałem, że jesteś tą jedyną, której chcę służyć do końca dni! Lecz ojczyzna także wzywała. Jako żołnierz miałem powinności i zobowiązania względem Rzeczypospolitej. Zaraz po naszym balu musiałem pożegnać cię, ukochana Ludwiko, i na długie lata wyjechać, aby walczyć u boku Bonapartego przeciw znienawidzonym zaborcom. Niestety, w Rosji kampania dumnego cesarza Francuzów załamała się, a ja trafiłem do carskiej niewoli.
Demon dziewczyny słuchał w osłupieniu słów, płynących z magnetofonu.
– To jego głos. To Juleczek do mnie mówi – powtarzała przejęta Ludwika, rozglądając się ze zdumieniem dookoła. – Lecz, gdzież on jest? Skoro to nie ty, gdzie jest zatem mój ukochany narzeczony? – Wskazała Julka, po czym popatrzyła zdezorientowana na wszystkich.
– Zabiłem go – przyznał ze smutkiem Wincenty. – Nie umiałem patrzeć na twoją tęsknotę i łzy, płynące strugami co dnia. Na oczy, wypatrujące tylko jego sylwetki. Za nic miałaś moją miłość i ślepe oddanie. Kochałaś nadal tylko jego. Kochałaś zaginionego na wojnie człowieka. Zaprzedałem duszę czartowi Bendzie, nieśmiertelnemu założycielowi naszego grodu, a on w zamian pozwolił mi uczynić z twoim ukochanym, co tylko zechcę.
– Co?! – wrzasnęła rozzłoszczona Ludwika.
– Pojechałem nocą na powozie diabelskim Bendy do Rosji, odnalazłem go w więzieniu ledwo żywego i wydobyłem na zewnątrz lochów. Sprowadziłem steranego i siwego, abyś zobaczyła, jak różni jesteśmy, on i ja. A ty, mimo tego strasznego wyglądu, odrażającego smrodu carskich lochów i sylwetki starca, padłaś mu do nóg i szlochałaś ze szczęścia, jak przed laty, przy waszym pożegnaniu po balu zaręczynowym. Widziałem waszą miłość, na nowo odradzającą się, jeszcze pełniejszą i jeszcze piękniejszą niż dawniej. Słuchałem waszych rozmów, pocałunków, obietnic… Nagrywałem z ukrycia na urządzeniu z przyszłości, aby uwiecznić głos, którego więcej miałaś już nie usłyszeć.
Spoglądaliśmy na nich coraz bardziej wystraszeni, powoli przesuwając się wzdłuż ściany ku drzwiom.
A Siemieński opowiadał dalej:
– Wiedziałem, że uczynisz wszystko, aby zamieszkać teraz z nim, z ukochanym Julianem Niemojewskim. Nie mogłem do tego dopuścić! Byłaś moja! To mnie składałaś przysięgę przed ołtarzem! To mnie zostałaś poślubiona na wieki!
– I co zrobiłeś, nikczemniku?! – Złowrogo spojrzała, mrużąc oczy.
Mężczyzna popatrzył na nią śmiało i powiedział z gorzkim uśmiechem:
– Kiedy twój ukochany opuścił wreszcie Złotą Salę, zaczaiłem się tuż pod drzwiami i, skryty w mroku nocy, wbiłem mu sztylet prosto w serce!
Ludwika wrzasnęła głośno i zakryła ropiejącą twarz dłońmi, które pokrywały pęcherze.
– Potem kazałem sługom wynieść ciało i utopić w pobliskiej Czarnej Przemszy! I przyglądałem się spokojnie, jak codziennie wypatrujesz go, aż z tęsknoty przestałaś jeść, pić i w końcu zmarłaś, udręczona niespełnioną miłością i poczuciem pozostawienia cię na pastwę okrutnego losu…
– A ty mnie okłamałeś, że wyjechał na zawsze bez pożegnania…
– Zrobiłem to wszystko z miłości.
Błękitna Ludwika osunęła się na złotą posadzkę i zaczęła spazmatycznie szlochać.
– Nie lękam się twego gniewu ni zemsty – stwierdził ponuro Siemieński. – Dzięki czartowi Bendzie jestem nieśmiertelny i od wieków dowolnie przenoszę się w czasie oraz przestrzeni. Otrzymałem wieść, że dziś, dwudziestego pierwszego kwietnia, w kolejną rocznicę twoich zaręczyn, pojawią się w pałacu młodzi ludzie, chcący odnaleźć Złotą Komnatę. I że będzie wśród nich młodzian, wyglądający jak Julian, a także dziewczę o rysach identycznych z twoimi. – Rzucił nam niepokojące spojrzenia.
Całą czwórką cofnęliśmy się jeszcze dalej od niego, lecz nadal swoją potężniejącą posturą tarasował drzwi. I spoglądał z dzikimi błyskami w demonicznych oczach.
– Nie! – duch hrabianki poderwał się, rzucił na najbliższą ścianę i zaczął paznokciami, wyrosłymi teraz znacznie, drapać złotą nawierzchnię.
Zeskrobane w ten sposób fragmenty malowanego tynku spadały na posadzkę, rosły i zmieniały w postacie, przypominające ludzkie, jednakże z twarzami bez oczu, ust i nosów. Wszystkie miały wysokość dorosłego człowieka. Taka armia złotych ściennych zjaw stanęła za rozgniewaną, nadal wiszącą w powietrzu, Błękitną Ludwiką.
– Zniszczyłeś nasze uczucie! Szczęście i radość! Odebrałeś mi to, co miałam najcenniejszego, moją miłość! – wrzeszcząc zbliżała się do niego, rozjuszona i żądna zemsty.
– Teraz, kiedy już wiesz, co tak naprawdę stało się z twoim ukochanym, możesz zabrać sobie tego, o, tu! – Wskazał z pogardliwą miną Julka.
– On mnie nie kocha! Julianek był moim przeznaczeniem! Byliśmy dla siebie stworzeni! Sobie pisani! A ty go zabiłeś! – darła się dalej.
– Nie kocha, ale może pokochać. W końcu on także jest z Niemojewskich. I to prawdopodobnie właśnie tych herbu Rola – stwierdził beznamiętnie starzec.
Błękitna Hrabianka na moment zatrzymała się, odwróciła napuchniętą twarz ku chłopakowi i spokojniejszym tonem zapytała:
– Nazywasz się Julian Niemojewski?
– Nie, Biegański.
– Ale po matce jesteś Niemojewski, prawda? – poprawił go duch Siemieńskiego, wpatrując się przenikliwym wzrokiem.
– Rze-rzeczywiście, moi dziadkowie ze strony mamy tak się nazywają – przyznał struchlały Julek, z trudem przełykając ślinę.
– No i wspaniale! – podsumował Wincenty.
– Czemu aż tak ci na tym zależy? – Demoniczna hrabianka podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Przez lata okłamywałem się wierząc, że zdołam cię do siebie przekonać, rozkochać, zniewolić. Obsypywałem pocałunkami, prezentami, obdarzałem bezgraniczną miłością. Wszystkie me starania na nic. Kochałaś tylko jego. Wyszłaś za mnie, to prawda, lecz wyłącznie dlatego, że taka była wola ojca. Płomiennym uczuciem darzyłaś nieustannie jedynie owego żołnierzyka. – Spojrzał pogardliwie na Julka.
– Zrezygnujesz więc z miłości? I małżeństwa?
– Nie, w żadnym wypadku. Na pocieszenie mam ją! – Pokazał mnie palcem i obleśnie się uśmiechnął. – Jest twoją najwierniejszą kopią! A Benda, po zabiciu mu przed wiekami całej rodziny, stał się mnichem. Chętnie udzieli nam ślubu!
Kręcąc głową w niemym wyrazie sprzeciwu, mimowolnie strzepnęłam na posadzkę drobne kwiaty, tkwiące tam od jazdy autobusem.
– Auć! Hiacynty! Jestem na nie uczulona! – wrzasnęła napuchnięta ciągle przez atak alergiczny Błękitna Hrabianka.
– Ano właśnie. To moje ulubione kwiaty, a ona przynajmniej może je przyjmować bez żadnych problemów – uśmiechnął się demonicznie Siemieński, łypiąc na mnie przekrwionymi oczami.
– Hola, jaśnie panie hrabio Wincenty Siemieński! – ryknął ze złością czarny duch w mundurze napoleońskim i w płaszczu z kapturem, który nieoczekiwanie wyrósł na środku Złotej Sali. Postacie ze ścian, zdrapane paznokciami dziewczyny, otoczyły go i poczęły kłaniać się w pas, tańcząc dookoła niego w zwartym szeregu. Powoli odzyskiwał on naturalne barwy. Wreszcie zrzucił kaptur, pokazując pomarszczoną, żołnierską twarz i całkowicie siwe włosy.
Stopniowo, lekko odtrącając ścienne zjawy, podchodząc do oniemiałej Ludwiki, młodniał i stawał się coraz bardziej podobny do Julka.
– Wróciłeś do mnie, ukochany…. – roztkliwiła się Błękitna Hrabianka, podając mu dłoń, którą on, klękając, z namaszczeniem ucałował. Nadal miała jeszcze na twarzy pęcherze, lecz perłowy uśmiech znowu rozjaśniał dziewczęcą buzię.
– Julek, widziałeś? Ty też masz sobowt… – Sandra pierwsza zorientowała się, że tylko my trzy stoimy spanikowane pod najdalej od zjaw usytuowaną ścianą. Jedyny chłopak z naszej czteroosobowej paczki przepadł, nie wiedzieć, kiedy i gdzie.
– Miałeś szansę na raj, głupcze! – Rzucił się z pazurami na ducha Juliana rozwścieczony Siemieński. – Po co wróciłeś?!
– Dla mojej ukochanej. – Julian spojrzał czule na hrabiankę, ciągle trzymając jej dłoń. – Niemojewscy herbu Rola zawsze dotrzymują słowa!
Zdrapane ze ścian przez Ludwikę złote postacie odepchnęły z impetem rozjuszonego demona Siemieńskiego. Duch hrabiego upadł, lecz od razu zerwał się i ruszył znowu do ataku.
– Musimy zakończyć ten spór raz i na zawsze! – Ostrym tonem krzyknął Julian, lekko pokłonił się wpatrzonej w niego hrabiance i wyciągnął prawą rękę przed siebie.
Silny podmuch zwalił Siemieńskiego na podłogę. Gramolił się powoli, przeklinając pod nosem i patrząc spode łba na przeciwnika. Nagle poczuł pod palcami delikatne płatki, które strąciłam z głowy i które Sandra rzuciła ku zjawie Ludwiki.
Roześmiał się, zerwał nagle z posadzki i podbiegł do stojącej w błękitnej sukni dziewczyny.
– Skoro ja nie mogę ciebie mieć, a nawet śmierć was nie rozłączyła, on także przenigdy mieć cię nie będzie! – ryknął, rzucając jej w otwarte usta drobne hiacynty.
– Nie! – zawołał rozpaczliwie Julian.
Zaatakował triumfującego hrabię Siemieńskiego i przebił ciało demona swoją szablą, unicestwiając go.
Było jednak za późno. Trucizna zaczęła już działać. Ludwika wybałuszyła oczy, spojrzała bezradnie na przerażonego ukochanego, zakrztusiła się i zaczęła spazmatycznie krzyczeć, dysząc ciężko. Twarz i szyja napuchły straszliwie, całe pokryły się wielkimi pęcherzami, podobnie jak wyciągnięty przez umierającą język.
Julian podskoczył i uniósł na rękach ukochaną. Płacząc patrzył bezradnie, jak walczy o życie, łapiąc z trudem oddech.
Wszystkie trzy stałyśmy pod ścianą, trzęsąc się, jak w febrze. Łzy płynęły nam po twarzach na widok tych dwojga nieszczęśliwych kochanków. Nie wiedziałyśmy, czy możemy cokolwiek zrobić.
Hrabianka dyszała coraz ciszej. Julian patrzył na nią, słabą i nienaturalnie pobladłą.
– Może… – zaproponowałam niepewnie – powinien pan ją pocałować? W baśniach pocałunek ukochanego zawsze ratuje, nawet przed śmiercią.
Julian dotknął delikatnie ust umierającej, lecz nic to nie dało.
– Czy duch może tak po prostu umrzeć? – szepnęła cicho przestraszona Alicja.
– Ludwika nie jest zwyczajnym duchem. – Julian popatrzył na nas, nadal podtrzymując umierającą narzeczoną. – To duch wspomnień. Tak naprawdę hrabina Ludwika Siemieńska zmarła wiele lat później, z tęsknoty za niespełniona miłością. Jednak do tego pałacu co roku, w kwietniową noc zaślubin, powraca duch nastoletniej hrabianki, żegnającej mnie, gdy wyjeżdżam na wojnę z Rosją. Jeśli teraz przepadnie, nie odrodzi się już nigdy – dodał żałośnie.
– Zaślubin? – powtórzyłam zdumiona.
– Spełniając jej życzenie, przed wyruszeniem do wojska, sprowadziłem do Złotej Sali duchownego i tuż po zaręczynach odbył się nasz skromny, potajemny ślub – wyjaśnił, patrząc smutno na umierającą dziewczynę.
Nieoczekiwanie do Złotej Sali wpadł zdyszany Julek.
– To odrobina nalewki ziołowej mojej babci. – Podał szybko młodemu żołnierzowi niewielką, brązową buteleczkę. – Antidotum. Powinno pomóc.
Julian Niemojewski ostrożnie przytknął do ust umierającej specyfik. Dziewczyna zaczęła łykać, a potem miarowo oddychać.
– To nie są zwykle zioła, prawda? – zapytał z lekkim uśmiechem żołnierz. – Ani ten hiacynt nie był zwyczajnym kwiatem, tak?
Julek przyznał:
– Rzeczywiście, mają w sobie magię. Kiedy trzeba, trują i mordują. Gdy zaś osoba podająca je zechce, potrafią uratować i wybawić z wszelkiej opresji. To z zaczarowanego ogrodu mojej babci, Hiacynty Niemojewskiej.
– Niemojewskiej? Moi krewniacy mieszkają w Będzinie? – zdumiał się Julian, ale zaraz zaczął z czułością całować i tulić wracającą z wolna do zdrowia żonę.
– A jakże. Jesteśmy pana potomkami – powiedział cicho Julek, patrząc na swego imiennika.
– Po-potomkami? – Nie od razu zrozumiał zaskoczony generał.
– Kochany mój – wyszeptała drżącymi ustami Ludwika – kiedy wyjeżdżałeś po naszych zaręczynach i tak szybkim ślubie, jeszcze żadne z nas o tym nie wiedziało. Wkrótce jednak okazało się, że jestem brzemienną. Ojciec bał się wstydu i ludzkiej obmowy, a z uwagi na klęski francuskiego cesarza i brak wieści od ciebie, uznał twoją śmierć za fakt pewny i dokonany. Dlatego, nie zważając na łzy, przymusił mnie do ożenku z Siemieńskim, za nic mając tłumaczenia, żeśmy oboje wzięli w noc zaręczyn również potajemny ślub!
– Teraz zaczynam rozumieć…
– Hrabia Wincenty, mój drugi mąż, nie chciał jednakże uznać naszego dziecka, zgodził się jedynie, po usilnych błaganiach, na wychowanie go w pałacu, zaś ostatecznie nakazał wyprawić, gdy tylko osiągnęło ono wiek dojrzały. Nasz syn, noszący twoje imię, Julian, zamieszkał zatem w niedalekiej wsi Grodziec u podnóża Góry Doroty i tam wkrótce założył rodzinę.
– To właśnie z niej się wywodzą moi dziadkowie i mama – dodał Julek. – I to ta sama rodzina, która zasadziła magiczne rośliny w swoim zaczarowanym ogrodzie.
– Wolę zdecydowanie konwalie – szepnęła cicho Ludwika, tuląc się do ukochanego, a my skwitowaliśmy jej słowa wybuchem śmiechu.
– Dla pani hrabianki, wedle życzenia. – Julek pokłonił się szarmancko, podając jej bukiet ślicznych białych dzwoneczków, który nagle pojawił się w jego dłoni.
– Jak widzę, nie tylko babcia umiała czarować – skwitował uśmiechnięty Julian i wraz z żoną pożegnali nas, odchodząc w najdalszy, skryty w mroku kąt Złotej Sali, w której tymczasem pogasły wszystkie światła.
Patrzyliśmy jeszcze przez chwilę na miejsce, gdzie stali. Za oknami powoli wstawał nowy dzień.
– Nie przypuszczałam, że muzeum kryje tyle tajemnic – powiedziałam.
– Ani ja – poparła mnie Alicja. – Okazuje się, że nienapisana klasówka z chemii nie będzie naszym jedynym, fajnym skojarzeniem z tą wyprawą.
– Czyli jednak w będzińskim muzeum też straszy.
– O, tak, opowiemy o Błękitnej Ludwice na najbliższej lekcji historii.
Rozmawiając, powoli kierowaliśmy się ku wyjściu.
– Zapomnieli o mnie? – zapytał rozzłoszczony duch Siemieńskiego, patrząc ze zdumieniem przez okno, jak wychodzimy z budynku.
– Nawet jeżeli, nie martw się, jeszcze tu wrócą. Zapomnieli przecież również o złocie – uspokoił go demon Benda i obaj zaśmiali się diabolicznie.
Hej bruce !!
No powiem ci, że dobrze się czytało. Ja mam sentyment do opowiadań nastolatków z liceum. Tylko, że w połowie tekstu się trochę pogubiłem. Zawiłe to opowiadanie. Widzę, że masz wiedzę historyczną :) Dobre, fajne i lekkie opowiadanie.
Pozdrawiam!!!
Jestem niepełnosprawny...
Witam serdecznie, Dawidzie, i bardzo Ci dziękuję. :)
Wiedzę historyczną to może i kiedyś miałam, ale powoli ze mnie ulatuje…
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Kurczę, tak blisko mam do Będzina, a chyba nigdy nie byłem, co najwyżej przejazdem. Sprzedajesz to miejsce naprawdę ciekawie.
Co do opowiadania, emocjonalne. Był krótki moment gdzie się pogubiłem.
Zdrapane ze ścian przez Ludwikę złote postacie odepchnęły z impetem rozjuszonego demona
O, tu! Nazwałaś Siemieńskiego demonem chyba tylko raz i w tym momencie musiałem się zastanowić czy o niego chodzi. Poza tym, bardzo czuła, romantyczna i ciekawa historia. Ciekawe czy młody Julek w końcu zauważy młodą Ludwikę. No i ciekawe gdzie się udały złote postacie, weszły w ścianę i czekają na kolejne zdrapanie ich? Siemieński był zły, ale jakoś jego działania można tłumaczyć – chorobliwą miłością. Natomiast zastanawiam się czemu taką gnidą jest Benda!
Pozdrawiam Cię, czekam na kolejne teksty!
You cannot petition the Lord with prayer!
Też pogrymaszę, że zbyt zawiłe. To znaczy do momentu pojawienia się zaginionego/zabitego/siwego lecz pięknego/czarnego ukochanego było super.
Troszkę mi się co prawda ze Strasznym filmem kojarzyło, ale klimacik był. Tajemnica, stary pałac, wielka miłość, zdrada. Natomiast zakochaniec wychodzący ze ściany był dla mnie nadmiarowym grzybem w barszczu.
I wydaje mi się, że informacje o kampanii Napoleona nie muszą być powtarzane kilkakrotnie.
I tak się łobuzy nie nauczą!;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
MichaeluBullfinchu, dwa lata temu udało mi się zorganizować dwa Zloty, może jeszcze kiedyś zdołam, kto wie? W każdym razie Będzin ma swój niezaprzeczalny urok, dlatego zapraszam do jego odkrywania zawsze i każdego. :) Co do demona, postaram się go zaraz wywalić, racja, dzięki. :)
Pozdrawiam serdecznie. ;)
Kochana Ambush, nie chciałam dłużej męczyć biednej dziewczyny, w końcu co roku tańczy w tej sukni… A przecież zasługuje na miłość. Dlatego dodałam jej ukochanego, a nawet uczyniłam z niego męża, którym w rzeczywistości nie był. Tym razem nie odjechał posiwiały i stary (jak w legendzie), lecz pozostał z nią na zawsze. :) Napoleona poskracam, w końcu to dla niego nie pierwszyzna… :)
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję. :)
Pecunia non olet
bruce jeśli będzie kolejny postaram się wybrać! A może i w jakiś weekend podjadę zobaczyć to muzeum i poszukać złota. Nie mam na nazwisko ani Mieroszewski, ani Niemojewski, więc chyba nie mam się czego obawiać! Szkoda, że nie mogę jeszcze klikać, natomiast wiedz, że w głowie klikam!
Pozdrawiam!
You cannot petition the Lord with prayer!
Bardzo dziękuję i pozdrawiam. ;)
Pecunia non olet
Ciekawa historia, niestety jej najbarwniejszą część, czyli historię Błękitnej Ludwiki, czytelnik poznaje niejako z drugiej ręki. W moim odczuciu tekst na tym trochę stracił, bo gdy już zainteresowałem się losami Współczesnej Ludwiki okazało się, że opowiadanie w dużym stopniu nie jest o niej, jest ona przede wszystkim “świadkową” relacji z przeszłości i losów duchów.
Językowo jest bardzo dobrze. Nawet jak mi się wydawało, że znalazłem coś do wytknięcia, żeby nadać komentarzowi pozorów merytoryki, to słownik przyznał rację Tobie :O
Pozdrawiam i klik
GalicyjskiZakapiorze, dzięki wielkie, to miłe, że nawet słowniki są po mojej stronie (nie bardzo wierzę, ale się staram… :) ). Obecna strona językowa w ogromnej mierze jest taka dzięki Komentującym, za co raz jeszcze Im serdecznie dziękuję. ;)
Rzeczywiście chciałam dokonać pewnego szokującego przejścia od zwyczajnej wycieczki licealistów aż po odkrycie tajemnicy pałacu z szalejącymi tam demonami. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Ładna historia. W dwóch znaczeniach: jako fabuła i jako kawałek naszych dziejów.
Fajny pomysł, żeby duch cierpiał na alergię.
Ciekawe, czy współcześni Ludwika i Julek się spikną.
Czy obecnie nadaje się dziewczynkom na imię Ludwika? Bo wydaje mi się raczej stare i niespotykane, a z kolei Sandra jest bardzo młoda.
Czytało się przyjemnie.
Babska logika rządzi!
Finkla mam znajomą, która nadała imię córce, Ludwika. Dziecko ma teraz około dwóch lat. Nie wiem, czy imię wróciło do mody, ale jest to jakiś dowód, że nie umarło bezpowrotnie.
You cannot petition the Lord with prayer!
OK. Pewnie każdy sądzi po sobie i swoim środowisku. Nie przypominam sobie, żebym spotkała żywą Ludwikę. Ludwika faceta – owszem.
Babska logika rządzi!
W poprzednim roku mieliśmy sześć Ludwik w skali kraju, także jest to imię o częstotliwości raczej homeopatycznej.
(Mam na dysku najpopularniejsze imiona ściągnięte, żeby wymyślać imiona dla bohaterek, lol)
W sumie, wystarczy, że współczesna bohaterka ma imię po prababci i załatwione.
Babska logika rządzi!
Witam serdecznie Komentatorów i bardzo Wam dziękuję za wpisy oraz opinie. :)
Finklo, masz całkowitą rację, to zdecydowana rzadkość. :) Z racji wykonywanego zawodu i poznania mnóstwa Młodych Ludzi, spotkałam się właśnie z takimi powodami “wracających” imion – ukochana mama, ciocia, ojciec, brat czy wuj, otrzymali imię, po, także ukochanych: (pra)dziadku czy (pra)babci, a – jeśli do tego jeszcze zmarli oni zbyt wcześnie i pamięć o nich nadal “boli”, rodzice maluszka często dają mu tak na imię. :) Znam też sytuacje, kiedy to, mimo śmierci dziecka, rodzicom tak bardzo podoba się nadane mu imię, że otrzymuje je następne ich dziecko – tym sposobem potem na cmentarzu np. Anna składa kwiaty na grobach swoich zmarłych, młodszych sióstr – też Ann. A już bardzo popularnym jest używanie swojego drugiego imienia, bo pierwsze z pewnych powodów się komuś nie podoba. :) Z czasem to drugie dostaje się do dzienników, dokumentacji, nawet dowodów tożsamości jako pierwsze i człowiek całe życie tak funkcjonuje. :) Na marginesie – z kolei przykład powrotu do panieńskiego nazwiska matki po rozwodzie rodziców jest mi znany z reala i zdarza się nader często. Rozmaicie podchodzi się do imion i nazwisk. :)
Pozdrawiam Was serdecznie. :)
Pecunia non olet
Nie no, zmiana nazwiska na jakieś inne z rodu to nic nadzwyczajnego.
Babska logika rządzi!
Tak, fakt, tylko wiesz, jaki to szok: uczysz prawie cztery lata Annę Nowak, a tu nagle tuż przed maturą zmiana i inna postać na liście, Tobie kompletnie nieznana. :)
Pecunia non olet
Na swój sposób ze zwyczajną, ślubną zmianą nazwiska jest podobnie – przyjaźnisz się od dziecka z Anią Nowak, a potem nagle nie możesz sobie przypomnieć, jak ona się teraz nazywa, bo jej chłopaka/narzeczonego/męża zawsze znałaś jako Piotrka. Było coś tam napisane na zaproszeniach, ale kto by to spamiętywał. ;-)
Babska logika rządzi!
Faktycznie. :) Gorzej (przy zorientowaniu się), kiedy to mąż przyjmuje nazwisko żony. :)
Pecunia non olet
Bruce, horror, który mogę z przyjemnością czytać i polecać. Mogłabyś chociaż jakiś błąd zrobić, bijący po oczach, żebym miał ‘merytoryczną’ podstawę dla klika, a tak, to zaryzykuję, może się uda. W końcu zwykle nie czytam horrorów, więc jeśli ten polecam… :)
“… to rozumiem, że jest och i ach?”. Oj, chciałabym, chciała, aby tak pisać… Niemniej – przemiło mi. :)
Dziękuję, Koalo75, to wiele dla mnie znaczy. Pozdrawiam ciepło.
Pecunia non olet
Cześć Bruce!
Ciekawa historia, może trochę przegadana. Zabrakło mi bardziej wyrazistego opisu pałacu i wnętrz, tak, żeby uchwycić niepowtarzalny klimat Będzina.
Ponieważ lubię szkolne historie, to i ta mi się spodobała.
A już najwyższym podziwem darzę Twoją umiejętność wstawiania do tekstu obrazków!
:)
Pozdrawiam!
Chalbarczyk, bardzo dużo niezasłużonych pochwał, dziękuję Ci bardzo. :)
Od pewnego czasu wzięło mnie na obrazki.
Rzeczywiście, opisów pałacu niewiele, skupiłam się głównie na postaciach i duchu, o którym w sumie mało wiadomo – ot, tańczy w tę jedną noc. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet